My naród...
Z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku miałem przyjemność spotkać się kilkakrotnie z zasiedziałymi tu polonusami emigrantami jeszcze sprzed mojej "młodej" emigracji solidarnościowej z lat 80. O ile wśród nas dyskusje polityczne obracają się wokół doktryn prezentowanych przez POpaprańców i PiSiorów z dodatkiem, szczyptą opinii drobniejszego płazu (cyt. z Michalkiewicza), to w gronie emigrantów tzw. "Niezłomnych" wciąż ścierają się opinie o to, kto miał rację w sporze Dmowski – Piłsudski. A to już przecież prehistoria. Ale lubię – chociaż nieczęsto już mam okazję – słuchać opinii starszych od siebie. Uzurpuję sobie prawo do zabierania głosu w tym temacie (cyt.), bo już cieszyłem się obecnością na tym najlepszym ze światów za życia obu sławnych adwersarzy. Kiedy umierał Marszałek, miałem ponad pół roku, a aż trzy latka, gdy odszedł Dmowski.
Tak się przeważnie składało w zacnych gronach dyskutantów, że trzy czwarte zebranych było zwykle zwolennikami Marszałka. Cóż, Kresowiacy z ziem wschodnich bliskich Piłsudskiemu. Ja, wychowany między Bugiem, Odrą i Nysą, uważam się za narodowca. Kresowe historie – gdzie wprawdzie rósł bursztynowy świerzop i gryka jak śnieg biała – z lat 1939 do 1945 – jeżą włosy na całym ciele. Ba, także dużo wcześniejsze, co opisuje Sienkiewicz. Działo się tam, oj działo!
Odszedł od nas Wilek Markiewicz
W poniedziałek, 16 listopada, odszedł od nas człowiek wielkiego formatu – urodzony w Krakowie sędziwy Wilek Markiewicz, dziennikarz, artysta malarz i filozof. Był założycielem i długoletnim redaktorem naczelnym pierwszego prywatnego polonijnego tygodnika "Kurier Polsko-Kanadyjski", którego kontynuatorką została Jolanta Cabaj. Ten najstarszy polski periodyk troszczył się o los Polaków na emigracji w Kanadzie i pomagał im w przystosowaniu się do stylu tutejszego życia.
Poznałem Wilka Markiewicza i jego żonę Nikolette ponad 20 lat temu na wernisażu ich prac w Toronto, gdzie kupiłem obraz "Chłopiec w czarnym sweterku", który wisi na ścianie w moim biurze. Od razu zaczęliśmy rozmawiać w trzech językach: polskim, angielskim i hiszpańskim. Niestety, jego czwartym językiem był francuski, a moim rosyjski. Od razu wiedziałem, że Wilek to człowiek światowy i wielki intelektualista. Można z nim było rozmawiać na wiele tematów oprócz polityki, co mi bardzo odpowiadało.
Pożegnanie przyjaciela
8 czerwca w Montrealu zmarł po kilkutygodniowej chorobie w wieku 89 lat Andrzej Bortnowski, lotnik, syn żołnierza I Kompanii Kadrowej, generała WP Władysława.
Andrzej z matką i z bratem Krzysztofem w 1939 r. znalazł się na Litwie, skąd dotarł do Francji, by wreszcie znaleźć się w Kanadzie.
W Montrealu skończył szkołę średnią i wstąpił na ochotnika do Polskich Sił Zbrojnych. Ukończył szkołę lotniczą w Kanadzie i został przesłany do Anglii, gdzie już nie zdążył brać udziału w wojnie.
Po demobilizacji powrócił do Kanady i podobnie jak Zbigniew Brzeziński studiował na Uniwersytecie McGill w Montrealu. Był aktywny w klubach studenckich, gdzie z grupą kolegów wspólnie demokratycznie zniszczyli prokomunistyczną organizację na tym uniwersytecie.
Po studiach pracował w wielu instytucjach finansowych w Montrealu, by wreszcie zakończyć karierę jako wysoki rangą pracownik Federalnego Urzędu Podatkowego – Revenue Canada.
Przez cały czas brał udział w działalności Polonii w Montrealu: w Kongresie, w Kole Lotników, w Stowarzyszeniu Polskim i w wielu innych organizacjach.
Chętnie dzielił się wiedzą. Prowadził spotkania inwestycyjne w gronie zainteresowanych, gdzie był cenionym głosem przestrogi.
Lansował teorię ciągłych ulepszeń prof. Deminga, cenioną w Japonii, i w latach dziewięćdziesiątych próbował stworzyć koncepcję prywatyzacji przemysłu w Polsce, która niestety nie została zrealizowana, a która by uratowała polskie firmy od upadku. W wolnych chwilach zajmował się analizą rynków inwestycyjnych.
Odszedł najbliższy mi człowiek w Kanadzie i będzie mi Go brak.
Aleksander graf Pruszyński
Odszedł ostatni lider Pomostu - Uroczystości pogrzebowe śp. dr. Janusza Subczyńskiego, ostatniego lidera Ruchu Społeczno-Politycznego "Pomost", 1 marca 2014 w Marco Island na Florydzie
Dr Janusz Subczyński, prominentna postać społeczności polonijnej w metropolii Detroit, zmarł 6 stycznia br., w Święto Trzech Króli, w swoim domu w Marco Island na Florydzie, przeżywszy lat 85. W związku z jego śmiercią ukazało się kilka artykułów i biogramów dotyczących jego wybitnej działalności na polu z a w o d o w y m (przed odejściem na emeryturę, do końca 1996 r., był ordynatorem na oddziale neurochirurgii w St. John Hospital w Detroit przy 22101 Moross Rd.) i s p o ł e c z no - p o l i t y c z n y m (był aktywnym członkiem Partii Republikańskiej i Kongresu Polonii Amerykańskiej Oddział Detroit, od 1982 koordynatorem Ruchu Społeczno-Politycznego "Pomost" na Stan Michigan, a w końcu w 1987 – po Krzysztofie Racu, został drugim i zarazem ostatnim koordynatorem całego Pomostu). Wszystkie te artykuły i informacje na temat śp. dr. J. Subczyńskiego można łatwo odszukać przy pomocy przeglądarki internetowej Google, wpisując hasło: dr Janusz Subczyński.
Zgodnie z życzeniem śp. dra J. Subczyńskiego, jego ciało po śmierci zostało skremowane. Ceremonie pogrzebowe z pewnych przyczyn proceduralnych odbyły się dopiero 1 marca br. w godzinach rannych w kościele katolickim przy parafii św. Marka w Marco Island (San Marco Catholic Church, 851 San Marco Road, Marco Island). Mszę św. pogrzebową celebrowało dwóch księży – przewodniczył ks. proboszcz Timothy M. Navin w asyście ks. Andrzeja Malarza, Polaka, byłego wikarego tejże parafii. Urna z prochami i ze zdjęciem zmarłego wystawione były tuż przed ołtarzem. Wymownym elementem oprawy urny , z lewej jej strony, były ułożone na fotelach, kolejno, flaga biało-czerwona i tzw. regalia, czyli strój Rycerzy Kolumba, przysługujący Rycerzom IV, najwyższego stopnia wtajemniczenia (Rycerzom IV stopnia przysługuje też tytuł: Sir Knight), którego doktor używał w uroczystościach kościelnych, posiadając ów stopień w tej męskiej, katolickiej organizacji. Z prawej zaś strony urny ustawiona była plansza z podziękowaniami, ze zdjęciami i rysunkami od dzieci z miejscowości La Pila w Gwatemali w dowód wdzięczności dla dra Subczyńskiego za ufundowanie im szkoły. Wyróżniającą się też dekoracją, z prawej strony urny, był wieniec z białych róż od kolegów z Pomostu.
Zbigniew Marcin Szymborski (1918-2014)
W czwartek, 6 marca 2014 roku, w St. Joseph Hospital w Toronto, w wieku 96 lat, zmarł mgr inż. Zbigniew Marcin Szymborski, jedna z najbardziej znaczących postaci polskiego Toronto.
Był rówieśnikiem Niepodległej Rzeczypospolitej. Urodził się 11 listopada 1918 roku w klinice św. Zofii w Warszawie. Z Warszawą związał swoje dzieciństwo, młodość i znaczną część wieku dojrzałego. W 1939 roku brał udział w obronie stolicy jako żołnierz batalionów ochotniczych.
Od 1943 roku działał w konspiracji w Wojskowej Służbie Ochrony Powstania (pseudonim "Koliber"). Po zakończeniu wojny wyjechał wraz z rodziną na Wybrzeże, gdzie został dyrektorem dużego przedsiębiorstwa instalacji i urządzeń elektrycznych, z oddziałami w Szczecinie, Elblągu i Gdyni. W 1949 roku powrócił do Warszawy, w której przez kilkadziesiąt lat pracował jako główny specjalista elektryk w stołecznych biurach projektowych. Był m.in. projektantem Domów Towarowych "Centrum", Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytetu Gdańskiego w Oliwie i Zamku Królewskiego w Warszawie. Pracę zawodową łączył z aktywną działalnością społeczną w Zarządzie Głównym Stowarzyszenia Elektryków Polskich i jako rzeczoznawca w Prymasowskiej Radzie Odbudowy Kościołów, powołanej przez Prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, z którym pozostawał w bliskich i serdecznych stosunkach. Za swą konsekwentną postawę wierzącego i praktykującego katolika oraz działalność w Radzie Prymasowskiej był inwigilowany i przesłuchiwany przez służbę bezpieczeństwa. W 1986 roku podjął wraz żoną decyzję o emigracji do Kanady, by połączyć się z przebywającymi w niej dziećmi.
Gniazdo nie tylko dla orłów
Być może nasze gniazdo jest jedną z głównych przyczyn naszej inności, odrębności, poniekąd nawet pewnego wyobcowania pośród narodów Europy.
Tego, że tak często nas nie rozumieją, nie mogą pojąć tych naszych życiowych postaw i wielu naszych spraw... Nasz los, skromny osobisty los każdego z nas nierozerwalnie sprzągł się z losem całego kraju. Stało się to niepostrzeżenie lub świadomie, że wszyscy wplątaliśmy się w ojczystą historię. Chcieliśmy tego lub nie, jej nurt porwał nas, uniósł na wzburzonych falach i pognał ku odległym niedostrzeżonym kresom. Nie byliśmy oczywiście w stanie przewidzieć, gdzie są te kresy i na jaki brzeg wyrzuci nas ojczysty gwałtowny potok...
Odeszła wspaniała Polka
St. John Zmarła dr Mary Majka - najsłynniejsza Polka w Nowym Brunszwiku. Miała blisko 91 lat.
Pasją jej życia była obserwacja ptaków, które co roku przylatują do Mary's Point koło Moncton. To było miejsce, gdzie do śmierci mieszkała.To dzięki Mary Majce rejon Zatoki Fundy stał się jednym z najbardziej atrakcyjnych turystycznie. Jej zasługą jest powstanie parku portowego z repliką kadłuba pierwszego wybudowanego w dziewiętnastym wieku statku. Z jej inicjatywy i wysiłku zostały stworzone rezerwaty dla ptaków, a nawet zagrożonych zagłady żab!
Odratowała i odrestaurowała też historyczne budowle, takie jak latarnie morskie czy kryte mosty. Ostatnio zasłynęła w telewizji jako najstarsza Kanadyjka potrafiąca korzystać z I-pada. Mary Majka została uhonorowana wieloma odznaczeniami. Najwyższe z nich to "Order of Canada" przyznany w 2007 r.
W ubiegłym roku na jej 90. urodzinach zebrał się tłum ludzi. Otrzymała życzenia od premiera Kanady, premiera Nowego Brunszwiku, od generalnego gubernatora i gubernatora prowincji jak i innych dygnitarzy i instytucji.
(Oprac. Marysia)
Ogólne reminiscencje: "Było cymbalistów wielu..."
Zostałem zdemaskowany, ha! A tak wszak perfekcyjnie "klinicznie" (cytat) opisałem swój przypadek z lustrami i powierzchownością. Widocznie pomarzyć nie można. Cóż, piękno przemija jak wszystko inne na tym najlepszym ze znanych światów. Ale furda wygląd, to co wewnątrz wartościowe naprawdę się liczy. Trzeba tylko głęboko w oczy (kolor nieważny?) spojrzeć, prawda Pani Wando – wszak nie – wszak oczywiście!
Od metafor wracając do codziennych poranków, to tak naprawdę się rzecz ma cała, że mam w łazience małe zwierciadełko, przed którym się golę żyletką. Inaczej nie można. Na wyczucie nie da rady. Chyba że maszynką, ale ona czysto nie bierze i żona nazywa mnie kaktusem. Ani się przytulić, ani pocałować! Ale, ale – ciągle na jeden temat? Co to to nie, "zamieszczę obszerny fragment zupełnie nie na temat" (cytat). Czy ktoś z czytelników wie, a jeśli tak, to czy się przyzna – co to jest sabra? A to kaktus jest właśnie, w (bardzo) obcym języku hebrajskim. Tak nazywani są w Izraelu "prawdziwi" Żydzi tam urodzeni, tam od pokoleń. W odróżnieniu od tych podrasowanych już przez wieki genetycznie nowo przybyłych, co to tatuś w Warszawie czy Łodzi nazywał się Milewski, a syn w Tel Awiwie już Netanjahu. Albo inny Ben Gurion. Po ichniemu znaczy podobno Lew Pustyni! Oni nawet nasze słowiańskie niebieskie jak polskie niebo (mamy takie, Pani Wando – a co?) oczy zawłaszczyli i świecą nimi tym sabrom ponuro, semicko, brunatno patrzącym – tak jak ich niechciani kuzyni Arabowie.
Rocznica śmierci Marii Trzcińskiej
Szanowny Czytelniku,
21 XII 2013 roku mija druga rocznica śmierci śp. Sędzi Marii Trzcińskiej. Artykuł, który przesyłam, jest opracowany przez panią dr Mirę Modelską-Creech z Chicago.
W rocznicę śmierci śp. Marii Trzcińskiej grupa warszawiaków, których nazywam Pielgrzymami Pamięci, z ks. prałatem Godziszem z kościoła św. Stanisława Męczennika w Warszawa, na Woli, i Panią Mirą odwiedziła grób śp. Marii Trzcińskiej. Pielgrzymi Pamięci odwiedzili również grób śp. Elżbiety Świerczewskiej, założycielki STOWARZYSZENIA RODZIN WARSZAWSKICH "WARS i SAWA". Dzięki Pani Elżbiecie poznałem Pielgrzymów Pamięci i działalność związaną z upamiętnieniem OFIAR KL WARSCHAU. Zapalono znicze, złożono kwiaty i pomodlono się za dusze śp. Marii i Elżbiety.
Czytelniku, gdy będziesz w Warszawie, dołącz do Pielgrzymów Pamięci. Dnia 9. każdego miesiąca o godz.18.00 w kościele św. Stanisława Męczennika w Warszawie, na Woli, odprawiana jest Msza św. za OJCZYZNĘ i OFIARY KL WARSCHAU. Zapraszamy!!!!!!
Stowarzyszenie Józefa Piłsudskiego
"Orzeł Strzelecki" w Kanadzie
Komendant Grzegorz Waśniewski
•••
Druga rocznica odejścia do Domu Pana niestrudzonej badaczki Golgoty Warszawskiej, Obozu Zagłady KL WARSCHAU
Mira Modelska-Creech
Latem 2011, Pani Sędzia, siedząc u mnie w domu, w pewnym momencie wzięła mnie za rękę i powiedziała: "Mireczko, od czasu kiedy się poznałyśmy, zrobiłaś wielki progres w sprawie KL Warschau. Chcę wiedzieć, czy jeśli mnie zabraknie, poprowadzisz sprawę dalej?".
"Ależ Pani Sędzio, nigdy już nie narodzi się taki, który będzie mógł z Panią konkurować, w sprawie ekspertyzy o KL Warschau. Nie tylko, że oddała Pani badaniom nad KL Warschau 35 lat zawodowego życia, ale też każdą wolną chwilę czasu prywatnego, a poza tym ze wszystkich badaczy tylko Pani i Profesor Wilczur byliście świadkami epoki. Takich badaczy więcej już nigdy nie będzie."
Na co Sędzia rzekła: "Bez wybiegów Mireczko, poprowadzisz, czy nie? O to pytam!". I wówczas patrząc na rozświetloną słońcem twarz pani sędzi, wyszeptałam nieśmiało: – "Tak!".
I
Przez wiele miesięcy roku 2011 rozmawiałyśmy ze sobą językiem kodowym, tylko nam zrozumiałym. Ja z Chicago, Sędzia z Warszawy. Ostatecznie ustaliłyśmy, że przyjeżdżam do Warszawy 8/9 grudnia 2011 i jedziemy na Jasną Górę albo do Torunia złożyć wszystkie dokumenty, jakie Pani Sędzia zebrała w swoim życiu jako pracownik Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich na Narodzie Polskim. Niestety, po przyjeździe do Warszawy dzwonię po parę razy dziennie do Sędzi, a tu telefon milczy. Ostatecznie pisarz Jan Marszałek uspokoił mnie, że być może w sezonie świątecznym Pani Maria skorzystała z jakiegoś zaproszenia i wyjechała.
Coś się we mnie zagotowało, bo przecież podróż naszą przygotowywałyśmy od ponad pół roku. Pogodziłam się w końcu, wiedząc, że osobom samotnym – bez rodziny – bardzo ciężko jest przeżywać tak rodzinne święto, jakim jest Boże Narodzenie.
A tu raptem 21 grudnia, około siódmej wieczorem, dzwoni komórka syna. Pan Wojtek Tomkiel informuje, iż dowiedział się od księdza Godzisza, że to właśnie dzisiaj, na prośbę lokatorów weszła policja i znalazła Panią Sędzię martwą w wannie z wodą.
Dla mnie niewyobrażalny szok, bowiem w nastroju radości i przygotowań świątecznych, w spokoju czekałam na powrót mojej mentorki i przyjaciółki.
Błyskawicznie pobiegłam do miejsca zamieszkania Pani Sędzi, recepcja potwierdziła wcześniejszą wiadomość, ale nie chciano mnie wpuścić do mieszkania. Między drzwiami wejściowymi a oknem wspólnego korytarza Sędzia zgromadziła niezliczone kwiaty i krzewy, a wśród nich królowało przywiezione z Chicago białe, rzeźbione krzesło parkowe.
II
Śp. Maria Trzcińska powinna przejść do historii jako jedna z tych wielkich i nieugiętych Polek, których charakter wykuwał się w czasie okupacji, takich jak dziewczyny z AK i innych organizacji podziemnych tego okresu. Należała do generacji, która o Polsce mówiła Najświętsza Rzeczpospolita. Ta szczuplutka i malutka kobieta była gigantyczna duchem i intelektem, a w sprawie KL Warschau żartobliwie mówiłam jej, iż to prawdziwie IBM-owska głowa. Wystarczyło bowiem nacisnąć pytanie-klawisz i automatycznie wyskakiwała odpowiedź. Jakkolwiek znajomość nasza miała różne koleje – albowiem obie byłyśmy kobiety gorących serc, to jednak Sędzia twardo trzymała mnie "pod pantoflem", a ja się dobrowolnie tej kontroli poddawałam. Dzięki tej dyscyplinie, jak twierdziła Sędzia, poczyniłam postęp merytoryczny od zera do stanu, który określała "o KL Warschau po mnie jesteś osobą, która wie najwięcej". Przeżyłyśmy wspólnie wiele unikatowych momentów, ale jeden dla Sędzi i dla mnie miał ogromne znaczenie, albowiem ukazywał anatomię powstawania i upowszechniania przekłamań historycznych.
III
Norman Davies w swojej bardzo obszernej książce pt. "Powstanie Warszawskie 1944" zamieścił niewielką informację o obozie KL Warschau, zawężając go do Gęsiówki w oparciu o mapę, która eliminowała wszystkie inne lagry poza Gęsiówką będące częścią obozu KL Warschau. W związku z powyższym liczba ofiar została zredukowana z 200 tysięcy do 20 tysięcy oraz najliczniejsza grupa etniczna tracona w obozie KL Warschau została zmieniona, z Polaków-warszawiaków na ludność żydowską, głównie międzynarodową.
Pamiętam, jak w Chicago w Muzeum Polskim po moim wykładzie o KL Warschau podszedł do mnie dyrektor pan Jan Loryś z książką Normana Daviesa, otwartą właśnie na tej stronie, gdzie była wzmianka o obozie KL Warschau, z liczbą ofiar szacowaną na około 20 tysięcy. Pamiętam, iż patrzyłam na dyrektora, z wielką pewnością przekazując mu w prezencie książkę Marii Trzcińskiej poświęconą KL Warschau, ze słowami "oto rezultat 35 lat badań i nie sądzę, aby profesor Norman Davies mógł poprzeć swój akapit o KL Warschau 35- letnim badaniem, proszę przeczytać".
Osobiście miałam zaszczyt anonsować profesora w Waszyngtonie, na Uniwersytecie Georgetown, na którym wykładałam, oraz mówić słowo wstępne w Ambasadzie Polskiej. A propos, nie umiałam wytłumaczyć sobie, dlaczego Norman Davies podaje nieprawdziwe dane o KL Warschau. Przykro mi było, bo cenię bardzo profesora, ale ten fragment mu się nie udał.
W parę lat od wykładu w Chicago dostałam od pani Elżbiety Broniakowej zaproszenie na promocję książki Normana Daviesa "Druga wojna światowa 1939–1945". Promocja tej książki odbywała się w Muzeum Powstania Warszawskiego – bez większego nagłośnienia w prasie.
Następnego dnia wraz z Panią Sędzią przybyłyśmy na uroczystą promocję. Po części oficjalnej przedstawiłam Panią Sędzię Normanowi Daviesowi, który był uprzejmy przypomnieć sobie nasze spotkania w Waszyngtonie, które zresztą potwierdzało nasze wspólne zdjęcie z tamtych czasów. Wówczas Pani Sędzia zapytała: "czy prowadził pan jakieś badania w tej sprawie i na podstawie czego opracował pan mapę obozu?".
Norman Davies odpowiedział: "Kiedy pisałem moją książkę, Powstanie Warszawskie 1944, natknąłem się, w jakiejś emigracyjnej polskiej bibliotece, na krótką, lakoniczną wzmiankę o obozie KL Warschau – funkcjonującym w czasie okupacji w Warszawie. Szukałem pogłębionych wyjaśnień na temat tego obozu, ale nic w naszej bibliotece w Oxfordzie nie mogłem znaleźć. Wówczas jeden z kolegów historyków wpadł na pomysł, iż wie, że w Warszawie żyje jeszcze profesor, którego w Wielkiej Brytanii uważa się za najwybitniejszego znawcę problematyki Powstania Warszawskiego – profesor Bartoszewski. Wówczas znajomi zorganizowali mi kontakt z profesorem, a ten dostarczył mi mapę oraz opisał działalność obozu na Gęsiówce, która jego zdaniem była synonimem obozu KL Warschau.
Wówczas Sędzia uradowana wybuchła gromkim śmiechem, mówiąc: "Panie profesorze – to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, albowiem dowiedziałam się, w jaki sposób do anglojęzycznej historiografii dostało się tak często powtarzane kłamstwo o tym, czym był obóz KL Warschau".
IV
Dla mnie to też było odkrycie kopernikańskie, albowiem tak wielkie autorytety, jak dla przykładu Norman Davies – mogą być instrumentem rozpowszechniania niezbadanych i niesprawdzonych informacji. Kiedy spotkanie to miało miejsce, wiedzieliśmy już, iż jakkolwiek doskonały retoryk i gawędziarz "profesor Bartoszewski" jest jedynie profesorem bez matury. Oczywiście nigdy z bronią w ręku nie walczył, a jedynie ponoć pisał artykuliki do powstańczych gazetek i pism.
Na zakończenie niniejszych wspomnień przypominam sobie ogromną radość w oczach Sędzi, a mówiąc po prostu, szalała z radości, albowiem jedynie zagrażający jej autorytet międzynarodowy profesor Norman Davies swoje informacje o KL Warschau nie tyle, że wyssał z palca, ile zaś z niewiarygodnego źródła osoby bardzo młodej w czasie okupacji, która nigdy nie prowadziła badań nad KL Warschau, której życiorys zresztą do dziś pozostaje pod wielkim znakiem zapytania, jak to więzień obozu KL Auschwitz mógł wyjechać z obozu pociągiem pierwszej klasy.
Nie wspominam o książce Bogumiła Kopki na temat obozu KL Warschau, albowiem jak to już dawno zostało stwierdzone przez profesora Kurtykę i Żaryna, nie wyraża ona stanowiska IPN-u, a jedynie prywatne stanowisko autora. Zapewne motywowanego korzyściami awansów, jakie za nią otrzymał w postaci stypendiów i innych korzyści ze środowisk niemieckich i unijnych. Sprawy tej wyjaśniać nie trzeba, albowiem jest transparentna. W konkluzji niniejszych wspomnień, w drugą rocznicę "odejścia do Pana" badaczki Sędzi Marii Trzcińskiej, stwierdzam: "Mario Trzcińska, dziękujemy Ci za Twoje dzieło prawdy o obozie KL Warschau. Jako badaczka po dziś dzień jesteś niezwyciężona i Cześć Twojej Pamięci".
Gdzie byłeś, co robiłeś? Nie tylko o zabójstwie Kennedy'ego...
To pytanie powtarzane jest co roku w amerykańskiej prasie wrześniowej i dotyczy pamiętnej daty 9/11/2001, kiedy waliły się wieżowce World Trade Center w Nowym Jorku. Kurz pokrywał Amerykę!
Czy takie samo pytanie można zadać dzisiaj, 22 listopada, w równe pięćdziesiąt lat od śmierci prezydenta Kennedy'ego w Dallas? Można, ale coraz mniej Amerykanów na nie odpowie. Trzeba bowiem mieć co najmniej 55 lat, aby to wydarzenie, które wówczas dosłownie wstrząsnęło światem – pamiętać.