Był to szok dla młodego, 20-letniego człowieka. Miał on dwóch idoli: swojego ojca, którego pamiętał w paradnym mundurze pilota myśliwców, oraz rewolucję, której był gorącym wyznawcą. Był studentem, uczestnikiem dokonujących się przemian. Nie bardzo był zaangażowany w nurt religijny, ale bardziej w społeczny. Dumny był ze swojego kraju, wybijającego się na pełną, według niego i jemu podobnych, niezależność od wpływów współczesnego imperium, czyli Stanów Zjednoczonych. Czuł się spadkobiercą własnego imperium – perskiego, które panowało przez wieki na Bliskim Wschodzie i sięgało swoimi mackami do Europy. Pokonane militarnie przez zjednoczonych Greków, wchłonęło ich częściowo, bo kulturowo stało ówcześnie na wyższym poziomie. Ta mieszanka demokracji ateńskiej i kultu wodza i wyznawanej przez niego religii, stanowiła atrakcyjny konglomerat w historii najpierw Persji, a później Iranu.
Kiedy rewolucja zabrała mu ojca, Irańczyk postanowił ochłonąć gdzieś za granicą. Namawiała go do tego matka, zaniepokojona o los swojego najmłodszego syna. Pozostawała ona pod opieką starszego syna i córki. Byli oni bardziej dojrzali i starali się nie narażać nowym właścicielom swojej ojczyzny. Wyposażyli młodszego brata w trochę gotówki i wyekspediowali w świat. Wędrował on przez kraje Bliskiego Wschodu, a w końcu trafił do Paryża.
Trafił tam również po piętnastu latach Gruzin. Był synem wysokiej rangi prokuratora z czasów sowieckich, kiedy Gruzja stanowiła część Związku Sowieckiego. Poszedł w ślady ojca, który jednak nie doczekał "wyświęcenia" syna w zawodzie, bo kiedy ten był jeszcze na studiach prawniczych, zmarł on na atak serca. Dokonujące się zmiany dla jednych były nadzieją, a dla drugich szokiem. Nie to, aby ich nie popierał, ale dla niego, jako prokuratora, szokiem było tworzenie się nowego ustroju na gruncie szalejącej przestępczości, ubieranej w eleganckie szaty polityki. Dzielił się z synem swoimi problemami i wątpliwościami.
Młody Gruzin (nosił rodzinne nazwisko kończące się na "adze") jeszcze w okresie studiów zaangażował się w działalność helsińskiej organizacji praw człowieka. Dokonujące się zmiany demokratyzujące wolną już Gruzję pozwalały na mówienie bardziej otwarcie o prawach człowieka, co było prawie niemożliwe w czasach sowieckich. Po studiach prawniczych musiał odbyć służbę wojskową. Wcielono go do korpusu prokuratorskiego. Awansował do stopnia starszego sierżanta i miał szansę już wkrótce uzyskać szlify oficerskie i kontynuować karierę w tym zawodzie. Jako aplikant prokuratorski zajmował się sprawami mniej ważnymi z punktu widzenia prokuratury. Kazano mu zająć się kilkoma skargami, które napłynęły od rodzin żołnierzy.
Pojechał na inspekcję do jednostek, gdzie służyli ci młodzi rekruci. Zobaczył tam obraz nędzy i rozpaczy: zagłodzonych, ubranych w podarte mundury polowe, dziurawe buty, terroryzowanych przez "zlewów" młodych ludzi, patrzących na tego młodego inspektora (świetnie wyglądającego na ich tle) z apatią. Dopiero kiedy wybrał kilku z nich na rozmowę, niektórzy z nich potrafili się ożywić, zdobyć się na odwagę i przedstawić mu koszmar warunków, w jakich przyszło im uprawiać żołnierkę w wolnej ojczyźnie.
Młody adept prokuratury, związany z organizacją pozarządową walki o prawa człowieka (o czym nie powiadomił swoich zwierzchników), napisał sążnisty raport o tym, co zobaczył w kilku zwizytowanych koszarach, i przedstawił go swojemu zwierzchnikowi. Po tym nic się nie działo. Nie było żadnej reakcji. Ale młodego, rwącego się do pracy człowieka usadzono za biurkiem i kazano wykonywać jakieś drugorzędne czynności. Kiedy po kilku tygodniach zapytał swojego zwierzchnika o los raportu, uzyskał odpowiedź, że został on przekazany według właściwości gdzie trzeba drogą służbową. I dalej nic się nie działo. Po dalszych kilku tygodniach milczenia w tej sprawie, po konsultacji ze swoimi kolegami z organizacji, Gruzin przesłał kopię swojego raportu bezpośrednio na ręce generalnego prokuratora wojskowego, będącego w randze generalskiej. Po dwóch tygodniach młody człowiek został wezwany przed oblicze najwyższego rangą prokuratora wojskowego. Ten uprzejmie poprosił go o słowne zrelacjonowanie tego, co widział w jednostkach wojskowych. Wydawało mu się, że generał jest po jego stronie, powiedział mu o swoim członkostwie w organizacji helsińskiej. Rozmowa zakończyła się uprzejmym pożegnaniem. Po tygodniu młody adept prokuratury został wezwany do swojego bezpośredniego szefa będącego w randze kapitana i ten najpierw go zbeształ, a później wręczył pismo zwalniającego go ze służby wojskowej i organów prokuratorskich. Na odchodne powiedział mu jeszcze, że niech nawet nie próbuje starać się o pracę w prokuraturze cywilnej bądź innych organach wymiaru sprawiedliwości, bo kariera prawnicza przed nim, głupim, naiwnym, nielojalnym, nawiedzonym jakimiś mrzonkami, jest w Gruzji zamknięta.
Cóż mu pozostało? Za radą matki wybrał się szukać szczęścia w świecie. Trafił do Paryża. Tam przez pięć miesięcy przechowywali go znajomi. W końcu jeden z nich przyniósł mu, najprawdopodobniej skradziony, paszport kanadyjski i już po kilku dniach wylądował na lotnisku torontońskim, gdzie podobnie jak Irańczyk przed piętnastoma laty, od razu przedstawił oficerowi imigracyjnemu dzieje swojego losu i poprosił o azyl polityczny. Na początek został wysłany do aresztu imigracyjnego, gdzie miał dojrzewać do czasu podjęcia decyzji o jego losie.
Gruzin i Irańczyk trafili do tego aresztu w tym samym dniu. Byli w jakże różnej sytuacji. Ten drugi po latach pracy na różnych stanowiskach trafił tam jako strażnik, pilnujący m.in. tego pierwszego. Dlaczego to zestawienie losów tych dwóch młodych mężczyzn wydaje się być interesujące? Otóż ci dwaj przybysze z różnych zakątków świata, o tak różnych życiorysach, poszukujący azylu w Kanadzie, z miejsca objawili się ze swoim antyamerykanizmem i antysyjonizmem. Obaj obwiniali to nowe, współczesne imperium o nieszczęścia, jakie spotykają świat, ich ojczyzny i ich osobiście. Irańczyk żałował, że opuścił przed laty, w młodzieńczym impulsie, swój rodzinny kraj. Był duszą tam, gdzie toczyła się walka ideologiczna z imperializmem amerykańskim. Gruzin uważał, że idący "na pasku Ameryki" prezydent jego kraju, za fasadą sloganów demokratycznych konserwuje "nowy sowietyzm", czyli fałsz, korupcję i poniewieranie tych słabszych.
Obaj uważali, że z kolei Ameryka to wykonawca woli Izraela i Żydów mających wpływy nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych, ale również w innych krajach. Gruzin posługiwał się przykładem oligarchów żydowskich, którzy wywieźli i wywożą ogromne majątki nie tylko z Rosji, ale również z jego biednej Gruzji. Irańczyk w pełni popierał atomowe ambicje swojej ojczyzny, jako odpowiedź na fałszerstwa i ukrywanie atomowej potęgi przez Izrael.
Różne życiorysy, losy, doświadczenia, ale antyamerykanizm łączył tych dwoje ludzi, którzy nawet nie mieli okazji tego sobie powiedzieć, bo Gruzin prawie nie mówił po angielsku i po kilku dniach został zwolniony z aresztu, po wpłaceniu za niego kaucji przez jakiegoś znajomego.
Aleksander Łoś