– Przede wszystkim, nie sądzę, byśmy z księdzem Stanisławem podchodzili zbyt blisko ogrodzenia, a poza tym strażnicy, jak się domyślam, są na zewnątrz klasztoru, po drugiej stronie płotu, więc...
– No nie, ja ani księdza, ani tego drugiego księdza nie posądzam o jakieś tam próby ucieczki... Mówmy otwarcie, ale ja tylko tak na wszelki wypadek chciałem księdza uprzedzić.
– Czy to już wszystko, co pan ma do mnie?
– Na razie tak, wszystko... to... to ja już pożegnam księdza – powiedział ten „oficer”, jak się był na początku przedstawił, i poszedł sobie.
– Skąd się oni wzięli, ci wszyscy ludzie służący tej nowej władzy? Przecież to są w większości Polacy wyrośli i wychowani w zupełnie innych warunkach niż ta dzisiejsza rzeczywistość, a sprawiają wrażenie, jakby wyskoczyli nagle spod ziemi... I to ich słownictwo, maniery jakby żywcem przeniesione stamtąd... – pomyślał Ksiądz Kardynał i powrócił zaraz do przerwanej lektury, zastanawiając się, co go skłoniło do rozważania tego właśnie, a nie innego fragmentu Ewangelii według świętego Łukasza.
„Ach tak, chodzi o Miłosierdzie Boże, bo tylko ono jest w stanie przywrócić nam spokój i ład, przede wszystkim w nas samych, a poprzez nas i w tych, z którymi mamy do czynienia nie tylko na co dzień. Bo słabość współczesnego świata polega na tym, że mało jest ludzi odważnych, gdyż odwaga i sprawność ustępują miejsca podstępowi i sprytowi. Więc nie pozostaje nam nic innego niż wołać wciąż do Ojca naszego, Ojca Miłującego – za tym światem: Miłości, Miłości dla wszystkich, a zwłaszcza Miłości dla nieprzyjaciół. Szanuj każdego i myśl dobrze o wszystkich i mów o nich życzliwie, językiem miłości, przebaczaj i współczuj czynnie w cierpieniu drugiego człowieka, kimkolwiek by on nie był i módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół... Bo tylko On, Pan nasz – Jezus Chrystus wyraził to najdobitniej, mówiąc nam po wsze czasy: ‘Idźcie i starajcie się zrozumieć: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary’. Pan powtarza za prorokiem Ozeaszem: ‘Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń’. ‘Orbis unus orans’ [‘Modlitwa jednoczy świat’]. Modlitwa, jakże ona jest ważna! A iluż z nas zaniechało jej raz na zawsze... Nie należy tracić nadziei... Choćby dla przykładu ktoś taki, jak pan ‘Komendant’, czy ci inni panowie ‘w ceratach’, albo ten ‘Eskulap’ zjawiający się tu raz w tygodniu, elegant pachnący drogimi, zachodnimi perfumami, ten pan o posturze sklepowego manekina i nienaganny niczym manekin z tym swoim cotygodniowym pytaniem: ‘Czy czegoś księdzu nie potrzeba?’. A kiedy przypominam temu panu o zamówionych książkach, nota bene z Domu przy Miodowej, które tam były, jak pamiętam, jeszcze tego samego wieczora, kiedy to przyszli po mnie ci ‘smutni’ panowie... Na co słyszę tę samą odpowiedź, że ‘wymienione przez księdza książki powinny, p o w i n n y być w drodze. A najlepiej niech ksiądz jeszcze raz dostarczy mi listę tytułów tych wszystkich książek, które ksiądz chciałby, aby były mu dostarczone, wtedy zobaczymy, co się da zrobić’ – powtarza ten pan manekin jak nakręcona raz na tydzień katarynka. Z kolei prośba o badanie lekarskie, o odwiedziny doktora Żero lub doktora Wąsowicza pozostaje bez echa ze strony tego pana, ‘Komendanta’, który ostatnio zdobył się nawet na taką uwagę: ‘Ksiądz wygląda m i na zdrowego... A poza tym ksiądz przecież jest doktorem i człowiekiem wykształconym’... ‘Mój doktorat nie ma nic wspólnego z medycyną’ – odpowiedziałem panu ‘Komendantowi’, który przedtem zaproponował komisję lekarską, a ja z kolei zastrzegłem sobie prawo wyrażenia zgody lub nie, na skład tejże komisji czy też poproszę o dołączenie do niej mojego lekarza. I w tej materii sprawa utknęła w martwym punkcie. Pan ‘Komendant’ milcząco skinął na pożegnanie głową i wyszedł.
Czy tacy ludzie się w ogóle modlą? Ale nie mnie ich sądzić, zwłaszcza ‘hic et nunc’... A ja sam czy będę w szczęśliwszym położeniu niż teraz, wiedząc, ilu ludzi modli się obecnie za mnie? To podnosi na duchu. A gdy opuszczę więzienie i wrócę do domu, to z pewnością nie zaznam już dni prawdziwie bardziej błogosławionych w owoce duchowe, które przynosi ta pomoc modlitwy... Nie daje mi też spokoju myśl, jak zachowałby się święty Paweł, gdyby chodził po moim korytarzu? Może z opłatkiem zszedłby na dół do panów ‘dyżurnych’, by zwrócić się do któregoś z tych dozorców: ‘Bracie!’. Czy obawiałby się przekroczenia ‘regulaminu’? ‘Niedozwolonej propagandy’? Chciałoby się mieć w sobie na tyle wolności, żeby k a ż d e m u, bez wyjątku móc powiedzieć) ‘Bracie mój!’. Bo chyba nie ma krótszej drogi do wewnętrznego pojednania z naszymi krzywdzicielami niż wspomnienie na pytanie zadane Judaszowi przez Chrystusa Pana: ‘Przyjacielu, na coś przyszedł?’. Mimo wszystko użył zwrotu: ‘Przyjacielu’! Oto istota sprawy! Zdrajca ‘przyjacielem’ Zbawcy! Bo On, Zbawiciel nie pragnie niczego innego niż zbawienia świata, a tenże Judasz pomaga Mu w tym. Współdziała z Nim. Oto Judasz – ‘współpracownik Odkupienia’. I to samo jest z naszymi przeciwnikami, bo oni pomagają nam w wyzwoleniu się w nas Bożych sił.
Chyba nawet nie przypuszczają, jaką oddają nam przysługę! Cóż nam po tym, że oni chcą być naszymi ‘wrogami‘, kiedy widzę w nich przyjaciół i współpracowników w dziele mojego odkupienia? W każdym działaniu Pana Boga jest mądrość, miłość i dobroć. I jeszcze raz Miłość!
Jakże pragnę zachować w sobie ów ‘Treuga Dei‘ [Pokój Boży]. I dla tych, którzy są blisko mnie i dla tych którym się wydaje, że mogą decydować o moich losach, które bez wątpienia są w rękach mego Ojca Niebieskiego. Do nikogo nie żywię w swoim sercu niechęci, nienawiści, a tym bardziej ducha odwetu. Przed tymi uczuciami pragnę się bronić całym wysiłkiem woli z pomocą łaski Bożej.”
Rozmyślania księdza Prymasa znowu przerwało pukanie do drzwi, delikatne, pukanie kogoś wahającego się, jakby wręcz postępującego mimo własnej woli.
– Proszę, proszę wejść.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Na wieki wieków. Amen.
– Bardzo Ojca przepraszam... Czy nie przeszkadzam Jego Ekscelencji? Bo, ja właśnie... Nie wiem, jak mam to powiedzieć...
– Proszę. Niech siostra mówi, jak potrafi. Słucham siostrę.
Sprawdziła drzwi, czy są zamknięte, potem jeszcze raz, jakby nie dowierzała samej sobie albo w obawie, że za nią może się wśliznąć ktoś niepożądany. Obejrzała się jeszcze raz za siebie, nasłuchiwała, czy przypadkiem ktoś nie skrada się na korytarzu.
„Typowe zachowanie się więźnia nawykłego już, przyzwyczajonego do nowych warunków, w jakich się znalazł, i mimo wewnętrznego wciąż niepogodzenia się ze swoim losem więźnia, niby wewnętrznie wolnego, ale jednak z wyraźnym piętnem odbywanej kary.. Kobiety znoszą więzienie inaczej od mężczyzn. Widoczne to jest dość wyraźnie. To ich zalęknienie, jakby z poczuciem mimowolnej winy, jakby przepraszały, że mogą niepokoić drugiego swoją obecnością...”
– Ja bardzo przepraszam jeszcze raz Księdza Prymasa, ale... – przerwała, ponownie spoglądając na drzwi.
– Słucham siostrę. Proszę, niechże siostra usiądzie – powiedział, podsuwając jej krzesło. – Jesteśmy tu sami.
– No właśnie, przyszłam, żeby wyjaśnić tę całą sytuację, jaka zaistniała od czasu, kiedy przeniesiono mnie z Grudziądza, tak nagle się to wszystko stało, bez uprzedzenia, więc...
– Słucham, słucham siostrę.
– Przyszłam, żeby mi Ojciec... jeśli to możliwe, wyjaśnił moją tutaj rolę, bo „ONI” – powiedziała, ściszając jeszcze bardziej głos – mogą posunąć się wobec mnie, a może wobec nas, do prowokacji. Mam na myśli także księdza Stanisława... Słyszałam, tam, w Grudziądzu od innych więźniarek, że „ONI”, proszę Ojca, używają kobiet do różnych prowokacji, żeby skompromitować pewnych ludzi... I ja nie wiem, co Ksiądz, Księże Prymasie, myśli o mnie, ale ja się bardzo boję, żeby to na mnie w żaden sposób nie przyszło... – mówiła ze łzami w oczach, wyrażających jeszcze więcej strachu niż na początku swojej tu wizyty.
– Ależ siostro, zapewniam cię moja droga siostro, że obawy siostry są z gruntu bezzasadne. My, uwięzieni tu przez „NICH”, we troje wiemy, na co nas stać, ale ciągle nie wiemy, na co „ICH” stać, dlatego miejmy do siebie zaufanie. Jesteśmy Bożymi dziećmi, a siostra jest dzieckiem „Rodziny Maryi”, więc proszę się nie niepokoić... A co do intencji innych, nieznanych nam przecież, naszą odpowiedzią jest nasza modlitwa i praca i nadzieja zmiłowania Pańskiego. Niech mi siostra wierzy, nie mamy innego wyjścia poza ufnością w Boże Miłosierdzie...
Patrzyła na Niego, mówiącego te słowa z coraz większym zaufaniem, aż wreszcie twarz jej rozjaśnił nieznaczny uśmiech. Poczuła w sobie wielki spokój, a w chwilę po wyjściu stąd miała nawet wyrzuty sumienia, że aż takie obawy mogły się zrodzić w jej sercu.
Po przyjściu do swego pokoju uklękła przed Krzyżem i, modląc się, zapłakała.
„Pan Bóg zaczął dzieło uszczęśliwiania człowieka od mężczyzny, wyprowadzając z jego boku niewiastę. Całe to Dzieło Boże zostało zdruzgotane przez grzech. Następnym razem zaczął od Niewiasty i z Niej to wywiódł nowego Adama. Tym razem Dzieło zostało spełnione bardzo dobrze. Pierwszy Adam przez niewiastę uległ zatraceniu, a drugi Adam zwyciężył dzięki Niewieście. A imiona tych dwóch to Ewa i Maryja...”
„Gniew Wszechmogącego Boga jest łaską. Jest to dowód opieki Bożej nad nami. Przykładem niech będzie Hiob czy Dawid. O ileż nieszczęśliwszy jest ten, który nie czuje w sobie żadnego śladu obecności Pana Boga... Bo gdy dostrzegam w sobie zagniewanie Jego na mnie, to choćbym został wdeptany w ziemię butem wroga, to i tak, wcześniej czy później, stanę się ziarnem obumarłym w ziemi z którego wyrośnie owoc... – rozważał ksiądz Stefan kardynał Wyszyński. – A moi dręczyciele, jakże oni są uczynni, którzy z pewnością nie zdają sobie sprawy, że przez ich działania dochodzę do pojednania z Bogiem. Jak bardzo powinienem ich kochać, skoro sam Pan Bóg za ich pomocą okazuje mi swoje zainteresowanie, ‘miłość nieprzyjaciół’ nie jest już li tylko zwrotem retorycznym. Ona staje się ciałem!”
„To już trzeci tydzień, kiedy przygotowuję duszę swoją na ten szczególny dzień idąc za wskazaniami błogosławionego Ludwika Marii Grignion de Montfort w jego dziele ‘O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Marii Panny’ – dziś oddaję się przez ręce mej Najlepszej Matki w całkowitą niewolę Chrystusowi Panu. Widzę w tym wielką łaskę tego dnia, bo to przecież sam Bóg podarował mi czas na dokonanie tego radosnego dzieła.”
„Święta Maryjo, Bogurodzico Dziewico, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę moją (...) przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę(...) Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało moje i duszę moją(...) nawet wartość dobrych uczynków moich, zarówno przeszłych jak i obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności.”
(...) „Pośredniczko łask wszelkich, wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje Ręce Niepokalane, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – Soli Deo! [Jedynemu Bogu].
Maryjo Jasnogórska, nie opuszczaj mnie w pracy codziennej i okaż swe czyste Oblicze w godzinie śmierci mojej. Amen.
Stoczek, 8 grudnia 1953 r.”
Takoż spełnił się Akt Osobistego Oddania Się Matce Najświętszej przez księdza Stefana kardynała Wyszyńskiego – Prymasa Polski doby komunistycznej niewoli.
„Czemu raczej wracasz myślą do tych którzy cię zadręczają, a nie do Mnie – Matki Twojej Niepokalanej, Ucieczki, Pocieszycielki i Obrony, do Syna mego, Odkupiciela oraz Ojca Miłosierdzia, który tak cię umiłował, że Syna dał za ciebie. Czyż jedynym lekarstwem nie jest Miłość, przyniesiona na Ziemię przez Syna mego? – Odwróć się od myśli swoich, a nawróć się do myśli moich. To nie ludzie, a Bóg jest twoim Zbawicielem, o którym masz mówić ludziom, a nie oglądać się na ich pomoc. Nie wszyscy cię nienawidzą, a gdybyś nawet był uważany przez wszystkich za wroga, to na pewno Ja zawsze pozostanę dla ciebie matką Pięknej Miłości, a Syn mój umiłuje cię do końca w Ojcu, który jest zawsze Miłością.”
W październiku 1955 roku, po ponad dwuletnim uwięzieniu, Ksiądz Prymas zostaje przeniesiony do klasztoru Sióstr Nazaretanek w Komańczy, miejscowości położonej około 30 kilometrów na południowy wschód od Sanoka i niecałe 10 kilometrów od granicy czechosłowackiej. Jest to już czwarte miejsce „internowania”, o złagodzonych warunkach izolacji w porównaniu z poprzednimi miejscami. Kardynał Wyszyński nadal jest pozbawiony pełnienia wszystkich funkcji kościelnych, ale tu, w Komańczy, w odróżnieniu od poprzednich miejsc uwięzienia, zostaje uwolniony z bezpośredniego nadzoru policyjnego. Jeden z oficerów dawnego Urzędu Bezpieczeństwa, ostatecznie przemianowanego na Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, którego „Internowany” nazywa „Nieznanym”, oznajmił wprost, że: „Od tej chwili nasza opieka nad Księdzem Arcybiskupem się kończy i przechodzi do Episkopatu Polski”, po czym skłoniwszy nieznacznie głowę, pożegnał księdza Prymasa krótkim i dość władczym „do widzenia”, na co zostało mu udzielone absolutorium w podobnie krótkiej formie: „żegnam pana”.
A wydarzyło się to w przeddzień uroczystości Chrystusa Króla. Nadzór nad „Internowanym” zmienił formę. „Ubecy” nie byli już tak widoczni jak w poprzednich miejscach uwięzienia. Tutaj, w Komańczy, „dyżurni” poznikali gdzieś, dozór stał się bardziej dyskretny, niemal niewidoczny.
Któregoś dnia siostra Leonia zaproponowała niby to mimochodem, że „Ojciec” – zwracając się do Jego Ekscelencji – „najlepiej czułby się na Riwierze, w słońcu”.