RAZWIEDUPR naciera na dwóch frontach
Wprawdzie zgodnie z kalendarzem juliańskim 7 i 8 stycznia przypadają święta Bożego Narodzenia w Cerkwi prawosławnej, Kościele greckokatolickim i u tzw. staroobrzędowców, ale zasadniczo okres świątecznej nirwany, w jaką nasz nieszczęśliwy kraj zapada w okresie bożonarodzeniowym, dobiegł końca, więc polityczna wojna, jaką RAZWIEDUPR wydał Prawu i Sprawiedliwości, rozgorzeje na nowo, i to nie tylko w Polsce, ale i na forach unijnych.
Właśnie prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę zwalniającą sześciolatki z obowiązku szkolnego, ustawę o służbie cywilnej i rozpalającą najsilniejsze emocje ustawę medialną, pokazując tym samym, że Jarosław Kaczyński, nauczony doświadczeniem lat 2005–2007, tym razem nie zadowala się przejęciem samej tylko fasady władzy, ale aplikuje kurację przeczyszczającą również na głębokim zapleczu. Dla beneficjentów układu zaprojektowanego przez RAZWIEDUPR w 1989 roku w Magdalence oznacza to groźbę utraty nie tylko komfortowych ekologicznych nisz w zezwłoku Rzeczypospolitej, ale również sutych alimentów, do których nie tylko sami zdążyli się przyzwyczaić, ale przyzwyczaili do nich również kolejne pokolenia – toteż jazgot podnosi się aż ku niebiosom.
Jak powiedział Grzegorz Schetyna podczas poufnej konferencji w PO, RAZWIEDUPR zamierza rozwijać scenariusz prowokacji na dwóch frontach: wewnętrznym – by pod takim czy innym pretekstem doprowadzić do ulicznych rozruchów, by w ten sposób uruchomić front zewnętrzny, to znaczy – dostarczyć Unii Europejskiej, a konkretnie Niemcom, pretekstu do wszczęcia antypolskich procedur, interwencji wojskowej "w obronie zagrożonej demokracji" nie wyłączając.
W ramach frontu wewnętrznego Grzegorz Schetyna mówił o możliwości wyprowadzenia, a ściślej – przywiezienia do Warszawy nawet miliona "obrońców demokracji", no a na froncie zewnętrznym atmosferę podgrzewa prasa niemiecka i żydowska – bo właśnie na naszych oczach, po 60 latach, doszło do odtworzenia sojuszu "Chamów" z "Żydami", którego uczestnicy nadzieję na kontynuowanie okupacji naszego nieszczęśliwego kraju upatrują tym razem już nie w sowieckiej, a w niemieckiej interwencji.
By zminimalizować zagrożenia, jakie mogą się pojawić ze strony Unii Europejskiej, ponieważ Komisja Europejska ma zająć się oceną stanu demokracji w Polsce już 13 stycznia, w święto Trzech Króli Jarosław Kaczyński spotkał się w Niedzicy z węgierskim premierem Wiktorem Orbanem, który niedawno sam znajdował się pod obstrzałem unijnych instytucji. O czym w trakcie 6-godzinnego spotkania rozmawiano – tego nikt nie ujawnił, ale wydaje się, że Jarosław Kaczyński chciał uzyskać od Wiktora Orbana zapewnienie, że w razie czego Węgry nie zgodzą się na sankcje wobec Polski. Decyzje w takich sprawach muszą bowiem być jednomyślne, więc wystarczy węgierski sprzeciw, by, przynajmniej na razie, Polska nie musiała się obawiać unijnych represji. Miejmy nadzieję, że Węgrzy zachowają się inaczej niż groteskowa pani Teresa Piotrowska, z frakcji psiapsiółek w rządzie premierzycy Ewy Kopacz, która w sprawie uchodźców wyłamała się z jednolitego frontu Grupy Wyszehradzkiej – bo tym razem to Polska potrzebuje sojuszników.
Tymczasem już tylko godziny dzielą nas od rozpoczęcia kuracji przeczyszczającej w państwowych mediach, przede wszystkim w telewizji, gdzie funkcję prezesa ma objąć Jacek Kurski, po którym nikt chyba nie może spodziewać się już nie to, że litości, ale nawet staroświeckiej rewerencji.
Kuracja przeczyszczająca zapowiada się boleśnie i bez znieczulenia, ale bo też nie ma kogo żałować. W państwowej telewizji, nie mówiąc już o stacjach ubeckich, nie znalazłoby się więcej sprawiedliwych niż w Sodomie i Gomorze. Inna rzecz, że ich miejsce zajmą również funkcjonariusze dyspozycyjni, tyle – że w inną stronę. Po to "media społecznościowe" zostaną przekształcone w "narodowe", ręcznie sterowane przez właściwych ministrów.
Szkoda, że w ustawie nie można było ustanowić funduszu gadzinowego, z którego można by, dajmy na to, przekupić pana red. Tomasza Lisa, by odtąd troskał się o "tę Polskę" z odwrotnego niż dotychczas klucza. Myślę, że Schadenfreude, jaką odczułoby wielu obywateli, warta byłaby tych gadzinowych pieniędzy – no ale nie ma rzeczy doskonałych.
Ale nawet jeśli w państwowych mediach jedni dyspozycyjni zastąpią innych dyspozycyjnych, to i tak będzie postęp, bo przynajmniej państwowe media zaczną różnić się od mediów ubeckich, a to znaczy, że zwiększy się zakres pluralizmu. Oczywiście klangor podniesie się aż pod niebiosa, poruszone zostaną Moce, poprzebierani za dziennikarzy konfidenci powiększą szeregi męczenników "wolności słowa", żydowska gazeta dla Polaków podorabia im heroiczne legendy, niczym Lechowi Wałęsie czy Henryce Krzywonos, słowem – będziemy oglądać wielkie dziwy – i o to chodzi, bo nam się też należy trochę radości za te wszystkie zgryzoty.
Ale media to jedna sprawa, w dodatku z punktu widzenia demokracji przecież nie najważniejsza, bo najważniejsza z punktu widzenia demokracji jest sprawa Trybunału Konstytucyjnego. Właśnie pan prezydent Duda odbył godzinną rozmowę z panem prezesem TK Andrzejem Rzeplińskim. Czy odniesie ona jakiś skutek – o tym przekonamy się już 12 stycznia, kiedy to TK będzie rozpatrywał skargi na uchwały Sejmu w sprawie wyboru sędziów TK. Zgodnie z podpisaną przez prezydenta nowelizacją ustawy o TK, Trybunał powinien orzekać w takich sprawach w co najmniej 13-osobowym składzie, zaś orzeczenia zapadać większością co najmniej 2/3 głosów, a nie jak dotąd – zwykłą większością. Tymczasem prezes Rzepliński wyznaczył 10 sędziów, co zdaniem Jacka Sasina z PiS oznaczą, iż posiedzenie 12 stycznia może być tylko "towarzyskim spotkaniem sędziów TK", a nie rozprawą przed Trybunałem.
Widać wyraźnie, jakie w związku z tym perspektywy rysują się przed jurysprudencją, ile rozpraw doktorskich i habilitacyjnych można będzie napisać, uzasadniając jedno bądź drugie stanowisko – a w końcu o to przecież chodzi, żeby – jak to się mawiało w sferach kupieckich – "biznes sze kręczył", niezależnie od tego, jakie stanowisko w końcu zostanie uznane za słuszne w jakimś ostatecznym głosowaniu.
Zanim jednak to wszystko się stanie, w najbliższą niedzielę rząd dusz nad mniej wartościowym narodem tubylczym obejmie "Jurek Owsiak", od lat namaszczony przez RAZWIEDUPR na jasnego idola. Świadomy swojej pozycji w hierarchii rozkazał, by każdy, kto nie chce wpłacić na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, niech nie płaci, ale niech nie przeszkadza. W sobotę zaś pikiety w całej Polsce, a nawet i w Berlinie, zapowiada Komitet Obrony Demokracji z panem Mateuszem Kijowskim "na utrzymaniu żony" na fasadzie. Czegóż chcieć więcej?
Stanisław Michalkiewicz
PIS MAO DA?
Widziałem podobny mem w Internecie i zgadzam się, że partia PiS, która teraz ma pełną władzę w Polsce, mimo wielkich obietnic przedwyborczych nie naleje z pustego w próżne. Było to jasne od dawna, że będzie trudno odbudować kraj na zgliszczach zadłużonej gospodarki po ośmiu latach rządów Platformy Obywatelskiej.
Obecnie trwa umacnianie władzy PiS z obsadzaniem, jak to zwykle bywa, stanowisk w administracji swoimi ludźmi, którzy są mierni, ale bierni. Tak jak PO nie miało w swoich szeregach przedstawicieli skutecznie walczących o rozwój kraju, podobnie PiS sięga do środowisk akademickich, zamiast szukać ludzi z praktycznym, a nie tylko teoretycznym doświadczeniem. Dowodem tego jest nominacja niekompetentnych osób na wiele stanowisk ministerialnych w rządzie.
PSYCHOZA: Krótkie streszczenie ostatnich doniesień z prasy szwedzkiej na temat Polski
Otrzymane...
GORZEJ NIŻ W STANIE WOJENNYM jest teraz w Polsce, oswiadcza na łamach szwedzkiej "Dagens Nyheter" (5.01.16) Tomasz Jastrun. Miliony ludzi budzą się codziennie w Polsce z nadzieją, że to co się w kraju dzieje - rządy PIS-u, to tylko koszmarny sen. "Czujemy się znowu tak, jakby najechali nas barbarzyńcy, tak jak wtedy w 1981 roku, gdy walczylismy w Solidarnosci, a rząd komunistyczny wprowadził stan wojenny. Ukrywałem się przez rok, byłem internowany, ale czułem się wtedy lepiej niż teraz. Wróg przychodził z zewnątrz, a teraz wychodzi sposród nas". Ale tak jak w stanie wojennym Polacy potrafią się organizować. Powstał KOD. Najgorsze są jednak kłamstwa i manipulacje PIS-u. Pogarda dla intelektualistów, którzy zgodnie z polską tradycją przewodzili zawsze buntom i oporowi. Kluczem do zrozumienia sytuacji jest postać Jarosława Kaczyńskiego. Anonimowi lekarze psychiatrzy wypowiadają się na temat jego zdrowia psychicznego. Jest kawalerem, zamiast partnera ma kota, nie posiada konta bankowego. Jeden z psychiatrów napisał: "Nie jest w stanie zniesć porażki, jest paranoicznie podejrzliwy i pamiętliwy".
Szwedzki dziennikarz Wiman przypomniał w "Dagens Nyheter" tragiczne losy Polski w 1772 podczas rozbiorów, kiedy to Szwedzi krzyczeli "a co nas do diabła obchodzić może los Polski?" Teraz więc trzeba zachować się inaczej, i zainteresować się wydarzeniami w tym nieszczęsnym kraju. Mateusz Kijowski z KOD-u powiedział przecież, że to koniec demokracji w Polsce. A dramaturg Teatru Narodowego Tomasz Kubikowski opowiadał w szwedzkim radiu o zaniepokojeniu jakie panuje w Polsce po wygranej PIS-u - partii populistycznej i ultrakonserwatywnej, wyrażając przy tym swoje zaniepokojenie nacjonalizmem tej partii. Jak opowiada, pracownikom teatru przypominają się teraz lata komunizmu (sic!) Dlatego zarówno polskim mediom, jak i niezależnemu życiu kulturalnemu, a także polskiej opozycji potrzebne jest nasze wsparcie. Dopóki jeszcze one istnieją.
"Znamy wiele złych filmów nakręconych na podstawie identycznego scenariusza", zauważyła w "Dagens Nyheter" 10. 12. 15 Amanda Bjorkman . Władzę w młodym, dynamicznie rozwijającym się państwie demokratycznym przejmują nowi ludzie.Pozbywają się swoich przeciwników na terenie sądów i w redakcjach. Minister Obrony marzy o broni nuklearnej. Minister Kultury jest entuzjastą cenzury. A z tyłu jest Wódz, który pociąga za sznurki. (...) A wszystko to opisał już Jackson Diehl w "Washington Post". Wypadki potoczyły się szybko. Przywódcę, który reprezentuje sukcesy kraju w UE przedstawia się jako wroga: rząd chce postawić Donalda Tuska przed sądem. A kiedy sztuka noblistki Elfride Jelinek nie przypadła do gustu Ministrowi Kultury próbował wstrzymać jej wystawienie.
"My w Szwecji nie przeżywalismy nigdy tego, co może stać się teraz, raz jeszcze udziałem Polski. Należy pamietac, że NIKT NIE OTRZYMUJE NA ZAWSZE WOLNOSCI I PRAW CZOWIEKA."
Przypływ... kapitału
Wśród pięknych mazurskich lasów, nad brzegiem sporego jeziora, w dawnym ośrodku Rady Ministrów, a dziś niedawno wyremontowanym ośrodku Caritasu diecezji mazursko-warmińskiej, mniej więcej w połowie drogi między Olsztynkiem a Olsztynem, biwakuje 150 rodaków, którzy witani przez panią premier Szydło i ministra Macierewicza, kilka tygodni temu przybyli do Ojczyzny. Jest to druga taka grupa i w stosunku do pierwszej, jaką witała jeszcze imć Kopacz, ta jest mniej polska i z większością ich najłatwiej było rozmawiać po rosyjsku.
Ich korzenie najczęściej sięgają Żytomierszczyzny, która dzięki pokojowi ryskiemu dostała się Sowietom i gdzie w latach 1937–1938 krwawo rozprawiono się z Polakami, a jeszcze teraz jest tam jedna z głównych ostoi Polaków na Ukrainie. W tej grupie w zasadzie są same rodziny z dziećmi w różnym wieku. Starsze już są "zagospodarowane", codziennie wożone są autobusem do szkoły w odległych o 12 km Stawigudach, młodsze są z rodzicami, baraszkują, a rodzice czekają na uruchomienia dla nich kursu polskiego po Nowym Roku. Praktycznie wszyscy dorośli są w wieku 35-45 lat, mają wyższe studia, a czasami nawet dwa fakultety. Wśród pań przeważają ekonomistki, które pracowały jako księgowe w bankach czy innych przedsiębiorstwach, dla których nie powinno być zbyt wiele kłopotów z pracą, gdy opanują polski i polską terminologię ekonomiczną.
Obrońcom demokracji pro memoria
A to dopiero bolesną lekcję demokracji zafundował wszystkim cymbałom pan prezes Jarosław Kaczyński! Nie tylko cymbałom tubylczym, ale również – cudzoziemskim, których, jak się okazuje, jest cały Legion, zaś na jego czele stoją – strach pomyśleć – najpoważniejsi politycy. Jak zauważył w swoim czasie Stanisław Lem, dopiero Internet pozwolił mu uświadomić sobie, ilu jest na świecie idiotów. Tak samo i tutaj; dopiero konflikt, jaki w naszym nieszczęśliwym kraju rozgorzał na tle zagrożeń demokracji, pozwolił zobaczyć, ilu na świecie jest durniów, a przynajmniej – ilu jest hipokrytów. Rzecz w tym, że w demokracji – jak wiadomo – decyduje Większość, bo demokracja kieruje się zasadą: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Jest to nic innego, jak tyrania Większości.
Tymczasem banda idiotów, z jakich składa się zdecydowana większość tak zwanych elit politycznych, nie mówiąc już o konfidentach poprzebieranych za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, udaje, że tej prostej, niczym budowa cepa, prawdy nie pojmuje, albo – co gorsza – nie pojmuje jej naprawdę i bredzi coś o konieczności poszanowania przez Większość praw Mniejszości. Tymczasem taka konieczność nie tylko nie ma nic wspólnego z demokracją, ale wprost zasadę demokratyczną podważa, bo albo przyjmujemy za demokratami, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, albo uznajemy jakieś prawa Mniejszości, które trzeba respektować bez względu na Liczbę. Otóż ochrona praw Mniejszości nie wynika z zasady demokratycznej, tylko z zasady nomokratycznej (nomos to po grecku: prawo), z której wynika, że słuszność Racji nie zależy od Liczby – jak chcieliby demokraci – tylko od zgodności z nie poddającymi się żadnym głosowaniom zasadami.
Wyjaśnię tę różnicę na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że przypadkowo się złożyło, iż wszyscy posłowie na Sejm urodzili się w latach parzystych. Kiedy zorientowali się, co i jak, uchwalili ustawę, według której majątek obywateli urodzonych w latach nieparzystych podlega konfiskacie i przekazaniu obywatelom urodzonym w latach parzystych. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że Sejm taką ustawę uchwaliłby jednomyślnie, że Senat bez mrugnięcia okiem by ją zatwierdził, zaś pan prezydent Duda, nawiasem mówiąc, urodzony w roku parzystym, by ją podpisał.
Z punktu widzenia demokracji wszystko byłoby zatem w jak najlepszym porządku; ustawa przeszła jednomyślnie, oparta została na kryteriach obiektywnie istniejących i łatwo sprawdzalnych, słowem – gites tenteges. Jeśli podniosłyby się wobec niej zastrzeżenia, to nie z powodu naruszenia jakichś prawideł demokracji, tylko z powołaniem się na zasadę nomokratyczną – że nie wszystko, co Większość przeforsuje, jest praworządne. No dobrze – ale co jest praworządne, to znaczy – jaką treść powinny mieć akty prawne, by mogły być uznane za praworządne?
Na właściwy trop naprowadza nas sformułowanie języka potocznego, w jakim wspomniana ustawa byłaby skomentowana. Powiedziano by o niej, że owszem, może i jest demokratyczna, ale nie jest w porządku. To sformułowanie języka potocznego sugeruje istnienie jakiegoś porządku, który w dodatku ma charakter nadrzędny nad porządkiem demokratycznym. Podążmy tym tropem dalej; co to za porządek? Pewne światło na tę sprawę rzuca fragment książki francuskiego pisarza Antoniego de Saint-Exupery "Mały Książę". Książka ta uważana jest za literaturę dla dzieci, tymczasem zawiera bardzo poważne treści, których poznanie przydałoby się również dorosłym, zwłaszcza gdy próbują angażować się w obronę demokracji. Jest tam mianowicie scena, gdy Mały Książę odwiedza planetę zamieszkaną przez Króla, który wprowadza go w arkana sztuki rządzenia. – Jeśli – powiada Król – rozkażę generałowi, by jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek, albo by zamienił się w morskiego ptaka, a generał tego nie wykona, to czyja to będzie wina? – Waszej Królewskiej Mości – odpowiedział Mały Książę. I słusznie – bo nawet gdyby generał dla dogodzenia swemu Królowi próbowałby zamienić się w morskiego ptaka, to jednak nic by z tego nie wyszło z powodu niemożności pierwotnej, obiektywnej i naturalnej. Możemy z tego wyciągnąć wniosek, że pierwszy warunek, jakiemu powinno odpowiadać stanowione prawo, to wykonalność. Prawo obiektywnie niewykonalne, nie będzie mogło wejść w życie. Na przykład gdyby pan redaktor Michnik został dyktatorem Polski i w dążeniu do podniesienia egzystencji mniej wartościowego narodu tubylczego na wyższy poziom nakazałby wszystkim latać w powietrzu, a każdą próbę chodzenia po ziemi okrutnie karałby obcięciem nóg, to zanim jakiś obywatel by go zamordował, okaleczyłby mnóstwo ludzi, natomiast żadnego nie skłonił do latania, chociaż wielu albo ze strachu, albo pragnąc podlizać się panu redaktorowi, na pewno by próbowało. Zatem prawo powinno być przynajmniej wykonalne.
No dobrze – ale kiedy właściwie jest wykonalne? Otóż prawo, bez względu na to, czego dotyczy, zawsze jest adresowane do ludzi; jak mają zachowywać się oni wobec przyrody, wobec zwierząt, wobec siebie samych – i tak dalej. Skoro tak, to prawo, żeby było wykonalne, nie może abstrahować od tego, jacy ludzie są, nie może abstrahować od naturalnych właściwości ludzi. Naturalnych – a więc takich, których nie ustanowiła żadna władza publiczna i żadna władza publiczna, nawet demokratyczna, nie jest w stanie ich uchylić. Jakie to są właściwości? Ano, ludzie mają naturalną zdolność do świadomego wybierania. Jest to bardzo ważna właściwość, nie tylko odróżniająca gatunek ludzki od innych gatunków przyrodniczych, ale będąca też warunkiem sine qua non wszelkiej odpowiedzialności. Inną ważną właściwością naturalną człowieka jest wrażliwość na piękno – z czego wynika cała kultura. Kolejną ważną właściwością natury ludzkiej jest zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania nim – z czego zrodziły się cywilizacje. Ale najważniejszą właściwością, z której wynikają wszystkie pozostałe, jest życie. Mamy zatem katalog ważnych cech ludzkiej natury, które prawo stanowione powinno respektować, żeby w ogóle było wykonalne. Ale nie tylko respektować. Ponieważ są to właściwości bardzo ważne, prawo stanowione nie powinno również w nie godzić – jeśli ma dobrze służyć ludziom, a tak chyba powinno być. Skoro tak, to musimy przełożyć te właściwości natury ludzkiej na język prawa. Jeśli chodzi o życie, nie ma z tym problemu; prawo radzi sobie językowo z życiem bez trudu. Zdolność do świadomego wybierania w języku prawa nazywa się wolnością, zaś zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania nim nazywa się własnością. Ciekawe, że zdolność do odczuwania piękna nie daje się przełożyć na język prawa, chociaż takie próby były podejmowane, na przykład w postaci "socrealizmu". Mamy zatem katalog praw naturalnych – bo żadnego z nich nie ustanowiła władza publiczna – w postaci życia, wolności i własności. Tworzą one porządek, z którym powinno być zgodne prawo pozytywne, by mogłoby być uznane za praworządne pod względem treści. Od razu widać, że jest to porządek niedemokratyczny, bo prawa naturalne z istoty nie poddają się żadnemu głosowaniu. Co więcej – przekonujemy się, że demokracja może być bezpieczna o tyle, o ile zakotwiczona jest w porządku niedemokratycznym, jakim jest porządek praw naturalnych.
Widać zatem, że kwik, jaki podnosi się nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju i w wielu ościennych krajach w obronie demokracji w Polsce, to lament ignorantów, którym seria "nocnych zmian" aplikowanych przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego napędza tyle strachu i jest źródłem tylu zgryzot. Szczególnie niepokojące jest to, że w pierwszym szeregu "obrońców demokracji" występują sędziowie, od których można by przecież oczekiwać zrozumienia spraw prostych, a w każdym razie – nieprzekraczających możliwości umysłu ludzkiego.
Jeśli jest inaczej, to pewnie w następstwie długotrwałej, pokoleniowej selekcji negatywnej, w której istotną, jak przypuszczam, rolę odgrywała i nadal odgrywa bezpieka, na własne podobieństwo przekształcająca III Rzeczpospolitą w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym.
Stanisław Michalkiewicz
Do gołej cegły
Witam serdecznie. Witam stojących i witam siedzących. Szczególnie gorąco pozdrawiam tych, których posadzą lada miesiąc. Będzie bolało, lecz rady na to nie ma. Jak mówią: raz na wozie, raz pod celą. Czy jakoś podobnie.
"Trzeba było uważać" – powiadają inni. Tak czy owak, doradzam pobudkę przed godziną 5.00 rano, najlepiej w towarzystwie adwokata. Wstać przed piątą, ablucji codziennych dokonać, kawę codzienną wypić, adwokata kawą napoić, wreszcie za dłoń chwyciwszy go mocno, wyprowadzić się nawzajem przed obejście. Tu stanąć za adwokatem murem, do szóstej poczekać, punktualnie o szóstej przyjąć postawę zasadniczą.
Obrońcom demokracji pro memoria
A to dopiero bolesną lekcję demokracji zafundował wszystkim cymbałom pan prezes Jarosław Kaczyński! Nie tylko cymbałom tubylczym, ale również – cudzoziemskim, których, jak się okazuje, jest cały Legion, zaś na jego czele stoją – strach pomyśleć – najpoważniejsi politycy.
Jak zauważył w swoim czasie Stanisław Lem, dopiero Internet pozwolił mu uświadomić sobie, ilu jest na świecie idiotów. Tak samo i tutaj; dopiero konflikt, jaki w naszym nieszczęśliwym kraju rozgorzał na tle zagrożeń demokracji, pozwolił zobaczyć, ilu na świecie jest durniów, a przynajmniej – ilu jest hipokrytów. Rzecz w tym, że w demokracji – jak wiadomo – decyduje Większość, bo demokracja kieruje się zasadą: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Jest to nic innego, jak tyrania Większości.
Dmowski w Wersalu - unikatowy kadr dokumentalny
2 stycznia minęła 77 rocznica śmierci tego wielkiego Polaka
Cześć Jego Pamięci!
Poleć dziecku w Wikipedii tekst po angielsku:
Ważne wystąpienie ekonomisty Jana Szewczaka w Sejmie
Życzenia • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl
Drodzy Czytelnicy i Uczestnicy Forum!
Życzenia • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 24 grudnia 2015
To może być w naszym nieszczęśliwym kraju ostatni rok spokojnego Słońca. Najwyraźniej RAZWIEDUPR pozostaje wierny zasadzie sformułowanej w początkach instalowania demokracji ludowej przez Władysława Gomułkę, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!” A cóż dopiero – władzy ugruntowanej, ociekającej konfiturami, która jej beneficjentom i pieszczochom oferuje obfite alimenty i komfortowe ekologiczne nisze? Takiej władzy nie można oddać tym bardziej i nie ma takich sposobów, ze zdradą stanu włącznie, których polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza i jej polityczna ekspozytura w postaci RAZWIEDUPR-a by nie zastosowała. Scenariusz prowokacji obliczonej na ściągnięcie na Polskę zewnętrznej interwencji wojskowej, która do spółki z naszą niezwyciężona armią, doprowadzi do przekreślenia rezultatów ostatnich wyborów, jest już widoczny gołym okiem. Pretekstem jest tym razem nie „socjalizm”, tylko „zagrożenie demokracji” - bo w traktacie lizbońskim zapisana jest „klauzula solidarności”, przewidująca możliwość interwencji Unii Europejskiej – również wojskowej – w celu usunięcia zagrożeń.
Żeby formalnościom stało się zadość, RAZWIEDUPR zainspirował utworzenie Komitetu Obrony Demokracji z panem Kijowskim „na utrzymaniu żony” na fasadzie, który w stosownym momencie zwróci się ze stosowną prośbą. Pretekstem do interwencji będą rozruchy, których detonatorem może być podważenie ważności wyborów przez Sąd Najwyższy – jeśli oczywiście dostanie taki rozkaz – a wygląda na to, że dostanie. W rezultacie 19 stycznia przyszłego roku Parlament Europejski wystąpi do Komisji Europejskiej o podjęcie stosownych decyzji. Niemieccy politycy już teraz nie mogą się doczekać, żeby w następstwie takiej interwencji pozałatwiać wszystkie zaległości sprzed 70 lat, no a diaspora żydowska najwyraźniej liczy na to, że w tym zamieszaniu obrabuje Polskę na 65 miliardów dolarów. Na naszych oczach odtworzył się sojusz „Chamów” z „Żydami”, wszystkie Moce już zostały puszczone w ruch, konfidenci otrzymali zadania, interwencyjne formacje już grzeją silniki, nasza niezwyciężona już układa listy proskrypcyjne – bo tym razem Niemcy do brudnej roboty wyznaczą tubylczych askarisów - więc wygląda na to, że 25-letni okres pieriedyszki dobiega końca. Ale dopóki nie padnie salwa, niech humory nam dopisują, bo kiedy już padnie, nikomu nie będzie do śmiechu.
P.S. Wszystkim Państwu, którzy nadesłali mi życzenia świąteczne i noworoczne, z serca dziękuję za pamięć. Wszystkim Państwu, którzy w mijającym roku wielkodusznie wsparli wolne słowo dziękuję za życzliwość. To dzięki Wam to wszystko jest możliwe.
Stanisław Michalkiewicz