Książki dla nas i o nas
Podobnie jak w księgarniach Chapters znajdziemy kubki, pluszaki, dział zabawek dla dzieci i różne dziwne urządzenia, tak na polskich targach książki, zorganizowanych w minioną niedzielę w Polskim Centrum Kultury im. Jana Pawła II w Mississaudze, spotkać mogliśmy przedstawicieli polskiej winiarni Cornerstone z półwyspu Niagara panią Wandę Kopańską z córką, czy też producentów, palce lizać, organicznego miodu państwo Kazimierz i Halina Litwa
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=840#sigProIde99b9401a4
Dominowały oczywiście książki polskie sprzedawane przez polonijne księgarnie – naszego miejscowego potentata Polimex.
Co ciekawe, tym razem na targach spotkać mogliśmy aż troje miejscowych autorów podpisujących swe debiutanckie książki: Ewę Gizicką, Lilianę Arkuszewską i Janusza Beynara.
Po raz kolejny świadczy to bardzo dobrze o literackiej żywotności naszego "polonijnego" podwórka. Książki Liliany Arkuszewskiej oraz Janusza Beynara przedstawialiśmy już obszernie w "Gońcu". Dlatego o rozmowę poprosiliśmy tym razem Ewę Gizicką, emigrantkę "naszego pokolenia", autorkę powieści "Kogo kocha Konrad K.?".
Ewa Gizicka: – To jest mój debiut, pisałam dla przyjemności, chciałam zobaczyć, czy potrafię napisać coś dobrego, posłuchać potem ludzi, co mówią. Książka większości kobiet podoba się – więc teraz zaczynam się też zastanawiać, jak zrobić na tym pieniądze (śmiech).
Goniec: – Nie sądzi Pani, że coraz mniej ludzi czyta książki?
Powiem Panu, że z moich badań wynika, że książki czytają kobiety w wieku 40 – 60 lat. Taka papierowa książka powinna być kierowana do kobiet w wieku 40 – 60 lat – to 70 proc. czytelników.
– O czym jest "Kogo kocha Konrad K.?"?
– O przyjaźni, o miłości, o średnim wieku; że mężczyźni niekiedy w średnim wieku chcą sobie kupić czerwone trampki...
– No właśnie, ja mam czarne.
– Ale to jest w ogóle o kobietach, a nie mężczyznach. Książka jest o tym, że pewnego dnia może się nam zdarzyć, jakkolwiek byśmy byli dobrym stadłem, to kobiecie może się zdarzyć, że raptem zostanie sama i co wtedy.
– No przede wszystkim powinna zadbać wcześniej, by w takim momencie mieć własną historię kredytową...
– Ta kobieta akurat otwiera własną firmę, odnajduje kogoś, kogo kochała przedtem, i musi się odnieść do małżeństwa, do przyjaźni, do emigracji.
Jestem pośrednikiem real estate, od wielu lat pracuję w Remax. Część moich klientów to są Polacy. Większość to emigranci. I ci ludzie przewijają się przez lata. Ponieważ jest to dla nich wielka transakcja, a jestem obcą osobą, więc często staję się dla nich trochę takim powiernikiem. Człowiek się stresuje, powie więc sobie coś obcej babie, a potem może ją spotka za 10 lat, jak zechce sprzedawać, a może nie. I zauważyłam, że bez względu na to, czy to są Polacy, czy Portugalczycy, czy inni ludzie, którzy przyjechali tutaj 20 – 30 lat temu, mamy podobne problemy. Problemy charakterystyczne dla średniego wieku gdziekolwiek na świecie, ale oprócz tego charakterystyczne dla emigrantów. Chciałam napisać książkę lekką i przyjemną, żeby kobiety chciały ją czytać, bałam się, że jak jest o emigracji, to wszyscy się przestraszą, tak że tutaj jest mało emigracji, ona jest zawoalowana. Jest na przykład taki moment, kiedy bohaterka ma bal halloweenowy w domu i zupełnie zapomina o Wszystkich Świętych, dzwoni do rodziców i nikogo nie ma. Dzwoni do niej koleżanka i mówi, słuchaj, no wróciliśmy przed chwilą z kościoła... i ona mówi, matko, zupełnie zapomniałam. Jedzie pod kościół nasz tutaj i opisuje wszystkie te lampki, jak czuje się z rodziną, z tymi ludźmi. Bo tu nie ma grobów bliskich, ani ci ludzie nie są jej rodziną, ale to jest namiastka tego,co miałaby tam.
– Nosiła Pani tę książkę od dawna w sobie?
– Wie pan, swego czasu skończyłam polonistykę, skończyłam teatrologię, miałam pisać scenariusze, zakochałam się w moim mężu i wyjechałam tutaj, nie chcąc wyjeżdżać, bo byłam bardzo młodą osobą i cały czas sobie myślałam, napisałabym tak, to może ktoś by się czegoś z tej książki nauczył...
•••
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo udana impreza, z której można wyciągnąć wniosek, że doniesienia o śmierci "papierowej" polskiej książki są bardzo przesadzone... (ac)
Piąta kolumna
Okólnik gen. Kiszczaka z 1989 roku skierowany do wszystkich polskich placówek konsularnych na świecie, zapewne zmodernizowany do bieżącej sytuacji politycznej Polski, nadal ma swoją wymowę.
Wszystkie polskie służby dyplomatyczne na całym świecie mogą i muszą inicjować powstawanie nowych organizacji i stowarzyszeń polonijnych popierających nas. Nasi ludzie muszą głębiej infiltrować istniejące gremia kierownicze na wszystkich szczeblach centralnych tych organizacji. Służby dyplomatyczne muszą zapewnić operacyjnie możliwość oddziaływania na stare organizacje i ich przywódców, kreowania nowych działań w taki sposób, żeby naszą władzę czynnie wspierały.
W obecnym czasie służby specjalne RP nie tylko dokonują infiltracji organizacji polonijnych i mediów na świecie, ale przez otrzymanie obecnie funduszy z MSZ stymulują rozwój organizacji przyjazny obecnemu rządowi w Polsce. Jednocześnie stosując metody intryg, sugestii wśród polonijnych "VIP-ów", doprowadza się rękoma samych polonusów do dyskredytacji i alienacji przeciwników politycznych obecnej władzy w Polsce, eliminując nawet całe grupy niezależnych intelektualistów, akceptując tych lojalnych władzy.
Szczególnie dotyczy to polonijnych mediów. Dlatego mamy tak jałowe w tematyce studia telewizyjne, które nie posiadają niezależności w przekazach i wypowiedziach, a są cenzurowane przez "Komisję trójstronną" Polish Credit Union, w przypadku polskiego studia TV OMNI, a raczej Rogersa; przez lewacką polityczną poprawność, gdzie wszystko jest funny i cacy. Dlatego w Radiu "Polonia" nie ma dyskusji o najstraszniejszej katastrofie w dziejach cywilizacji, w której zabito głowy państwa polskiego z całym sztabem armii polskiej. Również w Radiu "7" brakuje dyskusji na kontrowersyjne tematy, takie jak finansowy krach i kto do niego doprowadził, czy o tajnym rządzie światowym, czy o indolencji rządu Tuska doprowadzającego Polskę na skraj przepaści. O nieuprzejmości pracownic konsulatu, o braku aktywności Kościoła w sprawach narodowych. O aktach polakofobii czy innych temu podobnych działaniach.
Niewiele wydawnictw polonijnych może pochwalić się niezależnością. Bo jedne z nich chcą funkcjonować, "kręcąc wyłącznie lody", i nie narażać się reklamodawcom, w szczególności tym, którzy mają korelacje z Polską, inne, mając zapatrywania skrajnie liberalne, hołdują współczesnym trendom i modzie. Najgorszym zjawiskiem jest, że operując w kraju demokratycznym o pełnej swobodzie wypowiedzi i wygłaszania niezależnych opinii czy krytyki, zakładają na usta knebel poprawności politycznej, której źródła leżą w Polsce. W "Aneksji RP" sklasyfikowałem agentury działające na szkodę Polski i społeczeństwa. Rozdzieliłem je na agentów i służby etatowe, agentów wpływu skaperowanych metodą kija i marchewki z dodatkowymi przywilejami, oraz zindoktrynowanych "pożytecznych idiotów" działających na potrzeby rozwijającego się pseudodemokratycznego reżimu w tuskolandzie.
W Toronto kilka czasopism pretenduje do miana niezależnych. Są to bez wątpienia "GONIEC" i "MERKURIUSZ" pani Ani Łabieniec. Zresztą po "owocach" drodzy czytelnicy rozpoznają pisma cieszące się wolnością wypowiedzi i niezależnością.
Otóż ta niezależność poruszyła szczęki tutejszym liberałom. Być może promotorem był ktoś inny. W niedzielę w Radiu "BIS 101,5 fm" nasi czytelnicy usłyszeli ciekawą dyskusję o tym, które media kłamią.Temat dyskursu prowadziła naczelna radia, pani Urszula Madej-Wojnarowicz, a udział brali: pan Witold Liliental, były publicysta "Gazety Gazety", pani Ania Weron z Radia Active oraz inne osoby. Oczywiście padły konkluzje, jak wstrętna i kłamliwa jest "Wybiórcza" i inne podobne jej periodyki. Pominę treść polemicznych dysput, zatrzymując się na jednym publicznym stwierdzeniu pana Witolda Lilientala, że "najbardziej kontrowersyjnym czasopismem w Kanadzie jest »Goniec« i nie należy go czytać, gdyż zawiera treści »antysemickie« i sieje nienawiść!".
Panie Witoldzie, od tego, czy "Goniec" zawiera teksty antysemickie, jest loża B'nai B'rith, której "czytnicy" analizują wszystkie niemal czasopisma na kuli ziemskiej poprzez rozbudowany wolontariat, a kolegium tej organizacji określa, czy podane teksty są obraźliwe dla narodu żydowskiego. Ba! Gdyby w naszym tygodniku istniała taka rubryka, to zapewne poczytność byłaby maksymalna, ponieważ ludzie uwielbiają czytać to, co jest zabronione. Dziennikarze i felietoniści "Gońca" mają stosunek do braci w wierze wielce tolerancyjny, zapewniam pana. Jeżeli chodzi o moją opinię, to mam ją wyraźnie określoną. Mimo widocznych różnic w tradycji, wierze czy osiągnięciach na polu pokojowym i edukacyjnym, jestem za wspólnym zawiązaniem współpracy w płaszczyźnie wymiany kulturalnej i walki z postępującym islamem zalewającym średniowiecznymi doktrynami cywilizowane państwa.
Na współpracy, wzajemnym szacunku i zaprzestaniu rzucania na mój naród kalumnii przez ekstremalne środowiska żydowskie. Nie jestem również zainteresowany oceną konfliktu izraelsko-palestyńskiego, przyjmuję go ze smutkiem, w którym przewija mi się wysoka inteligencja Żydów niepotrafiących wykorzystać swoich atutów w walce na argumenty i geniusz dyplomatyczny.
Że konflikt ten przypomina prymitywną walkę Tutsi i Hutu na racje i odmienną religię? Że Żydzi judaiści nie mogą dojść do porozumienia z Żydami z pokolenia Judy, którzy przyjęli islam?
To jest wewnętrzna sprawa Izraela. "GONIEC" umożliwia czytelnikom swobodę wypowiedzi i redakcja je drukuje.To są, panie Witoldzie, wnioski i myśli Polaków na obczyźnie. W tym wolnym kraju mają oni prawo wypowiedzi i podzielenia się własną opinią z innymi czytelnikami. "Goniec" dopuszcza polemikę i jest to jedyna forma dozwolona przez redakcję mieszcząca się w ramach etyki dziennikarskiej, której cała redakcja pilnuje, stosuje się do niej i przestrzega. Zarzuty "siania nienawiści" czy antysemityzmu wypowiedziane na forum publicznym przez pana, niepodparte faktami, cytatami, racjonalną chociażby polemiką, są zaimportowane z kraju i zabrzmiał pan w moich uszach jak mister Niesiołowski czy też Palikot, którzy są mistrzami cynizmu i nieetycznych form walki z przeciwnikami politycznymi.
Pan, panie Witoldzie, sugeruje czytelnikom, że "Gońca" nie należy czytać. Tak jakby pan był twórcą filozofii doktrynerskiej, w której pan osobiście pilnuje narzuconych przez siebie kanonów, traktując czytelników "Gońca" jak niedorozwinięte owieczki. Powiem panu, że żaden naród na świecie nie jest w tak wysokim stopniu uświadomiony i wyrobiony politycznie jak Polacy. Dlaczego? Bo mimo monarchii byli prekursorami demokracji wyborczej. Mimo holokaustu w Anglii czy Hiszpanii byli prekursorami tolerancji religijnej i narodowościowej i przyjmowali sponiewieranych Żydów przepędzanych z tych krajów. Czytelnicy "Gońca" to właśnie ci świadomi Polacy, żywo dyskutujący na różne drażliwe tematy i mogący dzielić się z nami swoimi opiniami. To naród, którego Kościół nauczył miłować bliźniego, nawet swoich wrogów, zaniechania zemsty i agresji.
Dam panu przypowieść: Na naszej polskiej ulicy Roncesvalles jest sporo jeszcze sklepów spożywczych, niektóre są w najbliższym sąsiedztwie. Jak określić sprzedawcę czy właściciela sklepu, który mówi szeptem do swoich klientów: "nie chodźcie do tamtego sklepu, bo on sprzedaje przeterminowane wędliny i sam widziałem u niego myszy w sklepie"... I pan tak zrobił, panie Witoldzie, będąc przez lata dziennikarzem "Gazety". "Liberalizm jest prekursorem komunizmu, komunizm twórcą totalitaryzmu" – R. Kapuściński.
Andrzej Załęski
Toronto 05.12.2012
Opowieści z aresztu imigracyjnego: Wielkorus
Ten imiennik byłego pierwszego (ostatniego) sekretarza komunistycznej partii Sowietów już na wstępie powiedział: "Wracam do Izraela, żeby postrzelać do Arabów". Co ciekawe, mówił to w języku rosyjskim. Miał on wiernych słuchaczy w postaci kilku obywateli byłego Związku Sowieckiego, którzy w tym czasie byli "gośćmi" aresztu imigracyjnego.
Michaił urodził się w obwodzi kaliningradzkim. Zapytany, czy ten okręg nosi tę samą nazwę jak za czasów Sowietów, odpowiedział, że tak. Nie dziwił się temu, choć wiedział, że nazwa ta pochodzi od nazwiska jednego z byłych wodzów rewolucji proletariackiej. Wiedział też, że Leningrad zmienił nazwę na Piotrogród, a Stalingrad na Wołgograd itd. Jego, okołodwudziestopięcioletniego mężczyznę, który, można byłoby przypuszczać, powinien odcinać się od systemu sowieckiego, to nie wzruszało. Ale tego nie można było oczekiwać od tego, jak się później okazało, nacjonalisty wielkoruskiego, choć żydowskiego pochodzenia.
Dziadek jego był weteranem drugiej wojny światowej i ciągle się obnosił ze swoimi orderami przy różnego rodzaju świętach.
Ojciec był aparatczykiem szczebla powiatowego. Kiedy następowały zmiany ustrojowe, ojciec Michaiła spadł jak kot na cztery łapy. Spowodował sprywatyzowanie najlepszej restauracji w kilkudziesięciotysięcznym mieście i stał się jej, po kilku przekrętach, jedynym właścicielem. Do ojca dołączyli dwaj starsi bracia Michaiła, którzy po kilku latach przejęli dwie inne restauracje, tak że restauracyjny biznes w tym mieście był w zasadzie w rękach rodziny Michaiła. Twierdził on, że jego żydowska rodzina wśród "Ruskich" robi dobry interes. Twierdził też, że tak dobrego interesu nie można prowadzić w Izraelu, gdzie są sami Żydzi, których nie da się tak łatwo nabrać.
Michaił był najmłodszy z braci i nie bardzo garnął się do gastronomicznego biznesu. Tuż po zakończeniu szkoły średniej postanowił ruszyć w świat.
Najpierw zwiedził kilka krajów europejskich. Szczególnie podobał mu się Amsterdam z dużą liczbą domów publicznych i dostępnymi wszędzie narkotykami. Po powrocie z tego wojażu i po kilkumiesięcznym pobycie w rodzinnym mieście wyleciał do Izraela. Bez problemu został tam zaakceptowany i po roku już miał obywatelstwo tego kraju. W tym czasie był na utrzymaniu państwa, poduczał się języka hebrajskiego, bo jidysz dość dobrze znał z domu rodzinnego.
Po roku pobytu w Izraelu został powołany do służby wojskowej. W wojsku był trzy lata, a po tym okresie dorywczo, głównie na weekendy, szedł ochotniczo do wojska. Koszary były w pobliżu domu, w którym wynajmował pokój wraz z kolegą. Płacił za to 200 dolarów, a łącznie jego zarobki wynosiły około 1000 dolarów miesięcznie. Pracował bowiem, między okresami pobytu w wojsku, jako strażnik (z pistoletem przy boku) głównie na plazach, ale i w innych miejscach, gdzie był wysyłany przez firmę ochroniarską, w której był zatrudniony.
Służbę w wojsku izraelskim sobie bardzo chwalił. Uważał, że Arabów trzeba trzymać w szachu, bo inaczej wymordują takich jak on. Twierdził, że kontrolowani przez niego Arabowie byli zwykle pokorni. Wiedział jednak, że w każdym ich domu ukryty jest karabin maszynowy, który może być w każdej chwili wykorzystany do mordowania Żydów. Z przejęciem mówił o gwałtownej rozrodczości Palestyńczyków, którzy mają po 5 – 6 dzieci, gdy tymczasem Żydzi mieszkający w Izraelu zwykle mają tylko po dwoje dzieci.
Po siedmioletnim pobycie w Izraelu Michaił, podobnie jak czynili to jego koledzy z wojska, postanowił zwiedzić świat. Twierdził, że jego koledzy zwykle zaliczają Tajlandię. Opowiadali oni, że można tam przeżyć za 100 dolarów przez tydzień, tj. mieć zapewnione przyzwoite mieszkanie, wyżywienie i prostytutkami przychodzącymi do pokoju.
Uważał, że popełnił kardynalny błąd, bo w odróżnieniu od kolegów, zamiast polecieć do pełnej uciech Tajlandii, wybrał się najpierw do Kanady.
Tutaj, na lotnisku torontońskim, został zatrzymany przez oficera imigracyjnego. Najpierw odesłano go do aresztu imigracyjnego, gdzie spędził noc, a następnego dnia ponownie został przetransportowany do tego samego terminalu, do którego przyleciał. Szokiem dla niego było, że był przewożony w kajdankach. Ponownie wracał do tematu jego służby wojskowej i pracy w Izraelu. Tam to on zakładał kajdanki, a tu sam czuł ich nieprzyjemny ucisk na swoich dłoniach. Michaił znał kilka słów po angielsku, ale to nie wystarczyło do porozumienia się z oficerem imigracyjnym. Ten połączył się telefonicznie z dyżurującym tłumaczem języka rosyjskiego (bo w tym języku Michaił chciał rozmawiać) i on pomógł w rozwikłaniu zagadki, dlaczego Michaił pojawił się u granic Kanady.
Miał przy sobie kilkaset dolarów amerykańskich, ale oświadczył, że chciałby zwiedzać Kanadę przez miesiąc. Nie miał tutaj krewnych, którzy mogliby go wesprzeć. Wprawdzie miał kilku znajomych, ale nie chciał ujawnić ich nazwisk i adresów oficerowi imigracyjnemu. Zapewniał, że jego celem nie jest dążenie do pozostania na stałe w Kanadzie, ale jednocześnie oświadczył, że porzucił pracę w firmie ochroniarskiej, bo coś mu tam nie odpowiadało.
Oficer imigracyjny podjął decyzję, że Michaił nie może być wpuszczony na terytorium Kanady. Michaił miał dwie możliwości. Albo odwoływać się od tej decyzji i walczyć o wpuszczenie go do Kanady, albo zdecydować o jak najszybszym wylocie do Izraela. Najpierw wybrał pierwsze rozwiązanie. Kiedy jednak po trzydniowym pobycie w areszcie imigracyjnym sędzia wydał decyzję odmowną co do wypuszczenia go na wolność, oświadczył temuż sędziemu, że prosi o odesłanie go jak najszybciej do kraju, którego jest obywatelem. Pobyt Michaiła w areszcie trwał jeszcze kilka dni, zanim "zabukowano" jego bilet powrotny na konkretny samolot.
W tym czasie Michaił, młody, średniego wzrostu, ale wysportowany mężczyzna, chodził w glorii "Rambo". O jego służbie wojskowej w armii izraelskiej już wkrótce wiedzieli nie tylko jego rosyjskojęzyczni współaresztanci, ale również inni, pochodzący z różnych zakątków świata. Co ciekawe, fragmenty jego opowiadań ci byli mieszkańcy byłego Związku Sowieckiego, którzy po kilka lat spędzili nielegalnie w Kanadzie i poduczyli się trochę przez ten czas języka angielskiego, przekazywali pozostałej populacji aresztanckiej.
Na tym oddziale w areszcie znalazł się też w tym czasie Palestyńczyk, obywatel Izraela. Michaił zamienił z nim kilka słów, które tamten zrozumiał i odpowiedział. I w zasadzie na tym zakończyła się ich konwersacja. Michaił już z tych kilku słów zrozumiał, z kim ma do czynienia. A i Palestyńczyk też wiedział, że Michaił nie darzy go sympatią. Wyrażał się on dość często nieprzyjaźnie o "tych Arabach". Śmiał się z ich zabudowy w Izraelu. Twierdził, że jak mrówki budują swoje przybudówki na ziemi niczyjej, głównie pustynnej, dla kolejnych pokoleń, wrzynając się w skały. Twierdził, że są oni brudasami i mają podstępne charaktery.
Tuż przed opuszczeniem aresztu Michaił zapewnił, że zabawi się dobrze w Budapeszcie, bo tam ma kilkugodzinną przerwę w podróży i przesiadkę na samolot lecący do Izraela. Rozważał też inną możliwość – przerwania podróży do Izraela i kupienia biletu z Budapesztu do Amsterdamu. Musiał dobrze wspominać swój pobyt w tym mieście, pełnym, jak twierdził, uciech. Nie planował stałego pobytu w Izraelu. Myślał o jakimś jeszcze czteroletnim pobycie w tej nowej ojczyźnie. Uważał, że lepsze pieniądze zrobi, kiedy wróci w swoje rodzinne strony.
Nie myślał jednak o pracy w gastronomii rodzinnej. Raczej zamierzał wykorzystać swoje doświadczenie wojskowe i podjąć się chronienia biznesu rodzinnego przed zakusami mafii, a nawet rozszerzyć te usługi w swoim rodzinnym mieście. Był to więc plan zbudowania struktury mafijnej.
Zapewniał jednocześnie, że w ciągu kilku lat wybuchnie kolejna wojna światowa. Twierdził, że amerykański prezydent "paple", co mu Żydzi amerykańscy każą. Ale zapewniał też, że jeśli w wojnę taką uwikłana byłaby Rosja, to on stanie w jej obronie, nawet gdyby po stronie przeciwnej był Izrael.
Aleksander Łoś
Toronto
Czegóż więcej chcieć od życia...
Nie tylko o winach amarone z Jerzym Kopańskim rozmawia Andrzej Kumor
Państwo Wanda i Jerzy Kopańscy znani są w naszym polonijnym gronie od lat. Pani Wanda sprzedaje w sezonie jarzyny i owoce na targu Farmer's Market w Mississaudze, zaś produkowane przez Cornerstone Winery wina owocowe, białe i czerwone zyskują sobie coraz większe grono entuzjastów.
"Goniec" odwiedzał farmę i winiarnię pp. Kopańskich, gdy zaczynali swą przygodę z winem.
Od tego czasu upłynęło już 10 lat. Dlatego postanowiliśmy ponownie zajrzeć do tego urokliwego zakątka winnej krainy regionu Niagara, gdzie wykształcony w Polsce inżynier sadownik rozwija na coraz większą skalę produkcję win markowych w Cornerstone Estate Winery. (www.cornerstonewinery.com)
Warto więc zjechać z ruchliwej QEW, by po pięciu minutach znaleźć się przy 4390 John St. w Beamsville ON w winiarni państwa Kopańskich i w przydomowym sklepie popróbować pełnego garnituru wspaniałych ontaryjskich merlot czy cabernet savignon. Sam próbowałem, a w zaufaniu powiem, że dane mi było nawet skosztować rewelacyjnego ontaryjskiego amarone, które niedługo dołączą do oferty Cornerstone.
Zacznijmy jednak po kolei...
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=840#sigProIdc8636cd67f
Goniec: – Panie Jurku, widzieliśmy się kilka ładnych lat temu, wówczas Pan zaczynał produkować wino, dzisiaj ma Pan większy areał...
Jerzy Kopański: – Urośliśmy trochę, więcej sprzedajemy, dlatego dzierżawimy dodatkowo na produkcję winorośli dwie sąsiednie farmy.
– Na popyt Pan nie narzeka?
– Nasza sprzedaż co roku rośnie, można powiedzieć, że co kilka lat się podwaja.
– Ma Pan nowego specjalistę odpowiedzialnego za produkcję wina...
– Tak, pracuje dla nas p. Andrzej Lipiński, znany w regionie od ponad 20 lat, można powiedzieć, że legenda i chwała, choć przyznam, że nie włącza się zbytnio w życie polonijne.
To wybitnie zdolny fachowiec. Jest tutaj pionierem. Dam przykład. Około 10 lat temu zaczął się interesować winem, które robi się we Włoszech, nazywa się amarone.
We Włoszech robią to w ten sposób, że albo zbierają kiście winogron na drutach lub kładą na słomie. To powoli sobie wysycha. My nie mamy takich warunków. W Kanadzie, kiedy zaczyna się robić zimno – rozwija się pleśń, grzyb i winogrono nie odparuje, naturalnie jest wilgoć, deszcze, śniegi, nie wiadomo, co może się stać. – Pan Andrzej pojechał do Włoch, popracował tam w kilku winiarniach, przyglądając się temu procesowi, i gdy to ogarnął, wrócił i jako pierwszy zaczął winogrona suszyć tu, w Ontario.
Mamy do tego specjalne suszarnie dawniej używane do tytoniu. Tytoniowy biznes w Ontario się skończył, więc można korzystnie je odkupić. Proces wymyślony jest przez p. Lipińskiego. To daje rezultat jak amarone. Ponadto zmniejszamy ryzyko zepsucia winogron, przede wszystkim przez pleśń. Skoncentrowane są wszystkie smaki. Jeśli może sobie pan wyobrazić dobre wino, z którego odciągniemy 20 – 30 procent wody...
– Ale w ten sposób robi się też icewine, bo wodę wyrzuca się w kryształkach lodu...
– W jakimś tam sensie jest to podobny proces. Icewine robi się po mrozach ,to nie jest już takie zdrowe winogrono. Zanim dojdzie do mrozów, mamy takie dni jak dzisiaj, jest deszcz ze śniegiem, i zamarza, i odmarza. Po zamrożeniu cukier jest bardzo wysoki i skoncentrowane są smaki. Z tony icewine wychodzi sto litrów wina, natomiast w winie amarone nie chodzi nam o cukier. Z tony zyskujemy ok. 450 litrów. Później, gdy fermentujemy, schodzimy do zera cukru – ale wychodzi nam 16, a nieraz więcej procent alkoholu.To jest tak mocne wino, że nieraz aż w oczy gryzie.
Poza amarone mamy oczywiście już w beczkach cabernet savignon, merlot, kilka win białych.
– Wszystkie te gatunki Pan tutaj uprawia?
– Mamy taką dobrą paletę.
– Jak wygląda sytuacja producentów win w regionie Niagara? Czy jest nadzieja, żeby ten przemysł był tutaj wiodący?
- Przytoczę tylko dwa suche fakty. Na wszystkie wina, które są rzekomo produkowane w Kanadzie – mamy wina VQA i non-VQA, czyli mieszanki, które kupujemy w tych sklepach przy supermarketach.
Kiedyś było tak, że na winie było napisane "wyprodukowane w Niagara Falls" czy Beamsville. Ludzie to kupowali, sądząc, że wspierają lokalną gospodarkę, ale jeżeli sobie uświadomimy, że na sto butelek win wyprodukowanych w Ontario tylko 10 procent to wina VQA... A w LCBO – wina ontaryjskie – to jest tylko 30 proc. W roku kalendarzowym LCBO sponsoruje co miesiąc jakieś kraje, natomiast ontaryjskie wina, nasze, mają tylko jeden miesiąc w roku, i to jest wrzesień. Gdzieś komuś nie do końca jest na rękę, żeby promować lokalne wina.
Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe, bo pojedzie pan na przykład do Włoch, to będzie tam pił tylko włoskie wino, we Francji francuskie, nawet jeżeli pojedziemy do Burgundii, to mają tylko burgundzkie, a przez rzekę w Bordeaux mają tylko Bordeaux – nie chcą się nawet od sąsiada napić – takie jest poparcie dla lokalnej produkcji.
To jest w sumie dobra rzecz mieć dostęp do win z całego świata, tak jak w LCBO, natomiast co jest w tym złego, to że nasze koszty produkcji są o wiele wyższe niż koszty w takim Chile. Jako ten, który uprawia winorośle, i ten, który przetwarza winogrona, mi tutaj nic nie umyka, wszystkie te koszty bardzo dobrze znam. Tu jest niesprawiedliwość, że te winiarnie, które były pierwsze, mają po sto małych sklepików w różnych supermarketach, natomiast tacy jak my mogą mieć tylko jeden, i to na własnej posesji.
Gdybym mógł mieć drugi sklep, to by mi bardzo pomogło – na przykład gdzieś w Mississaudze w polskiej dzielnicy. Być ze swoimi.
– Wróćmy do wina amarone, jak by Pan opisał, czym ono się różni?
– Uprawa jest taka sama. Robiąc dobre merlot i merlot amarone, właściwie dostarczamy do winiarni te same winogrona. Zawartość cukru, kwasowość, wszystko jest takie samo, ale przy amarone dochodzi suszenie i po suszeniu wysypuje się winogrona na stoły, ludzie muszą dodatkowo je sortować, wybrać te pojedyncze zepsute winogrona. Reszta produkcji jest też podobna, ale gdy porównać te suszone z normalnymi, to jest ogromna różnica w jakości już nawet nie fermentowanego soku – jest czarny – oleisty, gęsty. Takie wino to jest koncentrat; niesamowita koncentracja wszystkich smaków!
Tu nie chodzi tylko o odciąganie wody. Proszę sobie wyobrazić, że jeśli obetniemy winogrono z krzaka, włożymy je do skrzynki i je suszymy, to pozwalamy temu gronu dalej dojrzewać; opada kwasowość, zmienia się jego charakterystyka – zmniejsza się zawartość taniny, mamy od razu rozwiązany problem cierpkości. Taki merlot można po prostu jeść łyżką. Z takiego dojrzałego owocu jest później lepsze wino.
– Pan jest człowiekiem sukcesu...
– Teraz właśnie mija 10 lat od produkcji pierwszego wina, zależy co się rozumie przez sukces. Jestem specjalistą inżynierem od sadownictwa. Ciągnęło mnie zawsze do ziemi, ale nigdy nie myślałem, że będziemy to robić na taką komercyjną skalę.
Regularnie wysyłamy większe ilości wina do Chin, szczególnie icewine. Mam tam dwóch odbiorców. Za każdym razem jak zamawiają, to jest więcej. W tej chwili jest to kontener – 15 tys. butelek na jeden rzut, rośnie, sprzedaje się, smakuje. Chciałem tak sam przekonać się jak to właściwie jest na tym rynku światowym. Spotykałem ich na różnych targach.
– Pieniądze są dzisiaj w Chinach?
– Ktoś mi powiedział, że średnio Chińczyk wypija pół szklanki wina rocznie i jeśli wypije całą szklankę, to na całym świecie zabraknie wina. To jest ogromna siła. Tak sobie myślałem, że jeżeli 10 proc. Chińczyków będzie stać na kupowanie wina – to jest to 150 mln ludzi, pięć razy tyle co Kanada. To są rzeczy niewyobrażalne.
W ubiegłym roku dałem wina na targi międzynarodowe. Wysłałem 10 i wygrałem 10 medali na zawodach, gdzie było 30 państw i 45 tys. różnych win. To zrobiło na mnie takie wrażenie, musiałem usiąść, zrobiło mi się gorąco.
– Czyli gdyby Pan tylko mógł sprzedawać sam towar...
– Byłoby idealnie, ale prawo jest takie, że nie mogę.
– Może trzeba zrobić w tym celu lobbing?
– To jest problem małych winiarni. Naszym głównym celem jest dzisiaj to, żeby spokojnie rozwijać biznes; mamy troje dzieci, wszystkie są na studiach i uczą się w tym kierunku – jedno jest księgowym, córka studiuje zarządzanie biznesem, a najmłodszy syn uczy się robienia win – jest na czteroletnim programie na Brock University, bardzo dobrze sobie radzi i sobie to chwali.
– Jakże inaczej określić sukces, jeśli robi Pan, co Pan lubi, i jeszcze dzieci to doceniają i idą w Pana ślady?
– Proszę tylko o zdrowie.
•••
– Gratulujemy Państwu Wandzie i Jerzemu Kopańskim, i zachęcamy wszystkich, by zabierając znajomych w objazd po winiarniach Półwyspu Niagarskiego, zaczynali od Cornerstone Winery – zjeżdżając na południe tuż za Grimsby. Choćby po to, by zapytać, co słychać, i spróbować najnowszej produkcji, być może już amarone...
Andrzej Kumor
Mississauga
Fundacja im. Adama Mickiewicza w Kanadzie – jesień 2012
Niedawno rozdaliśmy doroczne stypendia, starając się sprawiedliwie je rozdzielić i nie pominąć nikogo, kogo sytuacja materialna i zaangażowanie w organizacjach polonijnych mieściły się w naszych kryteriach. Potem ustały telefony od... rodziców i w większości wypadków zabrakło tego prostego słowa "dziękuję", a przecież telefon do fundacji i poczta elektroniczna się nie zmieniły. (BYŁO TAKICH SPORO – I WŁAŚCIWIE NIE JESTEŚMY W STANIE UDZIELIĆ WIĘCEJ STYPENDIÓW,) Tradycyjnie nie złożyli podań studenci z rodzin o średnich dochodach. Oni najczęściej udzielają się w organizacjach polonijnych i myślę, że właśnie na nich będziemy mogli liczyć w przyszłości. A nasi stypendyści na pewno za kilka lat zapomną, że fundacje polonijne im pomogły i będziemy się cieszyć, jeżeli zostaną spełnionymi zawodowo Kanadyjczykami i nie zapomną o ojczyźnie swoich przodków. Byłoby jednak mile widziane, aby byli stypendyści po osiągnięciu dobrego statusu finansowego pamiętali o obecnych stypendystach i wspomagali naszą fundację choćby skromnymi dotacjami. Takich przypadków nie mieliśmy co najmniej od dwudziestu lat. Wśród naszych stypendystów zdarzają się jednak "perełki" i do nich zaliczam Łukasza Wodzyńskiego i Michelle Chrabałowski.
Łukasz Wodzyński jest doktorantem Wydziału Literatury Porównawczej (Centre for Comparative Literature) na Uniwersytecie w Toronto. Łukasz specjalizuje się w historii literatury polskiej i rosyjskiej na tle kultury europejskiej XIX i XX wieku. Pisze pracę doktorską pt. "Romans jako eksperyment w polskiej i rosyjskiej literaturze wczesnego modernizmu" pod kierunkiem prof. Leonida Livaka. Celem pracy jest przyjrzenie się wybranej grupie powieści modernistycznych (tzw. powieści młodopolskich) napisanych w latach 1900–1910. Zaliczyć do nich można "Trylogię księżycową" Jerzego Żuławskiego czy "Dzieje grzechu" Stefana Żeromskiego. Ten wysoko artystyczny, hermetyczny i autonomiczny model pisarstwa modernistycznego spotyka się z literaturą popularną, dopiero co rozpoczynającą podbój rynków literackich na terenach Polski rozbiorowej i Cesarstwa Rosyjskiego. Łączenie tych dwóch przeciwstawnych (i często wrogich sobie) gatunków literackich – modernizmu i literatury popularnej ujawnia wiele problemów i sprzeczności, z jakimi boryka się kultura wczesnego modernizmu. Praca doktorska Łukasza Wodzyńskiego analizuje te problemy i sprzeczności zarówno od strony formalnej., tj. warsztatu literackiego, jak i socjologicznego, uwzględniając szereg problemów kultury literackiej Europy Wschodniej początku XX wieku. Życzymy mu powodzenia w opracowaniu tego trudnego i ciekawego tematu.
Po raz pierwszy w tym roku przyznaliśmy stypendium im. Sabiny Boradyn dla studentów inżynierii w Kanadzie. Naszą laureatką jest Michelle Chrabałowski, studentka 3. roku inżynierii na Queen's University w Kingston, Ontario. Michelle reprezentuje wszystko co najlepsze w Polonii kanadyjskiej. Urodziła się w roku 1992 i mieszka w Mississaudze. Rodzina należy do parafii św. Maksymiliana Kolbe. Jako młoda dziewczynka śpiewała w duecie w czasie Mszy św. w chórze Jubileusz 2000. Później przez wiele lat tańczyła i śpiewała w znanym zespole "Radość -Joy", biorąc udział w wielu imprezach i festiwalach. W roku 2010 została przyjęta na Qeeen's University w Kingston. W międzyczasie zrobiła uprawnienia ratownika górskiego (ski patroller) i ratownika wodnego. Na uniwersytecie pracuje społecznie, organizując dorocznie tzw. Frosh Week czyli tydzień inicjujący dla studentów 1. roku. Jej prawdziwą pasją jest inżynieria chemiczna i od stycznia wybiera się na cztery miesiące do Szkocji na University of Strathclyde w ramach programu wymiany z macierzystą uczelnią. Myślę, że w tym czasie na pewno zwiedzi Europę, a może i kraj swoich rodziców.
Nasz były prezes Fundacji Krystyna Burska przebywa obecnie z mężem w Copernicus Lodge w Toronto. Odwiedzając ją, widzimy, jak wygląda życie w tej bardzo dobrze prowadzonej placówce. Dlatego dyrektorzy fundacji bardzo doceniają prace studentów wolontariuszy w Copernicus Lodge. Duża pochwała należy się Natalii Romaniuk, która pomoc ludziom starszym traktuje jako swój letni obowiązek.
Jednak głównym celem naszej fundacji jest utrzymanie wiedzy na temat kultury, historii i literatury polskiej w Kanadzie. Dlatego od wielu lat fundacja organizuje lub wspiera odczyty i pokazy filmów z historii Polski na Uniwersytecie Torontońskim. W marcu 2013 będziemy promować pokaz filmu dokumentalnego "The Labyrinth" w Regis College na uniwersytecie w Toronto. Film ten przedstawia grafiki i kompozycje artystyczne Mariana Kołodzieja, który był jednym z pierwszych więźniów obozu w Oświęcimiu (Auschwitz) nr 432. Miał 17 lat, kiedy go tam zabrano i cudem przeżył 5 lat katorgi. To doświadczenie było tak wstrząsające, że milczał przez 50 lat. Później po ciężkim zawale opowiedział swoje przeżycia w ok. 3000 rysunkach i instalacjach artystycznych. Jest to niezwykła dokumentacja naocznego świadka, który przeżył swoją młodość w tym strasznym obozie. Obrazy mówią o sile przetrwania i głębokiej wierze. Film zrealizował jezuita Ron Schmidt, który nie spodziewał się tak wielkiego sukcesu. Film "The Labyrinth" został nagrodzony na festiwalach filmów dokumentalnych w wielu krajach. Obrazy Mariana Kołodzieja znajdują się w klasztorze franciszkanów w Harmężach koło Oświęcimia (www.harmeze.franciszkanie.pl), a wideo o "kliszach pamięci – labiryntach" można obejrzeć na YouTube. Pokaz filmu i dyskusja panelowa na jego temat odbędą się 6 marca 2013 r. o godz. 19.30 w Regis College, 100 Wellesley St. West, Toronto. Mamy również zamiar przyłączyć się do promocji książki "The Auschwitz Volunteer – Beyond Bravery" wydanej przez Aquila Polonica i przedstawiającej trzeci obszerny raport Witolda Pileckiego, słynnego dobrowolnego więźnia, a później uciekiniera z obozu w Oświęcimiu. Historia jego życia jest tak fascynująca i tragiczna, że na pewno będzie warto przyjść na spotkanie w kwietniu 2013. O szczegółach tych dwóch spotkań będziemy informować w mediach polonijnych.
Fundacja im. Adama Mickiewicza w Kanadzie finansuje z Funduszu Tylkowskich stypendia dla emigrantów z Kazachstanu, którzy rozpoczęli nowe życie i podejmują kursy zawodowe w Polsce. Naszym programem administruje Polska Akcja Humanitarna, Oddział w Krakowie.
W realizacji naszych celów współpracujemy ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego w Kanadzie. Dlatego na ręce pani Marii Walickiej, przewodniczącej Związku, składamy serdeczne gratulacje i życzenia dalszej owocnej pracy z okazji 50-lecia założenia tej zaszczytnej organizacji.
Podejmując te trudne tematy, liczymy na poparcie rodaków w Kanadzie i dlatego jesteśmy wdzięczni tym sponsorom, którzy nas poparli w roku 2012. Do nich należą: Amyot Alicja, Ankowicz Jerzy, Atkinson Robert, Bałut Tomir, Betański Steve, Bieńkowska Alina, Bogorya-Buczkowska Yvonne, Bornet Danuta, Budziak Jolanta, Budziak Kazimiera, Bugdahn Margaret, Burska Krystyna, Chodakowski Jacek, Długosz Henry & Bernice, Drzymała Janusz, Dubiski Stanisław, Dybka Anna, Dzięciołowska Anna, Emin Ewa M., Estate of Sabina Boradyn, Gdula Józef, Gertler Stefania, Gręczyło Mieczysław, Grodecki Jerzy, Grygowski Wiesław, Horodyska Joanna, Jakubowska Irena, Jekiełek Krystyna, Kania Elizabeth, Kay Thad, Kowalski Walter & Maria, Krasnodębski Jan, Kremblewski Edward, Kryński Zdzisław & Elżbieta, Kucharska Samantha, Lewiecki Tadeusz & Ewa, Łukasiewicz Juliusz, Mahut Richard, Mech Z.R., Mnich Kazimierz, Mocarski Stanisław, Mrożewski A., Myszkowski Jerzy, Nyke Danuta, Ołowiecka Stanisława, Orzechowski Jerzy & Maria, Panczakiewicz Adam & Barbara, Paudyn Anna, Polak Dorota, Przygodzki Adam Jr., Raczyński Krzysztof, Radke Jerzy, Roszak Stanisław & Danuta, Rusinowski Marek & Iwona, Sadowska Krystyna, Schmidt Adolfina, Sieciechowicz Jadwiga, Sokolski Witold & Hanna, Sweet Temptation Bakery Inc., Śliwińska Zofia, Śmieja Florian,Tworzyjański Bojomir J., Tyndorf Ryszard, Węgierski Feliks, Witecka Krystyna, Zajiczek Danuta, Zakrzewski Andrzej & Krystyna, i Żurakowska Anna.
Wszystkim sponsorom i sympatykom naszej Fundacji życzymy powodzenia w życiu osobistym i zawodowym.
Anna Paudyn
Nienasycenie
Nienasycenie – takie witkacowskie odczucie pozostało mi w ustach po odwiedzeniu Dnia Polskiego w ROM. I proszę mnie dobrze zrozumieć – czapkuję przed organizatorami, z pewnością włożyli wiele pracy, z pewnością była to największa impreza polska w mieście w ostatnich czasach, zrealizowana w całkiem innej formule niż organizowane przez Wojtka Śniegowskiego i Roberta Szelążka Dni Polskie na Ontario Place. Były więc piękne koncerty muzyki poważnej, były wystawy planszowe, były non stop śpiewające zespoły folklorystyczne. Przyszli ważni goście – posłowie – z ubranym po góralsku posłem Lizoniem; był zaprzyjaźniony minister imigracji Jason Kenney, przyszło też sporo osób z Polską niezwiązanych.
Skąd więc moje nienasycenie?
Zacznijmy od tego, czym jest dla mnie Polska, bo to chyba przede wszystkim wina mojej perspektywy. Otóż Polska to dziedzictwo imperium, wspaniały kraj, o specyficznej kulturze politycznej, olbrzymim dobrobycie i olbrzymim wkładzie cywilizacyjnym w Europę i świat.
Polska to osiągnięcia i zwycięstwa wojskowe – obrona chrześcijaństwa przed imperium otomańskim, cywilizowanie Kresów, śmiałe, nowoczesne idee społeczne i polityczne wykraczające poza epokę. Polska to o nieprzebrane bogactwa kraju dumnego tworzonego przez ludzi wolnych i niezależnych, a jednocześnie tolerancyjnych, szanujących swobody obywatelskie.
Ten obraz Polski został zakłamany przez propagandę oświeceniową encyklopedystów opłacanych przez Fryderyka Wielkiego i Katarzynę w celu usprawiedliwienia gwałtu, jakim był rozbiór Polski.
Jedźmy dalej – w XIX wieku – Polacy, zdeklasowani szlachcice, wykształceni, zesłani i ci szukający przygody – odkrywali, opisywali i klasyfikowali rosyjski wschód; budowali w Ameryce Południowej nowoczesne konstrukcje stalowe i koleje, wynaleźli lampę naftową, kładli podwaliny pod naukę o promieniowaniu, nowoczesną chemię, matematykę (lwowsko-warszawska szkoła matematyczna – rachunek macierzy, prof. Banacha, potem superprace nad Enigmą).
A także – uratowanie Europy przed pożogą bolszewicką! Wspaniałe osiągnięcia polskiego przemysłu zbrojeniowego w okresie międzywojnia – karabin przeciwpancerny Ur, niezłe czołgi, samoloty Karaś eksportowane do Rumunii, myśliwiec Łoś, osiągnięcia przemysłu motoryzacyjnego, Organizacja linii lotniczych LOT... Wszystko to w niesamowicie trudnych warunkach blokad, bojkotów, zmuszających do mobilizacji cały nowo odtworzony naród.
Jest też Polska wspierająca wysiłek mniejszości – jak choćby ruch Betar – zarodek odrodzenia powojennego państwa żydowskiego w Palestynie. Kluczowa rola, marionetkowej przyznać trzeba, ale zawsze, dyplomacji polskiej w osobie hrabiego Pruszyńskiego (ojca naszego korespondenta białoruskiego) w głosowaniu w ONZ nad podziałem Palestyny brytyjskiej i utworzeniem Izraela.
I wreszcie – Polska pierwsza przeciwstawiająca się samotnie hitlerowskim Niemcom – zdradzona przez sojuszników, położona na łopatki ciosem w plecy od wschodu, zdradzona przez mniejszości etniczne.
Piszę to wszystko, bo czas przestać pokazywać Polskę jedynie przez pryzmat ludowego folkloru i chłopskiej kuchni.
Przecież Polska kuchnia słynęła w całej Europie! Zwłaszcza z dziczyzny – nigdzie nie było takiego jedzenia, nigdzie nie było takich polowań jak w naszej starożytnej Republice.
Mamy się czym chwalić i nikt za nas tego nie zrobi, bo przecież nie będą nas chwalić ci, którzy w tamtych czasach stali przed dworem, miętoląc czapkę w ręku.
Odzwierciedleniem szacunku i pozycji do tamtej Polski paradoksalnie mogły być słowa generała izraelskiego lotnictwa Ashe, który kilka lat temu łamiąc polskie przepisy lotnicze, skomentował kolegom, że "słuchaliśmy Polaków przez 800 lat, a teraz już nie musimy". No ale przez 800 lat to my wydawaliśmy rozkazy, od czasu do czasu zachodząc aż do Kremla, i to jest prawda warta przypomnienia dla naszych dzieci.
To nasza husaria była najlepszą bronią tamtych czasów, czymś na kształt ówczesnego czołgu Abrams.
Polska była wielka i może wciąż być wielka, jeśli wielcy będą Polacy.
Jeśli tylko zdecydowanie odmówimy bycia na miarę, którą przewidzieli dla nas obcy; jeśli tylko nie będziemy się ograniczać.
Leży przede mną książka o życiu mieszkającego w Oakville, dzisiaj 90-letniego Piotra Mielżyńskiego, – kanadyjskiego pioniera, twórcy przemysłu produkcji win wysokiej jakości na półwyspie Niagara, człowieka, którego ojcem chrzestnym jest ojciec chrzestny męża królowej Belgii księcia Bernarda – nomen omen założyciela grupy Bilderberg, książka fascynująca, opisująca szczątek dziejów tamtej wielkiej Polski, a nie Polski pierogów i bigosu. Niestety, nawet tej postaci zabrakło w ekspozycji ROM.
Moja Polska jest wielka i takimi widzę Polaków, dlatego boleję, gdy dają się poklepywać po plecach i boleję, gdy ich własne lenistwo i ignorancja każą im odrzucać dziedzictwo, którego bogactwa pozostają nieświadomi.
Wychodziłem z ROM z mieszanymi uczuciami. Trochę się w muzeum pogubiłem – brakowało strzałek kierujących do poszczególnych stanowisk Dnia Polskiego.
...A poza tym, mojej Rzeczpospolitej było w tym dniu w ROM bardzo mało...
Andrzej Kumor
Mississauga
Służba Polsce
Niewielkie państwo o powierzchni 320 tys. km kwadratowych wielokrotnie w swojej historii stanowiło potęgę militarną, gospodarczą i ekonomiczną. Począwszy od Mieszka i jego syna Bolesława zwanego Chrobrym i dalej Bolesława Śmiałego zwanego Szczodrym, Bolesława Krzywoustego, Władysława Łokietka i jego syna Kazimierza zwanego Wielkim, mieliśmy władców rozumnych, wybitnych polityków i wojowników, do których sąsiedzi czuli respekt i szacunek. Najistotniejszym czynnikiem konsolidującym stany była jedność. Często wymuszana mieczem i ogniem, często siłą argumentów i królewskich edyktów.
Dlaczego obecnie jedność, która zawsze działała na sukces i korzyść rodaków, jest towarem deficytowym? My jesteśmy świadomi jej istnienia, nawet używamy jej nazwy "Solidarność". Ale wszyscy się zgodzą z opinią, że tej jedności w działaniach w służbie Polsce w kraju i za jego granicami po prostu nie ma!
Weźmy przykład z naszego podwórka. 11 listopada zbiegł się z dniem świątecznym. Z dniem wolnym od pracy. Od dwóch lat umieszczamy wici w "Gońcu", a komitet organizacyjny również w innych mediach, o obchodach rocznicy w centrum Toronto. Jest fajnie, że władze miasta i prowincji dają nam, Polakom, zezwolenia i popierają zorganizowanie parady niepodległości i zakończenia uroczystości przed frontem City Hall z całą oprawą, przemówieniami i wciągnięciem polskiej flagi na maszt ratusza. Zbiega się nasza rocznica ze świętem kanadyjskim Remembrance Day, czyli Dniem pamięci poległych na frontach świata.
W tym roku było nas około 800 osób z harcerzami, naszymi weteranami i kombatantami, z liczną reprezentacją organizacji kobiecych, byli posłowie, politycy. Mogłoby nas być o te kilka tysięcy więcej, gdyż ta parada w centrum Toronto ma znaczenie medialne i propagandowe.
Tymczasem okręg KPK regionu Mississauga zorganizował sobie prywatną paradkę na terenie Centrum Jana Pawła II z podreptaniem dokolutka, popisem krasomówstwa organizatorów, odśpiewaniem hymnów i złożeniem kwiatów pod pomnikiem przywiezionym ze sprzedanego Place Polonaise z Grimsby. Organizatorzy zatoczyli się upojeni ze szczęścia wypełnionej misji, lecz czy te obchody ukazały naszą grupę mieszkańcom Kanady? Czy spełniły swoją misję krzewienia kultury polskiej i tradycji na obczyźnie? Czy ta parada w Mississaudze została odnotowania w raporcie historii miasta?
Jeszcze można byłoby strawić te rozbijające Polonię metody, gdyby grupa KPK Okręgu Mississauga zorganizowała paradę na Hurontario Street bądź w mniejszym wymiarze na Centre St. z zakończeniem na trybunie przed City Hall, gdzie las polskich flag i sztandarów zaintrygowałby przechodniów, wzbudził zaciekawienie, a za tym – liczne pytania. W czasie parady w Toronto padały pytania o powód absencji przewodniczącej Kongresu Polonii Kanadyjskiej pani Teresy Berezowskiej. Pani Teresa znalazła swoje miejsce w procesji na terenie Centrum Jana II. KPK Mississauga przewodniczy pan prezes Stanisław Reitmeier z zarządem. Czy nie można przełamać swoich ambicji i chociażby wysłać delegację na paradę w Toronto? Czyż nie można razem zorganizować monumentalnej wielotysięcznej parady, tylko zamykać się na placykach i w ogródkach? Czy do naszej parady nie mogą dołączyć księża z licznymi pocztami sztandarowymi kościoła, z Rycerzami Kolumba, żeby w dobie ataków na Kościół ukazać jego siłę i wiarę w Najwyższego? Na pewno by wzrósł prestiż Kościoła mimo ciągłych dyskredytujących nas ataków lewicy i nie tylko.
Spójrzmy na innych naszych braci w wierze. Portugalczycy, Włosi... Oni nie wstydzą się Kościoła i Kościół nie unika brania udziału w świętach narodowych i w paradach.
Do grupy oportunistów obchodów w Toronto dołączył pan Dziemiańczuk, organizując Mszę Świętą w kościele Chrystusa Króla o godzinie 12.00 tego samego dnia. Czy prezes ziem wschodnich ze swoją grupą nie mógł dołączyć do grupy torontońskiej, a mszę zorganizować rano bądź wieczorem? Kol. Dziemiańczuk, niewątpliwie człowiek wielkich zasług i dobrego pióra, dobry organizator, strzelił gola nie do swojej bramki. A można by było razem.
Polacy w Polsce nie są w stanie się zjednoczyć. Gdyż nadal rządzi w naszym kraju knut i marchewka. Ale w Kanadzie – gdzie władze nam pozwalają manifestować swoją przynależność narodową, używać naszego języka, kultywować tradycje i krzewić polską sztukę artystyczną i literaturę – zorganizować monumentalną pokojową paradę niepodległości jest zwykłą pestką. Brakuje tylko jednego. JEDNOŚCI!
Moi drodzy, to nie jest prywatna manifestacja pana Iksińskiego czy pani Totumfackiej. Więc prywatne animozje winny być odrzucone i dyskredytowane. Tylko konsolidacja stanowi o sile i sławie naszego narodu, a naród ten, rozrzucony po świecie przez zawieruchy dziejów, konsolidując się w jedno, może dokonać wielkich rzeczy.
Przed nami obchody 13 grudnia, rocznica smoleńska 10 kwietnia, rocznica katyńska, Święto Konstytucji 3 Maja. Proszę Was, moi drodzy, pokażmy swoją siłę i jedność w walce o Polskę wolną i niepodległą.
Andrzej Załęski
Toronto, 28 listopada 2012
Dzień polski w muzeum w Toronto
W sobotę, 24 listopada, w Royal Ontario Museum w Toronto odbył się Dzień Polski ("Polish Heritage Day"). Rozpoczął się oficjalnym powitaniem i przemówieniami organizatorów oraz zaproszonych gości.
Royal Ontario Museum w ramach otwierania się na wielokulturowość zaprosiło do współpracy przy organizacji Dnia Polskiego Kongres Polonii Kanadyjskiej. Taka impreza, mimo iż organizowana była już wielokrotnie, to w ROM-ie odbyła się po raz pierwszy.
Popularność Dnia Polskiego przeszła oczekiwania organizatorów. Ponad tysiąc programów rozeszło się w ciągu półtorej godziny. Przez cały dzień tłumy ludzi, rodziny z dziećmi, młodzi, starsi, małżeństwa i osoby indywidualne, zachwycały się pięknymi występami zespołów folklorystycznych, podziwiały talenty muzyki klasycznej podczas specjalnego koncertu i delektowały się pięknymi wystawami obrazów i przedmiotów pochodzących z polskich Kaszub w Kanadzie.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=840#sigProId50be70e948
W podziemiach muzeum prezentowana była wystawa fotograficzna "Coming Back to Life", która opowiadała o destrukcji Warszawy oraz jej odbudowie w latach 1945–1956, a także o życiu warszawiaków po zakończeniu II wojny światowej. Wystawa składała się z eksponatów z kolekcji Muzeum Historycznego m.st. Warszawy.
W sali projekcyjnej obok wystawy wyświetlane były filmy dokumentalne na temat polskiej historii i kultury, a także film o Żelazowej Woli – miejscu urodzenia jednego z największych polskich kompozytorów, Fryderyka Chopina. Była też okazja do obejrzenia filmu fabularnego "Ogniem i mieczem". Film rozpoczyna się pokazaniem Polski w XVII wieku, kiedy była największym, najbardziej demokratycznym i tolerancyjnym krajem w Europie.
Na parterze budynku oprócz tańców, muzyki i śpiewu polonijnych zespołów, takich jak: "Biały Orzeł" z Toronto, "Ludowa Nuta" z Hamilton, "Polonez" z Hamilton i z Cambridge, "Swarni" z Toronto, "Tatry" z Oshawy czy znany wszystkim "Radość-Joy" z Mississaugi, obejrzeć można było dużą wystawę fotografii, obrazów i przedmiotów na temat polskich Kaszub z Wilna w Kanadzie. W Wilnie osiedlali się pierwsi Polacy w Kanadzie.
Na tym samym piętrze organizatorzy stworzyli specjalne stoisko dla dzieci, gdzie pod wodzą i czułym okiem harcerzy dzieciaki mogły malować, kleić, wycinać i uczyć się o polskich symbolach narodowych.
Kolejnym ciekawym miejscem była wystawa fotografii "Spirit Photography Display" uwieczniająca historię determinacji i ducha Polskiego Narodu podczas tragicznych dni II wojny światowej.
Na trzecim piętrze muzeum Federacja Polek w Kanadzie zorganizowała wystawę o znanych Kanadyjczykach polskiego pochodzenia, którzy zasłużyli się w dziedzinie polityki, kultury, sztuki, architektury, inżynierii czy pracy społecznej.
Najwyżej, bo na czwartym piętrze, goście delektowali się muzyką klasyczną znanych polskich kompozytorów, między innymi Chopina, Moniuszki czy Paderewskiego. Solistkami dnia były Paulina Świerczek i Maryna Williamson, sopran, na pianinie zagrali: Janet Lopiński, Adam Zukiewicz, Amadeusz Kazubowski-Houston i Norbert Palej, na skrzypcach prezentowała swój talent Joanna Górska, na wiolonczeli zagrała Dobrochna Zubek, a na klarnecie Kornel Wolak.
Goście mieli również okazję poznać polską kuchnię. W restauracji można było zjeść barszcz, pierogi, kiełbasę czy kotlet schabowy, a na deser pyszne ciasta.
Cała impreza to bardzo wartościowe wydarzenie. Propagowanie polskiej historii i kultury powinno być naszym celem, jeżeli chcemy, aby polskość utrzymała się w Kanadzie. Podczas kilku godzin spędzonych w muzeum spotkałam wielu ludzi, w tym Kanadyjczyków, osoby różnych narodowości, a także mieszane małżeństwa, które zachwycały się polską kulturą i sztuką. Miałam okazję rozmawiać z ochroniarzem muzeum, zupełnie nieposiadającym polskich korzeni, wpatrzonym w telebim, na którym ukazywały się teksty w języku angielskim na temat polskiej historii oraz zdjęcia Warszawy i innych polskich miast. Mówił mi ze wzruszeniem, że do tego dnia nie wiedział, że polska kultura jest tak piękna. Niezwykle podziwiał polskie tańce ludowe.
Spotkałam tego dnia jeszcze wiele innych osób zachwycających się polskością, której na każdym kroku doświadczali w muzeum. Wszystkie organizacje polonijne powinny włączyć się w realizację tego przedsięwzięcia w przyszłym roku, aby jeszcze więcej opowiedzieć innym o Polsce i Polakach. Różne punkty widzenia, różne eksponaty i formy przekazywania wiedzy wzbogaciłyby Polski Dzień w Kanadzie.
Tekst i zdjęcia Barbara Rode
Ontario Trillium Foundation Helps Preserve Ethnic Archives and Polish-Canadian Identity
The Canadian Polish Research Institute, a small not-for-profit organization dedicated to research on Poles in Canada, was formed in Toronto in 1956. Since this time, the Institute has expanded both its vast collections of archival materials and its membership. Through its operations, the Institute has made significant contributions to the study of the Polish community in Canada. It has provided academics and researchers with the materials they need to study the Polish ethnic group in Canada and has published works that contribute to our understanding of Poles in Canada. In order to ensure that it remains a valuable resource in the future, the Institute has recently begun digitizing its archives.
Enabled by a grant from the Ontario Trillium Foundation, the Institute is in the process of making digital copies of its archival materials to ensure that they are preserved and made available to a vast audience. The Ontario Trillium Foundation, who is one of Canada’s leading foundations and non-profit and charitable organizations’ benefactor, awarded the Canadian Polish Research Institute with an equipment grant of $13,500. Owing to this funding, the Institute has bought a digital microfilm scanner and computer hardware and software that are necessary for scanning the archives that the Institute possesses. There are microfilms of Polish-language newspapers and rare sociological and historical books that are as old as hundred years old.
Some publications, for instance, "W sprawie wychodźstwa do Kanady" [Immigration to Canada Matters], a book originally published in 1913, "Kanada – kraj przyszłości" [Canada – a country of the future] from 1925, and "Czas" [The Times] from 1923-1928 have already been scanned. In the future, the Institute is going to give online access to these invaluable archival materials and develop closer relations with universities and Canadian archives. Since there are almost a hundred microfilms, the project of scanning, indexing and publishing the files will take some time. Without the Ontario Trillium Foundation’s support, this initiative would not be possible at all. Therefore, I am glad I have been given the chance to be a part of it.
When I first got involved with the Institute this summer, I did not know much about its operations. I had just graduated from the University of Toronto with a degree in Anthropology and Polish Studies and was looking for a volunteer position that catered to my interests. My father had read an article in a Polish newspaper about the Institute and informed me of its existence. This prompted me to do a Google search which led me to the Institute’s website. I sent an e-mail to the address provided on the website and shortly thereafter, I met with Joanna Lustanski, the Institute’s president. I soon discovered that the Institute had a number of opportunities to offer me and I, likewise, had skills that I believed could help with the projects.
Since this first meeting, I have had the opportunity to get involved in a number of ways. The tasks that I have helped with have varied from very practical jobs, such as scanning microfilms of pre-war Polish-Canadian newspapers, to more challenging and intellectually stimulating jobs, such as translating memoirs from Polish to English. Within the Institute, I have been entrusted with tasks that are challenging and important to the operations of the Institute. The members of the Institute have shown great faith in my abilities and this has inspired me to accept the many opportunities that the Institute has offered me.
In addition, my relationship to the Institute has also helped me to continue to think about my identity as a Polish-Canadian. Since I was born in Canada, there have been times in my life when my identity as a Polish-Canadian was only tied to the fact that my family descends from Poland. When I entered the department of Polish Language and Literature at the University of Toronto, I quickly developed a passion for Polish literature and film. My interest in Polish culture became very closely tied with my identity and I began to realize that, for me, being Polish goes beyond just having roots in Poland. Now that I have become involved in the Canadian Polish Research Institute, I am beginning to realize that being active in the Polish community in Toronto is also an important part of my identity as a Polish–Canadian.
Camilla Szczesniak
Koncert patriotyczny "Niepodległość i pamięć"
W niedzielę, 11 listopada, w dniu Święta Niepodległości zespół "Radość – Joy" oraz Związek Harcerstwa Polskiego wspólnie zorganizowały piękny, patriotyczny koncert pt. "Niepodległość i pamięć", który odbył się w kościele św. Maksymiliana Kolbe w Mississaudze.
Występ rozpoczął się wstępnym słowem dyrektor zespołu "Radość – Joy" Anny Piwowarczyk. Kolejno głos zabrał Henryk Gadomski ze Związku Harcerstwa Polskiego, który powitał gości honorowych oraz wszystkich zgromadzonych. Na przedstawienie przybyli między innymi: proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbe ojciec Janusz Błażejak, ojciec Wojciech, ojciec Paweł, prezes Zarządu Głównego Kongresu Polonii Kanadyjskiej Teresa Berezowska z mężem Zbigniewem Berezowskim, działaczem Fundacji Millenium, prezes Fundacji Millenium mec. Marek Malicki oraz prezes Zarządu KPK, Okręg Mississauga Stanisław Reitmeier.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=840#sigProIdaa92ca0015
Druh Staszek przybliżył zebranym historię odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. "Po długiej nocy niewoli, która trwała ponad 120 lat, Polacy nie przestawali myśleć o wolności i kontynuowali działania mające przywrócić ojczyźnie niepodległy byt" – powiedział druh. Podkreślał rolę konspiracyjnych organizacji w kształtowaniu patriotyzmu i przygotowywaniu formacji do podejmowania walk o wolność. Wszystkie te działania umożliwiły Polsce odzyskanie niepodległości. Było to niewątpliwie okupione wielkim wysiłkiem i wielkimi stratami. Polacy jednak nigdy nie tracili nadziei.
Druh Staszek nawiązał również do Dnia Pamięci obchodzonego w Kanadzie w tym samym dniu co Święto Niepodległości w Polsce, 11 listopada. Podkreślał rolę żołnierzy kanadyjskich walczących na różnych frontach świata. Aby upamiętnić tych wszystkich, którzy polegli w walkach, Kanadyjczycy przypinają do płaszczy czerwone maki. Ponad półtora miliona kanadyjskich żołnierzy walczyło dla swojej ojczyzny, a ponad sto tysięcy poległo w walce. "They gave their lives and their futures so that we may live in peace" – zakończył swoje przemówienie druh Staszek, po czym wyrecytował wiersz.
Następnie młodzież z zespołu "Radość – Joy" oraz harcerze z ZHP zaprezentowali wzruszający występ składający się z patriotycznych piosenek w języku polskim i angielskim, pięknych, żywych tańców w kolorowych strojach, pieśni poważnych ściskających za serce, wierszy, dramy oraz prozy.
To był już kolejny wspólny występ zespołu "Radość – Joy" i harcerzy z ZHP. I tak jak zawsze był bardzo udany. Młodzież bawiła, nauczała i wzruszała. Piękne jest też to, że to już kolejne pokolenie, urodzone tu w Kanadzie, które chce uczyć się języka polskiego i historii Polski, i tak poprawnie po polsku mówi. Jeżeli tak będziemy kształcić i wychowywać naszą polonijną młodzież, to polska kultura, historia i język długo jeszcze będą trwać w Kanadzie. Wielkie dzięki Wam za to, bo "takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie".
Barbara Rode