Często słyszymy, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale to nie zawsze prawda. Teorie życia są zmienne, żeby nie powiedzieć, że są w niestabilnym i ciągłym ruchu, dlatego łatwo je dopasować do poszczególnych sytuacji. Jeśli się mylę, to pewnie sentymentalny ze mnie dziwak. Faktem jest to, że jestem rozkochany w rodzinie, przyjaciołach, jak i w ludziach, niby obcych, a tak bliskich memu sercu. Gdy widzę siostry i brata razem, to zaraz przypomina mi się dzieciństwo i jego złote czasy. Co prawda bywały i gorzkie chwile, kiedy po przeprowadzce z Potworowa do Podczaszej Woli nie byłem akceptowany przez rówieśników, a nawet braci ciotecznych. Ale tzw. frycowe trzeba było zapłacić, później było już tylko lepiej.
W tamtym czasie osoby starsze miały najwyższy statut w rodzinach, niepodważalny autorytet, co postanowił dziadek czy babcia, było święte! U nas, dzieciaków, niektóre osoby budziły respekt, nawet strach i żeby nieco go złagodzić, z daleka wołaliśmy dzień dobry! Jak odpowiedź była z uśmiechem, można było odetchnąć, dopiero gdy byliśmy starsi, okazywało się, że to wspaniali i ciepli ludzie. Czasami trudno uwierzyć, że minęła ledwie chwila, a tyle się zmieniło… „nie ma kury, a jest jajko”.
Dlatego z trudem dopuszczam do siebie nowoczesną falę czasu, która w kosmicznym tempie zatapia tak łagodny tryb życia sprzed zaledwie niespełna trzech dekad. Teraźniejszość dokonuje „gwałtu i mordu” na czasie wzajemnej troski i zrozumienia. Odnoszę wrażenie, że to koniec epoki, w której dominowała radość z prostoty życia. Postęp niemal w każdej dziedzinie wypiera dawne tradycje i w podprogowy sposób ciągnie za sobą wszystkich w „nowe” i bardziej wyrafinowane obchody dni „wróbla i kreta”. I tak powoli w podświadomość wdziera się to „nowe”, zapuszcza korzenie i w subtelny sposób skutecznie przekonuje, że taka oto teraz moda. To bardzo trudne stawić czoła nowemu stylowi życia, który próbuje wtargnąć w codzienność i wprowadzić nowe racje, jak i reguły. Myślę, że nikt może poza wyjątkami nie powie, że jest całkowicie niezależny, bo wystarczy, że zabraknie prądu i leżymy…
http://www.goniec24.com/teksty/item/11029-ach-to-%c5%bcycie#sigProId7677ad3f39
Dlatego tęsknię za chwilami z dzieciństwa, gdzie każdy darzył się szacunkiem, nie było zazdrości, zawiści i fałszywej skromności. Jak sąsiad kupił auto, to człowiek cieszył się razem z nim. Twarz mi promienieje na same wspomnienia, kiedy to rodzice kupili ciągnik, a każdy cieszył się tak, jakby to był ich. Po części tak było, bo w każdej potrzebie jeden drugiemu wyświadczał przysługę czy to za pomocą sprzętów, czy po prostu własnymi rękoma w zależności od potrzeb.
Kiedy zagłębiam się w przeszłość, to z trudem wracam do każdego „dzisiaj”. Kocham okrywać się tamtym czasem, zapachy z łąk, zwłaszcza w porze sianokosów, nie pomieściłyby się na żadnej z królewskich tac.
Wiosną i latem żal było wracać do domu, brakowało dnia, aby nie pominąć całego piękna, które zewsząd upominało się, by choć na chwilkę zerknąć, to tu, to tam. O tym, co krył w sobie las, można by pisać poematy. Wystarczyło się zbliżyć do niego wzrokiem, a już swym urokiem chwytał za dłoń i powolutku oprowadzał po miejscach niczym z bajki. Każdego napełniał natchnieniem, tak że trzeba było się zatrzymać i sycić całym bogactwem natury do woli. Podziw pejzaży zachwycał, często wzruszał do łez. W koronach drzew grała muzyka, do której ptaszęta śpiewały nieustannie, tak w dzień, jak i o poranku, kiedy chodziliśmy z tatą na grzyby.
To wszystko nadal jest w zasięgu ręki, tylko mniej jest czasu na to, by zobaczyć, usłyszeć i poczuć… Nie to, żebym negował wszystko co nowe, nie, nie, po prostu jest to poniekąd wyraz głośnego myślenia. Tamten czas nie wróci, ale nikt go nie wyrwie z serca, jest w specjalnej komnacie, gdzie drzwi są otwarte, można zawsze wejść i zaczerpnąć siły oraz radości, by stawić czoła wszystkiemu, co przyniesie los.
Pozdrawiam
Mariusz
www.mariuszrokicki.pl
tel. kom. +48 604 202 231
***
PS W naszej Credit Union zostało założone konto Fundacji Charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej # 24583 na hasło „Pomoc dla Mariusza”. Mariusz po feralnym skoku do wody jest sparaliżowany. Każda symboliczna wpłata pomoże mu chociaż zapłacić za leki, które nie są refundowane przez NFZ.
W tym roku odwiedziłem go razem z żoną w Radomiu. Miałem okazję poznać autora książki, którą napisał jednym palcem. Książkę tę, pt. „Życie po skoku”, publikował na łamach swojej gazety pan Kumor. Dzięki tej lekturze poznałem Mariusza i tak zostaliśmy przyjaciółmi. Osobiście jestem po wielu poważnych operacjach i choć czasami wpadam w pesymistyczny nastrój, to jednak niczym jest to, w porównaniu do stanu, w jakim znajduje się Mariusz. Myślę, że artykuły Mariusza mogą dodać nam otuchy.
Z poważaniem
Zbigniew Szczęsnowicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!