Wczoraj byliśmy na cypelku. Dawno tam nie byliśmy, już z kilka lat. Bo wygoniły nas pijawki. Jakiś pan puka, dzwoni. Stoi pod drzwiami naszymi. Chce jagody sprzedać, 3 litry. Mówię mu, że nie chcę kupić, a on swoje. Nie odchodzi. Poszedł wreszcie.
Słyszę z drugiej strony, że mąż z synem wracają. Byli w przychodni, po receptę dla syna. I tak co miesiąc. Wyglądam przez okno, czy już sobie poszedł, ale nie. Gdzieś pewnie sterczy pod innymi drzwiami.
Gdzie on tych jagód nazbierał? Przecież w lesie nie ma jagód. Trafi się czasem jakaś malutka.
Kiedyś, na tym cypelku były pijawki. I to tak duże i szybkie, ze urządzały sobie gromadnie polowanie na nasze nogi w wodzie. Syn wszedł i uciekał przed nimi. Były szybsze, już się jakaś dossała. Takie to było dziwne zjawisko, że strach brał. Żeby tak myśląco i sprytnie te pijawy się zachowywały. Duże, wyglądały jak małe węże. W tym roku ich nie ma.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!