Droga do… Prezydenta
Postanowiłem dojechać do Nowego Jorku, gdzie prezydent Duda miał wystąpić w niedzielę. Jak zwykle pojechałem Amtrakiem z Montrealu. Piękny słoneczny i ciepły dzień. Droga najpierw monotonna, pola uprawne.
Na granicy z USA kontrola, zadają moc pytań, więc idzie długo. Potem od granicy tory nad jeziorem Champlain, które przez kanał, dziś prawie nieużywany, łączy się z rzeką Hudson. Nad tą rzeką tory prowadzą do samego Nowego Jorku.
Przepiękne widoki, ale mało łodzi na wodzie. Niestety, drzewa jeszcze nie są żółto-czerwone, jak często o tej porze, ale widok przedni. Gdzieniegdzie domy nad wodą, przystanie dla motorówek oraz łodzi żeglarskich, a po drugiej stronie jeziora w oddali Zielone Góry w Vermoncie, a po drugiej stronie torów niewidoczne góry Adirondack.
"Goniec" rozmawia z Przemysławem de Skuba Skwirczyńskim, ubiegającym się o mandat poselski z listy KORWIN: Polonia musi mieć głos w Warszawie
Andrzej Kumor: Nasi czytelnicy znają mniej więcej pana postać, ponieważ publikowaliśmy jakiś czas temu list od pana. Wiemy, że jest pan z wykształcenia ekonomistą, że pan studiował i mieszka w Londynie, jest pan z przekonania człowiekiem zbliżonym do reaganomiki, któremu odpowiada polityka Margaret Thatcher itd. Jak się pan znalazł w Wielkiej Brytanii?
Przemysław de Skuba Skwirczyński: Przyjechałem do Wielkiej Brytanii jako nastolatek, w połowie liceum, miałem 15 lat. Byłem w szkole średniej dwa lata i zrobiłem maturę. Po maturze zdałem na studia, na ekonomię w London School of Economics. Po studiach zostałem już na stałe w Londynie.
– Co pana skłoniło do zainteresowania się polityką?
– Od dłuższego już czasu interesowałem się polityką. Tak naprawdę od czasu, gdy mieliśmy ten kryzys finansowy, kiedy to wszystko się rozpętało. Zauważyłem, jak duże są powiązania między polityką a ekonomią, bo mniej więcej do roku 2007 zajmowałem się głównie finansami, rozwijałem karierę w bankowości.
Dobrodziejstwo LOT-u
Latam LOT-em nie tyle z patriotyzmu, co że mniej szans, gdy lecę bezpośrednio, że mi zgubią walizki. Tym razem miałem szczęście. Na klasę ekonomiczną wyprzedali więcej biletów, niż mieli miejsc, więc przerzucono mnie do wyższej klasy ekonomicznej. Było tam w rzędzie nie dziewięć, a siedem foteli, fotele były wygodniejsze, bardziej się rozkładały, no i jedzenie na kwadratowych talerzach.
Elegancja, ale porcje małe, szczególnie dosłownie kapka niezłego budyniu, ale kapka. Ci, co projektują potrawy, powinni sami zjeść je, by przekonać się, że nie trzeba robić "artystycznych cudów", ale dawać spore porcje.
Point de reveries, dziewczęta!
"Zdrada panowie, ale stójcie cicho!" – tak można by słowami poety skomentować postępek pani Teresy Piotrowskiej, ministrzycy spraw wewnętrznych w rządzie premierzycy Ewy Kopacz, popularnie zwanej "Koparą".
Otóż ministrzyca Piotrowska pojechała na konferencję poświęconą uchodźcom, a ściślej – temu ilu uchodźców będzie musiał przyjąć u siebie każdy kraj Rze..., to znaczy pardon, jakiej tam znowu "Rzeszy"; nie żadnej "Rzeszy" – bo przecież żadnej Rzeszy "nie ma", podobnie jak "nie ma" w Polsce Wojskowych Służb Informacyjnych, a na świecie – izraelskiej broni jądrowej – więc chodzi oczywiście o konferencję poświęconą temu, ilu uchodźców będzie musiał przyjąć u siebie każdy kraj członkowski Unii Europejskiej. Tak bowiem postanowiła Nasza Złota Pani, a wiadomo, że postanowienia Naszej Złotej Pani są rozkazem, no może nie dla wszystkich, ale na pewno dla Umiłowanych Przywódców naszego nieszczęśliwego kraju.
Mogliśmy się o tym przekonać ponad wszelką wątpliwość, bo o ile przedtem i pani premierzyca, i pani ministrzyca snuły sobie marzenia dziewcząt o tym, jak to postawią się Naszej Złotej Pani i pokażą, że "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz", to później, kiedy Nasza Złota Pani tupnęła nóżką, pani ministrzyca Piotrowska w try miga przypomniała sobie, skąd wyrastają jej nogi, i przyznała się do wszystkiego, niczym grecki premier Cipras na 17-godzinnym konwejerze. Jak pamiętamy, kiedy Nasza Złota Pani z francuskim filutem Hollande'em zaaplikowała premierowi Ciprasowi konwejer, podczas gdy faworyt Naszej Złotej Donald Tusk stał na świecy, pilnując, żeby nikt nie wszedł do izby tortur, premier Cipras puścił farbę na całej linii i nie tylko przyznał się do wszystkiego, ale w dodatku tak nastraszył grecki parlament, że ten całkowicie zapomniał o niedawnym referendum i z podkulonym ogonem podpisał wszystko, co podsunęli mu zagniewani plutokraci. Ale – żeby już zakończyć ten wątek – Syriza właśnie znowu wygrała wybory parlamentarne i tylko patrzeć, jak Cipras znowu zostanie premierem.
Przewidział to jeszcze w XVII wieku francuski aforysta Franciszek ks. de La Rochefoucauld, zauważając, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.
Podobna sytuacja miała miejsce w Chicago – o czym wspomina Melchior Wańkowicz w swoich reportażach z Ameryki. Na stanowisko burmistrza kandydował tam polityk startujący pod hasłem: "Zło wytępię!" – no i oczywiście został wybrany. I dopiero wtedy rozpętała się korupcja i łajdactwa, jakich nawet przedtem świat nie widział. W rezultacie burmistrz powędrował do kryminału, ale pod odsiedzeniu kary znowu stanął do wyborów – oczywiście pod hasłem: "Zło wytępię!" – i – ma się rozumieć – został wybrany. Coś podobnego szykuje się również w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym scena polityczna została przez architektów okrągłego stołu tak starannie zabetonowana, że obywatele mogą wybierać właściwie już tylko pomiędzy kandydatami stającymi do wyborów pod hasłem: "Zło wytępię!".
Wracając jednak do pani ministrzycy Teresy Piotrowskiej, która w mgnieniu oka przypomniała sobie, skąd wyrastają jej nogi – to porzuciła ona wszelkie ustalenia w ramach "grupy wyszehradzkiej" i podpisała zgodę na kontyngent uchodźców wyznaczony przez Naszą Złotą Panią. Pozostałe kraje "grupy wyszehradzkiej" nie ukrywały na ten widok swojej irytacji, więc na przyszłość pewnie nie będą poważnie traktowały żadnej polskiej deklaracji – bo jakże tu traktować serio jakieś polskie deklaracje, kiedy przecież wiadomo, że rząd w Warszawie zrobi to, co mu każą bezpieczniaccy okupanci, reprezentujący albo Stronnictwo Ruskie, albo Stronnictwo Pruskie, albo Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, no a każde z tych stronnictw zrobi to, co rozkaże mu odpowiedni ambasador. A akurat we wszystkich mediach ukazały się informacje o przybyciu do naszego nieszczęśliwego kraju nowego amerykańskiego ambasadora Paula Jonesa, który pewnie jeszcze usprawni zarządzanie starymi kiejkutami, które na wyżyny wywindował poprzedni ambasador Mull.
Nawiasem mówiąc, właśnie Amerykanie odmówili udzielenia Polsce pomocy prawnej w sprawie tajnych więzień CIA w naszym bantustanie, więc w tej sytuacji niezależna prokuratura nie będzie miała innego wyjścia, jak energiczne śledztwo umorzyć. Wyobrażam sobie, ileż radości dostarczy to Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, Leszkowi Millerowi, no i oczywiście – starym kiejkutom, które już będą wiedziały, czego się trzymać, i za drobny napiwek zrobią w podskokach wszystko, czego od nich zażądają nasi sojusznicy.
A skoro już o naszych sojusznikach się zgadało, to nie od rzeczy będzie zwrócić uwagę, że bliski jest czas, a owszem – może nawet już nadszedł – gdy sojusznikiem naszych sojuszników zostanie zimy ruski czekista Putin, który w ramach sprzątania po amerykańskim prezydencie Obamie właśnie rozpoczął wojnę przeciwko Państwu Islamskiemu w Syrii. W tym celu wesprze tamtejszego tyrana, którego pragnął obalić prezydent Obama, bo z dwojga złego, lepszy już znany tyran, niż nieznana tyrania Kalifatu. Co z tego będzie miał zimy czekista – tego nie wiemy, chociaż nie można wykluczyć, że niezależnie od tego, co sobie załatwi z tyranem w Syrii, może dostać od Waszyngtonu jakieś koncesje na Ukrainie. Wskazywałby na taką możliwość nie tylko rozpaczliwy apel starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, by "świat", a zwłaszcza "Europa", poświęciły się "ratowaniu Ukrainy", jak i wizyta koordynacyjna izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu w Moskwie. Stary grandziarz musiał przestraszyć się perspektywy utracenia większości, a może nawet wszystkich ukraińskich alimentów i dlatego tak nagle zaskomlał, ale izraelski premier, pokazując prezydentowi Obamie, że podobnie jak w Polsce PSL, to on też ma stuprocentową zdolność koalicyjną, pewnie załatwi z zimnym ruskim czekistą, żeby wszystkiego staremu żydowskiemu grandziarzowi nie zabierał. Jeśli tak będzie rzeczywiście, to tylko patrzeć, jak nie tylko pan red. Michnik znowu zacznie dostrzegać w zimnym ruskim czekiście rozmaite zalety, ale swe dotychczas nieubłagane stanowisko zmienią również stręczyciele "judeochrześcijaństwa" z poświęconego portalu "Fronda", ostatnio specjalizujący się w tropieniu agentów Putina i agentów Szatana, co w końcu na jedno wychodzi – oczywiście na konkretnym etapie, bo na nadchodzącym etapie trzeba będzie ćwierkać już z całkiem innego klucza.
Tym bardziej, że – jak zapewnił nas pan minister spraw zagranicznych Schetino – żaden następny rząd, jaki wyłoni się z chaosu po 25 października, kiedy to w naszym nieszczęśliwym kraju odbędą się wybory parlamentarne – nie będzie mógł już niczego zmienić w sprawie ustalonego kontyngentu uchodźców. To również pokazuje, że kontynuacja przeważa u nas nad zmianami, które dokonywane są wszak po to, by wszystko pozostało po staremu.
Stanisław Michalkiewicz
Goniec rozmawia z Jerzym Leśniewskim, działaczem społecznym, kandydującym z 17. miejsca na liście Kukiz15: JOW-y powodują, że człowiek się wciąga
Z Jerzym Leśniewskim rozmawia Andrzej Kumor
Andrzej Kumor: Jak to się stało, że zdecydował się pan zająć polityką polską?
Jerzy Leśniewski: Jestem rodowitym Polakiem z Konina, wychowywałem się i mieszkam w moim mieście.
Przez osiem miesięcy byłem w Kanadzie. Starałem się tu o pobyt, mam tu rodziców, mój ojciec tu mieszkał przez trzydzieści lat. Zmarł tutaj, jest pochowany na cmentarzu, moja mama nadal tu żyje, stąd mój sentyment i związki z Kanadą. Nie ukrywam, że przez pewien okres starałem się o stały pobyt, trochę zachorowałem na tę Kanadę, na emigrację, podobał mi się kraj, chciałem się tu osiedlić. Dzieci moje zdecydowały za mnie, powiedziały, że nie.
W Polsce mam swoje miejsce, ten przysłowiowy kawałek gruntu, kawałek domku, gdzie sobie na tarasie wyciągam nogi i czuję się bezpiecznie. Tak że te starania spełzły na niczym. Decyzja była krótka, pewnego dnia doszedłem do wniosku, wtedy miałem 48 lat, że po cholerę mi to. Tam dzieci, żona; potrzeba, żeby synka zawieźć na basen, żeby z dzieciakami posiedzieć, na grillu, żeby psa wyprowadzić, w kotłowni napalić.
Pomyślałem sobie, ile ja potrzebuję jeszcze, gadżetów, czy większej chałupy, czy większego samochodu? Tutaj zawsze będę obcy, przynajmniej te dwa – trzy pokolenia będą obce.
Moje dzieci nie chcą. No i zrezygnowałem. Dłuższy okres próbowałem trochę działalności, próbowałem pisać...
Rozmowa z Wojciechem Sumlińskim
W najbliższy piątek 25 września o godz 19.00 w sali Związku Narodowego Polskiego przy ulicy Judson 71 w Toronto odbędzie się spotkanie autorskie z Wojciechem Sumlińskim połączone z możliwością zakupu książki "Niebezpieczne Związki Bronisława Komorowskiego".
Sito
Sito
Stosunek polityków do przyjmowania "uchodźców" stanie się tym, co wreszcie pokaże Polakom, kto jest Polakiem, a kto pseudo-Polakiem zaprzedanym wszystkim obcym. Czy to oburzenie przeniesie się na pogromienie w nadchodzących wyborach zarówno PiS, jak PO i PSL?
Pytanie, kto zostanie na sicie, Janusz Korwin-Mikke czy ktoś inny?
Epidemia wstydliwości
"Kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta" – przestrzegał Janusz Szpotański w słynnym poemacie "Towarzysz Szmaciak".
I rzeczywiście – wszyscy wierzący w Unię Europejską i wyśpiewujący, że "wszyscy ludzie będą braćmi" – ale tylko tam, gdzie "twój", czyli radości przemówi głos, muszą przeżywać dzisiaj potężne dysonanse poznawcze. W momencie, gdy południowe granice Unii Europejskiej trzeszczą i pękają pod naporem fali imigrantów, podobno "z Syrii", bo Syria stanowi najlepsze alibi dla amatorów niemieckiego i innego europejskiego socjalu, Unia Europejska przestała istnieć.
Gdzieś w mysią dziurę schowała się włoska komunistka Fryderyka Mogherini, która na pewno ma jakieś zalety, na przykład "fizjologiczne i inne", które były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa przypisywał panu doktorowi Andrzejowi Olechowskiemu. Nawiasem mówiąc, pan doktor Olechowski też miał osobliwe poczucie humoru, wygłaszając podczas konferencji w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina pretensjonalnie nazwanej "Forum Dialogu" opinię, że po przystąpieniu do Unii Europejskiej będziemy "współdecydować o naszych sprawach". Pan dr Olechowski chciał nam w ten sposób nastręczyć Unię Europejską, a – kto wie? – może naprawdę myślał, że "współdecydowanie" o swoich sprawach jest lepsze od decydowania samodzielnego – ale wiadomo, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, no i okazało się, że pani premierzyca Ewa Kopacz nie wie, co ma współdecydować o naszych sprawach, to znaczy – ilu właściwie imigrantów Polska ma przyjąć. Przez cały tydzień zataczała się od ściany do ściany, w zależności od tego, kto ją tam obsztorcował – ale czyż możemy mieć pretensję do biednej pani Kopacz, którą sytuacja najzwyczajniej w świecie przerosła.
Nie możemy tym bardziej, że sytuacja przerosła przecież i wyszczekaną włoską komunistkę Fryderykę Mogherini, w rezultacie czego okazało się, że ta cała Unia Europejska to tylko taki pseudonim Rzeszy, której oczywiście "nie ma", podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju "nie ma" Wojskowych Służb Informacyjnych". Jest tylko Nasza Złota Pani, która swoim fagasom w rodzaju Martina Schulza, nieuka wystruganego z banana na funkcję przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, zleca grozić państwom członkowskim użyciem siły w razie nieposłuszeństwa.
Unia Europejska jeszcze nie ma własnych sił zbrojnych, a już grozi. Co będzie jeśli dojdzie w końcu do utworzenia "europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO", skoro już teraz spod frazesów wygląda trupia główka totenkopf?
Ale to można było przewidzieć, że Unia – Unią – a państwa, podobnie jak interesy państwowe i narody, podobnie jak interesy narodowe istnieć nie przestały. Jeśli ktoś myślał, że z tą europejską propagandą to wszystko naprawdę, to sam sobie winien i powinien się tego wstydzić. Tymczasem niezależne media głównego nurtu, oczywiście powtarzając za żydowską gazetą dla Polaków, jak za jakąś panią matką aplikują mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wypróbowaną "pedagogikę wstydu". Ostatnio do zawstydzonych dołączył, w okresie gierkowskiego rozbicia dzielnicowego wielkorządca Jeleniej Góry, a potem ambasador w Moskwie Stanisław Ciosek, a wcześniej – pan red. Adam Szostkiewicz z "Polityki". Pan red. Szostkiewicz, gwoli dodania sobie powagi, obciął nawet kitkę, którą przez całe lata, na podobieństwo Studenta Bresza, dźgał mniej wartościowy naród tubylczy w chore z nienawiści oczy, z tą atoli różnicą, że Student Bresz tylko czesał się "bardzo ekscentrycznie, przedziałek z tyłu robiąc też", podczas gdy pan red. Szostkiewicz epatował wszystkich kitką. Kiedy jednak otrzymał zadanie obsztorcowania mniej wartościowego narodu tubylczego, że nie wykazując entuzjazmu dla przyjęcia tak zwanych uchodźców, sprzeniewierza się najgłębszym wartościom chrześcijańskim i w ogóle – moralności chrystusowej – na kitkę przyszła kryska, no bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – czy mentorowi mniej wartościowego narodu przystoi epatowanie kitką? Jasne, że nie przystoi, co jeszcze w latach 50. zauważył Leopold Tyrmand i nawet opisał w słynnej publikacji "Fryzury Mieczysława Rakowskiego".
Okazało się tedy, że najwytrawniejszymi ekspertami w dziedzinie moralności chrystusowej są dziennikarze zatrudnieni w żydowskiej gazecie dla Polaków, a zwłaszcza – w najweselszym ze wszystkich dziale religijnym, dalej – pan red. Szostkiewicz, jako że pracował w "Tygodniku Powszechnym", no i JE Stanisław Ciosek, zarówno z racji członkostwa w PZPR, jak i innych, zagadkowych przyczyn. Toteż jak na komendę, wszyscy się "wstydzą" – oczywiście nie za siebie, skądże znowu, tylko za "Polaków", którzy nie wykazują entuzjazmu. A przecież nikt im nie broni – ani panu red. Szostkiewiczowi, ani Ekscelencji – przyjąć do swoich domów takich gości, jakich im się tylko podoba – również "uchodźców" z Syrii. Powinni tylko złożyć przedtem notarialne zobowiązanie, że będą swoich gości na własny koszt utrzymywali, kwaterowali, odziewali i leczyli w chorobie – bez możliwości wcześniejszego jednostronnego wypowiedzenia – aż goście sami z tej gościny zrezygnują – i w tym celu złożyć stosowne poręczenia majątkowe. W przeciwnym razie można by zacząć podejrzewać zarówno pana red. Szostkiewicza, jak i byłą Ekscelencję w osobie pana Stanisława Cioska, że ta cała "pedagogika wstydu" ma służyć stworzeniu pozorów alibi dla zuchwałego rabunku podatników, którzy te wszystkie koszty musieliby ponosić "bez swojej wiedzy i zgody".
Nie jest wykluczone, że te podejrzenia są słuszne, bo jak dotąd tylko jakiś milioner przyjął do siebie dwie muzułmańskie rodziny – ale nie słychać, żeby złożył jakieś notarialne zobowiązanie, więc niewykluczone, że jak mu się własna wspaniałomyślność znudzi, to i on zrzuci ciężar na barki podatników.
Tymczasem pan prezydent Duda, zamiast niezwłocznie wnieść stosowną inicjatywę ustawodawczą, wygłasza przemówienia, w których nawet przedstawia prawdziwe diagnozy, ale które pokazują, że jeszcze chyba nie oswoił się z myślą, iż nie należy już do "MY-ch", tylko do "ONYCH", od których obywatele nie oczekują wspólnego lamentowania nad nieszczęściami nieszczęśliwego kraju, tylko działań zmierzających do zapobieżenia jeszcze większym nieszczęściom.
Wiadomo, że lamentować łatwiej, niż działać, podobnie jak łatwiej się "wstydzić", niż pójść do notariusza ze stosownym poręczeniem majątkowym.
Tymczasem licznik bije, granice trzeszczą, więc jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć, jak będzie musiał przemówić "towarzysz Mauzer". Ciekawe, co wtedy będą śpiewać postępacy – bo chyba nie to, że "wszyscy ludzie będą braćmi" – tylko jakieś inne piosenki?
Stanisław Michalkiewicz
DET SJUNDE INSEGLET
"On a long enough time line, the survival rate for everyone drops to zero." - Tyler Durden
Właśnie na naszych oczach realizowana jest współczesna wersja Globallösung, czyli brutalne i zagrażające podstawom Europy i tej części Zachodu całościowe uregulowanie problemu kultury i cywilizacji chrześcijańskiej.
Poprzez tzw. Wędrówkę Ludów, wywołaną pożogą bliskowschodnią (ach, czuję to chłodne i precyzyjne spojrzenie technokratów i masonów znad Potomaku), wprowadzana jest do systemu nowa zmienna o ogromnym potencjale, która jeszcze bardziej uczyni Europę Środkowowschodnią regionem dysfunkcyjnym i podatnym na miękkie zaintrodukowanie nowego podmiotu nadzorującego tkwiące w chaosie tutejsze "elity", autochtonów oraz przejmującego de facto ziemie i zasoby lokalne, będące przedmiotem tej operacji.
Akcja ta ma jeden zasadniczy cel – poza innymi pobocznymi – wobec państw naszej części kontynentu. Można to nazwać: geostrategicznym i cywilizacyjnym "praniem wstępnym". Fazą zapowiadającą ostateczne rozwiązanie kwestii państw sezonowych. Pozornie własnych. Takich jak nasz kraj. W tym procesie idzie o jeszcze głębsze zdestabilizowanie struktur społeczno-kulturowo-religijnych oraz dalsze zdewastowanie jedynej wartości, jaką ma np. Polska – czyli jednorodności etnicznej. Działania masonerii rzadko kiedy mogą być uchwycone w sposób, który transparentnie ukazuje, kto skorzysta na trwającej właśnie lobotomii, ale w przypadku tej kontrolowanej strategicznej destabilizacji wiele widać czarno na białym i trzeba być kaprawym na jedno oko, aby nie spostrzec, że globalna lewizna stymulowana przez wytyczne suflowane przez tytanów, atlasów, zbawców ludzkości i demiurgów dąży do zmielenia resztek tego, co jeszcze w nas tkwi. Po prawdzie więcej w tym wszystkim czystej destrukcji i jakiegoś zła, niż chłodnego, cynicznego planu geostrategicznego.
Wydaje się, że – chcąc uzyskać odpowiedź – zadajemy niewłaściwe pytania. Łudzimy się, że nasza logika jest zbieżna z logiką naszych oprawców. Tymczasem masoni, synowie zakrytego światła, uznający się za nadludzi, istoty wyjątkowe i sądzące, że posiadają klucz do władztwa nad tym światem, nie pojmują, że są zaledwie zwyczajnymi przedmiotami w rękach Lucyfera – który tymi magami zdradzającymi swojego Stwórcę gardzi jeszcze bardziej niż tymi, którzy poddawani są eksterminacji – tj. chrześcijanami.
Otóż masoni z pełną świadomością chcą uczynić z naszych ziem krainę Goga i Magoga, puścić ją z dymem i zacząć wszystko od nowa, jeśli się uda, gdyż tak złożone procesy często wymykają się spod kontroli i książę tego świata może po swojemu, nie oglądając się na swoje podłe i pogardzane prze siebie sługi, zająć się na swój sposób organizowaniem podarowanej mu przestrzeni, zamieniając ją w trzęsawisko cierpienia i krwi.
Masoneria pragnie rozpocząć nowe świata tworzenie. Finalną rekultywację tych terenów bez oglądania się w przyszłości na zbędny już balast w postaci lokalnych zasobów ludzkich. Najpierw trzeba skontaminować region poprzez wprowadzenie tu barbarii, kolejnym krokiem może być wywołanie antyislamskich buntów, dzięki czemu będzie można fizycznie zaingerować – poprzez kraje, elity i opinię publiczną zindoktrynowanego już Zachodu –zgodnie z narracją o nieodpowiedzialności i nienowoczesności narodów naszej części Europy, co będzie tłem do narzucenia ostrych regulacyjnych rozwiązań prawnych służących głębszemu zopresjonowaniu większości, która z czasem stanie się mniejszością we własnych krajach.
Ta rozbudowana kontaminacja cechuje się kilkoma strategicznymi wyzwaniami dla Polski i innych krajów:
Po pierwsze: jej głównym celem jest jeszcze głębsze rozwodnienie i zdekonstruowanie katolicyzmu w Polsce, jako jedynego realnego oparcia przeciwko złu tego świata symbolizowanego przez globalną lewiznę, postliberalny zdekonstruowany aksjologicznie Zachód. Eurocwele o przecwelonych już sumieniach i umysłach chcą doprowadzić do ostrego starcia międzyreligijnego. Wiedzą bowiem, że Polacy (ale też w ogóle Słowianie, np. Serbowie, Rosjanie) nie pozostaną do końca bierni wobec tej zarazy.
Po drugie: pośrednio ostrze tej dewastacji skierowane jest przeciw Rosji. To zwyrodniała, bardziej złożona powtórka akcji ukraińskiej. Pentagon i elity waszyngtońskie, za pomocą tej intoksykacji chcą innymi narzędziami, naszym kosztem i po naszych trupach, zdestabilizować bliskie otoczenie Federacji Rosyjskiej, która jednak – spokojna głowa – w odpowiedzi również będzie umiała wygrywać to zgodnie ze swoimi interesami. Jesteśmy zatem świadkami agresji nowego rodzaju, agresji pozamilitarnej, dokonywanej za pomocą "środków rozmytych," zmieniającej poważnie układ sił w naszym regionie, jego tożsamość i w dłuższej perspektywie przynależność kulturowo-cywilizacyjną.
Myślę, że następnym krokiem, po rozwiązaniu już naszego "problemu", będzie w nieodległej przyszłości zajęcie się kolejnym monoetnicznym krajem, będącym drzwiami do Moskwy – tj. Białorusią.
Paradoksalnie dla Rosji zawirowania, które nas czekają mogą być bardzo na rękę, zgodnie z jedną z jej koncepcji umacniania swojej pozycji w świecie jako kraju konserwatywnego, jedynego obrońcy Grobu Świętego w postliberalnym świecie. Ta strategia jest bardzo skuteczna wobec wielu pogubionych zachodnich konserwatystów, którym wiara chrześcijańska raczej przeszkadza i jest im bliżej do Aten niż do Jerozolimy, ale akceptują oni Moskwę jako ostatni bastion obrony bardziej może cywilizacji śródziemnomorskiej niż chrześcijańskiej. O Moskwę się nie bójmy. Da sobie radę. Nad Warszawą natomiast zbierają się chmury i nikt, poza nami, nie obroni wiary świętej katolickiej i naszej tożsamości. Na żadną pomoc nie ma co liczyć. Wolne żarty.
Po trzecie: warto sobie zapamiętać po wsze czasy: ci, którzy chcą się poddać temu procesowi, nie tylko stracą życie, ale i dusze. Ci z kolei, którzy myślą, że uda im się uratować część siebie, godząc się na los zniewolonego, muszą pamiętać, że dla Żydów – którzy w istocie stoją za tą całością – zawsze będziemy tylko groźną, buntowniczą sektą Nazarejczyków wierzącą w zabobony. A do sekt i odszczepieńców Żydzi mieli zawsze jeden stosunek, nienacechowany raczej miłosierdziem…
Po czwarte: pamiętajmy dobrze na tym przykładzie kontaminacji regionu, czym się kończy bycie państwem dysfunkcyjnym, pozornie własnym. Ta Wędrówka Ludów, to jawna drwina z narodów słabych, które zapłacą największą cenę za swoje utajone, odrealnione istnienie…
Po piąte: w tej walce ogromną rolę odgrywają symbole. Nowy meczet w Warszawie postawiono nam nie na żadnym uboczu, na obrzeżach Ochoty, ale na terenie dawnej Reduty Ordona. Jeżeli rolą dziennikarza, jak pisał Cat-Mackiewicz, jest rozumienie nerwami i węchem biegu współczesnych wypadków, to Polakom może warto po raz kolejny rzec: jesteśmy jak zwiędłe bzy, zerwane i rzucone przedwczoraj przez dziecko pod stolik nocny.
Jesteśmy jak pamięć o pięknych kiedyś rzeczach, jak wspomnienie, które nie daje nadziei na powrót cudownych chwil. Jesteśmy jak ćma niepotrafiąca dać sobie rady ze swoim lotem w blasku słońca, jesteśmy jak pocałunek zaprawiony goryczą. Jesteśmy coraz bardziej samotnymi ludźmi o spoconych duszach.
Jesteśmy jak nikomu niepotrzebna zmielona głowa.
Pisane dokładnie na terenie Reduty Ordona, 8 września 2015 r. w święto Narodzin NMP oraz w dniu 8. urodzin mojego syna, któremu ten tekst dedykuję.
Ludożerka po europejsku
Można deportować kilkaset tysięcy nielegalnych imigrantów. Można ocalić życie kilkunastu milionom uchodźców. Sprawna logistyka przemieli sprawnie i takie liczby, i większe.
Ale choćby urządzić stójkę na rzęsach, choćby wodę, dajmy na to z takiego Balatonu, wybrać durszlakiem do samego mułu, do dna – to i tak nie istnieje bezkrwawa metoda na usunięcie ze Starego Kontynentu kilkudziesięciu milionów ludzi obcych i wrogich. Zwłaszcza gdy te miliony de facto przestały być obce (nie przestając być wrogie), ponieważ nasi tak zwani politycy pozwolili ludziom tym poczuć się w Europie jak we własnym domu – bezwarunkowo, rzec można bezwekslowo. To znaczy nie wskazali im zobowiązań, jakie zaciągają w stosunku do gospodarzy, skutkiem czego dziś mowy nie ma o przedstawianiu im do zapłaty nieistniejących weksli.