Są samochody, które mylą przypadkowego obserwatora, niepozorne, wydawałoby się, że przeciętne, a jednak...
A jednak są to PRAWDZIWE auta, takie, że jak człowiek wsiądzie, odpali, to nie chce mu się wysiąść, a uśmiech nie chce zejść z twarzy.
Jednym z takich kultowych śpiących rycerzy jest rajdowa wersja mitsubishi lancer – popularnie zwana evo – a oficjalnie evolution.
Piszę to z łezką w oku, bo po kilkunastu latach produkcji, Mitsubishi zrezygnował z modelu i jedynie na naszym kontynencie ukazała się końcówka na rok 2015, zresztą niewiele różniąca się od rocznika 2014, a jeśli już, to raczej na niekorzyść, bo pozbawiona rajdowych siedzeń firmy Recaro (a to z uwagi na nowe wymagania dla poduszek powietrznych w zwykłym lancerze, z którym evolution dzieli platformę). Niestety, w samochodach tej klasy co lancer evolution, siedzenia zdolne minimalizować przeciążenia na zakrętach to podstawa.
Oczywiście, żeby kupić lancera evolution, trzeba bardzo lubić prowadzić. Ceny zaczynają się od ponad 40 tys. (choć rocznik 2015 – co ciekawe – jest nieco tańszy od 2014).
Cóż takiego ma evo do zaoferowania? Miłość drogi.
Zborną niewielką puszkę, w której będziemy się czuli jak na czubku rakiety Saturn V. W modelu GSR (Grand Sport Rally) mamy do dyspozycji 291 KM (przy 6500 obrotów) w rzędowej turbodoładowanej czwórce z międzystopniową chłodnicą. Moc idzie na koła poprzez pięciobiegową ręczną przekładnię, lub też sześciobiegową dwusprzęgłową przekładnię automatyczną Sportronic Shift w (modelu MR), wyposażoną w trzy warianty dynamiki jazdy i skrzydełka na kierownicy. Wariant rajdowy jest niezalecany dla amatorów, którzy nie potrafią okiełznać tej bestii. Tu warto dodać, że evo ma na koncie cztery puchary World Rally Championship.
Dlaczego firma rezygnuje z modelu? Hmm.
Koncern postanowił całkowicie skoncentrować się na pojazdach "przyjaznych środowisku". Evo trudno jest namówić do kochania natury – evo to brutalna moc czterech napędzanych kół.
Wszystkie silniki, jakie montowane są w evo, mają po 2 litry, w zależności od osprzętu mogą rozpędzić to auto osobowe do 100 km/h w czasie od 4,4 sekundy do 6,3 sekundy.
Proszę sobie policzyć do pięciu i wyobrazić, że wskazówka prędkościomierza właśnie płynnie przekroczyła 100km/h. Kto jest w stanie wygrać z czymś takim? A do tego dochodzi legendarna przyczepność.
W Japonii koncern – znany przecież z produkcji słynnych myśliwców zero podczas II wojny światowej – produkuje wersję na rajdy – pozbawioną takich niepotrzebnych detali, jak system audio, wygłuszanie wnętrza, centralny zamek czy zabezpieczenie antykorozyjne. Wszystko po to, by samochód uczynić lekkim jak piórko.
Nie piszę o szczegółach, bo wiadomo, czego spodziewać się w takim samochodzie – koła BBS, sprężyny Eibach, amortyzatory Bilstein – itd. Wszystko z górnej półki.
Owszem, automatyczna przekładnia w wersji MR poważnie ułatwia prowadzenie, ale – zawsze podkreślam, że nie wymyślono jeszcze nic przyjemniejszego niż standardowa "biegówka" – w przypadku evo "standard" jest tańszy i lżejszy, co poprawia osiągi wozu. Dodam tylko, że prędkość maksymalna jest limitowana elektronicznie do 240 km/h, a auto przeciętnie pali w jeździe mieszanej 13 litrów.
Jedno jest pewne – nie jest to samochód dla snobów, nie jest to porsche, bmw, ale mała uśpiona rakieta, którą zaskoczymy niejednego na drodze; która za te jedyne 40 tys. dol. da nam poczucie całkowitego zespolenia z maszyną, a na leśnym szutrze pozwoli jechać 100 km i więcej. Jedno z najlepiej zestrojonych zawieszeń, plus czytający nam w myślach układ kierowniczy pozwoli koncentrować się na rzeczach najistotniejszych.
Jest to samochód, dla prawdziwych purystów, jeżdżenia; jest to samochód rajdowy. Nawet jeśli nie zamierzamy nim jeździć ekstremalnie, to każdemu miłośnikowi samochodów jazda evo gwarantuje cudowne mikrowakacje, podczas których dodanie gazu powoduje przeciążenia porównywalne do uzyskiwanych w startującym promie kosmicznym.
Czy w takim wypadku plastikowe wnętrze nielicujące z autami w tym przedziale cenowym, hałas w kabinie i niewytłumiona jazda mają jakiekolwiek znaczenie? Zapewniam szczerze, że nie!
Wasz Sobiesław.