farolwebad1

A+ A A-

Wojna i sezon [33]

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Jozef PilsudskiOtóż w Polsce legioniści kierowali się logiką tej białej emigrantki rosyjskiej: za swe "cierpienia" – prawdziwe czy urojone – dostawali stosownie do rangi wojskowej stanowiska wójtów, burmistrzów, starostów, wojewodów, ministrów, ambasadorów, dyrektorów banków państwowych. Major Kirtiklis dostał za swe cierpienia stanowisko naczelnika wydziału bezpieczeństwa, a z czasem wicewojewody, pana Dworakowskiego przeniesiono na stanowisko naczelnika wydziału administracyjnego. A w dwa lata później Kirtiklis wygryzł Dworakowskiego i z tego stanowiska. Na naczelnika wydziału administracyjnego mianowano Tadeusza Irteńskiego. Prasa wileńska umieściła krótki komunikat głoszący, że "pan minister spraw wewnętrznych mianował pana Tadeusza Ipohorskiego-Irteńskiego na naczelnika wydziału administracyjnego".

Nazajutrz Tadeusz dostał od pana Karola Siemiaszki, oryginała spod Dokszyc, depeszę zaczynającą się tak: "Podziwiam trafność wyboru pana ministra spraw wewnętrznych"... W okresie "pomajowym" we wszystkich pokojach urzędów w Polsce zawisły na ścianach wywieszki z takim aforyzmem z pism Józefa Piłsudskiego: "Idą czasy, których znamieniem będzie wyścig pracy – jak przedtem był wyścig żelaza – jak przedtem był wyścig krwi". Ani Tadeusz Irteński, ani autor tej kroniki nie badali, z jakiego kontekstu została wyjęta powyższa sentencja. Można też wątpić, czy Piłsudski wiedział o powszechnym jej rozplakatowaniu. Tak czy inaczej, niedaleka przyszłość miała pokazać, jak bardzo źle autor sentencji przewidywał.

Stosunek Tadeusza Irteńskiego do postaci Józefa Piłsudskiego był chwiejny i zmieniał się falami. Taki zresztą musiał być stosunek tych milionów Polaków, którzy stali poza mistycznym kręgiem "siły magnetycznej" bijącej od Piłsudskiego. Ci, co stali w zasięgu tego kręgu, tj. piłsudczycy, po pierwsze kochali go (a miłość czyni ślepym), a po drugie wiedzieli, że żąda on od nich "ślepego posłuchu". Nawet tacy pośród nich, którzy byli w roku 1914 nie tylko całkiem dorośli, ale i w piśmie uczeni, uważali ten ślepy posłuch za coś naturalnego. Cóż więc można powiedzieć o pozostałych, przeważnie młodzieniaszkach, słabo lub zupełnie w piśmie nieuczonych?...

W czasie bez mała sześcioletniego pobytu w Warszawie lub w pobliżu Warszawy Tadeusz czuł do Piłsudskiego nieufność i niechęć. Był to rzecz jasna wynik oddychania powietrzem zatrutym miazmami endecji.

Ale i w tym okresie Tadeusz poczuł chwilę sympatii do Piłsudskiego, czytając jego słynną odezwę do mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego wydaną po zdobyciu Wilna w kwietniu 1919. Sympatii tej nie zachwiały uporczywe drwiny Strońskiego i innych dziennikarzy szydzących z użycia przez Piłsudskiego w odezwie słów "kraj wasz". Poza tym, nawet w okresie niechęci graniczącej z nienawiścią, Tadeusz musiał przyznać, że Piłsudski ma piękną twarz – twarz "szlachetnego szlachcica" – bez cienia zagłobowości.

W Wilnie, pod wpływem sugestywnych artykułów Stanisława Mackiewicza, strzałka nastrojów Tadeusza przechyliła się stanowczo w kierunku sympatii do Piłsudskiego. Zaczarowała go liryka rozkazu do żołnierzy wydanego po zamachu majowym. Zaczarowała liryka ustępu o "miłym mieście" w przemówieniu na zjeździe legionistów w Wilnie. Ale jednocześnie Tadeusz nie mógł nigdy zapomnieć Piłsudskiemu jego niezrozumienia niebezpieczeństwa bolszewickiego.

A później przyszły rzeczy, które zaczęły strzałkę nastrojów przechylać w odwrotnym kierunku. Strzałka drgnęła po "zniknięciu" generała Zagórskiego. Potem przyszło "Dno oka", którego tekst Tadeusz przechowywał w teczce "Curiosa" aż do września 1939. W "Dnie oka" już nie było liryki. Artykuł był napisany stylem niezaradnym, z sileniem się na dowcipy, i przeplatany brzydkimi wyrazami. Najlepszą ocenę tego artykułu dał Józio Tyszkiewicz z Duniłowicz:

– Jak mógł człowiek mający podrastające córki ogłosić drukiem coś podobnie plugawego – oburzał się zacny Józio. Później przyszły – Brześć i Bereza.

Później Tadeusz dowiedział się od Stefana Irteńskiego, który dosłużył się wysokiego stanowiska w lotnictwie, że lotnictwo polskie nie rozwija się należycie, bowiem "Piłsudski, nie rozumie znaczenia lotnictwa". Nie rozumiał też zapewne znaczenia motoryzacji. Zestarzał się i był ciężko chory. Jego "gry wojenne", na które zjeżdżał do Wilna, polegały – jak można się domyślać – na operowaniu lancą ułańską i na doktrynie Suworowa: "Kula jest głupia, a bagnet – zuch!".

Ale najbardziej Tadeusza denerwował i niepokoił brak najważniejszej zalety, którą powinien posiadać faktyczny kierownik państwa – brak umiejętności dobierania ludzi. Starzał się, otaczał się "pretorianami", bo do nich tylko miał pełne zaufanie. Musiał też nabawić się na starość manii prześladowczej.

Gdy na kilka lat przed śmiercią przyjechał do Wilna i zatrzymał się, jak zwykle, w Pałacu Rzeczypospolitej – dawnym pałacu biskupa ks. Massalskiego – wszedł w płaszczu do gabinetu wojewody na krótką pogawędkę. Wyszedł i udał się razem z wojewodą do swoich apartamentów – już bez płaszcza.

Sekretarz osobisty wojewody pan Bohdan Wendorff i urzędnik pan Paweł Jankowski pomyśleli, że trzeba płaszcz marszałka zanieść do jego apartamentów. Gdy wzięli płaszcz do ręki, zdziwił ich niezwykły ciężar. Okazało się, że w obu kieszeniach płaszcza było po ciężkim parabellum.

Nominacje "pretorianów" na te lub inne stanowiska cywilne były najczęściej nieudane. Najfatalniejszą była nominacja generała Sławoja Składkowskiego na ministra. Nie bardzo się różniła od dokonanej przez jednego z cezarów rzymskich nominacji konia na stanowisko konsula czy senatora. Czy zresztą Piłsudski traktował poważnie swych nominatów?

Najciekawszą rewelacją w głośnych "Strzępach meldunków" jest okrzyk Piłsudskiego skierowany do Sławoja:

– Bo każę pana za drzwi wyrzucić!

Może wypada wyrazić żal – poniewczasie – że tego nie zrobił.

W roku 1929 umarł Czesław Jankowski. Stanisław Mackiewicz po- święcił mu artykuł wstępny pt. "Zgon wielkiego dziennikarza". Artykuł kończył się ślicznym wierszem lirycznym zmarłego. Ostatnia strofa tego wiersza brzmiała:

Śni się... Jak błogo... Cicho... I powoli
Na wszystko dziwny jakiś schodzi cień.
Daj mi, daj rękę... Przeszło już. Nie boli.
Już odświęcony wiosny mej i doli
Zaduszny dzień.

Ze śmiercią Czesława Jankowskiego odwróciła się jedna z ostatnich stron starego Wilna. Jeszcze miał trwać na posterunku Ferdynand Ruszczyc.

Jeszcze żył niepospolitej szlachetności, niemal niekanonizowany święty wileński, profesor Marian Zdziechowski. Jeszcze w ciszy, bez ostentacji żył i pracował Zygmunt Jundziłł. Jeszcze – w całkowitym zapomnieniu – trwał ostatni "krajowiec" wileński pan Ludwik Abramowicz.

Za trumną członek redakcji "Słowa" pan Michał Obiezierski niósł na poduszce ordery zmarłego.

A w rok później opuścił Wilno pan Władysław Raczkiewicz wybrany na marszałka senatu. Opuszczał Wilno z żalem, ale i z uczuciem pewnego urazu. W czasie sześcioletniego pobytu w Wilnie miał nieostrożność zaprzyjaźnić się z niejakim panem Wardeńskim, administratorem dóbr Woropajewo hr. Konstantego Przeździeckiego. Korzystał z gościnności Wardeńskiego, polował z nim, pożyczał od niego pieniądze. Tymczasem wybuchł skandal: hr. Przeździecki wytoczył Wardeńskiemu proces o nadużycia. Prokuratura posadziła Wardeńskiego do aresztu. Sekretarz osobisty pana Raczkiewicza odwoził do więzienia zaaresztowanemu Wardeńskiemu resztę niespłaconego długu. Raczkiewicz wyjeżdżał rozumiejąc, że już nigdy do Wilna nie wróci.

Wilno wyprawiło mu królewskie pożegnanie. Dworzec był iluminowany. Wprawdzie Raczkiewicz nie był wilnianinem, ale był "tutejszy". Żegnano go więc z prawdziwym żalem. Na stanowisko "pełniącego obowiązki" wojewody mianowano pana Stefana Kirtiklisa, byłego majora żandarmerii.

 

Rozdział XIX

WIĄZANKA ADMINISTRACYJNA

Jeszcze przed wyjazdem pana Raczkiewicza na stanowisko marszałka senatu do Warszawy, czyli w okresie, gdy pan Stefan Kirtiklis był tylko wicewojewodą, jakiś dowcipniś wileński ułożył szaradę:

Pierwsza żałoba,
Drugie choroba,
Trzecie chytre zwierzę,
A wszystko – druga w Wilnie osoba,
Której pierwsza osoba trochę się boi.

Rozwiązanie: Kir-tik-lis. Szarada miała duże powodzenie. Była wynikiem fascynacji, którą emanowała bajeczna kariera pana Kirtiklisa.

Ostatni wiersz szarady nie odpowiadał jednak prawdzie. Pan Raczkiewicz miał "chody" do Piłsudskiego i na inne wysokie progi jeszcze przed "wybuchem" niepodległości. Pan Kirtiklis chodów tych nie miał i zapewne tylko marzył o dociśnięcie się tam, gdzie pan Raczkiewicz wchodził swobodnie.

Poza tym pan Raczkiewicz posiadał, jak już raz wspomniałem, "wielką tajemnicę podobania się" i potrafił niejako automatycznie czarować wszystkich – od głównego inspektora sił zbrojnych do ostatniej posługaczki w urzędzie wojewódzkim. Pan Kirtiklis nikogo nie mógł oczarować. Powierzchowność miał raczej odrażającą. Maniery – jak się zdarzy. W wielu ludziach budził lęk, ale oczywiście nie w panu Raczkiewiczu. Ludzi, którzy się do niego zbliżali, studziła mimowolna myśl: "To przecie te ciężkie łapska biły bezbronnego Jerzego Zdziechowskiego". No i w b. zaborze rosyjskim wyraz "żandarm" budził co najmniej podejrzenie. Z tym wszystkim pan Kirtiklis miał sporo cech dziecinnych. A więc przy kieliszku zwierzał się Tadeuszowi, że jego największym pragnieniem i marzeniem jest "władza". Tadeusz miał na końcu języka uwagę:

– Władza?... Każdą pańską śmielszą decyzję skasuje pierwszy lepszy radca ministerialny. Cała pańska władza polegać będzie na płoszeniu szkap chłopskich trąbką wyranżerowanego Buicka...

Oczywiście Tadeusz słów tych nie wypowiedział. A jeżeli chodzi o buicka odziedziczonego po panu Raczkiewiczu, pan Kirtiklis był bardzo z niego dumny i zwierzał się dentystce pani Janinie Żukowskiej:

– Wie pani, że jednak daleko przyjemniej jest jeździć buickiem niż fordem.

Objęcie władzy wojewódzkiej przez pana Stefana Kirtiklisa oznaczało jednocześnie objęcie steru spraw społecznych przez panią Stefanową Kirtiklisową. Zaczęła się plaga pracy społecznej. Nie wystarczało być rozsądnym, uczciwym i pracowitym urzędnikiem. Trzeba było koniecznie pracować społecznie, tj. poza godzinami urzędowania. Czy było to wychowanie fizyczne, czy Liga Morska i Kolonialna, czy Liga Obrony Powietrznej Państwa, czy Rodzina urzędnicza – byle urzędnik w tym "pracował", tj. co miesiąc, a może i częściej, brał udział w posiedzeniach i w pustosłowiu.

Plaga społeczna trwała lat kilka i urwała się dopiero z chwilą przyjazdu do Wilna najrozumniejszego ze wszystkich wojewodów wileńskich – pana Władysława Jaszczołta.

Tadeusz wykręcił się z serwitutu pracy społecznej w sposób dowcipny i szczęśliwy. Zajął się "ideowym" łowiectwem, tj. zaczął redagować miesięczny dodatek do "Słowa" pt. "Gdzie to, gdzie zagrały trąbki myśliwskie" i stał się u boku wuja Bolesława Świętorzeckiego sekretarzem i spiritus movens Towarzystwa Łowieckiego Ziem Wschodnich.

Kariera pana Stefana Kirtiklisa nie trwała w Wilnie długo. Już się w rok później załamała – jak się zdaje nie bez winy jego małżonki "społecznicy" pani Stefanowej. Zapewne miał rację weredyk z jednej z komedyjek Czechowa, gdy wykrzyknął: "Kobiety są przyczyną wszelkiej szkody i zamieszania!" (Wspomniałem o "bajecznej karierze" pana Stefana Kirtiklisa, która się załamała w Wilnie, później znów znalazła się na szczycie fali, a potem załamała się po raz drugi – tym razem na dobre – na Pomorzu. Określenie "bajeczna kariera" wymaga małego komentarza. Ściśle mówiąc wszystkie kariery w Polsce niepodległej były bajeczne. Bajeczną była kariera samej niepodległości – tak olśniewająca i tak krótka). Wilno i Wileńszczyzna obfitowały jeszcze przed zamachem majowym w różne ciekawe zdarzenia.

Ostatnio zmieniany sobota, 06 lipiec 2013 15:02
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.