Moja koleżanka zazwyczaj prowadzi auto, a mąż siedzący obok, na tak zwanym siedzeniu żony, czyta, albo gazety polskie, albo książki jak droga dłuższa. Tak się jakoś u nich utarło, i nawet nie pytam dlaczego, bo co mi do tego? A to siedzenie żony, to też ma swoją historię. Pewnie wielu z was przeszło przez wiele wizyt (zazwyczaj niełatwych i stanowczo za długich) krewnych z Polski. Ja też przez nie przeszłam, moje małżeństwo nie. Otóż, nieuchronnie taka wizytująca osoby, szczególnie ze strony rodziny współmałżonka, bezpardonowo pakuje się na siedzenie z przodu, przy kierowcy.
Tak z tytułu. A ja co, bez tytułu? Dla mnie marsz tam gdzie twoje miejsce, czyli do tyłu. Tak mnie widzieli – jako kurę do dziobania przy korycie. Kiedyś powiedziałam ‘dość’, stanowczo oznajmiając, że z przodu to jest miejsce żony, a goście proszę bardzo, do szeregu drugiego. Miny wszystkim zrzedły, nawet dzieciom, a mąż był wyraźnie przestraszony. Ale i tak i tak uważali, że jestem zołza, co im auta (całego i nowego) nie chcę dać w prezencie do Polski, to co mi tam.
jeśli czytasz nasze teksty regularnie, wesprzyj nas
Więc ten znajomy jeździ z przodu, na siedzeniu żony, a żona prowadzi. Jak powiedziałam, ich sprawa i nic mi do tego.
Podwoziłam koleżankę do domu z zebrania, i mi wyznała, że jak miała ciężki ból głowy, to mąż chciał ją w prowadzeniu wyręczyć.
To ładnie z jego strony – skomentowałam.
Ale gdzie tam – zripostowała. - Głowa zaczęła mnie jeszcze bardziej boleć jak zaczął jechać po polsku.
Zaciekawiona zapytałam, co to znaczy ‘jechać po polsku’. A ta mi na to, że jeszcze z garażu nie wyjechał, a już pomstował na innych kierowców i na różne inne rzeczy takie jak słabo i nierówno napompowane koła, na pałętających się jak barany przechodniów, na nią, że mu przeszkadza w lusterku. Aż mnie zatkało z nerwów.
To nie po polsku – mówię – tylko bardzo niegrzecznie.
Chciałam powiedzieć, że prowadził auto ‘po chamsku’, alem się w porę ugryzła w język, bo to tacy ‘ę i ą’, a ja to z tych prostych i gminnych, to muszę udawać, że mam klasę. No ale nic, jedziemy dalej, do jej domu, a ta mi mówi jak skręcałam do jej podjazdu:
Coś tak nie po polsku skręcasz.
Co to znaczy skręcać ‘nie po polsku’ – pytam. A ta mi wyjaśnia, że to takim szerokim zakolem z drugiego pasa. Wtedy nikt z dwóch pasów nie może przejechać i trąbią wściekli.
Też coś! - jęknęłam. - Nie, nie skręcam tak, a to skręcanie z dwóch pasów to wcale nie jest ‘polskie skręcanie’, tylko kasztańskie, od nacji niezależne.
Gee, dali by sobie spokój. To że inni nas wyszydzają, to jedno, ale żebyśmy się tak sami dołowali? To jakaś grupowa choroba masochistyczna. Ludzie! Miejcie trochę więcej szacunku dla samych siebie. Wtedy i dla innych będziecie go mieć więcej. A i ci inni z kolei dla nas. Co to jest z tym szydzeniem z siebie samych?
Istny obłęd jakiś, zbiorowa choroba samobiczowania. Po prostu prowadźcie samochód dobrze, bądźcie mili i grzeczni dla innych (i siebie), i nie psioczcie gdzie nie potrzeba. Pilnujcie, żeby z rana nie wstawać lewą nogą. Najlepiej zaczynając dzień od śpiewu pieśni Franciszka Karpińskiego ‘Kiedy ranne wstają zorze’. Ostatnia zwrotka jest dla tych co się jeszcze pobudzili, i samo to wystarcza do radości i miłości bliźniego, także tego na drodze. Szekspir w ‘Jak wam się podoba’ pisał, że zły to ptak co swoje gniazdo kala. Zastosujcie i nie kalajcie.
Michalinka
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!