Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Ludzie z wiatru i ognia... - Rozmowa z ojcem Leonem Mokwą OMI
Napisane przez Krystyna Starczak-KozłowskaZaczęło się od podróży przez ocean sześciu polskich oblatów, którzy w 1841 roku po trzymiesięcznym żeglowaniu dotarli z Francji do Manitoby. Było ich tylko sześciu: czterech księży i dwóch braci zakonnych. Zgromadzenie oblatów istniało wówczas w Europie dopiero 15 lat i liczyło zaledwie kilkudziesięciu członków. Nie minęło 10 lat, a nasi bracia nie tylko objęli opieką parafie w Kanadzie, ale rozpoczęli nawracanie Indian od Oka po Fort Albany, dotarli do traperów od Labradoru do Kingston. Ich glebą – jak pięknie powiedział arcybiskup Winnipegu, Adam Exner – były ugory ludzkich serc, często stwardniałych w walce o przetrwanie, gdy nowa ziemia nie okazała się Ziemią Obiecaną. Pokonywali setki kilometrów pieszo, konno, na canoe, grzęźli w nieprzebytych śniegach Północy, nieśli Słowo Boże, otuchę i oświatę…
W latach trzydziestych XX wieku jednym z nich był o. Leon Mokwa OMI, rodem z Pomorza, który misję oblatów pełnił przez pół wieku wśród Indian na dalekiej północy Kanady, za kręgiem polarnym, nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym, w Fort Resolution... Wywiad z tym niezwykłym oblatem, który wśród Indian spędził 50 lat, poczynając od 1935 roku, gdy ci Indianie żyli jeszcze na łonie natury – przeprowadziłam w 1991 roku:
"Nad Wielką Wodą Niewolników" – rozmowa z o. Leonem Mokwą OMI z 1991 r.
Krystyna Starczak-Kozłowska: Kiedy w 1935 roku rozpoczął Ojciec pracę misyjną wśród Indian na dalekiej północy Kanady, w Fort Resolution nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym, za kręgiem polarnym – nie było tam jeszcze nie tylko elektryczności, ale i zapałek?
O. Leon Mokwa OMI: Tak. Indianie używali hubki i krzesiwa, nosili przy sobie puch i korę z drzew. Śnieg odgarniali rakietami (nartami) do gruntu, metr i więcej, układali gałązki ze świerka i palił się ogienek… Można było zagotować wodę ze śniegu na herbatę, barszczyk z wody i mąki, a maleńki chlebek kładło się obok ognia…
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora.
Dzisiaj dalszy ciąg o najistotniejszych i różnorodnych korzyściach z mediacji.
Zalety mediacji:
• obniżenie kosztów rozwodu lub separacji (wysokość wynagrodzenia dla mediatora i ewentualnych ekspertów dzielona jest między obydwie strony, a więc połowa kosztów),
• uniknięcie składania w sądzie wielu dokumentów i związanych z tym opłat,
• uniknięcie konieczności wynajmowania prawników przez każdą ze stron i opłacania ich,
• komfortowość procesu mediacji,
• spotykanie się w wygodnych dla siebie terminach,
• kontrolowanie tempa załatwiania spraw,
• dochodzenie do własnych obustronnie satysfakcjonujących i niejednokrotnie twórczych rozwiązań,
• samodzielne wybieranie problemów,
• możliwość negocjowania spraw nieznajdujących posłuchu na salach sądowych (uważanych przez sąd za mało istotne), np. kto po rozwodzie zatrzyma ulubionego zwierzaka,
• negocjowanie wszystkich kwestii ważnych z punktu widzenia stron.
Listy z nr. 3/2016
Biologia i medycyna wyznaczają granice wytrzymałości organizmu: po ilu dniach niejedzenia czy niepicia organizm ludzki traci zdolności funkcjonowania. Kiedy dowiadujemy się o wyjątkowo długim okresie przetrwania zasypanych górników, czy też osób zasypanych pod gruzami w wyniku trzęsienia ziemi, to budzi to nasze zdziwienie, że organizm ludzki mógł tak długi okres bez jedzenia i picia wytrzymać.
Marcin, dość przystojny, około 35-letni mężczyzna, był w Polsce po przejściach. Żonaty, dzieciaty, rozwiedziony, raz pracujący, a w większości czasu bez pracy, użerająca się ciągle była żona w sprawie alimentów na dwójkę nieletnich dzieci, ścigany przez to przez komornika, w końcu postanowił przerwać ten koszmar.
Świat się zmienia, również ten motoryzacyjny. Może to kwestia wieku, ale wydaje mi się, jakby te zmiany przyspieszały. Zmieniają się nie tylko samochody, zmienia się technologia i my – ludzie – się zmieniamy.
Jedną z oznak takich zmian jest rola panien zatrudnianych na wystawach motoryzacyjnych. No bo czemu nie? Do tej pory te atrakcyjne stworzenia uważane były za optycznie przyjemną wisienkę na torcie nowego modelu. Okazuje się, że coraz częściej za powabną powłoką kryje się wyspecjalizowane narzędzie informacyjno-analityczne.
Panie stojące przy samochodach szkolone są bowiem do tego, by
a) inteligentnie informować o samochodzie oraz
b) wypytywać potencjalnych klientów, co im się podoba, a co nie, co chcieliby mieć w aucie, a co im doskwiera.
Zanim więc Japończycy wymyślą podobnie powabne roboty do tej roli, ta wydawałoby się zupełnie zbyteczna samochodowa marionetka jest skutecznym narzędziem marketingowym i pijarowym.
Zatem Panowie, więcej szacunku w kontaktach z wystawowym moto-bimbo, no i oczywiście proszę bez seksistowskich uwag, typu "ile ten samochód kosztuje razem z panią"...
•••
Winien jestem wyjaśnienie. Otóż do redakcji zadzwonił pan Lucjan i zarzucił mi brak patriotyzmu. Piszę zbyt często o autach niemieckich, a tymczasem samochody produkowane na miejscu to są właśnie te, którymi powinniśmy jeździć; one przecież tworzą lokalnie miejsca pracy, napędzają gospodarkę.
Odpowiadam: jestem patriotą i kibicuję, ile mogę, panu Arkadiuszowi Kamińskiemu, który w Polsce z pasją walczy o uruchomienie produkcji syreny. Taką polską marką chciałbym jeździć.
Przepraszam bardzo, czy są jakieś kanadyjskie marki? Nie widzę, nie słyszę. Są tylko amerykańskie samochody, produkowane w Kanadzie. Zatem, nasz jest tutaj wkład.
Można równie dobrze argumentować, że dopóki nie pojawi się na rynku poważna polska marka, to nie pozostaje nam nic innego, jak kupować modele z polską zawartością. A tego jest trochę, bo Polska jest największym w Europie producentem części zamiennych. W kraju działa 900 producentów części motoryzacyjnych, z czego 300 stanowią firmy z kapitałem obcym, a reszta jest polska. Produkują głównie dla Niemców, ale nie tylko. Jest więc baza, by zacząć rozwijać rodzime marki; może uda się z syrenką, może uda się z żukiem opartym na starym volkswagenie transporterze. Od czegoś trzeba zacząć.
A Kanada?
W Kanadzie wielkie koncerny zachowują się bez sentymentów. Proszę zapytać wszystkich tych, których zwolniły z pracy. Nie ma przeproś – produkcja jest transferowana bez żadnych skrupułów do Meksyku; części kupuje się z Korei Południowej czy z Chin.
Na dodatek, gangsterzy z wielkich korporacji wymuszają na władzach dofinansowanie w postaci pieniędzy podatników. Ot, jakieś tam 20 mln na zmianę osprzętu taśmy czy szkolenie załogi. Są to korporacyjne zapomogi, wymuszane przez polityczny nacisk, groźbę wyprowadzki i wyrzucenia kilkutysięcznej załogi.
No taki jest świat, tak został skrojony, proszę więc nie mieć do pretensji, że nie będę z miłością pisał o kanadyjskich modelach tylko dlatego, że są montowane w Kanadzie. Piszę o samochodach, które jakoś tam odstają z szeregu czy przyciągają oko. I nie mam absolutnie żadnych oporów przed kupowaniem, na przykład, starego audi czy bmw, bo w końcu samochód taki już został tu raz zapłacony i daję tylko zarobić Kanadyjczykowi, który akurat go w danej chwili odsprzedaje.
Podsumowując, byłbym większym patriotą lokalnym, gdyby "patriotyczne" nastawienie miały również GM Chrysler czy Ford. Skoro zaś kierują się zyskiem i małymi kosztami własnymi, to nic nie przeszkadza, byśmy również kierowali się tego rodzaju filozofią prywatnie.
Tak to rozumiem, panie Lucjanie.
Patriotyzm zaś powinien dotyczyć marek, bo to właściciele marek spijają samą śmietankę. To oni, mówiąc za Marksem, dostają do kieszeni wartość dodatkową. Kanada, mimo tylu lat motoryzacji, żadnej marki nie wytworzyła.
Może więc przyszedł czas, aby uczyniła to Polska, bo być może idzie w historii nasz czas, polski czas. Przynajmniej w tamtym zakątku Europy. Nie trzeba ograniczać marzeń.
A zatem niech żyje syrena! I zapewniam, że gdy tylko będzie dostępna w wersji dla ludzi, a nie na rajdy, to kupuję to auto – z wielkim orłem na dachu.
Do czego też Państwa namawiam
Sobiesław Kwaśnicki
Gdzie jest lód?
Pomimo niskich temperatur przez ostatnich kilka dni na północ od Toronto nie wszystkie jeziora zamarzły. Przede wszystkim na większości obszaru jeziora Simcoe jest nadal otwarta woda. W środę niecierpliwi wędkarze łowili na Virginia Beach, gdzie lód nie był zbyt gruby i pękał przy pierwszym uderzeniu pierzchnią.
Na południu Cook's Bay nie ruszy nawet w ten weekend. Na zatoce jest cienka warstwa lodu przykrytego śniegiem. W dodatku pod koniec tygodnia temperatura idzie w górę i możliwe są opady deszczy nad Simcoe. Przez ostatnich kilka dni lodu zbyt wiele więc nie przybyło.
Na północy spadło dużo śniegu, a poza tym wiały silne wiatry. Te dwa czynniki znacząco spowolniły tworzenie się lodu na jeziorach. Na dobry lód na Simcoe trzeba więc będzie jeszcze trochę poczekać.
Całkowicie zamarznięte są dwa popularne jeziora, Couchiching i St. John koło Orilli. Na lodzie leży jednak sporo śniegu. Na Couchiching wyjeżdża najwięcej klientów sklepu wędkarskiego True Canadian Outdoors. Na jeziorze można się spodziewać lodu grubości 4-5 cali.
W okolicach Coldwater na Black Lake (MacLean) jest lód, na który od kilku dni wchodzą wędkarze.
Kilka dni temu w niektórych miejscach na Bay of Quinte lód miał grubość 4 cali.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=5110#sigProId59cc66027a
Biuletyn Esnagami
6 stycznia 2016 r. ukazało się najnowsze wydanie biuletynu elektronicznego wydawanego każdego roku przez Esnagami Wilderness Lodge. Znajdziemy w nim między innymi listę największych złowionych i wypuszczonych ryb w sezonie 2015.
W kategorii szczupaka zwycieżył Pat Tighe – 46 cali. Największego sandacza długości 30 1/2 cala złowił Max Earick Jr. Pierwsze miejsce w prestiżowej kategorii pstrąga źródlanego (brook trout) zajęła wędkarka Sandy Root. Jej pstrąg, który był złowiony na rzece Esnagami na muchę ważył 6 funtów i miał długość 20 1/2 cala.
W wyniku losowania wyłoniono czterech wędkarzy, którzy w tym roku spędzą tydzień na Esnagami za darmo.
Ośrodek Esnagami Wilderness Lodge będzie miał swoje stoisko na wystawie Spring Fishing & Boat Show, który odbędzie się w Toronto 12-15 lutego.
Biuletyn znajdziemy w Internecie na: www.flsyfishingesnagami.com lub na Facebook – Esnagami Wilderness Lodge.
Komunikat PKZW
Zarząd Polsko-Kanadyjskiego Związku Wędkarskiego informuje, że terminy zawodów wędkarskich ustalonych na listopadowym zebraniu zostaną przesunięte ze względu na brak lodu. Nowe terminy zostaną podane, prosimy o śledzenie strony internetowej PKZW i gazety "Goniec".
Opłata za każde zawody wynosi 35 dol., opłata członkowska nie będzie pobierana tak jak w ubiegłym roku. Każdy uczestnik zawodów będzie automatycznie członkiem PKZW. W zależności od frekwencji na zawodach nagrody pieniężne dla pierwszych trzech wędkarzy zawodów zimowych i na koniec sezonu będą ustalone później.
W tym roku PKZW obchodzi 25-lecie. Planowany jest piknik z tej okazji.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (66)
Napisane przez Sergiusz PiaseckiA za parę dni urządzono polowanie na nas. Byliśmy w pewnej sprawie w pobliżu Mińska. W nocy zaczął lać deszcz. Do rana przeszliśmy z lasów Archijerejskich do lasu Starosielskiego.
Zrobiliśmy dniówkę w lesie, w pobliżu traktu na 19–tej wiorście do Mińska. Zmokliśmy do ostatniej nitki. Niedługo przed południem deszcz ustał i roznieciliśmy ognisko, aby się ogrzać i wysuszyć rzeczy. Dym ogniska mógł nas zdradzić, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi.
Czatowaliśmy kolejno, pojedyńczo i suszyliśmy rzeczy przy ogniu, do którego wrzucaliśmy duże polana złożonego w pobliżu w sągach drewna. W pewnym momencie w pobliżu naszej kryjówki przeszło dwóch pastuszków. Chłopcy zatrzymali się na chwilę, zerkając ciekawie ku nam.
– No, czego tam? – krzyknął do nich Grabarz. – Szorujcie dalej!
Pastuszki pośpiesznie znikli w krzakach. A za godzinę czasu (ja wówczas wysuszyłem ubranie i stałem na warcie) posłyszałem w lesie jakiś podejrzany szmer. Obróciłem głowę w lewo i nagle spojrzenie moje przelotnie się spotkało ze spojrzeniem patrzących ku mnie z gęstwiny krzaków oczu. Poza tym dostrzegłem czarną skórzaną czapkę z czerwoną, pięcioramienną, emaliowaną gwiazdką. Wiedziałem, że jestem obserwowany, więc nie okazałem zaniepokojenia, tylko odbezpieczyłem rewolwer i postawiłem nogę w ognisko. Koledzy, zdumieni, spojrzeli na mnie. Ruchami rąk pokazałem im, aby prędko się ubierali. Zrobili to nie tracąc ani chwili czasu, lecz nie ukazali się z ukrycia. Wskazałem im dłonią w kierunku pobliskich krzaków. A tam rozległy się coraz wyraźniejsze szmery i przytłumione szepty. Słyszałem je z prawej i z lewej strony. Nagle w pobliżu szczeknął krótko pies. Wówczas się pochyliłem i szepnąłem do chłopaków:
– Granaty! Żywo!
To nasze pierwsze spotkanie w Nowym Roku. Wspominałeś, że wybierasz się do Kostaryki w czasie naszej ostatniej audycji. Po opaleniźnie widać, że miałeś pogodę. Czy mógłbyś coś powiedzieć na temat real estate w tym kraju oraz na temat budowania domów?
W ostatnim czasie miałem szansę odwiedzić Kostarykę. Chciałbym podzielić się z czytelnikami kilkoma spostrzeżeniami na temat architektury, budownictwa oraz real estate.
Architektura jest ze zrozumiałych względów zupełnie inna niż w Kanadzie. Można powiedzieć, że domy tubylców tak naprawdę nie mają nic wspólnego z architekturą. Po prostu chodzi o dach nad głową. Za to domy ludzi, którzy przyjeżdżają na stałe do Kostaryki, potrafią być bardzo ciekawe. Na charakter domów ma ogromny wpływ klimat i przyroda. Kostaryka jest krajem o bardzo zróżnicowanym klimacie. W większości jest to klimat tropikalny i bardzo gorący, dlatego domy są tak budowane, by chronić przed słońcem i często obfitymi deszczami. Typowe są ogromne werandy, otwory okienne bez szyb, ale za to z siatkami, by chronić przed owadami. Wiatraki pod sufitami oraz z oczywistych powodów brak ogrzewania. Bardzo pożądanym dodatkiem jest klimatyzacja, ale ze względu na koszty energii nie wszyscy ją mają. Raczej projektuje się domy tak, by miały one naturalny przewiew. Ten naturalny przewiew jest ogromnie istotny z jeszcze jednego powodu. Jeśli dom nie miałby naturalnego wietrzenia, to bardzo szybko opanowałyby go grzyby i pleśń. W tym klimacie zawsze walczy się z tym lub z insektami, które postanowiły sobie wybrać nasz dom na siedzibę. Mówię tu o termitach, mrówkach czy skorpionach. Domy tubylców najczęściej budowane są z lekkiej konstrukcji drewnianej, bo nauczeni doświadczeniem, obawiają się oni trzęsień ziemi. Domy przyjezdnych są typowo większe od domów tubylców i często budowane są ze zbrojonych bloczków, też ze względu na trzęsienia. Nie spotkałem się z żadnym domem, który miałby piwnicę.
Domy tubylców budowane są często blisko drogi, w pobliżu wybrzeża, dla łatwości dostępu. Domy "przyjezdnych" są zazwyczaj budowane wyżej w górach, często dla lepszych widoków, ale również dlatego, że im wyżej, tym chłodniej. Z tym się wiąże fakt, że drogi dojazdowe są często bardzo strome i trudno przejezdne. By dojechać do domu, należy mieć samochód z napędem na cztery koła. Działki są wycinane w zboczach gór i często wiąże się z tym spory dodatkowy koszt, bo należy te tereny umacniać, by się nie obsuwały w czasie ulewnych deszczy.
Budowa domów jest niezwykle prosta. Prosty fundament do 2 stóp poniżej terenu, ściany z bloczków. Dachy z drewna. Wszystko bardzo lekkie. Podłogi na ogół ceramiczne. Wszystko dostosowane do klimatu i warunków naturalnych.
Przeciętny dom można wybudować za około 100.000 dol. plus działka od 50.000 do 200.000 dol. w zależności od lokalizacji oraz drogi dojazdowej. Ogromną zaletą Kostaryki są niskie podatki od nieruchomości oraz na ogół bardzo dobra woda pitna. Ujęcia wody znajdują się często w górach.
Ogromnym minusem jest brak adresów. O ile w miastach są ulice i numery domów, to poza miastem adres jest często typowo opisowy. Tak jak w "Czterech pancernych", "wedle trzech buczków". Odwiedziłem tam sporo mieszkających na stałe Polaków i często musiałem kierować się liczbą mostków na drodze czy śmietnikiem, czy jakimś innym charakterystycznym elementem. To fajnie, jak się jedzie na obiad, ale nie bardzo wiem, jak ambulanse w wypadku nagłym sobie radzi.
A teraz trochę o real estate. W przeciwieństwie do Kanady i wielu krajów rozwiniętych, real estate nie ma zorganizowanej formy w Kostaryce. Nie ma nadrzędnej instytucji, która nadzoruje, jak postępują agenci (tak jak RECO w Ontario), nie ma centralnego banku danych, czyli systemu MLS. Nie ma regionalnych "real estate boards". Nie ma specjalnych wymogów czy kursów, które należy zaliczyć, by zostać agentem. Są dwudniowe kursy, ale też nie są obowiązkowe. Czyli jest to forma "wolnej kostarykanki" – każdy robi to, jak mu się podoba. Na szczęście wielu agentów, którzy przenieśli się na stałe z Kanady czy USA lub innych krajów, stosuje pewne zasady wyniesione z krajów rodzimych i oferuje dość dobry serwis. Każda firma promuje wyłącznie swoje własne listingi poprzez stronę internetową firmy oraz poprzez ogłoszenia w prasie. Agenci oczywiście sprawdzają, co oferują inne firmy, i czasami kooperują ze sobą.
Sprzedający mają do wyboru dwa rodzaje listingów. Pierwszy to tak zwany "open" – oznacza to, że informują oni kilka firm o chęci sprzedaży nieruchomości i jeśli któraś z firm przyprowadzi kupca, to wówczas zapłacą oni wynagrodzenie, które w takim przypadku zwyczajowo wynosi około 6 proc. Drugi rodzaj listingu nazywany jest "exclusive". Jest on podpisywany z jedną firmą, która wówczas wprowadza ten listing na własną stronę oraz reklamuje nieruchomość w prasie. Plusem tego rozwiązania jest fakt, że mamy trochę lepszą ekspozycję na rynku. "Commission" przy tego typu listingu wynosi zwykle 8 proc. Listingi w Kostaryce są podpisywane na 6-12 miesięcy, bo nie jest to aż tak aktywny listing jak w Kanadzie. Nie ma tu też "lock box", czyli agenci pokazujący dom muszą uzgodnić z właścicielami lub ich agentem wszelkie pokazy. Jak wspomniałem, drogi i adresy w Kostaryce są bardzo trudne do znalezienia, dlatego organizacja pokazów, znalezienie domu czy dojazd nastręczają wiele trudności.
Ceny są jak wszędzie bardzo różne. Można kupić niezły dom już od 100 tys. dol., a prawdziwy pałac za 500 tys. – niestety dla nas, obecnie ceny są w dolarach amerykańskich, czyli dla nas nagle wzrosły one o 30 proc.
W Kostaryce bardzo ważną rolę przy zakupie spełnia prawnik. W Kanadzie mamy "Land Registery System", w którym każda zarejestrowana nieruchomość ma sprawdzoną historię i możemy mieć pewność, że nie będzie po zapłaceniu pieniędzy żadnych problemów. W Kostaryce działa podobny system, jaki był w Kanadzie w przeszłości, nazywany "Registry System". Podobnie jak w przeszłości w Kanadzie – prawnik w Kostaryce musi iść wstecz 40 lat, by sprawdzić wszystkie poprzednie transakcje i czy wszyscy zostali zapłaceni i wyrejestrowani z tytułu własności. Zrozumiałe jest, że jest to kosztowne, czasochłonne i często niedokładne. Dlatego należy uzbroić się w cierpliwość.
Spotkałem w czasie pobytu wielu Polaków mieszkających czasowo lub na stałe w tym kraju. Na ogół wszyscy są zadowoleni i zrelaksowani, pomimo że podstawowe artykuły potrzebne do życia, jak benzyna, samochody, alkohol czy wszystkie importowane artykuły spożywcze kosztują tyle co w Kanadzie. Natomiast ze względu na bardzo gorący klimat, je się tam znacznie mniej, pije się dobrą wodę, mało się jeździ, podatki są niskie, chodzi się w jednej koszulce i szortach (Winners by tam zbankrutował). Tak więc koszt życia jest znacznie niższy i jest ono bardzo spokojne. Jest to bezpieczny kraj, chociaż tubylcy mają lepkie ręce i idąc na plażę, nie warto zostawiać cennych rzeczy w samochodzie.
Dla wszystkich zainteresowanych tym krajem polecam kontakt z Małgosią Wielądek z naszego teamu, która ma tam swój dom i chętnie udzieli informacji czy pomoże w znalezieniu domu w okolicy Jacko (wymawia się Hako). Z kolei w okolicy bliżej Panamy poznałem polskiego agenta, który mieszka tam na stałe i prowadzi wraz ze swoją partnerką biuro pośrednictwa. Jest to pan Zbyszek Bodziak – zainteresowani kontaktem mogą do mnie dzwonić.
Program dla wykwalifikowanych pracowników zagranicznych, który pozwala kanadyjskim pracodawcom na tymczasowe zatrudnienie pracowników z zagranicy, został zmieniony w zeszłym roku. Jak do tej pory nie doczekaliśmy się zmian na lepsze, nadal trudno jest zatrudnić zagranicznych fachowców.
Ponadto, zawody podzielone zostały na nisko i wysoko opłacane, o czym decyduje średnia stawka godzinowa odpowiednia dla danego zawodu i prowincji/miejscowości. W zależności od tego, czy zawód jest nisko czy wysoko opłacany, zależy proces imigracyjny starania się o zatrudnienie w Kanadzie. Do Kanady nie można przyjechać do pracy ot tak sobie, po prostu. Cudzoziemiec, aby uzyskać zgodę na pracę, musi posiadać odpowiednie dokumenty od swojego pracodawcy, choć są wyjątki od tej reguły. W dodatku pracodawca kanadyjski musi uzyskać specjalną zgodę (Labour Market Impact Assessment – LMIA) na sprowadzenie pracowników zagranicznych i aby taką zgodę uzyskać, pracodawca musi przekonać urząd kanadyjski, że sprowadzony do Kanady pracownik nie zabiera potencjalnego zatrudnienia kanadyjskim obywatelom lub rezydentom. Jest to duże utrudnienie dla kanadyjskich firm, chcących zatrudnić fachowców zagranicznych.
Przegląd tygodnia, piątek 15 stycznia 2015
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakNie takie inteligentne te liczniki
Toronto Hydro One zaczęło inaczej obchodzić się z inteligentnymi licznikami prądu, które odmawiają posłuszeństwa na terenach wiejskich. Zawodzi bezprzewodowa transmisja danych.
Zakład energetyczny na polecenie ministerstwa zainstalował dziesiątki tysięcy liczników za łączną kwotę 2 miliardów dolarów. Teraz nie czeka już na transmisję danych z 36 000 urządzeń, tylko po staremu spisuje liczniki. W związku z błędnymi odczytami wpływały dziesiątki tysięcy skarg.
W liście rozesłanym do osób mieszkających na terenach, gdzie liczniki ciągle zawodzą, Hydro One przyznało, że nie da się stworzyć niezawodnego połączenia z siecią i przez to nie można terminowo wystawiać rachunków. Zakład energetyczny wprowadził dwustopniowe stawki za prąd – pierwszą niższą obowiązującą do określonego limitu zużycia, a następnie drugą, jeśli dany klient przekroczy limit.
Odczyty będą dokonywane co kwartał, a rachunki mają być wystawiane na podstawie prognozowanego zużycia.
Drugie życie atomowych kolosów
Toronto Rząd Ontario chce, by elektrownie atomowe w Darlington i Pickering popracowały jeszcze przez kilka lat. Reaktory w obu elektrowniach będących własnością Ontario Power Generation miały być wyłączone z użytkowania w 2020 roku. Jesienią rozpocznie się jednak remont w Darlington, który ma kosztować 12,8 miliarda dolarów. W ten sposób zakład popracuje jeszcze przez 30 lat, zarobi 14,9 miliarda dol., a podczas prac konstrukcyjnych pracę znajdzie 11 800 osób. Rząd odsunął też o 4 lata termin zamknięcia elektrowni w Pickering.
Konserwatyści i nowi demokraci obawiają się, że za odnowienie reaktorów zapłacą jak zwykle podatnicy. Dodają, że tego rodzaju projekty zawsze przekraczają budżet.