OK, pisałem już kilka razy o alternatywnych napędach, i jakoś tak szerokim łukiem omijałem chyba najprzyjemniejszy i najczystszy – elektryczny.
Tymczasem elektryczne samochody stają się coraz bardziej popularne, i to nie tylko te z salonów.
Jeśli chodzi o salony, to najbardziej zdumiewający jest sukces tesli, którą w tej rubryce mieliśmy już okazję omawiać.
Przypomnę, że to auto za 70 tys. dol. jest pojemne, jeździ na jednym ładowaniu 430 km, ma superprzyspieszenia i zachowuje się jak sportowy roadster.
Tesla znajduje coraz więcej amatorów, zwłaszcza w południowych stanach USA, ale nie tylko. Niedawno wyczytałem w "Globe and Mail", że również w Norwegii, gdzie tesli jest 5 proc. wśród wszystkich nowych aut, a okres oczekiwania wynosi 6 miesięcy, i to mimo ceny 110 tys. Starą teslę można odsprzedać za 130 tys. dol.
Dlaczego tak się dzieje? Z powodu podatków i zachęt państwowych
– auta elektryczne są w Norwegii zwolnione od wielu opłat i mają liczne przywileje, jak np. darmowe parkowanie, darmowe autostrady etc. Mimo, wydawałoby się, zaporowej ceny tesle w Norwegii są po prostu tanie w eksploatacji i jak się pododaje te numerki, to wychodzi, że...
Nagle tesle wyprzedzają w sprzedaży golfy.
Takie cuda dzieją się na świecie.
Ponieważ niestety tu u nas, w Ontario, cudów nie ma (a przynajmniej nie są tak duże), pozostają nam metody chałupnicze.
I znów okazuje się, że wcale nie jest to takie karkołomne. Przeciętny użytkownik samochodu, przy pomocy instruktażu zdobytego w Internecie, może wykombinować pojazd nadający się do codziennych dojazdów do pracy i supertani w eksploatacji. Umówmy się, że w przypadku pojazdów elektrycznych cena paliwa praktycznie jest do pominięcia.
Oczywiście, głównym hamulcem jest opór psychiczny, czyli to co mamy w głowie, zaś kolejną dużą przeszkodą jest opór urzędników. Ten jest jednak do pokonania, jeśli będziemy mentalnie przygotowani.
Trzy powszechnie zadawane pytania przez adeptów konwersji elektrycznej to: 1 – co musimy zrobić, by przejść certyfikację na bezpieczeństwo safety check, 2 – co z ubezpieczeniem takiego samochodu, 3 – jak zmienić zakwalifikowanie rejestracyjne samochodu na elektryczne, aby uzyskać wyerejestrowanie z obowiązkowego testu spalin.
Ponieważ oficjalnie nie zostały sformułowane warunki uzyskania certyfikatu przy przeróbce na samochód elektryczny, musimy polegać na doświadczeniu. A z doświadczenia wynika, że o ile całe wyposażenie bezpieczeństwa samochodu jest pozostawione i sprawne, to nie powinno być problemu. Można więc zacząć od tego, by uzyskać certyfikat dla samochodu przed konwersją. Następnie po konwersji zwrócić się do tego samego mechanika. Warto angażować tego samego mechanika w cały proces przerabiania auta. Ostatecznie bowiem to od niego bardzo dużo zależy, czy wpisze w rubryce "fit" czy "unfit". Można też się rozpytać, który zakład miał już doświadczenie z takimi autami, wówczas uzyskamy szereg porad, np. w jaki sposób zabezpieczyć mocowanie akumulatorów, jak poprowadzić kable itd. Gdy już mamy wszystko zrobione, dzwonimy do ubezpieczalni.
W większości wypadków, gdy agent ubezpieczeniowy słyszy słowy "zmodyfikowany", ma tendencję do odkładania słuchawki. Dlatego należy być upartym i nie używać słowa modified, a raczej mówić o alternatywnym źródle napędu – o przerobieniu na "alternatywne paliwo". – Jakie paliwo? – No, elektryczne...
Warto też dotrzeć do brokera, który będzie zainteresowany, by nam pomóc. Niektóre firmy przed wydaniem polisy chcą, aby samochód został ponownie sprawdzony przez ich własnego specjalistę od konwersji elektrycznych.
Ostatnia, trzecia sprawa. Możemy być prawie pewni, że panienka z okienka w Ministerstwie Komunikacji nie będzie wiedziała, co z nami zrobić, kiedy oznajmimy jej, że "no tak, nasze auto kiedyś było spalinowe, a już nie jest, i chcemy od niej nowych, «ekologicznych« tablic oraz wyrejestrowania z obowiązkowych e-testów".
W przypadku osoby, na której doświadczenia się powołuję, po kilku telefonach padło polecenie, aby przynieść list od mechanika, że nasz samochód nie ma już w środku silnika spalinowego.
Ostatecznie okazało się, że pani w okienku w dziale "Help" własnego systemu komputerowego odnalazła poradę, iż może zmienić kwalifikację na "E" na żądanie klienta.
Tak więc od strony "papierowej" rzecz jest w Ontario do przeprowadzenia.
Stronę techniczną pominę, bo szukam wciąż mieszkającego tu Polaka, który przeprowadził taką przeróbkę własnoręcznie we własnym aucie.
Oczywiście, najlepiej wybrać starszy, w miarę lekki samochód, np. jettę, z której wyrwiemy silnik, chłodnicę, układ wydechowy, zbiornik paliwa...
W zależności od budżetu kupujemy albo akumulatory do łodzi w Walmarcie, albo baterie do napędu wózków golfowych, albo wysoko wydajne akumulatory specjalistyczne etc.
Typowa przeróbka zamknie nam się w kwocie od 5 do 10 tys. Ceny wciąż jednak się zmieniają. I to w dobrą stronę.
Akumulatory to tysiąc do dwóch, silnik tysiąc do dwóch, sterownik elektryczny tysiąc do dwóch, adapter do skrzyni biegów pół tysiąca do tysiąca i "na rozkurz" – 1000 dol.
Z roku na rok poprawia się sytuacja – lepsze są silniki elektryczne i akumulatory.
Słowem, warto spróbować, a ja obiecuję, że do tematu wrócę, gdy znajdę kogoś, kto "ma taki samochód na ulicy".
O czym zapewnia z elektrycznym błyskiem w oku
Wasz Sobiesław