Witam wszystkich Czytelników Gońca. Dawno nie pisałam i sporo się wydarzyło. W tym czasie na pewno wiele polskich opiekunek wyjechało do Niemiec.
Moja znajoma zmienia się co 6 tygodni, druga znajoma zmienia się co 2 miesiące, z inną opiekunką. To są ich zmienniczki. Każdego roku z góry mają ustanowione, kiedy która pracuje podczas świąt. Święta są najważniejsze, bo to duże wyrzeczenie zostać w Niemczech szczególnie na Święta Bożego Narodzenia.
jeśli czytasz nasze teksty regularnie, wesprzyj nas
Gdzie praca w miarę dobra, to opiekunki polskie jej pilnują i zmieniają się tak, że rodziny niemieckie tego nie odczuwają. Święta obdzielają miedzy siebie sprawiedliwie i pilnują danego miejsca.
Rodziny w Polsce muszą się wtedy pogodzić z brakiem matki rodziny i smutek jest wtedy po obu stronach. Wiem, jak to jest, bo dwa razy przetrwałam na posterunku w Niemczech, Święta Wielkiej Nocy. Opiekowałam się starszym panem niemieckim, ja - w nocy, a opiekunka niemiecka - w dzień. Ona wzięła kilka dni urlopu, więc ja zajmowałam się nim wtedy w noc i w dzień. Nie mogłam wyjść, a kościół był prawie naprzeciwko. Pana starszego nie można było zostawić, wiec nie miałam ani rodziny, ani świąt, ani kościoła, tylko na drzewku suchym wisiały kolorowe plastykowe jajeczka, powieszone przez niemiecką opiekunkę dziadka, przed jej wyjazdem.
Moja rodzina w Polsce nie miała mnie. Nie było mnie, a matka być powinna – tam gdzie dzieci i gdzie jej rodzina. Minęło więc 9 lat mojej pracy w Niemczech, pracy specyficznej, bo było się wciąż na swoim posterunku, bo to praca na 24-godziny dziennie. Niemcy ją ogłaszają, jako 24 Stunde Pflege.
Czasami myślę, że gdyby wcześniej było chociaż to 500 plus, to nie musiałabym zostawiać moich malutkich dzieci i pędzić do pracy w szkole. Potem też nie musiałabym jeździć do Niemiec, może by wystarczyło. Nie nacieszyłam się moim dziećmi, bo od ich 18- stek, w czasie wakacji wyjeżdżali do pracy, a teraz mają mało urlopu. Cieszę się, że inne matki mają lepiej, że mają już lepiej.
To był taki wstęp. Mąż by powiedział, że znowu biadolę, ale to mnie szczególnie chętnie Niemcy zatrudniali, jako matkę 5-rga dzieci. O, ta to będzie na pewno opiekuńcza i pracowita.
Dzieci wyszły z domu, dostałam emeryturę.
***
Piękne lato było w Polsce, a ja do Niemiec nie wyjeżdżałam. Opiekowałam się moją mamą, a potem prawie codziennie jeździliśmy nad jezioro i się kąpaliśmy. Jezioro jest leśne, a woda w nim kryształowa.
W sierpniu przyjechały dzieci, był to taki mały zjazd rodzinny. Przygotowywaliśmy się do tego ich przyjazdu solidnie. Włączyliśmy od świąt nie używaną zamrażarkę i codziennie robiliśmy to, co dzieci lubią i to zamrażaliśmy, porcjami. Przedtem zapytałam każde z naszych dorosłych już dzieci - co by chciały, aby było do jedzenia, w domu rodzinnym. Nie chciałam zrobić błędu, bo kiedyś przyjechał syn z Anglii i pyta ostatniego dnia jego pobytu, dlaczego nie było zupy pomidorowej i naleśników.
Tym razem nasmażyliśmy dużo kotletów schabowych, kotletów mielonych, ale nie z mięsa kupnego mielonego, bo tam nie wiadomo, co tam jest. Dalej kotlety mielone rybne i oczywiście dużo pierogów z mięsem. Dom stopniowo zapełnił się gośćmi. Każde nasze dziecko przyjechało z innego kierunku. Najważniejsze. że wszyscy szczęśliwie dotarli. Dotarł też nowy piesek, który obudził się o 5 tej rano i nie dawał spać. Przypomniałam sobie o kiju, który widziałam przed drzwiami sąsiadki. Oni mają drugiego psa - wilczura. To chyba jego własność. Wyjrzałam więc tak wcześnie raniutko, leżały dwa kije - jeden krótszy, drugi większy. Zostawiłam ten większy, wzięłam krótszy i... już wszyscy mogli spać. Piesek się wgryzał w twardy kij, a po 8 - mej odniosłam go z powrotem, jak gdyby nigdy nic.
Na drugi dzień sytuacja się powtórzyła i znów kij odniosłam, zanim sąsiedzi wyszli ze swojego mieszkania. Potem spotkałam sąsiadkę na schodach, chciałam jej się przyznać, ale wiedziała doskonale - śmiała się. Śmieszna sytuacja, ale zbawienna dla nas.
Dzieci nasze nie lubią, aby o nich za dużo pisać, wiec napiszę tylko, że zrobiliśmy sobie wspaniałą wycieczkę w bardzo dziki las. Dotarliśmy tam do jeziorka - znaleźliśmy dostęp do wody. Rzuciliśmy się do pływania. Woda z wierzchu była ciepła, upał był okropny. Syn zgubił po drodze okulary. Narobiliśmy dużo zdjęć.
Las ten nazywa się Czarci Żleb, teraz ma nazwę Diabelski Skok.
Potem to my odwiedziliśmy dwójkę naszych dzieci – jedno na północy Polski, drugie na południu. Zobaczyliśmy, jak mieszkają, a na obiad w restauracji, na północy zjedliśmy rybę, na południu duże pierogi z rozmaitym nadzieniem.
Dawno nie byłam w restauracji…
http://www.goniec24.com/teksty/item/11476-min%c4%99%c5%82o-cieplutkie-lato-2018#sigProIdcbeeb055b4
We wrześniu dzieci nasze złożyły się na wycieczkę naszą – moją i męża. Udało mi się capnąć Last Minute w Bułgarii. Hotel na południu w mieście Primorsko. Dali nas do hotelu obok, jeszcze wyżej gwiazdkowego/. Mąż się denerwował - myślał, że pokój promocyjny, to będzie może i nawet w piwnicy, bo tak mało zapłaciliśmy... Okazało się, że pokój był olbrzymi, piękny. Przespaliśmy się 3 godziny i pomaszerowaliśmy na plażę – schodziło się w dół, po wielu wyszczerbionych schodkach. Woda w morzu ciepła, czym nas miło zaskoczyła. Szaleliśmy w tym morzu sami. Nikogo nie było, oprócz ratownika. Z powrotem do hotelu, na śniadanie. Było tyle pysznego jedzenia, a wszystkiego chcieliśmy spróbować. Już wcześniej czytałam opinie o tym hotelu – chwalono morze i jedzenie.
Basen nas nie interesował – tam leżeli przede wszystkim młodzi ludzie, od rana do wieczora drinkujący.
Poznaliśmy najpierw jedno małżeństwo ze Śląska i gdy tamci wyjechali, poznaliśmy następne małżeństwo - wspaniali i ciekawi ludzie. Oni nie mieszkali w hotelu - wynajmowali mieszkanie w klimatyzacją, aż na 5 tygodni. Za kilka dni wracają do Polski. Niedawno przeprowadzili się z Warszawy na wieś pod Warszawą. Ich znajomi pokupowali domy, mieszkania w Egipcie, w Tunezji. Teraz mają kłopoty, zwłaszcza z Tunezją, w związku ze zmianą tam sytuacji politycznej.
Ludzie ci potrzebują wyfrunąć do Egiptu w listopadzie i potrzebują kogoś do pilnowania ich domu, w tym czasie, na okres jednego miesiąca.
Zobaczymy, jak to będzie.
Pławiąc się w tym luksusie, w 4 gwiazdkowym hotelu w Bułgarii, gdzie nie trzeba było nic robić…. ani zmywać po sobie, ani sprzątać, ani zabiegać o żywność...
Przypomniałam sobie dwa dawniejsze wyjazdy do Bułgarii. Z mamą i rodzeństwem, gdy miałam lat 14 - ście. Wtedy mama mnie miała zabukowanego żadnego hotelu, tylko na dworcu zgadała się z jakaś panią - bułgarską nauczycielką, która wynajęła nam pokój z 4 – ma łóżkami. Było to daleko do morza i pamiętam upał, w jakim szliśmy na plażę.
Następny wyjazd, z namiotami, także z rodzeństwem - rok 1976. Koło namiotu żadnego cienia. Staraliśmy się, jak najwięcej zaoszczędzić, aby jak najdłużej być. Pieniędzy starczyło nam na 3 tygodnie.
Następny wyjazd, o którym bym zupełnie zapomniała, to z mężem i dwójką naszych synów, którzy mieli 2 i 3 lata. Jechało się pociągiem, kuszetkami, a mieszkaliśmy w domku drewnianym, na kempingu. Było to wrzesień 1980 i Bułgarzy nas odseparowali - Polacy byli osobno, a jadąc pociągiem widziało się wielki napis – Na wieki z CCCR. To mi utkwiło w pamięci.
I teraz, naraz w takich luksusach. Przecież kiedyś, gdy patrzyło się na hotel w Złotych Piaskach, to ludzie, którzy wchodzili do takiego hotelu, to byli co najmniej Anglicy.
Coś się jednak zmieniło w Polsce. Bardziej się zmieniło, niż w Bułgarii. Widać to po chodnikach, po domach. Hotel nasz był piękny, ale dalej od hotelu było już różnie i nie bardzo estetycznie. Wyglądało tak, jakbyśmy się cofnęli w Polsce o jakieś 15 lat.
W dzień, w którym nie było słońca, a we wrześniu zaraz się zakradł chłód, kupiłam sobie dwa kostiumy kąpielowe i jeden plażowy ręcznik. Kostiumy w cenie do 30 lewa, a ręcznik za 12 lewa. Trochę taniej niż w Polsce, a wybór kostiumów był ogromny. Jedna lewa, to około 2 PLN. Teraz mi się przypomina, ze dawniej 1 lewa, to było 20 złotych polskich. Szukam i nie mogę znaleźć potwierdzenia.
Właśnie zadzwoniła Krystyna, siostra mojego narzeczonego sprzed wielu lat. Odezwała się do mnie po jego śmierci i od tej pory rozmawiamy ze sobą. Nie widziałam jej od roku 1978, a on umarł w roku 2008. Może się komuś to wydawać dziwne, ale Krystyna jest dla mnie, jak rodzina. Może się kiedyś spotkamy, może uda się spotkać. Na razie nie jest to możliwe, ona opiekuje się niepełnosprawnym synem.
Ostatnio był duże emocje związane z siatkówką. Meczu Polska - USA nie widziałam, tylko początek. Poszłam spać z myślą, że nie będzie dobrze. Rano się dowiedziałam, ze Polska jednak wygrała, więc następny mecz, ten Brazylią, obejrzałam w 100 %.
Syn nasz przypomniał sobie, jak grał przeciwko drużynie Kubiaka, gdy był jeszcze w ogólniaku. Jak tamci zaserwowali, jak walnęli, to trudno było odebrać taką piłkę. Mi się podobał Bartosz Kurek, a właściwie cała drużyna i malutkie oczka trenera.
Do Niemiec na razie nie jadę, ale z kilkoma Niemcami mam cały czas kontakt internetowy. Na przykład, z córką pana starszego, którym opiekowałam się w roku 2014. Urodziło się im trzecie dziecko, przysłała zdjęcia.
napisała : wandarat
Polska, dn. 2.10.2018
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!