Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...W dniu 26 sierpnia 2013 r. odszedł od nas do Pana w wieku 97 lat urodzony w Polsce śp. Ludwik Łuczak, wieloletni mieszkaniec Hamilton. Pozostanie w szczerej pamięci rodziny i wielu przyjaciół w Polsce, Anglii, Francji, Grecji, Włoch, dokąd rzucały Go wojenne losy II wojny światowej.
Jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, w 1953 roku wyemigrował do jednego z krajów wyrażających chęć przyjęcia żołnierzy nie mogących wracać do Polski z racji układów jałtańskich. Kanada stała się Jego drugą Ojczyzną.
Pan Ludwik ukończył dość szybko wydział chemii i metalurgii w hamiltońskim Uniwersytecie MacMaster i rozpoczął pracę w stalowni Stelco w Laboratorium Metalurgii i Chemii.
Wśród społeczności polonijnej Hamilton znany był jako działacz Stowarzyszenia Polskich Kombatantów oraz osoba szczerze zainteresowana w pracy sobotnich polskich szkół. Przez wiele lat pracował społecznie w Kongresie Polonii Kanadyjskiej Okręg Hamilton, brał udział w Walnych Zjazdach KPK i zawsze znajdował czas na udzielenie rad czy pomocy kolejnym społecznikom polskim. Odwiedzał często redakcję niegdysiejszego, hamiltońskiego miesięcznika "Między nami", taktownie udzielając rad i wskazując jej kierunek pracy.
Był również jednym z tych, którzy promowali ideę utworzenia korporacji Maria Curie Sklodowska Senior Lodge, zawsze podkreślając wagę utworzenia takiego obiektu dla społeczeństwa polonijnego Hamilton.
Przez wiele lat był przedstawicielem fundacji zbierającej fundusze dla Polskiego Muzeum w Rappersville w Szwajcarii.
Nie do przecenienia jest również pomoc pana Ludwika w zrealizowaniu pomysłu umieszczenia w 60. rocznicę wybuchu II w.św. w Ratuszu Hamilton Polskiej Tablicy Pamięci Narodowej. Pracowaliśmy z panem Ludwikiem prawie rok nad właściwym, oddającym pamięć wszystkim ofiarom wojny, tekstem umieszczonym na Tablicy.
Ten polski patriota przez dłuższy czas walczył o uhonorowanie płk. Ryszarda Kuklińskiego przez władze Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Kanadzie odpowiednim odznaczeniem, co spotykało się swego czasu z ociąganiem się tychże władz do oddania w ten sposób honoru płk. Kuklińskiemu. Złotą Odznakę SPK wręczono płk. R. Kuklińskiemu dopiero w dniu odsłonięcia przez Niego Tablicy Pamięci Narodowej 4 września 1999 r., a za sprawą pana Ludwika nadano Mu wówczas również Honorowe Członkostwo SPK Koła nr 23.
Dzięki wnioskowi i pracy pana Ludwika został ustawiony pomnik Weterana II w.św. w parku nieopodal Dundern Castle w Hamilton, gdzie składane są co roku wieńce w czasie Dni Pamięci.
Pomimo choroby, bardzo sumiennie i dokładnie doprowadził do zamknięcia SPK Koła nr 23 w Hamilton, gdzie liczba członków nie upoważniała do dalszego prowadzenia Koła.
Swoje życie i pracę społeczną traktował pan Ludwik Łuczak jako obowiązek Polaka i Patrioty, który nigdy nie podkreślał swoich zasług, punktując jedynie cel i obowiązek wykonania jakiegoś zamierzenia.
Pożegnaliśmy jedną z wielu osób, których życie mogłoby posłużyć jako wzór dla młodzieży, kształtującej dzisiaj przecież swoją przyszłość.
Cześć Pamięci Polskich Patriotów!!!
Msza św. żałobna odbędzie się w poniedziałek, 28 października 2013, o godz 19.30 w kościele Piotra i Pawła w Hamilton.
Zofia Kata
Goniec: Jak ten polonez znalazł się w Kanadzie?
Artur Romanowicz z Barrie: Wpław chyba, można tak to powiedzieć.
– Czyli statkiem przypłynął?
– Statkiem, w kontenerze, elegancko, do Montrealu.
– Kupiony w Polsce okazyjnie czy był w rodzinie?
– Był w rodzinie, po moim dziadku, tak jakby spadek, bo dziadek umarł i został polonez i nikt go nie chciał. Prawdę mówiąc, w Polsce teraz wszyscy chcą jeździć jakimiś nowymi samochodami, nikt nie chce polonezem jeździć. Oczywiście się stawiłem i go przywiozłem tutaj.
– Kiedy to było?
– Pięć lat temu.
– Jakieś były problemy z rejestracją, z homologacją, z tego rodzaju rzeczami?
– Nie, nie było żadnych problemów. Po prostu ten samochód jest traktowany jako antyk, bo ma powyżej dwudziestu lat, a ten ma już trzydzieści trzy, tak że bez problemów jako antyczny samochód został ściągnięty.
– Jak jest z częściami?
– Canadian Tire.
– Tak?
– Tak, bo tu do tej pory jeżdżą fiaty, a to jest fiat, tak że jak pójdę do Canadian Tire i potrzebuję jakiejś części, to mówię im markę, która tu jeździ, a najczęściej tu jeżdżą fiat spider. Najważniejszy jest filtr oleju i świece. A z powietrzem, tu też są te okrągłe. Łada tu też przecież została ściągnięta, mieli dilera Łady na Steeles bodajże, tak że części są.
– Kiedy Pan jeździ, czy to tylko taki spacerowy samochód, czy...?
– To jest tylko do kościoła, można powiedzieć (śmiech). W garażu przez całą zimę stoi, w zimie nigdy nie jeździ, pucowany tylko, i na jakieś święta tylko, na jakieś okazje.
– To jest samochód, który jest nie na benzynę bezołowiową, bo w Polsce była wtedy jeszcze z oktanami, jak to jest, nie ma problemów z benzyną, z silnikiem?
– Nie, bo wszystkie górnozaworowe silniki były przystosowane od razu na bezołowiową. To tylko chodzi o to, żeby pierścienie były mocniejsze. Jak w Polsce jeszcze jeździłem i ta zmiana weszła, wszyscy się dziwili, że do syrenki wlewam bezołowiową, a tam w ogóle nie ma zaworów, tylko olej się pomiesza, nie ma różnicy. Jaki problem jest – w Kanadzie jest za mało oktanów. Na europejskie samochody przynajmniej powinno być 98 oktanów – to takie minimum. Tu maksymalnie jest 96 oktanów. Wszyscy patrzymy, że ceny tam są o wiele wyższe, ile tam za paliwo płacą, a tu takie tanie, ale my płacimy za mniejsze oktany. Tutaj też jest sklep, gdzie można kupić nawet paliwo lotnicze, a minimalnie można 110 oktanów kupić, ale to też są wtedy ceny inne.
– Dużo ludzi się pyta na drodze?
– Niebezpiecznie się robi, jak jadę ulicami albo na autostradzie i zaczynają wkoło wariować i robić zdjęcia, szarżują z lewej na prawo.
– Polacy?
– Zazwyczaj Polacy. Po prostu zamiast patrzeć na ruch, żeby normalnie, płynnie jechać, patrzą na samochód, skręcają w lewo, kierownicę trzymają jedną ręką, drugą ręką robią zdjęcie... Raz na plazie kobieta wyskoczyła prawie pod koła, krzycząc: polonez. To fajnie, fajnie, ale po hamulach musiałem zaraz dać, bobym ją rozjechał.
– Co Pan robi na co dzień.
– Elektryk, a hobby to mechanika samochodowa.
– Dziękuję za rozmowę.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7210#sigProId7be665b787
Rozmawiamy z inżynierem Ludomirem Zakrzewskim właścicielem zakładu LUDEX
– Panie Inżynierze, rozmawialiśmy ostatnio o testach spalin, teraz idzie zima, dzieci poszły do szkoły, więc człowiek widzi, że lato się skończyło, trzeba na drogach uważać i będzie trudniej jeździć.
– Lato się jeszcze nie skończyło, ale ruch jest większy. Jest to tradycyjny okres, kiedy większość osób zaczyna pomału myśleć, tak jak dzisiaj pogoda daje znać, że raczej już będziemy mieli chłodniej.
– I będzie trudniej na drogach, ślisko, chociażby przez to, że liście będą.
– Tak, woda, liście to na pewno ma wpływ. Warto pomówić więc o oponach, bo nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że praktycznie to jest jedyne połączenie samochodu z drogą. Można mieć najlepsze hamulce, można mieć największej mocy silnik, ale jeśli ma się złe opony, to nic z tego nie wyjdzie.
– I to czasem widać, jak idzie pierwszy atak zimy, wszyscy ludzie mają SUV-y, napęd na cztery koła i patrzymy, a tu jeden SUV w rowie, drugi SUV w rowie.
– Ja bym powiedział nawet więcej, taka moja prosta obserwacja od wielu, wielu lat. Wystarczy troszeczkę większy deszcz, żeby zobaczyć, co się dzieje, jakie są korki natychmiast, ponieważ ludzie, po pierwsze, nie umieją jeździć, a po drugie, samochody są naprawdę, jeśli chodzi o opony, w bardzo złym stanie. Opony – ja wiem, że to nie jest tania rzecz, ale według mnie jest to jedna z fundamentalnych rzeczy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo jazdy i o komfort jazdy.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7210#sigProIde1ea5c1a3c
– Ale mówi się, że teraz samochody są coraz nowocześniejsze, opony coraz lepsze, coraz lepsze materiały itd., no więc ludzie zazwyczaj mają taki stosunek, że jak kupili raz samochód na przykład nowy, to jeżdżą, aż coś się nie stanie, tzn. aż nie wpadną w poślizg... Co jaki okres trzeba opony wymieniać, trzeba sprawdzać? Opony mają na bieżnikach...
– Mają wskaźnik zużycia, to jest pierwsza sprawa. Niestety, tutaj się nie zgodzę z pana sugestią, że coraz lepsze materiały, coraz lepsze samochody, coraz lepsze opony. Nie. Proszę zauważyć, jak ogromna ewolucja, jeśli chodzi o opony, nastąpiła w ostatnich latach. Jeśli chodzi o wielkość opon i stosunek szerokości do wysokości.
– Wszystkie są większe i niższe.
– Tak, ale niestety materiał tych opon, żeby przenieść te wszystkie większe moce w samochodach, lepszy komfort jazdy, on się niestety zużywa.
Są firmy, które reklamują, że rzeczywiście, że one powinny ok. stu czy stu dwudziestu tysięcy wytrzymać, z tym że proszę pamiętać, że to jest w najlepszych warunkach, które są możliwe. Nie ma jednego wspólnego standardu, który by mógł sprawdzać opony między wytwórniami. Każda wytwórnia ma własny standard, jeżeli chodzi o sprawdzanie opon itd. To jest jedna rzecz. Druga sprawa, tak jak pan zauważył, ten wyznacznik to jest bardzo ważna rzecz. To jest taki nadlewek na oponie umieszczony przez wytwórnię, która produkuje oponę i która skonstruowała daną oponę i uważa, że jest to maksimum, do którego można używać danej opony. Nie znaczy, że ona nie ma już bieżnika, jak to się mówi popularnie, że jest łysa, absolutnie nie. To jest mit, to jest źle rozumiane. Ten bar oznacza, że opona jest już do wyrzucenia, że wytwórnia nie gwarantuje żadnego bezpieczeństwa, jeżeli chodzi o samochód.
To się naprawdę czuje. Jeśli ktoś dość długo jeździ własnym samochodem, to czuje ten samochód, czuje, że samochód zaczyna się inaczej zachowywać. Poza tym, ponieważ my robimy również alignment, wiele osób przyjeżdża, że samochód ściąga, ma wibracje, dziwnie się zachowuje. Muszę powiedzieć, że około 50 procent tych przypadków jest związanych ze zużytymi oponami. Ludziom ciężko to zrozumieć, bo opona wygląda dobrze.
– Czy to nie jest tak, że na tej oponie to jednak widać, tzn. że jeżeli jest zły alignment, to się ściera troszkę z boku.
– Tak, widać, ale to są ekstremalne sytuacje, kiedy bardzo widać. Na przykład opona zużyta, która szczególnie na samochodach typu sport utility vehicle, na wielu też samochodach osobowych, wydaje się, że ona przecież ma jeszcze bieżnik, a samochód już się bardzo źle prowadzi i właśnie tego typu rzeczy się pojawiają, wibracje, podskoki samochodu. Bardzo często te tańsze opony mają tendencję do tego, że – my to nazywamy square – robią się takie spłaszczenia i to powoduje wibracje opony, a wręcz dziwne odgłosy w czasie jazdy.
– Mówi Pan tańsze opony, są na rynku koreańskie i chińskie, a jakie by Pan radził kupować, jakich firm?
– Rzeczywiście jest bardzo wiele firm, Chińczycy weszli z oponami, Koreańczycy są z oponami, są firmy tradycyjne, które są na rynku od lat, jak Michelin, Yokohama, Pirelli, Toyo, które od lat produkują dobre opony.
Przy tej konkurencji nikt nie zawyża cen, to jest po prostu samobójstwa, wiadomo, że wszyscy przestaliby kupować. Na pewno się dostaje to, za co się płaci. W oponach – muszę to powiedzieć – jeżeli się zainwestuje więcej pieniędzy w oponę, to się więcej otrzymuje. Przy średnim przebiegu około 20 tys. kilometrów rocznie opony powinny wytrzymać około czterech lat.
Czyli jeżeli państwo podzielą różnicę w kosztach opony na cztery lata, to się okaże, że to nie są aż takie duże różnice. To jest jedna sprawa. Druga sprawa to tak zwany dawniej speed rating opony, który jest często mylony. To był taki pomysł 20 czy 30 lat temu, jak te opony były produkowane, żeby uświadomić, dlaczego ta opona jest droższa, dlaczego jest lepsza. Ktoś wpadł na pomysł, że na tej oponie można szybciej jechać.
Chodzi o to, że wytwórnia razem z firmą produkującą opony do danego nowego samochodu stwierdza, że po pierwsze, samochód waży tyle i tyle, opony może zmieścić tylko takiego wymiaru, więc to się odpowiednio sprawdza i projektuje. Performers rating oznaczany literami od S do VR mówi o wytrzymałości bocznej ścianki na zakrętach, jak ona się bardzo odkształca przy pokonywaniu zakrętu z prędkością. I to jest bardzo, bardzo ważne.
Wiele osób zakłada opony, których wytwórnia nie rekomenduje do danego samochodu.
Jak to sprawdzić? Bardzo prosto. We wszystkich samochodach chyba, produkowanych po 2005 roku, jeśli się nie mylę, jest obowiązek, że wytwórnia musi umieścić sticker w okolicach, tam gdzie jest numer VIN, na drzwiach, mówiący, jakie opony muszą być w samochodzie.
Szczególnie bardzo charakterystycznym samochodem jest volkswagen golf, który wymaga opon H-rated, ale można tego samego wymiaru kupić opony tańsze. Wiele osób kupuje i później mówi: no jak to, ja zapłaciłem za opony i one wytrzymały mi tylko 40 czy 50 tysięcy na samochodzie, a nawet i mniej. Widocznie był zły ten performance rating.
To jest bardzo ważna sprawa. Ja bym radził, żeby zawsze się skontaktować z osobą, która czy to sprzedaje, czy jest nawet przeszkolona, i dowiedzieć się, jaka opona do jakiego samochodu.
– Żeby cena nie była jedynym czynnikiem, który decyduje o tym, jaką oponę wybieramy, bo czasami jest to różnica pięćdziesięciu, stu czy dwustu dolarów.
– Tak, oczywiście. Wiele rzeczy można sprawdzić obecnie w dobie Internetu online. Każda z wytwórni ma własną stronę, o każdej oponie można się wiele dowiedzieć, tylko proszę pamiętać o jednym, wszystkie klasyfikacje tej opony są zrobione przez daną firmę. Każda z tych firm ma własne kryteria określania danego modelu opony, jeżeli chodzi o komfort jazdy. Tak jak na przykład Michelin, to są cztery rzeczy: komfort jazdy, porównanie między ich oponami, jak ona się zachowuje przy hamowaniu, przy większej prędkości i jak długo bieżnik wytrzymuje. Na przykład Yokohama z kolei podaje, jak dana opona się zachowuje na mokrej nawierzchni, na śniegu, jaki jest komfort jazdy i jak długo wytrzymuje.
– Mówiliśmy o bezpieczeństwie, ale jest jeszcze komfort jazdy, czyli jak opona jest głośna.
– Jak twarda jest itd.
– Czasem opona, którą kupimy, myślimy, że jest bardzo dobra, a zupełnie inaczej czuć samochód.
– Tak, z tym że tak jak mówię. Te wszystkie porównania są robione według standardów danej wytwórni.
– Czyli dobrze, jak się kupuje opony, jechać tam, gdzie ktoś poradzi, czy zbieżność ustawi?
– Zbieżność jest bardzo ważna. Jak się wymienia opony, trzeba ustawić geometrię zawieszenia. Trzeba pamiętać też o rotacji opon.
– Przód do tyłu czy na krzyż?
– Ja jestem zwolennikiem przód do tyłu, ponieważ opony mają metalowy cord; żeby tego nie zmieniać, bo to tak jakbyśmy łamali drut, żeby one się obracały w tym samym kierunku. To jest moja opinia. Są oczywiście zdania różne na ten temat.
– Wtedy ta opona będzie nam dłużej służyć?
– Oczywiście, cały komplet będzie dłużej służyć. Nie będziemy w sytuacji, że powiedzmy za dwa – trzy lata wytwórnia zmieni oponę i zużyliśmy przednie opony i już nie można dostać tego samego modelu.
– No właśnie, jak to jest, czasem ludzie mówię, a, kupię tylko na przód?
– Pierwsza rzecz, którą chcę powiedzieć. Przy nowych samochodach, jak pan wspomniał, że samochody są lepsze, lepiej wyposażone, każdy, kto ma traction control system wręcz uważam, że nie wolno wymieniać dwóch opon. Z tego prostego powodu, że opona, która wydaje się jeszcze dobra, ma już inną średnicę, a te systemy są niestety bardzo wrażliwe, bo wiele systemów sprawdza szybkość koła, wysyła sygnał do komputera, jeżeli chodzi o kontrolowanie zarówno traction, jak i ABS, z szybkości obrotu koła.
W związku z tym jeżeli założymy na przód opony nowe, które mają większą średnicę, te koła będą się wolniej obracały niż te, które mają opony mniejszej średnicy, żeby pokonać ten sam dystans.
Jeżeli ktoś ma natomiast tzw. all wheel drive, constant all wheel drive albo electronic control, absolutnie nie wolno, bo niszczymy transfer case i niszczymy ten system. Żeby dać więcej argumentów, jak to jest obecnie ważne w samochodach... Na takim najbardziej popularnym samochodzie – dodge caravan. Proszę pamiętać, że wytwórnia sama wprowadziła kodowanie, jaki wymiar opon jest założony do samochodu, czyli jak to jest ważne dla pracy transmisji.
– Ludzie czasem kupują używane opony.
– Tak, różne kombinacje robią. Ja bym bardzo, bardzo nie rekomendował tego robić.
– Tak jak nie kupujemy po kimś butów.
– Użył pan świetnego porównania – buty. Nie chodzi o to, że opony to są buty samochodu, jak nieraz wiele osób to określa. Ale proszę pamiętać, że my nie mamy jednej pary butów, na co dzień mamy przeważnie adidasy albo jakieś wygodne buty, idziemy do teatru – mamy inne buty, idziemy na tańce – mamy inne buty, w zimie mamy inne buty.
Nie ma uniwersalnych opon. To że się to nazywa all seasons, to proszę pamiętać – moim zdaniem to są trzy sezony: wiosna, lato i jesień, i opony zimowe. Nie ma jeszcze takiego materiału skonstruowanego, jeżeli chodzi o materiał opon, który by wytrzymywał w plus osiemdziesięciu stopniach – a tyle jest, jeśli samochód stoi w pełnym słońcu w lecie – i w minus trzydziestu, minus czterdziestu, żeby miał te same właściwości (performance) jeżeli chodzi o przyczepność, o twardość, o odprowadzanie wody i błota, wszystkiego z drogi.
– Ale ja się spotkałem z takim argumentem: no tak, gdybym mieszkał za miastem, tobym zakładał zimowe, ale tu u nas, proszę zobaczyć, solą leją, cały czas mokra droga, jak spadnie dużo śniegu, nie wyjeżdżam. Jak Pan to ocenia?
– Owszem, nie ma śniegu, tylko proszę pamiętać, że droga hamowania się gwałtownie wydłuża, ponieważ ten materiał, który teraz będzie w zimie w temperaturze minus piętnaście, minus dwadzieścia, na pewno nie będzie się tak zachowywał jak materiał, który jest skonstruowany do tego, żeby mieć największą przyczepność w tych warunkach.
To jest jedna sprawa, druga sprawa, jest jeszcze tzw. konstrukcja tej zewnętrznej opony, to nie znaczy, że ona tylko wgryza się w śnieg. Wiele opon ma jeszcze takie specjalne nadlewki, które przecinają lód.
– Czyli jak jest gołoledź, to ta opona sobie lepiej radzi.
– Ta opona się zupełnie inaczej zachowuje i lepiej pracuje niż te tzw. all seasons. Ale główny argument jest taki, nie ma takiego materiału, jeszcze technologia nie poszła tak daleko, żebyśmy mieli taki materiał. Proszę pamiętać, że to jest mieszanina bardzo dużej ilości różnych komponentów, od kauczuku, poprzez plastik, po najprzeróżniejsze inne rzeczy w oponie, które właśnie dają taki efekt, a nie inny.
– Czyli opona to jest ta najprostsza rzecz i w sumie, jak popatrzymy łącznie, najtańsza, o którą powinniśmy dbać, bo nic nam nie da silnik, nic nam nie da ABS, jeśli będziemy jeździć na złych oponach. Właściwe opony to bezpieczeństwo nasze i innych użytkowników na drogach.
– Tak jest.
– A jest to rzecz najbardziej zaniedbywana, zwracamy na nią najmniej uwagi.
– Najmniej, niestety, zwracamy na to uwagi. Proszę tak z ręką na sercu powiedzieć, jak często sprawdzamy ciśnienie w kołach.
– Wielu ludzi nawet rok nie sprawdza.
– Przy obecnych oponach – ja sam nie bardzo wierzyłem w to – bo są badania statystyczne amerykańskie, które mówią, że średnio statystycznie jedna opona na cztery jest niedopompowana albo przepompowana. Nie wierzyłem. W momencie, kiedy żeśmy wprowadzili, że przy każdej wymianie oleju sprawdzamy ciśnienie w kołach i parę innych rzeczy, niestety to się potwierdziło.
– A to ma niebagatelny wpływ na zużycie opon i na bezpieczeństwo samochodu.
– Ma bardzo duży wpływ i na bezpieczeństwo jazdy ma też ogromny wpływ, tak że trzeba o tych rzeczach pamiętać.
– Jak często sprawdzać ciśnienie?
– Raz na miesiąc to jest, według mnie, takie minimum.
– A na pewno, gdy się temperatura zmienia.
– Tak, szczególnie teraz wiele samochodów ma aluminiowe felgi. Te felgi są bardzo ładne, bardzo dobre, lekkie, ale niestety mają to do siebie, że się utleniają. Utlenianie to jest korozja, która niestety między metalem a oponą – opona, jak wiemy, jest stosunkowo miękka – zaczyna odpychać ściankę od miejsca, w którym jest uszczelnienie, i tamtędy zaczyna pomalutku uciekać powietrze. Szczególnie właśnie przy klimatycznych zmianach temperatury bardzo, bardzo ważne jest, żeby sprawdzić ciśnienie opon. A w nowoczesnych oponach, tak jak żeśmy wcześniej powiedzieli, które mają mniejszy stosunek wysokości do szerokości, tego bardzo często nie widać. Pan patrzy na samochód i wygląda, że wszystko jest w porządku, bo ta boczna ścianka to wszystko utrzymuje, a niestety, jest za mało powietrza. Nie dość, że zużywamy opony, to nie pracuje to tak jak powinno pracować.
– Czyli to nie tylko na wentylu, jak dawniej myśleliśmy, tylko właśnie na całej obręczy.
– Tak, to cieknie. Ale tak jak mówię, sprawdzenie ciśnienie to jest najprostsze, co możemy zrobić, jeżeli chodzi o opony. Generalnie moim klientom rekomendujemy co drugą wymianę oleju robić rotację kół i wtedy wszystkie cztery koła się mniej więcej równo zużywają.
– I to są takie pieniądze, które wydane, pozwalają zaoszczędzić później o wiele większe wydatki. I samochód dłużej jeździ, jest dłużej sprawny i jak człowiek podliczy to wszystko, to okazuje się, że utrzymywanie tego samochodu pozwala nam zaoszczędzić na naprawach.
– Zgadzam się w stu procentach.
– Dziękuję za rozmowę.
Reklamę firmy Ludex zamieszczamy na ostatniej stronie
Szlakami bobra: Autostradą Transkanadyjską na północ. Grundy Lake Provincial Park
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiRzeki wyznaczały kiedyś na terenie dzisiejszej Kanady szlaki komunikacyjne, jedyna droga przemieszczania się tubylców w nieprzebytej puszczy. Przybył na te ziemie biały człowiek, powstawały punkty handlowe ekspansywnej Hudson Bay Company, przybywali imigranci. Powstała konfederacja, powstała Kanada, a warunkiem przystąpienia do niej Kolumbii Brytyjskiej było stworzenie połączenia kolejowego z resztą prowincji. Trudno sobie wyobrazić, że w tym czasie podróż przez Kanadę na osiołkach, koniach i łodziami zajmowała trzy miesiące. Po powstaniu połączenia kolejowego w 1885 roku podróż ze wschodniego wybrzeża na zachodnie zajmowała już tylko tydzień.
Teraz to kolej zastąpiła częściowo drogi wodne, choć są one nadal ważne komunikacyjnie w czasach nam współczesnych, stała się arterią umożliwiającą rozwój państwa. Kolej dowoziła nowych imigrantów na coraz to nowe obszary osiedlenia, przy stacjach powstawały miasteczka tętniące życiem, kolej była najważniejsza, umożliwiała handel, umożliwiała rozwój, stanowiła centrum życia.
Po II wojnie światowej nastąpił gwałtowny rozwój motoryzacji i w 1949 roku parlament kanadyjski podjął decyzję o budowie Trans-Canada Highway. Budowę rozpoczęto w 1950 roku, a oficjalne otwarcie nastąpiło w 1962 roku, choć kolej nadal królowała jako środek transportu. Zakończenie prac nastąpiło dopiero w 1971 roku. Autostrada Transkanadyjska (choć tak naprawdę w mniej zaludnionych częściach Kanady jest to dwupasmowa szosa) łączy 10 prowincji. Liczy obecnie 7821 km, oznaczona jest białym klonowym listkiem na zielonym tle, w dole nazwa prowincji, przez którą akurat przebiega. Umowne tzw. mile zerowe znajdują się w St. John's w Nowej Fundlandii i w Victorii w Kolumbii Brytyjskiej.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7210#sigProId455807e510
Autostrada stała się aortą państwa, zastępując w tej funkcji kolej. To przy niej teraz toczy się życie, to nią mkną tysiące ciężarówek (czy jest ich mniej, gdy zamiera produkcja przemysłowa w Kanadzie, wiedzą na pewno tak liczni polscy kierowcy tirów), ona umożliwia handel wewnętrzny i z USA, choć nadal wiele miejscowości na północy dostępnych jest tylko samolotem lub zimą drogami po lodzie.
Autostrada Transkanadyjska ważna jest nie tylko dla handlu, umożliwia turystykę, umożliwia dotarcie w krótkim czasie do miejsc, które przecież tak niedawno były niedostępne, a samo przejechanie nią dostarcza wielu emocji, spotkań z ludźmi i widoków zapierających dech w piersiach, bo Kanada przecież jest, po Polsce oczywiście, najpiękniejszym krajem świata. I właśnie Trans-Canada Highway miała nas doprowadzić nad Jezioro Górne aż do Thunder Bay…
Autostrada Transkanadyjska omija łukiem położone na południu Toronto i docieramy do niej autostradą nr 400, na tym odcinku nosi nazwę drogi nr 69, przy niej położony jest Park Prowincyjny Grundy Lake, nasz pierwszy przystanek. Do Grundy Lake jedzie się z Toronto ok. czterech godzin. Dla większości ludzi to trochę za długo na weekendowy wyjazd, tym bardziej że pozornie w parku nie ma nic rewelacyjnego, czego by nie było bliżej aglomeracji torontońskiej. Nic mylnego, Grundy Lake jest naprawdę niedocenianym miejscem. Pierwszym jego plusem jest, że zwykle są tu wolne miejsca w przeciwieństwie do wszystkich parków prowincyjnych położonych bliżej GTA, nie mówiąc już o słynnym Killarney Provincial Park, gdzie trzeba robić rezerwację wiele miesięcy do przodu, a od którego dzieli go tylko niecałe sto kilometrów, i może stanowić świetną bazę do wypadów w kwarcytowe góry w Killarney.
Park obejmuje kilka jezior, miejsca kempingowe znajdują się przy czterech: Clear Lake (tu niestety trochę słychać autostradę, nie polecamy), Grundy Lake, od którego park wziął nazwę, Grud Lake i Gut Lake. Są też miejsca w interiorze. Niektóre miejsca kempingowe są wyjątkowej urody, położone na skałach z dostępem do wody. Każde jezioro ma piaszczyste plaże i płytkie kąpieliska idealne dla dzieci. Jest parę kilkukilometrowych tras, przez piękne granitowe skały na Gut Lake, do dzikiego położonego wśród skał i bagnisk Jeziora Łabędziego, jest trasa przez bobrowe żeremia, przez łąki, torfowiska i bagniska, dla każdego coś miłego. Rozległość parku stwarza możliwości eksploracji terenu na rowerze, na miejscu można nad każdym z jezior wypożyczyć canoe, można też wybrać miejsca w interiorze lub zrobić długą wycieczkę w kierunku French River.
Możliwości co niemiara, o wszystkim oraz o faunie i florze parku można dowiedzieć się z parkowej gazetki, jeśli oczywiście przebrną Państwo przez wszystkie strony wypełnione nakazami, zakazami i tabelami z wysokością kar. W każdym parku w Ontario są ostrzeżenia o niedźwiedziach, ale jak nas poinformowali rangersi, w tym roku w Grundy ich nie widziano i pewnie zazwyczaj jest ich tu mało, bo park graniczy z indiańskim rezerwatem, a Indianie strzelają do wszystkiego co się rusza – widzieliśmy dużo łusek po nabojach na terenie parku, gdzie polować nie wolno.
Docieramy do Grundy Lake w sobotę, nasi towarzysze podróży, Tomek, Edyta i ich 12-letni syn Patryk już są. Zadowolone z opuszczenia samochodu koty witają się grzecznie z każdym, Pimpek łasi się do Patryka, to już starzy kumple. Przebiegamy na szybko kilka tras, jutro dalej w drogę na północ Trans-Canada Highway na spotkanie niewiadomego.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga
Mekka karpiarzy
Mekka karpiarzy
Raduta Lake, mekka karpiarzy, jest zbiornikiem zaporowym rzeki Mostistea (delta Dunaju). Rozlewisko powstało w latach 80. za czasów komunistycznych rządów Nicolae Ceausescu.
Zalane zostały cztery wioski, których mieszkańcy zostali poinformowani o decyzji na 72 godziny przed zatopieniem ich domów.
Nikt nie wie, co przyniesie XXI wiek, lecz wiele zależy od tego, czego nauczymy się, patrząc wstecz, na wiek XX – zauważa amerykański etyk, Benjamin Wiker.
Trudno nie przyznać mu racji. Praca jego autorstwa zatytułowana "Dziesięć książek, które zepsuły świat" z pewnością okaże się w tej materii pomocna, tym bardziej że zaprezentowana w niej perspektywa bynajmniej nie ogranicza się do poprzedniego stulecia, lecz w analizie prac stanowiących punkty zwrotne w intelektualnej historii Zachodu sięga w przeszłość znacznie głębiej.
Recenzje, wydarzenia kulturalne, opinie [37/2013]
Napisane przez Jan BodakowskiKrytyka toksycznych nurtów libertarianizmu na łamach sierpniowego "Egzorcysty"
Pod nazwą libertarianizmu kryje się wiele często sprzecznych wolnorynkowych ideologii. Niektóre z nich są sensowne, inne porażają swoją szkodliwością. Można odnieść wrażenie, że czym bardziej toksyczny nurt libertarianizmu, tym chętniej jest promowany w Polsce. Dziać się tak może w celu niedopuszczenia do powstania w Polsce normalnego i sprawnego środowiska wolnorynkowego.
Powoli, bardzo powoli podnosi Tadeusz strzelbę. I wtedy słyszy, jak z boku dolatuje stłumione odległością klapanie drugiego głuszca. I słyszy, jak gdzieś w głębi mszaryny odzywa się niskie, namiętne stękanie głuszycy. Wacławowi Łuszczykowi, który towarzyszył Tadeuszowi w tej pierwszej wyprawie na głuszce czerkasskie, należy się krótkie wspomnienie. Poza funkcjami strzelca i gajowego słynął z tego, że był zapraszany na wszystkie pogrzeby chłopskie, prawosławne i katolickie (sam był katolikiem), na których wyśpiewywał pieśni nabożne z książki trzymanej nieraz do góry nogami, był bowiem niepiśmienny. Historia nie notuje, czy i jakie wynagrodzenie dostawał za te funkcje pogrzebowe, ale poczęstunek musiał być dobry, bo po każdym pogrzebie Łuszczyk wracał do domu gruntownie pijany.
Ilekroć Tadeusz przyjeżdżał do Jachimowszczyzny, zawsze odczuwał rozkosz odprężenia nerwowego. Czy latem po mordującej włóczędze po łąkach i rojstach nadberezyńskich z Michałkiem i Marsem na cietrzewie i dubelty; czy wiosną po powrocie z uroczyska Czerkassy z upolowanym głuszcem; czy zimą leżąc w łóżku, gdy za oknami do połowy zasypanymi śniegiem mróz siarczysty i cisza, a przed dogasającym piecem klęczy służąca, pokazując białe łydki, i grzebie w palenisku przed zamknięciem juszki – zawsze Tadeusz pławił się w błogiej euforii. Zapominał, że nie jest w Baćkowie, lecz tylko gościem u wujostwa. Nie myślał, że o kilkadziesiąt kilometrów na wschód – właśnie w kierunku Baćkowa – biegnie granica.
Nie normalna "ludzka" granica z komorą celną, ale granica z drutami kolczastymi i z sołdatami w przesadnie długich szynelach z przesadnie długimi karabinami. Nie myślał, że przecie za tą granicą czai się wielka i groźna Niewiadoma. Cisza wiejska, piec gorący, białe łydki dziewczyny klęczącej przed piecem – wszystko to sprawiało, że miał poczucie bezpieczeństwa tak dobrze znanego w czasach wczesnego dzieciństwa: I tylko czasem – jak ostra błyskawica bólu – przeszywała głowę myśl, że nie jest u siebie, że jest naprawdę emigrantem, że Baćkowa nie ma, nie ma... Po tej myśli następowało poczucie absurdu: czemu tysiące dworów i dworków po tej stronie granicy żyje życiem normalnym, kontynuując wielowiekową nić tradycji, a czemu tysiące innych dworów i dworków, a w ich liczbie Baćków, trafiły pod panowanie najstraszniejszej w dziejach świata niewoli i dziczy?
Czy nie ma w tym jakiejś niesprawiedliwości? – myślał nieraz. Z takim zapytaniem zwrócił się do pewnego profesora. Ten się żachnął gniewnie:
– Panie! Tu nie chodzi o prywatną niesprawiedliwość czy sprawiedliwość, tu chodzi...
I zaczął deklamować o ojczyźnie, o zrywach powstańczych, o idei jagiellońskiej, o przedmurzu i o różnych misjach kultury zachodniej.
"Bałwan!" – pomyślał Tadeusz. Bo przecie nie chodziło mu o niesprawiedliwość prywatną, która dotknęła rodzinę Irteńskich, nawet nie o niesprawiedliwość dziejową, lecz o jakiś groźny, bo absurdalny brak logiki.
Refleksja, która mu przyszła do głowy, była trafna. Ale nie przewidywał, że dzień I7 września 1939 roku wyrówna tę "niesprawiedliwość".
Po śmierci pana Wacława Świętorzeckiego w roku 1934 dużo rzeczy zmieniło się w Jachimowszczyźnie. Wyrąbano "dla celów strategicznych" sosny na uroczysku Czerkassy i głuszce wyniosły się gdzie indziej. Panienki jachimowskie wyleciały z gołębnika. Syn się ożenił. Oficyna zmieniła swe wewnętrzne oblicze. Znikł salonik z mahoniami i Stańczykiem na ścianie, znikła sień obszerna z rosochami łosi i skórami wilczymi. Na ich miejsce zjawił się hall z fire-place'em na modłę pseudoangielską. Znikł dawny duch jachimowski. Zapanował duch warszawsko-mieszczański.
Tylko po dawnemu płakały stare brzozy i szumiały świerki na wzgórzu parkowym, gdzie złożono do grobu zwłoki śp. Wacława Świętorzeckiego.
Rozdział XXIV
ZE STRZELBĄ W FUTERALE
Włóczęgi myśliwskie "ze strzelbą na ramieniu" przynosiły Tadeuszowi Irteńskiemu coś więcej niż zwykłe zaspokojenie pasji łowieckiej. Ileż to fenomenalnych typów kłusowników i gajowych białoruskich dałoby się z lamusa wspomnień wyłuskać! Włóczęgi myśliwskie nie tylko jednak wzbogacały znajomość folkloru. Dawały okazję do poznawania ciekawych ludzi – przede wszystkim myśliwych. Można by grubą księgę napisać, wspominając czyny i zasługi takich myśliwych, jak Bolesław Świętorzecki i hr. Benedykt Tyszkiewicz z Wiałej. O Bolesławie Świętorzeckim pisałem w "Dzieciństwie i młodości Tadeusza Irteńskiego". Benedyktowi Tyszkiewiczowi poświęciłem tuż przed wojną książeczkę "Wiała" (Może choć jeden jej egzemplarz uchował się w księgozbiorze jednego z naszych bibliofilów łowieckich?). Tu przypomnę tylko, że obaj byli twórcami pierwszych za naszych czasów zwierzyńców na Litwie. O Wacławie Świętorzeckim wspomniałem w rozdziale poprzednim. Dalej idą: nestor naszych myśliwych – żyjący gdy te słowa piszę – Włodzimierz Korsak, autor nieśmiertelnego "Roku myśliwego" i rysownik "kreską kolorową" wspaniałych obrazków myśliwskich... Jan Tyszkiewicz z Waki pod Wilnem, posiadacz najpiękniejszych tokowisk głuszcowych w Borsukowinie powiatu wołożyńskiego, gdzie liczba odstrzelonych rocznie głuszców wciąż wzrastała i przekroczyła przed wojną liczbę stu... Aleksander Iliński-Kaszowski... Zygmunt Węcławowicz z Narun... Karol Wagner z Wielkich Solecznik... Stanisław Wańkowicz senior... Nie ma już dziś takich myśliwych i wątpię, czy zdarzą się tacy w przyszłości! Wyobraźnia prawdziwego myśliwego kojarzy z tymi nazwiskami wizję dawnych wielkich łowów litewskich – w połączeniu z wielką "europejską" kulturą serca i umysłu. Każdemu z nich należy się specjalna monografia. Toteż w tym rozdziale nie o nich będzie mowa. Z dobrej setki napotkanych ciekawych typów wybraliśmy szereg takich, których może nie można zaliczyć do pocztu "wielkich" myśliwych, lecz którzy byli myśliwymi tout court i choć byli tylko szeregowymi w wielkiej armii myśliwskiej, jednak głośno o nich było z innych powodów. Ks. Andrzeja Lubomirskiego Tadeusz spotkał raz jeden w Porochońsku (rozdz. XV). Myśliwy ten, już wtedy w latach podeszły, był słynny z doskonałej kondycji fizycznej i z bogatych zainteresowań – nie tylko łowieckich.
Nie rozstawał się z grubym notatnikiem, do którego zapisywał nie tylko własne zdobycze myśliwskie, lecz również wszelkie notatki dotyczące lokalnej gwary myśliwskiej i folkloru. Gdy w toku rozmowy Władek Czechowicz wspomniał o krowie "łobatej", książę zaraz zainteresował się znaczeniem przymiotnika "łobaty" i sięgnął po notatnik. Ks. Lubomirski znał chyba wszystkie lepsze łowiska w Polsce. Gdy w szereg lat później Tadeusz polował na głuszce w Zamoszu Słotwińskich powiatu dziśnieńskiego i zapytał gajowego, czy daleko z gajówki do tokowiska, gajowy odparł bez wahania:
– Rouna tyścza sto siemdziesiat piać szahou.
A gdy Tadeusz wyraził zdziwienie, kto i kiedy tak dokładnie odległość wymierzył, gajowy objaśnił, że był tu zeszłej wiosny kniaź, który miał w kieszeni specjalny "zegarek" dla odmierzania kroków.
Z kim się nie polowało przed rokiem 1939! Od tytułów naukowych, rodowych i dyplomatycznych aż do skromnych, lecz wielkich sercem, urzędników leśnych i szlachty na zagrodzie. A wśród tej setki typów byli adwokaci, lekarze, handlowcy, dziennikarze, pisarze, artyści, no i ludzie zwyczajni, tacy jak ja z czytelnikiem.
Zdarzało się Tadeuszowi polować z dygnitarzami – obcymi i swojskimi. Wśród zagraniczników czuł się na polowaniu raczej dobrze, bo byli prości, mili i uprzejmi. Zapamiętał łowy na kaczory w Porochońsku z posłem portugalskim nazwiskiem Vasco de Queveda. Gdy jechali pociągiem z nim i z Władkiem Czechowiczem i gdy Vasco de Queveda zasypiał, Władek wydawał dziki okrzyk: "Vasco de Gama!". Poseł budził się i patrzał nieprzytomnym wzrokiem, przy czym Władek zachowywał kamienny wyraz twarzy. Po chwili poseł znów zasypiał, a Władek znów wrzeszczał "Vasco de Gama"!... Zabawa powtórzyła się kilkakrotnie, zanim pociąg nie przybił do stacji Porochońsk.
Dygnitarze swojscy z reguły drażnili Tadeusza. Przede wszystkim dlatego, że polowali wyłącznie z pobudek snobizmu dygnitarskiego.
O łowiectwie mieli pojęcie nader nikłe, nadrabiali natomiast tupetem i manierami nuworyszów. Taki pan wziął po raz pierwszy fuzję do ręki, gdy dostał nominację na, powiedzmy, ministra, a zachowywał się tak, jakby to właśnie on, a nie zwierzyna, był centrum zainteresowania. Zdarzali się wprawdzie dygnitarze przyjemni, jak np. pan Władysław Raczkiewicz lub pan Władysław Jaszczołt, ale były to wyjątki. Tadeusz Irteński jest jednym z niewielu ludzi, który może się pochwalić, że polował z generałem Lucjanem Żeligowskim. Było to w styczniu czy lutym 1923 roku, wkrótce po likwidacji tzw. Litwy Środkowej, a więc w okresie, gdy Żeligowski stał u szczytu popularności. Polowano w Bohdanówce na Polesiu. Żeligowski nie był właściwie myśliwym. Jak trafił na obławę?
Chodzi o to, że ówczesny dzierżyciel Bohdanówki, Porochońska i Chmielnika Władek Czechowicz miał bzika na punkcie zapraszania na polowania wszelkich osobliwości. Czyhał przede wszystkim na sfery dyplomatyczne i arystokratyczne, ale – faule de mieux – kontentował się generałami. Nie był w tym tylko prosty snobizm. Tak np. na owym polowaniu w Bohdanówce paradował obok Żeligowskiego – ksiądz. Bo Władka bawił widok księdza
w sutannie spod kożuszka i ze strzelbą na stanowisku w kniei. Żeligowski zostawił po sobie wspomnienie dość przyjemnego kompana.
Przy obiedzie toczyła się rozmowa na tematy polityki wewnętrznej. Wybory do sejmu jesienią 1922, morderstwo Narutowicza i proces Niewiadomskiego były głównym przedmiotem rozmowy. W ferworze dyskusji Żeligowski odezwał się:
– Powiem panom szczerze, że dalibóg zaczynam endecieć...
Kto by przypuszczał wtedy, że tego "endeciejącego" Skobielewa (w sensie popularności) czeka taki niesławny i ponury koniec.
Na tym polowaniu był redaktor "Świata" pan Stefan Krzywoszewski, z którym Tadeusz nieraz polował wiosną na kaczory w Porochońsku.
Był myśliwym kulturalnym, a towarzyszem uprzejmym, niezazdrosnym o cudzą wenę łowiecką. Czarował zarówno kulturą umysłu, jak kulturą towarzyską. Nie tracił np. równowagi, choć mu po raz setny z uporem pijackim wypominano trochę trafaretowe zakończenie felietonu myśliwskiego: "Królestwo za kieliszek wódki! Piękne panie stawią całą butelkę.
Ryba świeżo wyciągnięta z jeziora smaży się na patelni. Życie jest piękne"...
Zresztą – kto wie – może się w ogóle nie poznał na docinku, skoro ustęp ten umieścił niemal dosłownie w swym pamiętniku "Długie życie"...
Krzywoszewski był miłym kompanem, chociaż w przeciwieństwie do "standardu" myśliwych, wśród których się obracał, był bardzo wstrzemięźliwy odnośnie trunków. Pod tym względem stanowił całkowite przeciwieństwo "fenomenalnego" Kamila Mackiewicza, bardzo łasego na trunki (rozdz. XV).
Zdarzyło się też Tadeuszowi polować z poetą Zdzisławem Kleszczyńskim, autorem wiersza o ks. Józefie Poniatowskim i frywolnego, pięknie przez Norblina ilustrowanego "Żywota Kolombiny". Był myśliwym dobrej klasy i pierwszej klasy causeurem. Tadeuszowi utkwiło w pamięci, jak na obławę na wilki w Lubaniu wybrał się ubrany w ciemnobrązowy kombinezon lotniczy na futrze. Raził tym strojem wśród szarozielonych kożuszków i kurtek. Gdy dobrodusznie dworowano z tego stroju, tłumaczył się, że choruje na iszias i że tylko taki kombinezon chroni go przed "zawianiem".
Musiał być zresztą naprawdę chorowity, bo umarł w parę lat później – w pełni męskiego wieku.
Tadeusz nie tylko polował, lecz nawet – mimo wielkiej różnicy wieku – był w przyjaźni z panem Henrykiem Weyssenhoffem z Rusakowicz powiatu ihumeńskiego. Myśliwym był miernym, do czego zresztą przyznawał się bez wstydu. Posiadł natomiast jak chyba nikt z naszych pejzażystów, tajemnicę barw, że tak powiem "myśliwskich" – a więc wszelkich odcieni seledynu nieba zimowego, wszelkiego złotogłowia, purpury i rdzy jesieni, wszelkich półtonów zmierzchów i świtów. Do weyssenhoffowskiej maestrii reprodukowania barw myśliwskich doszedł później, acz przy pomocy zgoła innej techniki, Włodzimierz Korsak. Henryk Weyssenhoff, bardzo daleki kuzyn, lecz bliski przyjaciel pisarza Józefa, mieszkał i pracował w specjalnie "adaptowanym" świronku w rodzinnych Rusakowiczach nad Ptyczą. W tym świronku pokazywał zaufanym przyjaciołom serię własnych "sekretnych" rysunków oraz kilka osobliwości, jak np. ustnik hebanowy do papierosów w kształcie phallusa. Opowiadał, jak Rosjanin akcyźnik zobaczywszy ten ustnik wykrzyknął ze zgorszeniem:
– Czyżby pan miał odwagę wkładać to w usta?! Obcując z Weyssenhoffem, Tadeusz miał sposobność zajrzeć do tajników jego "kuchni" malarskiej.
Nieraz zastanawiał się nad zagadką, w jaki sposób pejzażysta malujący "z natury" potrafi uchwycić zmieniające się co kilka minut tony i półtony wschodów i zachodów słońca? Przeglądając szkice ołówkowe Weyssenhoffa, rozwiązał tę zagadkę. Weyssenhoff wybierał się na swe wycieczki "krajobrazoznawcze" bez sztalug, farb i pędzla, a po prostu ze strzelbą na ramieniu oraz ze szkicownikiem i ołówkiem w kieszeni.
Mam dwa pytania związane z budową domów.
Pierwsze dotyczy działek – czy lepiej kupić pustą działkę pod budowę, czy lepiej kupić stary dom i go wyburzyć i na tym miejscu budować nowy dom?
W idealnym świecie zawsze jest fajnie zaczynać od początku, czyli pusta działka jest na pewno atrakcyjnym rozwiązaniem. Ale... jest bardzo wiele spraw, o których należy wiedzieć.
* Brak wolnych terenów – Po pierwsze, jeśli myślimy o budowie w mieście, to największym problemem jest brak wolnych terenów. Większość terenów jest już zabudowana i sporadyczne wolne działki, jeśli pojawiają się do sprzedaży, są albo wcale nietanie, albo lokalizacyjnie nie są wcale atrakcyjne.
* Koszty działek – Tu oczywiście decyduje cena rynkowa. Sprzedający chce dostać jak najwięcej, kupujący chce odwrotnie. Cena będzie zależała od lokalizacji, wielkości oraz atrakcyjności. Aktualnie – w Mississaudze ceny zwykle zaczynają się na poziomie 350-450 tysięcy dolarów.
* Od "pustych" działek naliczany jest podatek HST, czyli dokłada to znaczny koszt do jej ceny. Jeśli "gołą" działkę kupuje budowniczy i robi to z zamiarem budowy i sprzedaży, to ma on oczywiście możliwość rozpisania HST oraz kosztów HST naliczanych w czasie budowy na materiały i robociznę. Cały ten podatek powinien być dołożony do ceny sprzedaży i przechodzi on na kupującego. Inaczej jest, jeśli kupujemy działkę dla siebie. Wówczas podatek HST jest niestety naszym kosztem.
* "Development charges" – Kupując "gołą" działkę, musimy się liczyć z zapłaceniem tak zwanych "development charges". Są to opłaty, z których miasta pokrywają część kosztów związanych z rozwojem infrastruktury, jak budowa szkół, kanalizacji, tranzyt, drogi itd.! Jest to jednorazowa opłata i nie ma od tego ucieczki. W tej chwili w Mississaudze (Peel) ta opłata od każdej nowej jednostki mieszkalnej wynosi 40.391 dol. dla condo, 54.544 dol. dla domów. Nie jest to mało! Nic dziwnego, że tacy duzi dewelopersi jak Mattamy są kochani przez miasta – bo płacą ogromne pieniądze na rozwój infrastruktury, które to koszty oczywiście w końcowym efekcie wychodzą z indywidualnych kieszeni. W przypadku użycia do budowy działki, na której już kiedyś stał dom – unikamy tej opłaty.
* Koszty podłączeń – W przypadku istniejącej działki może się zdarzyć, że uda się nam uniknąć niektórych kosztów związanych z podłączeniem nowych serwisów, jak woda, kanalizacja, prąd, gaz. Z tym że jeśli robimy rozbudowę domu i na przykład dokładamy piętro – to może to być dobre rozwiązanie. Natomiast jeśli budujemy nowy dom na miejscu starego – to rzadko jest to dobre rozwiązanie. Jeśli burzymy dom, który był budowany 50 lat temu, to na pewno te serwisy nie będą odpowiednie dla nowych standardów. Zwykle rura doprowadzająca wodę od ulicy powinna być powiększona z typowej 1/2 cala do 1 cala. Odprowadzanie ścieków z żeliwnych lub kamionkowych rur powinno być zamienione na plastyk. Dawniej prąd był doprowadzany w powietrzu od słupa do domu, dziś chcemy, by był pod ziemią. Koszty poszczególnych podłączeń są różne w różnych miejscach, ale są to spore pieniądze liczone w tysiącach dolarów.
W przypadku domów za miastem, czasami możemy wykorzystać istniejącą studnię czy szambo, ale to też wymaga dokładnych badań, czy to jest warte zrobienia.
* Finansowanie – W przypadku kupna pustej działki, poważny problem pojawia się z jej finansowaniem. Jest trudno znaleźć bank, który to robi. Czasami banki chcą 50 proc. lub więcej "down payment", by to zrobić. Procenty też są często wyższe. Znacznie łatwiej uzyskać pożyczkę na kupno działki z domem. Tu nawet czasami jesteśmy w stanie ujść z 5-proc. wpłatą.
* "Demolition" – Jeśli kupimy dom do zburzenia, to dochodzą często dodatkowe opłaty, jak koszt wyburzenia domu.
Reasumując – co jest lepsze? To zależy i każda sytuacja ma swoje zalety i minusy i każda musi być przeanalizowana indywidualnie. Jedno jest pewne, łatwiej jest znaleźć dom do wyburzenia z ładną działką niż ładną działkę bez domu.
Drugie pytanie jest związane z kosztami budowy. Czy jest taniej budować dla siebie dom, czy taniej jest kupić dom gotowy?
Tu też nie ma jednej odpowiedzi. Wszystko zależy, jakie są nasze oczekiwania i jakie jest nasze nastawienie.
Zrozumiałe jest, że typowy deweloper zwykle tak kalkuluje koszty, by mieć jakiś profit. Ktoś, kto buduje na raz 100 domów, może mieć inny profit z pojedynczego domu, niż ktoś, kto buduje jeden dom. Zrozumiałe jest też, że jeśli ktoś buduje setki domów, może negocjować inne ceny za robociznę czy materiały budowlane niż ktoś, kto buduje jeden dom.
Deweloper, budując setki domów, kupuje działki po znacznie niższych kosztach niż ktoś, kto robi to indywidualnie. To samo dotyczy projektów – deweloper powtarza te same modele – my musimy zapłacić za projekt na zamówienie. Itd. Moim osobistym zdaniem, taniej najczęściej wychodzi kupić gotowy dom niż budować samemu, między innymi z właśnie wymienionych kilku powodów.
Nie oznacza to wcale, że nie zachęcam do budowania na własną rękę lub jeszcze lepiej z pomocą fachowców.
Moim zdaniem, jeśli nawet z oczywistych względów nie wybudujemy domu taniej – to na pewno jesteśmy to w stanie zrobić lepiej.
Jak wspomniałem na wstępie – deweloper jest nastawiony na profit i szuka oszczędności wszędzie, gdzie jest to możliwe, dbając tylko o to, by dom spełniał minimalne wymagane standardy i był zgodny z przepisami. Każda ekstrawagancja – obniża profit. Owszem, builderzy oferują czasami tak zwane "upgrades", ale po takich kosztach, że to się nam tak naprawdę mało opłaca.
Jeśli budujemy dla siebie, to jest oczywiste, że zainstalujemy lepsze okna, lepszy dach, lepszą kuchnię, łazienki itd. Lepsza jakość kosztuje. Nie myślę, że ktoś, kto buduje dom dla siebie, użyje płyty wiórowej na "subfloor" – w przypadku domów budowanych masowo – to jest typowe! Zwykle projektując oświetlenie, zrobimy znacznie więcej punktów świetlnych niż minimum wymagane. To jest jeden z wielu powodów, dlaczego budowanie dla siebie będzie droższe.
Ale z drugiej strony, jeśli zrobimy to w dobrej lokalizacji, umiejętnie wydając pieniądze, to mamy szansę nie tylko mieć znacznie lepszy dom, ale w chwili sprzedaży szansę na znaczny profit!
Tak więc zachęcam do budowania, a zainteresowani tematem mogą do mnie dzwonić po porady i pomoc, od zakupu działki do wybudowania domu! Domy to moja specjalność.
Maciek Czapliński