Pierwszy dom było koło Lubeki, małżeństwa staruszków. Ona jeszcze żwawa, on miał z tyłu, na nerkach, ranę powojenną. Ten dom kojarzy mi się z jabłkami. Otaczały go jabłonie, jabłka z nich spadały i nikt ich nie zbierał, nie zagospodarowywał. Było ich za dużo. Nie były też grabione, leżały pod drzewami.
Drugi dom, pani z demencją, wielkie domisko, do którego zaglądały jeżyny z pędami po trzy metry. Ten dom to wielkie drewniane piękne okna. Były brudne, co widać było z ulicy. Stawałam na drabinie i je myłam. Nie musiałam tego robić, robiłam to, aby mieć satysfakcję, aby zabić czas wolno sunący i aby zabić tęsknotę za dziećmi zostawionymi w Polsce, za rodziną czekającą i potrzebującą pieniędzy, a żadnego 500 plus jeszcze nie było. Był rok 2009. O takich oknach marzyłam, tymczasem nie stać nas na to było. Dopiero pod koniec 2015 i na początku tego roku wszystkie wymieniliśmy w całym mieszkaniu naszym.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!