Czy Polska jest bezpieczna?
Jarosław Faliński: Witamy w programie „Lustro Świata”. Dzisiaj naszym gościem jest pan doktor Leszek Sykulski, specjalista od spraw geopolityki. Dzień dobry.
Dr Leszek Sykulski: Dzień dobry panie redaktorze, dzień dobry państwu.
– Czy Polska jest bezpieczna?
– Pytanie jest złożone, zależy, jak zdefiniujemy pojęcie bezpieczeństwa. Ja myślę – jako specjalista od geopolityki, osoba, która zajmuje się geopolityką już ponad 11 lat, w sposób zawodowy zajmowałem się geopolityką jako analityk do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego w administracji centralnej, obecnie jestem nauczycielem akademickim, pracownikiem naukowo-dydaktycznym – patrząc z punktu widzenia geopolityki, należy podkreślić, że Polska tak naprawdę bezpieczna nigdy w swojej historii nie była.
Polska nigdy nie była bezpieczna w swojej historii z uwagi na swoje położenie geograficzne. Polska jest położona na styku Niziny Środkowo- i Wschodnioeuropejskiej. Przez cały okres istnienia niepodległego państwa polskiego Polska leżała na styku, który nazywamy limesem, czyli granicą Europy Środkowej. Rozciągała się na tej wielkiej europejskiej równinie, która przechodzi od dzisiejszych północno-wschodnich wybrzeży Francji, przechodzi i rozwidla się gwałtownie tuż za Bugiem w Nizinę Wschodnioeuropejską i dalej w stronę Wysoczyzny Moskiewskiej. Ten obszar jest obszarem strategicznym, strategicznym nie tylko w środkowej Europie, ale w ogóle całej Eurazji, ponieważ stanowi bardzo istotny, kluczowy, strategiczny korytarz transportowy, jedną z najważniejszych dróg handlowych na świecie. Jeśli popatrzymy, od czasów nowożytnych, na największe ekspansje, które wychodziły zarówno z obszaru bezodpływowego, z serca Eurazji, na zachód, w stronę Europy, jak i na ekspansje, które szły w odwrotnym kierunku, zobaczymy, że zawsze przechodziły przez Nizinę Środkowoeuropejską i Nizinę Wschodnioeuropejską. Natomiast kluczowym obszarem na tej wielkiej równinie europejskiej jest tzw. przesmyk bałtycko-karpacki, nazywany, określany w geografii politycznej mianem Rzeczpospolitej Polskiej, to oczywiście mówię z przymrużeniem oka.
Polska rzeczywiście w obecnych granicach leży praktycznie w stu procentach w zlewisku Morza Bałtyckiego. Dosłownie znikoma część naszego kraju leży w zlewisku Morza Czarnego, natomiast przesmyk bałtycko-karpacki jest tym obszarem, który absolutnie kanalizuje transport, kanalizuje także ruch wojsk, jest świetnym obszarem do manewrowania wojskami na tej wielkiej europejskiej równinie, i z tego powodu, z powodu właśnie militarnego, i z powodu czysto handlowego, ponieważ jest to jeden z głównych korytarzy handlowych, terytorium Polski jest tak istotne i stanowi zainteresowanie największych graczy europejskich, czy nawet największych graczy na świecie, największych mocarstw na świecie, i stanowi to zainteresowanie już od wieluset lat. I nie można powiedzieć, że Polska była kiedykolwiek w stu procentach bezpieczna. Zawsze była krajem narażonym na infiltrację obcych mocarstw, na próbę ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, próbę skłonienia do zmiany polityki zagranicznej naszego kraju przez największych graczy międzynarodowych, była narażona na najazdy.
Tutaj należy podkreślić, że geografia nie jest tylko i wyłącznie przekleństwem naszego kraju. Polska przez wiele wieków korzystała gospodarczo na tym świetnym położeniu, ponieważ uważam – to jest moje osobiste zdanie – że trudno mówić w ogóle o determinizmie geograficznym. Geografia nigdy nie determinuje w stu procentach, nie warunkuje na przykład złych wydarzeń historycznych. Geografia stwarza szanse i zagrożenia. Polska w swojej historii potrafiła wykorzystywać położenie na styku Niziny Środkowoeuropejskiej i Wschodnioeuropejskiej, chociażby w XVI wieku. Proszę zauważyć rozkwit państwa polskiego, którego władcy potrafili wykorzystać tranzytowe położenie naszego kraju, czyli to położenie na głównej magistrali handlowej Eurazji, ponieważ jeżeli popatrzymy na największe ekspansje z Eurazji, nawet jeszcze wcześniej, przed epoką nowożytną, chociażby najazd mongolski z XIII wieku, i jeszcze wcześniej na ekspansję Turków, zobaczymy, że mamy dwie drogi, mamy drogę północną i drogę południową ekspansji z serca Eurazji.
I Polska jest położona na tej drodze, która jest – można powiedzieć – obecnie, ale w przeszłości również, najkorzystniejszą z punktu widzenia dróg lądowych, takich połączeń handlowych, połączeniem między Chinami a – można powiedzieć – nawet Półwyspem Pirenejskim, czyli między Azją Wschodnią a Europą Zachodnią. Jest to – jak mówię – takie położenie nasze, czyli na przesmyku bałtycko-karpackim, które kanalizuje ruch w Eurazji. Jest to i szansa, i zagrożenie. W naturalny sposób stwarza to zagrożenia militarne, zagrożenia polityczne, ale daje także ogromne szanse gospodarcze.
– Czy daje się w ten sposób zinterpretować naszą historię jako ciąg porażek z terytorium geograficznym i ciąg zwycięstw na zmianę?
– Myślę, że nasze dzieje to jest, z jednej strony, ciąg poszukiwań strategii dla naszego kraju, ponieważ od właściwie czasów najdawniejszych, od początku państwa polskiego nasi władcy wybierali, starali się wybrać różne strategie. I tak naprawdę, jeśli prześledzimy sobie dzieje Polski, to zobaczymy, że Polska wybierała między takimi dwoma wielkimi, można powiedzieć superstrategiami, czy też po prostu strategiami geopolitycznymi. Z jednej strony, w okresie piastowskim mieliśmy Polskę położoną między Bałtykiem a Karpatami, czyli na przesmyku bałtycko-karpackim. Polska rozwijała się na osi wschód-zachód, czy też zachód-wschód, czyli na osi równoleżnikowej. Natomiast od czasów panowania Kazimierza Wielkiego nastąpiła reorientacja polskiej strategii wraz z aneksją Rusi Czerwonej. Polska weszła na stary, bardzo ważny szlak handlowy, który skierował uwagę strategiczną i w ogóle strategię państwa polskiego, Korony Królestwa Polskiego wówczas, na oś północ-południe, otworzył Polskę na zlewisko Morza Czarnego. I był tutaj wielki dylemat, na jakiej osi Polska powinna się rozwijać, czy powinna ekspandować na zachód, czy powinna ekspandować tylko i wyłącznie na wschód, czy powinna rozwijać się na tej osi właśnie Bałtyk-Morze Czarne.
Można powiedzieć, że koncepcja Polski od morza do morza, od Bałtyku do Morza Czarnego, została ostatecznie zarzucona, czy też nie udało jej się zrealizować, jeszcze za panowania Jana I Olbrachta. Wyprawa czarnomorska Olbrachta z 1497 roku miała na celu zdobycie portów Kilii i Białogrodu. Często nazywana jest wyprawą mołdawską w historiografii, ale tak naprawdę to był bardzo wielki projekt geopolityczny, który Jan Olbracht próbował realizować, a mianowicie najpierw zdobyć wybrzeża Morza Czarnego, a następnie pokonać zakon krzyżacki i usadowić Polskę właśnie na tej osi wertykalnej, która pozwoliłaby na rozwój handlu morskiego, i na Bałtyku, i na Morzu Czarnym. Ponieważ to się nie powiodło i oczywiście konsekwencją późniejszej unii lubelskiej z XVI w., było skierowanie polskiej ekspansji na wschód, co oczywiście wiązało się z pojawieniem się nowego, potężnego ośrodka siły, czyli Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, które ekspandowało w kierunku zachodnim, było jedną z kolejnych ekspansji z heartlandu, jak mówimy w geopolityce, czyli z serca Eurazji, z tego obszaru bezodpływowego, który stanowi rdzeń Eurazji. I w naturalny sposób skierowało nas na tory konfrontacji z rosyjskim ośrodkiem siły, jak mówimy w geopolityce.
Te dwie drogi rozwoju, czyli droga rozwoju między Bałtykiem a Karpatami i między Bałtykiem a Morzem Czarnym, aż do dziś ten spór istnieje, w jakim kierunku Polska powinna się rozwijać. W geopolityce mówimy o dwóch wielkich nurtach, czyli o wakaryzmie i o romeryzmie. To skutkuje takimi koncepcjami, jak chociażby Międzymorze, które jest pokłosiem tego rozwoju Polski jagiellońskiej i tego rozwoju w ekspandowaniu na wschód.
– Zagadnieniem Międzymorza zajmiemy się w jednym z następnych nagrań, bo jest to zagadnienie bardzo obszerne i bardzo interesujące, być może to jest tylko utopia polityczna, ale wracając do bezpieczeństwa Polski, co warte są nasze sojusze i traktaty?
– Geopolityka, jako dziedzina wiedzy, ma to do siebie, że przechodzi do porządku dziennego nad wszelkiego rodzaju aktami prawnymi, aktami prawa międzynarodowego. Geopolityka, jako dziedzina, która bada wpływ geografii, wpływ przestrzeni geograficznej na procesy polityczne, koncentruje się przede wszystkim na układzie sił i układzie interesów w czasie i przestrzeni. Układ sił i interesów w czasie i przestrzeni to jest to, czym zajmuje się geopolityka, czyli geopolityki nie interesują emocje, nie interesuje dobra czy zła wola, geopolityka nie posługuje się pojęciami przyjaciół, wrogów, geopolityka nie posługuje się pojęciem wdzięczności, długów wdzięczności. Takie pojęcia są obce dla geopolityki, dziedziny wiedzy, która narodziła się w końcu XIX wieku – w przyszłym roku będziemy obchodzić okrągłą 110. rocznicę pojawienia się tego terminu, dokładnie 1899 roku powstał termin geopolityka. Geopolityka, można powiedzieć, bada twarde interesy, bada układ sił i układ interesów. I gdybym miał porównać badania geopolityczne do innych dziedzin wiedzy, do innych dyscyplin naukowych, które zajmują się badaniem stosunków międzynarodowych, polityki międzynarodowej, to mógłbym to porównać do domu czy na przykład do bloku mieszkalnego. Jeżeli sobie wyobrazimy dom czy jakikolwiek budynek, to widzimy fasadę, widzimy firanki w oknach, widzimy wszelkiego rodzaju sztukaterię, widzimy, że zmienia się oczywiście elewacja, zmieniają się mieszkańcy tego domu, i to można porównać do bieżących wydarzeń, do bieżących newsów, że tak powiem, które każdy z nas obserwuje w mediach. Zmieniają się mieszkańcy, lokatorzy, czyli zmieniają się politycy, zmieniają się urzędnicy, zmienia sztukateria, zmienia się fasada, czyli zmieniają się ustroje, zmieniają się systemy polityczne. Natomiast jeśli spojrzymy na fundamenty, jeśli spojrzymy na to, w jakim miejscu jest ulokowany budynek, czy jest ulokowany na terenie podmokłym, czy na terenie sejsmicznym, zagrożonym trzęsieniami ziemi, czy jest usytuowany w kotlinie, czy jest usytuowany na wzgórzu, zagrażają mu, czy też stwarzają szansę rozwoju, wszelkie czynniki, które mają oczywiście to podłoże głębsze. Jeżeli spojrzymy na takie czynniki, jak system kanalizacji, elektryfikacji, czyli to, czego nie widać, co stanowi często nerw funkcjonowania danego budynku, to widzimy te elementy, którymi zajmuje się właśnie geopolityka. Ponieważ geografia jest najbardziej trwałym czynnikiem polityki. Najbardziej trwałym i najbardziej stałym czynnikiem polityki.
Państwa powstają i upadają, imperia powstają i upadają, zmieniają się ustroje polityczne, zmieniają się nawet języki danych państw – Irlandczycy na przykład utracili swój język, dzisiaj językiem urzędowym jest język angielski w Irlandii; zmieniają się systemy polityczne, przychodzą jedni politycy i drudzy, ale jak mawiał klasyk, szczyty gór trwają niezmiennie. Morza i oceany odgrywają nadal istotną rolę komunikacyjną i istotną rolę handlową. Oczywiście, technologia ma ogromny wpływ na to, natomiast nadal geografia odgrywa wielką rolę i jest czynnikiem najbardziej stałym. I dlatego mówienie o wszelkiego rodzaju sentymentach, o wszelkiego rodzaju no właśnie takich uczuć w polityce, to jest absolutnie dla geopolityki obce.
– Czyli papiery nie mają znaczenia?
– Dokumenty mają znaczenie, ale jeśli prześledzimy historię, tę najnowszą i tę dawniejszą, to zobaczymy, że tak naprawdę w ostatecznym rozrachunku istnieje tylko układ sił i układ interesów. Weźmy wiek XVIII. Polska miała sojusz z Prusami, jak to się skończyło? W polityce nie ma sentymentów. To, że Jan III Sobieski w 1683 roku pod Wiedniem ocalił Austrię, nie spowodowało, że Austriacy mieli jakiekolwiek skrupuły czy kierowali się jakimikolwiek długami wdzięczności w 1772 roku, dokonując pierwszego rozbioru Polski, prawda? Więc to jest kategoria absolutnie obca polityce realnej. A jeżeli mamy przypominać już takie klasyczne traktaty, to weźmy chociażby nasz sojusz z Francją i Wielką Brytanią z 1939 roku, który tak naprawdę był wart mniej niż papier, na którym go podpisano. A z tych najnowszych przykładów mógłbym podać memorandum budapeszteńskie, czyli gwarancje nienaruszalności granic Ukrainy, którą podpisały takie mocarstwa, jak Rosja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, które gwarantowały nienaruszalność granic Ukrainy w zamian za zrzeczenie się przez ten kraj broni jądrowej. Na ile warte były te deklaracje, na ile warte było to memorandum, ten papier, to widzieliśmy dokładnie w 2014 roku, w lutym.
– W takim razie dla kogo te dokumenty są przygotowywane?
– Dokumenty są oczywiście bardzo istotne z punktu widzenia funkcjonowania życia publicznego, funkcjonowania systemu międzynarodowego. Natomiast w kategoriach długookresowych, wielkoprzestrzennych, w kategoriach głębokich procesów politycznych one schodzą na plan dalszy. One są istotne dla życia międzynarodowego. Trudno, aby życie międzynarodowe w sposób otwarty było oparte na brutalnej przemocy, sile non stop, chociaż oczywiście tak wyglądają stosunki międzynarodowe, tak patrzymy, jako geopolitycy, jako realiści w teorii stosunków międzynarodowych, właśnie na relacje między państwami, czy też – jak to mówimy w geopolityce – ośrodkami siły, ponieważ ośrodek siły to jest pojęcie stricte geopolityczne, ono oznacza rdzeń danego podmiotu politycznego, danego państwa w uproszczeniu mówiąc.
Proszę zauważyć, że na przykład dzisiejsza Islamska Republika Iranu w przeszłości to była Persja, to było Imperium Sasanidów, to było mnóstwo różnych podmiotów politycznych, które różniły się i językami, które były używane, i ustrojem, który funkcjonował. Persja za czasów szacha to zupełnie inny pod względem ustroju politycznego kraju niż Islamska Republika Iranu od końca lat 70. Niemniej jednak jest to w geopolityce jeden ośrodek siły, którego rdzeniem jest Wyżyna Irańska otoczona praktycznie ze wszystkich stron pasmami górskimi. I podobnie jest z Rosją. Rosja to w przeszłości było i Wielkie Księstwo Moskiewskie, i oczywiście Imperium Rosyjskie, i Rosja sowiecka, i Związek Sowiecki, a obecnie Federacja Rosyjska, jednakże rdzeniem tego państwa czy rdzeniem rosyjskiego ośrodka siły jest Nadwołże. I podobnie z Polską. Rdzeniem państwa polskiego jest dorzecze Warty i Wisły, a Polska oczywiście poza dorzeczem Warty i Wisły sięgała jeszcze hen, hen, aż po dorzecze Dniepru, a w krótkim okresie mieliśmy także dostęp do dwóch mórz, i Bałtyckiego, i Czarnego.
– I to jest tak, że w pewnym sensie ów region to jest pewna naga postać, na którą się nakładają tylko różne kostiumy historyczne pod różnymi nazwami. Można tak powiedzieć?
– Można tak powiedzieć. Każdy ośrodek siły posiada swój rdzeń, swoje jądro geopolityczne, które raz się rozszerza, raz się kurczy, natomiast czynniki geograficzne i czynniki oczywiście także ludzkie powodują to, że takie rdzenie, że takie jądra geopolityczne powstają, które w historii ewoluują. Raz się rozszerzają, raz się kurczą, czasami znikają, chociaż geopolityka nie znosi próżni. Proszę zauważyć, że na przykład po upadku Rusi Kijowskiej następcą w sensie geopolitycznym, w sensie ośrodka siły, wcale nie było Wielkie Księstwo Moskiewskie – o czym mówi historiografia rosyjska – ale było Wielkie Księstwo Litewskie, w sensie, jak powiedziałem, czysto geopolitycznym, biorąc pod uwagę ten rdzeń państwa i ten ośrodek siły. Dawna Ruś Kijowska to było serce, można powiedzieć, też gospodarcze tego tworu geopolitycznego, jakim było Wielkie Księstwo Moskiewskie. A wszelkie inne kwestie związane z językiem używanym, z ustrojem, z władcami, którzy się zmieniali, z zasięgiem terytorialnym, to są już kwestie absolutnie pochodne. Tak naprawdę geografia stwarza różne szanse i różne zagrożenia w zależności od położenia geograficznego.
Oczywiście istnieją takie państwa, które są w sposób, można powiedzieć, ogromny uwarunkowane geografią, ale taki determinizm jest absolutnym marginesem. Podam taki przykład. Współcześnie państwo Gambia w Afryce, które jest praktycznie uzależnione gospodarczo od rzeki o tej samej nazwie, a w przeszłości ta rzeka stanowiła bardzo ważny element ekspansji do interioru Afryki, toczyły się o nią walki, toczyli te walki i Hiszpanie, i Holendrzy, a później Francuzi i Brytyjczycy.
– Rozumiem, że przykładem wykorzystania dobrego uwarunkowania przestrzennego jest Anglia, wyspa, która w swoim czasie wysferzyła się na wielkie mocarstwo?
– Niekoniecznie. Bardzo często właśnie taki przykład jest podawany, że państwa wyspiarskie mają lepiej, ale jeśli popatrzymy na wieki średnie, to zobaczymy, że Wielka Brytania była dotknięta wielkimi najazdami wikingów, więc nie do końca tak jest.
– To samo państwo jest owocem inwazji Normanów, prawda?
– Oczywiście, że tak. Natomiast jeśli popatrzymy na takie uwarunkowania geograficzne, jak na przykład uwarunkowania Stanów Zjednoczonych, które mają słabych sąsiadów, a jednocześnie są izolowane wielkimi obszarami oceanicznymi, to niewątpliwie to państwo jest o wiele bezpieczniejsze z punktu widzenia geopolityki niż państwo, które jest położone w sercu Europy, na tym ciągu komunikacyjnym, na limesie, na tej granicy Europy Środkowej, jak Polska. Jesteśmy położeni na takim obszarze, który stanowił teren jednych z największych ekspansji z Eurazji czy z serca Azji do Europy i z Europy do Azji. Przecież tędy, przesmykiem bałtycko-karpackim, przez niziny polskie przechodziła ekspansja polska na Moskwę w początkach XVII wieku, tędy szła wyprawa Napoleona z 1812 roku, tędy szła ekspansja Hitlera i tędy był realizowany plan Brabarossa i uderzenia na Związek Sowiecki i oczywiście tędy szły wielkie ekspansje z obszaru bezodpływowego, o czym już wspomniałem. Więc ten obszar był praktycznie od średniowiecza obszarem wielkich, wielkich i wędrówek ludów, i ekspansji, ale także wielkiego, absolutnie wielkiego handlu.
– Zadaję więc ostatnie pytanie Panu Doktorowi teraz. Polska jest przedmiotem polityki, nawet największe mocarstwo jest przedmiotem działań politycznych. Czy Polska może być podmiotem?
– I o to się właśnie toczy spór, o którym wspomniałem na samym początku. Mamy właściwie do czynienia z wielkim sporem o to, czy Polska może być, może nie tyle czy powinna być, to nie jest kategoria geopolityczna, czy my mamy takie widzimisię. To jest kwestia pewnych uwarunkowań. Oczywiście wola polityczna jest ogromnie ważna. Wola narodu do tego, żeby zajmować odpowiednią pozycję na arenie międzynarodowej, jest bardzo istotna. Ale ważne są także uwarunkowania, uwarunkowania geograficzne i układ sił i interesów, jaki funkcjonuje w danym okresie, w danej koniunkturze gospodarczej i geopolitycznej.
– Czy teraz jest chwila wielkiej szansy, czy nie jest dla Polski?
– Moim zdaniem, jesteśmy w okresie wielkiej szansy dla państwa polskiego. Toczy się ogromny spór właściwie między trzema drogami, jaką drogę geopolityczną Polska powinna dzisiaj wybrać, ponieważ ja uważam, że w tej chwili niestety nie mamy kultury strategicznej na odpowiednim poziomie, która korespondowałaby w sposób właściwy, w sposób adekwatny do znaczenia geopolitycznego naszego kraju, do znaczenia geografii naszego kraju. Istnieje ten spór właściwie od XIX wieku. Korzeniami, tak jak wspomniałem, on sięga gdzieś nawet do Piastów. I ten spór toczy się między romeryzmem, wakaryzmem i europejskim federalizmem. To są takie trzy drogi geopolityczne.
Romeryzm – to pojęcie pochodzi od profesora Eugeniusza Romera, wybitnego geografa, twórcy wielu atlasów, także patrona jednego z wydawnictw kartograficznych, które w przeszłości wydawało bardzo dobre jakościowo mapy. Profesor Eugeniusz Romer uważał, że Polska jest krajem pomostowym, że rozciąga się tak naprawdę na pomoście bałtycko-czarnomorskim, a naturalnymi granicami państwa polskiego jest na północy Morze Bałtyckie, na południu Morze Czarne, na zachodzie Odra i na wschodzie Dniepr, Dźwina. Uważał, że to są naturalne granice państwa polskiego i na tym obszarze Polska powinna funkcjonować jako pomost rozdzielający tak naprawdę dwa wielkie mocarstwa, dwa wielkie ośrodki siły – to pojęcie już wytłumaczyłem – czyli niemiecki i rosyjski ośrodek siły. I romeryzm, ta spuścizna profesora Eugeniusza Romera wpłynęła na stworzenie koncepcji Międzymorza, które ewoluowało, było nazywane przed wojną jeszcze mianem Trzeciej Europy, obecnie okrojone do tzw. koncepcji Trójmorza.
Druga koncepcja to jest wakaryzm – od Włodzimierza Wakara, polskiego prawnika, który tworzył od początku XX wieku do początku lat 30. Włodzimierz Wakar uważał, że Polska jest przede wszystkim krajem tranzytowym, że to, co warunkuje najlepszy nasz rozwój, to położenie na Nizinie Środkowoeuropejskiej, czy też na tym styku właśnie Niziny Środkowoeuropejskiej i Niziny Wschodnioeuropejskiej. I to na przesmyku bałtycko-karpackim powinniśmy koncentrować swoją uwagę, nie na pomoście bałtycko-czarnomorskim, nie na tej osi wertykalnej, ale na osi horyzontalnej, na osi wschód-zachód, i że Polska powinna być łącznikiem między Wschodem i Zachodem, zwłaszcza, przede wszystkim łącznikiem handlowym. Powinna być, jak to mówimy w geopolityce, sworzniem gospodarczym, czy też sworzniem geoekonomicznym. Sworzniem, czyli osią handlową. Polska, jako kraj tranzytowy, powinna czerpać korzyści właśnie z eurazjatyckiego handlu wschód-zachód.
I wreszcie trzecia droga – europejski federalizm. Europejscy federaliści mówią tak, że należy oddzielić dzisiaj pojęcie racji stanu od polskiego interesu narodowego, ponieważ racja stanu wiąże się z istnieniem niepodległego podmiotu, samodzielnego podmiotu politycznego, natomiast interes narodowy zakłada to, że naród może żyć w dobrobycie, może być bezpieczny, zrzekając się części, a nawet całej swojej suwerenności na rzecz podmiotu większego. W tym przypadku mówimy o zrzeczeniu się suwerenności na rzecz Europy federalnej, stworzenia jednolitego państwa europejskiego, które przejęłoby kompetencje państwa narodowego, a w zamian za to – jak mówią europejscy federaliści – miałby nastąpić dobrobyt i zapewnienie tego bezpieczeństwa. Oczywiście antenatami, można też powiedzieć prekursorami tego myślenia geopolitycznego był w XIX w. Stefan Buszczyński, a w XX w. znana postać i bardzo kontrowersyjna, Józef Hieronim Rettinger.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
Program „Lustro Świata” , wRealu24.pl
Liżemy bramy przyszłego świata
Rzeczywistość nam przyspiesza. Okazuje się, że dzisiaj samo kwestionowanie nielegalnej imigracji do Kanady poprzez otwartą zieloną granicę jest „niekanadyjskie” i ludzie, którzy to czynią, „nie należą do Kanady”. Oznacza to, że podobnie jak w czasach komunistycznych w Europie, kwestionowanie „linii partii” może się dla kwestionującego źle skończyć.
Jednocześnie jesteśmy świadkami konstruowania nowej kanadyjskiej tożsamości. Jednym z jej elementów jest rewizjonizm historyczny; wyburza się pomniki kolonizatorów, podkreśla znaczenie marginalnych faktów, po to by stworzyć nową historię kraju. Jak to nam uświadomił George Orwell, kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość, a kto kontroluje przeszłość, ten panuje nad przyszłością. Według promowanej obecnie „historii multikulti”, Kanadę budowali ludzie „ze wszystkich zakątków globu”. Rozumiem, że w wieku XIX budowali ten kraj Hindusi, Pakistańczycy, Arabowie i Rosjanie… Nowa przeinaczona historia tego kraju całkowicie pomija rolę i znaczenie misji chrześcijańskich i zapoznaje brytyjski czy francuski charakter instytucji tworzonych na tych ziemiach. Oczywiste, że Kanadę wybudowali imigranci z Niemiec, Irlandii, Polski i wielu innych krajów europejskich. Kanada została skolonizowana przez Europejczyków; podobnie zresztą jak Stany Zjednoczone. Europejczycy stworzyli tutaj instytucje polityczne, system sądownictwa, wprowadzili demokrację, zbudowali drogi, kolej i porty. Owszem, również przy pomocy innych nacji – na przykład sprowadzanych z Chin pracowników fizycznych, jak to miało miejsce na początku XX wieku – nie zmienia to jednak faktu, że Kanada jest krajem ukształtowanym przez wartości zachodnioeuropejskiej cywilizacji.
Dzisiejsi bolszewicy kulturowi, którzy mają przemożny wpływ na władze tego kraju, usiłują ten fakt przeinaczyć i piszą nową historię, by ukształtować nową kanadyjską tożsamość. Jak zawsze, pierwszą ofiarą rewolucji jest wolność słowa; zamyka się ludziom usta polityczną poprawnością i przestaje się debatować o ważnych dla kraju sprawach.
Jest to działalność prowadząca do pogłębiania podziałów i radykalizacji części społeczeństwa. Ci, którym odbiera się głos, których stawia się poza debatą publiczną, mogą jedynie działać radykalnie i pozasystemowo.
Imigracja jest tematem kluczowym, bo właśnie jesteśmy świadkami otwarcia granic kraju dla niekontrolowanej nielegalnej imigracji dokonywanej pod pozorem uchodźstwa. Owi „uchodźcy” przedostają się do Kanady przez granicę ze... Stanami Zjednoczonymi. Jeśli więc – teoretycznie – uznajemy Stany Zjednoczone za kraj „niebezpieczny”, w którym gwałci się prawa człowieka i obywatela, to czemu z nim handlujemy? Czemu nie napominamy Waszyngtonu, jak to miało miejsce, na przykład, wobec Arabii Saudyjskiej?
Jakie jest więc wytłumaczenie tego szaleństwa? Otóż globaliści, wyznawcy ideologii „zrównoważonego rozwoju” i wszelkiej maści budowniczowie „nowego Jeruzalem”, postrzegają przemieszanie narodów, ras i kultur jako taran, który rozbija stare struktury społeczne, dekonstruuje stary porządek; który pomaga w tworzeniu nowego społeczeństwa postnarodowego (jak to kiedyś powiedział wprost premier Kanady Justin Trudeau), wyrównując napięcia demograficzne.
Kanada od lat 70. jest poletkiem doświadczalnym starszych i mądrzejszych. Dzisiaj, coraz bardziej wytresowani, liżemy bramy przyszłego świata…
Andrzej Kumor
Pierścień się zaciska
Jaka szkoda, że generał Franco nie był Żydem! Gdyby bowiem nim był, żaden hiszpański premier nie ośmieliłby się wystąpić z pomysłem ekshumowania go z Valle de los Caidos, gdzie jest pochowany w katedrze wykutej rękami komunistów we wnętrzu góry, by wrzucić jego szczątki do jakiegoś „kryjomego dołu”. Nawet polityk tak nieustraszony, jak Lech Kaczyński, co to osobiście wstrzymał i odpędził od Gruzji rosyjskie czołgi, zadrżał na myśl, że wbrew opinii jakiegoś rabina, który mu powiedział, że Żydów ekshumować nie wolno, ekshumowałby ich z mogiły w Jedwabnem. Tedy – choć nieustraszony – ekshumację wstrzymał, dzięki czemu pan dr Jan Tomasz Gross, awansowany na tę okazję na „historyka”, i to od razu „światowej sławy”, może bez najmniejszych przeszkód opowiadać swoje androny. Niestety, generał Franco żadnym Żydem nie był, toteż hiszpańska żydokomuna, reprezentowana przez Pedra Sancheza, który wprawdzie boi się chronić granic własnego państwa i sprzeciwiać bisurmańskim „uchodźcom”, chciałaby go w ten sposób upokorzyć, bo wiadomo – jak ktoś umarł, to nie żyje, więc w stosunku do nieboszczyka premier Sanchez jest odważny jak Achilles.
Podczas gdy w Hiszpanii żydokomuna nieustraszenie walczy z generałem Franco, Polska dopuściła się straszliwego świętokradztwa, wobec którego bledną nawet zamachy na niezawisłość sądów i demokrację. Z inicjatywy polskich władz deportowana została na Ukrainę nie tylko z Polski, ale z całej strefy Schengen, pani Ludmiła Kozłowska, do niedawna, wraz ze swoim małżonkiem, Bartoszem Kramkiem, kierująca w Warszawie Fundacją Otwarty Dialog, co to stawia sobie za cel poprawienie świata od Atlantyku po Władywostok. Dalej już nie, bo dalej jest Pacyfik, a jego zmeliorować się nie da, no i Japonia, która na żadne „otwarte dialogi” nie jest podatna. Klangor podnieśli wszyscy płomienni ukraińscy szermierze demokracji i jestem pewien, że gdyby Stefan Bandera w jakiś sposób zmartwychwstał, to też przyłączyłby się do protestów, a może nawet urządziłby Polsce kolejną „wołynkę”, zwłaszcza na „ukraińskim terytorium etnicznym” – jak Światowy Związek Ukraińców z siedzibą w Toronto nazywa województwo podkarpackie, część województwa małopolskiego i część województwa lubelskiego. Oburzenie wyraził też amerykański „The Washington Post”, więc polscy zuchwalcy już nie odważyli się podnieść świętokradczej ręki na pana Bartosza Kramka, który nawet nie wypiera się autorstwa apelu o „wyłączenie” rządu polskiego. Pan Kramek nie zamierzał polskiego rządu wymordować, a w każdym razie – nie od razu, ale kto wie, do czego by doszło, gdyby zwyczajna perswazja nie pomogła?
Najwyraźniej parasol ochronny nad nim trzyma czyjaś Mocna Ręka. Czyja? Tego dokładnie nie wiadomo, chociaż pewne światło na tę sprawę rzucają żarliwe zaprzeczenia kierownictwa Fundacji Otwarty Dialog, jakoby miała ona jakieś związki ze starym żydowskim finansowych grandziarzem, któremu też strzelił do głowy pomysł melioracji świata.
Warto przypomnieć, że takie pomysły mieli wcześniej również inni Żydzi, na przykład – Karol Marks – a w następstwie tego eksperymentu co najmniej 100 milionów ludzi straciło życie. Skoro tedy pan Kramek energicznie dementuje fałszywe pogłoski o powiązaniach ze starym żydowskim grandziarzem, to przynajmniej dla księcia Gorczakowa, co to nie wierzył informacjom niezdementowanym, byłaby to dość wyraźna wskazówka. Inną poszlaką jest deklaracja, że Fundacja miała styczność z jurgieltnikami starego grandziarza, ale trudno nie mieć z nimi styczności, zwłaszcza w Polsce, gdzie tradycja jurgieltu jest nadal bardzo żywa, jurgieltnicy dochodzą do wysokich godności i zażywają reputacji moralnych autorytetów. Po prostu nie można splunąć, żeby w takiego nie trafić, więc nic dziwnego, że i pani Ludmiła, i pan Bartosz też się z nimi zetknęli. Na jurgieltnikach musiało to zetknięcie pozostawić wyraźny ślad, skoro po ochłonięciu z pierwszego zaskoczenia zuchwałością władz tubylczego bantustanu, wystąpili oni z apelem do Unii Europejskiej, by pani Ludmile Kozłowskiej ofiarowała unijne obywatelstwo, dzięki czemu będzie mogła ulepszać świat już bez najmniejszych impedimentów. Zresztą nawet gdyby nie pozostawiło takiego śladu, to ta sama Mocna Ręka, która trzyma nad panem Kramkiem parasol ochronny, mogłaby ich popchnąć do działania. Nasza Złota Pani ma bowiem swoje projekty również co do banderowców, więc mogłaby i parasol, i popchnięcie. Toteż pod apelem podpisał się Kukuniek, który musi pamiętać ściśle tajną „Informację o zasobach archiwalnych MSW”, którą 4 czerwca 1992 roku przekazał posłom i senatorom złowrogi minister Macierewicz – że mianowicie przed rozpoczęciem niszczenia dokumentów MSW, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są za granicą, a jeden – „w kraju”. Znaczy to, że zarówno Putin, jak i Nasza Złota Pani mogą w każdej chwili zrobić Kukuńkowi straszliwe kręcenie wora. Nic zatem dziwnego, że na odgłos trąbki nasz Kukuniek od razu podrywa się na równe nogi, podobnie jak pan red. Tomasz Lis czy pan Michał Boni. Ciekawe, czy pani hrabina Róża Thun und Handehoch też odbiera na tej samej fali, czy raczej na folksdojczowskiej, podobnie jak w przypadku słynnego zięcia, czyli pana Krzysztofa Króla, czy pana Seweryna Blumsztajna. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pani Ludmiła zostanie wynagrodzona unijnym obywatelstwem, a konfidenci i folksdojcze utworzą komitet powitalny, który powita ją chlebem i solą na Okęciu. Esperons, że unijni biurokraci nie będą się ociągali i pani Ludmiła zdąży na rozpoczęcie operacji „wyłączania rządu”. Bo wszystko do tego właśnie zmierza, a zwłaszcza – postępująca anarchizacja naszego nieszczęśliwego kraju, która w końcu musi doprowadzić do przesilenia.
Jest to prawdopodobne tym bardziej, że Nasz Najważniejszy Sojusznik właśnie pogrąża się w chaosie spowodowanym puszczeniem farby przez kolaboranta prezydenta Trumpa, pana Cohena, co to jeszcze niedawno odgrażał się, że gotów jest dla swego szefa nawet się zastrzelić. Wygląda jednak na to, że ci wszyscy twardziele mocni są raczej w gębie, bo jak przyszło co do czego, to pan Cohen podkulił ogon i zeznał, że Donald Trump dał mu pieniądze, żeby zatkał nimi gęby jakimś kurewkom. Prawdopodobnie nawet wzięły szmalec, ale zaraz rozpuściły japę, w nadziei, że teraz już na pewno zostaną celebrytkami, jak sama Angelina Jolie. Z tego powodu prezydent Trump coraz więcej uwagi musi poświęcać ratowaniu własnej skóry, tym bardziej że specjalny prokurator Mueller prowadzi energiczne śledztwo mające wykazać, że prezydent Trump zawdzięcza swój wybór knowaniom zimnego ruskiego czekisty Putina. W takiej sytuacji nie będzie miał głowy do zajmowania się resztą świata, a zwłaszcza takimi jego zakątkami, jak nasz nieszczęśliwy kraj – a z tego niewątpliwie skorzystają strategiczni partnerzy, którzy mogą na własną rękę zacząć układać się z Żydami co do przyszłości Europy Środkowej – gdzie utworzyć Judeopolonię i jakie nakreślić jej granice, żeby wszyscy byli zadowoleni. Judeopolonia bowiem, niezależnie od innych zalet, miałaby również i tę, że dostarczałaby strategicznym partnerom znakomitego pretekstu do dyscyplinowania zarówno banderowców, jak i naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego w postaci walki z antysemityzmem.
Stanisław Michalkiewicz
Wtedy Polska powstała
15 sierpnia – kolejna rocznica Bitwy Warszawskiej, Święto Wojska Polskiego, a właściwie to powinno być święto Niepodległości Polski. Dlaczego?
Bo to właśnie wtedy Polska niepodległość została obroniona i to właśnie wtedy Polska prawdziwie zaistniała nie jako twór traktatowy, nie na papierze, ale prawdziwie, jako państwo zdolne do czynu i jako naród zdolny do działania. To właśnie wtedy powstał nowoczesny naród Polski; wtedy, kiedy do obrony własnego kraju ruszyło polskie chłopstwo (w tym mój dziadek Michał Kumor z Woli Chroberskiej), wtedy się narodził, kiedy do obrony kraju ruszyła złożona z plebejuszy armia Hallera. Bo któż to ją tworzył, jak nie emigranci polscy, ci zarobkowi, za chlebem, którzy wyjeżdżali z Galicji, z Kongresówki do Francji, Ameryki czy Kanady. 15 sierpnia to wielki dzień, wielkie święto polskie, a jednocześnie trochę smutne.
Patrząc na dzisiejszą defiladę, z jednej strony, widzimy polskie kolory, idzie polskie wojsko, ma jakiś sprzęt... Ale jednocześnie wiemy, że następuje dosyć poważna przebudowa państwa polskiego, jego etatyzacja, zmienia się skład narodowościowy polskiego społeczeństwa. Z jednej strony, za sprawą imigracji Ukraińców, z drugiej, z powodu bardzo prominentnych wpływów żydowskich, a z trzeciej strony, imigracji zarobkowej, którą polscy przedsiębiorcy sprowadzają z krajów azjatyckich.
Premier obecnego rządu Mateusz Morawiecki mówił na początku swej kadencji o pułapce średniego wzrostu; o tym że trzeba stawiać na innowacje, zwiększenie wydajności pracy... Tymczasem dzieje się coś dokładnie przeciwnego; Polacy za lepszą pracą, tą wydajną, lepiej zorganizowaną, wyjeżdżają do krajów Europy Zachodniej, bo tam więcej zarobią, a do Polski sprowadza się tanią siłę roboczą.
Podczas tego „drugiego” święta niepodległości prezydent państwa polskiego mówił o tym, jak to byśmy chcieli, żeby stacjonowały w Polsce na stałe obce wojska. Obce wojska zawsze są obce, niezależnie od tego, jak przyjazne; obce wojska reprezentują obce interesy, czasem zbieżne, ale nigdy nie jednoznaczne z interesami Polaków.
Dlatego w Polsce powinny być polskie wojska – bardzo dobrze uzbrojone, być może przez obcych. Dzisiaj wojsko amerykańskie to również sojusznik bardzo potężnego i wpływowego państwa, które ma konkretne interesy na terenie Europy Środkowo-wschodniej, a mianowicie Izraela i Żydów. A to właśnie amerykańscy Żydzi roszczą sobie wobec Polski pretensje finansowe i szantażują Warszawę. Polska niepodległa powinna się z takimi rzeczami liczyć i być na nie przygotowana. Tylko czy rzeczywiście Polska jest dzisiaj niepodległa na taką miarę, jak była wówczas, w czasach Bitwy Warszawskiej? Kiedy mimo kłopotów i trudności istniały polskie elity, które miały własne zaplecze materialne, elity, które rozumiały sytuację światową i miały doświadczenie parlamentaryzmu i dyplomacji.
Paradoksalnie ta Polska, która się odradzała w 1918 r., pod względem narodowego Ducha i narodowej mentalności miała się o wiele lepiej niż dzisiejsza, która boryka się wciąż z następstwami katynizacji polskiej inteligencji, raz w Katyniu i drugi raz podczas Powstania Warszawskiego.
Czy zdołamy się odrodzić? To wciąż jest otwarta kwestia. Niemniej jednak dzisiejsze władze robią wiele złych rzeczy, które bardzo trudno będzie naprawić.
Andrzej Kumor
Tak wesoło, że aż chce się żyć
Nie oddamy szejkom ani guzika!
Kanadyjskim komsomolcom najwyraźniej własne podwórko nie wystarcza, chcą rewolucję (społeczną i obyczajową) roznieść po całym świecie. Problem w tym, że nie bardzo mają na czym, ale próbować nie zaszkodzi - zwłaszcza w krajach III Świata. Zaowocowało to różnymi napięciami bo trzeci świat w stosunku do pierwszego w postępie obyczajowym nie nadąża, o czym świadczy choćby przykład Nigerii, która posługując się starym brytyjskim prawem z XX wieku nadal zakazuje homoseksualizmu i gdzie według sondaży 97 proc. społeczeństwa jest z tym dobrze.
Tymczasem niedawno, pochodzący z Somalii kanadyjski minister imigracji Ahmed Hussen wrócił z Afryki i ogłosił że Kanada za kwotę 175 tys. dol. wyśle do Ugandy, Etiopii, Kostaryki trzech ekspertów, zajmujących się przypadkami przemocy o podłożu seksualnym lub związanej z tożsamością płciową. Pamiętam, jak kiedyś burmistrz Toronto Mel Lastman, postać bardzo kolorowa, stwierdził że nie pojechał na konferencję do Afryki ponieważ bał się, że go ugotują w kotle jacyś ludożercy. Na miejscu naszych kanadyjskich ekspertów od tożsamości płciowej wziąłbym sobie tę radę do serca.
Poważniej zaś mówiąc, to Ottawa tym razem podskoczyła za wysoko i wzięła na cel Arabię Saudyjską, dumne królestwo religijne, gdzie alkohol pije się tylko w prywatnych samolotach, a kobietom dopiero całkiem niedawno pozwolono prowadzić samochody (jak zgodzi się brat lub mąż).
Arabia Saudyjska to nie jest państwo w kij dmuchał, bo oprócz tego, że płynie z niego ropa, to jeszcze stanowi kluczowy element bliskowschodniej układanki. Słowem jest to bliski kolega naszego hegemona, a ten krzywdy nie da mu zrobić. Ottawa tymczasem zaczęła coś tam przebąkiwać o równouprawnieniu saudyjskich kobiet, co dla tamtejszego ucha zabrzmiało jak zgrzyt po szkle na dodatek w kobiecym wykonaniu p. Freeland. Szejkowie spięli się więc, bo to sprawa honoru.
Efekt jest taki, że Kanada dostała po nosie nie uzyskując nic w zamian. Arabię Saudyjską poparły zaś wszystkie szejkanaty oraz ci, co biorą od niej pieniądze, albo robią interesy. Co ciekawe, znalazła się w tej grupie nawet Autonomia Palestyńska, o której Żydzi mówią, że wspierana jest przez Iran.
Tu docieramy do kolejnej kwestii znaczenia „zaatakowanego” przez nas kraju, bo Saudowie to główny rozprowadzający w ewentualnym starciu z Iranem. Arabia Saudyjska od dawna jest zaniepokojona rosnącymi wpływami perskimi i stara się je blokować. Co jest na rękę Izraelowi, któremu do tej pory nawet nie przyszło do głowy pytać szejków o kobiety.
Mamy więc walki w Jemenie, walki w Syrii, gdzie Arabia Saudyjska finansuje tak zwanych rebeliantów, mamy też wpływy Arabii Saudyjskiej w Iraku. Rijad dysponuje gotówką i ma moc.
Podsumowując, można stwierdzić, że to kanadyjsko saudyjskie napięcie obnaża jedynie zideologizowanie i indolencję polityki zagranicznej Ottawy, która w jednych sprawach jest bardzo zasadnicza, a w winnych, jak dziecko we mgle. Tym razem za tę indolencję zapłacimy konkretnym pieniądzem.
***
Lunęło i sparaliżowało nam Toronto. Tak się to dzieje, kiedy miastem rządzą deweloperzy i wielkie „familie”, którym tak zwani „politycy municypalni” jedzą z ręki.
Infrastrukturę kanalizacyjną mamy od czasów wojny albo i sprzed, przez to w tym niby „światowym” mieście, gdy tylko mocniej popada spuszcza się ludzką sraczkę wprost do jeziora. Nie wybudowano bowiem odpowiednio pojemnych zbiorników retencyjnych, aby ją przetrzymać do czasu, gdy oczyszczalnie dadzą radę.
Efekt jest taki, że piękne plaże publiczne muszą być zamykane, jako że pływanie razem z kupą może być niebezpieczne. Temat infrastruktury wrócił w związku z podtopieniami pod obrady i dzielni radni zareagowali we właściwy sobie sposób - zaczęli się zastanawiać nad wprowadzeniem dodatkowego podatku na modernizację kanalizacji. Myśl o ewentualnych cięciach wydatków do głowy im nie przyjdzie, bo przecież mogłoby to naruszyć łańcuch pokarmowy.
Pierwszy z brzegu pomysł jest natomiast taki, że skoro rada będzie „chudsza” i zaoszczędzi się w ten sposób kilkadziesiąt mln dol. rocznie, to można stworzyć fundusz celowy i co roku modernizować za to infrastrukturę. Nie jest to może bardzo dużo, ale od czegoś czas zacząć.
Tymczasem rozsierdzeni na premiera Douga Forda „obywatele miasta” zamierzają go wziąć do Trybunału Praw Człowieka za wspomniane „odchudzanie”, czyli zrównanie granic okręgów municypalnych z prowincyjnymi oraz federalnymi, co prawie o połowę zmniejszy liczbę radnych.
Nie wiem, jak to łączyć z prawami człowieka, (ponoć pozbawia ich to reprezentacji) ale skądinąd wiadomo, że żyjemy w świecie naczyń połączonych i dobry adwokat to zepnie.
I znów będzie wesoło. Tak wesoło, że aż chce się żyć.
Andrzej Kumor
Jesteśmy europejskimi średniakami
Historia jest dobrą nauczycielką. Niestety zbyt wielu samouwielbiających się polityków jest jej kiepskimi uczniami. Roman Dmowski
W Polsce nie brakuje licznych okazji do obchodzenia ważnych historycznych rocznic, które lubimy celebrować. Okazji zabraknąć nie może, to po pierwsze, leżymy w środku Europy, a tam bywało gorąco, a po drugie, nie jesteśmy dostatecznie wielcy i mocni, aby skutecznie odstraszać naszych – pożal się Boże sąsiadów – od agresywnych wobec nas zachowań. Jednocześnie jesteśmy wystarczająco silni, aby stawiać zdecydowany opór agresorom. Mniejsze kraje w wypadku agresji po prostu się poddaj’. A takich wstydliwych rocznic nie obchodzą nieboracy, bo i po co? Obchodzą wyzwolenia.
***
Dzisiaj, kiedy to piszę, trwa we wszystkich polskich mediach w kraju i na obczyźnie rozpamiętywanie 74. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. W przyszłym roku będzie okrąglejsza tego rocznica. Czy ten Zryw spowodowany nienawiścią jakże uzasadnioną, do Niemców był potrzebny i politycznie uzasadniony, czy przeciwnie okazał się źle skalkulowaną decyzją, która spowodowała następną, największą niemiecką zbrodnię na narodzie polskim (ku uciesze krwawego Gruzina)? Opinie za, i przeciw mają bardzo mocne uzasadnienia. Sumując dyskutowane powszechnie plusy dodatnie i ujemne, skłaniam się do wniosku, że zasadniczo wobec ówczesnego rozpoznania już aktualnej sytuacji politycznej, był to błąd. Podobno nie można go było powstrzymać bo młodzież – Kolumbowie rocznik 20. – chcieli się rzucić, jak kamienie na szaniec! To nieprawda. Młodzież AK była zdyscyplinowana, jak wojsko i wbrew rozkazom do walki z okupantem, na skalę powstania, by nie ruszyła. A zarówno polski rząd londyński, jak i dowództwo Armii Krajowej już wiedziały, że Polska po wojnie pozostanie w sferze wpływów rosyjskich.
Nie my, średniacy, mogliśmy o tym decydować. Tak postanowiła wielka (choć na pewno nie święta) trójca: paralityk Roosevelt, zbrodniarz Stalin i cyniczny wiarołomny Churchill. Ten ostatni członek areopagu był trochę na przyczepkę, bo Anglia, dumny kiedyś Albion, na własną prośbę mocarstwem już być przestała. Nieuczciwa polityka czasem jednak nie popłaca. Zaczęło się to od zdrady Polski w 1939. roku, a właściwie jeszcze poprzednio, także Czechosłowacji, Anglii sekundowała Francja Chamberlain, który znał się lepiej na bilansowaniu budżetu (był poprzednio ministrem finansów) niż na wielkiej polityce, wybrał drogę ugłaskiwania Hitlera, ustępstw, co tylko szalonego maniaka Adolfa jeszcze rozzuchwaliło. A przecież była lepsza, uczciwa politycznie droga do rozwiązania i ukrócenia coraz to nowych „ostatecznych już” żądań Niemców. Ogłoszonych w Main Kampf, której nikt nie czytał niestety.
Oto stoimy twardo na straży porządku w Europie i nienaruszalności granic uzgodnionych w Wersalu! Jeżeli Trzecia Rzesza się tym postanowieniom nie podporządkuje, to miłujące pokój narody: Anglia, Francja, Czechosłowacja i oczywiście Polska, wkroczą zbrojnie ze wszystkich 4 stron świata do Niemiec i obalą reżim nazistowski.
Piłsudski już poprzednio chciał tego dokonać wspólnie z Francją, ale żabojady kalkulując błędnie, że ewentualna wojna będzie, jak poprzednia, wojną w okopach, budowały „nie do przebycia” linię Maginota, która notabene w roku 1940 przydała im się, jak przysłowiowe kadzidło zmarłemu. Swoją drogą linia urywała się na granicy z Belgią wobec jej głośnych protestów. Tamtędy też przez Ardeny przeszli spacerkiem, a ściślej przejechali czołgami w swoim blitzkriegu Niemcy, gdyż Belgia wcale się nie broniła. W poprzedniej wojnie zachowała się lepiej. Trzeba jednak to przyznać Churchillowi znacznie mądrzejszemu od Roosevelta, że później proponował w 1944 roku inwazję na niemiecką Europę poprzez Bałkany, a nie skok na Normandię. Przeciwny z wiadomych względów był Stalin. A ponieważ ogrywał Amerykanów jak chciał, stanęło na Normandii. Na nasze polskie nieszczęście.
Czy historia się teraz „figlarnie” na linii Putin – Obama – Trump, czasem nie powtarza? Nim jeszcze zejdę z Roosevelta, pozwolę sobie przypomnieć, że cały czas nalegał on na Stalina, aby zerwał pakt o nieagresji z Japonią i na nią uderzył, no i wykrakał ten uwielbiany przez Amerykanów liberał; Japonia i tak się poddała, ale po zrzuceniu na nią bomb atomowych, a co Rosja się w Azji nachapała, to trzyma do dzisiaj.
Dlaczego więc dziś mamy UE dwóch prędkości? Bo przez pół wieku ćwiczyliśmy na wschodniej flance gospodarkę socjalistyczną. Gdyby tak w czasie wojny Ameryką rządził, na przykład, Reagan, albo choćby inny republikanin zamiast liberalno-lewackich demokratów niekończące się teraz (nie)konsekwencje powojenne byłyby do uniknięcia. FDR był politycznie naiwny, sukcesy miał tylko wewnątrz kraju w czasie kryzysu.
***
Wracając do kwestii Powstania, trudno jest coś jeszcze za, i przeciw, dodać, ale może można poruszyć tu też aspekt naszego właśnie średniactwa.
Powstanie pokazało, że wbrew wszelkim prognozom i układowi potężniejszych od nas obiektywnie sił, Polacy wykazują „szaloną” determinację w swojej obronie. W czasie ciemnej komunistycznej nocy panującej nad Europą środkowo-wschodnią, PRL dlatego nawet pod rządami moskiewskich wasali cieszyła się największą swobodą polityczną i na więcej mogła sobie pozwolić niż inne, mniejsze „demoludy”. Już w 1956. roku poderwali się poznaniacy (o czym obecnie pod PO prezydentem Poznania Jachowskim jest zbyt cicho). Po nich Październik (wydalenie rosyjskich doradców, rozwiązanie kołchozów), Wybrzeże 1970, Radom 1976, no i „Solidarność”. A i Żołnierze Wyklęci zostali spacyfikowani dopiero na przełomie lat 50. i 60. (także przez biologię). Myślę że to jest zasługą Powstania Warszawskiego, (choć na tygrysy mieli Visy) broniącego się przez 2 miesiące. Czy tych bardzo złych wizerunkowo dla Moskwy polskich buntów nie można było szybko stłumić przy użyciu krasnoarmiejców, którzy stacjonowali w Polsce i dookoła niej? Widocznie Rosja bała się widma jakiegoś ogólnopolskiego powstania. Nie wahali się jakoś „wojny” z bitnymi (ale małymi) Madziarami na Węgrzech, ani w 1968 roku w Czechosłowacji. Mogli też sobie pogrywać z Bałtami, ale nie z nami, średniakami i „buntowszczykami”!
Z tym nasi ewentualni wrogowie powinni się zawsze liczyć, bo mogą się boleśnie przeliczyć.
***
Są głosy, że Stalinowi zależało, żeby Powstanie wybuchło. Kalkulował sprytny Gruzin, że Niemcy „wyczyszczą” sporą liczbę polskich świadomych patriotów, co ułatwi mu późniejszą wasalizację Polski. Rosyjskie radio przecież do wybuchu Powstania zachęcało. Rozpędzona Armia Czerwona pchała w 1944 r. przed sobą wystraszony i otoczony Wehrmacht, którego obrona się załamywała. Marszałek Rokossowski, Polak, choć komunista przedstawił Stalinowi plan, zgodnie z którym przekroczy Wisłę po czym otoczy i zdobędzie Warszawę w ciągu paru dni. Plan był realny, ale czerwony walec się zatrzymał. Niemcy złapali oddech. Zyskali czas na budowę umocnień i konsolidację armii. I tu jest pytanie - czy Gruzin nie przechytrzył?
Powstanie, więc może jednak, to nie było tylko tragedia Warszawy? Jak daleko, i jak szybko potoczyłby się front w stronę Berlina? I jak daleko poza Berlin? Do Renu? W 1945 roku Amerykanie, rzutem na taśmę, ledwo uchronili Danię przed wyzwoleniem jej przez Armię Czerwoną. O Austrię Ruscy tylko lekko zahaczyli. Czy całe Niemcy stałyby się NRD? Merkel nie musiałaby się przenosić, byłaby wcześniej kanclerzem!
***
Koncentrowanie się na walce z okupantem w Generalnym Gubernatorstwie miało przede wszystkim za zadanie pokazać, że Polacy są w gronie Aliantów, że nie złożyli nigdy broni. Jednak dla przebiegu zmagań na froncie wschodnim, ta słuszna i bohaterska walka, nie miała strategicznego znaczenia.
Dziwi tu jednak indolencja Armii Krajowej w odniesieniu do tego, co równocześnie działo się z Polakami na Kresach. Byli oni tam praktycznie bezbronni. Akcja, taka jak „Burza”, powinna być skierowana przeciw bandziorom z UPA. Wobec nich AK była silną formacją. Wielu rzeziom mogła zapobiec zastraszając swoją działalnością Ukraińców. A UPA mocno przetrzebić. Shame!
***
Podobnie jak teraz, przez tyle długich lat zawsze był dwugłos w sprawie Powstania Warszawskiego. Generalnie Rząd Londyński był przeciw, a AK za powstaniem. Jak zaznaczyłem, było ono na rękę Stalinowi. Są pogłoski, że w dowództwie Armii Krajowej Rosjanie mieli swoje wtyczki. Nie chce się wierzyć, ale z dokumentów, które w innych sprawach się ujawnia, okazuje się że swoich ludzi mieli „wszędzie”! Doradca Roosevelta współpracował z NKWD! Włos się jeży na całym ciele! Generał Okulicki „Niedźwiadek” siedział w rosyjskich łagrach, a oni tam umieli różne rzeczy perswadować. Generał Monte- Chruściel wydał rozkaz do walki nie przygotowując poprzednio, na przykład, zajęcia mostów i Pragi, bo to byłoby bezpośredni kontakt z armią Rokossowskiego. Niemcy, choć zaskoczeni, przede wszystkim odepchnęli Powstańców od Wisły. Wędrówki kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia czy odwrotnie były „malownicze” i dały materiał Wajdzie do nakręcenia udanego filmu, ale czy w czymś pomogły? Może kiedyś w Rosji pojawi się nowy Jelcyn i tajne akta z czasów wojny wreszcie ujawni. Zimny czekista Putin tego nie zrobi. Na razie możemy tylko domniemywać.
Toronto 1 sierpnia 2018
Ostojan
P.S. Po „wyzwoleniu” w roku 1945, dowództwo AK, którego (o ironio!) nie uratowali aresztując Niemcy, zostało zaproszone do Moskwy na polityczne rozmowy i uzgodnienia. Tam uciszono generała Okulickiego „Niedźwiadka”. Generała Chruściela - Montera przechowali w oflagu Niemcy. W ruskich archiwach dokumenty nie są niszczone, tak jak u nas, za czasów rządów Mazowieckiego i Wałęsy. Pozostawieni na stanowiskach zweryfikowani ubecy i wojskowi – ludzie „człowieka honoru”, Kiszczaka mieli sporo czasu na porządkowanie brudnych spraw. Czy dlatego Macierewicz, który lustrację chciał popchnąć do przodu jest tak znienawidzony i krytykowany? Warto obserwować przez kogo.
Arif Virani startuje ponownie w 2019 roku
Poseł federalny Arif Virani z Partii Liberalnej uzyskał ponownie nominację w zamieszkiwanym w dużej mierze przez Polaków okręgu Parkdale-High Park. Virani po raz pierwszy był wybrany do Izby Gmin w wyborach 2015 roku. Pracował jako sekretarz parlamentarny ds wielokulturowości.
Wybory federalne odbędą się w 2019 roku.
Na zdjęciu, z byłym posłem polskiego pochodzenia Jesse Flisem oraz Krystyną Sroczyńską członkiem Rady Dyrektorów KPK oddział Toronto.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/polityka?start=130#sigProId6590664c3d
Przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej
Nieubłaganie zbliża się termin dorocznego święta naszej niezwyciężonej armii, przypadającego, jak wiadomo, 15 sierpnia, w rocznicę Bitwy Warszawskiej.
Okrągła, setna rocznica tej bitwy, która zatrzymała bolszewicki pochód na Europę, przypada za dwa lata, więc jest jeszcze dość czasu, by przygotować stosowną kampanię, zwłaszcza za granicą, gdzie o tym wydarzeniu mało kto słyszał. Podobnie jest z Powstaniem Warszawskim, które dość powszechnie utożsamiane jest z powstaniem w warszawskim getcie – o którym z kolei słyszał na świecie każdy, a jeśli jeszcze nie słyszał, to z pewnością usłyszy – bo Żydzi w swojej polityce historycznej są bardzo sprawni.
O ile jednak od powstania w warszawskim getcie właściwie nic nie zależało, podobnie – jakkolwiek przykro to powiedzieć – jak od Powstania Warszawskiego, to już Bitwa Warszawska z 1920 roku wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim była ona elementem samodzielnego polskiego zwycięstwa, pierwszego od Wiktorii Wiedeńskiej z roku 1683, a po drugie – podobnie jak tamto zwycięstwo pod wodzą Jana III Sobieskiego – uratowała Europę przez zalewem bolszewickim, podobnie jak Wiktoria Wiedeńska – przed zalewem bisurmańskim.
Można powiedzieć, że powtórzyła się sytuacja, kiedy to „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju”. I dlatego warto dzisiaj o tym światu przypomnieć, podobnie jak przypomnieć Polakom, którym wspomnienie orężnego zwycięstwa przyda się niewątpliwie, jako odskocznia od rozpamiętywań martyrologicznych.
Również dlatego warto o tym świat zawiadomić, że zwycięstwo w wojnie bolszewickiej w roku 1920 było nie tylko samodzielnie polskie, ale nawet nastąpiło mimo działań różnych „sąsiadów”, czyli państw ówcześnie Polsce nieprzyjaznych. Nie mówię o Rosji, z którą Polska wojowała, tylko o Czechosłowacji i Niemczech, które odmówiły przepuszczenia transportów francuskiej broni i amunicji do Polski, a także – o brytyjskich dokerach, którzy za namową bolszewików, odmówili ładowania statków z materiałami wojennymi dla Polski. W tej trudnej sytuacji pomocy udzieliły Węgry, udostępniając na potrzeby Polski fabryki amunicji na wyspie Csepel w Budapeszcie. Okrężną drogą przez Zakarpacie transporty te dotarły na stację kolejową w Skierniewicach niemal w ostatniej chwili i amunicja prosto z wagonów mogła być dostarczona na linię walki. Bez tego zwycięstwo pod Warszawą, podobnie jak i późniejsza Operacja Niemeńska (20-28 września 1920 r.) która doprowadziła do ostatecznego rozgromienia wojsk bolszewickich, nie byłyby możliwe.
Tymczasem przez Polskę przetacza się polityczna wojna, dzięki której Niemcy mają nadzieję odzyskać wpływy polityczne w naszym nieszczęśliwym kraju, zwłaszcza, gdyby doszło do kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.
Główne zadanie wyznaczono niezawisłym sądom z Sądem Najwyższym na czele. Właśnie tamtejsi przebierańcy rozpoczęli operację kierowania do przebierańców zasiadających w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu tak zwanych „pytań prejudycjalnych”, które mają na celu stworzenie pretekstu do „zawieszenia” ustaw reformujących sądownictwo oraz dostarczenie Niemcom pozorów legalności dla ewentualnej interwencji w Polsce. Możliwość takiej interwencji wynika z traktatu lizbońskiego, w który wpisana jest tzw. „klauzula solidarności”, przewidująca, że w razie zagrożenia dla demokracji w którymś z państw członkowskich, Unia Europejska, na prośbę zainteresowanego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”.
Z taką prośbą powinien zwrócić się zainteresowany rząd, ale w przypadku Polski diagnoza Komisji Europejskiej i ETS w Luksemburgu jest taka, że zagrożenie dla demokracji płynie właśnie od rządu. W takiej sytuacji w imieniu państwa z prośbą o pomoc mógłby zwrócić się Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, będący najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, tj. - władzy sądowniczej.
Warto przypomnieć, że nawet Adolf Hitler stwarzał pozory legalności dla uderzenia na Polskę 1 września 1939 roku, zlecając tzw. „prowokację gliwicką”, więc cóż dopiero współcześni „dobrzy Niemcy”, znani na całym świecie z umiłowania demokracji i praworządności?
Dopiero na tym tle można lepiej zrozumieć i ocenić przyczyny takiej zaciekłej obrony pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa SN. W tę obronę zaangażowane zostały zastępy Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD), które na razie ubierają wszystkie pomniki w Polsce w koszulki z napisem „konstytucja”. O ile mi jednak wiadomo, pomnika Bohaterów Getta w Warszawie w takie koszulki nie ośmielili się ubrać, najwyraźniej uważając, że w przeciwnym razie „dałaby świekra ruletkę mu!” - to znaczy, że Żydzi na oczach całego świata mogliby ściągnąć panu generałowi Markowi Dukaczewskiemu kalesony.
Ale ta ostrożność ma też swoją mroczną stronę, bo sugeruje, że bojownicy o demokrację, wstrzymując się przed ubraniem pomnika Bohaterów Getta, którzy przecież – podobnie jak powstańcy warszawscy – walczyli o demokrację i praworządność, w koszulki z napisem „konstytucja”, mogą działać z pobudek antysemickich. Słowem – i tak źle i tak niedobrze, co pokazuje, że i niemiecka BND nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a cóż dopiero – tubylcze stare kiejkuty?
Ale to dopiero wstępne harce przed zasadniczą operacją, której początek wyznaczono na początek września – pewnie dlatego, by i tradycji stało się zadość. W jakim kierunku ta operacja się rozwinie – tego jeszcze nie wiemy, chociaż pewne wnioski można wyciągnąć z wypowiedzi pana generała Mirosława Różańskiego, którego z Józefem Różańskim, co to naprawdę nazywał się Józef Goldberg, łączy tylko zbieżność nazwisk. Ale czy aby na pewno? Rzecz w tym, że pan generał Różański, który do 2016 roku był Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych i padł ofiarą kuracji przeczyszczającej, jaką naszej niezwyciężonej armii zaordynował złowrogi minister Antoni Macierewicz, pojawił się na festiwalu „Jurka Owsiaka” w Kostrzyniu, w ramach tzw. „Akademii Sztuk Przepięknych”, gdzie występują rozmaici filuci, a niekiedy i renegaci. Przemawiając do uczestników festiwalu, będących w większości w stanie nirwany, wyraził współczucie naszym sąsiadom, że mają takiego sąsiada, jak Polska i powiedział, że obecny rząd popycha Polskę do wojny, więc jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak, jak na Ukrainie”. Najwyraźniej pan generał Różański wie coś, czego jeszcze opinia publiczna w Polsce nie wie, a w najlepszym razie – w to nie wierzy. Rzecz w tym, że mamy w Polsce ponad 2-milionową diasporę ukraińską. Zdecydowana większość tej diaspory nie ma wobec Polski złych zamiarów, ale 1 procent (czyli ponad 20 tys.), może być zadaniowany wywiadowczo, a nawet dywersyjnie przez niemiecką BND. Na trop takich podejrzeń naprowadzają informacje o dużym przemycie broni z Ukrainy do Polski. W takiej sytuacji zorganizowanie w Polsce „wołynki”, na podobieństwo tej na Ukrainie w 1943 roku, nie byłoby dla BND zadaniem trudnym, gdyby prośba pani Gersdorf nie wystarczyła. Taka zaś „wołynka” byłaby znakomitym pretekstem do wykonania postanowień ustawy nr 1066, podpisanej przez prezydenta Komorowskiego w styczniu 2014 roku i przewidującej udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na terenie RP. Wszystko zatem byłoby lege artis i pewnie nawet kule miałyby dozwolony kaliber. W tej sytuacji jest tylko jeden znak zapytania – jak mianowicie zachowałaby się w tej sytuacji nasza niezwyciężona armia? Wypowiedź pana generała Mirosława Różańskiego w ramach Akademii Sztuk Przepięknych budzi obawy, że mogłaby stanąć po stronie „sąsiadów” - podobnie jak uczyniła to 13 grudnia 1981 roku. Mamy zatem o czym rozmyślać, przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej, która w tym roku dlaczegoś przejdzie nie Alejami Ujazdowskimi, tylko Wisłostradą.
Stanisław Michalkiewicz
Polska maszeruje
Z kolei obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm wprost pławi się w patriotycznej atmosferze, niczym w siarczanych kąpielach, lecząc w ten sposób swoje polityczne dolegliwości…
„Rosną młode kadry związku kombatantów” - tak za komuny żartowali sobie żartownisie, kiedy w miarę oddalania się momentu zakończenia wojny wzrastała liczebność Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.
Z podobną sytuacją spotykamy się tego lata w Warszawie i nie tylko tu. Wprawdzie od Powstania Warszawskiego minęły już 74 lata i ostatni powstańcy powoli przenoszą się do wieczności, ale zainteresowanie tamtym wydarzeniem nie tylko nie słabnie, ale jakby nawet rosło.
Składa się na to kilka przyczyn; obok rosnącego zainteresowania historią jakie widać w części młodego pokolenia, jest również pragnienie wykorzystania Powstania w toczącej się w Polsce politycznej wojnie. Wzrost zainteresowania historią w środowiskach młodzieżowych też ma co najmniej dwie przyczyny.
Pierwszą jest naturalna ciekawość przeszłości – jak było naprawdę, ale jest i druga. W związku z koordynacją żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, a także w perspektywie zrealizowania przez Polskę żydowskich „roszczeń” majątkowych preparowana jest poprawna historia Polski, w którą młode pokolenia maja uwierzyć. W te przygotowania zaangażowanych jest kilka instytucji, z Muzeum Żydów Polskich i Żydowskim Instytutem Historycznym na czele.
Gdyby zainteresowanie historią zanikło, to za kolejnych 70 lat okazałoby się, że II wojnę światową wygrał Tewje Bielski z pułkownikiem Stauffenbergiem. Podjęli oni nieubłaganą walkę z polskimi nazistami, którzy w obawie przez surowym sądem zagniewanego ludu, zabarykadowali się w Warszawie, gdzie nawet wzniecili powstanie, by wymordować resztę pozostałych przy życiu Żydów – ale ponieśli sromotną klęskę, w następstwie której rozproszyli się bez śladu i dopiero w roku 2017 okazało się, że potajemnie wrócili do Warszawy i to w liczbie co najmniej 60 tysięcy.
Na razie koryfeusze polskiej historii jeszcze trochę się krępują, zwłaszcza, że coraz więcej młodych ludzi, w miarę poznawania prawdy o przeszłości własnego narodu odwraca się od preparowanej historii Polski z pogardą.
Powstanie Warszawskie znakomicie nadaje się do politycznego wykorzystania, toteż coraz to nowi kandydaci na Umiłowanych Przywódców w dymach płonącej Warszawy próbuje – jak powiedziały to Józef Ozga-Michalski - „uwędzić swoje półgęski ideowe”.
Skoro tak, to sygnał do powstania dał w Kostrzynie nad Odrą sam „Jurek Owsiak”, a w Warszawie biłgorajski chłop opętany przez Żydów, czyli pan Henryk Wujec już o 16.00, a więc całą godzinę przed słynna „godziną W”, poprowadził „Marsz Milczenia” od ulicy Kilińskiego ku ulicy Waliców.
W ten sposób do Powstania Warszawskiego podłączył się obóz zdrady i zaprzaństwa, na co dzień walczący o praworządność między innymi za pomocą listów do niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa z prośbą o interwencję.
Uczestnicy tego marszu przez cały czas intensywnie milczeli, niczym papież Franciszek w Oświęcimiu, spełniając w ten sposób prośbę pani Naomi di Segni, przewodniczącej Związku Włoskich Żydów.
Ma to oczywiście swoje dobre strony, bo pomyślmy tylko, co mogliby powiedzieć o Powstaniu Warszawskim członkowie obozu zdrady i zaprzaństwa?
Z kolei obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm wprost pławi się w patriotycznej atmosferze, niczym w siarczanych kąpielach, lecząc w ten sposób swoje polityczne dolegliwości. Któż bowiem, widząc pana prezydenta, jak na Placu Piłsudskiego z zapałem śpiewa powstańcze piosenki, ośmieliłby się zapytać go o przyczynę „intensywnego milczenia” w czasie gdy część działaczy Polonii Amerykańskiej prowadziła desperacji lobbing przeciwko ustawie nr 447 JUST, która może doprowadzić do żydowskiej okupacji Polski? To nie byłoby taktowne, nie mówiąc już o tym, że takiego śmiałka pewnie zatrzymałaby ochrona.
Więc z jednej strony mamy Marsz Milczenia z udziałem obozu zdrady i zaprzaństwa, a z drugiej – lecznicze kąpiele w patriotycznej atmosferze, w jakiej pławi się obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm.
I tylko ONR-owcom Marsz Powstania Warszawskiego się nie udał, bo na rondzie de Gaulle`a zatrzymała go policja, podobno działająca na rozkaz pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, która na koszulce jednego z uczestników tego marszu dopatrzyć się miała marksistowskich emblematów w postaci sierpa i młota.
Okazuje się, że pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, która przez całe lata nie zauważała adwokacko-urzędniczej mafii grabiącej warszawskie nieruchomości, tutaj natychmiast wypatrzyła w tłumie osobnika z marksistowskimi emblematami.
Oczywiście nie wiemy, czy ten osobnik rzeczywiście tam był, a jeśli nawet – to czy przypadkiem nie został tam posłany przez panią prezydent, albo jeszcze lepiej – przez starych kiejkutów, którzy przecież musieli i nad panią Hanną i wspomnianą mafią trzymać parasol ochronny? Podobnie było przecież w przypadku pana Dominika Tarasa, który na Krakowskie Przedmieście „skrzyknął” kilkuset, a może nawet tysiąc alfonchów ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach, którzy modlącym się tam kobietom proponowali, by im „pokazały cycki”.
„Gazeta Wyborcza” pisała w entuzjastycznym tonie o podmuchu „świeżego powietrza”, który rozwiał panujący tam zaduch. Żeby taki patriotyczny zaduch na Krakowskim Przedmieściu wyczuć z ulicy Czerskiej na Dolnym Mokotowie, trzeba mieć specjalnego nosa – no ale z tym w gronie redakcyjnego Judenratu nie ma kłopotu. Tak czy owak – Marsz Powstania Warszawskiego w wykonaniu ONR-owców zastał zablokowany. Okazuje się, że polityczna wojna swoją drogą, ale gdy w grę wchodzi zablokowanie możliwości pojawienia się politycznej alternatywy, to pani Hanna Gronkiewicz-Waltz staje po tej samej stronie, co dysponent policji i viribus unitis robią „no pasaran”.
Toteż bez specjalnego zaskoczenia odnotowujemy inicjatywę Wielce Czcigodnego Arkadiusza Mularczyka, by Trybunał Konstytucyjny w Warszawie pozbawił Republikę Federalną Niemiec immunitetu państwa suwerennego.
Kiedy już ją tego immunitetu pozbawi, to każdy Polak będzie mógł wystąpić do niezawisłego sądu, który przyzna mu stosowny udział w rekompensatach. Nie muszę dodawać, że wszystkie te sprawy może prowadzić pan Arkadiusz Mularczyk, który w cywilu jest adwokatem i zdążył zyskać reputację eksperta.
Dodatkowym impulsem do tej inicjatywy może być okoliczność, że pan Jan Zbigniew hrabia Potocki, uważający się za prezydenta Polski, właśnie wygrał od Niemiec 850 miliardów dolarów tytułem reparacji wojennych, co prawda przez Europejskim Sądem Polubownym Sądem Arbitrażowym w Ciechanowie, który funkcjonuje przy Regionalnym Klubie Biznesu w Opinogórze – niemniej jednak wygrał. W tej sytuacji obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm nie mógł pozostać bierny – co ilustruje czastuszka treści następującej: Już Kaczyński srogo łypnął spod swych okularów. Zaraz Niemcy nam wypłacą miliardy dolarów! Hej, hej Dunia ma, Dunia diewuszka maja!
Stanisław Michalkiewicz
Są idiotami, czy udają?
Czytając doniesienia o krokach, jakie torontońska rada miejska zamierza podjąć do walki z „przestępczością”, czyli z zamachami terrorystycznymi (niezależnie od tego czy sprawca zamachu był powiązany z jakimiś organizacjami terrorystycznymi, czy też terroryzował na własną rękę, to przecież był to zamach terrorystyczny), trudno nie zadać sobie pytania, czy ci ludzie naprawdę są takimi idiotami, czy tylko udają?
Pomysł, aby zakazać legalnego zakupu broni na terenie miasta, jest takim debilizmem, że człowiek zaczyna zastanawiać się, gdzie żyje. No bo jak kupię pistolet w Mississaudze, to go do Toronto nie wezmę? Czy oni tak myślą?
A gdzie logika w tym, żeby zakazać posiadania broni szanującym prawo, płacącym podatki obywatelom i sądzić, że w ten sposób gangsterzy przestaną do nich strzelać?!!!
Kilka dni po zamachu i policja nie podaje oficjalnie, skąd, rzekomo chory psychicznie, zamachowiec miał broń – podobno była przemycona z USA. Rozumiem, że... logicznym wnioskiem jest w takim wypadku zakaz posiadania i handlu pistoletami w Toronto... Dzięki temu nikt do Toronto nielegalnego pistoletu z USA nie przywiezie. Po prostu przestraszy się burmistrza Tory’ego.
Ja już się go boję, po tym jak stwierdził, że nie widzi żadnego powodu, dla którego ktokolwiek mógłby chcieć posiadać w Toronto pistolet...
Co on głupi?! No właśnie ostatnie wypadki dowodzą, że trzeba mieć broń! Wszystko wskazuje na to, że działająca z zawiązanymi rękami policja nie daje rady, pozostaje więc liczyć wyłącznie na siebie. I w momencie, kiedy rośnie zagrożenie, ci idioci chcą nam całkowicie odebrać zdolność samoobrony! Nie przestępcom, tylko nam!!! Zamiast uderzać w gangsterów, karać, wywalać z kraju podejrzanych, władza, która rzekomo ma reprezentować nasze interesy, chce nam odebrać ostatnią szansę obrony.
Dzisiejszy „kryzys przestępczości” to następstwo liberalnego otumanienia, głupoty podniesionej do standardu normy społecznej; to następstwo bierności nas samych w obliczu totalitaryzmu politycznej poprawności, następstwo akceptowania kretynizmu w życiu publicznym.
Jak zmniejszyć przestępczość? Po pierwsze, karać przestępców – zorganizować na północy obozy pracy dla gangsterów, niech budują drogi i robią inne pożyteczne rzeczy, po drugie, przestać udawać! Przestać udawać, że przestępczością są równo zagrożone wszystkie społeczności. Po trzecie, to infiltracja i inwigilacja tychże środowisk. To tylko garść pomysłów pierwszych z brzegu. Tymczasem rada miasta chce zwiększyć liczbę kamer na ulicach i okablować miasto mikrofonami, które pozwolą natychmiast identyfikować strzały z broni palnej...
I proszę mi powiedzieć, czy to są normalni ludzie?
Andrzej Kumor
data-matched-content-ui-type="image_card_sidebyside" data-matched-content-rows-num="4" data-matched-content-columns-num="1" data-ad-format="autorelaxed">