Wśród swoich - Pieczenie ziemniaków z Rodziną Radia Maryja w Kanadzie
"Na świętej Tekli ziemniaki będziem piekli" - głosi tradycyjne polskie powiedzienie - tradycją jest też pieczenie ziemniaków, jakie co roku w urokliwym zakątku u zbiegu autostrad QEW i 403 organizuje Rodzina Radia Maryja w Kanadzie. W tym roku w niedzielę 23 września pogoda dopisała, ognisko rozpalono zanim jeszcze rozpoczęła się Msza św. odprawiana przez duchowego opiekuna RRMwK o. Jacka Cydzika, zespół Pań pod wodzą p. Czesławy Kantor przygotował smaczne posiłki. Była loteria fantowa i program dla najmłodszych.
Wywiad z o. Jackiem Cydzikiem zamieszczamy tutaj
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=880#sigProId7717915e98
Przegląd kulturalny: Gościńcami Kanady
Spotkanie wokół książki pt. "Gościńcami Kanady na tropach polskiej kultury" dr Jadwigi Kaczmarzyk-Byszewskiej odbyło się w piątkowy wieczór, 14 września 2012, w Konsulacie RP w Toronto. Prezentację książki współorganizowały Konsulat RP i Kanadyjsko-Polski Instytut Badawczy. W notce wydawniczej czytamy, że w książce tej "czytelnik nie znajdzie ani apoteozy tych, których los rzucił na obczyznę, ani ich potępiania, ale obraz odmiennej rzeczywistości, nieznanych kultur i ludzi (…), których zmagania przedstawione zostały przez pryzmat codziennego życia i osobiste dylematy". Ta niecodzienna publikacja, w której popularnonaukowa analiza środowiska twórczego Kanady splata się z losami fikcyjnych bohaterów, Antka, Agaty, Moniki i Pawła, zainspirowała mnie do przeprowadzenia wywiadu z jej Autorką.
Joanna Lustanski: Jak narodził się pomysł napisania tej książki?
Jadwiga Kaczmarzyk-Byszewska: Był to przypadek. Pomysł nie był mój, ale byłego konsula do spraw Polonii, Andrzeja Krężela. Byłam właśnie w Konsulacie, żeby zajrzeć do teczek o polonijnych wydarzeniach w Toronto, i skomentowałam, że sama zebrałam już więcej informacji o polskich artystach działających w Kanadzie, niż Konsulat ma w teczkach. "Masz teraz czas, to możesz uzupełnić, albo lepiej – napisz o tych ludziach" – usłyszałam w odpowiedzi. Wytrącił mi z ręki najlepszy argument, bo właśnie wtedy przestałam pisywać do "Gazety". Zadzwonił tego samego dnia: "Wiem, że myślałaś nad propozycją. Kiedy zaczynasz? Ze strony Konsulatu postaramy się jakoś pomóc, ale robota na twojej głowie. Nie będę tu wiecznie, a chciałbym się też czegoś dowiedzieć".
JL: A do kogo jest skierowana ta książka? Polaków? Imigrantów? Kanadyjczyków polskiego pochodzenia?
JKB: Chyba do wszystkich wymienionych, chociaż do Kanadyjczyków polskiego pochodzenia najmniej. Oni w zasadzie nie znają polskiego na tyle, aby czytać. Dla nich miała być angielska część publikacji ale... ze względów ekonomiczno-czasowych książka ukazała się jak na razie tylko po polsku. Angielska wersja jest w trakcie pisania.
JL: Jak wyglądała praca nad książką? Skąd czerpała Pani materiały?
JKB: Bardzo trudne pytanie. Materiały zbierałam – też przez przypadek – od przeszło 20 lat. Na spotkaniu slawistów, chyba w 1983, dowiedziałam się, że Ukraińcy chcą przygotować słownik artystów słowiańskich w Kanadzie, ale nie mają nikogo, kto zajmie się Polakami. Pomysł po czasie upadł, ale ja już miałam założone koperty, do których wkładałam, przypadkowo i celowo, zbierane informacje. Powoli zrozumiałam, że we dwójkę z mężem, i do tego bez funduszów (choćby na korzystanie z archiwów, robienie kopii itp.), nie damy sobie rady. Dotarło do nas, że musimy mieć za sobą organizację, najlepiej niedochodową, charytatywną – i tak w 1986 zostało zarejestrowane ECHO, któremu Kanada przyznała status Instytutu Badawczego. Postanowiłam spojrzeć na całość nie oczyma polonijnych Polaków, a oczyma Kanadyjczyków – co oni wiedzą o Polakach, i czy wiedzą cokolwiek, i jak nas oceniają. I tak właściwie głównym źródłem materiałów stały się angielskie publikacje oraz archiwa. Każda drobna notatka była dla mnie odkryciem. Samo pisanie książki nie byłoby jednak możliwe bez wsparcia Ewy Chwojko-Srawley, która, spędzając godziny przy komputerze, zasypywała mnie informacjami. Bez jej pomocy i dyskusji prawdopodobnie jeszcze bym długo pisała.
JL: Czy spotykała się Pani z bohaterami swojej książki? Czy wiedzieli, że Pani o nich pisze? Jak reagowali?
JKB: Oczywiście wielu z nich znałam, wliczając Krystynę Sadowską – to ona mnie uczyła tkactwa artystycznego i wprowadzała w kulisy Polonii; Mary Schneider, którą, razem z Janiną Stensson, odwiedzałam w domu spokojnej starości. Z artystami jak Jerzy Kołacz (jeden z dyrektorów naszego ECHO) prowadziłam długie dyskusje, w tym również o pisanej książce, gdyż on był jedną z niewielu "wtajemniczonych" osób. Innych, jak Reinharda Skorackiego, Janusza Malinowskiego czy Ewę Stachniak znam z kontaktów osobistych i oczywiście z ich twórczości – ale mało kto z nich wiedział, że chcę ich "opisać".
JL: Jest Pani skromną osobą, dość trudno zdobyć informacje o Pani, a dokonania Pani są imponujące. Nawet tak przepastne źródło informacji jak Internet nie za wiele miejsca Pani poświęca. Jak to się stało, że zdecydowała się Pani "ujawnić", pisząc tę książkę?
JKB: Temat wymagał "otwartego nadstawiania głowy", a nie tylko części nazwiska czy pseudonimu. W zasadzie ci, którzy znają nas w Toronto, znają jako Byszewskich, nie wiedząc, że jest to tylko część nazwiska, zarówno mojego męża, jak i mojego. Postanowiłam z tym skończyć i powrócić do "korzeni".
JL: Główny bohater to Antek, który dojrzewa na kartach książki. Poszukuje swojej przynależności narodowej: z nieświadomego swojej etnicznej historii (nie chcącego jej zaakceptować?) staje się Polakiem-Kanadyjczykiem dumnym ze swojego pochodzenia. Jak scharakteryzowałaby Pani tę postać?
JKB: Antek to zlepek tego, co obserwowałam tutaj wśród ludzi, chociaż jest to chyba najbliższa mi postać. Moje są jego przemyślenia i reakcje na sytuacje, ale wtórują mu w tym pozostałe osoby: Paweł przedstawia moje zderzenia z rzeczywistością, Monika moje załamania, a Agata... chyba samozaparcie. Najbliższy mi jednak, i to niezaprzeczalnie, jest Antek, ponieważ dzięki niemu ta książka nabrała życia i nie jest tylko zbiorem suchych informacji, a ja, poprzez niego, uzyskałam niezbędny dystans do tego, co napisałam.
JL: Książka napisana jest techniką spirali, to znaczy, że powraca Pani kilkakrotnie do tego samego zagadnienia – ale w innym wątku, i przedstawia go coraz to z innej perspektywy: raz od strony czysto faktograficznej, raz w postaci fabularnej. Co daje taka technika?
JKB: Spirala jest jak przemyślenia każdego z nas. Zaczynamy od jednego tematu, ale myśli same biegną w odmiennym kierunku. Powracamy więc do pierwotnego problemu i odnajdujemy inne aspekty tych samych przemyśleń, więc powracamy ponownie do podjętego tematu i analizujemy go z jeszcze odmiennego punktu widzenia. Raptem odkrywamy, że ta wielokrotność ma swoje pozytywne cechy – za każdym razem widzimy inną stronę zagadnienia. Technika spirali pozwala na taką wielostronność, w chwili gdy proste opisanie "wszystkiego" byłoby nudne.
JL: Jest Pani członkiem Stowarzyszenia Artystów Kanadyjskich. Jak Pani ocenia sytuację artysty w Kanadzie?
JKB: Zdecydowanie lepsza niż przed laty, ale daleko jeszcze do tego, co znamy z Europy, więc trudno się do tego przyzwyczaić. Artysta tutaj to nadal nie zawód czy powołanie, ale bardziej hobby – jeśli ktoś ma zbyt dużo czasu, to może sobie tworzyć. A żyć z czego? – i tu najczęściej spojrzą na pytającego jak na wariata – chyba nie ma na myśli, że wyżyje z tego, co tworzy? Kanada ma przed sobą jeszcze bardzo długą drogę legislacyjno-świadomościową.
JL: Jakie są szanse na sprecyzowanie statusu artysty w świetle prawa?
JKB: Przestałam wierzyć, że kiedyś się skończą dyskusje na ten temat. Rozmowy trwają przez cały czas, jak jestem w Kanadzie. Cierpliwy parlament wysłuchuje już którejś tam wersji i nadal odsyła do korekty. Jedne prowincje aprobują jedne fragmenty, a drugie – inne. Dopóki nie będzie ujednolicenia opinii na temat, do czego artysta ma prawo, a do czego nie – nadal wszystko pozostanie w sferze czytania i dyskusji.
JL: Wróćmy jeszcze do rozmowy o książce… Czego Pani się nauczyła o sobie, pisząc tę książkę?
JKB: Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć... chyba jednak udowodniłam i sobie i innym, że to można zrobić, ale wiem też, że temat nie został wyczerpany. To tylko fragment, który pozostawia innym możliwość dalszej realizacji.
JL: Czy ta książka jakoś Panią zmieniła? Czy zmieniła Pani spojrzenie na wkład Polaków w rozwój Kanady?
JKB: Czy mnie zmieniła? Chyba nie. Nadal jestem uparta, bo taka się urodziłam, ale mówiąc szczerze, sama byłam zaskoczona liczbą osób, o których mało kto jeszcze pamięta, a inni mogą równie szybko popaść w zapomnienie. A jeśli mówimy o rozwoju Kanady, to Polacy zrobili bardzo, bardzo wiele i często nam samym trzeba o tym przypominać.
JL: Ano właśnie. Czy sądzi Pani, że przesłanie tej książki zostanie właściwie odczytane? Że ludzie nie spłycą lektury do kolejnej okazji roztrząsania sporów wewnątrzpolonijnych?
JKB: Chciałabym być pozytywnie rozczarowana, ale nie mam złudzeń. Przygotowana jestem na zarzuty, na które jest tylko jedna odpowiedź: coś jednak zostało zrobione, dyskusje niech się toczą, a przede mną i grupą życzliwych mi osób pozostaje do realizacji wersja angielska.
JL: Na koniec chciałabym prosić Panią o refleksję… Jak, Pani zdaniem, można "ocalić od zapomnienia" dorobek polskich artystów? Co – oprócz książki – można i należałoby robić, by następne pokolenia polskich imigrantów i Kanadyjczycy mieli świadomość, że kształt kultury kanadyjskiej to również zasługa polskich imigrantów i Kanadyjczyków polskiego pochodzenia?
JKB: Jest to ostatni moment, aby "ocalić od zapomnienia", ponieważ Kanada, chociaż i tak nigdy się zbytnio nie interesowała artystami, ma teraz inne priorytety – zajmuje ją zagadnienie "person of colour" definiowane jako "persons, other than Aboriginal peoples, who are non-Caucasian in race or non-white in colour". Ta definicja propagowana jest przez rząd kanadyjski i wspierana przez CARFAC – czyli Stowarzyszenie Artystów Kanadyjskich. Zupełnie zapomina się, że "persons of colour" przybywają tu już "na gotowe" i dlatego uważam, że wkład właśnie tych, którzy działali tu przed nimi, nie powinien być zapomniany. A jak temu dopomóc? Ułatwić, aby książka angielska powstała i trafiła nie tylko do Polaków w Kanadzie. To ich dzieci powinny ją poznać, a one czytają po angielsku, ich koledzy również. Dlatego jestem przekonana, że wersja angielska jest konieczna, aby "ocalić od zapomnienia". I nad tym będziemy pracować przez następne długie miesiące.
JL: I tego właśnie Pani życzę, żeby wydanie angielskie książki jak najszybciej trafiło na półki księgarskie i znalazło swoich zagorzałych czytelników. Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Rozmawiała Joanna Lustanski
Książka "Gościńcami Kanady na tropach polskiej kultury" jest do nabycia w księgarni Pegaz. Zamówienia telefoniczne przyjmuje również ECHO-RI, tel. 416-540-ECHO (3246).
Pod skrzydłami Archanioła Michała
W minioną sobotę jubileusz 50-lecia pracy w Kanadzie i 100. rocznicy śmierci swego założyciela obchodzili księża ze Zgromadzenia Księży Michalitów.
Tutaj, na terenie aglomeracji torontońskiej, jeśli mowa o Kościele, to prawie zawsze dotyczy rzecz o. oblatów, którzy posługują w trzech największych parafiach polskich – św. Kazimierza, św. Stanisława, św. Maksymiliana Kolbe czy najnowszej św. Eugeniusza de Mazenod, jednak jest też inna polska parafia, bardzo prężna i lubiana – parafia św. Teresy przy Lake Shore. Tam właśnie znajdziemy ojców michalitów.
Księża ze zgromadzenia są bardzo aktywni w prowincji, gdzie po raz pierwszy zgromadzenie zostało erygowane w 1962 roku w diecezji London, otwierając pierwszy dom zakonny michalitów w Windsor, a następnie przenosząc się pod London, do Melrose.
Tak się składa, że patron zgromadzenia św. Michał Archanioł – obrońca przed szatanem – jest również patronem diecezji torontońskiej.
W sobotę na uroczystościach w kościele, a następnie na bankiecie w podziemiach kościoła św. Teresy obecni byli przedstawiciele władz świeckich i duchownych, w tym m.in. arcybiskup Toronto Tomasz kardynał Collins oraz biskup London Ronald P. Fabbro. Licznie przybyli polscy księża – oblaci: o. Janusz Błażejak, o. Adam Filas. Nie zabrakło również kultowej postaci Stowarzyszenia Polskich Księży na Wschodnią Kanadę o. Stanisława Rakieja – chrystusowca, byłego proboszcza parafii w Scarborough.
Przy stole prezydialnym zasiadł poseł do parlamentu federalnego Władysław Lizoń z małżonką, był też obecny poseł liberalny Borys Wrzesnewskyj, a także władze Kongresu Polonii Kanadyjskiej z prezesem Teresą Berezowską i przedstawiciel konsulatu RP.
Bankiet uświetniony został brawurowym występem zespołu "Harnasie".
Parafia św. Teresy skupia przeszło 2000 rodzin, w latach 90. zakończono remont kościoła, a jej pierwszym proboszczem michalitą był ks. Jan Burczyk CSMA, który objął parafię w 2002 roku.
Wśród gości na bankiecie widać było liczną grupę parafian Filipińczyków, bo parafia św. Teresy prócz przeważającego polskiego charakteru jest wspólnotą wielu kultur i narodowości.
Michalici to zgromadzenie szczególne dla Polski. Założone pod koniec XIX wieku przez polskiego kapłana bł. Bronisława Markiewicza, ucznia św. Jana Bosco, wielkiego wychowawcę młodzieży. Poruszony nędzą osieroconych dzieci i zagubionej młodzieży, to właśnie im poświęcił życie.
Był wielkim polskim patriotą, marzył o Polsce sprawiedliwej i wielkiej, dlatego wybrał dla zgromadzenia św. Michała Archanioła, wodza wojsk niebieskich. Zgromadzenie zasłynęło pracą u postaw, wydając przez wiele lat m.in. magazyn "Powściągliwość i Praca".
Do dzisiaj michalici ze szczególną troską podchodzą do młodzieży trudnej, uzależnionej, z problemami, starając się pokazać im drogę do wolności w Bogu; głoszą rekolekcje i misje, pracują w domach dziecka, poprawczakach, ośrodkach młodzieżowych.
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=880#sigProIda964053312
•••
Poprosiliśmy o wypowiedź przewodniczącego delegatury kanadyjskiej michalitów, ks. Andrzeja Kowalczyka.
– Michalici to specjalne powołanie, to być blisko ludzi, którzy są dalej od Boga, czasem uzależnieni, spętani kłopotami, dlaczego Ksiądz wybrał to zgromadzenie?
– Zachwyciła mnie idea księdza Markiewicza, idea pracy z młodzieżą i wśród młodzieży; zachwyciła mnie postawa młodych michalitów, którzy przyjeżdżali do naszej parafii, ich entuzjazm i radość życia; radość posługi wśród młodych, bycia z młodymi, żeby kształtować te charaktery, kształtować te serca, które często mogą się pogubić, pokazywać im Pana Boga, że warto dla Pana Boga dobrze żyć, pięknie żyć; żyć po Bożemu, że warto ten swój charakter i swoje życie też dla Pana Boga poświęcać.
– Jak Ksiądz ocenia dzisiejszą młodzież? Lubimy na młodzież narzekać, co Ksiądz by powiedział o tych młodych ludziach?
– Młodzież dzisiaj jest piękna, tylko nie trzeba się bać tej młodzieży. Młodzież jest piękna, która szuka, tak jak młody Natanael, który przyszedł do Pana Boga po nocy szukać odpowiedzi na dręczące go pytania.
I trzeba pokazywać, gdzie na te pytania jest odpowiedź. Młodzież dzisiaj jest dobra; jest w niej dużo dobra. Ja doświadczyłem tego dobra i w szkole podstawowej, i w szkole średniej, i kiedy byłem proboszczem, i w naszym domu rekolekcyjnym, który prowadzę.
Owszem, są trudności, kłopoty, ale właśnie tu jest też i rola michalitów, to co ksiądz kardynał powiedział – who is like God – pokazywać, kim dla ciebie jest Pan Bóg, to co mówił dzisiaj w kazaniu, żeby wybierać Pana Boga w codziennym życiu, bo to życie jest czasem takie skomplikowane, takie trudne, ale tak do końca, to właśnie wszystko się sprowadza do tego, kim dla ciebie jest Pan Bóg.
– Ostatnie pytanie – czy czasem nie jest dzisiaj tak, że coraz bardziej przeszkadzają w dotarciu do Pana Boga środki masowego przekazu, kultura masowa?
– Pewnie tak, bo dobro, piękno się nie sprzedaje; dobro, piękno nie krzyczy; a to dobro, piękno zostało zawieszone na krzyżu i nie jest na pierwszych stronach gazet, i trzeba nam w dzisiejszym świecie pokazywać tę szlachetność. Taka, myślę, jest rola michality – taka jest rola nas wszystkich, ludzi, którzy przychodzimy w niedzielę do kościoła, by pomodlić się i oddać cześć Panu Bogu i by później wrócić odmienieni do swoich środowisk.
– Proszę Księdza, wiele łask Bożych, zdrowia i siły w ten jubileusz.
– Bóg zapłać.
Plon niesiemy plon - dożynki w Kitchener-Waterloo
"Plon niesiemy plon w gospodarza dom" – tą staropolską pieśnią rozpoczęto uroczystości dożynkowe w Kitchener-Waterloo. Od 13 lat pielęgnowany zwyczaj i uroczyście obchodzony, rozpoczęty Mszą św. i błogosławieniem chleba, w tym roku zgromadził najliczniej Polonię z okolic środkowego Ontario. To organizacja POLONIA 2000 w Kitchener chlubne prezentuje swój dorobek – własną posiadłość z domem polonijnym ciągle powiększającym się. Jest to jedyny budynek i posiadłość Polonii w Kanadzie, który został nabyty i z sukcesem jest prowadzony przez Polaków z okresu tzw. imigracji solidarnościowej.
Polonia w Kitchener, jedna z najstarszych w Kanadzie i Ontario, stanowiła silny ośrodek kultury polskiej na kanadyjskiej ziemi. Miasto Kitchener-Waterloo z przemysłem maszynowym jest otoczone malowniczymi terenami rolniczymi i dobrze zagospodarowane, z większością rolniczej ludności menonitów, którzy jeszcze obecnie uprawiają ziemię starymi metodami, dostarczając zdrowych i pozbawionych chemii produktów żywnościowych.
Dożynki w Polsce obchodzono bardzo uroczyście 15 sierpnia – najpierw wieziono w korowodzie wieniec ze zbóż, ziół i bochen chleba do miejscowego kościoła, gdyż w tym dniu obchodzono święto Matki Boskiej Zielnej. We wszystkich dworach i miejscowościach praktykowano tę tradycję, możemy to zauważyć w książce ks. Kmietowicza "Opis obyczajów". Nawet w komunizmie ukradziono tę nazwę i na stadionie Dziesięciolecia w Warszawie odbywały się "Centralne Dożynki" z udziałem najwyższych władz państwowych. Wieś polska i chrześcijanie obchodzili jeszcze jedno święto dziękczynienia za zbiory, 8 września, w święto Matki Boskiej Siewnej.
Obecnie w kraju polskie rolnictwo zostało zniszczone, dwory polskie zostały rozparcelowane reformą rolną, a indywidualni chłopi przeznaczeni na rugi. Wyniszczające przepisy Unii Europejskiej rujnują polską wieś i jej kulturę.
Na kanadyjskiej ziemi jeszcze niedawno mogliśmy zauważyć wzorowo utrzymane farmy przez Polaków. Prowadziły je rodziny i z dziedzictwa ojców, i przywiązania do ciężkiej pracy na roli.
Efektem zmian w zarządzaniu rolnictwo i agrokultura zostaje zmniejszona, ze 130 farm "polskich" w okolicach London-Delhi-Brantford-Kitchener pozostało się kilka. Dużo Polaków właścicieli farm jest jeszcze w Manitobie. Kontrola nad produkcją, cenami, podatkami i regulacją zbytu-sprzedaży zniechęca do ciężkiej pracy na roli, która staje się coraz bardziej nieopłacalna. Rolnicze plony to dar Boży, a niewymierna praca rolników to ofiara dziękczynienia.
Całość programu prowadziła Karolina Varin, starostami byli prezes Marian Głowik i Grażyna Kacprzak. Wystąpiły zespoły taneczno-wokalne: "Kujawiacy" i Zespół Ludowy "Biesiadnicy" niedawno powstały pod kierownictwem Adama Sikory. Zespół przygotował okolicznościowy program pieśni dożynkowych ze starych tradycji dożynek w Polsce.
Duże brawa zebrali najmłodsi tancerze zespołu "Polonez", następnie swój profesjonalizm prezentowali "Kujawiacy" w trzech tańcach. Na zakończenie podziwiano wykonanie gorących rytmów.
DOM POLSKI 2000, bo taką ma nazwę, w rządzie Ontario jest zarejestrowany pod nazwą POLONIA ALLIANCE of KW REGION. Inicjatorami budowy i zakupu tej posiadłości był Eugeniusz Magolan i Marian Pilach, długoletni działacz polonijny, patriota odznaczony Złotą Odznaką KPK i Srebrnym Krzyżem Zasługi RP. W tym roku dobudowano jedno skrzydło dzięki Fundacji Trillium, a roboty budowlane wykonane zostały przez członków społecznie.
Zapraszamy w nasze szeregi, powiększmy dzieło Polonii tutaj, w Kanadzie, i w regionie Kitchener-Waterloo. Powróćmy do tradycji Ojców, a tutaj budujmy polonijne lobby.
W homilii w czasie Mszy św. proboszcz wskazał na wspólną pracę i dzielenie się chlebem i plonami. Prezes Marian Głowik podziękował komitetowi organizacyjnemu, wszystkim członkom, przybyłym gościom i zespołom, którzy uświetnili tę uroczystość.
ARTPOL
Multi-kulti z Roncesvólki
W ubiegłą sobotę wybrałem się na historyczną ulicę Roncesvalles kontemplować zorganizowany przez szanowny Komitet Centralny wielki festyn nazwany "Polish Festival ", który, jak się później okazało, polskość miał tylko w nazwie. Bo cała ta hucpa kojarzyła mi się z multikulturalnym bazarem, na którym handluje się towarami i szybkim żarciem przy akompaniamencie klownów i innych pajaców w udziale licznych zespołów, orkiestr i grajków.
Wyjeżdżając z domu i zbliżając się od ulicy Howard Park, wyobrażałem sobie liczne transparenty biało-czerwone od słupa do słupa z napisami "Welcome on Polish Festival" oraz las powieszonych polskich flag i symboli na latarniach i balkonach, w oknach itp., tak jak bywa to u naszych sąsiadów. Niestety, materiału na sztandary krawcom zabrakło, więc organizatorzy postanowili nie eksponować naszych symboli narodowych. Trudno, ni ma to ni ma, posłucham chociaż rodzimej muzyki.
Zbliżałem się do pierwszej od Howard estrady. Grał zespół jazzowy, którego wokalistka wyczyniała dziwne ewolwenty piskliwym głosem, jakby jej ciężarówka na palce u nóg najechała. Wyła językiem tubylców, strasząc spokojne gołębie. Będąc do kości tolerancyjnym, pomyślalem sobie, że gości też należy zapraszać, i szybciutko oddaliłem się od źródła pisku w moich uszach powodowanego decybelami.
Dalej rząd straganów, budek, karuzele, kolorowe pompowane miasteczka służące do pozbywania się nadmiaru energii u naszych milusińskich. Za straganami sprzedawcy zachwalali swoje towary, generalnie jednodolarowy chłam lub chińskie zabawki dla dzieciaków. Oto hinduski sprzedawca w turbanie sprzedający ręcznie wykonane naszyjniki, wisiorki, bransolety. Za nim para Cyganów sprzedająca kapelusze i czapki, dalej Filipińczyk jowialnie uśmiechnięty zachwalający swój towar; buląc za stragan "jedyne" 621 dolców. Murzyński masażysta wkładający głowę ochotnika do chomąta i masujący kark za 1 dol. za minutę. Naprzeciwko dwóch Peruwiańczyków fiuka na kabarynach i tym podobnych fujarkach przy akompaniamencie podkładów muzycznych z karaoke. Zainteresował mnie muzyk rodem z Chile, grający na jednej strunie, posuwając smykiem na dziwnym instrumencie przypominający mi pierwowzór skrzypiec z dosztukowaną tykwą, która wzmacniała głos, jęcząc jękami z najstraszniejszego horroru Stephena Kinga.
W pobliżu budynku KPK (też na sprzedaż) dziarsko grała orkiestra pana Guca. Trąby, garmoszka, bas i perkusja z gitarą oddawały pełnię dawnego fokloru. Kapela rżnęła mazurki, oberki, polki, walczyki i tanga! Następnie estrada rockowa. Najpierw kochany zespół "Mister System" grał jeszcze powściągliwie. Po nich kapela kanadyjska rozkręciła decybele, aż mnie kopnęło przy kolumnie głośnikowej. Bombardowali basem Roncesvólkę, aż co poniektórzy rezydenci kładli mokre gazety na szyby, żeby nie dzwonić po szklarza.
Przypomniałem sobie, jak grałem koncert na keyboardach przy restauracji "Krak" trzy lata temu, gromadząc słuchaczy wokół mojej muzyki. Jakiś polakofob zadzwonił po policję. Przyjechały dwa radiowozy i panowie mundurowi polecili mi przestać grać o godz.17.00 , bo gram za głośno! Moje nagłośnienie było pryszczem w porównaniu do zespołu spod biblioteki. Szukam, drodzy czytelnicy, głównej estrady folklorystycznej polskiej, mrużąc oczy, i nie widzę. Dopiero na tyłach budynku Credit Union jak wychodek za stodołą, dojrzałem potężną estradę. Polski folk kogoś kłuł w oczy i uszy, więc wykoncypowano schowanie estrady z widoku publicznego na tyły banku, i do tego nie zaistalowano nagłośnienia. Zobaczyłem muzykantow grających cichutko bez mikrofonów i kolumn głośnikowych. Dziewczęta i chłopcy w cudownych strojach ludowych wywijali hołupce... Ale co z tego, jeżeli przechodnie z ulicy tego nie widzieli.
Idąc w kierunku jeziora znowu ujrzałem grających Meksykanów oszukujących ludzi playbackiem, dogrywając nieco na pudle gitary.
Muzyka zaiste piękna, latynoska, ale wykonywana po najmniejszej linii oporu.
Minąłem mistrza ognia żonglującego pochodniami. W połączeniu z zabawnymi tekstami chłopak przywiódł atmosferę cyrku. Następnie estrada "Jasia Góry", przy której grała orkiestra wojskowa kanadyjskiego regimentu. Napis głosił "Polish-Canadian Big Band". Natychmiast się zapytałem, kto jest Polakiem w tej orkiestrze. Przecież znam wszystkich niemal w Ontario, a nie widzę znajomej twarzy. "Aaaa wie pan, tu jest kilku polskiego pochodzenia, tutaj urodzeni". Poczułem brzydki zapach kłamstwa i przekrętu. Orkiestra grała suitę z "Gwiezdnych wojen", później inne utwory muzyki filmowej. Nie słyszałem polskich dziarskich marszów, poloneza, walczyków. To nie była polska orkiestra.
Odwróciłem się do góry Ronces-valles – dawniej polskiej dzielnicy, polskiego rzemiosła, ulicy pełnej polskich barów, knajpek, restauracji. W panoramie ulicy nie powiewał ani jeden polski sztandar, ani jeden transparent. Jedynie przy trzech polskich stoiskach powieszono skromniutkie dwie polskie flagi. 80 proc. handlarzy nie pochodziło z naszej nacji. Nie grała orkiestra reprezentacyjna "Orzeł Biały" w polskich mundurach, zwykle prowadząca defiladę. Nie widziałem weteranów i polskich żołnierzy, którzy nie zostali zaproszeni z poligonu w Borden.
Mimo zgłoszenia ponad trzydziestu profesjonalnych polskich artystów młodzieżowych z Cafe "Pasja" i z "Kawiarni Pod Sufitem" Komitet Centralny festiwalu odmówił udziału Polskiej Orkiestrze "Orzeł Biały" oraz naszej młodzieży. Posłaliśmy CD i DVD z koncertów panu Andrzejowi Chomętowskiemu i całej tej komisji pod kierownictwem Kanadyjczyka, pana Keitha Danninga, żeby można było pokazać Polonii nie tylko hałaśliwego rocka czy peruwiański lub meksykański folklor. Kasia Kacała, Wojtek Żukowski, Laura Sąsiadek, Wiktoria Wojtas i wielu innych występowało wielokrotnie na poważnych koncertach. Chcieliśmy pokazać Polonii 10-letnią Adriankę Serro – utalentowaną piosenkarkę i aktorkę teatru "Biedronka". W zanadrzu mamy dwa zespoły o miedzynarodowym repertuarze: STANDARD i NOVI-BAND, w których grają autentyczni wirtuozi muzyki. Jednak właściwe i politycznie poprawne było zaproszenie górali z Peru bądź artystów z Meksyku.
Tłumaczenia Komitetu Centralnego były wymijające. A sednem jest, jak się domyśliłem, rugowanie polskości z dzielnicy Roncesvalles perfidnymi metodami. Oto oficjalny, zgodny z prawem proceder. Dwa lata temu na sklepy polskie spożywcze i restauracje rozpoczął się prawdziwy nalot inspektorów zdrowia, BHP, strażaków, policji w celach kontroli. Padały decyzje, żeby kiełbasy przechowywać w folii, a nie "gołkiem" na hakach, polecano stawiać ściany działowe odgradzajace wędzarnie, wydawano i egzekwowano mandatami całą masę przepisów. Kilka sklepów zamknięto bądź właściciele sami się poddali.
Tymczasem z powodu zakażenia w ontaryjskich zakładach mięsnych, umiera 11 pacjentów zatrutych salmonellą. W polskich sklepach nikt się nie zatruł. Gdy nasi rodacy apelowali do posłów, kontrole ucichły. Polakofoby wymyśliły nowy atak. Właściciele posesji zaczeli drastycznie podnosić czynsze. A Revenue Canada rozpoczęła drobiazgową kontrolę malutkich sklepików i knajpek. I skutek tych prześladowań widzimy wyraźnie.
Dlaczego Festiwal Polski został odarty z polskości? Dlaczego zapraszano grajków i multi-folk artystów, a nie Polaków? Bo głównym sponsorem tego jarmarku jest Ontario Government z panem premierem McGuintym, socjalistą i ekstremalnym lewakiem nie akceptującym konserwatystów, katolików, czyli nas, Polaków.
Drogi Komitecie Festiwalu Multi-Kulturalnego! W przyszłym roku proszę zdjąć z waszej reklamy "Polish Festival", a pozostawić sobie International Festival bądź Multi-Culti Parkdale Festival. Wara od używania polskich symboli w prywatnych przekrętach lewackich! Polski festiwal winien mieć wyłącznie polską obsadę, polskie zespoły taneczne i polskich muzyków. Gości można zaprosić z krajów kooperujących z RP lub nawet z Polski! Lody możecie kręcić pod innymi symbolami. Dziwi mnie brak reakcji polskiego konsulatu, który był jednym ze sponsorów. Również zarządu Okręgu KPK, którego gnuśnienie jest powszechnie znane. Padła propozycja, żeby wysłać delegację do pani McCallion, zorganizować komisję i sponsorów i organizować Polski Festiwal w Mississaudze przy Square One. To poddajemy pod referendum. Na Square One jest dużo miejsca na parkingi, ogromne place i ulice, które można zamykać bez kolidowania z ruchem pojazdów na głównych ulicach. Zastanówmy się wszyscy nad tym pomysłem.
Andrzej Załęski, Toronto, 18.09.2012
Polski Festiwal na Roncesvalles 2012
Zdjęcia: Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=880#sigProId8eb5595998
Otchłanie lub wrzody zła
Prof. Andrzej Zybertowicz nadzieje na uratowanie Polski widzi w archipelagach polskości. Głosi również, aby z każdą, nawet najmniejszą diagnozą zła, pojawiała się jednocześnie powiązana z nią koncepcja dobra lub walki z tym złem.
13 i 14 września gościliśmy w Toronto, w gościnnych progach Gminy 1 ZNPwK, p. red. Wojciecha Sumlińskiego i p. prof. Piotra Jaroszyńskiego. Nie potrafię przekazać pełnego dobra, jakie było udziałem tych osób, które uczestniczyły w tych spotkaniach. Ale mam nadzieję, że możliwie szybko relacje z tych spotkań można będzie obejrzeć na YouTube, a wykład prof. Jaroszyńskiego także przeczytać w najnowszej jego książce lub w formie papierowej bibuły, jak za dawnych lat. Albo na www.ewastankiewicz.pl.
P. red. Sumliński przedstawił nam pewien obraz Polski, który dla mnie jawi się już jako piekło, horror czy tragedia narodowa. Mimo tego mrożącego krew w żyłach opisu, można potraktować to jednak jako iskrę nadziei, że już gorzej chyba być nie może. Przypomina mi się w tym miejscu pewien żart z "Dzienników" p. Stefana Kisielewskiego. Jest rok 1968, a może już 69, w Polsce, rozmawia dwóch Żydów. – Wiesz pan co, ja bym już chciał wrócić do Rosji. – A co tam w tej Rosji jest lepiej? – Nie, znacznie gorzej niż w Polsce. Ale rozumiesz pan, tam już gorzej nie będzie.
Może mówić o piekle we współczesnej Polsce jest jeszcze za wcześnie, natomiast na pewno możemy mówić o otchłaniach, czy może wrzodach zła. Nie wiem, który z tych terminów lepiej oddaje okropności tego zła. Nie będę ich tutaj wyliczał, bo co dziedzina to otchłań, co problem, to wrzód. Zwrócę tylko uwagę na tę opisaną przez p. Sumlińskiego i szczególnie widoczną w tych dniach. Są nią "niezawisłe" sądy i "niezależna" prokuratura. Inną taką otchłanią zła czy wrzodem na polskiej kulturze są równie "niezależne" media. I jeśli chodzi o media, to znalazł się pewien człowiek, który już kilka lat temu odkrył lekarstwo na tę chorobę, może zarazę czy wrzód. Tym lekarstwem jest WSKSiM w Toruniu. Moja koncepcja dobra powiązana z zarazą panującą w sądach i w prokuraturze, to powołanie do życia WSPiA, co należy odczytać Wyższa Szkoła Prawa i Administracji, może również w Toruniu. Dołączam do otchłani prawa również otchłań administracji.
Szkoda, że p. Sumliński nie był razem z nami na spotkaniu z p. prof. Jaroszyńskim, bo jak zawsze te spotkania unoszą nas, naszego ducha i nasze umysły ku ważnym i wzniosłym celom. Tym razem prof. Jaroszyński, po diagnozie zła, przedstawił nam wielkie i podstawowe zadania, także dla nas, Polaków mieszkających poza krajem, odbudowania polskich elit, odbudowania narodu polskiego, odbudowania rodziny polskiej na fundamentach wiecznie trwałych, na fundamentach Bożych, a nie na śmieciach lewackich, liberalnych czy platformerskich.
Mam nadzieję, i prośbę do p. prof. Jaroszyńskiego, aby ten wykład zaprezentował jako odpowiedź na pytanie postawione Polakom przez p. Ewę Stankiewicz – Co robić i czego nie robić, żeby Polska nie zginęła? – na forum www.ewastankiewicz.pl, dedykowanemu tej problematyce.
Ale skoro już mowa o szkodach, to wydaje mi się, że jeszcze większą szkodą dla nas wszystkich, Polaków w Kanadzie, jest to, że na takich spotkaniach, o tak ważnej tematyce i z tak wielkimi Polakami z Polski, jacy goszczą często w Toronto, trudno dostrzec członków KPK, co można odczytać jako Kongres Polonii Kanadyjskiej.
Nie mniejszą szkodą jest to, że sala w Gminie 1 ZNPwK zazwyczaj jest za duża dla pomieszczenia uczestników tych spotkań. Przydałoby się ich dużo, dużo więcej i w wieku, który istotnie wpłynąłby na obniżenie średniej wieku wszystkich uczestników tych spotkań.
Emanuel Czyżo
Toronto
REFLEKSJE POODPUSTOWE Z BRAMPTON
To była wspaniała, religijna, narodowa, barwna manifestacja: widzieliśmy Polonię z róznych części Ontario w całej krasie swojej wiary i tradycji narodowych. Uroczystości odpustowe w bramptońskim sanktuarium przygotowane były przez wspaniałe nabożeństwa maryjne: Mszę św. z kazaniem „rekolekcyjnym” o. Józefa Kowalika OMI, procesją ze świecami, z figurą Matki Bożej Ludźmierskiej, spowiedzią św. Pracowały serca i ręce parafian, sanktuarium wysprzątane na połysk!
W sobotę od godz. 21.00 – 02.00 (w nocy) bezpośrednie religijne i artystyczne przygotowania do odpustu: nabożeństwo do Matki Bożej, artystyczne występy zespołów młodzieżowych i nie tylko; wszystko zakończone „pasterką” o godz. 24.00 sprawowaną przez ks. bpa Mateusza Ustrzyckiego!
W niedzielę przed Mszą św. o godz., 12.30 O. Proboszcz serdecznie przedstawił i przywitał celebransów, VIP-ów, gości z Chicago i okolicznych parafii i najserdeczniej wszystkich parafian bramtońskich.
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=880#sigProIdbbd7e48c29
Oczywiście centralnym wydarzeniem odpustowym była uroczysta Msza św. o godz. 12.30 sprawowana przez ks. prałata Tadeusza Juchasa, kustosza Sanktuarium Matki Bożej w Ludźmierzu, który wygłosił kazanie, przyjęte przez wiernych oklaskami; koncelebrowało kilku kapłanów. Oprawa liturgiczna wspaniała: dk. Wojciech Nowak, ministranci, nadzwyczajni szafarze Eucharystii, lektorzy, 70 osobowy chór “Quo Vadis” pod dyrekcją Krzysztofa Jędrysika z panią Kingą Mitrowską oraz orkiestrą “Kamerata”, orkiestra dęta “Polonia Brass Band” i zespół góralski; poczty sztandarowe delegacji organizacji polonijnych i parafialnych, jak zawsze dodawali uroku Rycerze Kolumba. Sanktuarium ukazało się w całym pięknie, wypełnione, czy raczej przepełnione wiernymi! Każdy kościół jest najpiękniejszy wtedy, gdy jest „przepełniony”, nabrzmiały modlitwą, pieśnią, i Ludem Bożym przystępującym do Komunii św. – wszystko w najlepszym wydaniu! Pozostała jedyna wątpliwość, czy jesteśmy już w niebie czy jeszcze na ziemi!
A to była Polska właśnie, Polonia Bramptońska, i nie tylko, zebrana, skupiona przy Chrystusie i Matce Najświętszej! Mimo różnic, postaw wyczuwało się tutaj jedno serce i jedną duszę; to była wspólnota wiary, miłości i patriotyzmu. Mieliśmy jak na dłoni przekrój całej polonijnej społeczności, niezależnie od wieku, zawodów, sprawowanych funkcji religijnych, społecznych, kulturalnych, gospodarczych.
Liturgiczną kropeczkę nad „i” stanowiła barwna, radosna, procesja Eucharystyczna, z Chrystusem w Najświętszym Sakramencie. Swoją postawą, pieśnią, wierni wyrażali swoją wiarę i miłość do Chrystusa!
Na zakończenie O. Proboszcz serdeczne podziękował wszystkim, którzy przyczynili się do głębokiego i wspaniałego przeżycia uroczystości odpustowych. Radosną niespodzianką, było ogłoszenie przez Ks. Profesora Andrzeja Baczyńskiego dwóch wyróżnień O. Proboszcza Adama Filasa OMI przez ks. Stanisława kardynała Dziwisza, który w swoim liście pisze: „Pragnę zaproponować udział w pracach Międzynarodowej Akademii Bożego Miłosierdzia w charakterze członka zwyczajnego z siedzibą w Krakowie-Łagiewnikach. Ufając, że moja propozycja spotka się z pozytywnym przyjęciem”. Propozycja ta była poparta gorącymi oklaskami. Docenieniem Ojca Adama za załugi dla Archidiecezji Krakowskiej było wręczenie „Złotego Medalu Jana Pawła II”. Dla Matki Bożej Ludzimierskiej w Brampton ks. Stanisław kardynał Dziwisz przesłał Złotą Różę.
Ks. Prałat Tadeusz Juchas zaprosił wiernych do Ludzierza na uroczystości 50-lecia koronacji, Matki Bożej Ludźmierskiej, 15 sierpnia 2013. Zaproszenie zostało przyjęte wielkim aplauzem!
Uroczystość odpustowa zakończyła się wspaniałym festynem w “Parku Matki Bożej Ludzimierskiej” przy kościele parafilanym!
Całe wydarzenie zostało sfilmowane przez ekipę Redakcji Programów Katolickich TVP Kraków p. Katarzynę Katarzyńską, p. Joannę Adamik pod czujnym redaktorskim okiem ks. Dyrektora Andrzeja Baczyńskiego. Między innymi także z tego materiału powstanie film dokumentalny o millennijnym dziele Polonii kanadyjskiej, które jest już na ukończeniu w Brampton.
„I ja tam byłem…”, we wszystkim uczestniczyłem (oprócz festynu) i w wielkim skrócie usiłowałem opisać…
O. Józef Kowalik, OMI
Przyjemnie i pożytecznie
"Trzej Przyjaciele z boiska…", tymi słowami popularnej piosenki mógłbym zacząć, jak powstała firma Caravan Logistics.
15 lat temu trzech przyjaciół postanowiło spróbować sił w jakże trudnym i wymagającym biznesie transportowym, ci, którzy "liznęli" transportu, wiedzą, jak ciężko zacząć a jeszcze ciężej się utrzymać, a to już 15 lat stuknęło "Karawanowi"; zaczynali od kilku ciężarówek i kilkunastu naczep, teraz mają kilkaset traków i kilka razy tyle trailerów. WOW! Nieźle jak na te 15 lat.
Sam pracuję w tej firmie już 10 lat, a są tacy, co pamiętają jej początki, bo tam gdzie płacą nieźle, traktują jak w rodzinie, to człek zadowolony, to czego jeszcze więcej chcieć?
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=880#sigProId181c518266
Ale kierowcy w firmie Caravan to nie tylko spece od prowadzenia 18-kołowych ciężarówek, potrafią też obsługiwać dwa. Któregoś dnia przyjechałem do pracy motocyklem, ktoś zapytał – to ty jeździsz motorem. Innym razem inny kierowca też pokazał swój motocyklowy sprzęt, pod biurem zobaczyłem któregoś dnia jeszcze inny motocykl, i tak po nitce do kłębka okazało się, że w Caravanie jeździ całkiem spora grupka motocyklistów,c o prawda ciężko się zebrać w jednym dniu i wspólnie motorami pojeździć, bo praca w transporcie polega na tym, że jeden do Kalifornii jedzie, drugi w stronę Halifaxu zmierza, a trzeci właśnie do Vancouveru dojeżdża, ale dzięki kilku pozytywnie zakręconym motocyklowo ludziom pracującym w Caravan Logistics udało się nam zebrać i zorganizować pierwszy motorcycle ride for charity.
Byłem już na kilku charity ride, zbieraliśmy pieniądze na szpitale, dla dzieci chorych na raka, i wiele innych, my w Caravanie postanowiliśmy zebrać pieniądze dla Phoenix Place w Hamilton, jest to instytucja, która pomaga kobietom.
I tak z "błogosławieństwem" trzech przyjaciół z boiska, czyli właścicieli Caravan Logistics, kilkanaście motocykli wyjechało rankiem w niedzielę, 26 sierpnia, spod siedziby firmy w Oakville, prowadził Mike, nasz menago od safety, przynajmniej w tym dniu nikt nie musiał zakładać pomarańczowych kamizelek, nie narażając się na jego bazyliszkowe spojrzenia. Trasa prowadziła jak na pierwszy raz niedaleko, pojechaliśmy ulicami Oakville i Burlington wzdłuż jeziora na zachód, potem odbiliśmy na północ w stronę Waterdown i Niagara Escarpment, są tam piękne farmy, kręte drogi, a że pogodę też mieliśmy zamówioną – było bardzo ciepło – więc do szczęścia brakowało nam po parogodzinnej jeździe tylko wytchnienia dla naszych czterech liter i kawy w Timie Hortonsie. Po półgodzinnym postoju w Milton obraliśmy kierunek na bazę Caravana w Oakville, gdzie już czekało na nas BBQ.
I ja tam byłem, zimną colę piłem i gorącym hamburgerem zakąsiłem, a co zobaczyłem, to opisałem, i już zapraszam w imieniu firmy Caravan Logistics za rok na kolejny Motorcycle Ride for Charity.
Darecki
pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Cap-de-la- Madeleine
Koło Pań "Nadzieja" przy SPK nr 20 w Toronto zorganizowało kolejną trzydniową pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Cap-de-la- Madeleine, miejsca uświęconego łaską Boga, w pięknej okolicy nad Rzeką Św. Wawrzyńca. Pielgrzymka, pod przewodnictwem Haliny Drożdżal, pilotowana przez Alę Dragunowską, odbyła się w dniach 24-26 sierpnia 2012 r.
Pierwszego dnia pielgrzymi mieli okazję zwiedzić sanktuarium Serca Jezusowego w Sherbrooke. Wszyscy byli zauroczeni widokiem, gdzie na wzgórzu, wśród soczystej zieleni pomnik Chrystusa z otwartymi ramionami witał przybyłych, zapraszając do kościółka zbudowanego z kamieni w 1920 r. przez tutejszych farmerów. Miejsce to zasłynęło z licznych uzdrowień, dlatego stało się przystanią pielgrzymów.
Po dotarciu do Cap-de-la-Madeleine uczestnicy pielgrzymki zostali zakwaterowani w hotelu De-la-Madone. Po kolacji, w najstarszym w Kanadzie kościółku z cudowną figurą Matki Bożej odprawiona była Msza Święta, a po mszy odbyła się procesja ze świecami. Szczególne wrażenie wywierała umieszczona na wodnej wysepce jaśniejąca w blasku świateł biała statua Matki Bożej przystrojona czerwonymi kwiatami. Dużym przeżyciem była celebracja procesji i modlitwy przed ołtarzem, tym bardziej że oprócz języka angielskiego i francuskiego słychać było modlitwy i śpiewy w języku polskim. Sprawili to swoją obecnością: Teresa Klimuszko, Stanisław Ryt i Piotr Skrzypek, członkowie chóru z kościoła św. Stanisława w Toronto, którzy na przemian z księdzem celebrowali procesję.
Drugiego dnia droga powiodła do małej miejscowości Saint Joachim, gdzie znajduje się piękny kościółek św. Joachima, ojca Najświętszej Marii Panny. Tutaj wiejska zabudowa z kolorowymi dachami, mnóstwem kwiatów zdobiących przydomowe ogródki, zwłaszcza słoneczników, oraz stare zniszczone stodółki stworzyły niesamowity nastrój przywołujący na myśl krajobraz jakby przeniesiony z dawnej Polski.
Kolejnym miejscem zwiedzania była "Cyklorama Jerozolimy" i Bazylika św. Anny, matki Maryi, w Saint-Anna-de-Beaupre. Święta Anna jest tutaj otoczona największą czcią.
Następnym punktem programu było miasto Quebec City, stolica prowincji Quebec, i spacer przepięknymi uliczkami starego miasta, zbudowanego na wzór europejski. Niebywałym zjawiskiem jest tu deptak wzdłuż wysokiej skarpy w otoczce malowniczych kawiarenek, sklepików, ulicznych grajków i osób prezentujących swoje talenty artystyczne od malarstwa poprzez sztukę rękodzieła. Poza tym wąskie uliczki starego miasta toną w girlandach barwnych kwiatów.
Po powrocie do Domu Pielgrzyma pielgrzymi udali się na Mszę Świętą do Bazyliki, której monumentalna budowla robi ogromne wrażenie. Po mszy również procesja ze świecami zakończona modlitwami w małym kościółku, gdzie przed cudowną figurą Matki Bożej każdy zawierzał swoje intencje dziękczynne i prośby, oddając się Jej w całkowitą opiekę. Ze łzami wzruszenia i obietnicą powrotu za rok śpiewano pieśń "Panience na dobranoc".
W trzecim dniu pod opieką przewodnika zwiedzane było Oratorium św. Józefa w Montrealu. Przewodnik przybliżył postać brata Andre, inicjatora budowy Oratorium, przekazując wiele ciekawostek z jego życia. Prawdziwą ucztą dla ducha okazał się tu koncert na mało znanym instrumencie carillon. Carillon to muzyka dzwonów wieżowych. Kiedy pod koniec koncertu zabrzmiała melodia "Ave Maryja", dołączyła swój głos Teresa Klimuszko, co pięknym echem roznosiło się po całym wzgórzu. Ostatnim obiektem zwiedzających była Bazylika Notre Dame w Montrealu, która zawsze bezwzględnie wzbudza podziw swoim wystrojem.
Sama podróż prócz tego, że uczestnicy zdobywali wiele ciekawych wiadomości przekazywanych przez Alę Dragunowską, była bardzo urozmaicona. Starczyło czasu na modlitwę, którą z wielką pobożnością prowadzili Maryla Zdyb i Józef Kula, na przemawiającą do serc poezję autorstwa Wandy Bogusz, prezentowaną przez Bognę Hipsz, oraz na śpiew i odpowiednią dozę humoru dostarczoną przez Teresę Klimuszko. Dodać należy, że na podróż dla pielgrzymujących pyszne kanapki przygotowała Laura Wieczorek. Trudno opisać wszystkie wrażenia i odczucia, jakich doznali pielgrzymi. Najważniejsze, że przeżyciom, co wynikało z podsumowania, towarzyszyły radość i wzruszenie ze wspólnie spędzonych chwil, często wpływających na przemianę serc.
Uczestniczka pielgrzymki T.K.