Sens tego wszystkiego
„Żegnamy człowieka szczególnej epoki naznaczonej tragedią, dramatem, poszukiwaniem sensu i nadziei” – stwierdził niedawno, naśladując Richarda Feynemana, Aleksander Kwaśniewski. Jakiego to poetę żegnał człowiek, którego biedny i zdezorientowany naród uczynił kiedyś prezydentem Polski?
Śmierć w polityce
Zainspirowała mnie esencja wypowiedzi Kwaśniewskiego: poszukiwanie sensu i nadziei. Akurat Jaruzelski zdaje się być ostatnim „poszukiwaczem”, jaki stąpał do niedawna po naszej ziemi. Jasno i klarownie opowiedział się on po stronie „złego” imperium, niemal do kresu swego żywota przedstawiał się jako „komunista”. Kilka chwil przed tym kresem zaburzył naszą klarowność. Stało się to za sprawą słów proboszcza Katedry Polowej WP, który oznajmił, że Jaruzelski przed śmiercią „poprosił o spowiedź i ją odbył”.
70-lecie wielkiej bitwy i... wstyd
Zjechałem do upalnego Wilna i zasiadłem w jednym z licznych “ogródków” w śródmieściu. Zasadniczo było mało ludzi, bo większość pojechała na dacze, ale po śródmieściu kręciło się wiele piękności, chyba nawet ładniejszych niż w Warszawie.
Potem jadłem kolację z napotkaną Hinduską z... Helsinek i oglądaliśmy paradę głównie dziewcząt w strojach ludowych idących na wielką galę. Co ciekawe, stroje dość jednostajne. Jakieś w taką czy inną kratę kiecki do pół łydki, a potem kubraczki zwykle żółte.
Wścieklizna ante portas
Jestem wściekły – deklaruje minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Któż może lepiej od niego wiedzieć – jaki jest? Nikt lepiej od niego wiedzieć tego nie może, więc skoro twierdzi, że jest wściekły, to na pewno tak jest.
No dobrze, ale skoro tak, to wypada przypomnieć, że już wcześniej i to wielokrotnie, z Kancelarii Premiera dochodziły informacje, że premier Tusk się „wściekł”. Na czym to polegało, czy na przykład toczył pianę, albo kąsał przypadkowe osoby spośród swego otoczenia („minister, co przetrzymał dwieście mów w Genewie, ugryzł w nogę sąsiada i sam o tym nie wie”) – tego oczywiście nie wiemy, bo to tajemnica państwowa, natomiast czy te wszystkie deklaracje i doniesienia nie mogą wzbudzić podejrzeń, iż w środowisku Umiłowanych Przywódców mamy do czynienia z przypadkami wścieklizny,a może nawet z początkiem epidemii?
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (17)
Tak więc pod szyldem masowego ruchu pracowniczego "Solidarności" o niepodległościowym charakterze, wdrażano skrajnie antynarodowy i skrajnie antypracowniczy plan terapii szokowej. Tego w historii demokratycznego ruchu związkowego w Europie nigdy jeszcze nie było. Duże zaufanie, jakie większość polskiego społeczeństwa miała do "Solidarności", jako gwaranta interesów polskiego świata pracy i polskich aspiracji narodowych, zostało użyte do ekonomicznego i politycznego zdławienia tego świata i tych aspiracji. Można przypuszczać, że gdyby to komuniści chcieli wdrożyć plan Sorosa-Sachsa, jako na przykład plan Wilczka, masowy opór społeczny by im to uniemożliwił.
Nic nie zwalnia z obowiązku oporu
A propos "Golgota picnic" zacznę od przykładów.
Niedawno w Nowym Jorku wystawiono operę zatytułowaną "The Death of Klinghoffer", opartą na zdarzeniu autentycznym – uprowadzeniu przez terrorystów z OWP, czyli Organizacji Wyzwolenia Palestyny wycieczkowca pływającego po Morzu Śródziemnym o wdzięcznej nazwie "Achille Lauro". Podczas tamtych tragicznych wypadków zastrzelono i wypchnięto do morza Żyda z Nowego Jorku, inwalidę na wózku, o nazwisku Klinghoffer.
Czy to się nadaje na operę? Nie mnie sądzić, bo jak śpiewam za kierownicą, to żona wysiada z rozpędzonego auta. Najwyraźniej jednak niejaki – przepraszam za ignorancję – John Adams uznał, że jest z tego materiał.
Bezpieka przymila się i prowokuje
Mówcie sobie co chcecie, ale nie da się ukryć, że organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym, w jaką bezpieczniackie watahy na swój obraz i podobieństwo przekształciły III Rzeczpospolitą, zdaje egzamin. Mam oczywiście na myśli świadomą dyscyplinę, jaką najwyraźniej musiał zatwierdzić ubecki sanhedryn, którego funkcjonariusze co rano nakręcają zarówno pana prezydenta Komorowskiego, jak i premiera Tuska oraz Umiłowanych Przywódców drobniejszego płazu, żeby ćwierkali, jak się należy, niczym nakręcany słowik ze słynnej chińskiej bajki. Sam akt nakręcenia miał miejsce oczywiście znacznie wcześniej, bo najważniejsze osoby w państwie zaczęły ćwierkać z tego klucza już w dwa dni po ujawnieniu pierwszych podsłuchanych rozmów, ale zanim nakazane treści zejdą na sam dół, trochę czasu musi upłynąć, toteż mieliśmy do czynienia z niedociągnięciami w postaci braku koordynacji. W rezultacie nawet resortowa "Stokrotka" ofuknęła pana premiera Tuska, który, niczym chłop krowie, poczciwie wyjaśniał, że ma rozkaz ratować państwo przed kelnerami. Gdyby polecenia oficerów prowadzących dochodziły na czas, to również "Stokrotka" wiedziałaby, jak się zachować, ale w sytuacjach nagłych zawsze zdarzy się coś nieprzewidzianego. Na szczęście teraz już wszyscy wiedzą, co i jak, toteż "Stokrotka", nawet przesłuchując Korwin-Mikkego, składała się jak scyzoryk, była słodka jak miód, jakby, nie przymierzając, naprzeciwko niej siedział sam nieboszczyk Bronisław Geremek.
Tertium non datur
Człowiek od zawsze marzył o przeniknięciu natury świata materialnego. Ponieważ nie potrafi czynić tego ciałem, wymyślił symbole, zbliżające go do prawdy o świecie i bliźnich. A potem przyszli barbarzyńcy, przynosząc ze sobą barbarię.
Dopowiedzmy: barbarzyńcy przyszli z zachodu i wschodu. Ci drudzy sprawnie dokończyli rzeź rozpoczętą przez Niemców, dobijając polskie elity. Potem pozostało tylko wychować stada kulturowych analfabetów i ojkofobów.
Chryja na... 107
Jacyś ludzi, prawdopodobnie ze służb specjalnych, bo ci mają w swych rękach potrzebną do tego technikę, organizowali stałe podsłuchy różnych wielkich ludzi imć Tuska. Wreszcie oddali materiały z podsłuchów ministra Sienkiewicza i prezesa NBP Belki lewackiemu tygodnikowi "Wprost". No i jest skandal, bo nie tylko "dżentelmeni" mówili językiem lumpów, ale jeszcze naradzali się, jak łamać prawo.
Jest wiele poglądów na to, co się stało. Jedni twierdzą, że to dowodzi, iż imć Komorowski chce "upupić" Tuska, ale takiego skandalu dawno nie było.
Jak to się skończy, nikt jeszcze nie wie, ale może być wotum nieufności do rządu i albo rząd przejściowy, albo rozpisanie nowych wyborów.
Jak na razie premier się zaparł i wczoraj w Sejmie powiedział, że żadnych dymisji w rządzie nie będzie. No, zobaczymy.
Chwilowa mądrość etapu
Szanowny Panie Redaktorze,
Z powodu natłoku nawału (montaż filmu) nie zdołam szerzej skomentować bieżących drgawek terminalnych, w jakie wpadła w ostatnich dniach atrapa państwa polskiego – oto zatem tylko garstka spostrzeżeń w paru kwestiach.
1) Dlaczego premier Tusk zwlekał aż dwie doby z zajęciem stanowiska w najnowszej "aferze podsłuchowej"? – Ponieważ jego miejscowym kontrolerom-prowadzącym nie od razu udało się dodzwonić do swych przełożonych-operatorów, którzy znów potrzebowali czasu, by uzyskać wytyczne od najwyższych miarodajnych zwierzchników. Ci ostatni zaś potrzebowali przecież najpierw dostać kompletne dossier sprawy z tłumaczeniem co celniejszych passusów nagrań – przy czym najwięcej czasu zajęło poszukiwanie niemieckiego idiomu ekwiwalentnego dla "ch…, d… i kamieni kupa"1.
Afera podsłuchowa
"Sfokusowani na zadaniach"
Radosław "Radek" Sikorski przekonuje na Twitterze, swoim kluczowym narzędziu pracy, że pojęcie "murzyńskość", którego użył w rozmowie z Jackiem "Sir" Rostowskim, oznaczać miało: "ruch literacki i polityczny, zapoczątkowany w 1930 roku w Paryżu w odpowiedzi na rozwój francuskiego kolonializmu i rasizmu". Jednak BBC – pozostańmy na ziemi lordów, skośnego deszczu i murów oksfordzkich – uznała, że "Radek" miał na myśli po prostu "niewolniczą mentalność" Polaków.