Doceniono polską parafię p.w. św. Trójcy
Warto wybrać się do muzeum w Windsor (254 Pitt St.) na wystawę poświęconą historii katolicyzmu w tym mieście. Co szczególnie ważne dla nas, Polaków, organizatorzy docenili także nasz wkład. Niestety, jak uczy nas życie, często nasz dorobek jest pomijany czy przedstawiany wręcz w negatywnym świetle. Mam na myśli publikacje prasowe, książki, filmy, czy nawet takie – zdawałoby się wspaniałe – pomysły jak "polska strona w Internecie", która już na dzień dobry pouczała o "polskich obozach koncentracyjnych".
Refleksje u wodopoju
Skrót przez jezioro
Siedziałem w tym jednym jedynym barze w Sioux Lookout jako jego jeden jedyny klient i popijałem piwo Corona. Miałem ochotę na coś innego niż meksykańska lemoniadka, ale wybór był raczej skromny – wbrew zapewnieniom barmanki, która w odpowiedzi na moje pytanie "Jaki macie piwa?" z uroczym, rozbrajającym uśmiechem odpowiedziała "Wszystkie". Po czym szeroko otworzyła drzwi lodówki. Jej wnętrze zmroziło moje serce piwosza. Oczy zaszły mi łzami prawdziwej rozpaczy, bo jedyne, co zobaczyłem, to miejscowe wyroby piwopodobne i nędzny cienkusz, co to go importujemy ze Stanów (chyba tylko po to, by mieć niepodważalny argument, że są na świecie jeszcze gorsze "piwa"). Z ust wyrwało mi się słabe "oj", co barmanka musiała wziąć za wyraz uznania, bo powiedziała "Nieźle, co?" i dorzuciła do tego wymowny gest dłonią, jakby prezentowała jakiegoś pokaźnego bakłażana albo brokuły, co to dostały Złoty Medal na Międzynarodowych Targach Wyrobów Spożywczych Polagra Food w Poznaniu.
Duchowość i Sztuka
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=820#sigProId3809ef51d8
Gdy wchodzimy do kościoła św. Eugeniusza de Mazenoda w Brampton i odnajdujemy swoje miejsca, pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy, jest laptop stojący na ołtarzu. Przyznam, że to trochę dziwny widok, chyba jednak spodziewałam się, że stanowisko dla dyrygenta zostanie urządzone inaczej, w innym miejscu.
W ramach wydarzenia "Irresistibly Rubik – For the Year of Faith" zorganizowanego przez Katolickie Studio Młodych 10 lutego odbyły się dwa koncerty w kościele w Brampton, które zgromadziły przeszło 2500 słuchaczy. Były to ostatnie koncerty Piotra Rubika podczas jego trasy w Ameryce Północnej.
Koncert rozpoczął się przywitaniem publiczności przez o. Adama Filasa OMI, gospodarza miejsca. Następnie pojawił się (nie mogę powiedzieć, że na scenie, ale... przed ołtarzem) dyrygent i kompozytor we własnej osobie. Popłynęły pierwsze takty utworu "Co ma przeminąć to przeminie" z oratorium "Świętokrzyska Golgota". Piotr Rubik wystąpił z 6 utalentowanymi solistami: Zofią Nowakowską, Martą Moszczyńską, Ewą Prus, Michałem Gaszem, Michałem Bogdanowiczem i Grzegorzem Wilkiem. Każdy z utworów, które pochodziły z oratoriów "Świętokrzyska Golgota", "Tu es Petrus", "Psałterz wrześniowy", "Santo Subito" i "Habitat" oraz ostatniej płyty "Opisanie świata" poprzedziła narracja aktora Jakuba Wieczorka. Parę słów wprowadzenia przed każdą z pieśni mówił też sam Rubik.
Na początku wysłuchaliśmy dwóch utworów z płyty "Tu es Petrus": "Zdumienie", które zaśpiewał Michał Gasz – wyłowiony przez Piotra Rubika z programu "Szansa na sukces", oraz "Miłość to wierność wyborowi". Następnie Michał Gasz, Grzegorz Wilk i Michał Bogdanowicz ze swadą wykonali "Psalm braci Aniołów" – utwór opowiadający o podróży na ślub anioła, który tradycyjnie wykonywany jest dla solistów z zespołu zmieniających swój stan cywilny. Dalej w programie znalazła się kompozycja "Nie wstydź się mówić, że kochasz", do której słowa napisał Jacek Cygan. W swoim komentarzu Piotr Rubik zawarł myśl, że chyba najgorszym nieszczęściem, jakie może się przydarzyć człowiekowi, jest rozminąć się ze swoją miłością. A do tego – nie przyznać się do miłości. Podczas kolejnego utworu – "Most dwojga serc" – mieliśmy okazję usłyszeć Rubika śpiewającego w duecie z Martą Moszczyńską. Kompozytor przyznał, że rzadko śpiewa i ta piosenka należy do nielicznych, w których można usłyszeć jego głos.
Z kolejną piosenką wiązała się ciekawa historia – otóż Piotr Rubik i Zbigniew Książek napisali ją wiele lat temu dla pewnej gwiazdy, której jednak utwór nie przypadł do gustu. A po jakimś czasie, gdy piosenka stała się już znana, córka tejże gwiazdy dziwiła się, że ta nie chciała jej śpiewać. Po takiej zapowiedzi usłyszeliśmy doskonale znaną kompozycję "Niech mówią, że to nie jest miłość".
Inne dwa utwory, które włączono do programu – "Ave Maria Jasnogórska" i "Miłość cierpliwa jest, lecz i niecierpliwa" – powstały w podobnych okolicznościach. Oba były dla Piotra Rubika dużym wyzwaniem, w końcu pochylało się nad nimi już wielu twórców. Do obu słowa napisał Jacek Cygan. I to właśnie inspirujące słowa były tym, dzięki czemu temat muzyczny jakby sam się ułożył w głowie kompozytora.
Kilka piosenek było poświęconych papieżowi Janowi Pawłowi II: "Papież pielgrzym", "Porte di Roma" i "Tatry strome jak krzyż". W słowa drugiej z nich, mówiącej o otwieraniu drzwi czterech bazylik rzymskich w roku milenijnym, Jacek Cygan wplótł fragmenty obrazujące uczucia papieża, być może jego rozterki związane z tym, że już nie mógł robić tego co wcześniej, gdy nie był papieżem – jeździć na nartach czy pływać kajakiem.
W przedostatnim utworze, "Psalm kochania", Piotr Rubik poprosił o pomoc publiczność. Zgromadzeni na sali mieli zaśpiewać wers refrenu: "Kochaj mnie, kochaj mnie kochana(y)". Naprędce wykonano kilka prób, dzięki którym tak zaimprowizowany chór poradził sobie całkiem nieźle. Ostatnim utworem był "Psalm dla ciebie". Piosenka zrodziła się w głowie Rubika w pociągu relacji Wrocław–Warszawa, którym to muzyk podróżował w towarzystwie obecnej żony Agaty. Wtedy to Zbigniew Książek przysłał mu słowa. W ciągu 15 minut kompozycja była gotowa.
Na koniec, przed bisem, Piotr Rubik podziękował wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że koncert mógł się odbyć. W pierwszej kolejności wymienił o. Pawła Ratajczaka, a także o. Adama Filasa i całą wspólnotę św. Eugeniusza. Podziękowania skierował też do wolontariuszy i harcerzy, a na końcu – solistek, solistów, Orkiestry Filharmonii Świętokrzyskiej i chórów: Wrocławskiego Chóru Akademickiego i Zjednoczonego Chóru Polonii Kanadyjskiej pod dyrekcją Krzysztofa Jędrysika. Podziękował też organizatorom trasy i dodał, że następnego dnia wszyscy wracają do Polski. Podczas koncertu dało się odczuć, że część orkiestry już wróciła – w niektórych utworach słyszeliśmy bowiem instrumenty, których próżno było wypatrywać.
•••
Przy okazji koncertu nasuwa mi się jeszcze skojarzenie w listem abpa Metropolity Krakowskiego kard. Stanisława Dziwisza o muzyce kościelnej, o koncertach w świątyniach Archidiecezji Krakowskiej z 22 listopada 2011 roku (dzień, w którym Kościół wspomina św. Cecylię, patronkę muzyki kościelnej), w którym padają słowa:
W 1987 roku Kongregacja Dyscypliny Sakramentów wydała dokument "O koncertach w kościele", który miał służyć właściwemu zrozumieniu koncertów organizowanych w świątyniach katolickich. (...) Watykański dokument nic nie stracił na ważności od momentu opublikowania w 1987 roku, co więcej, nadal czaka na realizację i to także w naszej Archidiecezji. (...) Nie łudźmy się, nie dotrzemy do wiernych przez muzykę, która nie ma inspiracji religijnych, chociażby byłaby napisana przez wybitnych kompozytorów, nawet głęboko wierzących. Być może i oni sami źle z takim repertuarem czuliby się w świątyni. Świecki repertuar wykonywanej w świątyniach muzyki nie jest godny świętości miejsca. Takie próby nie są godne świątyni pobłogosławionej, dedykowanej na wyłączną własność Boga i przeznaczonej do kultu. Muzyka musi odpowiadać godności świątyni. I, co więcej, koncerty muzyki religijnej, które poprzedzone są specjalnym komentarzem, mogą być drogą ewangelizacji. One są sposobem głoszenia Dobrej Nowiny. Nie spłycajmy więc jej głoszenia. (...)
Trzeba odnowić ową świadomość piękna muzyki kościelnej – w skarbcu Kościoła jest jej bardzo wiele – takiej muzyki, która została stworzona dla Kościoła i sprawowanej w nim liturgii. Tylko taką warto propagować w naszych świątyniach. Proszę, nie idźmy w organizacji koncertów na populizm. Niech nasze świątynie rozbrzmiewają pięknym śpiewem wiernych, polifonią dawną i nową śpiewaną przez nasze chóry, bogatą literaturą organową oraz grą na innych instrumentach, która jest liturgicznie poprawna. Zawsze niech towarzyszy nam świadomość, że wykonywana na liturgii i koncertach muzyka ma płynąć z inspiracji duchem chrześcijańskim. Ma to być muzyka religijna, a nigdy świecka.
•••
Zastanawiam się, na czym polega fenomen Piotr Rubika. Od kilku lat niemal cała Polska wie, kim jest Rubik, ba – pewnie nawet potrafi zanucić fragment jakiejś jego piosenki. Czyżby właśnie o to chodziło, że są to utwory, które szybko wpadają w ucho... I w odróżnieniu od muzyki klasycznej, którą być może niektórzy odbiorcy widzą lub widzieć w Rubiku chcą, po kilkakrotnym ich wysłuchaniu bez problemu powtórzymy główny temat.
Jest to w moim odczuciu muzyka sprawiająca wrażenie patetycznej, mamy orkiestrę, chór, Wielkie Słowa pojawiające się w tekstach i jednocześnie wszystko to jest takie... łatwo dostępne dla odbiorcy. Miło się słucha. W takim sensie to, co tworzy Piotr Rubik, pięknie wpasowuje się w niszę na polskiej scenie muzycznej. Rubik jest jedyny w swoim rodzaju, nie do podrobienia. Nikt chyba też nie próbuje go podrabiać. Ile w tym kunsztu muzycznego? Nie podejmę się oceny. Ale po koncercie każdy czuje się zadowolony, nasycony. Wszak właśnie otarł się o Duchowość i Sztukę.
Oaza polskości - biblioteka w Centrum Kultury im. Jana Pawła II w Mississaudze
W sobotnie popołudnie spotykam w bibliotece cztery panie bibliotekarki: Marię Żłobicka, Elę Kimont, Renatę Kurcewicz, Jadwigę Ganowską. – Pracują z nami jeszcze dwie inne panie, ale ich akurat nie ma – mówi p. Maria.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=820#sigProId4297d9573a
– Dlaczego Pani to robi? – pytam p. Żłobicką.
– Bo kocham książki!
– Skąd ta miłość?
– Kocham polski, człowiek się urodził w Polsce, wychował, to był mój zawód, bo już nie jest – tutaj to nie jest praca zawodowa – ja sobie nie wyobrażam życia bez polskiego.
– Na jakich zasadach jest prowadzona biblioteka?
– Pracujemy po dwie godziny. Biblioteka podlega pod Centrum Kultury im. Jana Pawła II. Cieszymy się, że mamy to pomieszczenie. Centrum do tej pory dawało pieniądze na książki.
– Czy gdy ktoś ma ochotę uczynić jakąś dotację, to można?
– Bardzo chętnie, ale wyłącznie polskie książki; mamy 20 tys. wolumenów. Naprawdę są to dobre pozycje, bo do tej pory cały czas kupowałyśmy nowości.
– Ile osób korzysta?
– Mamy ponad 2000 czytelników, ale też są wśród nich martwe dusze. Naszym problemem jest też to, że część ludzi, którzy kiedyś wypożyczyli, nie zwraca książek. Brakuje nam ok. 2,5 tys. egzemplarzy.
– Czy korzystają ludzie młodsi?
– Z reguły są to ci, którzy przyjechali z Polski.
– Nasze drugie pokolenie nie czyta tutaj?
– Są wyjątki – ale to są wyjątki.
– Pani czyta książki na czytnikach elektronicznych?
– Nie, potrzebuję "normalnej" książki, dopiero przy takiej pracuje wyobraźnia – no nie, ja kocham książki. To jest tak, jakby przyjaciel usiadł naprzeciwko, człowiek czuje tę atmosferę.
– Co daje czytanie książek? Przy dzisiejszym tempie życia ludzie coraz rzadziej czytają dłuższe teksty, chcą mieć na tacy, w pigułce to, "o czym autor chciał powiedzieć".
– Ja bym się nie zgodziła. Mamy tutaj ponad 2,5 tysiące czytelników.
– I są wierni?
– Są ludzie, którzy sobie nie wyobrażają życia bez książki i my jesteśmy tą grupą. To jest największa biblioteka polonijna w Kanadzie i sporo ludzi przychodzi te trzy razy w tygodniu; czyli zapotrzebowanie na książkę jest.
– Czy ono nie słabnie, czy nie jest związane z jednym pokoleniem?
– Nasze dzieci też czytają, może nie będą czytać po polsku, ale na pewno będą czytać po angielsku. To zależy od poziomu człowieka, od wychowania.
– Czy Panie nie uważają, że książki po angielsku o Polsce mają sens – właśnie dla naszej młodzieży?
– Mają.
– Tu nie ma takich książek? Na przykład Adama Zamoyskiego?
– Nastawiłyśmy się tylko na język polski, bo uważamy, że nie ma sensu dublować.
– Czy Paniom pomagają polskie władze?
– Szukamy sponsorów, pukamy do drzwi, w najbliższym czasie ma się u nas zjawić konsul. Raz dostałyśmy pieniądze, p. konsul obiecał, że coś pomyśli; nie w formie pieniężnej, ale książkowej.
– Czy zdarza się że Panie dostają cenne książki?
– Są w książkach wzruszające dedykacje. Najbardziej przykre jest to, że ludzie dają nam książki, kiedy ktoś z rodziny odchodzi. I dla nas jest to smutne. Apeluję też do Czytelników: dajcie teraz, bo wasze dzieci mogą potem wyrzucić to na śmietnik.
Wie pan, ja mówię, że to nie jest biblioteka, tylko klub interesującej książki, tu przychodzą ludzie, którzy kochają książki – nasi czytelnicy. To jest to ciepło, które płynie w dwie strony. Zapraszam wszystkich, którzy lubią książki.
Ale powiem też panu, że gdy zaczynałyśmy, były dwa regały harlequinów – ludzie to brali, czytali, a później zaczynałyśmy dawać poważniejsze rzeczy. Można wyrabiać smak.
– Sądzi Pani, że od złej literatury można dojść do dobrej?
– Oczywiście, że tak; pamiętam, co czytałam, mając 20 lat, a co w tej chwili czytam. Człowiek się wyrabia, jeśli tylko chce. Czasami się śmiejemy, że to jest najbardziej kulturalne miejsce w Centrum, bo trzeba mówić "przepraszam", gdy się przeciska między regałami. Pomieszczenie jest trochę małe.
– Kiedy biblioteka jest czynna?
– Trzy razy w tygodniu: w poniedziałki i czwartki od 19 do 21, a w soboty od 14 do 16. Zapraszamy wszystkich czytelników "Gońca".
--------------------
W drzwiach spotykam p. Henriettę: – Dlaczego Pani tu przychodzi? Skąd się Pani dowiedziała, że tutaj działa biblioteka?
– Przychodzę już wiele lat, nie pamiętam skąd się dowiedziałam. Przychodzę, bo praktycznie nie ma innego źródła polskich książek.
– Ale są też działy z polskimi książkami w bibliotekach publicznych.
– Tam jest tylko trochę książek, nie ma nowości, a tutaj jednak od czasu do czasu są. Tak że po prostu jest lepiej; jeśli chcę angielską książkę, idę do angielskiej biblioteki, po polską książkę idę tutaj. Tutaj jak mam pytania, to panie zapytam.
– Czytanie to nawyk?
– Czytam polskie i angielskie książki, w czasie wakacji czytam angielskie, bo ta biblioteka jest zamknięta.
– Musi Pani czytać?
– Czytam bardzo dużo. Czytam polskie nie tylko dlatego, żebym się bała, że zapomnę języka, ale w pewnym sensie...
– Inna optyka?
– Tutaj po polsku jest też wiele tłumaczeń.
– Czyta Pani tłumaczenia literatury angielskiej!? Woli Pani w oryginale, czy po polsku?
– Gdy są książki bardziej specjalistyczne, to wolę po polsku, ale przy beletrystyce to nie ma znaczenia.
– Co Pani daje czytanie książek, że zapytam brutalnie, czemu Pani czyta?
– Bo lubię.
– Lubi się Pani zanurzyć w książce, czytanie daje Pani głębsze przeżycie niż na przykład film?
– Filmy też lubię oglądać, ale książki zawsze dla mnie pozostaną. Jeżeli coś czytam, lubię na przykład trzymać to w ręku. Nie lubię czytać z czytników, nie wyobrażam sobie książki internetowej, absolutnie mi to nie odpowiada, to jest zupełnie inne uczucie, jeżeli czyta się książkę, która jest prawdziwa.
Zostały tylko wspomnienia. 63 lata w Kanadzie
Pochodzę z Teresina koło Chełma Lubelskiego. Ojciec Józef, matka Marianna, ojciec przed wojną, w 1939 roku, był sołtysem gminy Wojsławice, oddalonej o 5 km od nas. Mieliśmy 20 mórg ziemi, dwa konie i krowy, hodowaliśmy świnie, do szkoły chodziłem siedem lat.
Wyjechałem do Niemiec w 1945 roku i wstąpiłem do Kompanii Wartowniczej koło Stuttgartu, Schwabisch Gmund. Był tam obóz polski, w którym poznałem Klarę Biegańską, urodzoną w 1925 roku w Łodzi.
Fundacja im. Władysława Reymonta po raz 42 rozdała stypendia
Jak co roku jesienią Komisja Stypendialna Fundacji im. W. Reymonta ze złożonych podań o stypendium, przez polonijnych studentów, wyłoniła "najlepszych" z najlepszych. Byli to studenci, którzy w ostatnim roku osiągnęli najwyższe wyniki w nauce i wykazali się zaangażowaniem w pracy społecznej.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=820#sigProIdbe8a1ceb26
42. Uroczystość Wręczenia Stypendiów odbyła się w sali Grupy 1 Związku Polaków w Kanadzie w Toronto. Na uroczystość tę przybyli: prezes ZG KPK – Teresa Berezowska, konsul RP do spraw Polonii – Grzegorz Jopkiewicz, były poseł do parlamentu federalnego – Jesse Flis, była prezes Fundacji W. Reymonta i ZG ZPwK – Danuta Warszawska, była prezes ZG. Federacji Polek w Kanadzie – Iwona Bogorya-Buczkowska, prezes ZG Związku Nauczycielstwa Polskiego – Maria Walicka, prezes PISK – Natalia Kusendova, prezes Stowarzyszenia Biznesmenów i Profesjonalistów – Jerzy Barycki, prezes Sybiraków – Stanisław Lasek, aktorka polonijna – Maria Nowotarska oraz wielu prezesów i przedstawicieli organizacji polonijnych, fundatorzy stypendiów, członkowie Fundacji, kuratorzy, stypendyści i ich rodzice.
Kartki z pamiętnika Jasi
Szanowni Państwo!
Na wstępie, chciałabym w kilku słowach wyjaśnić, co skłoniło mnie do sporządzenia tych kilku kartek z mojego życiorysu i podzielenia się z Państwem moimi przeżyciami. Sprawiła to bezwzględnie autokarowa pielgrzymka do Amerykańskiej Częstochowy. W drodze powrotnej każdy mógł dzielić się swoimi wrażeniami i przeżyciami. Tak się złożyło, że przy tej okazji zaczęłam wspominać dawne czasy mojego dzieciństwa i młodości. W autokarze wszyscy zamilkli i słuchali w wielkim skupieniu moich opowieści o katorżniczej doli Sybiraków.
Kiedy skończyłam, wiele osób jeszcze przez chwilę pozostało w głębokim zamyśleniu. Po czym zachęcano mnie i wręcz proszono, abym spisała swoje przeżycia, przekazując je do wiadomości dzieciom i wnukom, żeby nie odeszły w zapomnienie.
POLONIA KANADYJSKA ŻEGNAŁA KS. KARDYNAŁA JÓZEFA GLEMPA, PRYMASA SENIORA.
W niedziele 27 stycznia, w millennijnej świątyni Polonii kanadyjskiej w Brampton miała miejsce uroczysta Msza św. załobna za ś.p. Ks. Józefa Kardynała Glempa – Prymasa Polski Seniora, której przewodniczył i homilię wygłosił O. Marian Gil, Prowincjał Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, prowincji Wniebowzięcia w Kanadzie. Mszę św. koncelebrowali ojcowie Adam Filas, OMI oraz O. Piotr Nowak, OMI. We Mszy św. udział wzięli także między innymi: przedstawiciel rządu federalnego, Poseł Władysław Lizoń wraz z małżonką oraz Burmistrz miasta Brampton Susan Fennell, której towarzyszył jej sekretarz Michael Halls.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=820#sigProId0a6c584403
W wygłoszonej homilii O. Prowincjał podkreślił wielką rolę Ks. Prymasa w trudnym procesie zdobywania wolności w Polsce oraz ogromne jego zaangażowanie w pokojowe rozwiązywanie konfliktów po obaleniu rządu komunistycznego. Pod koniec Mszy św. głos zabrali Poseł Władysław Lizoń oraz Burmistrz miasta Brampton Susan Fennell.
“Trzeba przy tej okazji wyrazić wdzięczność Polonii na świecie, a szczególnie Polonii kanadyjskiej, powiedział O. Prowincjał. Ks. Prymas Józef Glemp był przecież Ojcem Polskiej Emigracji. Polonia kanadyjska ma mu wiele do zawdzięczenia, bowiem odwiedził nas w Kanadzie cztery razy; w tym trzy razy był w Brampton.
Tutaj w Brampton w 2002 r. odsłonił i pobłogosławił pomnik Jana Pawła II; w tym samym dniu dokonał także koronacji cudownej figury Matki Bożej Ludźmierskiej, koronami papieskimi. W 2004 r. przed cudowną figura Matki Bożej Ludźmierskiej dokonał zawierzenia całej Polonii kanadyjskiej Matce Bożej; natomiast w 2010 r. wmurował kamień węgielny (pochodzący z grobu św. Piotra) w mury powstającej świątyni millennijnej Polonii kanadyjskiej w Brampton”.
Odszedł do swojego Pana i Boga, którego miłość i przebaczenie głosił wytrwale przez całe swoje życie; niech On będzie dla niego najlepszą nagrodą. Odpoczywaj w pokoju Ks. Kardynale; ostatni z wielkich Prymasów Polski!
O. Adam FILAS, OMI
Spotkanie opłatkowe w Barrie
Wspólnota polonijna w Barrie spotkała się na opłatkowym koncercie wigilijnym, połączonym z jasełkami i pyszną wieczerzą. Uczniowie z nauczycielami z Polskiej Szkoły w Barrie zaśpiewali kilka przebojów kolędowych. Do śpiewania dołączyła momentalnie cała sala wypełniona po brzegi uczestnikami opłatka polonijnego. Wspólnota artystyczna, muzykowanie i śpiewanie wypadły wspaniale. Okazało się, że ci najmłodsi kolędnicy zbierają najwięcej braw i mobilizują do śpiewania kolędy za kolędą.
Mimo siarczystego mrozu na zewnątrz i dość obfitych opadów śniegu, w hali Związku Polaków w Kanadzie Gr. 43 w Barrie była rodzinna, ciepła atmosfera, można się było poczuć jak we własnym polskim domu.
Organizatorom tego spotkania: Szkole Polskiej i wspólnocie parafialnej z kościoła Świętego Ducha, można podziękować za tę uroczystość. Niech malutki Jezus narodzony w stajence błogosławi wszystkim przez cały rok.
Beata Jasek
Barrie
U Indian: Oswajanie nowej rzeczywistości
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=820#sigProId7c14f43eef
Zmiany przyszły i mój poprzedni rezerwat ma nowego wodza. No może nie takiego całkiem "nowego". Wilfred King był już wodzem Gull Bay przez osiem lat, aż do 2010 roku, kiedy to Miles Nowegijick – jeden z radnych rady plemienia – doszedł do wniosku, że będzie lepszym wodzem. Sprawiedliwszym. Bardziej sumiennym. Oddanym wszystkim członkom plemienia, a nie tylko najbliższej rodzinie – o co zaczęto oskarżać starego wodza. Miles zebrał wystarczająco duże poparcie, by w 2010 wygrać wybory na wodza. Szykowały się zmiany.
Dziś, po dwóch latach rządów Nowegijicka, rezerwat jest uboższy o półtora miliona dolarów (które zostały zaoszczędzone za kadencji Kinga) i został praktycznie bez środków finansowych. "Nowy-stary" wódz musiał zamknąć (do odwołania) szkołę, przychodnię, urząd plemienia, remizę, czyli właściwie wszystko, co do funkcjonowania potrzebuje pieniędzy. Jedyne, co w rezerwacie jeszcze funkcjonuje, to policja, bo ta utrzymywana jest z budżetu prowincji (właśnie na wypadek sytuacji, w której rezerwat "bankrutuje").
Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Kinga – poprzedni wódz i członkowie rady plemienia wypisywali czeki, wiedząc, że rezerwat nie ma już pieniędzy. Z innych relacji można wywnioskować, że ze szkoły, z urzędu plemienia, z przychodni "poznikało" wiele rzeczy, w tym sprzęt komputerowy. King twierdzi, że nie ma żadnej dokumentacji księgowej pozwalającej wyjaśnić losy "znikniętych" (niczym parówki – w filmie "Miś") pieniędzy. A stary wódz tradycyjnie nie odpowiada na e-maile i telefony.
Piszę o tym wszystkim otwarcie, z użyciem nazwisk, bo nie jest to żadną tajemnicą i gazety w Thunder Bay trąbią o tym od tygodnia, czyli momentu, gdy wyniki wyborów były już znane i gdy nowy wódz wydał komunikat prasowy o fatalnej sytuacji finansowej rezerwatu. Oczywiście środowiska związane z poprzednim wodzem zaciekle go bronią, mówiąc, że jest to nadzwyczaj uczciwy człowiek i że wina spoczywa na radnych plemienia, którzy wykorzystali jego naiwność i dobre serce... Może, może... Jednak skoro tak, to czemuż nie wypowie się publicznie i odrzucając oskarżenia raz na zawsze, nie przedstawi dokumentacji finansowej wydatków plemienia? Czemu przynajmniej nie odda książeczek czekowych plemienia nowemu wodzowi? Dlaczego też przez ostatnie dwa lata nie odbyło się ani jedno spotkanie rady plemienia?
Póki co rząd stanął na wysokości zadania i obiecał pomoc finansową rezerwatowi-bankrutowi. Rząd, czy raczej jego przedstawiciele byli nawet na tyle wyrozumiali, że postanowili nie wymagać sprawozdań finansowych za ostatnie dwa lata! Wódz King zobowiązał się jednak do przeprowadzenia kontroli finansowej, za co należą mu się słowa uznania. Coś mi mówi, że jeszcze o Gull Bay usłyszę. Teraz jednak pozostaje mi zadowolenie z wyników wyborów.
Przenieśmy się jednak do mojego nowego rezerwatu. Uczę już trzeci tydzień i jakoś nikt się nie kwapi, by podpisywać ze mną jakąś umowę, a i do płacenia nikt się nie wyrywa, co mnie nieco stresuje, szczególnie po moich doświadczeniach z Gull Bay. Uspokajają mnie nieco zapewnienia innych nauczycieli, że rezerwat płaci. Może nie zawsze na czas, ale płaci. No pożyjemy, zobaczymy. Póki co czuję się "Amerykaninem" (nie w sensie obywatela USA, ale mieszkańca Ameryki Północnej) pełną gębą – linia i karty kredytowe "wymaksowane", pożyczki nabrane tu i ówdzie, czyli życie na kredyt jak się patrzy.
Sytuację komplikuje fakt, że by dostać wypłatę, muszę mieć konto w CIBC. Inaczej dostanę do ręki czek i tyle. Mogę się głowić, co dalej z nim robić. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to go sobie wsadzić w du...żą kopertę i wysłać do swojego banku w Toronto. Oczywiście wiązałoby się to z dodatkowymi 2-3 tygodniami opóźnienia. Nie rozumiem, dlaczego rezerwat nie może mi zapłacić przelewem na konto w TD czy w BMO, ale o zrozumienie pewnych rzeczy w rezerwatach lepiej nie zabiegać, bo to próżny trud. Szkoda też, że nikt mnie wcześniej o tym nie poinformował – poszedłbym w Toronto do oddziału CIBC i otworzył sobie konto w ciągu pół godziny.
Tutejszy rezerwat jest na tyle rozwinięty, że ma placówkę CIBC, gdzie się udałem tak szybko, jak tylko usłyszałem te nowiny. Placówka przypomniała mi dzieciństwo i punkt skupu butelek po piwie, który miał siedzibę się w obskurnym kantorku miejscowego "blaszaka". Plusem było to, że nie było kolejki. Przy punkcie skupu butelek zawsze była. Pozwalając sobie na dygresję – chyba właśnie tam zaszczepiono we mnie bakcyla filozoficznych dociekań nad naturą świata. Stałem sobie w kolejce, by oddać butelki, które jakieś żule zostawiły na miejscowym boisku, i zastanawiałem nad kwestiami szeroko pojętej aksjologii (jak to możliwe, że dla kogoś pusta butelka jest bez wartości, gdy tymczasem można za nią dostać 20 złotych?), estetyki (które butelki ładniejsze: zielone czy brązowe?), epistemologii (czy pani w skupie pozna się, że jedna z butelek jest wyszczerbiona, jeśli schowam ją pod innymi?) i ontologii (czymże byłby świat bez pustych butelek?).
Koniec dygresji. Wracamy do zasypanego śniegiem rezerwatu i obskurnego kantorka. Podpisałem dwa papiery i z nadzieją w głosie zapytałem panią w okienku, czy mogę przyjść pod koniec tygodnia po odbiór czeków itd. Spojrzała na mnie, jakbym się z choinki urwał (a było przed 6 stycznia, czyli w zasadzie jeszcze okres świąteczny), rzuciła okiem na wiszący na ścianie kalendarz, przewróciła kartkę (w tym momencie kolana się pode mną ugięły), machnęła niedbale ręką w okolicach końca lutego i powiedziała, że może wtedy. "Może". Pozostał mi uśmiech i triumfalny powrót do domu. Kolejna przeszkoda pokonana.
Właściwie sam sobie jestem winny, bo drugi raz w życiu znajduję się w tej sytuacji. Wunnumin Lake (mój pierwszy rezerwat) wymagał od pracowników założenia konta w BMO. Mogłem się przed przyjazdem dobrze dopytać, co i jak. No ale jak to mówią – mądry Polak po szkodzie. Swoją drogą te banki to straszne złodziejstwo. Będę miał teraz trzy konta, ale żadnych pieniędzy na żadnym z nich. Za każde będę płacił – wyjdzie w sumie około 25 dolarów miesięcznie (o ile nie więcej). Uzbiera się tych opłat na 300 dolarów rocznie, czyli trzy dni w tym roku przepracuję tylko po to, by utrzymywać banki.
Dosyć narzekania (przynajmniej na ten temat). Póki co nowy rezerwat mi się podoba – większość ludzi, których spotykam, jest sympatyczna i, co najważniejsze, szkoła wydaje się być w miarę zadbana. Spora w tym zasługa dyrektorki – byłej miejscowej nauczycielki. Kobieta wydaje się mieć jasną wizję tego, co chce osiągnąć (a to już połowa sukcesu), i zna lokalne realia, innymi słowy nie oczekuje cudów. W zeszłym roku rezerwat miał dyrektora z południa – z wszelkimi tytułami i kursami wymaganymi przez Ministerstwo Oświaty. Na nic się to zdało. Po kilku miesiącach dyrektor podziękował za współpracę i czmychnął z rezerwatu. Po prostu nie da się tutaj funkcjonować, tak jak widziałoby to ministerstwo. Dyrektorka nie dość, że odebrała mnie z lotniska, to jeszcze obwiozła po okolicy, pokazując, co gdzie jest. Niby mała rzecz, ale pozwala się szybciej odnaleźć w nowym, obcym miejscu.
Jeśli chodzi o samą szkołę, to wyraźnie po niej widać problemy wynikające z chronicznego niedoinwestowania, o którym już pisałem w zeszłym tygodniu. Zaczyna się od rzeczy tak podstawowych, jak stare krzesła i biurka – pewnie pamiętające czasy, gdy sam chodziłem do szkoły w zeszłym tysiącleciu, po brak personelu innego niż podstawowy. Jest z tym trochę tak jak z papierem toaletowym (bez urazy) – nie widzi się, jak jest ważny, póki go nie zabraknie.
Taka na przykład bibliotekarka. W większości "normalnych" szkół w GTA wziąłbym dzieci do biblioteki raz – dwa razy w tygodniu, gdzie pani bibliotekarka przeczytałaby im bajeczkę (większość dzieci by słuchała – tylko dlatego, że byłaby to dla nich jakaś odmiana), po tym wypożyczylibyśmy książki do czytania w klasie i w ten sposób miałbym dwie lekcje "z głowy". Bynajmniej nie chodzi mi o to, że nie chce mi się planować lekcji i że chcę zarobić na chleb przy jak najmniejszym wkładzie pracy, lecz o to, że pozbawiony jestem możliwości uatrakcyjnienia moim uczniom nauki poprzez "wyprawę" do biblioteki. Czyli czegoś, co zapewnia prawie każda szkoła w południowym Ontario.
Nauczyciel-bibliotekarz, któremu nie brakuje fantazji i ochoty, potrafi zdziałać cuda, nakłaniając nawet najbardziej opornego ucznia do czytania. A chociażby nawet nie miał fantazji ani ochoty na robienie czegoś ekstra, to przynajmniej zadba o to, że biblioteka ma nowe książki i że są one łatwo dostępne zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. Nasza szkoła dostała niedawno książki – ponad 70 ogromnych pudeł książek przysłanych szkole za darmo przez Klub Bobra (http://www.clubamick.ca/), no ale co z tego, jeśli nie ma komu ich posegregować, skatalogować, poukładać na półkach? Bibliotekarz (nawet na pół etatu) rozwiązałby sprawę, no ale szkoła nie ma pieniędzy na dodatkowy etat. Nie ma co narzekać – narzekanie jest – jak to mówią Kanadyjczycy – "like rocking in a rocking chair... gives you something to do, doesn't get you anywhere".
Skoro mowa o narzekaniu – z rozbawieniem czytam na fejsbuku opisy przerażającego mrozu, jaki skuł Toronto. Ludziska biadolą, że termometr pokazuje minus 14 stopni Celsjusza (minus 20 temperatury odczuwalnej, czyli po naszemu: wind chill). My mamy tu minus 35 dzień w dzień (co z wind chill daje nam około minus 45 – 50). Ziąb taki, że aż dech zatyka, jak się wyjdzie na zewnątrz.
Parę dni temu popełniłem błąd i popędziłem do szkoły bez rękawiczek. Byłem spóźniony, spieszyłem się, a że nie jest daleko (może ze 20 metrów), to pomyślałem, że rękawiczki mi w sumie niepotrzebne. Zwykle nie są mi potrzebne, bo i do czego? Złapałem za klamkę, a ta... złapała mnie! Dłoń przymarzła mi do metalu. Właściwie to mogłem się tego spodziewać, bo wstając rano, widziałem, że moje okna pokryte są dwucentymetrową warstwą lodu. Od wewnątrz... Wszystko to sprawia, że "przeprosiłem się" z kolejnym wspomnieniem z dzieciństwa: szlafmycą. Jakby kto nie wiedział co to, to służę definicją: "dawne nakrycie głowy, które było zakładane do snu, zazwyczaj przez ludzi starszych, łysych lub przez osoby odczuwające dotkliwy chłód w nocy". Innymi słowy, mam aż trzy powody, by zakładać na noc szlafmycę.
Aleksander Borucki
Północne Ontario