Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Wpływ kosmetyków na zdrowie często jest lekceważony, ludzie uważają, że jeżeli się czymś posmarują, to zostaje na zewnątrz i nie ma to wpływu na ich organy, tymczasem kosmetyki zawierają szereg składników niezdrowych czy wręcz trujących; mają różne substancje chemiczne, utrwalacze itp., i to wszystko przenika do organizmu przez naszą skórę.
Andrzej Witowski, właściciel firmy Elma Skin Care: Po pierwsze, gdy Pan mówi, że kosmetyki mają wpływ na nasze zdrowie, trzeba pamiętać, że skóra jest największym organem człowieka. To jest osiem kilogramów i według starej nomenklatury polskiej ma trzy przedrostki: włosy, paznokcie i genitalia.
To wszystko to jest skóra. I z jednej strony, ona nas chroni, a z drugiej strony, jest odbiciem tego, co się dzieje w całym organizmie.
Działa do wewnątrz i na zewnątrz?
Tak, ona jest lustrem tego, jak się czujemy, jak ją odżywiamy, jak nasz metabolizm działa i na co chorujemy, a z drugiej strony, wszystkie urazy skóry, może nie urazy, bo ona się regeneruje bardzo dobrze, ale wszystkie jej choroby, wszystkie jej infekcje oddziałują na cały organizm, osłabiają go.
Natomiast jeśli chodzi o dbanie o skórę, to często zarówno kosmetyki, jak i nasze codzienne nawyki powodują, że gdy wydaje nam się, że dbamy o skórę, często ją właśnie osłabiamy. Jeśli chodzi o przemysł kosmetyczny, to jest on nakierowany na zarabianie pieniędzy i często bardziej szkodzi niż pomaga.
Szkodzimy skórze, myśląc, że o nią dbamy. Co należy robić, żeby skórę zachować w dobrym stanie?
Po pierwsze, jeżeli chodzi o higienę, wydaje nam się, że jeżeli się często myjemy dobrym mydłem czy dobrym szamponem – a te szampony są coraz mocniejsze – to my o nią dbamy. Tymczasem ją odtłuszczamy. Na przykład, jeżeli często myjemy włosy, a tak bywa, jeżeli ktoś chodzi na basen, to ta woda wypłukuje lżejsze frakcje z tych tłuszczów, które są w skórze (po ang. body oil), wypłukuje oleje, a pozostają woski (waxes), które powodują między innymi czopowanie porów, przez co skóra nie oddycha. Ktoś skarży się, że ma problem ze skórą na głowie, a przecież myje ją tak często...
Podobnie z tzw. uchem pływaka; woda wypłukuje lżejsze frakcje tłuszczów z ucha, pozostają woski i po pewnym czasie ucho się zatyka i po prostu się nie słyszy czy woda się dostanie i nie wypływa.
Innym problemem jest to, że używamy kosmetyków, które mają ogromne ilości konserwantów. To, co my nazywamy kosmetykami, to są w 90 procentach emulsje tłuszczów i wody. Żeby to zemulgować, potrzebny jest silny detergent, mniej więcej taki jak w płynie do mycia naczyń. I ten detergent właśnie pozostaje na skórze. A żeby te kosmetyki się nie psuły, czyli nie ulegały dekompozycji, potrzebny jest bardzo silny konserwant, po polsku, a po angielsku preservative. Jeżeli on zabija bakterie gnilne w kremie, to także zabija dobrą florę bakteryjną na skórze, która jest naturalną ochroną skóry.
Innym czynnikiem są warunki, jakie mamy w domach. Ogrzewanie, przesuszone powietrze to jest drugi czynnik, który zabija tę najważniejszą ochronę skóry, jaką jest dobra flora bakteryjna.
Pan jest z wykształcenia chemikiem?
Jestem chemikiem, właściwie to fizykochemikiem. Miałem się zajmować wyszukiwaniem punktów szczególnych, czyli azeotropowych, w mieszaninach wieloskładnikowych cieczy, w równowadze ciecz – para, ale tak się złożyło, że zostałem wysłany, żeby robić destylację rozpuszczalników w zakładzie, który produkował antybiotyki. Uruchamiałem też produkcję dwóch nowych antybiotyków, ale potem pracowałem w galwanizerniach i robiłem farby.
Jeżeli chodzi o moją pierwszą pracę, byłem związany z przemysłem farmaceutycznym, co mi nie bardzo pomagało w Kanadzie, bo tutaj trafiłem do przemysłu kosmetycznego, a miałem troszeczkę inne standardy...
Widział Pan przemysł kosmetyczny z pierwszej ręki...
Osiemnaście lat pracowałem i robiłem kosmetyki czy formułowałem kosmetyki dla bardzo różnych firm, tanich i drogich, i widziałem, na czym to polega.
Założył Pan własną firmę, chce Pan to robić inaczej?
Pomimo tego, że pracowałem, to zawsze miałem jakąś swoją firmę i w Polsce, i tutaj, ale już był czas, że się wybierałem na emeryturę, i się zdarzyło, że moja wnuczka dostała łuszczycy.
Szukaliśmy leków, to co było oferowane, to były tylko steroidy, i w jej wieku – 12 lat, to było bardzo niewskazane.
I tak z kolegami z Polski, z którymi jestem bardzo związany, zaczęliśmy szukać czegoś, co by jej pomogło. To, co żeśmy znaleźli, to sposób ekstrakcji, żeby uzyskać komórki macierzyste roślinne, które są skarbnicą wszystkich substancji odżywczych – które są potrzebne dla skóry – ochronnych, bo także antyoksydantów i kinetyny, która przyspiesza regenerację skóry.
To spowodowało, że ja właściwie nie robię samych kosmetyków, ale różne maści, a część z tych maści działa jak bardzo dobre kosmetyki.
Mają również właściwości lecznicze?
Tak, pierwsza maść, którą zrobiłem – Elma 01, działa praktycznie na wszystko, od ukąszenia komarów – powoduje, że nie ma śladu po nich, poprzez łuszczycę, egzemę, oparzenia, obrzęki, leczenie ran, do leczenia hemoroidów.
Na czym polega ten tajemniczy sposób, w który sprawia, że można wszystkie te przypadłości wyleczyć przy pomocy jednej maści?
Nagroda Nobla w 2012 r., pokazywała, jak można cofnąć transformację komórki macierzystej skóry do tych komórek pierwotnych i uzyskiwać różne organy.
Uzyskać komórkę macierzystą z normalnej komórki?
Nie, z komórki macierzystej skórnej uzyskać taką komórkę macierzystą, która była pozyskiwana przedtem tylko i wyłącznie z zygoty czy z krwi pępowinowej i jakby obejść ten problem moralny.
Oni właściwie wyjaśniali sposoby i przyczyny transformacji komórek macierzystych skórnych, cofanie albo na przykład z komórek, które się przekształcają w mieszki włosowe, albo wytwarzają więcej kolagenu, albo odtwarzają skórę. Z wiekiem te komórki też się starzeją, czyli po prostu ich aktywność spada, i oni znaleźli sposób, jak można tę aktywność podnieść i regenerować skórkę jakby od środka. Na przykład, jeżeli używamy kolagenu, który jest świetnym środkiem, doskonałym – tylko jest jeden problem. Jeżeli go kładziemy w kremie, zwłaszcza jeżeli nasza skóra jest jeszcze stosunkowo młoda, to nasza własna produkcja kolagenu spada, bo skóra jest leniwa. Tymczasem, jeżeli uda nam się zdopingować komórki macierzyste skóry do wytwarzania większej ilości kolagenu, elastilu, to skóra nabiera sprężystości, gładkości i po prostu się odmładza.
Pan znalazł sposób, jak to zrobić?
Mniej więcej wiemy, jak odżywić te komórki, tylko ja znalazłem sposób, jak efektywnie wyekstrahować z komórek macierzystych roślinnych te substancje, które będą biologicznie czynne na skórze (a nie na półce), i żeby one w kontakcie ze skórą się uaktywniały; dawały efekty, które polegają jednocześnie na leczeniu różnych przypadłości, odmładzaniu skóry i powstrzymywaniu wypadania włosów czy powodowaniu odrastania włosów. W tej chwili pracujemy nad maścią, która będzie powodowała niwelację bólów, takich jak ból kręgosłupa, stawów czy innych. To przez działanie zewnętrzne miejscowe, a nie przez branie jakichś silnych środków przeciwbólowych.
Takie znieczulanie poprawia cyrkulację krwi, wzmacnia te wszystkie systemy immunologiczne, które powodują, że infekcje są zwalczane.
Skąd te komórki?
Komórki, tak jak mówiłem, roślinne – teraz wszyscy mówią macierzyste komórki roślinne – jeszcze aktywne, ale wszyscy, którzy coś sadzili albo coś hodowali, to wiedzą, w którym miejscu przyciąć pomidory, wiedzą, w którym miejscu przyciąć gałązkę jabłoni, bo wiedzą, gdzie te komórki macierzyste są zgrupowane, zmagazynowane, kiedyś, w starszej biologii, nazywano to stożkami wzrostu.
Wystarczy więc znaleźć takie rośliny, które mają tych komórek najwięcej.
Prosta sprawa – jeżeli Pan sadzi pomidory lub ogórki w ogródku i raz w tygodniu ma Pan czas, żeby je opielić, to po tygodniu zielsko jest większe od tych sadzonek, i tak wkoło. Dlatego że te zielska, te zioła, mają taką siłę, że wystarczy kropla deszczu i one nagle „eksplodują”.
W tradycyjnej literaturze mamy bardzo dużo wskazówek, które z tych roślin – w Polsce to są calendula (nagietek), babka, bardzo popularne – w Chinach żeń-szeń, ale to nie ma takiego znaczenia, bo natura obdarzyła nas po równo. Nie ma miejsca na świecie, gdzie jest złote zioło, które na wszystko działa. Tylko myśmy stracili zainteresowanie tym, co mamy pod nosem.
Oczywiście, są pewne rośliny, jak żywokost, których składniki powodują odbudowę chrząstek czy więzadeł. Ja korzystam jednocześnie z wiedzy z przeszłości i z tego, co w tej chwili jest przyszłością.
Czyli jest to jak gdyby ziołolecznictwo przetworzone?
To jest przetworzone ziołolecznictwo i z tym ziołolecznictwem to jest tak, że bardzo dużą szkodę robią ci, którzy zajmują się ziołolecznictwem, a nie mają odpowiedniej wiedzy – ja nie wiem, jak je stosować, bo nie jestem lekarzem – ale wiem, jak wydobyć, to co w tych ziołach jest cennego.
Że to nie jest takie śmieszne to ziołolecznictwo, to wspomnę, że stosunkowo niedawno, chyba trzy lata temu, przyznano Nagrodę Nobla dla Chinki, która znalazła w ziołach w czasie wojny wietnamskiej substancję zwalczającą malarię, która to choroba zabiła więcej Wietnamczyków niż Amerykanie. Ona dostała za to Nagrodę Nobla i w końcówce lat 60. tę produkcję rozpoczęto; do dzisiaj te substancje są używane w środkach przeciw malarii.
Jak ktoś krzyczy, że tylko postęp i nowoczesność, to często trzeba się obejrzeć, żeby zobaczyć, w którym kierunku idziemy. Często się okazuje, że wpuszczamy się w ślepe uliczki w pogoni za jakąś publikacją z fałszywymi danymi i postęp często nie jest postępem, ale zboczeniem.
Ta maść pomogła Pana wnuczce?
Łuszczyca jest straszną chorobą, na szczęście się okazało, że u niej była bardzo łagodna, bo była to hormonalna łuszczyca.
Łuszczyca atakuje nie tylko skórę, ale są wewnętrzne objawy. Ta maść nie leczy łuszczycy, tylko leczy objawy. Na przykład, gdy moja wnuczka chodziła na basen, to nie musiała nosić długiego rękawa, bo nie było widać plam na rękach, co było w tym czasie jej największym problemem. Tak że to nie jest maść na zwalczanie łuszczycy.
W łuszczycy są ważne różne rzeczy, jak np. dieta, ale objawy dla wielu ludzi są bardzo istotne. Przy czym gdy objawy nie są leczone, łuszczyca się rozwija gwałtownie i może dojść do uszkodzeń serca, więzadeł, żołądka. To nie jest tylko kwestia kosmetyki, lecz ma znaczenie ogólne, ale niestety ta maść nie zwalcza przyczyn.
Jaką gamę produktów Pan oferuje? Jedna maść może być na wiele chorób?
Tak, ale nie na wszystko. Jeżeli sobie założyłem, że konkretna maść będzie dobra też na odrastanie włosów, to posmarowałem nią głowę i pobrudziłem poduszkę, w ogóle nie dało się umyć przez tydzień itp.
Tak że w zależności od konsystencji i na jakiej bazie są te produkty, mamy 3 – 4 maści na bazie lanoliny, mamy 3 – 4 oleje na opryszczkę, na łuszczycę, która występuje na twarzy albo na egzemy na twarzy, no i na przeciwdziałanie wypadaniu włosów.
Trzecia grupa produktów jest na bazie shea butter, które jest jeszcze lepsze niż coconut butter, świetny surowiec.
Co to jest shea butter?
W Polsce nazywało się to wiśnią afrykańską, bo wyglądem przypomina ogromną wiśnię lub podwójną czereśnię. Jest to orzech, który ma czerwoną skórkę, wielkości wielkiej czereśni, a w środku tylko miąższ. Ten orzech jest używany do produkcji Philadelphia Cheese, do produktów spożywczych, jest świetną substancją w produkcji kosmetyków, w naturalny sposób chroni przed promieniowaniem ultrafioletowym, ma także bardzo dużo antyoksydantów.
Shea jest w sumie świetna, ale trochę kłopotliwa, bo dosyć twarda – żeby jej używać jako kosmetyku, trzeba coś z nią zrobić. Ja do shea dodaję moich ekstraktów ziołowych i czasami kwasu hialuronowego. Otrzymuję w ten sposób skin revitalizer, który powoduje młodszy wygląd i leczy też drobne infekcje, drobne skazy.
Mówił Pan, że w kosmetykach używa się bardzo dużo konserwantów, ale przecież nie bez powodu, bo chodzi o to, żeby ten kosmetyk „żył” długo na półce. Pan używa konserwantów?
Nie używam. Czasami mówię o wodzie, wtedy wszyscy się dziwią. Zauważyłem, że woda w kosmetykach jest bardzo ważna z dwóch powodów.
Po pierwsze, nadaje kremom dobrą konsystencję. Kremy zawierają jej od 30 do 60 proc.; lotion od 70 do 90 proc. Woda powoduje, że kosmetyki są łatwe w aplikacji, rozsmarowują się, trzymają zapach. Tylko że jeśli się używa wody, trzeba też używać bardzo silnych konserwantów. To jedno.
A po drugie, woda to najtańszy surowiec chemiczny i świetnie zwiększa zysk.
Zwiększając objętość?
Oczywiście, i przez to zwiększa zysk, tylko żeby zemulgować wodę z tłuszczem, który zawiera wszystkie substancje odżywcze dla skóry, trzeba użyć emulgatora albo emulsifiera, różnie to nazywają, ale to jest silny detergent, na ogół po polsku to jest sulfobursztynian. To jest właśnie ten wynalazek, że można myć naczynie po śledziach gorącą wodą, bo i tak nie będzie zapachu, bo on wszystko rozpuszcza. Taki detergent robi emulsję przyjemną w użyciu, ale nie jest dla skóry obojętny, a poza tym trzeba użyć dużo konserwantu.
Ponieważ ja robię wszystko bez wody, moje produkty są trzy – cztery razy droższe od innych. Z kolei używa się ich bardzo mało, choć nie są tak łatwe w użyciu, takie przyjemne, bo trzeba je rozetrzeć – mają z tego powodu swoje minusy.
Ale przede wszystkim właściwości bakteriobójcze calenduli, czyli nagietka, wystarczają w zupełności i moje produkty mogą stać w łazience długi czas. Pierwsza maść, którą zrobiłem i którą ciągle daję do sprawdzenia bakteriologicznego, stoi już cztery lata, odkryta, i ciągle jest sterylna. Calendula nie tylko dostarcza substancji z komórek macierzystych, nie tylko powoduje lepszą cyrkulację krwi, to jeszcze dezynfekuje i skórę, i samą maść.
Klienci są zadowoleni?
Sprzedaję na razie w bardzo małych ilościach. Poza tym rynek, konkurencja jest taka, że można by tu przytoczyć kopernikańskie powiedzenie, że zły pieniądz wypiera dobry; wszystko jest oparte na tym, żeby zrobić ładne opakowanie, co przy naszej niewielkiej skali jest bardzo drogie, dobre zapachy, no i konsystencję, a jak ten kosmetyk działa, to się po prostu zmienia zapach, zmienia kolor i reklamuje, że to jest coś nowszego, coś jeszcze lepszego, i tak w kółko.
Do moich produktów ludzie się muszą przekonać, ale mam świadectwa, które pokazują, że działają fantastycznie.
Pozostaje mi życzyć, żeby przekonał Pan jak najwięcej ludzi, żeby przestali sobie szkodzić, kupując rzeczy tylko dlatego, że są ładnie opakowane. Jak dotrzeć do ludzi, żeby byli zainteresowani, jaki Pan ma pomysł?
Na początku próbowałem robić ogłoszenia w „Mississauga News” czy docierać do ludzi przez website. Mój website bardzo dobrze działa, ale Google ogranicza liczbę wchodzących ludzi, lewarowanie, pozycjonowanie w wyszukiwarce – jeśli szuka ktoś kosmetyków, to pierwsze dwie – trzy strony są zajęte przez firmy kosmetyczne, które są potentatami, a nikt dalej nie szuka, nie widzi.
Jeśli chodzi o angielski rynek, to była porażka z „Mississauga News”, natomiast polski rynek rozwija mi się najlepiej.
My jeszcze wierzymy w zioła, a może dlatego, że w Polsce jest jeszcze trochę linii dobrych polskich kosmetyków. Począwszy od kremu Nivea, który był najlepszym kremem, jaki kiedykolwiek został zrobiony, a polski Nivea z Poznania był najlepszą walutą, bo był dwa czy trzy razy lepszy od tego już zmodyfikowanego niemieckiego.
To zresztą jeden wielki skandal, bo to przypadło Polsce i to jest polski produkt, wymyślony przez polskiego Żyda, który nie mówił po niemiecku, tylko po żydowsku. Krem Nivea był doskonały, dlatego że jego twórca znalazł rodzaj tłuszczu, który absorbuje 35 proc. wody. W tej chwili to jest już za drogi surowiec – on był chyba też z lanoliny wyselekcjonowany – a po drugie, te 35 proc. wody to jest za mało i dlatego ciągle robi się modyfikacje.
Ale polskie zioła... Gdy w Polsce prowadziłem firmę kosmetyczną, to kontaktowałem się z różnymi ludźmi. Były na przykład ekstrakty polskie tatarakowe, superremedium na wypadanie włosów. To nie wyszło, dlatego że okres przechowywania tataraku był pięcio- czy może siedmioletni, żeby uzyskać ten ekstrakt. No i całe przedsiębiorstwo zostało skasowane w 1939 roku. Aroma, która w Henrykowie pod Warszawą, która miała to produkować, potem się skoncentrowała tylko na zapachach syntetycznych.
Jest wiele polskich osiągnięć w tej dziedzinie?
Polskich osiągnięć mamy mnóstwo w każdej dziedzinie.
Tylko nie potrafimy ich wykorzystać i sprzedać?
Zazwyczaj ktoś inny zabiera i to robi.
Cóż, mam nadzieję, że to nie jest nasza ostatnia rozmowa. Pan ma olbrzymią wiedzą na temat chemii użytkowej i chciałbym, żeby Pan pomógł nam rozeznać się w tym świecie.
Jak włosy wypadają, to nie boli, ale dam taki przykład, że jak ja wychowywałem moją córkę, to prałem 30 pieluch dziennie i myłem ją dziesięć razy dziennie, za każdym razem jak się zsikała.
W tej chwili mamy suche pieluchy, które są „bardzo ekologiczne”; potrzebują 600 lat do rozpadu w środowisku. One są suche w dotyku, ale uryna wpływa cały czas na skórę dziecka, na najbardziej wrażliwe miejsca. Kiedyś dziecko uczyliśmy, żeby po ośmiu miesiącach maluch już nie siusiał w pieluchy, dzisiaj się zdarza, że dzieci idą z pieluchami do szkoły, skoro to jest takie wygodne. Jeżeli jeszcze do tego używa się taniego kremu (na diaper rush), to nie tylko, że się buduje alergię od moczu, który jest po to wydzielany, żeby już nie był w organizmie, ale się jeszcze buduje alergie związane z konserwantami.
Tworzymy w ten sposób pokolenie alergików, a alergia może być przyczyną wszystkich innych chorób skórnych, przez łuszczycę, egzemy itd. To jest właśnie przykład takiego działania na skróty – to jest wygodne, każdy chce tego użyć, ale nikt się nie zastanawia, jakie to ma konsekwencje.
Zrobiłem krem na diaper rush, właściwie nie dla dzieci, tylko dla Murzyna, który ważył osiemset funtów i w lecie nie mógł chodzić, bo się odparzał. Ten krem działa, ale to jest właśnie ten problem, żeby trafić do odbiorców z informacją, jak można temu zapobiegać. Trzeba również dzieci uczyć, żeby te pieluchy były tylko do czasu, kiedy są naprawdę konieczne.
Z wypadaniem włosów jest podobnie. Często nam się wydaje, że dbamy o głowę, a robimy coś przeciwnego.
Człowiek sobie nie zdaje sprawy, że sam sobie zaszkodził, i narzeka na żywność. Alergeny atakują ze wszystkich stron, ale są miejsca, gdzie można w sposób łatwy je zahamować.
Dziękuję za rozmowę. I do następnego razu.
Listy z nr. 18/2018
Co negatywnie wpływa na cenę domu? (18/2018)
Napisane przez Maciek CzaplińskiZwykle się mówi, co dobrze wpływa na cenę domu. Dziś pytanie odwrotne. Co wpływa źle na cenę domu?
Od dłuższego już czasu panuje ożywiony rynek nieruchomości. Praktycznie większość domów, które trafiają na rynek do sprzedaży – szczególnie jak są nie za drogie, sprzedaje się szybko i czasami powyżej ceny. Podaż i popyt są zachwiane, pieniądze są „tanie”, jest wielu umotywowanych kupców i domy się sprzedają jak świeże bułki. Dodatkowe 10.000 dol. płacone ponad cenę wyjściową w przeliczeniu na mortgage to tylko ekstra 48 dol. miesięcznie. Wielu kupujących jest skłonnych pójść na to, by wreszcie kupić coś po wielomiesięcznych poszukiwaniach. Niekoniecznie jest to wymarzony dom. Chcą oni często po prostu kupić dom, bo są już są zmęczeni tym procesem.
Powstaje wobec tego pytanie, czy warto w ogóle przygotowywać dom do sprzedaży, skoro i tak wszystko się sprzedaje? I odpowiedź jak zawsze brzmi – to zależy! Jeśli ktoś ma do sprzedaży dom, którego główną wartością jest lokalizacja i stan techniczny nie ma znaczenia, to oczywiście nie ma sensu nic robić. To samo dotyczy nieruchomości w najniższych kategoriach cenowych. W tej chwili w Mississaudze zasadniczo nie ma domu wolno stojącego poniżej 600.000 dolarów. (Gdzie te czasy, kiedy można było kupić za pół miliona ładny dom w Lorne Park?). Fakt jest taki, że jak pojawia się dom w takiej cenie na w miarę ładnej działce, to nie ma znaczenia, czy ma on zrobione łazienki, kuchnię czy okna. I tak się sprzeda! Czy oznacza to, że nie warto nic robić, bo i tak się wszystko sprzeda? NIE! W wielu przypadkach, kiedy myślimy o sprzedaży domu, warto zadać sobie trud przygotowania go do sprzedaży, by uzyskać jeszcze lepszy wynik i sprzedać nieruchomość szybko i za maksymalną cenę.
Myślę, że czas na kilka przykładów rzeczy, które wpływają negatywnie na pierwsze wrażenie kupujących. Nad niektórymi sprawami możemy mieć kontrolę, nad innymi nie. Ale te, nad którymi mamy kontrolę, warto wziąć pod uwagę.
Zacznijmy od lokalizacji:
• Domy wychodzące na bardzo ruchliwe drogi lub autostrady są zwykle nie bardzo chodliwe.
• Domy wychodzące na linie wysokiego napięcia – podobnie.
• Domy wychodzące na wysypiska śmieci, wysokie budynki, budynki przemysłowe czy szkoły zwykle sprzedają się znacznie dłużej.
• Domy wychodzące na cmentarze. Pomimo „spokojnych” sąsiadów zwykle nie są chętnie kupowane.
Błędy funkcjonalne:
• Mała strefa wejściowa, w której nie ma szaf czy miejsca do pozostawienia nawet butów.
• Ciasna i ciemna kuchnia, która nie ma szans, by być kuchnią „rodzinną”.
• Mały living room – brak miejsca nawet na kanapę i telewizor.
• Za mała liczba łazienek.
• Brak połączenia z ogrodem.
• Brak szaf – dziś każdy ma więcej ubrań niż 20 lat temu.
Problemy usprawnień. Niekonsekwentna renowacja:
• Na przykład nowa kuchnia, ale stare płytki podłogowe.
• Dom po remoncie – ale stare okna, stary dach, piec, CAC.
• Nowe podłogi, ale stare olistwowanie (trims).
Problemy środowiskowe:
• Dom, w którym uprawiano marihuanę.
• Domy z 60-amperowym elektrycznym serwisem.
• Domy z ogrzewaniem elektrycznym.
• Domy z ogrzewaniem olejowym, szczególnie ze zbiornikami zakopanymi w ziemi.
• Domy z UFFI, Vermiculate Insulation czy azbestem.
• Zły zapach – to naprawdę zniechęca!
Problemy techniczne:
• Wilgotny basement.
• Stary piec i CAC.
• Stare okna i dach.
• Stary driveway.
To są tylko niektóre problemy i lista może być znacznie dłuższa.
Innym bardzo negatywnym elementem wpływającym na cenę jest „zła” kuchnia. Kuchnia ma bardzo duży wpływ na cenę. Być może największy. Kuchnia to nie jest tylko miejsce do gotowania, ale jest to „serce domu” i dobra kuchnia jest miejscem spotkań rodziny i jest też sercem wszystkich imprez towarzyskich. Oprócz gotowania ma tu miejsce nauka, dyskusje, rozrywka, a czasami nawet dużo więcej, o czym nie będę tu mówił.
Kilka tygodni temu pokazywałem dom w Oakville wystawiony za prawie 3 miliony dolarów. Przy tej cenie każdy by oczekiwał superrozwiązań i powinien być to dom marzeń. I co? I niestety, ktoś „dał ciała”.
Po pierwsze, przy ogromnych przestrzeniach projektant zastosował na parterze sufity 9-stopowe. To jest dobre na subdivision, ale w domu na zamówienie jest to stanowczo za mało. Natomiast prawdziwy popis był z kuchnią. Ogromna! Miała wszystko, co można było sobie wymarzyć! I gdzie był problem? Bardzo prozaiczny! Kuchnia została umieszczona w centrum domu (jak serce w człowieku), ale miała zero okien i kompletny brak połączenia z ogrodem. Moi klienci wpadli w zachwyt, do momentu kiedy wyłączyłem światła. Nagle okazało się, że piękna, ogromna i fajna kuchnia zmieniła się w środku dnia w ponurą norę. Czy to był problem? Oczywiście! Dom stoi na rynku i nikt nie chce go kupić.
Jaki jest morał tej bajki? Są dwa.
• Kuchnia wcale nie była mała i ciasna, ale była ciemna!
• Ten bardzo drogi i „atrakcyjny” (w cudzysłowie) dom zaprojektował sam właściciel! Bez przygotowania czy doświadczenia ktoś zabawił się na swój własny koszt! Kto bogatemu zabroni...?
Maciek Czapliński
Powierzając swoją sprawę imigracyjną, większość wnioskodawców praktycznie jest przekonana, przynajmniej ja mam takie odczucie, że od osoby prowadzącej praktycznie wszystko zależy.
A zatem zatrudniamy fachowca imigracyjnego i on... wszystko załatwi, za to się przecież płaci. Ale czy naprawdę od osoby prowadzącej sprawę wszystko zależy? Oczywiście nie, ponieważ na sukces sprawy imigracyjnej składa się kilka czynników. Oczywiście osoba prowadząca sprawę odgrywa tu ważną rolę, ale należy sobie uświadomić, jak wiele zależy od samego kandydata na wizę czy pobyt.
Bardzo istotny jest bowiem przedstawiony w sprawie materiał. W zależności od podania imigracyjnego, dokumentów potrzeba mniej lub więcej, ale zasada jest taka, by materiał dowodowy oraz potrzebną dokumentację przedstawić jak najlepszą i zgodnie z obowiązującymi prawnymi zasadami. Niedostarczenie dobrego materiału wspierającego sprawę ma bardzo duży wpływ na finalną decyzję urzędnika. Ja z doświadczenia wiem, że klienci starają się zgromadzić i przygotować najlepszy materiał, ale niestety nie wszyscy. Wiele też zależy od tego, co reprezentuje sobą sam wnioskodawca. Na przykład, jakie ma zasoby finansowe na podróż czy pozostanie, czy nauczył się lub uczy się języka, czy wywiązuje się z obowiązku płacenia podatków, nawet jeśli jest w Kanadzie bez statusu, ale ubiega się np. o pobyt stały w programie humanitarnym (imigranci nieudokumentowani mogą korzystać z tego programu i wielu z nich otrzymuje stałą rezydencję).
Jedną z większych bolączek naszych rodaków jest, niestety, nadal brak dobrej czy płynnej znajomości języka angielskiego. Wiele osób przybywa też do Kanady, posiadając rekord kryminalny, lub dopuszcza się poważnego złamania prawa karnego w Kanadzie, np. jazda w stanie nietrzeźwym. Niestety, te wszystkie czynniki wpływają na to, że szansa na pobyt stały maleje lub niekiedy zostaje zwyczajnie zaprzepaszczona, przynajmniej na kilka lat. Oczywiście każdą sytuację należy indywidualnie przeanalizować. Posiadanie rekordu kryminalnego nie wyklucza możliwości załatwienia stałej rezydencji, ale niekiedy jest to długą i skomplikowana droga, bo np. taka osoba musi najpierw mieć możliwość załatwić kryminalną rehabilitację lub pardon. A zatem przystępując do procedury ubiegania się o pobyt stały, warto się zastanowić, jak możemy przygotować swoją sprawę najstaranniej, co możemy zrobić, by maksymalnie zwiększyć i wykorzystać swoje szanse i jak najowocniej współpracować ze swoim prawnym reprezentantem, jeśli zatrudniamy fachowca do poprowadzenia sprawy.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca
IZABELA EMBALO CONSULTING INC.
Osoby zainteresowane imigracja do Kanady, prosimy o kontakt.
tel. 416-5152022, www.emigracjakanada.net
Zawsze stając na przejeździe, wyłączam silnik. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę długość tutejszych składów kolejowych. Czy jednak montowane coraz częściej systemy start i stop mają sens?
Tak się składa, że nie wszystko złoto co się świeci i nie wszystkie rzeczy, które nam są reklamowane jako zbawienne dla samochodu czy dobre dla środowiska naturalnego, takie rzeczywiście są. Wiele w tym li tylko „zielonego” marketingu. A my jak konie z klapkami na oczach, rzadko sięgamy wzrokiem poza kampanie reklamowe.
Od jakiegoś czasu zyskuje na popularności system „start i stop”, montowany od dawna w hybrydach i samochodach luksusowych, BMW czy mercedesach. Rzekomo ma nam oszczędzać od 3 do 10 proc. paliwa. Rzecz polega na tym, że w momencie, kiedy zatrzymujemy się do pełnego stopu, samochód wyłącza silnik i z chwilą naciśnięcia pedału gazu znów go włącza.
Niby genialne rozwiązanie, które pozwala nam nie truć środowiska, stojąc w korkach czy przed wspomnianym przejazdem kolejowym. Mówię „niby”, dlatego że diabeł tkwi w szczegółach, a szczegóły są takie, że uruchamianie i wyłączanie silnika zużywa akumulator i inne podzespoły, co sprawia, że trzeba, aby był mocniejszy i częściej wymieniany, czyli trzeba tych akumulatorów więcej produkować, a to pociąga za sobą emisję do atmosfery; start i stop zmusza też inżynierów do przeróbki silnika, tak by pewne podzespoły pracowały na silnikach elektrycznych, a nie na głównym pasku klinowym; słowem, jest dużo dodatkowej roboty i pokomplikowania w zamian za 3 proc. rzekomych oszczędności, bo też do końca to nie jest tak ustalone.
Obrońcy środowiska naturalnego mówią, że no tak, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkie samochody, które są na drogach, no to oszczędność o 3 procent daje hektolitry paliwa i tony emisji szkodliwych dla naszej atmosfery substancji, których zaoszczędzimy środowisku. No tak, ale z drugiej strony...
Często mówiąc o samochodach i ich wpływie środowiskowym, ograniczamy się do emisji spalin, podczas gdy jednym z głównych powodów samochodowego trucia jest produkcja części zamiennych i samych samochodów; produkcja stali, produkcja baterii, transport części. Ludzie, którzy mkną teslą po autostradzie, rzadko myślą o tym, skąd bierze się prąd, którym ładują jej baterie, a ten może być generowany w węglowych czy mazutowych elektrowniach i z wielkimi stratami przesyłowymi dostarczony do tego gniazdka, w którym go odbieramy. No ale nasza cywilizacja lubi pozory.
Tak więc system „stop i start” to taki właśnie pozór oszczędności, który jak się tak dobrze człowiek zastanowi, po prostu skraca życie samochodu, co oznacza, że auto szybciej pójdzie na złom i szybciej wyprodukuje się nowe, emitując do atmosfery kolejne tony brudów.
Podobnie rzecz się ma z dzisiejszymi silnikami, gdzie niewielkie oszczędności na zużyciu paliwa uzyskuje się przez turbodoładowanie, czasem dwustopniowe. Ale to wyżyłowanie powoduje że silnik pracuje w o wiele wyższych temperaturach, części się zużywają i wymagane jest więcej napraw, a samochody nie dożywają już tych przebiegów, jakie miały nasze staruszki.
Stary samochód na drodze to nie musi być środowiskowy szkodnik. To właśnie kupując od dealera nowe auto, powinniśmy mieć napisane na szybie, ile szkodliwych emisji poszło do atmosfery za sprawą wyprodukowanych plastików, blach i akumulatorów. Wtedy mielibyśmy pełniejszy obraz tego, co truje bardziej, a co mniej. No, ale czy to leżałoby w interesie tych, którzy chcą nam wepchnąć nowe auto? Czy leżałoby w interesie korporacji, które chcą maksymalizować zysk i zwiększać produkcję? Dlatego mami się nas nowinkami, które rzekomo usprawniają życie, a tak naprawdę są tylko denerwującym dodatkiem. A na koniec małe pocieszenie. Nawet w samochodach, gdzie nie można go wyłączyć na amen – niestety, są takie, że start i stop pojawia się za każdym razem, gdy włączymy kluczyk – można zainstalować mały bajpasik oprogramowania, do czego oczywiście nie namawiam, ale proszę pogooglować w tym temacie...
zapewnia Wasz Sobiesław
Świadectwo – przeżyłem śmierć, rozmawiałem z Jezusem, widziałem niebo
Napisane przez o. Wiesław Nazaruk OMINazywam się Wiesław Nazaruk, urodzony 11 listopada 1958 roku, więc w tym roku 60-tka już, w Kodniu nad Bugiem, jako siódme dziecko moich rodziców, Piotra i Stanisławy, już nie żyją. Najstarszy brat zmarł krótko po porodzie, potem było pięć sióstr i ja byłem ostatnim dowodem miłości rodziców. (...)
Wybrałem sobie na bierzmowaniu imię Antoni, ponieważ był taki ojciec Antoni Pośpiech, cudowny ksiądz, w Kodniu wtedy był, zajmował się ministrantami. Ja – broń Boże, nie powstała we mnie żadna myśl o kapłaństwie – ale tak myślałem sobie jako dziecko, że chciałbym być dobrym człowiekiem, a on był takim uosobieniem dobroci, której ja doświadczałem jako ministrant. On niedawno zmarł, wspaniały kapłan.
I nie dlatego, żeby mu sprawić przyjemność, że jako proboszcz Antoni, tylko żeby coś mi przyświecało. A ten Antoni, którego zresztą niedawno odwiedziłem, Padewski w Lizbonie, to dowiedziałem się od tamtej strony z Nieba, że jest jednym z moich autentycznych patronów, a przez bierzmowanie stał się opiekunem mojej duszy – bo mamy aniołów stróżów, patronów wybranych, i też takich, których, tak doświadczyłem w moich wędrówkach po ziemi i po tamtej stronie, możemy mieć wielu patronów, świadomie i nieświadomie, dobrze jak wiemy i ich wybieramy. I Antoni mi towarzyszy.
Mam jeszcze jedno imię. Już to zaznaczam na początku, nie żeby przestraszyć, ale Indianie Psie Boki, tak się nazywają, gdzie zaczynałem pracę na Dalekiej Północy Kanady, nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym, dali mi w krótkim czasie imię, przezwisko. W ich języku brzmi to Jattigua, czyli Mały Ksiądz. Mały to może być wzrostem, albo też mało ważny.
Też mi to podobało się, bo był inny ksiądz, który był moim szefem, i nazywali go Jattigao, czyli szef. A mnie nazywali niski, chociaż oni nie byli wyżsi ode mnie, a potem w krótkim czasie, po kilku miesiącach, dołożyli mi jeszcze jatti, Jattigua Jatti, mały ksiądz, który dużo mówi. A to niekoniecznie gaduła. Żeby dodać sobie splendoru, to jest mały ksiądz, który ma dużo do powiedzenia.
No bo jeżeli się spotykało z ludźmi raz na krótki czas, na przykład spędzało się w jakiejś wspólnocie tydzień, dwa albo miesiąc – i to była jedna albo dwie wizyty w ciągu roku – to w tym czasie trzeba było dużo nadrobić spotkań, kazania, codziennie jakieś katechezy, chrzty. I oczywiście te spotkania trwały wtedy długo.
Indianie nie są wielomówni, więc to szybko im podpadło. Słowo jatti, zanim poznali chrześcijaństwo, było na określenie człowieka dużo mówiącego, a kiedy misjonarze dotarli, oni nie mieli w słownictwie swoim czegoś takiego jak ksiądz. A ksiądz przychodził, tłumaczył i dużo mówił, więc słowo jatti na mówiącego – taki, co dużo mówi. (...)
Kodeń jako miasto ma ponad 500 lat, jako miasto znany jest z Matki Bożej Kodeńskiej. To jest trzeci obraz w historii narodu polskiego koronowany po Częstochowie, w tamtym roku było 300-lecie, Troki na Litwie i Kodeńska 1723 rok. Ma przepiękną historię opisaną przez Zofię Kossak-Szczucką w „Błogosławionej wina”. Burzliwa historia.
Tam mi Pan Bóg wybrał miejsce przyjścia na świat. Jestem za to wdzięczny. Wiem osobiście od Pana Jezusa, że Matka Boża wzięła mnie pod opiekę od pierwszej chwili od urodzenia. Kiedy się urodziłem, byłem bardzo słaby i nie miałem siły nawet wydać głosu. Lekarze powiedzieli, że do sześciu dni umrę, że tylko cud może mnie uratować od śmierci. Mama już doświadczyła śmierci pierwszego syna, więc miała takie doświadczenie.
I tak sześć dni zamienia się już w 60 lat. I jakoś się dogadujemy z Panem Bogiem, a Matka Boża Kodeńska towarzyszy mi przez cały czas. Doświadczałem dzięki jej wstawiennictwu, obecności świadomej, kiedy prosiłem, albo też kiedy sama wychodziła z inicjatywą czynienia cudów wobec mnie. Więc potem dowiadywałem się, że to jej zawdzięczam uratowanie ze śmierci czy z jakiegoś wypadku.
Moja historia jest nieprawdopodobna, taka burzliwa i obfita w nadzwyczajne rzeczy, że muszę się bardzo streszczać i bardzo wybiórczo potraktować niektóre sprawy. Żeby opowiedzieć historię, to trzeba by ją opisać, a ja nigdy do pisania się nie brałem, ale otrzymałem polecenie. Bo do tej pory, kiedy opowiadałem na rekolekcjach, czy na spotkaniach, czy w wywiadach telewizyjnych i radiowych, pytano, czy historie mojego spotkania z Bogiem, moje przeżycia wiary czy przeżycia śmierci i życia, tych krawędzi, są gdzieś zapisane. Ja mówiłem, że nie.
Miałem producenta filmowego, który chciał nakręcić film o moim życiu czy o niektórych wydarzeniach mojego życia, ja powiedziałem, że nie, bo jestem zakonnikiem, trzeba pozwolenia, a poza tym nie mam napisanego nic, ani jednego zdania, ponieważ – odpowiedziałem – nie miałem takiego polecenia z góry. Znamy ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, i oni otrzymali polecenie zapisu, przekazania ludziom, żeby to służyło umacnianiu wiary. I nie miałem żadnego takiego wewnętrznie polecenia, żeby to opisać. I myślałem, że tak zostanie, ale jakiś czas temu otrzymałem z góry polecenie, że mam to spisać. I już od kilku miesięcy przymierzam się, ale nie napisałem jeszcze ani jednego wyrazu. Narasta to we mnie, to się gromadzi. Jak Jezus powiedział – Duch Święty cię poprowadzi, co i jak masz napisać z tego, co dane było mi przeżyć.
To pierwsze, przeżycia na granicy życia, to że przeżyłem, a dużo dzieci wtedy umierało. Pamiętam z wczesnego dzieciństwa, że sąsiadki przychodziły, różne ciotki i patrząc na mnie, mówiły – nie możemy się nadziwić, że ty żyjesz. Ja nie wiedziałem wtedy, co to znaczy. Ale słyszę – Wiesiu, nie możemy napatrzyć się na ciebie, ty żyjesz. Potem się dowiadywałem. Jako najmłodsze dziecko w domu, dzięki siostrom, które chodziły do szkoły, to się szybko uczyłem. Nie mieliśmy światła elektrycznego w Kodniu, na uboczu mieszkaliśmy, więc przy lampie siostry siadały i się uczyły, a ja nie mogłem się doczekać do szkoły, więc podsłuchiwałem, jak one się nawzajem uczyły wierszy. I mama zawsze mówiła, patrzcie, on tylko posłuchał i powtórzył wiersz, a wy się uczycie, uczycie i tróje dostajecie.
Miałem szczęście, że kiedy moi rodzice na roli byli zajęci, to latem moje siostry brały mnie do szkoły. Nie chodziłem do przedszkola, to było niemożliwe w tamtych warunkach, a gdy poszedłem do podstawówki, to wszystkich nauczycieli znałem, bo siostry brały mnie do swoich klas. Fajne to było, siedziałem z chłopakami i gdzieś tam okazywałem jakieś zdolności rysowania, dostawałem kartki, ołówki, potem chłopaki brali mnie na ramiona i na tablicy mogłem rysować do woli. Nauczycielki podziwiały, więc została u mnie taka niedobra cecha, jak narcyzm, zadowolenie z siebie. Potem się dowiedziałem, jakiś psycholog mi powiedział, że to nie jest dobre.
W szkole podstawowej wszystko mi fajnie szło i przez to, że okazywałem zdolności do rysowania, pisania, to potem jeszcze doszło zainteresowanie muzyką. Ponieważ mój wujek grał na akordeonie, taki samouk, mój ojciec bardzo lubił akordeon, więc nie mógł się doczekać, kiedy będę wystarczająco duży, żebym też grał. Mój rozwój muzyczny szybko się zakończył, jeśli chodzi o akordeon, bo mój ojciec myślał, że ja po paru ćwiczeniach zagram mu „Fale Dunaju”. On bardzo lubił ten walc. I się pokłócił przy wódce z nauczycielem, że on już pięć lekcji opłacił, a syn „Fal Dunaju” nie umie zagrać. Tak zakończyła się moja edukacja, bo się pobili.
Potem się uczyłem troszeczkę sam, potem doszła trąbka, bo kolega grał na trąbce w orkiestrze kodeńskiej. Trąbka i akordeon mi zostały i towarzyszą mi, chociaż nigdy nie byłem w żadnej szkole muzycznej, ale i na misjach, i jak jeżdżę na rekolekcje, to używam troszeczkę, zwłaszcza przy grupach dziecięcych, ale nie tylko, do starszych też, to jest taki mój znak rozpoznawczy. Nie żeby to było w formie koncertu, show, popisówki jakiejś, teatrzyku, tylko służy to, zwłaszcza trąbka, jako element głoszenia Słowa Bożego. Dobieram pieśni, dosyć znane, i ta pieśń jest zwykle streszczeniem tego, co chcę w kazaniu powiedzieć. Zdarzały się bardzo ciekawe rzeczy, np. miałem rekolekcje chyba w tamtym roku i ksiądz proboszcz, bardzo wymagający skądinąd, mówi – wiesz, to kazanie następne to skróć, bo trzeba, żeby było krócej. Mówię, nie ma problemu, bo trąbka zajmuje 3 – 4 minuty do pięciu, to nie będzie trąbki. Mówi – Nie, nie, trąbka będzie, tylko kazanie skrócisz.
O powołaniu – nie zastanawiałem się nigdy, żeby być księdzem, bo było takie rozdwojenie, kiedy w 6. – 7. klasie podstawówki zastanawiałem się, co zrobić, to jedni nauczyciele uważali, że może właśnie w muzykę powinienem się wybrać, rozwinąć, a niektórzy właśnie, że rysowanie, malowanie. A mój ojciec chciał, żebym był rolnikiem, no bo następca i ta ziemia przez kogoś musi być uprawiana.
Miałem w 7. klasie taki pomysł, że wszystko pogodzę. Nawet wiedziałem, z jaką dziewczyną się ożenię, miała na imię Elwira, ona była też muzycznie rozwinięta, lepiej niż ja, jej ojciec był właśnie tym nauczycielem akordeonu, z którym się mój ojciec pobił. Zaprzyjaźniliśmy się niezależnie od tego i miałem pomysł, że ożenię się z Elwirą, będziemy mieli czworo dzieci, będziemy w soboty i niedziele grali, będziemy mieli zespół muzyczny rodzinny, ziemię dam w dzierżawę, a w ciągu tygodnia będę malował obrazy, które będę sprzedawał i będziemy mieli z czego żyć oprócz muzyki.
Bardzo dobry pomysł, ale w ten pomysł wkroczył Pan Bóg i dobrze na tym wyszedłem. Nigdy w życiu bym sobie sam tego nie wymyślił, kapłaństwa, bo pochodząc z takiej, a nie innej rodziny, bardzo wschodniej i żywiołowej, to nie wchodziło w rachubę. Chociaż kiedy decydowałem się po szkole podstawowej iść do niższego seminarium w Markowicach, to był najbardziej nieszczęśliwy moment, żeby taką drogę wybrać, ponieważ akurat brat cioteczny mojej mamy jakoś miesiąc – dwa miesiące wcześniej wystąpił z kapłaństwa, oblatem był, dwa lata po święceniach. Wystąpił, by się ożenić. W takim wypadku w takiej małej miejscowości to jest napięcie. I teraz ja, z moim życiorysem – dzisiaj to by nazwali ADHD, ale wtedy to nie brzmiało tak – nadpobudliwością w szkole – dobrze się uczyłem, ale byłem wszędzie, gdzie coś się działo...
Ciąg dalszy za tydzień
O. Wiesław Nazaruk na podst. YouTube
W sobotę, 28 kwietnia, byliśmy – ci, którzy chcieli oczywiście, spośród mieszkańców 6-milionowej aglomeracji Toronto – świadkami wielkiego wydarzenia muzycznego. Mistrz Maciej Jaśkiewicz zorganizował wielki koncert, wielki w jakości i wielki w liczbie zaangażowanych muzyków, chórzystów (śpiewało 125 osób!), w dużym kościele Metropolitan United Church położonym w centrum Toronto.
Już na godzinę przed koncertem w kościele po bilety ustawiła się kolejka. Kościół został wypełniony. Myślę, że było od 1200 do 1500 osób. Bogata publiczność. Gdyby znalazł się tam jakiś złodziej kieszonkowy, to biedny by z kościoła nie wyszedł.
Temat koncertu, „Better Is Peace Than Always War (Lepszy jest pokój niż zawsze wojna)” zainspirowany został rocznicą zakończenia pierwszej wojny światowej. Tematyka ta mogła przyciągnąć dużo starszych mieszkańców Toronto pochodzenia angielskiego, bo oni mogli mieć dziadków i innych starszych krewnych, którzy walczyli lub zginęli w tej wojnie. I tu trzeba trochę wyjaśnienia na temat skutków społecznych pierwszej wojny światowej. Na przykład kiedy Anglicy policzyli swoje straty po zakończeniu wojny, to okazało się, że zginęło w jej wyniku więcej żołnierzy brytyjskich niż we wszystkich wojnach prowadzonych przez Wielką Brytanię w całej jej wcześniejszej historii. Podobne skutki miała ta wojna dla Francji. We Francji były wioski, gdzie do domu powróciło tylko kilku mężczyzn. Wiele było takich wiosek i miasteczek, gdzie wyginęła większość populacji mężczyzn w ówczesnym wieku poborowym, czyli między 20. a 45. rokiem życia. W Rosji, milionowe straty mężczyzn spowodowały bunty w armii i przyczyniły się do popularyzacji poglądów rewolucyjnych, a później do samej rewolucji. I znowu już w Rosji kontynuacja pierwszej wojny światowej spowodowała śmierć, jak wyliczył to Aleksander Sołżenicyn, około 60 milionów obywateli Związku Sowieckiego. Po pierwszej wojnie światowej dalej umierali ludzie, na gruźlicę, tyfus, na cały świat rozniosła się tak zwana hiszpanka, czyli pandemia agresywnej odmiany grypy.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=1862#sigProIdd8072474dc
Te olbrzymie straty spowodowały refleksje. Po fakcie już, oczywiście, po zakończonej wojnie. Co myśmy zrobili? – zdawali się pytać artyści, politycy, naukowcy, pisarze, poeci. Ta refleksja spowodowała, z jednej strony, zwrot ku materializmowi, z drugiej, zwrot ku Bogu. Jedni ludzie przypominają sobie o Bogu i proszą go o ulgę w cierpieniu, o zmiłowanie (Kyrie eleison!). Inni obwiniają Boga o cierpienie, odrzucają go i zwracają się ku materializmowi. W koncercie Maciej Jaśkiewicz odwołał się, jakżeby inaczej, do dwu kompozytorów, Gabriela Faure i sir Karla Jenkinsa. Jeden jest Francuzem, a drugi Anglikiem. Obaj kompozytorzy w swych utworach zwracają się ku Bogu. Maciej Jaśkiewicz rozpoczął koncert utworem „Requiem”, który skomponował Gabriel Faure. W drugiej części koncertu wykonano bardzo wymagający utwór „The Armed Man: A Mass For Peace”, skomponowany przez sir Karla Jenkinsa. Oba utwory są bardzo wymagające od strony muzycznej, ale i fizycznej. Członkowie połączonych chórów, często ludzie bardzo dojrzali, musieli stać na nogach prawie dwie godziny. Wyobraźmy sobie, że mielibyśmy stać, bez dodatkowego nabierania powietrza do płuc i wyprostowani, na nogach, przez dwie godziny? Dwa połączone chóry śpiewały utwory Faurego i Jenkinsa. Do wykonania partii solowych mistrz Jaśkiewicz wybrał Karolinę Podolak, Jeremiego Ludwiga oraz Adnana Srajeldina. Karolina Podolak... widzimy ją coraz częściej na różnego rodzaju koncertach. Dostaje coraz bardziej odpowiedzialne i rozszerzone partie do wykonania. Ona rośnie na naszych oczach.
Adnan Srajeldin wykonywał rolę muezzina. Jest muzykiem, kompozytorem w tradycyjnym rycie muzułmańskim. Pochodzi z Syrii. To był bardzo dobry pomysł, żeby wkomponować go w koncert. Na co dzień bowiem w telewizji możemy oglądać zdjęcia ze zburzonych, zdewastowanych miast w Syrii, pokaleczonych Syryjczyków. A przygotowania do nowej wojny z Iranem zdają się mieć miejsce, przynajmniej jeśli słucha się szefów Izraela i USA. Kiedy więc słuchamy słów „Chryste zmiłuj się – Kyrie eleison!”, to nie są zaklęcia proszące o zmiłowanie, które kierujemy do Boga za przeszłość, to są słowa-prośba o zmiłowanie dla cierpienia ludzi, o które prosimy Boga tu i teraz i na przyszłość. Wystąpienie muezzina nie było przywołaniem jakiejś dalekiej, odległej przeszłości, to jest zaklęcie o to, żeby nam uzmysłowić, że tu i teraz powinniśmy prosić Boga o zmiłowanie. Tu i teraz!
Innym przejmującym, profetycznym fragmentem utworu Jenkinsa jest tekst z Mahabharaty, opowieści w sanskrycie o wojnie Kurukszetra, która prawdopodobnie miała miejsce 5000 lat temu, ale także mogła się zdarzyć i 7500 lat temu, czyli można ją przypisać do okresu z biblijnego potopu. Ale można również ją przypisać temu, co może się wydarzyć w przyszłości, gdyż tekst Mahabharaty odwołuje się do trzeciego z żywiołów, do żywiołu ognia. Oto część pieśni „Pochodnie”: „Zwierzęta były rozsypane we wszystkich kierunkach, ryczały przeraźliwie, wiele płonęło, inne już były spopielone. Wszystkie były pogubione, rozproszone bez porządku, w oczach miały strach. Niektórzy przytulali swoich synów, inni swoich ojców i matki, nie mogąc ich puścić. I tak umierali. Inni wili się w tysiącach, mieli zeszpecone twarze, byli poparzeni. Wszędzie wijące się ciała, oczy i łapy palące się. Wydawali ostatni oddech jako palące się pochodnie”.
Pamiętajmy, że wielcy artyści, wielcy dyrygenci są wielcy tym, że często mają rozwiniętą nadświadomość. Ten koncert to więc nie tylko przypomnienie przeszłości, ale być może i więcej, nawet ostrzeżenie przed przyszłością.
Trzeba podziękować wszystkim zaangażowanym w produkcję koncertu, podziękować polskiemu konsulatowi w Toronto za pomoc finansową, bez której zapewne w ogóle nie doszłoby do jego zorganizowania, podziękować społecznikom i wolontariuszom, członkom chóru Oakham House Choir, Novi Singers oraz muzykom Toronto Sinfonietta.
Janusz Niemczyk
Przegląd tygodnia, piątek 4 maja 2018
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakOntaryjska partii konserwatywna ogłosiła, że jeżeli wygra czerwcowe wybory parlamentarne, wprowadzi ulgę podatkową dla rodzin, w ramach której będzie pokrywać koszty opieki nad dziećmi do kwoty 6750 dol. rocznie. Ulga ma obejmować różne formy opieki, w tym nianie, licencjonowanych operatorów placówek opieki i niezależne ośrodki child care. Rodziny o niskich dochodach mogłyby liczyć na refundację 75 proc. poniesionych kosztów, do maksymalnej kwoty 6750 dol. Ulga byłaby coraz niższa w miarę wzrostu dochodów, tak że w przypadku rodzin o dochodzie rocznym 150 000 dol. i więcej wynosiłaby 26 proc. poniesionych wydatków. Podobne rozwiązanie partia konserwatywna proponowała w listopadzie, gdy na jej czele stał jeszcze Patrick Brown. Brown obiecywał jeszcze wygospodarowanie środków na utworzenie 100 000 nowych miejsc w punktach opieki nad dziećmi. Doug Ford o tym nie wspomina.
Jeśli chodzi o opiekę nad małymi dziećmi, to rządzący liberałowie miesiąc temu zaproponowali bezpłatną opiekę na dziećmi z przedziału wiekowego od 2,5 roku do momentu osiągniecia wieku przedszkolnego. Ontaryjska NDP z kolei mówi o bezpłatnej opiece nad dziećmi dla rodzi, które zarabiają mniej niż 40 000 dol. rocznie. Nowi demokraci chcą też obniżyć koszty opieki do około 12 dol. za godzinę dla wszystkich pozostałych rodzin. Konserwatyści uważają, że lepiej wprowadzać ulgi podatkowe, bo w ten sposób pieniądze wracają do kieszeni mieszkańców prowincji.
***
Doug Ford obiecuje obniżenie rachunków za prąd o 12 proc. Lider konserwatystów powiedział, że będzie szukał oszczędności na kilka sposobów, tak że przeciętny podatnik zapłaci rocznie o 173 dol. mniej niż obecnie. Mówi na przykład o dzieleniu między ontaryjczyków rządowych wpływów z dywidendy wypłacanej od posiadanej części akcji Hydro One. Dalej chce, by klienci zakładów energetycznych przestali ponosić koszty programów oszczędzania energii. Zapowiada również wprowadzenie moratorium na nowe kontrakty w energetyce i renegocjację podpisanych umów, jeśli tylko będzie to możliwe.
Ford wiele razy krytykował wprowadzony przez liberałów Fair Hydro Plan – program obniżenia rachunków za prąd o 25 proc., co jednak wiąże się ze wzrostem zadłużenia prowincji. Twierdził, że zapłacą za to nasze dzieci i wnuki. Teraz mówi, że program przynajmniej na początku zostanie, ale od razu zapowiada jego rewizję. Krytyk polityki energetycznej z partii konserwatywnej Todd Smith uważa, że zmienianie Fair Hydro Plan będzie trudne ze względu na złożoność struktury pożyczkowej utworzonej na potrzeby finansowania programu.
Rzecznik prasowy ministerstwa energetyki mówi, że rząd już wstrzymał udzielanie nowych zamówień publicznych w energetyce i przestał podpisywać nowe kontrakty. Czyli oszczędności obiecywane przez konserwatystów są nierealne. Do tego retoryka Forda o renegocjacji podpisanych kontraktów może ściągnąć na rząd wiele problemów, począwszy od procesów sądowych, które będą kosztować setki milionów dolarów i za które zapłacą podatnicy.
***
Toronto-Dominion Bank i Royal Bank podniosły oprocentowane kredytów hipotecznych. Od tego tygodnia w TD oprocentowanie kredytu ze stałą ratą na dwa lata wynosi 3,44 proc. (było 3,34), na trzy lata – 3,59 proc. (było 3,49), na pięć lat – 5,59 proc. (było 5,14), na sześć lat – 5,64 proc. (było 5,14), a na siedem lat – 5,80 proc. (było 5,3). Rzecznik prasowy banku powiedział, że decyzja o podwyżkach nie była łatwa, ale oprocentowanie i tak jest konkurencyjne i niskie w kontekście danych historycznych. Royal Bank podniósł oprocentowanie kredytów ze stałą ratą na rok, 2, 3 lub 4 lata o 15 setnych procenta, a te na 5-10 lat – o 20 setnych. W przypadku kredytu z ustaloną ratą na 5 lat oprocentowanie wynosi 5,34 proc. Jeśli chodzi o inne duże banki, to na dzień 30 kwietnia w Scotiabank i BMO jest to 5,14, a w CIBC – 4,99 proc.
Oprocentowanie kredytów hipotecznych ze stałą ratą jest ściśle związane z sytuacją na rynku obligacji, a obecnie rynki obligacji w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych zwyżkują. Z tego względu banki część kosztów przerzucają na klientów.
Doradca finansowy Hilliard MacBeth zauważa, że oprocentowanie zbliża się do takiego poziomu, że w skali 25 lat odsetki będą większy niż pożyczana kwota. Podaje przykład kupującego, który z pomocą mamy i taty uzbierał 100 000 zaliczki na dom wystawiony za 600 000 dolarów. Bierze więc kredyt hipoteczny w kwocie 500 000 dol. z oprocentowaniem 6,5 proc. Pod 25 latach, gdy go spłaci, okaże się, że odsetki kosztowały ponad 500 000, czyli rzeczywisty koszt domu wyniósł 1,1 miliona.
***
ErinoakKids otworzyło w Mississaudze nowy ośrodek opieki i rehabilitacji dla dzieci niepełnosprawnych oferujący szereg terapii m.in. ruchowych, behawioralnych i mowy. Znalazły się w nim specjalnie wyposażone terapeutyczne pokoje do zabaw, pokój sensoryczny dla dzieci agresywnych i ze stanami lękowymi oraz sale gimnastyczne i rehabilitacyjne. Nowe centrum ErinoakKids mieści się przy 1230 Central Parkway West i ma zastąpić 10 istniejących małych placówek, które do tej pory funkcjonowały w wynajmowanych, często przestarzałych pomieszczeniach. Oprócz ośrodka w Mississaudze działają także dwa duże centra w Brampton i Oakville. Budowa trzech nowoczesnych centrów była współfinansowana przez prowincję, która przekazała na ten cel 163 miliony dolarów. Charles Sousa, poseł reprezentujący okręg Mississauga South, podkreślał, że rodzinom będzie teraz o wiele łatwiej, ponieważ będą mogły przyjeżdżać na różne terapie w jedno miejsce.
ErinoakKids Centre for Treatment and Development pomaga ponad 16 000 dzieci i młodzieży z niepełnosprawnością umysłową i ruchową, autyzmem, zaburzeniami komunikacji, zaburzeniami wzroku i słuchu.
***
Prezydent Trump odroczył do 1 czerwca wydanie decyzji o wprowadzeniu ceł na kanadyjską stal i aluminium. W marcu amerykański prezydent wprowadził cła w wysokości 25 proc. na importowaną stal i 10 proc. na aluminium, ale tymczasowo zwolnił z opłat kilka krajów. W przypadku Kanady i Meksyku zwolnienia zostały uzależnione od wyników renegocjacji North American Free Trade Agreement.
Cła miały zacząć obowiązywać 1 maja. W poniedziałek 30 kwietnia prezydent Trump postanowił jednak dac Kanadzie, Meksykowi i Unii Europejskiej jeszcze miesiąc. Administracja prezydenta wydała oświadczenie, że USA uzgodniło ostateczną treść umowy o imporcie stali z Koreą Południową, a także osiągnęło wstępne porozumienie z Argentyną, Brazylią i Australią.
***
Hydraulik, który naprawiał toaletę na czwartym piętrze centrum handlowego Core w Calgary, dokonał makabrycznego odkrycia. Znalazł w ścianie pomieszczenia ludzkie ciało.
W poniedziałek rano w jednej z kabin w damskiej toalecie nie działało automatyczne spuszczanie wody. Hydraulik odkręcił panel z fotokomórką znajdujący się na ścianie za toaletą. Gdy go odchylił, zobaczył ciało. Wezwano straż pożarną, której udało się wydostać ciało ze ściany. Policja stwierdziła, że na pierwszy rzut oka, poza miejscem znalezienia ciała, wszystko wygląda na zwykły wypadek. Osoba mogła przechodzić przez przewody wentylacyjne, spaść i utknąć za ścianą toalety. Na razie przyczyna śmierci pozostaje nieokreślona.
***
Justice Centre for Constitutional Freedom złożyło w imieniu małego rodzinnego przedsiębiorstwa świadczącego usługi w zakresie nawadniania dla rolnictwa pozew przeciwko federalnej minister pracy i zatrudnienia Patty Hajdu. Rhea Lynne Anderson i William Anderson, mieszkają niedaleko Brooks w Albercie. Są właścicielami firmy A-1 Irrigation & Technical Services zajmującej się przyjaznym dla środowiska nawadnianiem pól. 24 styczna Andresonowie złożyli wniosek w ramach programu Canada Summer Jobs, który ostatecznie został odrzucony. Powodem był brak podpisania oświadczenia o aprobowaniu rządowych poglądów na aborcję i seksualność. Małżonkowie nie zgadzają się z wymuszaniem składania oświadczeń i zmuszaniem aplikantów do akceptowania narzuconej ideologii.
Po złożeniu wniosku otrzymali list z Service Canada z informacją, że ich wniosek jest niekompletny (bo brakuje podpisu pod oświadczeniem) i mają 10 dni na dokonanie uzupełnienia. Jeśli tego nie zrobią wniosek jako niekompletny nie będzie oceniany. Andersonowie odpowiedzieli urzędowi, że oświadczenia nie złożą, ponieważ ich zdaniem wymaganie deklarowania swoich poglądów w celu zakwalifikować się do rządowego programu jest niekonstytucyjne.
Justice Centre for Constitutional Freedom w złożonym pozwie domaga się stwierdzenia przez sąd, że wymaganie składania oświadczenia łamie prawa do wolności sumienia i wolności wypowiedzi gwarantowane przez Kartę Praw i Swobód. Do tego narusza prawo o neutralności państwa. Andresonowie chcą również, by sąd nakazał usunięcie wymaganego oświadczenia i przyjęcie ich wniosku.
***
Kuratorium szkół katolickich regionu Halton zawiesiło kontorowersyjny zakaz przekazywania przez szkoły dotacji na rzecz organizacji i organizacji non-profit, które pośrednio lub bezpośrednio wspierają aborcję, antykoncepcję, sterylizację, eutanazję lub badania komórek macierzystych embrionów. Ontaryjska minister edukacji Indira Naidoo-Harris zaraz stwierdziła, że decyzja członków rady kuratorium jest budująca.
Uchwała zatytułowana „Sanctcity of Life” została przyjęta w lutym. Spotkała się ze sprzeciwem ze strony nauczycieli, rodziców i uczniów, którzy protestowali i twierdzili, że kuratorium nikogo nie pytało o zdanie w tej kwestii. Pani minister Naidoo-Harris też napisała list do kuratorium. Członkowie rady kuratorium najpierw twardo stali przy swoim, w tym tygodniu jednak zdecydowali się tymczasowo zawiesić decyzję i przeprowadzić konsultacje. Opinie można przesyłać do 1 czerwca, a kuratorium będzie o nich dyskutować na pierwszym spotkaniu po tym terminie.
Kuratorium szkół katolickich regionu Halton już wcześniej miało na pieńku z rządem prowincji, gdy zakazało tworzenia w swoich szkołach klubów gejowskich i odmówiło szczepienia uczniów przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV).
***
Rząd Ontario uruchamia program Main Street Digital Initiative skierowany do małych przedsiębiorców, którzy chcą zaznaczyć swoją obecność w internecine. Przedsiębiorcy mogą ubiegać się o granty w kwocie do 2500 dolarów na wdrożenie nowych technologii, założenie sklepu internetowego czy promocję biznesu w mediach społecznościowych. W ramach inicjatywy dostępne tez będą szkolenia i konsultacje ze specjalistami. Rząd przeznaczy na program 12 milionów dolarów.
Przed wyborami o świętości życia
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakArcybiskup Toronto kardynał Thomas Collins w swoim ostatnim liście do wiernych poruszył kilka bieżących spraw. Na poczatku nawiązał do ataku na Yonge Street 23 kwietnia i zapewnił o modlitwach. Następnie przypomniał, że 7 czerwca odbędą się wybory prowincyjne i zachęcił wszystkich uprawnionych do udziału w głosowaniu. Zaznaczył, że Kościół nie opowiada się za żadną partia polityczną i nie wskazuje preferowanych kandydatów. Zaapelował, by każdy zorientował się, co proponuje każda z partii i jak te propozycje odbiją się na życiu danej społeczności. Poprosił o zwrócenie uwagi na ważną kwestię, jaką jest ochrona i świętość życia.
Poruszył też dość obszernie temat opieki paliatywnej, wolności sumienia i ochrony placówek medycznych związanych z wiarą i Kościołem. Wspomagane samobójstwo zostało zalegalizowane w czerwcu 2016 roku. Kardynał przypomniał, że w tej sprawie wiele razy rozmawiał z politykami federalnymi i prowincyjnym, chcąc im pokazać dramatyczne skutki ustawy. Wskazał na trzy kwestie, którymi warto zainteresować się podczas kampanii wyborczej.
Pierwsza to inwestycje w opiekę paliatywną. Obecnie do tego rodzaju opieki na odpowiednim poziomie ma dostęp tylko jedna trzecia Kanadyjczyków. A właśnie dobra opieka paliatywna może być swoistym antidotum na eutanazję.
Druga rzecz to prawo do wolności sumienia. Ontaryjscy lekarze i pielęgniarki nie mają obowiązku uśmiercania pacjentów, gdy ci wyrażą takie życzenie, ale muszą skierować pacjenta do innej osoby, która pomoże mu w samobójstwie. Dla lekarzy i pielęgniarek, którzy ze względów osobistych lub religijnych sprzeciwiają się wspomaganemu samobójstwu, również takie skierowanie jest niedopuszczalne. Sprzeciw sumienia powinien być chroniony, tak jak ma to miejsce w innych częściach kraju. Tymczasem w Ontario lekarzom i pielęgniarkom grożą sankcje, niektórzy są zmuszani do rezygnacji z wykonywania zawodu.
Tu przechodzimy do trzeciej kwestii, jaką jest ochrona placówek medycznych związanych z Kościołem i wiarą, które też nie chcą uczestniczyć w procederze zabijania pacjentów. Różne organizacje wywierają nacisk na rząd, by zmusił je do dokonywania eutanazji.
Na koniec kardynał zachęcił do wysyłania listów do liderów partii i kandydatów w swoim okręgu. Zaproponował też wzór listu, którzy można dowolnie zmienić.