farolwebad1

A+ A A-

Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (Konno przez Azję Centralną) (20)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Krzyknęliśmy na nich, aby podjechali, lecz w odpowiedzi dostaliśmy dwa strzały karabinowe. Nie dowiedzieliśmy się nigdy, kto byli ci dwaj jeźdźcy. Mógł to być rekonesans bolszewicki, lub też poprostu zwyczajni bandyci, usiłujący w ten sposób zapobiec ewentualnemu pościgowi.

Po paru godzinach byliśmy już w Mureń-Kure. Zatrzymaliśmy się w domu kolonisty Teternikowa, który wraz z żoną okazał nam w ciągu kilku dni naszego pobytu tyle serca, że zachowaliśmy dla nich na zawsze najlepsze uczucia przyjaźni i wdzięczności. Teternikow wynajął dla nas wielbłądy i przewodników; kosztowało go to niemało trudu, gdyż z powodu częstych zamieci śnieżnych przy silnych i mroźnych wiatrach, Mongołowie obawiali się wyruszać w daleką podróż.

Podczas naszego pobytu w Mureń-Kure zjechało tam kilka rodzin, uciekających z Khatbylu, do którego znowu zaczęły się zbliżać oddziały bolszewickie; przybyło także kilku z tych oficerów, którzy uczynili rozłam w oddziale Kazagrandi. Nazajutrz po przyjeździe uciekinierów zjawili się urzędnicy mongolscy i oznajmili, że na mocy rozkazu władz chińskich żądają, aby wszyscy uciekinierzy porzucili teren klasztoru. Żadne układy nie pomogły, i uciekinierzy zmuszeni byli opuścić klasztor i rozbić namioty w okolicach Kure. Oficerowie zaś postanowili wyjechać do klasztoru Wan, co też uczynili. Lecz po drodze schwytali ich chińscy żołnierze i zamordowali.

Teternikow, dzięki swoim wpływom i osobistym stosunkom z Mongołami, uchronił nas od konieczności wyjazdu. Otrzymaliśmy prawo spędzenia w klasztorze tyle czasu, ile będzie potrzeba na zorganizowanie naszej podróży do Uliasutaju. Nie mogę tu nie wspomnieć, iż pani Teternikowa, która okazała nam tyle dobroci i serdecznej przyjaźni, była córką powstańca polskiego z r. 1863, zesłanego na Ałtaj, skąd też pochodzili oboje małżonkowie.
Po kilku dniach, spędzonych w miłym, gościnnym domu naszych nowych przyjaciół, wyruszyliśmy do Uliasutaju wraz z dużą grupą kupców chińskich i rosyjskich telekinierów.

 

Krwawy porachunek

Wyjechawszy na trakt główny, prowadzący przez Tissin-Goł do Uliasutaju, ujrzeliśmy dobroczynne słupy zburzonego telegrafu, które, dzięki pomysłowemu agronomowi, zużytkowaliśmy byli na opał.

Przeszliśmy znany już nam wąwóz ze zwisającemi nad nim skałami i wjechaliśmy w dolinę jeziora Tissin-Goł.

Zapadał zmrok. Postanowiłem zatrzymać się obecnie u starego Bobrowa, gdy reszta naszej grupy miała rozlokować się na stacji telegraficznej u Kanina.

Było już zupełnie ciemno, gdy zbliżyliśmy się do budynków stacji. Na szarem tle ściany wyraźnie rysowała się sylwetka stojącego na warcie żołnierza z karabinem. Żołnierz zatrzymał nas i zadał kilka pytań. Otrzymawszy odpowiedź, gwizdnął. Na jego sygnał zjawił się młody oficer, ubrany w skórzany półkożuszek, na którym były naszyte szlify porucznika.

Zapytawszy, kto jest starszym w naszej grupie, zbliżył się do mnie i przedstawił:

– Jestem porucznik Iwanów. Stoję tu ze swemi partyzantami.

Opowiedział mi, że z kilkoma ludźmi z Syberji przedarł się przez oddziały bolszewickie, połączył z uliasutajskim komendantem rosyjskim, pułkownikiem Michajłowym i dostał polecenie trzymania straży na Tissin-Gole. Zaprosił nas do domu i rozlokował na noc. Gdy oznajmiłem mu, że ja i mój towarzysz zamierzamy skorzystać z gościnności Bobrowa, oficer machnął ręką i zawołał:

– Niech się pan nie trudzi! Bobrowie wszyscy zamordowani, a ich dom spalony doszczętu.

Nie mogłem powstrzymać się od okrzyku zgrozy.

– Zamordowani przez Kanina i Puzikowa, którzy zrabowali dom i spalili go wraz z trupami zabitych – opowiadał oficer.

– Zaraz panu to wszystko pokażę!

Wyszliśmy ze stacji i wkrótce zobaczyliśmy ponure zgliszcza. Tu i owdzie sterczały sczerniałe słupy, pośród których leżały w bezładzie spalone deski i belki domu. Na ziemi poniewierały się resztki potłuczonych naczyń, kawałki żelaza i szkła. O kilka kroków od zgliszcz, w pobliżu miejsca, gdzie dawniej stał płot, pod płachtami wojłokowemi leżały ofiary zbrodni.

– Wysłałem zaraz raport o wypadku do Uliasutaju – mówił oficer – i stamtąd przyszedł rozkaz, aby nie grzebać zabitych, gdyż będzie zarządzone prawne dochodzenie, chociaż, co prawda, już wszystko wykryłem...

– Jak to było? – zapytałem, wzruszony straszliwym obrazem.

Porucznik zaczął opowiadanie.

– Podjechałem ze swymi ludźmi nocą do Tissin-Gołu. Obawiałem się, że mogą tu być żołnierze bolszewiccy, więc podkradaliśmy się niepostrzeżenie.

Zajrzałem przez okno i zobaczyłem Kanina, Puzikowa i dziewczynę z ostrzyżonemi włosami; oglądali właśnie jakieś rzeczy, widocznie dzieląc je pomiędzy sobą, a później zaczęli ważyć kawałki srebra, kłócąc się zawzięcie. Z początku nie mogłem zrozumieć, co się stało, lecz ta kompanja od razu mi się nie podobała. Kazałem więc żołnierzowi przeskoczyć płot i otworzyć bramę, poczem wjechaliśmy szybko na dziedziniec.

Pierwsza wybiegła żona Kanina; zobaczywszy nas, załamała ręce i z okrzykiem: "Wiedziałam, że przyjdzie kara za zły czyn!", padła zemdlona. Z bocznych drzwi wybiegł jakiś mężczyzna i usiłował przeskoczyć przez płot, lecz moi ludzie go zatrzymali. Był to Puzikow. Kanin spotkał mię blady i drżący. Nie wątpiłem, że w tym domu stało się coś poważnego, więc natychmiast oznajmiłem, że wszystkich aresztuję; mężczyzn kazałem związać, a przy drzwiach postawiłem warty. Na moje pytania nikt nie odpowiadał, tylko Kaninowa padła na kolana i błagała o miłosierdzie dla jej dzieci, które są niewinne. Ostrzyżona dziewczyna zuchwale śmiała się wprost w oczy i puszczała kłęby dymu z papierosów. Zmuszony byłem uciec się do groźby.

– Domyślam się, żeście dokonali jakiejś zbrodni, lecz nie chcecie wyznać i milczeniem usiłujecie ukryć swoją winę. Nie mam nic innego do wyboru, tylko rozstrzelać mężczyzn, a kobiety wyprawić do Uliasutaju dla zbadania ich przez władze wojskowe.

– Mówiłem do nich w sposób bardzo stanowczy, gdyż rozgniewał mię ich milczący opór. Ku wielkiemu memu zdziwieniu odezwała się strzyżona dziewczyna:

– Opowiem o wszystkiem – rzekła – tylko nie karzcie ich śmiercią, ale poślijcie nas wszystkich razem do Uliasutaju.

Spisałem protokół z jej zeznań. Niech pan posłucha tego strasznego opowiadania.

– Ja i mój mąż – zaczęła swoją opowieść dziewczyna – byliśmy wysłani, jako komisarze bolszewiccy w celu zebrania danych o znacznych jakoby siłach "białych" w Mongolji, jednak od razu poznał nas Bobrów, który pochodzi z tego samego miasta, co i my. Chcieliśmy więc stąd uciekać, lecz Kanin poinformował nas, że Bobrowie są to bogaci ludzie, i że on oddawna nosi się z zamiarem zabicia ich i zabrania całego ich dobytku, poczem chce zemknąć gdzieś na Syberję.

Postanowiliśmy dopomóc mu i w tym celu zostaliśmy. Zaciągnęłam do nas kiedyś młodego Bobrowa na karty. W powrotnej drodze do domu mój mąż go zastrzelił. Potem wszyscy razem poszliśmy do domu starych. Wlazłam na płot i rzuciłam psom zatrute mięso. Wyzdychały odrazu.

Wtedy przeleźliśmy wszyscy przez oparkanienie. Na moje wołanie wyszła stara. Puzikow, przyczajony za gankiem, uderzył ją obuchem i roztrzaskał czaszkę. Gdy weszliśmy do izby, stary spał – zabiliśmy go śpiącego siekierą. Wtedy wbiegła do pokoju mała dziewczynka, wychowanka Bobrowych, która już spała, lecz zbudził ją hałas. Kanin ze strzelby myśliwskiej położył ją trupem na miejscu. Nabój z drobnego śrutu zdruzgotał całą główkę dziewczynki tak, że mózg wypadł, i kawałki jego widniały na drzwiach i na pułapie izby. Zabrawszy wszystko, co było najcenniejszego, podpaliliśmy cały dom i płot, przynieśliśmy zabitego syna Bobrowych i wrzuciliśmy go w płomienie. Ogień musiał już zatrzeć wszelkie ślady, gdyż wszystko powinno się było spalić; spaliły się więc bez śladu nawet konie i bydło. Lecz przeklęte trupy pozostały. Właśnie mieliśmy odwieźć je gdzieś daleko stąd, gdyście przybyli, a ci idjoci odrazu się zdradzili.

– Okropna, ponura historja! – ciągnął oficer, powracając ze mną do stacji.

– Włosy mi dębem stawały, gdym słuchał spokojnego opowiadania tej dziewczyny, prawie dziecka przecież. Wtedy dopiero zrozumiałem, jaką rozpustę, jaki grzech zaszczepił bolszewizm w moim narodzie, zabijając sumienie, wiarę, strach przed Bogiem! Pojąłem też, że wszyscy ludzie uczciwi i moralni powinni walczyć z tym wytworem szatana, dopóki starczy życia i sił.

Zamilkł i wpadł w ciężką zadumę.

Idąc ku domowi, zauważyłem na śniegu niedaleko drogi dużą, czarną plamę, która jakoś od razu przykuła mój wzrok do siebie.

– Co tam leży? – zapytałem, wskazując ręką w stronę plamy.

– Tam leży zabójca, Puzikow, którego kazałem zastrzelić – spokojnym głosem odpowiedział porucznik.

– Chętniebym był rozstrzelał Kanina i Puzikową, lecz nie mogłem patrzeć na łzy i rozpacz żony i dzieci Kanina, a co do tej strzyżonej rozpustnicy, to... nie umiem rozstrzeliwać kobiet. Korzystając z tego, że pańska grupa jedzie w tamte strony, poślę Kanina i tę dziewczynę do Uliasutaju, niech się tam z nimi rozprawią. Ja swoje zrobiłem! Jeżeli oddadzą ich w ręce sędziów mongolskich, ci napewno torturami i ciężkiem więzieniem ich zamęczą.

Wszystko to zaszło na Tissin-Gole, około którego płoną na błotach tajemnicze błędne ogniki, w pobliżu zaś ciągnie się na południe długa i głęboka szczelina w ziemi. Być może, że wszyscy ci Puzikowy i Kaniny wyszli z piekła przez tę szczelinę i wnieśli do życia ludzkiego zgrozę i mord, usiłując posiać ziarna tej zarazy wśród całej ludzkości.

– Cienie podziemnych złych sił, słudzy szatana! – tak nazywał zabójców Bobrowa blady, stale modlący się żołnierz, posłany przez porucznika Iwanowa dla konwojowania aresztantów.

Nasza podróż od Tissin-Gołu do Uliasutaju w towarzystwie ohydnych zbrodniarzy była nader nieprzyjemna. Ja i agronom zupełnie straciliśmy zwykłą równowagę i dobry nastrój. Kanin przez całą drogę nad czemś uporczywie rozmyślał, a bezwstydna i zuchwała dziewczyna śmiała się, śpiewała i paliła, żartując z żołnierzami i z naszymi towarzyszami podróży.

Nareszcie przeszliśmy niegościnny Zagastaj i w kilka godzin później zobaczyliśmy naprzód Jamyń, a potem bezładne zbiorowisko żółtoszarych domów i niewyraźne baszty świątyni chińskiej.

Był to Uliasutaj.

 

Trwożne dnie

Podczas naszej nieobecności w Uliasutaju zaszło dużo wypadków. Opowiadano nam, że gubernator chiński potajemnie posłał jedenastu gońców do Urgi z doniesieniami i z prośbą o instrukcje, lecz żaden z wysłanych ludzi nie powrócił. Wszyscy gubili się w domysłach, co by to mogło znaczyć, w chińskim zaś Jamyniu to zniknięcie gońców wzbudziło trwogę, która odrazu znalazła oddźwięk pośród kapców chińskich i "kuli". (Kuli – chiński najprostszy robotnik. Ta warstwa społeczeństwa wydaje żołnierzy, rewolucjonistów, "chunchuzów" i zbrodniarzy).

Oddział rosyjski, istniejący potajemnie, obecnie tak wzmógł się liczebnie, że nie mógł już ujść uwagi Chińczyków, którzy patrzyli na niego wrogo i z obawą. W mieście wszyscy chodzili uzbrojeni, nocami stawiano w każdym domu wartę. Gubernator zmobilizował dwustu "kuli" i rozlokował ich po całem mieście na postrach Mongołom i Rosjanom.

Jednakże ci nowi żołnierze nieregularni czyli "gamini", wzięci od ciężkich robót przy "noganchoszunach", czyli ogrodach warzywnych, otrzymawszy broń, podnieśli głowę i wcale nie mieli zamiaru bawić się w dyscyplinę.

Zbierali się nocami na "nogan-choszunach",w karczmach chińskich lub w niektórych sklepach i nad czemś radzili. Nocami widzieliśmy, jak znosili skądeś karabiny i naboje, widocznie do czegoś się przygotowując. W parę dni potem dowiedzieliśmy się, że "gaminy" zamierzają urządzić pogrom Mongołów i cudzoziemców w celu rabunku. Zachowanie się żołnierzy na ulicy stało się niemożliwie wyzywające i zuchwałe. Wieczorem nie można było wyjść z domu bez obawy zamordowania przez pijanych żołdaków, lub w najlepszym razie otrzymania postrzału.

Na wszelkie uwagi co do niebezpiecznej sytuacji w mieście, gubernator Wan-Dzao-Dziuń dawał nam odpowiedzi wymijające, z czego wywnioskowaliśmy, że nie miałby chyba nic przeciwko krwawej łaźni w Uliasutaju.

Wobec tego wszyscy cudzoziemcy zupełnie otwarcie przygotowywali się do obrony i ewentualnie do ucieczki.

Po nocach na rogach ulic i w załamaniach krętych uliczek czaiły się patrole oddziału rosyjskiego, na dziedzińcu byłego konsulatu rosyjskiego stali w pogotowiu uzbrojeni oficerowie i żołnierze; w każdym domu czuwali z bronią w ręku koloniści, na dziedzińcach firm chińskich wystawione były warty, gdyż kupcy byli przekonani, że w razie zwycięstwa tej lub innej strony całość ich składów, oraz sklepów będzie poważnie zagrożona ze względu na wojowniczy zapał wrogów. Ulicami przechodziły patrole pijanych "gaminów", i tylko zrzadka można było zauważyć żołnierzy regularnego oddziału chińskiego, pełniących przyboczną straż przy osobie Wan-Dzao-Dziunia. W górach, otaczających Uliasutaj, grupowali się mongolscy "cyryki", których przysłał na pomoc księciu Czułtun-Bejle chan Jassaktu, mianowany głównodowodzącym siłami zbrojnemi Mongolji Zachodniej; na "nogan-choszunach" w dalszym ciągu odbywały się zbiegowiska i wiece "gaminów" i głodnych "kuli".

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.