Balcerek uważał, że tylko ten krok zapobiegnie realizacji programu "gospodarczej Targowicy", jak nazywał wtedy rządy postsolidarnościowe, a wcześniej komunistyczny rząd Rakowskiego, zaś później i rządy postkomunistyczne. Według niego, upodmiotowienie ekonomiczne Polaków, wszystkich polskich producentów, jest podstawowym warunkiem odrodzenia narodowego, politycznego i państwowego Polski. "Budowany w tej chwili na »bagnie politycznym« system przedstawicielski – ostrzegał prof. Balcerek – i wyłoniony przezeń rząd będą kontynuować »strategię« narodowej destrukcji, jeszcze skuteczniej niż »kontraktowy« Sejm, »demokratyczny« Senat i obecny »rząd fachowców«."
W samej "Solidarności" nie było żadnej debaty na ten temat szokowej terapii planu Balcerowicza. Nowa "Solidarność" w sposób milczący całkowicie odcięła się od programu społeczno-gospodarczego "Samorządna Rzeczpospolita", przyjętego na zjeździe w Gdańsku w 1981 roku. Mimo niekonsekwencji i wewnętrznych sprzeczności programowych, zawarty był tam kluczowy projekt samorządowego przedsiębiorstwa państwowego.
Zakładano utrzymanie własności państwowej pod pracowniczą kontrolą dyspozycji i zarządzania państwową własnością, wraz z konkursowym obsadzaniem stanowisk kierowniczych przedsiębiorstwa. Ówczesnej "Solidarności" chodziło o likwidację partyjnej nomenklatury komunistycznej kadr kierowniczych przedsiębiorstw. Do tej koncepcji nie wrócono. Polityczne środowiska postsolidarnościowe praktycznie w ogóle nie interesowały się rozwiązaniami ekonomicznymi, pozostawiając je do wyłącznych rozstrzygnięć rządu Mazowieckiego i Balcerowicza.
Atmosferę intelektualną i ideową tamtych czasów dobrze oddaje los, organizowanej przeze mnie w imieniu "Solidarności" na moim wydziale, konferencji naukowej "Samorządność gospodarcza a suwerenność narodowa". Miała ona być nawiązaniem do przerwanej stanem wojennym konferencji "Podmiotowość a godność pracy", zorganizowanej przez moją wydziałową "Solidarność" w dniach 12-13 grudnia 1981 roku. W piśmie zapraszającym z marca 1989 roku do udziału w tej konferencji przewidzianej na maj 1989 roku, poprosiłem o odpowiedź na pięć głównych pytań, m.in.: "Jakie są skutki podporządkowania i zależności gospodarczej Polski dla suwerenności narodowej społeczeństwa i jakie zagrożenia dla przyszłości polskiego narodu z tego wynikają?". Zaproszenia imienne z tymi pytaniami wystosowałem do kilkudziesięciu osób, a między innymi do Ryszarda Bugaja, Tadeusza Kowalika, Adama Michnika, ks. Józefa Tischnera, Andrzeja Wielowieyskiego i Henryka Wujca. Odpowiedział na nie jedynie prof. Balcerek i nieznany mi wtedy jeszcze docent dr Gabriel Kraus.
I w związku z brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, również w kręgach regionalnej i uczelnianej "Solidarności", byłem zmuszony tę konferencję odwołać. Zorganizowałem ją w 1990 roku, ale już jako ekspert regionalnej "Solidarności '80" i w gronie tamtejszych działaczy związkowych z województwa katowickiego.
Sprawa miała głębsze, jak się wydaje, podłoże ideologiczne. Większość społeczeństwa wiązała sytuację gospodarczą Polski wyłącznie z komunizmem.
Równocześnie idealizowano kapitalizm i omijano pytanie, skąd się wzięła bieda i nędza kapitalistycznych peryferii i półperyferii, choćby Ameryki Łacińskiej, o Azji i Afryce nie wspominając. Wyjaśnienia zaś marksizmu-leninizmu o istnieniu kapitalistycznego wyzysku na świecie, nie były traktowane poważnie i uważano je za czysto propagandowe, a intelektualnie niewiarygodne, ze względu na utopijność samego marksizmu. "Z tego właśnie powodu – twierdzi Klein – to nie marksiści zostali uznani przez szkołę chicagowską za głównego wroga. Prawdziwym źródłem problemów były pomysły keynesistów w USA, socjaldemokratów w Europie Zachodniej oraz zwolenników tzw. ideologii rozwoju (zwanej też »dewelopmentalizmem«) w krajach Trzeciego Świata."
W polskich naukach społecznych teorię zależnego kapitalizmu peryferyjnego i rozwoju zależnego (owa "ideologia rozwoju" w terminologii Klein) wykładał na pewno prof. Balcerek na SGPiS, a ja na UŚ na kierunku socjologia w ramach teorii rozwoju społecznego. Kto jeszcze, tego nie wiem.
Zgodnie z tą teorią, podstawowym podziałem świata był podział na kapitalistyczne centra Ameryki Północnej, Europy Zachodniej i Japonii i kapitalistyczne peryferie oraz półperyferie Ameryki Łacińskiej, Azji i Afryki, ale także Europy Środkowowschodniej i Wschodniej. Związek Sowiecki i jego obszar imperialny z Polską włącznie, był tylko specyficznym obszarem półperyferii kapitalistycznego systemu światowego.
Główną tezą teorii zależnego kapitalizmu peryferyjnego i teorii rozwoju zależnego jest twierdzenie, iż niedorozwój peryferii jest spowodowany ich zależnością gospodarczą od centrum. Rozwój niedorozwoju peryferii i półperyferii jest funkcją rozwoju centrum. Aby jedni mogli rozwijać się szybciej, inni muszą rozwijać się wolniej. Jak to obrazowo zauważył I. Wallerstein, opisując relacje gospodarcze pomiędzy centrum a peryferiami na przykładzie Holandii i Polski na przestrzeni 500 lat, podstawą wymiany handlowej między Holandią a Polską w XVI wieku była wymiana holenderskich tekstyliów na polską pszenicę, a w wieku XX tą podstawą była wymiana holenderskiej elektroniki na polskie tekstylia.
A przełamywać peryferyjność można tylko wtedy, gdy jest się w stanie realizować własną suwerenną politykę gospodarczą. Suwerenność gospodarcza jest kluczem do wychodzenia z biedy i zacofania, a jej brak kluczem do wpadania w tę biedę i w to zacofanie.
Dla większości Polaków tym kluczowym podziałem był podział na kapitalizm i komunizm. Była to wdrukowana kalka komunistycznej propagandy, która przedstawiała świat w podziale na kapitalizm i socjalizm, jak nazywano propagandowo komunizm. Tyle że dla Polaków była to kalka odwrócona w jej wartościowaniu. Większość polskiego społeczeństwa niewiele przy tym wiedziała, jak naprawdę ten kapitalizm wygląda i jak działa. Kapitalizm to był dla niej bogaty Zachód. Dlatego znaczna część społeczeństwa odrzucającego komunizm, który skompromitował się ostatecznie przez stan wojenny, przyjmowała z naiwną wiarą rozstrzygnięcia przedstawiane przez neoliberałów jako kapitalistyczne. Stąd wynikała dodatkowo względna łatwość neoliberalnej indoktrynacji.
Innym jeszcze istotnym powodem łatwości neoliberalnej indoktrynacji była erozja polskiego patriotyzmu w całym okresie istnienia komunistycznej Polski Ludowej oraz fakt, iż pojęcia suwerenności i niepodległości widziano przez pryzmat zależności politycznej od Związku Sowieckiego. Izolacja od rzeczywistości światowego systemu kapitalistycznego nie pozwalała dostrzegać kluczowej roli suwerenności gospodarczej dla suwerenności politycznej współczesnych państw i niepodległości politycznej współczesnych narodów.
Najistotniejszym wszakże powodem łatwości w narzuceniu polskiemu społeczeństwu, w tym polskiemu światu pracy, planu Balcerowicza, były skutki psychospołeczne szokowego wstrząsu w wyniku nagłych załamań sytuacji politycznej, społecznej i ekonomicznej. Te załamania były efektem rozpadu polskiego komunizmu, krytycznej sytuacji gospodarczej i wybuchu wysokiej inflacji. Te szokowe wstrząsy wytworzyły w 1989 roku poczucie społecznego zagubienia, dezorientacji i tworzyły poczucie niepewności jutra, zachwiania poczucia bezpieczeństwa i strachu. Specyfiką zaś polskiej terapii szokowej, w odróżnieniu od chilijskiej czy rosyjskiej, była społeczna naiwność w nadziei na lepsze jutro po upadku komunizmu. W warunkach powszechnej niepewności i utraty poczucia bezpieczeństwa, bezzasadne merytorycznie obietnice planu Balcerowicza o lepszej przyszłości ekonomicznej, choć z koniecznością krótkookresowych wyrzeczeń socjalnych, były przyjmowane z naiwną wiarą i nadzieją na lepsze i pewniejsze jutro. To dlatego znacząca część społeczeństwa chciała wierzyć w plan Balcerowicza i odrzucała wszystko, co przeszkadzało jej wierzyć i mieć nadzieję. To były nade wszystko psychospołeczne konsekwencje szokowego wstrząsu. I ten szokowy wstrząs był celowo pogłębiany, a dezorientacja była realizowaną świadomą polityką propagandową. I to w formule wojny psychologicznej z własnym społeczeństwem.
Przygotowany przez ekipę Balcerowicza pakiet 11 ustaw szokowej transformacji, w równie szokowy sposób narzucono do akceptacji kontraktowemu Sejmowi tuż przed Nowym Rokiem. Zamiast wielomiesięcznej procedury legislacyjnej Sejm rozpatrzył je w 10 dni, i to łącznie z przerwą na święta Bożego Narodzenia. Był to celowy pośpiech, aby brakowało czasu na merytoryczne analizy tych ustaw. "27 grudnia 1989 r. Sejm przyjął (…) – pisze Janusz Skodlarski – pakiet 11 ustaw, które stanowiły podstawę transformacji ustrojowej w gospodarce polskiej. Program uzyskał miano Planu Balcerowicza."
Jest dobrze po siedemnastej i na koniec dnia Tymiński puszcza na swoim wielkim ekranie komputera, co często czyni, wideo z peruwiańską muzyką i tańcami z Iquitos. Przepada za tą muzyką z temperamentem i trąbkami w roli głównej. I wtedy staje mu przed oczami wyobraźni taras jego restauracji La Maloca z widokiem na Amazonkę. Ale polska nazwa tej rzeki go drażni, gdyż brzmi zdrobniale. Tak się mówi o czymś małym. A to potężna rzeka.
Gdy siadywał na tarasie z kuflem zimnego piwa, nie widział jej drugiego brzegu. Dlatego woli hiszpańską nazwę Amazonas. Amazonas miała w Iquitos, gdzie skręcała, z trzy kilometry szerokości. A do Oceanu Atlantyckiego, gdzie kończyła bieg w Brazylii, jeszcze ponad trzy tysiące kilometrów. Na wiosnę, gdy topnieją śniegi w Andach, rzeka potrafiła pójść w górę aż sześć – siedem metrów.
Tymiński często pływał po Amazonas swoim statkiem do przewozu paliwa. Pływał nim również w czasie burz, które tu są częste. Rzeka płynie przez dżunglę, która się cały czas kotłuje. Gorąca dżungla nieustannie paruje i opada deszczem. I znowu paruje i znów opada deszczem. W ciągu jednej doby potrafił przejechać przez sześć burz. Gwałtowność zmian była dla niego niesamowitym doświadczeniem. Tu człowiek odczuwał, że żyje. Gdyż życie tam można było łatwo stracić. W czasie burzy rzeka wręcz rwie wartkim nurtem, a widzi się ją w nocy tylko w krótkich rozbłyskach błyskawic. I w tych rozbłyskach widzi się płynące dookoła statku pourywane konary drzew. Gdyby któryś z nich wpadł pod śrubę napędową, byłoby po statku. Rwący nurt poniósłby go w nieprzewidywalne. Kierujący statkiem Indianin prowadził go w burzy na wyczucie. On nic nie widział. On tylko wyczuwał niebezpieczeństwa.
Tymiński czasem pływał po Amazonas i dwa tygodnie. Miał na statku swoją kabinę, do której brał ze sobą zawsze dużo książek. Powietrze na rzece jest zupełnie inne niż w dżungli. W dżungli powietrze stoi w bezruchu. I wilgotność jest tak duża, że się czuje jak gorące powietrze dosłownie oblepia człowieka. A na rzece powietrze jest w ruchu. I jest świeże. Do tego dochodzi ruch statku z perkoczącym stale silnikiem. I mija się nadbrzeża zarośnięte drzewami. I mija się gdzieniegdzie indiańskie wioski. A po pewnym czasie wszystko zlewa się ze sobą w jedno. I zostają tylko książki. I rozmyślania nad samym sobą.
Ryb jadalnych w Amazonas jest z pięćdziesiąt gatunków. Tam są nawet słodkowodne białe delfiny. Największe z ryb mają wielkość człowieka. Poluje się na nie harpunami. Są oczywiście sławne piranie. Piranie przypominają małe karpie i są dobrą rybą na śniadanie. Ale najlepsza była pieczona korwina. Jest niezwykle smakowita i ma mało ości. Większość ryb łapie się na wędkę. Jeśli rzeka opadnie nisko, to wtedy łapie się ryby sieciami. A jak rzeka idzie do góry, to łapie się ryby znów na wędkę. I wtedy ceny ryby też idą w górę. Tymiński był tylko ze dwa razy na rybach na Amazonas. Nie miał na to czasu, prowadząc interesy. A ryby w Amazonas szybko biorą. Ale trzeba też wiedzieć, gdzie jechać. Zawsze jechał z dobrym przewodnikiem.
Niesamowity dla Europejczyka był targ rybny w Iquitos. To było ulubione miejsce Tymińskiego. Często tam chodził wcześnie rano już koło piątej. Lubił jadać tam śniadania. I zobaczyć stoiska, a zwłaszcza co też to Indianie przywieźli dzisiaj z dżungli. Na stoiskach były różnorakie żółwie, pięćdziesiąt gatunków ryb i węże. Sprzedawali też na stołach już wypatroszone i odarte ze skóry małpy. Były nawet krokodyle. No i oczywiście warzywa, owoce i zioła. Na iquitańskim targu była jedna ulica, gdzie sprzedawano tylko zioła. Zioła medyczne oczywiście. I różne wyciągi z ziół i z kory. Lecznicze i wzmacniające. I różnorodne trunki na bazie rumu z trzciny cukrowej. Tymiński bardzo lubił chodzić po targu. Chociaż trudno mu się było przyzwyczaić do zapachów. W tropiku szybko się wszystko psuje. Więc konieczne było, aby ten targ zaczął się rano. I tak, około dziesiątej rano do jedenastej targ już się kończył. Fetor był już dosyć silny. Zjawiały się służby miejskie i zbierały wszystkie śmieci.
"Gdy moja żona Mulan, Chinka, pojechała ze mną pierwszy raz do Iquitos, wziąłem ją na targ.
I na targu kupiłem jej rosół z kurczaka. Usiedliśmy przy małym drewnianym stole. I wszyscy wokół podziwiali nas. Siedzieliśmy wcześnie rano w środku targu, dwoje turystów, Chinka z białym, i jedliśmy sobie rosół na śniadanie. Tam zaczynają wcześnie pracować. Gdzieś tak już o czwartej rano.
Wtedy jest jeszcze chłodno. O godzinie ósmej to już się robi tak gorąco, że trudno pracować na otwartej przestrzeni w słońcu. Tam wszyscy się starają zrobić swój biznes rano. Tak że właściwie o ósmej godzinie to już serwują takie posiłki jak lunch. Tak że można jeść tam lunch na śniadanie. Ja się też do tego przyzwyczaiłem. Przyzwyczaiłem się do tego, żeby jeść zupy czy drugie dania na śniadanie. Właśnie tam w Peru się przyzwyczaiłem."
W Iquitos Tymiński mieszkał przez pierwszy rok pobytu obok domu generała peruwiańskiej armii, dowódcy okręgu wojskowego prowincji Loreto. Przed domem generała zawsze stał uzbrojony wartownik. I generałowi nie przeszkadzało hałaśliwe, co jakiś weekend, sąsiedztwo Tymińskiego. Tymiński bowiem od czasu do czasu w weekendy wypijał nieco za dużo rumu i wychodził wtedy ze sportowym karabinkiem na tył swej posesji sąsiadującej z domem peruwiańskiego generała. Zwykł wówczas strzelać do szczurów przy śmietniku w głębi ogrodu. A strzelał czasem dobrze po dwunastej w nocy.
Dziurawił co prawda śmietniki, ale żadnego szczura nie udało mu się nigdy postrzelić. I generałowi nigdy te hałasy nie przeszkadzały. Do czasu kiedy Tymiński, również po spożyciu rumu i dobrze po północy, zaczął przedrzeźniać dwie wielkie papugi ara, które trzymał w klatkach w ogrodzie. – "Ahrra! Ahrra!" – wrzeszczał Tymiński. – "Ahrra!!! Ahrra!!!" – odpowiadały papugi. Po dziesięciu minutach przedrzeźniania papugi wpadły wręcz w amok, wrzeszcząc jak opętane swoje "Ahrra!!!". I tego nie wytrzymał generał. Wyszedł w szlafroku na balkon na pierwszym piętrze swojej posesji i zwyzywał Tymińskiego hiszpańskim wojskowym językiem od najgorszych. Ale już za trzy tygodnie znowu nie przeszkadzało mu ponowne strzelanie nocne do szczurów.
Po urodzeniu najstarszej córki Alice w 1983 roku zaczęły się nagle kłopoty. Alice po prostu nie mogła mieszkać w tropiku. Męczyły ją upały i ciągle kaszlała. Cierpiała na bronchit. Trzeba było dla chłodzenia jej organizmu kąpać to malutkie dziecko nawet dwadzieścia razy dziennie. To był jeden z kluczowych powodów, dla których Tymiński postanowił ponad rok później wrócić do Kanady. I było jeszcze coś. Tymiński był coraz bardziej psychicznie wypalony.
"Ale po trzech latach – wspominał Tymiński – zacząłem czuć coraz większe zmęczenie. Dużo piłem w tropiku. Bałem się, że zostanę alkoholikiem.
Peruwiańczycy gaszą pragnienie rumem z cytryną i lodem. Tak też to robiłem. Stałem się nerwowy. Jakiś Peruwiańczyk powiedział mi ładnie »dzień dobry«, a ja w środku miasta złapałem go i tłukłem głową o ścianę. Zreflektowałem się: Tymiński, czas wracać. Za dużo tropiku. W Peru żyłem jak król, miałem 130 pracowników, reprezentacyjną restaurację, wielkie uznanie. Ale trzeba było porzucić to królestwo jedną decyzją".