farolwebad1

A+ A A-

Wojna i sezon [23]

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

W Wilnie panowie Osmołowski i Iwaszkiewicz wydawali ustawy. W okręgu mińskim stosował je pan Władysław Raczkiewicz, "kochany pan Władek", lubiany przez podwładnych i ludność, umiejący dyplomatycznie współistnieć z najtęższą administracją pod słońcem – z administracją wojskową.

Na Treku orkiestra wojskowa gra nie tylko walce i potpourri z oper i operetek, ale i Pierwszą Brygadę. Uroczej blondynce Rozie Czornej i jej przyjaciółce rudowłosej Fani Perelman asystują oficerowie i urzędnicy.

Wieczorem kartograjstwo i pijaństwo w Klubie Obywatelskim. Miodowe miesiące polskiego panowania w Mińszczyźnie płyną. Tadeusz i inni mińczucy mający swe strony rodzinne za lewem brzegiem Berezyny wierzą, że wcześniej czy później wojska polskie rozpoczną dalszą ofensywę i oswobodzą od bolszewików całą Białoruś – do Dniepru. Zresztą na odcinku Jakszy linia frontu bolszewickiego nie przebiega nad samą rzeką, lecz gdzieś głębiej na wschodzie. Szlachta borsuczyńska swobodnie przechodzi na stronę polską i z powrotem. Od jednego z szlachciców Irteńscy dowiadują się, że dwór w Baćkowie stoi cały. A Tadeusz słucha ze wzruszeniem, że szlachcic ten widział gończego Zagraja, którego ktoś musi karmić – może furman Józef albo leśnik Aleksander? – bo wygląda dobrze.

(Nie wiedzieliśmy wtedy, że spokój a właściwie zastój na froncie berezyńskim był skutkiem przerzucenia przez bolszewików niemal wszystkich sił na
fronty wewnętrzne – na walkę z Kołczakiem, Denikinem i Wranglem. Stało się to podobno nie bez cichej zgody naczelnego dowództwa polskiego).

Gdy w maju przychodzi wieść o zdobyciu Kijowa, istny szał ogarnia społeczeństwo mińskie. Na placu Katedralnym biskup Łoziński celebruje dziękczynną mszę polową...

Każdy sen ma jednak to do siebie, że jest krótki. Już w końcu maja bębni pierwszy dzwonek: rajd bolszewicki na Głębokie. A w lipcu zaczyna się panika. Pułkownik Szemet uspokaja Irteńskich, że nie ma powodu do paniki, skoro on – dowódca okręgu etapowego – ani myśli z Mińska wyjeżdżać. Jednak w kilka godzin później służąca przybiega do pani Irteńskiej z wiadomością, że pułkownik z ordynansem spakowali walizki i wynieśli się cichaczem. Pan Irteński ma obiecany wagon i pakuje skrzynie z obrazami, meblami, brązami, porcelaną. Skrzynie są opakowane fachowo przy pomocy antykwariusza pana Rapaporta.

Na każdej z nich szerokie pasy papieru z drukowanym napisem "Zbiory Kazimierza Ipohorskiego-Irteńskiego". Wszystkie te skrzynie pozostały na peronie dworca, bo żadnego wagonu nie było. Po ulicach natomiast ciągnęły w kierunku zachodnim sznury ciężarówek, wozów i furmanek naładowanych z czubem stołami i stołkami kuchennymi. Pan Irteński dziękował Panu Bogu, że mu się udało wcisnąć samemu do jakiegoś przepełnionego wagonu towarowego, pozostawiając bezcenne skrzynie na pastwę bolszewików lub ognia.

Mińsk bowiem płonął. Z lipcowego nieba bez jednej chmurki spływał na miasto żar. A tu i ówdzie w dzielnicach domów drewnianych ku niebu wiły się czarne dymy. Czasem widać było niedalekie języki pomarańczowego ognia. Ewakuacja odbywała się w upale i wśród pożarów. Białorusko-sowieccy historiografowie Mińska napiszą później, że to "białopolacy" pod-palili miasto rozmyślnie. Nonsens oczywisty. W środku wysuszonego na pieprz lata, wśród paniki, rozgardiaszu i tłoku na ulicach, gdy straż ogniowa nie mogła się przepchać przez zatłoczone ulice, byłoby raczej dziwne, gdyby nie było pożarów. Zresztą autor tej kroniki wie od ludzi, którzy mieszkali w Mińsku w latach 1921–1922 pracując w komisji granicznej, że Mińsk bardzo mało ucierpiał w czasie tych pożarów ewakuacyjnych: spłonęło kilkanaście domków drewnianych i kilka składów.

Ale w atmosferze popłochu i ucieczki, pod palącym niebem lipcowym te czarne dymy i czerwone języki ognia robiły wrażenie trochę niesamowite.
Z tych dni ewakuacyjnych Tadeuszowi utkwiły w pamięci dwa epizody.

Po ulicy Zacharzewskiej trąbiąc i wymijając wozy i furmanki, pędzi samochód Raczkiewicza. A na rogu stoi jakiś starszy prosty człowiek, jakiś właściciel domku na Lachówce czy Komarówce. Patrzy na oddalający się samochód Raczkiewicza, a po twarzy płyną mu łzy.

Drugi epizod. Nie bez trudu znalazł Tadeusz miejsce w wagonie towarowym. (Tu trzeba nadmienić, że każdy z członków rodziny Irteńskich uciekał indywidualnie, nie wiedząc o losach pozostałych). Jechał na czczo, nie miał ze sobą żadnej żywności, ale w nieszczęściu zdarzyło się szczęście – dostał krwawej biegunki i w ciągu trzech dni miał wstręt do wszelkiego jadła. A stacje, które mijali, były oczywiście doszczętnie ogołocone ze środków żywności.

Spod kół wagonu wznosił się kurz, kłęby kurzu wisiały nad wijącym się wzdłuż toru traktem, po którym nieprzerwanym łańcuchem posuwał się exodus: piękne powozy i wolanty zaprzężone w czwórkę koni, zwykłe bryczki, furmanki, wozy drabiniaste...

Tadeusz osłabiony nieustannym oddawaniem stolca złożonego przeważnie ze śluzu i krwi półleżał na jakimś twardym worku i był na wszystko zobojętniały.
W sąsiednim wagonie jechało kilkunastu żołnierzy z pułku poznańskiego – wojska zapewne bardzo dzielnego w boju, ale niesfornego poza służbą, słynnego z grabieży, nękania ludności cywilnej, bicia Żydów. Zachowywali się krzykliwie i po chuligańsku. Do wagonu ich trafił żołnierz Żyd z jakiegoś innego pułku. Zaczęli się nad nim znęcać: śmieli się z niego, nasuwali mu rogatywkę na oczy, szczypali go, udawali, że go chcą zakłuć bagnetem. Żyd znosił to wszystko w milczeniu, ale z biegających oczu można było zgadnąć, że jest bliski obłędu. W czasie jakiegoś postoju w polu przed zamkniętym semaforem jeden z Poznańczyków chlusnął na Żyda z bańki z benzyną, a drugi sięgnął po zapałki mówiąc, że go podpali. Tego już biedak nie mógł wytrzymać. Wyskoczył z wagonu i zaczął biec na oślep w kierunku łanu zieleniejącego żyta.

– Dezerter! Zdrajca! Szpieg bolszewicki! – zaczęli wrzeszczeć Poznańczycy.

Szczęknęły zamki karabinów i huknęło kilka strzałów. Żyd nie zdążył dobiec do łanu żyta i upadł kopiąc murawę nogami. W minutę później rozległ się gwizd parowozu i pociąg ruszył dalej.

 

Rozdział XIII
CUD NAD WISŁĄ

Gdy Tuchaczewski rozpoczął swą ofensywę, zarówno wojska cofające się znad rzeki Auty i Berezyny, jak cywile opuszczający okłębiony czarnymi dymami Mińsk nie przypuszczali, że fala odwrotu dopłynie do Warszawy. A jednak tak było. Poeta Słoński, autor w r. 1914 "Tej co nie zginęła", wołał teraz trochę płaczliwie: "O ludzie, już nie o Wilno, lecz o Warszawę się bijem!". Poeta trafił w sedno: o Warszawę należało się bić. A o Wilno?

O Wilno to już babka na dwoje wróżyła. A o Mińsk babka nie stawiała nawet kabały.

W ciepłej nocy sierpniowej, gdy gwar uliczny milknął, słychać było na Smolnej głuchy, bardzo daleki pomruk od strony Pragi. Na chodnikach zjawiły się napisy "Idź na front!". Kamil Mackiewicz malował plakaty.

Na jednym z nich żołnierz z twarzą Kamila pochylał karabin, a napis wołał:

"Hej, kto Polak, na bagnety!". Tadeusz z Rudym wstąpili na ochotnika do 19. eskadry lotniczej myśliwskiej, paradowali w mundurach z żółtymi kołnierzami, jeździli urzędować do koszar na Mokotowie, mieszkali prywatnie w mieście, jadali kolacje w "Asturii" na Nowym Świecie, gdzie wtedy przy stoliku pisarsko-dziennikarskim prezydował Kornel Makuszyński, jeden z filarów endeckiej "Rzeczpospolitej". O nim to śpiewano na nutę Rozmaryny w jednym z kabaretów:

Rzeczypospolito rozwijaj się (bis)!
Pójdę do Astorii,
Tam usiądę w glorii...

Razu pewnego do sali, która była na piętrze, doleciał z dołu łomot i wielki wrzask kilkudziesięciu głosów kobiecych. Na sali powstało zamieszanie. Kelnerzy biegali zaaferowani. Goście w ubraniach cywilnych wyraźnie pobledli. Co się stało? Tłum kobiet dobija się, bo chcą się rozprawić z cywilami, którzy nie idą na front. Ochotnicy umundurowani, lub tacy co przynajmniej mieli wpiętą w klapę marynarki czerwono-białą kokardkę ochotniczą, siedzieli sztywni i pozornie obojętni, choć też czuli się nieswojo. A jeden z bladych cywilów wstał i przygarbiony zaczął krążyć między stolikami, jakby szukając wyjścia pod ziemię.

Wreszcie tumult ucichł.

Właściciel "Asturii" potrafił jakoś przekonać wojownicze kobiety, że na sali nie ma tchórzów, a tylko dzielni obrońcy ojczyzny. Kto wie – może owego wieczoru wśród gości na sali był gdzieś Julian Tuwim i może ten wrzask kobiet szturmujących "Asturię" natchnął go w 9 lat później do użycia zwrotu o "stadzie dzikich bab"?

W Warszawie robiło się coraz goręcej. Wieczorami pomruk artylerii za Pragą był zupełnie wyraźny. Pod Radzyminem, prowadząc swój batalion po raz dwudziesty do kontrataku, poległ przyjaciel Tadeusza i dokooptowany członek Cempścia kapitan Ryszard Downar-Zapolski, z którym jeszcze tak
niedawno popijało się w restauracji Europejskiej w Mińsku. Ryszard wstąpił praporszczykiem do armii rosyjskiej w roku 1914 i trzy lata bez przerwy przesłużył w pierwszej linii okopów. W roku 1917 miał już na piersi dwa biało emaliowane oficerskie krzyżyki św. Jerzego. Potem był u Dowbora.

W ciągu sześciu lat omijały go kule i nie był nawet draśnięty. Był szczupły, suchy, odznaczał się niesłychaną siłą fizyczną i ogromną łagodnością charakteru.
Wieczorem po na pół pustych Alejach Ujazdowskich szły tramwaje z rannymi i migał otwarty samochód, a w nim szarobłękitna kurtka zasępionego Piłsudskiego.

A potem nadszedł Cud Wisły. Mam wrażenie, że te słowa "cud Wisły" czy też "cud nad Wisłą" powstały niejako automatycznie i bez żadnej ukrytej myśli. Były po prostu naśladowaniem będącego wciąż w świeżej pamięci Cudu Marny. Skoro Paryż ocalał dzięki cudowi nad Marną, to dlaczego Warszawa – ten "mały Paryż" – nie może być ocalona dzięki cudowi nad ukochaną szarą Wisełką? Zaledwie jednak słowa "cud Wisły" zostały wypowiedziane, już podstępne myśli rozpoczęły gorączkową pracę. Chodziło o odebranie laurów zwycięstwa Piłsudskiemu. Próbowano zwalić zwycięstwo na generała Weyganda, ale generał nie zechciał grać roli nadwiślańskiego cudotwórcy. Tedy puszczono wersję, że zwycięstwo sierpniowe nad bolszewikami było dziełem Boskiej interwencji. Wersja ta bardzo odpowiadała nastrojowi Polaków skłonnych do tego, co p. Jan Kowalik nazwał "szamanizmem narodowym". Szamanizm ten nie opuścił nas na emigracji: na łamach pewnego czasopisma wydawanego w Londynie pewien b. oficer wysokiej rangi wskrzesił go w artykule "Cud nad Wisłą" w czterdzieści lat po bitwie warszawskiej.

19. eskadrę lotniczą myśliwską zwano "cyrkiem Mroczkowskiego", gdyż dowodził nią porucznik nazwiskiem Mroczkowski, a w Warszawie był ongi cyrk Mroczkowskiego. Eskadrę przeznaczono dla obrony stolicy.

Po cudzie nad Wisłą, gdy fala bolszewików została odrzucona daleko na wschód, eskadra powinna była ruszyć z Warszawy w ślad za oddalającym się frontem. Porucznik Mroczkowski zwlekał jednak i dopiero w początku września eskadrę załadowano na pociąg. Pobyt eskadry na froncie nazwany przez Rudego "kampanią turecką" obfitował w szereg zabawnych epizodów, których opisywanie zajęłoby zbyt dużo miejsca. Tu wspomnę tylko, że Tadeusz i Rudy zaprzyjaźnili się z sierżantem Taszarkiem z Poznańskiego.

Z inicjatywy Taszarka odbyła się w okolicach Brześcia w łozach nadbużańskich obława na "zdziczałą" krowę. Mięso tej krowy było cennym nabytkiem dla eskadry karmionej w ciągu wielu dni obrzydliwymi konserwami i jeszcze obrzydliwszym chlebem.

W Brześciu eskadra zmotoryzowała się i ruszyła w stronę Prużan trakcją samochodową. Nawet kuchnia była zmotoryzowana i pewnego wieczoru wiadomość "kuchnia puściła" ogromnie zelektryzowała całą eskadrę.

Najdłuższy postój był w pięknym, lecz zapaskudzonym i zawszonym przez bolszewików dworze Drewiańczyce pod Słonimem, własności pp. Ordów. Tam łażąc po zaśmieconych pokojach, oglądając kupy odchodów sołdackich nie tylko na posadzkach, lecz nawet na klawiaturze fortepianu,Tadeusz z Rudym znaleźli kilka porzuconych gazet i tygodników sowieckich. W jednym z nich była karykatura Piłsudskiego z obwiązaną spuchniętą twarzą i napisem: "Józef I Piłsudski, król polski, granice roku 1772 wypisała mu na gębie czerwona armia". A w drugim wierszyk, z którego Tadeusz zapamiętał urywki:

Pust' Padierewskżj złobno łaja
Na pomoszcz Klemanso zowiot.
No włast' sowietow trudowaja
I etich psow s ziemli smietiot.
Wojska sowieckije kak ława
Smietut wsio nieczist' nawsiegda.
I budiet krasnoju Warszawa
1 wsie ziemnyje goroda.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.