SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (24)
– A jak się panu porucznikowi udało przedostać z Mokotowa na Wolę, a teraz tu, do Śródmieścia? – zapytał jeden z oficerów w randze kapitana.
– Cudem. Tylko cudem. Idziemy na Dzielną do Komendy Głównej i nie możemy dojść od środy rano, przez całe dwa dni...
– Bo widzi pan, poruczniku, mnie wydaje się ta pańska wędrówka aż z Mokotowa trochę dziwna... Pan wybaczy, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego wysłano pana, właśnie pana, do samej Komendy, skoro są od tego łączniczki... Dla przykładu, my mamy z Komendą stały kontakt, ba! Z całą walczącą Warszawą... Nie powiem, że bez problemów się to wszystko odbywa, ale z reguły, w ciągu kilku godzin wszelkie informacje trafiają tam do nich, a szczególnie te ważne i to od wszystkich Zgrupowań, więc pańska tutaj obecność i całe to pańskie tłumaczenie, proszę mi jeszcze raz wybaczyć, nie są dla mnie, co najmniej przekonujące...
– Czy mam rozumieć, że pan kapitan podważa moją prawdomówność, a tym samym zasadność mojej misji, notabene, zleconej mi przez mojego bezpośredniego dowódcę, pana majora „Burzę”?
Zapanowało nieprzyjemne milczenie. Milczeli jeszcze chwilę, do czasu, aż w drzwiach nie pojawił się sam komendant, major „Tarnawa”.
– Zapraszamy do stołu. Śniadanie gotowe!
Historia powojenna (9)
W sobotę, 2 października 1948 roku, odbył się mój ślub z Aliną Marią Dunin-Majewską, na którym świadkiem był mjr Andrzej Czaykowski, ps. Garda, były dowódca Baonu „Ryś” w Powstaniu Warszawskim. Wśród zaproszonych gości, poza rodziną i krewnymi żony, był mjr dypl. Franciszek Kłosowski z rodziną, mój były przełożony z Biura Informacyjnego, serdeczny przyjaciel z Foxley Camp.
W pierwszych dniach września 1949 roku zostałem przyjęty i otrzymałem stypendium na trzyletni kurs projektowania i produkcji mebli w Centralnej Szkole Sztuki i Rzemiosła w Londynie, który ukończyłem w czerwcu 1952 roku, otrzymując dyplom z wyróżnieniem (Diploma with Distinction), jedyny w tym departamencie.
10 lipca 1950 roku urodził się syn, Jacek Tadeusz.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (23)
Otoczenie bardzo wolno nabierało coraz wyraźniejszych kształtów. Widniało.
– Panie poruczniku, tam się coś dzieje!
– Gdzie?
– Tam, przy Okopowej. Słyszałem jakieś głosy, jakby Niemców.
„Virtus” rozejrzał się wokół. Na szczęście byli dość dobrze ukryci za wzniesieniem pełnym gruzu. Z daleka, od strony cmentarza Żydowskiego usłyszeli rzężenie mozolnie posuwających się po wybojach ciężarówek. Po chwili zobaczyli trzy „budy” wjeżdżające na teren zrujnowanego getta. Po zatrzymaniu się wyładowano z nich kilkadziesiąt osób – kobiet i mężczyzn z białymi, gipsowymi opaskami na ustach, ta biel tak bardzo wyraźnie kontrastowała z bezbarwnymi postaciami tych wszystkich ludzi i szarzyzną całego otoczenia. Przy wrzaskach esesmanów i wściekłym ujadaniu psów, wszystkich ich zapędzono w głąb ruin. Kazano się im zatrzymać przed rozstawionymi na trójnogach karabinami maszynowymi. I padła krótka komenda: Schiessen! [Strzelać!]
Historia powojenna (8)
We wrześniu 1945 roku musiałem służbowo spędzić trzy dni i dwie noce w koszarowym budynku w miejscowości Matera niedaleko Mottoli, na kursie podchorążych dla oficerów Armii Krajowej, którzy otrzymali nominacje oficerskie tzw. „z czasu wojny” w Powstaniu Warszawskim bez uprzedniego ukończenia kursu podchorążych lub nie mieli dowodów lub świadków do weryfikacji.
Po rozszyfrowaniu kilku oszustów i czterech uczestników napadu bandyckiego na jesieni 1943 roku w wieżowcu mieszkalnym przy ul. Mazowieckiej, o czym było bardzo głośno w Warszawie, a ja znałem szczegóły tego napadu od Mieczki Pawlak-Jankowskiej, mieszkanki tego domu, powróciłem do Mottoli.
Największej satysfakcji doznałem w marcu 1946 roku po „złowieniu grubej ryby”, porucznika służby stałej WP przed wojną, Karola Marksa (imię i nazwisko prawdziwe), pochodzącego z Bochni, a w czasie okupacji Volksdeutcha, oficera SS/SD, który za „skuteczne zwalczanie Powstania Warszawskiego” z Hotelu Bristol w Warszawie, został odznaczony przez samego Hitlera krzyżem „Eisene Kreutz” – 2. klasy.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (22)
– Nie! – stwierdził krótko śledczy zamyślony w czasie tej jego gadaniny. – Słuchaj, Szczygieł, ja widzę, że ty masz talent, naprawdę wielki talent, do odwracania kota ogonem...
– Toto i ja wiem!
– I co jeszcze wiesz?
– No, nie tylko ja jeden mam ten talent. No bo, każden musi mieć ten talent co tu siedzi, a i ten co to robi w tym wieńźniu. Panoczek też go ma i doktor Grunsztajn z Płochocina, co...
– Dosyć! Do jasnej cholery, dosyć! – wrzasnął nagle śledczy, waląc pięścią w biurko, aż przesłuchiwany Szczygieł Roman, oskarżony o sabotaż gospodarczo-polityczny i vice versa, skulił się w sobie i zamknął oczy ze strachu, żeby tylko przeczekać tę wielką złość śledczego, który był tak łudząco podobny do... – Słuchaj, kretynie jeden, ja nie mam czasu na takie rozmowy z tobą! Ja chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego ty jesteś taki uparty i ciągle, mimo karceru i tych wszystkich cięgów jakie dostajesz wkoło Ma... – śledczy powstrzymał się od wypowiedzenia do końca tego imienia, pomny jego niezbyt składnej opowieści – ...ciągle, uparcie i na dodatek głośno się modlisz! Dlaczego?
Historia powojenna (7)
We środę rano wszyscy stawiliśmy się w Misji u mjr. Piotrowskiego i otrzymaliśmy legitymacje z fotografią wystawione przez Polską Misję Wojskową w Paryżu, podpisane przez niego, oraz bilety kolejowe do miasta Awinion, gdzie miał nas odebrać samochód ciężarowy i odwieźć do Polskiego Wojskowego Obozu w Sorque.
Mjr Piotrowski wręczył mi listy ppłk. Szymańskiego do komendanta obozu ppłk. Szyszko-Bohusza (nie mylić z generałem Szyszko-Bohuszem, który był w 2. Korpusie) i list do ppłk. Gauzego, szefa Misji Wojskowej w Marsylii.
Opuszczając Misję na Quai d’Orsay, jeszcze raz serdecznie dziękowaliśmy ppłk. Szymańskiemu, mjr. Piotrowskiemu i reszcie oficerów Misji za szybkie załatwienie naszych spraw i z „lekkimi sercami” wróciliśmy do koszar pakować manatki i przygotować się do wyjazdu z Paryża, następnego dnia.
W czwartek, 28 czerwca, przed wieczorem doręczyłem list ppłk. Szyszko-Bohuszowi, po przeczytaniu którego ppłk Bohusz zapytał mnie: „Kim panowie są, że nie mam panów wpisać do ewidencji obozu i w ciągu do trzech dni mam was odesłać do Misji w Marsylii?”. Odpowiedziałem w myśl ustnej instrukcji ppłk. Szymańskiego: „My jesteśmy oficerami po wykonaniu wyjątkowo tajnego zadania i musimy jak najprędzej zameldować się w sztabie 2. Korpusu we Włoszech!”. Po tych słowach ppłk Szyszko-Bohusz więcej pytań nie miał, tylko patrząc na mnie spode łba, powiedział: „Proszę zaprowadzić kolegów do kasyna na kolację, gdzie do pana zgłosi się mój adiutant i zaprowadzi was na kwatery na nocleg. Jutro macie wolny dzień, a pojutrze rano otrzyma pan dokumenty na przejazd do Marsylii dla całej pańskiej grupy”.
Historia powojenna (6)
W niedzielę, 10 czerwca, po polowym nabożeństwie, na życzenie ppłk. Szczerbo-Rawicza, por. Wł. Tymieniecki, ja i pchor. Banasiewicz zostaliśmy uhonorowani odbieraniem defilady całej Brygady Spadochronowej, stojąc obok jej dowódcy. W ten sposób wyrażono hołd dla Armii Krajowej i Bohaterów Powstania Warszawskiego.
Ten gest ppłk. Szczerbo-Rawicza był dla nas nad wyraz wzruszający i zdjęcia z tej uroczystości mam na pamiątkę.
Odbierając defiladę obok pułkownika Rawicza, zajęliśmy miejsce pułkownika Anglika, oficera łącznikowego Armii Brytyjskiej, który na tej defiladzie stanął za nami.
Tego dnia popołudnie zajęły nam rozmowy z szeregowymi Brygady w ich koszarowych blokach, którym musieliśmy opowiadać nasze przeżycia w Powstaniu Warszawskim i na temat życia pod okupacją niemiecką, co ich bardzo interesowało ze względu na ich rodziny w Polsce.
W poniedziałek, 11 czerwca, wszyscy otrzymaliśmy jako dar Brygady nowe, sukienne mundury i berety z odpowiednimi dystynkcjami i stopniami noszonymi przez polskich żołnierzy Armii Polskiej pod Dowództwem Brytyjskim na Zachodzie.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (21)
– „Romcio”, „Romcio”! Wystarczy już! Przestań, bo usłyszą... – zaczął go uciszać hrabia Kwilecki, ale nie w porę, gdyż niespodziewanie otworzyły się drzwi.
– Co jest?! Kabaret se tu robita?! – krzyczał „klawisz”.
Nagle Szczygieł zamilkł i zrobiła się kompletna cisza, a strażnik z powrotem zamknął z hałasem drzwi, przekręcając klucz w zamku.
– A ja to żem se już wszystko akuratnie wykoncypował tam, jak żem siedział w tem ich lochu! To wszystko sie bierze ze strachu! Im więcej my sie ich boim, to lepi dla nich! Strach! Rozumieta?! Ludzieee! Rozumietaaa!!! – darł się w ataku histerii.
– Zamknij się, chamie!! – wydarł się z kolei „Dzierżyniak”.
– Panowie, panowie, ja bardzo proszę, tylko bez takich prowokacji – zajęczał hrabia. – Nie dość nam tych wszystkich nieszczęść, nie dość?
– A ty sie strasznie menczysz! A ja wiem, skond sie ta twoja menka bierze, panie towarzyszu „Dierżyniak”! – wykrzyknął Romek.
– Pocałuj mnie w dupę! – odciął się tamten.
– Taki to ja nie jestem, żeby kogo w dupe całować albo i... lizać!
– Uważaj gnojku co mówisz, bo...
– Ty uważaj! Ty dobrze wiesz, kto ty jesteś! A myślisz, że inni to takie głupie som, że nie wiedzom o tobie, co?
– Ludzie! Trzymajta mnie, bo...
– Bo co, bo mi przyłożysz? A sumienia i tak w sobie nie zagasisz, choćbyś mnie i zabił! Ja ci to mówię, ty... ty...
– No, mówże jak jesteś taki odważny, twoja w morde jebana mać!
– Ty sie lepiej licz ze słowami, „Dzierżyniak”! Wara ci od naszy matuli, ty komunistyczny knurze! Ty jesteś Judasz!
– No nie! Tego to już za wiele!
– Kapuś jesteś i toto ci nie daje spokoju!
– Jeszcze jedno słowo, ty... Jezusiku gumowy, a... – nie dokończył.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (20)
Wśród nich uciekał w stronę cmentarzy także podporucznik „Virtus” ze swoją wierną trójką. Szczęśliwie, w swojej ucieczce od torów kolejowych ku cmentarzom, nie natknęli się na nieprzyjaciela. Ciężko dysząc, weszli na teren cmentarza ewangelickiego. Panowała tu niespotykana dotąd cisza. Stali nieco zdezorientowani, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Patrzyli z oczekiwaniem na swojego dowódcę.
– Panie poruczniku, to już niedaleko stąd, jakieś kilkaset metrów – odezwał się „Szymon”. – Można by spróbować.
– Poczekajmy jeszcze, aż się na dobre ściemni – odpowiedział „Virtus”.
– A może by tak wysłać „Orkana” na rekonesans?
– Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy nawiązać kontakt z kimś stąd. Są lepiej zorientowani i... – nie dokończył, gdyż nagły, potężny wybuch wstrząsnął całym otoczeniem.
Historia powojenna (5)
W czasie przyrządzania naszych posiłków w kuchni Niemek pilnowali ks. kpt. Paraszewski i pchor. Banasiewicz, na zmiany, aby nie kradły naszych prowiantów, ale już na drugi dzień rano, kiedy przeszliśmy do jadalni, zaskoczył nas brak gotowego śniadania z jajecznicą i brak kucharek Niemek. Uciekły wszystkie w nocy i jak twierdził kierownik kurzej fermy, z obawy, że lada dzień będziemy je „rozliczać” po kolei z traktowania Polek, jeńców wojennych, kiedy były strażniczkami obozowymi. Przez parę następnych dni musieliśmy się gospodarzyć sami. Po tygodniu „kurzej diety” i odrestaurowaniu naszej kondycji fizycznej zabrałem się do zaplanowania dalszej drogi do obozu kobiet AK w Marburgu.
22 maja rano wyruszyliśmy do miasta Weimar, aby zatankować u Amerykanów benzynę, po czym wjechaliśmy na autostradę „Reichsautobahn”, chlubę Hitlera, służącą podczas wojny jako pasy startowe dla wojskowych samolotów, z pustymi hangarami pod nawierzchnią.