Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Rynek papierów wartościowych jest wielce skomplikowany. Każdy, kto chce powiększyć swoje oszczędności poprzez inwestowanie na tym rynku, staje przed wyborem – korzystać z porad doradcy finansowego, czy też oddać ciężko zarobiony majątek pod opiekę zawodowego menedżera. Wbrew pozorom, nie jest to decyzja lekka, łatwa i przyjemna.
Najczęściej bywa, że klient zaczyna przygodę z inwestycjami od słuchania rad znajomych, przyjaciół czy członków rodziny. Dobrze, jeśli taka decyzja nie przyniesie większych strat, bo można całkiem zniechęcić się do pomnażania majątku cudzą pracą. Wcześniej czy później każdy staje jednak wobec konieczności wyboru: komu zaufać? Kto sprawdzi się najlepiej w roli zarządcy naszym majątkiem?
Szukanie odpowiedzi na to pytanie trzeba zacząć od podstawowego wyboru: od ustalenia raz na zawsze (albo: prawie na zawsze), czy mamy czas i ochotę zajmować się sprawą samemu, czy też chcemy zdać się na pomoc fachowca – menedżera zasobów finansowych. W pierwszym z powyższych przypadków też nie zostajemy na lodzie sami. Istnieje spora liczba zawodowych doradców finansowych, którzy służą swoją radą i doświadczeniem, sugerując konkretne rozwiązania inwestycyjne po przeprowadzeniu starannej i dogłębnej analizy sytuacji finansowej klienta, jego potrzeb, możliwości i celów.
W licznych przypadkach skorzystanie z pomocy doradcy finansowego utrudnia nam nabyta z wiekiem nieufność wobec "dobrych rad". W przypadku doradców finansowych jest to zasadniczo nieufność nieuzasadniona. Zalety korzystania z takiej rady są oczywiste: wszak doradca finansowy spędza na pracy w tym sektorze cały swój dzień roboczy. Nie ulega wątpliwości, że jego rozeznanie w tym zakresie spraw będzie większe i głębsze niż amatora, który może na pogłębianie swojej wiedzy o finansach i aktywności rynku poświęcić nie więcej niż kilka godzin tygodniowo.
O jednym trzeba pamiętać zawsze, by uniknąć nieporozumień. Doradca finansowy (w tej liczbie brokerzy i sprzedawcy oferujący fundusze powiernicze) jest tylko właśnie doradcą. Może mniej lub bardziej starannie i szczegółowo wytłumaczyć podstawy takiej czy innej rady, ale ostateczna decyzja spoczywa w rękach klienta. To on, właściciel lokowanych pieniędzy, dokonuje ostatecznego wyboru. Jeśli okaże się on błędny – można mieć do doradcy co najwyżej żal, że jego rada okazała się nietrafna. Ostateczna odpowiedzialność za wyniki decyzji inwestycyjnej spoczywa na inwestującym.
Ważnym czynnikiem, który pomoże zorientować się w potencjalnym konflikcie interesów, jest znajomość form wynagrodzenia doradcy za udzielone rady. Zazwyczaj, doradcy otrzymują honoraria od firm, w które ich klienci inwestują. Dobrze jest wiedzieć, jaka jest skala owych honorariów oraz czy i jakie występują różnice między poszczególnymi rozwiązaniami. Łatwiej się wówczas zorientować, czy doradca radzi zainwestować w fundusz X, bo istotnie tak uważa, czy też dlatego, że ów fundusz wypłaci mu wyższe komisowe.
Albo też – można ciężar całego procesu przerzucić na barki zawodowego menedżera finansowego. Oszczędzamy czas i nerwy, narażone na szwank, gdy zastanawiamy się nad problemem, czy podjęliśmy słuszną decyzję. Ma to rozwiązanie oczywiście i swoją ujemną stronę: cena takiej usługi jest zasadniczo wyższa. Kupujemy za to za nią spokój aż do odebrania zarobionych sum.
Opowieści z aresztu imigracyjnego: Z nawiększej demokracji
Napisane przez Aleksander łośTen okołotrzydziestoletni przybysz z Indii mógłby być modelem, czy to wojownika sikhijskiego, czy aktorem grającym niezwykle przystojnego kochanka w jednym z kilkuset corocznie kręconych romansów w wytwórniach indyjskich. Był sikhem i mieszkał w jednym z miasteczek Pendżabu. Jego czerwony turban odcinał się wyraźnie od smagłej twarzy i kruczoczarnego zarostu. Był on od dziesięciu lat żonaty i miał parkę dzieci. Z zawodu był kierowcą.
Przed kilkoma laty wywędrował do Kanady wraz ze swoją rodziną jego starszy brat, który został do tego zachęcony przez wuja, który przybył tu przed nim kilka lat wcześniej. Tamtego też ktoś namówił i pomógł w zasiedleniu się. Trudno dociec, kto był pierwszy w tym ciągu rodzinnych powiązań, które spowodowały, że tak z tej rodziny, jak i szeregu innych spora część młodzieży sikhijskiej rozjechała się po świecie. To podobnie jak z polskimi góralami, którzy podążali za ocean w nadziei na lepsze życie, zachęcani przez tych, którzy przybyli tu wcześniej i dość dobrze dawali sobie radę.
Kiedy jednak przed obywatelami Polski po zmianach ustrojowych zamknięto prawie granicę Kanady, to z Indii, Pakistanu czy Chin ciągną ciurkiem obywatele tych krajów, a w zasadzie całymi rzekami. Sikhowie indyjscy skarżą się w swoich wnioskach o przyznanie im statusu uciekiniera politycznego, że rząd indyjski nie pozwolił im utworzyć samodzielnego Kalistanu, że Hindusi patrzą na nich krzywo i przed laty nawet doszło między nimi do krwawej jatki. Ale było to przed laty.
W kolejnych latach premierem Indii został sikh, a wojsko i policja tego kraju jest zdominowana przez ludzi w turbanach, którzy stanowią tylko 2 proc. populacji w tym ponad miliardowym kraju. Mimo to władze imigracyjne Kanady masowo akceptują tych przybyszy, ale trzeba też powiedzieć, że wielu z nich jest zawracanych wobec ogromu kłamstw, których wysłuchują ciągle z ich ust kanadyjscy oficerowie imigracyjni.
Ten negatywny stereotyp zadziałał w przypadku Gurnama. Przybył do Kanady, wraz ze swoją żoną, w pierwsze odwiedziny, na zaproszenie swojego starszego brata, który miał tu już status stałego rezydenta. Na lotnisku torontońskim został odesłany wraz z żoną na dokładniejsze przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Ten już miał przybić stemple wizowe do paszportów, ale jeszcze postanowił zadzwonić do brata Gurnama, aby upewnić się, czy oczekuje on na niego. Faktycznie, zgłosił się brat tego przybysza. Oficer imigracyjny zapytał, czy oczekuje on na przybycie swojego brata. Ten odpowiedział, że tak. Wówczas oficer imigracyjny zapytał, jak ma na imię jego brat. Wówczas usłyszał jakieś imię indyjskie. Poprosił o powtórzenie i usłyszał tę samą odpowiedź. Podziękował i rozłączył się, a Gurnama i jego żonę zatrzymał i odesłał do aresztu imigracyjnego.
Kiedy Gurnam znalazł się w areszcie, natychmiast po zakwaterowaniu zadzwonił do brata, pytając o przyczynę takiego potraktowania go w Kanadzie. Brat też był zdziwiony. Gurnam zapytał się jeszcze, co brat powiedział oficerowi na lotnisku, że ten natychmiast podjął decyzję o aresztowaniu. Wówczas brat Gurnama powiedział, że pytał o imię przybysza i brat podał to imię. Okazało się, że podał on nie oficjalne imię Gurnama, które widniało w paszporcie, ale jakieś zdrobnienie, którego używano w rodzinie, w domu, nieoficjalnie. Nałykany łgarstwami od innych przybyszy z tego regionu, oficer imigracyjny uznał, że ma do czynienia z kolejną próbą oszustwa.
Gurnam (i jego żona, na żeńskim oddziale) przebywał w areszcie ponad miesiąc. Kolejne próby uwolnienia go za kaucją nie dawały pozytywnego rezultatu. Początkowy raport oficera imigracyjnego kazał kolejnym oficerom i sędziom imigracyjnym patrzeć na niego jako na oszusta.
Po miesiącu Gurnam poczuł się źle. Poprosił o wizytę u lekarza. Ten z początku zlekceważył ten sygnał. Kiedy Gurnam poczuł się gorzej, po dwóch tygodniach lekarz nakazał umieścić go w izolatce i dokonać gruntownych badań, w tym prześwietlenia płuc. Badania te wykazały, że Gurnam ma początkowe stadium gruźlicy. Kiedy mu o tym powiedziano, był zdumiony, bo wszak jako dziecko był zaszczepiony przeciw gruźlicy. Okazało się, że szczepionka nic nie pomogła wobec faktu pozostawania przez dwa tygodnie z osobnikiem, który był siewcą zarazków gruźlicy.
Był to przybysz z Chin, a konkretnie z Tybetu. Przebywał w areszcie imigracyjnym dokładnie siedemnaście dni, do czasu, aż został zwolniony za kaucją. Pochodząc z prześladowanego rejonu zagarniętego i rządzonego przez reżim komunistycznych Chin, wzbudzał z miejsca współczucie i dano mu możliwość starań o status uciekiniera politycznego w Kanadzie, bez badania stanu jego zdrowia. Ile osób, tak w areszcie, jak i poza nim, pozarażał do czasu ustalenia, że to on zaraził Gurnama, trudno powiedzieć. Faktem jest, że w tym samym pokoju zamieszkiwał również innych sikh i jego też umieszczono w izolatce i poddano gruntownym badaniom i okazało się, że on, mimo że był co najmniej dwa razy starszy od Gurnama i schorowany, to nie został zarażony gruźlicą.
Gurnama natychmiast przewieziono na oddział przeciwgruźliczy jednego ze szpitali torontońskich. Tam czekała go kilkumiesięczna kuracja kosztująca ponad tysiąc dolarów dziennie. Wszystko to na koszt kanadyjskiego podatnika, bo będąc aresztantem, Gurnam nie ponosił jakichkolwiek kosztów swojego pobytu w Kanadzie. Dodać należy, że jeśli będzie na tyle sprytny, to może jeszcze wytoczyć rządowi kanadyjskiemu proces sądowy o znaczną sumę odszkodowania za narażenie go na utratę zdrowia, cierpienia itd., wobec umieszczenia go w jednym pokoju w areszcie imigracyjnym z niezbadanym pod względem zdrowia człowiekiem.
Oddział przeciwgruźliczy, w którym znalazł się Gurnam, przypominał trochę kategorią swoich pacjentów populację aresztu imigracyjnego. Dominowali w nim przybysze z Azji: Indii, Pakistanu i Chin. Było sporo Murzynów tak z Karaibów, jak i z Afryki, było kilku potomków dumnych Inków, Majów czy Azteków z Ameryki Południowej. Jedynym białym był przybysz z Rosji. Na tym jednym oddziale byli oczywiście i mężczyźni, i kobiety. Wszyscy ci pacjenci byli nowymi imigrantami. Nie było na tym oddziale ani jednej osoby urodzonej w Kanadzie. Ale tylko Gurnam był aresztantem imigracyjnym. Pozostali byli tu "z wolności", czyli przeszli już sito wstępnych przesłuchań i zostali wstępnie dopuszczeni do dalszych starań o uzyskanie statusu stałego rezydenta Kanady, lub też, niektórzy z nich, już taki status uzyskali. I to z aktywną gruźlicą. Świadczy to ewidentnie o zaniedbaniach w kontroli medycznej, bądź w krajach, z których ci nowi przybysze uzyskali zgodę na przybycie do Kanady, lub też już tu, w Kanadzie.
Ale nie ma się czemu dziwić. Wszak ci kandydaci na imigrantów są badani przez "zaufanych" lekarzy w swoich rodzinnych krajach. Pewien sikh z całą szczerością powiedział, że kraj jego jest przeżarty łapówkarstwem i korupcją. Opisał sytuację, w jakiej się sam znalazł, kiedy przyleciał na pierwszą wizytę do Indii, po wyjeździe przed laty z tego kraju. Na lotnisku kontroler powiedział mu, że czegoś mu brakuje w dokumentach. Kiedy ten oświadczył, że jest obywatelem Kanady i ma wszystkie niezbędne dokumenty, został zapytany, ile przywiózł ze sobą pieniędzy. Przybysz udzielił zgodnej z prawdą odpowiedzi. Został poproszony o pokazanie tych pieniędzy. Wówczas kontroler wyjął z pliku kanadyjską studolarówkę i schował ją do swojej kieszeni. Z kolei oddał paszporty kanadyjskie przybyszowi i jego żonie i oświadczył, że teraz wszystko jest w porządku. Przybysz pogodził się z losem i wiedział nadto, że ten skorumpowany urzędnik graniczny mógł tak otwarcie kpić sobie z przepisów "największej demokracji świata", bo uzyskaną dolą dzielił się ze swoim zwierzchnikiem, a ten ze swoim, aż do samej góry. Tenże sikh z troską też mówił o tym, że w Indiach można za łapówki otrzymać każde świadectwo, jakie się chce, i to z autentycznie istniejących wyższych uczelni. Powiedział też, że wielu przybyszy z Indii, legitymując się takimi dokumentami, nostryfikuje dyplomy i uzyskuje intratne stanowiska rządowe w Kanadzie.
Wróćmy jednak do Gurnama. Przebywając na oddziale przeciwgruźliczym, wystąpił, przy pomocy agenta imigracyjnego zaangażowanego przez jego brata, o zmianę jego statusu z turysty na uciekiniera politycznego. Tak więc, mimo pewnego radykalizmu w postępowaniu, oficer imigracyjny na lotnisku miał dobre wyczucie co do faktycznych zamiarów Gurnama i jego żony. Teraz Gurnam posługiwał się dodatkowym argumentem zarażenia go na terenie Kanady gruźlicą, w staraniach o prawo pozostania w tym kraju. To spowodowało, że jeszcze kilka miesięcy po zwolnieniu go ze szpitala przebywał w areszcie, aż w końcu zapadła ostateczna decyzja o jego wydaleniu wraz z żoną.
Jego prawie dziesięciomiesięczny pobyt w Kanadzie zakończył się niepowodzeniem. Ale tysiące jego ziomków, powołując się na bzdurne argumenty, ale z naiwnością akceptowane przez władze imigracyjne, corocznie powiększa getta sikhijskie na terenie Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto
Mam na imię Marcin i mam 14 lat. Mam problem dotyczący moich rodziców. Dla mojej mamy liczy się tylko praca w banku, a dla taty jego firma. Nie ma ich cały dzień w domu. Siedzę sam z psem w wielkim domu. Rodzice od pewnego czasu w ogóle się do mnie nie odzywają. Gdy chcę z nimi pogadać, to zawsze mówią, że później, bo teraz mają ważniejsze sprawy itp. Na początku nie przejmowałem się tym, ale już dłużej tego nie wytrzymuję. Rozmawiałem z nimi i tak to nic nie dało. Co mam zrobić? Bardzo proszę o pomoc, jest to dla mnie bardzo ważne.
Mam 16 lat i często myślę o tym, by popełnić samobójstwo. W szkole nie radzę sobie najlepiej, a do tego nie mam przyjaciół. Rodzice nie chcą ze mną rozmawiać, zaraz krzyczą, złoszczą się, bo nie mają dla mnie czasu. Chyba bardziej kochają rodzeństwo niż mnie. Myślałam nawet o ucieczce z domu albo o podcięciu sobie żył. Już nawet przygotowałam nożyk. Mam często takie myśli, że nikomu nie jestem potrzebna i nikt nie będzie za mną płakał. Boję się tego, co się może zdarzyć następnego dnia. Klaudia
Przekonanie, że wychowanie jest czymś, na czym wszyscy się znamy, jest błędne. Nie wystarczy posiadać dzieci, aby wiedzieć, jak mądrze wprowadzić je w życie. Jednym rodzicom wychowanie pociech udaje się, innym niestety nie. I nie ma chyba na świecie nic wspanialszego jak zbieranie wspaniałych owoców swoich trudów wychowawczych i nie ma chyba nic gorszego, niż patrzenie na swoje dziecko jak na wielką, życiową porażkę. I proszę mi wierzyć, najlepszą naszą inwestycją nie są pieniądze, ale dobrze wychowane dzieci. To one są dla nas najlepszym "zabezpieczeniem" na te chwile, kiedy już nie będziemy w stanie o sobie decydować.
Jeśli chcesz, aby i tobie powiodło się wychowanie dzieci, powinieneś przestrzegać kilku zasad:
1. Za wszelką cenę poświęcaj im swój czas.
2. Pamiętaj o miłości i dyscyplinie (dzieci, które czują się bezwarunkowo kochane i jednocześnie znają granice, za które wychodzić im nie wolno, czują się bezpieczne).
3. Wymagając, bądź stanowczy, ale łagodny (nieagresywny).
4. Organizuj i planuj swoje życie rodzinne; jeśli możesz, niczego nie pozostawiaj przypadkowi.
Jeśli chcemy być dobrymi rodzicami, to pomimo naszego zmęczenia, powinniśmy codziennie poświęcać swoim dzieciom czas. Jeśli są to krótkie chwile, to muszą one być niezwykle sycące i przeznaczone tylko dla nich. Czasem wystarcza kilka minut, uśmiech, uścisk, radosna wymiana spojrzeń i dziecko już wie, że jest dla rodzica kimś wyjątkowym i czuje się kochane.
Dar obecności to nasz najcenniejszy podarunek, który komunikuje dziecku: "Jesteś dla mnie w tej chwili najważniejszą osobą. Lubię z tobą przebywać". Wspólne spędzanie czasu, to bycie razem i robienie różnych, zwykłych rzeczy, np. czytanie bajek, mycie samochodu, gra w koszykówkę, łowienie ryb, przygotowanie posiłku, wspólny wyjazd itp. Nie musimy wtedy chodzić w jakieś szczególne miejsca i robić jakichś szczególnych rzeczy. Naszą uwagę możemy poświęcić dziecku w każdym miejscu, ale najlepiej, gdy jesteśmy wtedy z nim sam na sam.
Jeśli mamy kilkoro dzieci, to ważne jest, abyśmy znaleźli czas dla każdego z nich indywidualnie. Może to być np. 10-minutowa rozmowa z każdym z nich przed snem, o tym jak minął dzień. Nie jest to łatwe, ale naprawdę możliwe.
Wspólny czas powinien być wypełniony pozytywnymi gestami, spojrzeniami, pełnymi aprobaty i uczucia (bez względu na to, co dziecko wcześniej zrobiło źle).
Wspólne spędzanie czasu powoduje, że my lepiej poznajemy nasze dziecko, a dziecko nas. Często bowiem w takich chwilach wywiązuje się szczera, prawdziwa rozmowa, która wiele dla dziecka znaczy i ma dla niego ogromny emocjonalny wymiar. Nasze rozmowy np. na temat naszych młodzieńczych przygód, radości, wyborów, kłopotów, lęków, komunikują dziecku: "Mama mi ufa. Też była taka jak ja. Kocha mnie". "Dzieci nigdy nie wyrastają z potrzeby szczerej rozmowy z rodzicami i innymi dorosłymi. Dzielenie się z nimi swoimi przemyśleniami i uczuciami pomaga im zbudować trwałe więzi z ludźmi (...) pomoże im w ich przyszłym życiu, nauczy, jak pielęgnować przyjaźń, pokaże, jak radzić sobie ze swoimi emocjami i myślami, jak wyrażać je w pozytywny sposób, jak bronić własnego zdania" (G. Chapman).
I na koniec jeszcze jedna sprawa, o której warto pamiętać. Do tego, aby dobrze spędzić czas z dziećmi, należy najpierw się przygotować. Aby skupić się na tym, co się dzieje w domu, trzeba zapomnieć o tym, co się wydarzyło w pracy. Niektórzy ludzie robią to, słuchając w drodze powrotnej ulubionej muzyki, inni modląc się, kolejni rozmawiając przez telefon ze współmałżonkiem. Pamiętaj, im bardziej będziesz odprężony, tym więcej będziesz mógł dać z siebie najbliższym.
Ktoś kiedyś powiedział: "Powiedz mi, na co przeznaczasz swój czas, a powiem ci, kogo lub co kochasz najbardziej". Jest w tym głęboka prawda. Mówimy, że nie mamy czasu dla dzieci, a spędzamy kilka godzin dziennie przed telewizorem, rozmawiając przez telefon czy przeglądając Internet... Ale o tym, jak to zmienić i jak ten czas znaleźć, już za tydzień
Sylwester Chyliński od lat jest sprzedawcą samochodów w Lakeshore Honda; w dzisiejszym odcinku Moto-Gońca pytamy go co może polecić ze swej oferty
Sobiesław Kwaśnicki – Panie Sylwestrze, co nowego na placu w tym roku? Pan sprzedaje hondy, hyundaie...
Sylwester Chyliński – Teoretycznie sprzedaję wszystko. Właściciel ma tutaj cztery dealershipy; mamy Hondę, Hyundaia, Subaru, Landrovera.
– Specjalizuję się w hondzie. Samochodami w Kanadzie zajmuję się prawie 20 lat, ale tu w hondzie jestem od ośmiu lat. Mamy nowiuteńkie crv- 2012, to crv przeprojektowane, civic w tym modelu jest 1,5 roku na rynku i też drugi rok jest odysseya.
- – Nowy projekt, inny wygląd z zewnątrz. A co w środku?
– Honda przez ostatnie kilka lat zachowuje tę samą platformę przenoszenia napędu, czyli i silnik, i przekładnię, bo te samochody przez ostatnie 10 lat bardzo się sprawdziły.
Najbliższa konkurencja hondy, toyota, mazda i hyundai, mają praktycznie te same parametry, te same pojemności silników, bardzo przybliżone spalanie, bo nie można powiedzieć, że toyota będzie nas biła o 2 litry na 100 km...
– W czym honda jest lepsza?
– Moim zdaniem, w porównaniu z większością samochodów honda jest lepsza, gdy chodzi o filozofię zawieszenia auta. Pan pewnie zauważył, że tu, w Kanadzie, honda jest popularna wśród ludzi, którzy mają bardziej sportowe podejście do jazdy, z reguły ludzi młodszych.
– Młodzi ludzie lubią je też modyfikować.
– No właśnie, honda ma generalnie inne podejście do zawieszenia, dla większości klientów zawieszenie to rzecz, na którą nie zwraca się uwagi, tymczasem zawieszenie w hondzie różni się tym od toyoty czy innych samochodów, że jest sztywniejsze, co daje lepsze prowadzenie; samochód lepiej się zachowuje na zakrętach przy większych prędkościach, lepsze wchodzenie, wychodzenie z zakrętów, lepsze prowadzenie w niebezpiecznych sytuacjach, które mogą nagle zaistnieć.
Nieraz pan zjeżdża z autostrady, nie zna zjazdu, wjeżdża za szybko i wtedy człowiek się łapie...
– Tym bardziej że wiele zjazdów ma zmienny promień i się zacieśnia.
– Są źle wyprofilowane – zgadza się. I tu może mi pan uwierzyć, honda lepiej się zachowuje. Przez wiele, wiele lat jeździłem toyotami, jeździłem też mitsubishi. To są wszystko porównywalne samochody, bo japońskie, ale one zawsze miały tendencję do takiego bujania się. I to jest trochę niebezpieczne w sytuacjach ekstremalnych. Oczywiście w sytuacjach normalnych to są niewielkie różnice. To jest główna różnica między hondą a innymi samochodami. Teraz inni trochę dorównują do nas – szczególnie mazda 3 i hyundai robią to samo – tzw. double wishbone – podwójne wahacze. Wcześniej mieli torque shear beam – tzw. belkę skrętną po polsku. Toyota praktycznie do dzisiaj jedzie na tej belce skrętnej, co jest bardzo solidne i dobre na takie wyboiste drogi, ale na autostradzie niekoniecznie się sprawdza.
– Czyli jeśli ktoś lubi prowadzić, to honda jest raczej samochodem dla kierowcy.
– Zgadza się, to jest samochód kierowcy, natomiast inne samochody są bardziej nakierowane na spokojniejszą, stateczną jazdę.
Podsumowując, honda ma bardziej sportowe podejście.
Z innych rzeczy, honda była bardzo mocna, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Pojęcie ACA Body, które pan znajdzie każdym materiale źródłowym. Część przodu, te wszystkie podłużnice, są wykonane z materiału lepszej jakości HSS – high strengh steel.
To lepsza stal, która lepiej pochłania siłę uderzenia, szczególnie przy uderzeniu z przodu z dużą prędkością. Te strefy zgniatania są takie, że honda przejmuje całe uderzenie na te przednie części samochodu. Wszystkie inne samochody prawie w stu procentach – nie mówię oczywiście o samochodach zrobionych z włókien węglowych czy aluminium, mówimy o samochodach średniej klasy – wszystkie są zrobione z tej samej stali. Poszycie drzwi, panele z przodu, to wszystko jest ta sama stal.
Większość samochodów tego nie ma, a ludzie, gdy kupują samochód, raczej biorą pod uwagę cenę, wygląd.
– Gdy już mówimy o tym, czym kierują się klienci, część osób lubi gadżety, jakieś GPS, jakiś radar, który patrzy do tyłu. Czy tego rodzaju rzeczy też są w tych nowych samochodach?
– W każdym z tych modeli, które mamy, czyli civic, crv, accord, pilot i odysseya, te rzeczy wszystkie są w wyposażeniu, z tym, że honda ma taką zasadę, że to nie jest w podstawowych modelach – poza crv, gdzie kamera wsteczna jest standardowa – w pozostałych samochodach to jest w wyższych pakietach. Natomiast takie rzeczy jak Bluetooth, backup camera od przyszłego roku będą we wszystkich modelach, od przyszłego roku będzie też push button startup.
– W modelach 2013?
– Tak, tych, które wchodzą od września, we wrześniu dostaniemy nowe accordy.
Natomiast radar do tyłu to tylko w wyższych modelach w 2013 accord i w odysseyach tych najdroższych. Tak więc na pewno bluetooth, na pewno kamera do tyłu będzie standardowa w modelach 2013, choć GPS ciągle będzie tylko w tych droższych modelach.
– Gdyby Pan polecał swojemu dziecku pierwsze auto, to jaki byłby to samochód i z jakim wyposażeniem?
- Jeśli nowy, to civic, z podstawowym wyposażeniem, czyli albo automatyczna, albo ręczna skrzynia biegów z klimatyzacją, cena ok. 19 tys. z małymi podatkami przed HST. Natomiast z konkurencji – hyundai bardzo dobrze się sprzedaje – elantrę też bym polecał, bo to dosyć solidny samochód.
– A co bardziej się opłaca; bo w sumie największym kosztem posiadania samochodu jest jego deprecjacja?
– To jest to, czego ludzie do końca nie rozumieją, dlatego że teraz hyundai i toyota ta nasza najbliższa konkurencja, mają podobne ceny, ale deprecjacja jest ciągle w hondzie najmniejsza, jeśli chodzi o nasz przedział cenowy.
Natomiast w tych wyższych markach bmw trzyma wartość.
– Bo to jest jednak różnica, samochód straci 80 proc. wartości czy 60 w momencie, gdy będziemy go sprzedawali...
– Zgadza się! Niezależnie od tego czy ktoś chce trzymać samochód dłużej – 10 lat – czy ktoś chce mieć samochód w tzw. okresie leasingowym 3 – 4 lata.
– Pan jako sprzedawca polecałby zrobić sobie na początku taką kalkulację, który samochód najbardziej trzyma wartość?
– Jest to bardzo mądre! Jest wiele materiałów źródłowych w Internecie, kupę porządnych opracowań, gdzie można stwierdzić – bo wie pan, salesmeni są różni – jednym można wierzyć, innym nie – które samochody najbardziej tracą, a które mają najlepszą resale value.
- I wtedy policzyć sobie całkowity koszt samochodu?
- Łącznie z kosztami rocznymi zużycia paliwa, ubezpieczenia. Muszę szczerze przyznać, że przy hondzie ubezpieczenie jest troszeczkę wyższe, bo samochód jest popularny wśród złodziei. Do 2003 roku honda była na pierwszym miejscu na liście skradzionych samochodów, od kiedy Honda wprowadziła obowiązkowy immobilizer w naszych samochodach, już nie. W tym roku, z tego co wiem, venza jest numerem jeden, jeśli chodzi o skradzione samochody.
– Ale to też wszystko można skalkulować, biorąc pod uwagę, jaki samochód się chce.
– Ubezpieczenie jest tylko jednym z wielu kosztów posiadania samochodu, bo jeszcze są koszty serwisowania. I chcę powiedzieć, że bardzo ważną rzeczą jest niski koszt i zdroworozsądkowe zasady serwisowania hond. Większość samochodów na rynku ciągle jeszcze jest w programie nakazującym serwisowanie co 6 miesięcy albo 6 tys. km. Honda –większość samochodów czterocylindrowych ma 10 tys. średnio.
- Mimo że lejemy zwykły olej, nie syntetyczny?
- Honda nie robi żadnej różnicy. Można używać obydwu rodzajów oleju. Według mnie, syntetyczny jest lepszy, ale nawet jeśli używa pan syntetycznego, to trzeba w określonym czasie, co 10 tys. km, jechać do serwisowania.
Natomiast po gwarancji sugeruję klientom używać olej syntetyczny i wtedy wydłużać wymianę oleju do 15 tys. km. W Europie to jest już prawie standard – 15 tys. do 20 tys. km na oleju syntetycznym. Tutaj dużo ludzi nie robi tego, dlatego że oleje nadal są dosyć tanie. W Europie oleje syntetyczne są dużo droższe i rzadziej są wymieniane.
– Mówiliśmy o ludziach młodych, a stateczna rodzina – jaki samochód Pan by polecał, odyssey czy crv?
– Zdecydowanie crv. Muszę się przyznać, że przez ostatnie lata rynek minivanów trochę traci. Nie wiem dlaczego, ale podejrzewam, że przyczynia się do tego recesja, to jest troszkę droższy samochód. Droższy jeśli chodzi o paliwa.
– No ale wśród vanów to jest taki cadillac.
– Zgadza się, właśnie poprzedniej klientce mówiłem, że to jest cadillac minivanów – bo faktycznie pod względem jakości i komfortu jest superniska deprecjacja i bardzo duża niezawodność.
Klienci trochę się odwracają, bo rodziny już są mniejsze.
Jeśli chodzi o crv, to bardzo dobrze się sprzedaje, rodziny 2+1, 2+2 kupują crv. Są oszczędniejsze pod względem zużycia paliwa, lżejsze, łatwiejsze w prowadzeniu. W nowych crv mamy bardzo dużą poprawę jakości, komfortu jazdy.
– Gdzie one są produkowane?
– Większość hond produkowana jest na tym kontynencie, większość, jeśli chodzi o nasz kanadyjski rynek, tutaj w Kanadzie; civic w Alliston, od tego roku crv jest w Alliston, ale też w Ohio.
- Te nasze, które Pan tu sprzedaje, są z Alliston?
- Część traków jest robiona w Alliston, część w bardzo nowoczesnej montowni w Alabamie, wszystko z japońskich części. 100 proc. accordów przychodzi z Ohio.
– Wspomnieliśmy cadillaca – czy dla starszych ludzi, którzy lubią "pływać" po drodze, to musi być lexus, czy może być honda?
– Tu mnie Pan troszkę uderzył, bo Lexus jest bardzo solidną i porządną firmą. Toyota ma bardzo dobre notowania w tutejszym społeczeństwie, ale wróciłbym do tego że toyoty i lexusy to są auta dla ludzi troszkę starszej generacji natomiast acury i hondy byłyby dla młodszych. W związku z takim bardziej sportowym podejściem w stosunku do zachowania samochodu na drodze.
Natomiast byłoby mi trudno powiedzieć, że lexus nie jest dobrym samochodem. To jest bardzo dobre auto, ekstremalnie niezawodne, bardzo niska deprecjacja i jest porównywalne z acurą – luksusową odnogą hondy – z mdx. Jest też podobne cenowo.
– Nadal Pan wierzy, że honda lepsza?
– O tak, miałem lexusa, wiem, że jest to bardzo dobry samochód, ale bardziej miękki, rozbujały na drodze, wyjątkowo cichy, natomiast honda lepiej się zachowuje w ekstremalnych sytuacjach.
Kiedyś tak było – kiedyś miałem w Niemczech mercedesa i tak samo było tam zróżnicowanie między mercedesem z bmw – obydwiema markami z wyższej półki. To samo jest między hondą a resztą, a szczególnie między hondą a toyotą.
– Panie Sylwestrze, na koniec jedno pytanie, jakie samochody u Pana kupują rodacy?
– Polacy kupują głównie hondy. Muszę przyznać, że w tym miejscu Polacy kupowali samochody, głównie od mojego tutaj poprzednika, który mnie wprowadził do tego biznesu, Marka Koreckiego. On tutaj był 22 lata, teraz od roku jest już na emeryturze.
Od początku, kiedy przyjechała pierwsza emigracja w latach 80., kupowali suzuki i hyundaie, ale bardzo szybko przeskoczyli na hondy i ma-my klientów z Hondy.
– Ludzie wracają do marki?
– Wracają, niekoniecznie do salesmenów Polaków, ale wracają do marki i to się ceni.
Dużo Polaków, którzy na emeryturę się przesiedlają do Polski, też zabiera stąd hondy ze sobą. Nie mówię, że wyłącznie, bo sprzedajemy też dużo hyundaiów i subaru Polakom. Ale myślę, że honda ma bardzo dobrą opinię wśród Polonii – zasłużenie zresztą.
Zapraszam bardzo na pogawędkę, na kawę. Nie tylko do kupno, ale też po porady. Także na serwis po sprzedaży, bo dużo ludzi chce porady, ma problemy życiowe. Miałem taką nieprzyjemną sytuację, że mój klient zmarł i żona walczy teraz ze spłatami i leasingiem. W takich sytuacjach też pomagam, gdy ludzie nie wiedzą, co robić.
– Samochód to nie tylko kupa blachy, ale część życia...
– Zgadza się, szczególnie w tym kraju – spędzamy w nim bardzo dużo czasu, przemieszczamy się na niesamowite odległości.
Samochód jest ważny.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Konto bankowe w Polsce - co się z nim dzieje po naszej śmierci?
Napisane przez Monika Skrzypek-PaliwodaSzanowni Czytelnicy, przedstawiam Państwu kolejny artykuł z cyklu "Powroty". Do tej pory ukazały się następujące teksty: "Obywatelstwo polskie dla dzieci urodzonych w Kanadzie", "Polskie dokumenty tożsamości", "Rozwód w Kanadzie i jego skutki prawne w Polsce", "Jak nabyć spadek w Polsce – zasady dziedziczenia", "Zachowek – ochrona osób najbliższych przed pominięciem w testamencie", "Jak nabyć własność nieruchomości w Polsce, nie będąc jej właścicielem – instytucja zasiedzenia", "Podział majątku małżonków po rozwodzie – według prawa polskiego", "Testament w Polsce – jak sporządzić ważny dokument", "Ustalenie ojcostwa dziecka – według prawa polskiego", "Obowiązek alimentacyjny wobec dziecka – według prawa polskiego", "Darowizna w Polsce – czyli jak skutecznie przekazać majątek najbliższym za życia", "Dział spadku – według prawa polskiego", "Podatek od spadków i darowizn w Polsce", "Obowiązki alimentacyjne między byłymi małżonkami", "Kontakty z dzieckiem po rozwodzie według prawa polskiego", "Zapis windykacyjny – nowy sposób rozporządzania majątkiem po śmierci", "Sposoby uniknięcia zapłaty zachowku – w świetle polskiego prawa spadkowego" oraz "Odrzucenie spadku jako sposób na uniknięcie długów spadkowych".
W dzisiejszym artykule omówię sytuację prawną konta bankowego założonego w Polsce w przypadku śmierci właściciela lub współwłaściciela rachunku.
Pełnomocnictwo do rachunku bankowego
Każdy z nas może udzielić innej osobie pełnomocnictwa do swojego rachunku bankowego. Zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego, pełnomocnictwo to co do zasady wygasa z chwilą śmierci którejkolwiek ze stron, czyli pełnomocnika albo mocodawcy (tj. udzielającego pełnomocnictwa), chyba że w pełnomocnictwie z przyczyn uzasadnionych zastrzeżono inaczej. Musi to jednak wynikać z treści stosunku prawnego będącego podstawą pełnomocnictwa.
Nie każde pełnomocnictwo może jednak pozostawać w mocy po śmierci pełnomocnika lub mocodawcy. W przypadku umowy rachunku bankowego nie ma możliwości udzielenia pełnomocnictwa niewygasającego w momencie śmierci mocodawcy. Warto zauważyć, że wypłata środków z rachunku przez pełnomocnika dokonana po śmierci posiadacza rachunku, a przed poinformowaniem banku o śmierci jest sprzeczna z prawem i może skutkować roszczeniem banku o naprawienie szkody lub oskarżeniem o dokonanie oszustwa na szkodę banku.
Wypłata środków z rachunku bankowego po śmierci posiadacza rachunku
Wypłata środków z rachunku bankowego po śmierci posiadacza rachunku może nastąpić jedynie na rzecz spadkobierców, którzy przedstawią postanowienie o stwierdzeniu nabycia spadku lub poświadczenie dziedziczenia, czyli innymi słowy po przedstawieniu jednego z ww. dokumentów, które potwierdzają z punktu widzenia prawnego uprawnienia do podjęcia środków po zmarłym posiadaczu rachunku. Wypłata na rzecz każdego ze spadkobierców następuje w proporcji właściwej do nabytego udziału spadkowego. Postanowienie o stwierdzeniu nabycia spadku uzyskuje się na skutek przeprowadzenia postępowania spadkowego w sądzie poprzez złożenie wniosku o stwierdzenie nabycia spadku (na podstawie testamentu lub zgodnie z zasadami dziedziczenia ustawowego w przypadku braku testamentu). Akt poświadczenia dziedziczenia sporządza notariusz i ma on taką samą moc prawną jak postanowienie o stwierdzeniu nabycia spadku.
W przypadku małżonków, jeśli zmarły małżonek posiadał na swoim indywidualnym rachunku bankowym środki pieniężne objęte wspólnością ustawową (przede wszystkim wynagrodzenie), pozostały przy życiu małżonek ma prawo żądać wypłaty połowy środków z rachunku bankowego (jako jego części ze wspólności majątkowej), natomiast druga połowa środków podlega dziedziczeniu i jest wypłacana po przedstawieniu ww. dokumentów spadkowych.
Wspólny rachunek bankowy
Zgodnie z art. 51a ustawy Prawo bankowe osoby fizyczne mogą zakładać wspólne rachunki bankowe. Oznacza to, że, o ile umowa nie stanowi inaczej, każdy ze współposiadaczy rachunku może swobodnie dysponować wszystkimi środkami pieniężnymi zgromadzonymi na rachunku oraz wypowiedzieć umowę ze skutkiem dla pozostałych współposiadaczy. Umowa rachunku wspólnego może zawierać dodatkowe postanowienia na wypadek śmierci jednego ze współposiadaczy rachunku. W takiej sytuacji można na przykład postanowić w umowie, że ulega ona rozwiązaniu, a środki są wypłacane żyjącemu współposiadaczowi albo że rachunek ulega przekształceniu w rachunek indywidualny żyjącego współposiadacza. Ponadto można zastrzec w umowie, że w miejsce zmarłego współposiadacza wchodzą jego spadkobiercy lub inna osoba. Powyższe przepisy nie wpływają na uprawnienia spadkobierców zmarłego do dochodzenia swoich praw wobec żyjących posiadaczy, lecz nie od banku, który prawidłowo wykonał postanowienia umowne rachunku wspólnego.
Niedopuszczalna jest blokada rachunku wspólnego przez bank w przypadku śmierci jednego z jego posiadaczy, nawet jeśli umowa nie zawiera postanowień co do istnienia rachunku po śmierci jednego z jego posiadaczy.
Koszty pogrzebu
Na podstawie art. 55 ustawy Prawo bankowe, w przypadku śmierci posiadacza rachunku, bank zobowiązany jest wypłacić kwotę wydatkowaną na koszty pogrzebu posiadacza rachunku. Bank jest zobowiązany wypłacić zwrot powyższych kosztów do wysokości salda rachunku. Wypłata ta następuje na rzecz osoby, która przedstawiła rachunki potwierdzające wysokość kosztów poniesionych przez nią w związku z pogrzebem. Wysokość wypłaty nie może jednak przekraczać kosztów urządzenia pogrzebu zgodnie ze zwyczajami przyjętymi w danym środowisku. Trzeba podkreślić, że nie ma tutaj znaczenia, czy osoba wnosząca o zwrot kosztów pogrzebu jest spadkobiercą zmarłego. Wypłacona kwota nie wchodzi do spadku po posiadaczu rachunku. Ocena, które koszty są zgodne ze zwyczajami, należy do banku, jednak nie może on odmówić kosztów: wystawienia nagrobka, trumny, miejsca pochówku, odzieży dla zmarłego, uroczystości pogrzebowej i stosownych zawiadomień.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, bank jest zobowiązany wypłacić zwrot powyższych kosztów do wysokości salda rachunku. Bank nie ma prawa wypłacić więcej niż suma środków na rachunku, nawet jeśli zmarły posiadacz miał prawo do korzystania z kredytu odnawialnego, gdyż obciążałoby to spadkobierców posiadacza. Koszty pogrzebu nie mogą być pokryte z rachunku wspólnego, którego współposiadaczem był zmarły.
Dyspozycja wkładem na wypadek śmierci
Art. 56 ustawy Prawo bankowe daje posiadaczowi rachunku oszczędnościowego, oszczędnościowo-rozliczeniowego lub lokaty terminowej prawo do wydania bankowi polecenia wypłaty z rachunku środków po swojej śmierci następującym osobom:
• małżonkowi,
• wstępnym (dzieciom, wnukom itd.),
• zstępnym (rodzicom, dziadkom itd.),
• rodzeństwu.
Liczba wydanych dyspozycji jest nieograniczona – można wydać polecenie, aby bank wypłacił różne kwoty np. żonie i dzieciom.
Suma wypłat na podstawie tych dyspozycji nie może być jednak wyższa niż dwudziestokrotne przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku, ogłaszane przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego za ostatni miesiąc przed śmiercią posiadacza rachunku (obecnie to przeciętne wynagrodzenie wynosi ponad 3 tysiące złotych brutto, a zatem limit przekracza 60 tysięcy złotych).
W przypadku gdy łączna suma dyspozycji przekracza dozwolony limit, dyspozycja wydana później ma pierwszeństwo przed dyspozycją wydaną wcześniej. Kwoty wypłacone na podstawie dyspozycji posiadacza nie wchodzą do spadku po nim.
Osoby, którym wypłacono kwoty przekraczające limit opisany powyżej, zobowiązane są do ich zwrotu spadkobiercom posiadacza, gdyż tylko kwoty do dozwolonego limitu są wyłączone ze spadku po posiadaczu rachunku.
Podsumowując, należy podkreślić, iż środki zgromadzone na rachunku bankowym w Polsce nie przepadają, lecz przechodzą na rzecz naszych spadkobierców. Jednak aby tak się stało, osoby te muszą przeprowadzić – najbezpieczniej za pośrednictwem polskiego adwokata – postępowanie sądowe w zakresie stwierdzenia nabycia spadku i rozliczenie spadku przed polskim urzędem skarbowym.
Spadkodawca może też ułatwić pobór zgromadzonych środków finansowych poprzez ustanowienie pełnomocnictwa na wypadek śmierci, ale tylko do ograniczonej ustawowo kwoty.
Należy zwrócić uwagę, iż polski adwokat może również pomóc w ustaleniu składu spadku, gdy do końca nie orientujemy się, jaki majątek bliska nam osoba pozostawiła w Polsce, w tym również poszukiwaniu kont bankowych i ustalaniu ich stanu finansowego w momencie śmierci spadkodawcy.
Monika Skrzypek-Paliwoda
adwokat
reprezentująca w całym kraju sprawy Polaków powracających do Ojczyzny,
prowadząca Kancelarię Adwokacką
w Polsce
W niedzielę, 12 sierpnia, w sanktuarium Męczenników Kanadyjskich w Midland odbyły się uroczystości odpustowe zorganizowane przez Konferencję Polskich Księży na Wschodnią Kanadę, na czele z prowincjałem misjonarzy oblatów, ojcem Marianem Gilem. Rozpoczęły się Mszą Świętą z udziałem licznie zaproszonych księży i zakonników z polskich parafii oraz kilkutysięcznego tłumu wiernych. Mszy Świętej przewodniczył ksiądz biskup Antoni Długosz z Częstochowy. Udział w Eucharystii wzięli również Rycerze Kolumba oraz organizacje parafialne.
Na uroczystości przybyli Polacy z wielu miast w Kanadzie, tych bliżej położonych i tych bardzo odległych, jak Hamilton czy Montreal. Dotarli również uczestnicy trzydziestej pielgrzymki pieszej na czele z księdzem Marcinem Rosińskim oraz innymi księżmi i siostrami zakonnymi. Wszyscy zgromadzili się na rozległym, trawiastym placu przed ołtarzem ustawionym na wzgórzu przed sanktuarium. Pogoda była słoneczna z momentami deszczowymi. W Eucharystii oprawę muzyczną zapewniła orkiestra dęta "Polonia Brass Band" oraz chór.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8344#sigProId863a332de7
Msza Święta rozpoczęła się procesją księży, Rycerzy Kolumba oraz organizacji parafialnych. Następnie głos zabrał ojciec Janusz Błażejak, proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbe w Mississaudze, który powitał wszystkich zebranych. Kolejno przemówił dyrektor sanktuarium ksiądz Bernard Karl, który powitał, a na końcu pożegnał i pobłogosławił zebranych w języku polskim, co spotkało się z wielkim entuzjazmem polskich wiernych. Wspominał Męczenników: "Oddali swoje życie tutaj, teraz ludzie z wielu krajów, wielu języków i kultur gromadzą się tutaj, aby czcić ich wiarę i aby prosić Świętych o życie w Ewangelii w dzisiejszym świecie. Wielu z was doświadczyło tego w waszej wierze, idąc z Toronto i innych miejscowości w południowym Ontario przez cały tydzień, aby dotrzeć do tego sensacyjnego miejsca. Jaki to wielki wyraz wiary. Dziękuję" (tłum. Autorka).
Kazanie wygłosił biskup Długosz, który Midland odwiedził już po raz trzeci. Ksiądz Biskup, doktor habilitowany nauk teologicznych, jest znany w Polsce z pracy z dziećmi i ze swojego talentu muzycznego i dlatego również tę Eucharystię wzbogacił swoim żartem i śpiewem. W Jego piosenkach było wiele radości i nadziei. Wszyscy zebrani na placu Polacy klaskali i wtórowali Księdzu, kiedy śpiewał. Biskup Długosz w 2007 roku został Kawalerem Orderu Uśmiechu, odznaczenia przyznanego mu na wniosek częstochowskich dzieci. Również i tu, w Midland, epatował serdecznością i radością.
Uroczystości w Midland odbywały się w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, które tu, w Kanadzie, obchodzone w tym roku było w niedzielę, 12 sierpnia. Biskup Długosz w swoim kazaniu skoncentrował się na przesłaniu, iż nigdy nikt nie powinien tracić nadziei, gdyż Bóg jest Miłością i Miłosierdziem. Odwoływał się do wielkiej miłości Maryi względem swojego syna Jezusa Chrystusa.
Ksiądz Biskup wspominał rosyjskiego pisarza Fiodora Dostojewskiego, którego miejsca twórczości i różne miejsca z jego życia udało mu się odwiedzić. Tłumaczył wiernym, że pokochał tego właśnie pisarza za jego głęboką wiarę w Jezusa Chrystusa i jego wielką miłość do Matki Bożej. Z tej głębokiej wiary wynika przesłanie wypływające z Pisma Świętego wszystkich bohaterów jego powieści. Dostojewski był wiernym Kościoła prawosławnego. Pisarz, pomimo własnych tragedii życia, jak epilepsja i uzależnienie od hazardu, spędzał wiele godzin na modlitwach. Kiedyś, będąc na zachodzie Europy, pojechał do Galerii Drezdeńskiej i godzinami przesiadywał przed obrazem Rafaela ukazującym Matkę Bożą z Dzieciątkiem. Dostojewski na pytanie zadziwionych znajomych, dlaczego to czyni, miał jedną odpowiedź: "kiedy widzę tyle zła w swoim postępowaniu i życiu, kiedy sam doświadczam tyle słabości, żeby nie tracić wiary w człowieka jadę do Drezji, by patrzeć na obraz i twarz pełnego człowieka, pełnej kobiety, która nie zdradziła Boga i nigdy nie zdradza człowieka, jest nią Matka Boża" – zacytował biskup Długosz.
Ksiądz Biskup wspominał o różnych obrazach Matki Bożej i podkreślał, że jest Ona matką każdego z nas. Głosił, że życie bez wiary nie ma sensu i że po to właśnie przybywamy do tutejszego sanktuarium, aby tę wiarę wzmocnić. To my jesteśmy za swoją wiarę odpowiedzialni i musimy się o nią troszczyć przez całe nasze życie. Biskup Długosz przypomniał słowa Jezusa Chrystusa: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem i kto wierzy we mnie choćby umarł żyć będzie". Podkreślał, iż człowiek wierzący w Chrystusa nigdy nie traci nadziei. Bez względu na to jakie napotyka trudności i cierpienie wie, że bez względu na to, co się stanie, jest życie wieczne z Bogiem. Przekaz swój umocnił piosenką pt. "Ta wiara". Opowiedział też świadectwo wiary w życie wieczne, które dała ponad dziewięćdziesięcioletnia staruszka. Kiedy odwiedził ją któregoś dnia ksiądz z sakramentem pokuty i Komunią Świętą, wyznała, że nie chce już żyć. I nie dlatego, że jej na tym świecie źle, ale dlatego, że po wypełnieniu już swojej misji tu na ziemi, po wychowaniu dzieci i wnuków i przeżyciu wielu lat według Bożych przykazań chce wreszcie spotkać się z Bogiem i z Jego Królestwa błogosławić swoim dzieciom i wnukom tu na ziemi. Nasza nadzieja jest właśnie w wierze w życie wieczne. O "Drugim Brzegu", czyli o Miłości piosenkę, aby wzbudzić w nas nadzieję, zaśpiewał Ksiądz Biskup.
Następnie ksiądz biskup Antoni Długosz poświęcił pomnik Chrystusa Miłosiernego wzniesiony na placu obok ołtarza. W tym czasie wierni odśpiewali "Jezu ufam Tobie". Po błogosławieństwie Biskup złożył życzenia i zaśpiewał "Tango" dla tegorocznego Jubilata ojca proboszcza Janusza Błażejaka, na 25-lecie kapłaństwa. Następnie Biskup poświęcił przyniesione przez wiernych medaliki, różańce, obrazy i kwiaty. Msza Święta zakończyła się odśpiewaniem "Boże coś Polskę". Po Eucharystii biskup Długosz rozmawiał i błogosławił wiernych, a także rozdał dzieciom książeczki na temat błogosławionej Indianki kanadyjskiej. Następnie wszyscy udali się na posiłek i odpoczynek, a o godzinie 15.00 uczestniczyli w nabożeństwie maryjnym.
Piękna, podniosła uroczystość zgromadziła tysiące Polaków. Plac był wypełniony po brzegi, wszędzie widać było radość ludzi. W blasku słońca błyszczał pięknie przystrojony ołtarz. Wielki drewniany Różaniec wiszący za ołtarzem przypominał o charakterze święta maryjnego. Widać było wiele grup parafialnych w różnych strojach niosących ze sobą krzyże, sztandary i święte obrazy. Eleganckie stroje Rycerzy Kolumba nadawały uroczystościom podniosły charakter. Na moment można było zapomnieć, że jest się w Kanadzie, i poczuć oddech Polski. To naprawdę niezwykłe, że tu, na obczyźnie, można zgromadzić na modlitwie takie tłumy Polaków przemierzających setki kilometrów pieszo i samochodami, przybywających do Midland, aby wspólnie modlić się i śpiewać, aby po polsku wyznać wiarę w Boga, aby być razem i trwać w polskości i polskiej religijności. Dodając do tego piękno tego miejsca można było przeżyć coś naprawdę szczególnego. Uroczystość ta daje nadzieję, że polska religijność i kultura przetrwa w Kanadzie jeszcze przez wiele lat.
Barbara Rode
Toronto
Z dr. Rafałem Augustyniakiem, młodym polskim biochemikiem pracującym na stażu na Uniwersytecie Torontońskim rozmawia Andrzej Kumor
– Co jest Twoją pasją?
– Nie ma jednej. Myślę, że są trzy. Jedna to chemia, czy nauka bardziej ogólnie, drugą są góry, no i gitara.
– Ta główna, z której żyjesz, to chemia?
– Tak.
– Jak to się zaczęło, kiedy wiedziałeś, że to jest to, czym się będziesz zajmował w życiu?
– Zaczęło się bardzo wcześnie, w szkole podstawowej, w zasadzie na pierwsze lekcji chemii, kiedy dowiedziałem się, co to jest chemia. Miałem pomysł, że muszę sobie w domu zorganizować laboratorium chemiczne. Po pierwszej lekcji chemii wróciłem do domu i powiedziałem rodzicom, że będę miał takie laboratorium. No i pierwsza odpowiedź, to było że nie, no coś ty, przecież...
– To wylatuje w powietrze.
– Tak, dokładnie. Chemia to są wybuchy, spalisz nam mieszkanie. No trudno. Po chwili refleksji rodzice stwierdzili, że lepiej mu pozwolić, bo tak to się gdzieś będzie chował w szafie, pod łóżkiem i rzeczywiście nie będziemy wiedzieli, kiedy to wyleci w powietrze. A jak będzie jawnie, to będziemy mieć większą kontrolę.
Więc rodzice się zgodzili i kilka dni później miałem pierwszą menzurkę, kolbkę, probówkę i stojaczek, no i jakieś pierwsze kolorowe substancje, które mogłem sobie przelewać.
– Gdzie to było?
– W Warszawie.W bloku.
– Powiedz, jak to się dzieje – pracowałeś przez długi czas w Paryżu – że młody człowiek, który nie ma 30 lat, wyjeżdża sobie ot tak na zagraniczne stypendium. Gdzie studiowałeś?
– Na Akademii Medycznej, teraz po zmianie nazwy jest to Warszawski Uniwersytet Medyczny.Miałem szczęście do ludzi, którzy zarażali mnie pasją. Na początku to była właśnie pani w szkole podstawowej, pani od chemii, później w liceum, kiedy to zainteresowanie nie zostało stłumione, tylko raczej rozbudzone przez chemika. Na studiach też miałem szczęście spotkać jedną panią profesor, która właśnie podchwyciła mój pomysł, że jak się jest młodym, to warto gdzieś pojeździć, zobaczyć, jak to jest na świecie, i pomogła mi nawiązać kontakty z laboratorium we Francji w Orleanie. Ja z kolei znalazłem ofertę stypendialną ambasady francuskiej w Warszawie i razem z panią profesor udało nam się przygotować solidną teczuszkę i dostać stypendium.
– Znałeś francuski?
– Uczyłem się, już gdy ten pomysł dojrzewał, w Warszawie chodziłem na zwykły kurs francuskiego. Początki we Francji były jednak bez płynnej znajomości języka.
– Po angielsku?
– Starałem się po francusku, Francuzi doceniają, że mówi się w ich języku. Wiadomo, jak to wychodzi na początku. Rzeczywiście to było docenione zarówno przez sekretarki w nowym laboratorium, jak i przez profesorów, którzy widzieli, że rzeczywiście, ktoś przyjeżdża z Polski i stara się mówić po francusku, a nie tak po prostu po angielsku, zwłaszcza że sami do angielskiego nie pałali miłością. Tak że było to ciepło przyjęte.
– Byłeś tam aż przez pięć lat, dostałeś kolejne stypendium?
– Miałem rok na zrobienie pracy magisterskiej w Orleanie, którą potem przywiozłem to do Polski, obroniłem, ale podczas tego roku właśnie zrodził się pomysł, dlaczego by nie pójść na doktorat.
No i tu kolejny profesor na mojej drodze, też pasjonat, z którym zresztą mam kontakt do dzisiaj, mówił, że skoro udało ci się dostać to stypendium, dlaczego miałbyś nie dostać kolejnego; jesteś Polakiem, widać, że jesteś mobilny, tutaj lubią takich ludzi. I rzeczywiście, udało się, znalazłem miejsce w Paryżu na kolejne cztery lata.
– Czym się zajmujesz, czym żyjesz, gdzie jest ta Twoja pasja w chemii?
– W zasadzie to nie jest czysta chemia, ponieważ studiowałem na wydziale farmacji w Warszawie, a to jest taka dziedzina, która łączy sporo wiedzy z dziedziny biologii, chemii, fizyki i matematyki. Bo w zasadzie, żeby zrozumieć, jak funkcjonuje żywy organizm, to jednak tych kilka dyscyplin naukowych trzeba połączyć.
Także to, czym się zajmuję w tej chwili, i w zasadzie od początku mojej działalności naukowej, czyli od tego wyjazdu do Orleanu, potem przez doktorat w Paryżu i teraz tutaj, w Toronto, jest poznawanie budowy cząsteczek chemicznych, które budują organizmy żywe, to są głównie białka, przy pomocy metod fizycznych.
Te cząsteczki są za małe, żeby je dostrzec gołym okiem, tak że trzeba stosować różne sztuczki i te sztuczki to są właśnie metody fizyczne, które pozwalają nam tę budowę na poziomie atomowym odkryć.
Na podstawie tej budowy wnioskujemy o różnych właściwościach białek. A te właściwości odpowiadają za pojawianie się różnych chorób, czyli takich zjawisk, które mogą się przełożyć na jakiś zysk...
– Jesteś teraz stypendystą Uniwersytetu Torontońskiego?
– Po prostu jestem zatrudniony jako pracownik uniwersytetu.
– Gdzie masz zajęcia, co robisz?
– Nie mam zajęć dydaktycznych, zajmuję się pracą czysto naukową w dwóch miejscach. Pierwszym jest Wydział Genetyki Molekularnej Uniwersytetu w Toronto, a drugie to szpital Sick Kids.
W szpitalu jest laboratorium biochemiczne, gdzie otrzymujemy białka, czyli hodujemy bakterie – to jest właśnie ta strona biologiczna – natomiast na uniwersytecie w laboratorium rezonansu magnetycznego badamy te białka i opracowujemy nowe metody otrzymywania informacji na temat struktury takich cząsteczek.
– Co to znaczy, że otrzymujesz taki efekt tego rezonansu, co to znaczy od strony białka – czyli jakie ono jest, czy ono jest zdrowe, czy jest chore, jakie ma właściwości?
– Spektroskopia magnetycznego rezonansu jądrowego polega na tym, że cząsteczki chemiczne oddziałują z promieniowaniem elektromagnetycznym. Na podstawie tego, jak te cząsteczki oddziałują, wnioskujemy o tym, jak atomy łączą się ze sobą, tworząc daną cząsteczkę chemiczną, to białko. Badamy strukturę tych białek i na podstawie tego, jaka jest ta struktura, wiemy, czy to białko odpowiada za chorobę. Gdy ma inną strukturę, odmienną, jest uszkodzone, to wtedy źle funkcjonuje, powoduje jakąś chorobę. I dzięki tej informacji naukowcy są w stanie zaprojektować takie cząsteczki chemiczne, które przyłączą się do danego białka i albo naprawią je, albo zupełnie zahamują jego aktywność, która może być na przykład wzmożona.
– Czy to jest stosowane głównie w onkologii?
– Tak. To jest generalnie ogólny mechanizm nie tylko raka, ale wszelkich chorób. Większość chorób polega na tym, że jakaś cząsteczka chemiczna, jakieś białko źle funkcjonuje albo się pojawia, gdy nie powinno go być. To mogą być białka bakteryjne, wirusowe lub też nasze białka ludzkie, które zostały uszkodzone i w ten sposób powodują chorobę. Dlatego bardzo ważne jest poznanie struktur białek. Ta wiedza później jest wykorzystywana na przykład przy produkcji nowych leków.
– Masz doświadczenie z pracą czy nauką w Polsce, we Francji i w Kanadzie. Jak oceniasz te środowiska w poszczególnych krajach?
– Jest dużo podobieństw, ale też sporo różnic. Na pewno jeśli chodzi o samą pracę naukową, język, którym posługują się naukowcy, to jest zupełnie to samo.
Już na samym początku mojego pobytu w Toronto zwróciłem uwagę na to, że rzeczywiście te same metody, te same czynności w laboratorium, które wykonywałem w Paryżu, są stosowane tutaj. Wykonujemy te same procedury, te same czynności, to wygląda dokładnie tak samo. To są te same naczynia szklane, hodowle bakterii, tak że nie ma problemu z odnalezieniem się w laboratorium.
W Polsce jest dokładnie tak samo, może tam moje doświadczenie jest troszkę mniejsze, natomiast to co pamiętam z moich studiów na wydziale farmaceutycznym – w zasadzie to jest to miejsce, gdzie zdobywałem umiejętności poruszania się laboratorium – też wyglądało bardzo podobnie.
Różnice są na poziomie finansowania nauki, to jest chyba największa różnica.
– Czyli więcej aparatury badawczej, więcej możliwości pracy, tworzenia eksperymentów itd., to wszystko zależy od pieniędzy?
– Tak. W Polsce do niedawna był taki system, że każda jednostka naukowa, laboratorium, wydział uniwersytecki dostawał pewną pulę pieniędzy bez względu na to, co robił, ilu było pracowników – to może decydowało – ale bez względu na to, czy wyniki naukowe były, czy ich nie było, pieniądze zawsze przychodziły. Niewielkie, ale zawsze. To się od jakiegoś czasu zmienia, wszedł system grantów, więc jeśli ktoś chce rzeczywiście coś robić, to musi się trochę postarać.
We Francji, i tutaj w Kanadzie, to jest od dawna zorganizowane głównie na zasadzie grantów, czyli trzeba mieć pomysł, trzeba napisać wniosek i ubiegać się o pieniądze. Bez takich grantów nie ma pieniędzy na badania...
– Trzeba urzędników przekonać, że pieniądze są potrzebne?
– Nawet nie tyle urzędników, co komisje, które przydzielają fundusze.
– Jak oceniasz różnice między Kanadą a Francją, gdzie jest lepiej pod tym względem?
– Nie szukam różnic, jednak chyba lepiej jest tutaj w Kanadzie.
– Pod względem finansowania, aparatury, swobody pracy?
– Na pewno we Francji są większe obostrzenia. Może jest to związane z tym, że część funduszy pochodzi z Unii Europejskiej, a tam jest bardzo ściśle określone, na co można wydać pewne pieniądze. Czyli jest powiedziane, że można kupić komputer, ale nie może to być laptop, tak że pole manewru jest małe.
– Do tego stopnia urzędnicy decydują?
– Tak.
– Czy widzisz się jeszcze w Polsce, czy wracasz do Polski, czy też będziesz efektem drenażu mózgów?
– Myślę, że wrócę do Polski, zwłaszcza że jest gdzie wracać, utrzymuję kontakty cały czas, staram się też w dalszym ciągu nawiązywać nowe znajomości. Laboratoria podobne do tych, w których pracowałem we Francji i pracuję tutaj, są dopiero tworzone w Polsce.
Magnetyczny rezonans jądrowy jest metodą dosyć nową i wymagającą finansowo – sprzęt jest bardzo drogi. To dopiero wchodzi w Polsce, również dzięki funduszom unijnym. Tak że nowe laboratoria tego typu są otwierane, no i można tam pracować.
– Przyjechałeś z Francji do Kanady, jak porównujesz te kraje? Jak Toronto wygląda po Paryżu?
– Na pewno jest tutaj więcej przestrzeni, znacznie mniej turystów. Przez długie lata mieszkałem w Paryżu w samym centrum, kilka kroków od katedry Notre Dame, i to było rzeczywiście uciążliwe, wstawać rano, wychodzić na ulice, rozglądać się i widzieć morze głów dookoła. Trudno iść do sklepu po zakupy, bo trzeba się przeciskać przez tłum turystów. Tutaj jest znacznie przyjemniej, dużo przestrzeni, tereny zielone... Jest bardzo przyjemnie.
– Dziękuję za rozmowę.
zdjęcia: Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Jerzy - Dzisiaj mamy święto kościelne, ale też i Dzień Wojska Polskiego, rocznicę Bitwy Warszawskiej, chciałem Pana zapytać, czy gdyby Pan był o siłach, czy stanąłby Pan w obronie Polski, tak jak tu w latach pierwszej wojny światowej i drugiej ludzie jechali walczyć za Polskę? Czy uważa Pan, że to już nie jest nasz obowiązek, mieszkających poza granicami kraju?
- Wie Pan, taka, jak ona teraz jest...
- Nie ma czego bronić?
- Nie ma czego bronić, wie pan.
- Gdyby była niepodległa?
- Ona nie jest niepodległa.
- Czyli generalnie rzecz biorąc, w tej sytuacji, jaka jest teraz, to nie?
- Nie, to nie jest kraj, którego należy bronić.
- Pana zdaniem, musi być inna Polska?
- Musi być niepodległa, a ta nie jest niepodległa.
Roman - Święto kościelne dzisiaj, ale też rocznica Bitwy Warszawskiej i dlatego chciałem Pan zapytać o taką rzecz, czy Pana zdaniem, ludzie, którzy mieszkają tutaj, my tutaj, powinniśmy stawać do obrony Polski, gdyby zaszła taka potrzeba, tak jak stawali w pierwszej czy drugiej wojnie światowej?
- Moim skromnym zdaniem, wszyscy, którzy mieszkają tutaj w Kanadzie, czują się Polakami, powinni jak jeden mąż stanąć w obronie Polski. Tak jak to było przed powstaniem Pierwszej Kadrowej, nie powinno nikogo zabraknąć.
- Gdyby była taka potrzeba?
- Zawsze!
Władek - Dzisiaj mamy rocznicę Bitwy Warszawskiej, Dzień Wojska Polskiego, czy myśli Pan, że my tutaj, mieszkający poza granicami, powinniśmy stanąć, gdy zajdzie potrzeba, w obronie Polski?
- Naturalnie, że tak.
- Myśli Pan, że to każdy powinien?
- Każdy jeden.
- Gdyby to była wojna obronna, czy generalnie, do każdej?
- Ja uważam, że generalnie.
- Pan by swoje dziecko, syna posłał?
- Naturalnie, że tak, i sam bym poszedł.
Krystyna - Dzisiaj mamy święto kościelne, ale też jest Dzień Wojska Polskiego, czy Pani zdaniem, ludzie, którzy mieszkają tutaj, powinni - gdyby przyszła taka chwila - bronić Polski, stanąć do wojska polskiego?
- Jak najbardziej.
- Pani posłałaby swojego syna?
- Tu jest problem, nie mam syna
. - A gdyby Pani miała?
- Gdyby zaszła potrzeba - to może nie dziecko posłać na wojnę, bo w końcu jak dziecko się kształci tutaj, to ono jest takim inwalidą w stosunku do Polski, ale jeżeli chodzi o wszelką pomoc, to tak.
- Ale Pani się poczuwa?
- Naturalnie!
Bogdan - Pana zdaniem, my tutaj, ludzie mieszkający poza granicami Polski, gdyby była taka potrzeba, powinniśmy stanąć w obronie kraju, tak jak ludzie stawali w I czy II wojnie światowej?
- W obronie Polski?
- Tak!
- Zależy, jak ktoś się czuje Polakiem.
- Rozumiem.
- Jeżeli ktoś już się czuje Kanadyjczykiem, to nie wiem, czy będzie stawał w obronie Polski. Zależy od tego, czy ktoś jest patriotą. Tak myślę.
List do Czytelników Gońca
Witajcie Drodzy Czytelnicy.
Jestem bardzo daleko od Was, ale wiem, że z dużym zainteresowaniem czytacie
fragmenty mojej książki. Dlatego postanowiłem do Was napisać i opowiedzieć, co u
mnie słychać. Już ponad miesiąc jestem w szpitalu i wszystko na to wskazuje, że z Bożą
pomocą moje życie ulegnie zmianie. Od wypadku ( mineło14 już lat) oddychałem przez
rurkę tracheotomiczna. Od kilku dni, po bardzo skomplikowanej operacji oddycham
już bez niej! Jestem bardzo szczęśliwy, bo po 14 latach wreszcie usłyszałem swój głos!
Z radości chce mi się biegać i skakać i śpiewać i latać mam w dłoniach cały świat. Z
chwilą usunięcia rurki narodziłem się na nowo. Szalejący optymizm porywa moje myśli w
miejsca pełne nowych możliwości. Niebawem tam dotrę naprawdę.
Jestem na dobrej drodze do lepszego życia, zaczynam głośno mówić i samodzielnie
odkrztuszać. Od tego właśnie zależy moja przyszłość. Jeśli będę odkasływał, to nigdy nie
wrócę do tej rurki i będę szczęśliwy. Żebym mógł bezpiecznie wrócić do domu i przejść
przez ten trudny etap potrzebuje inhalatora i koncentratora tlenu. Z tymi rzeczami
będzie mi łatwiej każdego dnia być coraz silniejszym i bardziej niezależnym. Będę Wam
bardzo wdzięczny, jeśli pomożecie mi uzbierać kwotę 3 tys zl na zakup tych rzeczy
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na moją stronę www.mariuszrokicki.pl
Na początku trochę bałem się tej maszyny – zupełnie nie znałem się na komputerach, byłem zielony. Asia przyniosła wprawdzie podręcznik do Windowsa, ale nie rozumiałem z niego nic. Jak zwykle, bałem się nowego. Okazało się jednak, że obsługa edytora tekstu nie jest niczym trudnym. Tak zaczęły powstawać moje pierwsze wiersze, których początkowo nie chciałem pokazywać nikomu, ale Asia przekonała mnie, że nie powinienem trzymać ich w ukryciu. Usłyszałem pozytywne opinie, które dodały mi zapału do dalszego pisania.
Komputer był darem z niebios. Nocami, przed snem, zawsze dziękowałem mojej Bozi za to, że tak o mnie dba, i za możliwość pisania wierszy. Pisałem o miłości, której mi brakowało. Literatura daje w jakimś sensie możliwość wcielenia się w rolę kochanków. Pośród słów na ekranie komputera rozciąga się królestwo, gdzie jestem niepodzielnym władcą: tworzę bohaterów, wpływam na ich losy i powołuję do istnienia nowe światy. Pisanie zastępowało mi aktywne życie i wszystko, czego brakowało. To była swoista terapia wierszem. Iluzje tworzone przez słowa są tak potężne i dają tyle radości, że wiele razy byłem zawiedziony, gdy w trakcie pisania ktoś wchodził do pokoju i siłą ściągał mnie z powrotem do brutalnej rzeczywistości.
Po kilku miesiącach od wyjścia z oddziału rehabilitacyjnego znów dał o sobie znać układ moczowy. Kolejna powtórka: ból brzucha, konieczność pobytu w szpitalu. Starałem się być silny, ale nocami trudno mi się było powstrzymać od płaczu. Ordynator Dworzański przejął się i postanowił, że znajdzie źródło bólu. Nie rzucał obietnic na wiatr: rozpoczął maraton badań i konsultacji. Udało się też znaleźć takie środki, które uśmierzały ból. Miały jednak efekty uboczne: byłem po nich jak pijany, a ich odstawienie skutkowało natychmiastowym nawrotem bólu. Jakby tego było mało, doszła jeszcze infekcja dróg oddechowych, której konsekwencjami były trudności z oddychaniem i obrzęk wokół rurki tracheotomijnej. Wizyta u laryngologa, jak zwykle, była bolesnym doświadczeniem. Kolejne badania nie przynosiły odpowiedzi, a ja znów przegrywałem swoją nieustającą walkę. Czułem, że to wszystko to zbyt dużo jak na jednego człowieka... Na szczęście nie poddawał się ordynator – był zły, że nie jest w stanie dokonać trafnej diagnozy. Szukał kolejnych badań, które mogłyby coś dać. Udało mu się załatwić tomografię komputerową, ale musieliśmy czekać na nią niemal dwa tygodnie.
Mocy i siły dodawały mi wizyty Asi – dzięki nim mogłem przetrwać każdy trudny okres. Dzięki Asi mogłem udawać, że wszystko jest w porządku, a ja jestem twardy. Mimo to powoli wpadałem w depresję. Zauważyli to moi lekarze, którzy załatwili mi konsultację psychiatryczną. Przyszedł czas na nowe leki: tym razem takie, które miały pomóc mi wyjść z dołka.
Wreszcie nadszedł dzień tomografii jamy brzusznej. Lekarze zyskali pewność, że cierpię na ból ośrodkowy, który jest przypadłością bardzo trudną w leczeniu. Wyleczono jednak wszystkie infekcje i mogłem wracać do domu. Dzięki wstawiennictwu ordynatora udało mi się dostać skierowanie na rehabilitację. Nie chciano mi go dać, bo przecież dopiero co tam byłem, ale w końcu ktoś zrozumiał, że jest ona niezbędna po każdym dłuższym pobycie w szpitalu. Bez niej nie ma szans, żeby znów siedzieć na wózku i jakoś sobie radzić.
Wróciłem ze szpitala z mnóstwem nowych zaleceń, recept i leków. Tych ostatnich było jednak za dużo. Im więcej tabletek łykałem, tym bardziej czułem się jak – po prostu – naćpany. W końcu powiedziałem "dość" i odstawiłem prawie wszystko w cholerę. Zostały tylko te leki, które brałem przed pójściem do szpitala: plastry, tramal i baclofen na spastykę. Dzięki temu powróciła jasność umysłu i znów czułem się sobą.
Pobyt na rehabilitacji nie był tak udany jak ostatnio – miałem kilku rehabilitantów zamiast jednego, co nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Na szczęście mogłem widywać się z Lidką i Gosią. Tam też poznałem kogoś jeszcze. Kogoś, kto na początku dawał mi radość i pozwolił uwierzyć, że mimo kalectwa jestem facetem. Nie chcę się nad tym rozwodzić: uczuciowy zawód, którego wtedy doświadczyłem, wiele kosztował zarówno mnie, jak i moich bliskich. Nie będę nawet wspominał imienia dziewczyny, która sprawiła tyle bólu. Wolałbym, abyśmy nigdy się nie poznali, i chciałbym o niej zapomnieć na zawsze.
Miłość nadaje życiu sens i sprawia, że niemożliwe staje się możliwe. Mnie dała tyle siły, że odstawiłem plastry przeciwbólowe (to był błąd) i tramal. Myślałem, że pokonałem ból na zawsze. Mało tego, pierwszy raz w życiu mogłem wyjść na przepustkę – wreszcie nie spędziłem samotnego weekendu na oddziale. Lekarka początkowo nie była temu przychylna, ale chyba przekonał ją mój upór. Po miesiącu zostałem wypisany.
Wtedy postanowiłem pozbyć się tego cholernego cewnika wewnętrznego. Nie było to proste, bo wiązało się z mnóstwem badań i obserwacji, a do tego okazało się, że mam dwa kamienie w pęcherzu. Udało się znaleźć odpowiedni ośrodek w Konstancinie. Za transport musieli oczywiście zapłacić rodzice (nasze składki na ubezpieczenie nie pokrywają takich fanaberii), towarzyszyła mi Asia. Byłem przekonany, że ból brzucha to przeszłość, ale w Konstancinie powrócił, i to z fanfarami. Nie miałem przy sobie plastrów, więc ratowali mnie tramalem. Po całej serii badań szybciutko rozbito i wyprowadzono kamienie z pęcherza. Po kilku dniach usunięto mi cewnik wewnętrzny, a założono zewnętrzny – kapturek. Odtąd specjalnym aparatem mierzono zaleganie moczu w pęcherzu. Od tego zależało, czy będę mógł używać cewnika zewnętrznego.
Pierwsze chwile były okropne: ból przy sikaniu i ból brzucha, spore zaleganie. Rozpaczliwie powtarzałem wszystkim, że nie chcę wracać do cewnika wewnętrznego. Zapewniali, że robią, co mogą, a ordynator wciąż ganił mnie za to, że tak długo trzymałem w sobie tamto cholerstwo. Po blisko miesiącu wyniki były wreszcie zadowalające, ale ból niezmiennie dokuczał. Lekarze uznali, że można mnie wypisać. Wśród dziesiątek recept, jakie dostałem, była też ta na lek, który miał sprawić, że sikanie nie będzie tak bolało. Jeśli jednak ból nie będzie ustępował, miałem wrócić na zabieg podcięcia zwieraczy. O czym ten ordynator gada? Co chce podcinać? Nie chciałem tu wracać, tym bardziej że trafiłem w tym szpitalu na pielęgniarkę, która powiedziała mi wprost, że mnie nienawidzi, bo musi zajmować się odsysaniem mojej wydzieliny.
Ból wciąż wygrywał. Po powrocie z Konstancina bolało cały czas, coraz trudniej było siedzieć na wózku. Nie poddawałem się jednak: tyle już przetrwałem, poradzę sobie i z tym. Było jednak coraz gorzej – prawie nie siedziałem na wózku, leki w niczym nie pomagały. Nie pomogła też kolejna wizyta na oddziale rehabilitacyjnym. Ponieważ nie było wyjścia, musiałem wrócić do Konstancina na podcięcie zwieraczy, które utrudniają odpływ moczu, co z kolei odpowiada za ten cholerny ból. Ordynator rehabilitacji załatwiła karetkę, którą – nie musiałem za to płacić – pojechałem z powrotem do Konstancina.
Trafiłem tam na tę okropną pielęgniarkę. Gdy zajrzała do sali na nocnym dyżurze, usłyszałem, jak mówi pod nosem:
– No, chyba umarł, bo się nie rusza...
– Jeszcze żyję – odparłem.
Zwiała bez słowa.
Nie przejmowałem się nią, bo chodziło tylko o to, żeby wreszcie pozbyć się bólu.
Gdy jesteś obok i pragniesz pomóc mi wstać,
To nie ma chwili piękniejszej niż ta,
Gdy czuję, że pragniesz odmienić mój świat.
Nie dałbym rady przetrwać tego wszystkiego bez przyjaciół.
Krótko przed zabiegiem wymiany cewników Rafał namówił mnie na kupno telefonu komórkowego. Początkowo go wyśmiałem: jak z renty w wysokości sto trzydzieści złotych, która w całości szła na leki, wykroić dwadzieścia pięć złotych na abonament? Wszyscy bliscy pomagali mi finansowo, a i tak ledwo starczało na leczenie! Mój pokój wyglądał jak apteka i podobnie jak ona wciąż potrzebował nowych dostaw towaru. Wszystko, co posiadałem, było darem od rodziny i przyjaciół – Luizy, Moniki, Asi. Do tego stopnia byłem bez pieniędzy, że nie miałem nawet portfela.
Zacząłem jednak marzyć o telefonie – jak cudownie byłoby móc napisać esemesa do Asi czy Rafała! Ale mnie nie stać... Byłem jak dziecko, które jednak musi mieć zabawkę, i w końcu się zdecydowałem na najniższy możliwy abonament z darmowym telefonem. Rafał miał załatwić wszystko: zabrał dokumenty i pojechał do sklepu. Po czym bardzo szybko wrócił z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
– Co jest? Masz ten telefon czy nie?
– Nie.
Znów rozczarowanie. Już nawet nie chciałem wiedzieć, czemu nie mogę mieć komórki.
– Nie panikuj i daj skończyć. Nie mam telefonu, ale za chwilę przyjdzie tu facet ze sklepu z umową do podpisania.
Zostałem właścicielem siemensa C35. Tak bardzo się z niego cieszyłem, że stał się niemal moim nowym przyjacielem. Sprawiał mi tyle radości, że traktowałem go jak żywą osobę. Ktoś, czytając to, pomyśli: wariat! Ale w moim stanie miewa się dziwnych przyjaciół. Gdy całe dnie leżysz samotnie przykuty do łóżka, nawet robak czy pająk mogą stać się bliskie.
Kiedyś przylatywała do mnie przez dziewięć dni osa – czekałem na każdą jej poranną wizytę, aby móc z nią pogadać. Prosiłem, żeby wylewać dla niej kilka kropli soku na parapet. Była zawsze punktualnie o ósmej. Dziesiątego dnia nie przyleciała – wypatrywałem jej w kolejnych dniach, ale już się nie zjawiła. Bardzo to przeżyłem i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, chciałbym się kiedyś dowiedzieć, dlaczego przestała mnie odwiedzać.
Bez przyjaciół nie byłoby prezentów spadających z nieba. Pewnego dnia niespodziewanie trafiło do mnie dziesięć tysięcy złotych. Mój tata, który przed emeryturą pracował w Banku Spółdzielczym, poprosił kolegów o pomoc. Od tamtej pory sporo czasu minęło i myślałem, że olali sprawę, ale tak nie było. Za te pieniądze kupiłem łóżko pionizujące za sześć tysięcy i ekstra ssak za ponad tysiąc złotych. To dobry moment, aby wykorzystać okazję i podziękować pani Borowieckiej, dyrektorowi Grzegorczykowi oraz wszystkim bankom za pomoc.
Przyjaciele nie zawiedli, gdy ordynator z Konstancina powiedział po zabiegu podcięcia zwieraczy, że tym razem nie zafunduje mi karetki powrotnej do domu, a transport muszę załatwić sobie sam. Załatwiłem więc transport, i to jaki! Przyjechał Rafał, a Asia wpadła na pomysł, że po drodze do Radomia możemy odwiedzić mój rodzinny dom.
Nie byłem tam ponad trzy lata – od czasu wypadku. Trochę bałem się tej wizyty: czy dam radę? Czy serce mi nie pęknie, gdy zobaczę swój pokój, Aresa, traktor? Czy dam radę przejechać obok zalewu, gdzie skończyło się moje dawne życie? Mimo tylu wątpliwości postanowiłem: jedziemy!
Z Konstancina wyjeżdżałem rozgoryczony, bo ból wciąż mi dokuczał. Łagodziło go jednak to, że jadę zwykłym samochodem, na przednim siedzeniu, a nie karetką. Mogłem patrzeć na świat i na ludzi. Postanowiłem stoczyć jeszcze jedną walkę. Jechać nad zalew, gdzie doszło do feralnego skoku, i popatrzeć na tę nienawistną toń.
Od redakcji
Można wpłacac pieniądze na konto Funadacji Charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej #24583 w każdym oddziale Credit Union pod haslem Pomoc dla Mariusza
Czeki z dopiskiem Pomoc dla Mariusza można też wysyłać do:
The Charitable Foundation of Canadian Polish Congress,
288 Roncesvalles Ave.
Toronto, Ontario M6R 2M4, Canada
( przy wpłatach 25 $ i więcej fundacja wystawia pokwitowania do rozliczenia podatkowego )
Osoby zawierające związek małżeński nie muszą dokonywać formalnej, legalnej zmiany nazwiska w prowincji Ontario, co oznacza otrzymanie nowego, zmienionego dokumentu aktu urodzenia.
Po zawarciu związku małżeńskiego, bez wprowadzenia zmian na dokumencie aktu urodzenia, można prawnie posługiwać się nazwiskiem współmałżonka. Niektórzy wybierają opcję używania dwóch nazwisk (hyphenated last name).
Ponadto wystarczy okazać się prawidłowym aktem małżeństwa, by dokonać zmian na kanadyjskich dokumentach tożsamości: numerek socjalny (SIN), karty bankowe, prawo jazdy, karta ubezpieczenia zdrowotnego OHIP).
Większość osób korzysta z tej prawnej możliwości, gdyż jest ona dogodna, osoba zmieniająca nazwisko nie musi wypełniać i składać żadnych podań, w dodatku można także powrócić bez większych komplikacji do poprzedniego nazwiska, np. w sytuacji rozwodu.
Nie ma obowiązkowych opłat dla osób zmieniających nazwisko po współmałżonku na podstawie aktu małżeńskiego. Dokumenty ze zmienionym nazwiskiem można otrzymać w terminie 4 – 6 tygodni.
W przypadku podań imigracyjnych, warto zmienić nazwisko w paszporcie oraz innych dokumentach tożsamości przed uzyskaniem wizy stałego pobytu. Urząd imigracyjny wyda wówczas kartę rezydenta z nazwiskiem preferowanym (współmałżonka).
Jednak w przypadku formalnej procedury zmiany nazwiska (bez zawarcia małżeństwa), o jaką mogą wystąpić osoby powyżej 16. roku życia, które rezydują od roku w Ontario, wnioskodawca otrzyma specjalny certyfikat zmiany nazwiska oraz nowy akt urodzenia (jeśli osoba urodziła się w Ontario).
Osoby urodzone poza naszą prowincją lub poza Kanadą, by formalnie zmienić nazwisko, powinny złożyć specjalny wniosek o wydanie zmienionego aktu urodzenia do odpowiednich instytucji prowincji lub innego kraju na podstawie certyfikatu wydanego w Ontario. Procedura wymaga zazwyczaj niewielkich opłat administracyjnych (w zależności od wydającej dokument instytucji).
Osoby zainteresowane procedurą formalnej zmiany nazwiska mogą kontaktować się z Office of the Registrar General, tel. 1 800 4612165 lub w Toronto 416 325 8305.
Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! Oferujemy również usługi notarialne (Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMT O KONTAKT:
416-515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none; ">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
www.emigracjakanada.net