farolwebad1

A+ A A-

Z pogranicza

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

W historii ludzkości jedne narody i państwa się tworzyły, a inne zanikały. Są też narody, które po wiekach odzyskały swoją państwowość, jak choćby Żydzi, a inne nigdy jej nie uzyskały, jak choćby Cyganie. Istnieją też obecnie narody, które nie mają własnego państwa i są podzielone granicami kilku państw, jak choćby Kurdowie. 

O tym, że Macedonia była kiedyś mocarstwem, wiemy z historii. Ten położony na północ od Grecji naród zdominował w pewnym okresie naród, od którego Europa wywodzi swoją historię. Aleksander Macedoński wszedł do panteonu wielkich Greków, bo faktycznie zasymilował się z narodem, który przegrał z nim militarnie, ale wygrał kulturowo.

Dzisiaj wiemy o tym, że istnieją dwie Macedonie: niezależne państwo powstałe po rozpadzie dawnej Jugosławii i prowincja grecka o tej samej nazwie. W pierwszym dominujący jest języka chorwacki, a w drugiej język grecki. Ale na pograniczu Bułgarii z tymi państwami żyje też pewna grupa Macedończyków. Zamieszkują tam od wieków, choć granice państw, w których zamieszkiwały kolejne ich pokolenia, wielokrotnie się przesuwały.

Mila, około 60-letnia, drobnej postury kobieta, trafiła do aresztu imigracyjnego przypadkowo, po 25 latach życia w Kanadzie. Wcześniej nikomu nie wadziła, a władze nie miały z nią żadnego problemu. Faktycznie dla tych władz nie istniała, bo głównym łącznikiem obywatela z władzami są różnego rodzaju wzajemne świadczenia. Mila nie płaciła przez ten okres podatków, ale też nie starała się o jakiekolwiek świadczenia od władz kanadyjskich.

Wpadła, przechodząc ulicą i mówiąc w tym czasie do siebie. Zwróciło to uwagę policjanta, który akurat obok przechodził. Po uzyskaniu od Mili jej danych, bo mówiła płynnie po angielsku (i w siedmiu innych językach, jak sama twierdziła) i sprawdzeniu jej danych w komputerze w radiowozie połączonym z główną bazą danych, uzyskał zaskakującą wiadomość, że ta osoba figuruje jako jedna z najdłużej pozostających nielegalnie w Kanadzie. Zadzwonił do dyżurujących oficerów imigracyjnych, którzy już po pół godziny aresztowali Milę i zawieźli do aresztu imigracyjnego.

Mila miała przy sobie dwa, dawno przeterminowane paszporty: grecki i jugosłowiański. Zapytana, gdzie się urodziła, odpowiedziała, że w Bułgarii. I zaczęła ponadgodzinną opowieść o historii swoje rodziny. Pierwotnie jej przodkowie mieszkali w Turcji, w enklawie greckiej, ale kiedy zintensyfikowały się prześladowania Greków przez Turków, to jej przodkowie przenieśli się na tereny, gdzie zamieszkiwali Grecy-Macedończycy, którzy po wielu przesunięciach granic znaleźli się na terytorium Bułgarii. Ona uważała się za Macedonkę i za swoją ojczyznę uważała państwo macedońskie utworzone po rozpadzie Jugosławii.

Mila była dwukrotnie zamężna, ale jak twierdziła, obaj jej mężowie, też Macedończycy, byli alkoholikami i szybko zmarli. Z pierwszym, z którym mieszkała na terenie Bułgarii, miała czworo dzieci: dwóch synów i dwie córki. W zasadzie to sama wychowywała te dzieci i w dużej mierze utrzymywała. Drugi jej mąż pochodził z Macedonii jugosłowiańskiej i tam też się Mila przeniosła z dziećmi po ponownym zamążpójściu. Z drugim mężem nie miała dzieci. Na początku układało się wszystko dobrze: polubił jej dzieci, łożył na ich utrzymanie. Wszystkie dzieci ukończyły szkoły średnie, a starsza córka ukończyła medycynę i jest lekarzem w Macedonii.

Po kilku latach małżeństwa mąż Mili oświadczył, że nie ma "co klepać biedy" i że trzeba się wynosić do kraju, w którym będzie można godnie żyć. Trójka starszych dzieci Mili oświadczyła, że nigdzie nie wyjeżdża. Zawarli oni już związki małżeńskie i dawali sobie radę. Mila zgodziła się podążyć za mężem pod warunkiem, że zabiorą ze sobą najmłodszą córkę, która była jeszcze nieletnia. Mąż zgodził się na to. Oświadczył, że nawiązał kontakt ze swoim kolegą, który zamieszkuje na stałe w Vancouverze, i że tam się udadzą.

Tak też się stało. Po kilku miesiącach od podjęcia decyzji wylądowali na zachodnim wybrzeżu Kanady. Faktycznie, kolega męża Mili zadbał o ich "miękkie lądowanie". Dał im do dyspozycji basement w swoim domu. Był żonaty, ale nie miał dzieci. Męża Mili zabrał ze sobą do szefa firmy budowlanej, w której pracował, ten wyraził zgodę na zatrudnienie polecanego krajana swojego najlepszego pracownika. Adaptacja w pracy męża Mili była dość krótka, dzięki pomocy kolegi. Córka została posłana do szkoły i po dwóch latach ukończyła kanadyjską szkołę średnią. Po tym zaczęła naukę w college'u i po kilku latach zaczęła pracę jako pielęgniarka. Jej rodzice nie mieli obywatelstwa, a ona go uzyskała dzięki zaadoptowaniu jej przez kolegę męża Mili i jego żonę.

Mila też nie próżnowała. Prowadziła dom, uczęszczała na kursy angielskiego, zaczęła pracować najpierw na pół etatu, a później w pełnym wymiarze godzin. Wyspecjalizowała się w pomocy dla osób niepełnosprawnych lub starszych, często niedołężnych. Mimo skromnej postury Mila była niezwykle silna i zaradna. Najpierw pracowała z ludźmi ze swojego regionu zamieszkiwania w Europie, co pozwalało im się wzajemnie porozumiewać, ale już po kilku latach Mila preferowała środowisko anglojęzyczne, co pozwalało jej doskonalić ten język.

Po kilku latach mąż Mili wpadł w sidła alkoholu. Zmienił pracę, już nie był pod opieką swojego starego kolegi. Stoczył się. Po dwóch latach ciągłego pijaństwa zmarł na zawał serca. Mila została sama, bo córka wyszła za mąż i miała swoją rodzinę. Mila pomagała przy dwojgu wnucząt, ale nie chciała narzucać się swoją osobą. Najpierw mieszkała w tym samym wynajmowanym mieszkaniu, ale później zlikwidowała je. Zaczęła pracę u pewnej zamożnej pani, która chorowała na Alzheimera i rodzina jej była zainteresowana, aby Mila stale przebywała z tą osobą. Stała się domownikiem tych państwa. Miała u nich dobrze. Nie dopytywali się o jej status w Kanadzie. Płacili jej czekiem, ale Mila już dawno miała, wspólnie z mężem, konto bankowe, które załatwiła im jej córka, która wystąpiła w roli współwłaścicielki tego konta.

Osoba, którą Mila się opiekowała, była wykształcona. Mila towarzyszyła jej w wyjściach na koncerty, do teatru, wyjeżdżała z nią na wczasy, głównie zimą, na południe. Nabrała ogłady towarzyskiej, zaczęła czytać literaturę angielską. Pracowała w tym domu aż do śmierci pani, którą się opiekowała.

Rodzina zmarłej proponowała, aby Mila w dalszym ciągu mieszkała w ich domu, pomagając już zatrudnionym dwóm paniom w ich obowiązkach prowadzenia tego dużego domu. Przez dwa miesiące pracowała w charakterze pomocnicy kucharki i sprzątaczki. Ale ta rola jej nie odpowiadała. Wszak przez szereg lat miała wyższy status.

Znalazła sobie nową chlebodawczynię. Była to starsza pani, która wolała pozostać w swoim własnym mieszkaniu niż iść do domu spokojnej starości, co proponowały jej dzieci i znajomi. Trwało to kilka lat. Ale wizytujący starszą panią krewni zaczęli być zaniepokojeni dominacją Mili nad coraz bardziej zniedołężniałą osobą. Po jakimś czasie wypowiedzieli jej umowę i starszą krewną, już bez protestu z jej strony, umieścili w dobrym domu opieki. Mila została bez domu i pracy.

Przez kilka tygodni mieszkała u córki. Pomagała w prowadzeniu domu, ale objawiła się u niej wyraźniej zmiana charakterologiczna, polegająca na "zagadywaniu na śmierć" każdego, którego mogła dorwać do rozmowy. Nadto zaczęła narzucać swoją wolę. Córka przeprowadziła z matką kilka rozmów, bo na zachowanie teściowej narzekał i jej mąż i już podrośnięte dzieci. Mila czuła się coraz bardziej wyobcowana w tym domu.

Wyczytała w jakimś piśmie o poszukiwaniu opiekunki z zamieszkaniem w Toronto. Zadzwoniła, przedstawiła rozmówczyni swoją karierę i została na odległość zaakceptowana. Po kilku dniach przyleciała do Toronto i taksówką dojechała pod podany jej adres. Została przyjęta bez problemu. Miała ponownie opiekować się starszą panią w jej małym, ale wygodnym mieszkaniu. Sielanka trwała kilka tygodni. Do obowiązków Mili należało robienie zakupów, gotowanie, pranie, sprzątanie, wychodzenie na spacery itp. Starsza pani okazała się osobą małomówną, zamkniętą w sobie. Kiedy Mila już po kilkakroć opowiedziała jej o swoich losach, a jej podopieczna nie nawiązywała konwersacji, Mila zaczęła mówić sama do siebie. Trwało to kilka miesięcy, aż do feralnego dnia aresztowania Mili przez policjanta, którego zainteresowała osoba idąca i mówiąca do siebie.

W areszcie imigracyjnym Mila czuła się dobrze. Jednak jej ciągłe mówienie zwróciło uwagę strażniczek, które też otrzymywały skargi od innych aresztantek, że już nie mogą wytrzymać z tą gadułą.

Mila wysłana została do lekarza. Ten zwykle załatwiał pacjentów w ciągu kilku minut, ale Mila zajęła mu swoimi opowieściami około pół godziny. Zorientował się, że ma do czynienia z osobą z pewnym odchyleniem psychicznym. Zaproponował Mili tabletki na uspokojenie. Ona odmówiła, mówiąc, że jest całkiem spokojna, dobrze się czuje, jedzenie jej odpowiada, bo w zasadzie niewiele je.

Oficer imigracyjny nawiązał kontakt z córką Mili zamieszkałą w Vancouverze. Ta zgodziła się z nim, że najlepszym rozwiązaniem będzie odesłanie Mili do Macedonii, gdzie znajdzie opiekę ze strony trójki dzieci. Powstał tylko jeden problem. Mila miała paszport grecki, a nie miała macedońskiego. Nadto, jak to ustalono, do Kanady przyleciała przed laty z Aten.

Mimo że prosiła o wysłanie jej bezpośrednio do Macedonii, gdzie mieszka trójka jej dzieci, to jednak zapadła decyzja odesłania jej do Grecji. Nie zmartwiła się tym specjalnie, twierdząc, że w Atenach ma krewnych i znajomych, u których się zatrzyma po przylocie i skąd zabierze ją jeden z synów.

Dwudziestopięcioletni pobyt tej pogodnej osoby godzącej się ze swoim losem, która bardzo chwaliła sobie życie w Kanadzie, dobiegł końca. Jej psychika odbiegająca nieznacznie od normy albo będzie musiała być skorygowana, albo, jeśli nie uzyska stosownej pomocy lub takiej pomocy odmówi, może pogrążyć ją tak, że z osoby świadczącej przez wiele lat pomoc innym potrzebującym, sama będzie takiej opieki wymagała.

Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.