Jedyny brat jego matki wyjechał przed laty do Kanady, tam się późno ożenił, ale był bezdzietny. Kiedy więc Marcin zwrócił się w sprawie odwiedzenia go, ten od razu, wraz z żoną, to zaakceptował. Wuj nie widział Marcina od piętnastu lat i nie bardzo orientował się w jego sprawach życiowych. Dopiero kiedy Marcin wylądował na torontońskim lotnisku i po przyjeździe do domu wujostwa Marcin, przy osuszaniu przywiezionej z Polski butelczyny, zwierzył się wujostwu, jakie ma zamiary.
Oświadczył im, że chciałby pobyć w Kanadzie dłużej, a jeśli byłoby to możliwe, to nawet na stałe. Trochę zaskoczyło to będącego już na emeryturze wuja i jego ciągle pracującą jako salowa w szpitalu, o dziesięć lat od niego młodszą żonę. Po chwili zastanowienia postanowili Marcinowi pomóc. Mieli wolny pokój z łazienką i kuchenką w suterenie i tam Marcin miał z nimi mieszkać. Wuj, pracujący przez lata w polonijnej firmie budowlanej już następnego dnia udał się z Marcinem do właściciela i poprosił go o zatrudnienie swojego siostrzeńca w tej firmie. Właściciel trochę się bronił, bo nie zatrudniał "nielegalnych", ale wuj Marcina zaproponował, aby Marcin pracował na jego "numer". Zostało to zaakceptowane i po dwóch dniach, po jeszcze jednym dniu świętowania i pokazywania okolic, wuj odwiózł Marcina do miejsca pracy.
Początki były obiecujące. Marcin już po kilku dniach sam zaczął dojeżdżać do pracy i wracać po jej zakończeniu. Później umówił się z jednym z kolegów z pracy osiadłego w Kanadzie Polaka, a który mieszkał w pobliżu, że ten będzie go zabierał i odwoził po zakończonej pracy. Marcin odwdzięczał się tym, że w piątki, po zakończeniu pracy, stawiał temu koledze i jeszcze drugiemu, z którym się zaprzyjaźnił, pół litra i zakąskę. Wujostwo nie pobierali od Marcina przez pierwszy miesiąc pracy żadnych opłat, ale zastrzegli, że ma wysyłać pieniądze na utrzymanie swoich dzieci w Polsce. Marcin przez pierwsze miesiące z umowy się wywiązywał. Od drugiego miesiąca zamieszkiwania u wujostwa płacił im 300 dolarów, czyli kwotę dość symboliczną.
Z miesiąca na miesiąc zarobki Marcina wzrastały. Jak nabrał doświadczenia, szef podniósł mu stawkę, nadto doszły nadgodziny i dość często praca w soboty i czasami w niedziele, jak była jakaś pilna robota. Marcin wciągał się coraz bardziej i adaptował do warunków życia w Kanadzie. Kiedy kończył mu się trzymiesięczny okres legalnego pobytu w Kanadzie, wujostwo skontaktowali Marcina ze znajomym agentem imigracyjnym, który za stosunkowo niedużym wynagrodzeniem załatwił mu przedłużenie pobytu w Kanadzie na dalsze trzy miesiące. Marcin czuł się coraz pewniej tak w pracy, jak i w środowisku, w którym zaczął się obracać.
Coraz bardziej nudziły go wieczory spędzane z wujostwem. Wprawdzie miał z nimi wygodnie, bo jadł z nimi posiłki, wujenka prała jego rzeczy, ale coraz częściej wieczorami wychodził z domu. Najpierw spotykał się z jednym z kolegów z pracy, który też był samotny. Marcin chodził do niego i zwykle przynosił pół litra wódki, a tamten wyciągał coś z lodówki do zakąszenia. Po kilku takich wieczorach wspólnie wychodzili w "miasto", czyli do okolicznych knajp, gdzie spotykali coraz szersze grono znajomych. Konsumpcja alkoholu była obowiązkowo wpisana w tę formę rozrywki.
Codwutygodniowe wypłaty wynagrodzenia zaczęły się przeradzać w dwu-, a później trzydniowe orgie pijackie. Marcin nie wracał na noc do swojego mieszkania, a kiedy wracał następnego dnia, to skacowany i wykończony. Wujostwo najpierw to jakoś tolerowało, ale po kolejnych takich powrotach wuj przeprowadził z Marcinem męską rozmowę. Ostrzegał go przed takim trybem życia. Marcin obiecał, że już to się nie powtórzy, ale powtarzało się, i to z coraz dłuższymi okresami nieobecności w domu i coraz dotkliwszymi skutkami nadużywania alkoholu.
Marcin, po trzydniowych, weekendowych libacjach alkoholowych przychodził do pracy zmęczony, skacowany. Dostrzegł to jego szef i przeprowadził z nim rozmowę ostrzegawczą. Marcin, czując się sfrustrowany problemami w pracy i w domu, zaczął pić wódkę praktycznie codziennie po pracy. Jeśli nie miał do tego kompanów, to przynosił pół litra do domu i w swoim pokoju wypijał najpierw po dwa – trzy kieliszki, a później całe pół litra. Już nie tylko w poniedziałki zdradzał zmęczenie w pracy, ale praktycznie każdego dnia. Szef przeprowadził z nim ostateczną rozmowę, grożąc, że go zwolni, jeśli to się jeszcze raz powtórzy. Powtórka nastąpiła w kolejny poniedziałek po wypłacie. Marcin pił z kolegami cały weekend. W niedzielę wieczorem wrócił do mieszkania skacowany, wybrudzony. Wuj zagroził mu wyrzuceniem z domu, jeśli nie zmieni swojego postępowania.
W poniedziałek Marcin miał pracować przy rozbiórce, gdzie przebywał też jego szef. Kiedy Marcin nie był w stanie wykonywać podstawowych zleconych mu robót, szef kazał mu się wynosić i więcej nie wracać. Marcin udał się do kolegi, w którego sutenerze ostatnio często przebywał. Zastał kolegę w domu, bo nie miał on przez kilka dni pracy. Zaczęli pić. Marcin miał przy sobie kilkaset dolarów z zarobionej ostatnio dwutygodniówki.
Przez siedem dni Marcin pił z kolegą nieustannie. Przez pierwsze trzy dni jeszcze coś kupowali do jedzenia, a później z tego zrezygnowali. Jak trochę trzeźwieli, to obaj lub jeden z nich udawał się do pobliskiego sklepu monopolowego po kolejny zapas wódki i piwa. Skończyły się pieniądze. Marcin zdecydował się na powrót do swojego mieszkania, ale uświadomił sobie, że przecież w takim stanie nie może pokazać się wujostwu. Kompletnie wyczerpany wszedł do komórki na narzędzia mieszczącej się w ogrodzie wujostwa i tam zasnął.
Tam też odkrył go wuj. Próbował obudzić Marcina, ale ten, ciągle zamroczony, nie reagował. Wówczas wuj zadzwonił na policję, informując o całej sytuacji. Dwaj rośli policjanci postawili Marcina na nogi. Wuj dał mu ubranie do przebrania, bo wstyd było mu, że ten degenerat był jego krewnym.
Policjanci zabrali Marcina na komendę. Tam pokazał im swój paszport. Policjanci ustalili, że Marcin już od dwóch tygodni przebywał w Kanadzie nielegalnie. Jeden z nich zadzwonił do dyżurnego oficera imigracyjnego, a ten przysłał dwóch swoich kolegów, którzy zabrali Marcina do aresztu imigracyjnego.
Tam przeprowadzono z Marcinem dokładniejszą rozmowę. Przesłuchujący go oficer zapytał, czy chce się mu pić. Ten odparł (przywołano tłumacza), że prosi o trochę wody, ale tak pół kubka, bo nie chce jej rozlać. Faktycznie, kiedy pił tę wodę, to ręce trzęsły mu się jakby w jakimś transie. Zaproponowano mu kanapkę do zjedzenia, ale Marcin odmówił, mówiąc, że nie może przełknąć żadnego jedzenia. Marcin nie pamiętał numeru telefonu do wujostwa, ale oficer imigracyjny ustalił ten numer po podaniu mu ich adresu zamieszkania. Tam jednak telefon nie odpowiadał.
Marcin został zatrzymany w areszcie. Przywołana została dyżurna pielęgniarka, która po stwierdzeniu stanu Marcina zaleciła odwiezienie go do szpitala. Tam lekarz polecił podłączenie go do kroplówki. Po dwóch dniach pobytu w szpitalu i odzyskaniu zdolności przyjmowania pokarmów Marcin wrócił do aresztu. Oficer imigracyjny poinformował Marcina, że może go zwolnić za trzytysięczną kaucją, którą może zapłacić choćby jego wuj, pod warunkiem jednak, że nie będzie on pracował w Kanadzie i wyleci do Polski w ciągu dwóch najbliższych tygodni. Marcin skontaktował się z wujem, informując go o tej ofercie. Wuj jednak odmówił mu pomocy, oświadczając, że tylko to dla niego zrobi, że przywiezie do aresztu jego rzeczy i bilet powrotny. Tak też się stało. Wuj z dobrego serca przekazał Marcinowi 20 dolarów. Marcin nie miał własnych pieniędzy. Kiedy został zatrzymany, to miał w kieszeni spodni 25 centów. To był cały jego dorobek z pobytu i pracy w Kanadzie.
Bilet ten był bezterminowy, tak więc oficer imigracyjny prowadzący jego sprawę uzyskał dla Marcina miejsce w samolocie LOT-u. Odbyła się też rozprawa sądowo-administracyjna, ale wobec tego, że nie zgłosił się nikt, kto mógłby zapłacić za niego kaucję, Marcin pozostał w areszcie aż do odwiezienia go w kajdankach na lotnisko.
Marcin przyznał, że wszystko to, co go spotkało, to przez wódkę. Przymusowa abstynencja w areszcie spowodowała, że w zasadzie przestały mu się trząść ręce, zaczął systematycznie jeść, dość dobrze spał. Czy wykorzysta to poważne ostrzeżenie do zmiany trybu życia w Polsce, nie wiadomo. Długotrwała przerwa w przyjmowaniu płynów może skutkować nawet śmiercią człowieka, ale taki sam skutek może wywołać długotrwałe przyjmowanie płynów wysokoprocentowych.
Aleksander Łoś