Spod kół aut jadących z prędkością ponad 100 km/h wylatuje istna szpryca wody, tworząc w powietrzu mgiełkę, która osiada następnie na przednich szybach innych pojazdów. Jeśli aut na drodze jest dużo, w powietrzu unosi się obłok – latem wody i wówczas pół biedy, ale zimą jest to błotna solanka, która w zetknięciu z przednią szybą szybko zasycha – zwłaszcza jeśli do tego jeszcze podgrzewamy szybę od środka, by nam nie zaparowała.
Jedyną obroną przed tym są hektolitry płynu odmrażającego, który przecież tani nie jest i też gdzieś później musi spłynąć, trując pobocza i rowy.
Piszę o tym, bo wjeżdżając niedawno na 401, usłyszałem ciche "zzzz" po naciśnięciu spryskiwacza, no i masz ci los, zabrakło mi "washer fluidu". Nie miałem gdzie zjechać, tymczasem był mrozik, świeciło jaskrawe słońce, a moja przednia szyba tapetowała się kolejnymi białawymi warstwami natychmiast zasychającej solanki błotnej, przez które to pokłady widoczność była ograniczona jak w gęstej mgle. Niewiele brakowało, a otworzyłbym boczną szybę, by wychylając się zerkać, co tam przed maską się dzieje. Szczęśliwie udało mi się kilka razy szybę przetrzeć śniegiem z pobocza i jakoś dotrzeć do celu.
Problem ten byłby o wiele mniejszy, gdyby jadące przed nami samochody nie rozpylały kołami miliardów kropelek. Można temu prościutko zaradzić, wprowadzając obowiązek posiadania fartuchów przez auta rejestrowane i sprzedawane w Kanadzie. Byłoby to bardzo skuteczne, zwłaszcza w wypadku samochodów wyposażonych w duże, odsłonięte koła, jak SUV-y. Sprawa prosta i tania, bo przecież zestaw fartuchów na cztery koła nijak ceną nie może się równać z jedną choćby oponą zimową. A poprawa bezpieczeństwa byłaby zasadnicza. Nie tylko zimą.
Latem również jeździmy podczas deszczu na autostradach w wodnym pyle, który utrudnia widoczność.
Jakoś obyczaj fartuchowy na kontynencie amerykańskim nie przyjął się, a jest to skuteczna i prosta rzecz.
Chyba że hołdując teoriom spiskowym, uznamy, iż wszystkiemu winni producenci płynów do spryskiwaczy, bo przecież każdego roku zarabiają na tym krocie...
Jak już jesteśmy przy tej jeździe zimowej, to zostańmy.
Pytanie: czy to przesąd, czy nie, żeby w warunkach zimowych podczas hamowania, jadąc z automatyczną skrzynią biegów, wrzucać neutral, czy nie. Ponoć takie "wysprzęglenie" zmniejsza drogę hamowania.
Odpowiedź: Możliwe że w przypadku samochodów wiekowych jest to uwaga prawdziwa, jednak w dobie dzisiejszych skomplikowanych i skomputeryzowanych aut nie jest to wskazane, wręcz przeciwnie, można podczas takiego manewru stracić kontrolę nad pojazdem.
A zatem sposób działa, jeśli mamy samochód bez abeesów z tylnym napędem i ręczną przekładnią.
Oczywiście w każdym samochodzie skrzynia automatyczna generuje pewien moment napędowy na koła (dlatego gdy puścimy hamulec na stopie, auto zaczyna się wolno toczyć), więc wrzucenie "N" ten moment zniweluje, jednak nie będzie to zauważalna wielkość – tłumaczy Steve Greinert z Motorsport Club of Ottawa w tekście zamieszczonym w "The Globe and Mail".
Ponadto napęd jest nam potrzebny, gdyby nie daj Bóg samochód zaczął wpadać w poślizg, wtenczas to właśnie dodanie gazu i manewrowanie kierownicą umożliwia nam wyprowadzenie auta. Zatem hamując na śniegu, nie pozbawiajmy się napędu, bo możemy go lada moment potrzebować.
A gdy tak sobie rozmawiamy o różnych rzeczach, to proszę zerknąć obok na przykład zmysłu inżynieryjnego właściciela tego pick-upa. Wiele razy boli nas głowa, czy czasem nie podjąć się jakiejś naprawy samemu zamiast iść do mechanika.
I znów, rada jest tutaj taka, że o ile w przypadku starszych samochodów można było naprawiać na zasadzie "Zrób to sam, Adama Słodowy radzi", to obecnie jest to raczej niewskazane bez głębszej wiedzy. Samochody mają liczne układy elektroniczne i osprzęt, ponadto o wiele trudniej niż dawniej dojść do wielu miejsc. Potrzebujemy też przyrządów diagnostycznych i narzędzi specjalnych dla danego modelu.
Tak więc lepiej nawiązać przyjacielski kontakt z dobrym mechanikiem. Każdy posiadacz samochodu wie, że dobry mechanik to skarb, zwłaszcza taki, który nie będzie nas naciągał, dopisując do rachunku numer buta i uczciwie powie, co i jak.
Przyznać trzeba, że stosunek z mechanikiem powinien mieć charakter wieloletni, bo wtedy najbardziej skorzystamy i my, i on.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu naprawianie samochodów było uważane za jedno z głównych zajęć dojrzałych mężczyzn, a w Kanadzie pełno było warsztatów, gdzie za dość niską opłatą można było wjechać i miało się do dyspozycji zestaw narzędzi oraz podnośnik lub kanał. Wymiana klocków hamulcowych, paska klinowego czy alternatora, a nawet większe naprawy nie przedstawiały żadnej trudności.
Ustrojstwa te odeszły do lamusa podobnie jak kina samochodowe.
O czym ze smutkiem zawiadamia Wasz Sobiesław.