A+ A A-
sobota, 28 luty 2015 16:03

Listy z nr. 9/2015

Witam

Jestem Polką, od lat prowadzę w Polsce firmę handlującą nieruchomościami na własny rachunek. Czy mogę przenieść tę działalność do Kanady?
Mam 56 lat, czy muszę wcześniej mieć pobyt stały w Kanadzie? Mam syna lat 26, który w Polsce ma taką samą działalność. Mogę założyć z nim spółkę?

Ile pieniędzy trzeba wykazać, żeby pozwolono Polakowi na taką działalność.

Pozdrawiam.
Sikora Izabela,
mój tel. 691244932

Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, trochę to jest inaczej niż w krajach UE, o wszystkim Pani dokładnie opowiedzą w ambasadzie Kanady w Warszawie. Proszę wysłać tam e-mail albo zadzwonić.

•••

Wielce Szanowny Panie Redaktorze,

dzisiaj mija już drugi tydzień, jak wybrałem się do Rzeszowa, by uczestniczyć w koncercie kolęd tamtejszego Katedralnego Chóru Chłopięco-Męskiego "Pueri Cantores Resovienses", który przy rzeszowskiej katedrze działa od roku 1985, a to stąd, iż jednym z jego członków jest mój najmłodszy wnuk Filip Wojciech Janiszewski, który jest dziś uczniem ostatniej klasy szkoły podstawowej.

Pogoda w tym dniu nie była najlepsza. Niebo było zachmurzone. Było zimno, a śniegu tyle co na lekarstwo. Z Cieszanowa o godz. 11.10 wyjechałem busikiem PKS-u z Tomaszowa Lubelskiego, a w Rzeszowie na przystanku czekał na mnie Filipek Wojtuś. Zaszedłem do córki Doroty Agaty Janiszewskiej. W domu, jak zawsze, przy komputerze siedział starszy jej syn Karol Paweł, który obecnie jest uczniem ostatniej klasy jednego z tamtejszych liceów. Ma już prawo jazdy i stąd to już rano odwoził brata do katedry na próbę chóru. Po południu, na godzinę przed koncertem, też go odwiózł, bo jest to dość daleko od ich bloku, w którym mieszkają, a na skorzystanie z dojazdów środkami komunikacji publicznej nie ma co liczyć. Z kolei przyjechał po nas i gdyśmy przyjechali pod katedrę, to z trudem znalazł miejsce, by się zatrzymać, byśmy mogli wysiąść. W katedrze było już pełno ludzi i z trudem znaleźliśmy wolne miejsce.

Wspomnę, iż obecnie dyrygentem rzeszowskiego chóru katedralnego jest Marcin Florczak, a w jego skład wchodzą uczniowie szkół podstawowych i licealnych, a nadto studenci rzeszowskich wyższych uczelni oraz zespół instrumentalny, a wspominam i o tym z uwagi na to, iż nieliczni jeno uczestnicy koncertu zdawali sobie sprawę z tego, jak ogromny jest to wysiłek organizacyjny dyrektora chóru, by zebrać całość w określonym dniu i o określonej godzinie, ale w czas kolędowania nie szczędzili oklasków. W czas koncertu śpiewano nie tylko kolędy polskie, ale też i obce, w tym jedną po ukraińsku – "Boh sia rożdajet".

Dwa lata temu podczas wigilii Bożego Narodzenia wspomniano o tym, że rzeszowski chór katedralny pojedzie do Łucka na Wołyniu, by tam koncertować, a ponieważ wnuk wspomniał o tym, że jedną z kolęd śpiewać będą po ukraińsku, zapytałem o to, jaką to będą tam śpiewać, a gdy powiedział, to poprosiłem go o to, by ją zaśpiewał. Gdy zaczął ją śpiewać, w mig przypomniałem sobie jej melodię. Słów tej kolędy niewiele pamiętałem, a lepiej pamiętałem nie tylko melodię, ale i słowa innej kolędy: "Boh predwycznyj narodiwsia", a jedną i drugą usłyszałem w życiu w 1943 r., gdy moi rówieśnicy wciągnęli mnie ze sobą, abym podczas świąt "ruskich" chodził z nimi kolędować. Wspominam tu o tym z dwu powodów, a więc, by podkreślić fakt, iż dzieci dość szybko kodują sobie tak słowa, jak i melodie pieśni obcych i przez długie lata tkwią one w pamięci ludzi dorosłych i przy lada sposobności w mig przypominają je sobie. To jeden powód przywołania tu wydarzenia z 1943 r. Drugi ma nieco inną wymowę! Problem w tym, iż wówczas jeszcze stosunki polsko-ukraińskie w naszym tu środowisku nie były tak napięte jak później, gdy Cieszanów przez Ukraińców został spalony, a sporo mieszkańców, którzy miasta nie opuścili, wymordowano. Tych faktów gruntownie i rzeczowo do dziś nie omówiono i nie wyjaśniono sobie i do dziś ani społeczność polska, ani ukraińska nie zdaje sobie w pełni sprawy z tego, kto to popchnął jednych przeciwko drugim w latach 1939–1947, by tak bezpardonowo walczyli przeciwko sobie. Opamiętano się na dobre dopiero w 1945 r., o czym już wcześniej Panu wspomniałem, ale czy uda się w tym roku upamiętnić 70. rocznicę podpisania owego "miru", to problem istotny, bo czas szybko nam ucieka i narastają nowe problemy związane z walkami na terenie wschodniej Ukrainy, które i nam nie mogą być obce.

Dziś ostatni dzień stycznia, a w poniedziałek będzie już 2 lutego. Będzie to święto kościelne, a więc Matki Boskiej Gromnicznej. Koniec Kolędy! Minionej niedzieli rzeszowski chór katedralny koncertował jeszcze w dwu kościołach jarosławskich, a w dniu jutrzejszym mają jeszcze wyjazd do Ropczyc k. Rzeszowa.

Wspomnę o tym, iż dawniej choinkę wynoszono w dniu następnym po święcie Trzech Króli i zawsze żal mi było, gdy mama przystępowała do jej rozbierania, ale od kilkunastu już lat przyjęło się tu, iż choinki trzymane są w domach aż do Matki Boskiej Gromnicznej, a to dzięki temu, iż ktoś wpadł na pomysł, by choinki stawiać do wiader z wodą i dzięki temu nie tylko szpilki nie opadają, ale jeszcze niejednokrotnie pojawiają się nowe pędy.
Dziś, jak i dawniej, na Matki Boskiej Gromnicznej przychodzą ludzie z gromnicami, ale dawniej gromnice były wylane z wosku pszczelego, a dziś z parafiny, które po prostu kupuje się w sklepach. Do kościoła przychodzono z gromnicami, by je poświęcić, tylko na sumę.

Babcia zawsze obwiązywała gromnicę w górnej części szczyptą włókien lnianych, po czym przykładała gałązkę mirtu, który rósł w doniczce i stał na oknie, a następnie obwiązywała jasnoniebieską wstążeczką. Po poświęceniu z zapalonymi gromnicami wychodziła procesja z kościoła i obchodziła go dookoła. Po powrocie z kościoła kładziono gromnicę na szafie i zapalano w czas burzy i stawiano na oknie. Dawano też zapaloną gromnicę do ręki osobie konającej i wówczas to obecni w domu modlili się o spokojny jej skon. Dziś to wszystko przeszłość! Ludzie najczęściej umierają w szpitalach i różnych przytułkach, a jak tam umierają, to będąc dwa lata temu w szpitalu, miałem sposobność poznać.

Miałem w planie w liście tym poruszyć inne kwestie o daleko szerszej wymowie, ale jak wcześniej już bywało, zatrzymałem się nad innymi sprawami i stąd to pora mi już kończyć, a miałem zamiar poruszyć m.in. pewne kwestie, które nasunęły mi się na marginesie 152. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego. Fakt ten został jeno na dobre odnotowany w prasie polskiej, a o tym zrywie niepodległościowym dość wcześnie miałem sposobność dowiedzieć się w domu i stąd to już w czas pierwszego roku pobytu na studiach kwestii tej poświęciłem sporo uwagi, a później, ucząc tu historii, wokół tej problematyki budowałem w dużym stopniu pracę pozalekcyjną z młodzieżą.

Wspomniałem już wcześniej Panu o tym, że na tutejszym cmentarzu znajdują się mogiły powstańców 1863 r., a mama, nim jeszcze poszedłem do szkoły, śpiewała mi często pieśni patriotyczne i słyszałem wielokrotnie o tym, jak to Moskale pędzili na Sybir zakutych w kajdany ujętych powstańców.

Wiem, że jeden z zesłańców po powrocie z Syberii przywiózł ze sobą swe kajdany i zawiesił je jako wotum w tutejszym kościele przy obrazie Matki Boskiej Cieszanowskiej, a dziś przechowywane są one w lubaczowskim muzeum.

Wujek mój i mój ojciec chrzestny Jan Kopf, który przed wojną był tu sekretarzem Zarządu Miejskiego i którego Niemcy w 1939 r., wraz z burmistrzem i kierownikiem szkoły, aresztowali i osadzili w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie, jedynie on doczekał się uwolnienia więźniów przez wojsko amerykańskie i wrócił do Cieszanowa, a będąc w obozie, przyrzekł sobie, że jeśli szczęśliwie wróci do domu, to swój Krzyż Niepodległości jako wotum zawiesi przy obrazie Matki Boskiej Cieszanowskiej.

Na tym zakończę już ten to list, a odnotuję tu jeno dość istotny fakt, iż ostatecznie zakończył się w Zamościu proces o zniesławienie polskiego środowiska kombatanckiego, które obarczone zostało winą, iż pod koniec okupacji niemieckiej, wraz z mieszkańcami Uchań k. Hrubieszowa, wymordowali ukrywających się w pobliskich lasach 80 Żydów. Ta fałszywa informacja zamieszczona została w publikacji "Śladami Żydów Lubelszczyzny", a opierać się mogła ona jeno "na relacji Mosze Opatowskiego, który" jednoznacznie wskazał, iż nie było ich tam 80, "tylko 6 lub 7 zabitych. Co więcej, zabójstwa tego nie dokonali na pewno żołnierze AK, ale bandyci, którzy zaraz po wojnie wstąpili w szeregi milicji" obywatelskiej.

Fakt ten podniosła ostatnio Barbara Pryciuk – patrz: "Mord, którego nie było", "Echa Roztocza", 13 I 2015 r., nr 2/110/, s. 8.
W załączeniu ulotka rozprowadzana wśród uczestników koncertu kolęd w wykonaniu Katedralnego Chóru Chłopięco-Męskiego w Rzeszowie, który występował w tamtejszej katedrze 17 I 2015 r., z zachętą do wspierania go datkami pieniężnymi. (...)

Pozostaję z należnym szacunkiem i poważaniem dla Pana, Panie Redaktorze, jak i też dla całego Zespołu Redakcyjnego redagowanego przez Pana tygodnika "Goniec".

Szczęść Wam Boże na dziś i jutro.
Stanisław Fr. Gajerski
Cieszanów, 31 stycznia 2015

Odpowiedź redakcji: Bardzo dziękujemy za ciekawą relację.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 21 luty 2015 10:43

Listy z nr. 8/2015

Droga Redakcjo "Gońca"

Piszę w obronie polskich kontraktorów, którzy tak jak ja (od 25 lat) pracują i prowadzą swoje firmy usługowe wśród Polonii czy Kanadyjczyków, dając tym samym pracę także Polakom.

Z doświadczenia wiem, że polskie firmy mają opinię uczciwych, sumiennych i dobrze wykonujących pracę, gdzie biznesy prowadzone przez Polaków to znak dobrej jakości.

Niestety, Pan Robert Szelążek przy promocji swojej firmy marketingowej w Radiu 7 (12 lutego) mówi o nieuczciwości wśród polskich firm, nazywając niektórych dosłownie "gamoniami".

Przykre jest to słyszeć od producenta polonijnego radia i od "Polaka".
Józef Gdula

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, mamy nadzieję, że skierował Pan swoją opinię bezpośrednio do p. Szelążka. Nie ma co od razu brać do serca takich opinii, a są wśród nas ludzie różni – jedni uczciwi, inni mniej.

•••

Witam.

Wyjechałem na dwuletni kontrakt wraz z kolegami z fachu do Kanady, od 27 maja 2013 rozpocząłem pracę. Pracodawca wysłał mnie i resztę kolegów do Polski 2 kwietnia 2014 i do dnia dzisiejszego nie dostaliśmy informacji co dalej i żyjemy z informacją, że nadal u niego pracujemy. Do dnia dzisiejszego nie dostaliśmy świadectwa pracy. Jakie podjąć środki prawne w stosunku do nieuczciwego pracodawcy, który się nie wywiązał z kontraktu? Proszę o pomoc.

Jan Jankowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, takie rzeczy najlepiej rozstrzygać bez pośredników.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 13 luty 2015 14:34

Listy z nr. 7/2015

Szanowny Panie Kumor!

Felietony Pana "Nikt" to prawdziwa perła wśród publicystyki. Naga prawda podana na tacy otumanionemu obywatelowi, szczególnie temu w Polsce, któremu, mam nadzieję, otworzą się oczy na serwowany mu fałsz i obłudę. Niecierpliwie czekam na następne analizy Tego Niezwykłego Autora. Pozwolę sobie zapytać, czy są jakieś książki tego Pana?

Łączę wyrazy szacunku dla Pana Andrzeja i całej Redakcji. Dziękuję za bezkompromisową prawdę, którą piszecie!

Leszek Wójcik
Alliston, Ont.

Odpowiedź redakcji: Pan Nikt to przykład tego, że można w Polsce trzeźwo myśleć i starać się wiarygodnie analizować informacje. Ponadto Pan Nikt analizuje teksty źródłowe w kilku językach. Jest nam bardzo miło, że zechciał z nami współpracować.

•••

Szanowny Panie Redaktorze,

Przez nasz kraj przetacza się ożywiona dyskusja na temat zbliżających się wyborów prezydenckich. Zwalczają się nawzajem zwolennicy poszczególnych kandydatów, przy czym zauważyłem, że najwięcej hałasu jest wokół pani doktor Ogórek. Ponieważ ta pani weszła do mediów wejściem odważnym, broniąc kultury chrześcijańskiej przeciwko zakusom wobec niej niejakiego Hartmana, zyskała od razu dużą sympatię społeczeństwa.

Zawsze uważałem, że człowiek inteligentny ma przewagę nad prostakiem. Obserwując więc, co po tym wszystkim dzieje się wobec tej pani w mediach, mam wrażenie, iż na lemingi padł blady strach, iż scena polityczna w maju może się zatrząść.

I chciałbym, aby się nie tylko zatrzęsła, ale też żeby sporo nieodpowiednich osób z niej pospadało.

Wobec tego iż dotąd nie wymyślono jakichś rodzajów eliminacji osób o niskim poziomie intelektualnym, mam pewien pomysł, który może byłby godny rozpatrzenia: wprowadziłbym ustawę do Sejmu, która by zobowiązywała każdego kandydata na prezydenta do przedstawienia swojego IQ, któremu to testowi poddawani byliby kandydaci tuż po zgłoszeniu ich do wyborów. To by wyeliminowało od razu wszelkie buractwo, które się pcha do władzy jak pszczoły do miodu. Zatem jeżeli jest to coś nowego w skali światowej, może wreszcie dzięki temu po raz pierwszy będziemy mieli najmądrzejszego prezydenta czy panią prezydent? Wtedy po raz pierwszy zadziała znana powszechnie zasada: jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz.

I wtedy nie będziemy już musieli się wstydzić za siebie do "bulu".

Pozdrawiam
S.

Odpowiedź redakcji: Pana pomysł jest utopijny. Intencja dobra, z wykonaniem może być kłopot.

•••

Szanowny Panie Andrzeju,

Pozdrawiam z Wrocławia i gratuluję świetnej roboty dziennikarskiej (choć z jednym wyjątkiem, ale o tym na końcu)...

Czytuję waszego "Gońca" dla higieny psychicznej od momentu, gdy zauważyłem tu teksty panów Michalkiewicza i Brauna – którzy już za życia stali się klasykami trzeźwego i patriotycznego widzenia Polski i polskości (z przyjemnością dodam, że pańskie felietony i p. Ligęzy nie odbiegają od poziomu i postawy ww.).

Podczas penetrowania zawartości witryny zwrócił moją uwagę dział reportaży, a szczególnie opowieści Aleksandra Boruckiego z życia prowincjonalnego teachera na wysuniętej placówce; REWELACJA!

W dwa wieczory pochłonąłem cały dostępny materiał i muszę stwierdzić, że jeśli chodzi o wartości poznawcze jest to poziom bardzo wysoki: "National Geographic", "Planet" itp. – wydają setki tysięcy dolarów na swoje produkcje, a tu skromny i wrażliwy człowiek prostymi środkami, ale z jaką celnością i wnikliwością równie zajmująco opisuje kompletnie egzotyczny nam świat oraz zachodzące w nim procesy.

Lektura także zmusiła do refleksji; oto kolejne państwo, które przed laty wydawało się nam modelowym wzorem stwarzania optymalnych warunków egzystencji dla rodzaju ludzkiego; a tu – smutek smutków...

(przecież jeszcze pamiętamy: Kanada – żyć nie umierać!).

Z otchłani socjalu w kraju wolnych niegdyś ludzi – wygenerować patologie identyczne niczym sowiecki komunizm w swojej ojczyźnie (mam na myśli opisywany przez Aleksandra upadek tradycyjnych społeczności indiańskich na Północy) – to dramatyczny fenomen!

Po lekturze tych opowieści (także i innych na waszym portalu) – Kanada wydaje mi się być obecnie krajem podobnie bez większych nadziei – jak i nasza ojczyzna... Zresztą – a gdzie tu teraz szukać tej nadziei?!

Mój pierwszy wniosek jest taki: komuna, jej idee i apologeci potrafią zniszczyć kompletnie wszystko, co napotkają na swojej drodze (państwo socjalne jako dziecko rewolucji).

Albo może i po prostu – ta nasza, białych ludzi cywilizacja jest cywilizacją śmierci; śmierci napotkanych innych kultur i jej samej?!

Wracając do rzeczy: mimo tych depresyjnych przemyśleń z niecierpliwością czekam na dalsze odcinki z tego cyklu i zadam wreszcie pytanie:
co się dzieje z Aleksandrem – czy jeszcze będzie pisał dla Państwa?

Próbowałem go odnaleźć na Fb, o którym wielokrotnie wspominał jako o medium komunikacyjnym, ale nie znalazłem go pod jego własnym nazwiskiem (a może używa pseudonimu?). Będę wdzięczny za informację na ten temat, a wracając do tego wyjątku o którym było na wstępie – moim skromnym zdaniem, historie pani Wandy z jej niemieckimi podopiecznymi nie prezentują takiego poziomu, jaki narzucił nasz indiański belfer, i nieco obniżają ocenę całości...

Aczkolwiek chyba rozumiem przyczyny, dla których zdecydował się Pan dołączyć te dzienniki do stałych działów portalu.

Z serdecznymi pozdrowieniami z Dolnego Śląska, czekam na odpowiedź,

Mirosław Parejko

Odpowiedź redakcji: Pan Aleksander żyje i ma się jako tako na dalekiej Północy. Obiecał, że niebawem coś napisze. Pani Ratajewska ma swoich wiernych czytelników, ja do nich również należę. Pozdrawiam AK.

•••

Drogi Pan Andrzej;

Wczoraj, 4 lutego 2015 r., w gazecie "Waterloo Region Record" pojawił się artykuł o najnowszym filmie w Hollywood pod nazwą "The Imitation Game", o niemieckim kodzie Enigma z drugiej wojny światowej. Film jest sfałszowaniem historii i odbieraniem honoru tym, co na to zasłużyli – polscy matematycy/kryptologowie, tzn. Marian Rejewski, Jerzy Różycki, Henryk Zygalski i przywódca Gwindon Karol Langer.

Ponieważ ten film jest nominowany do nagrody Oscara w tym roku, ważne by było to skorygować jak najszybciej, żeby polski honor nie był na nowo deptany przez główne media na całym świecie.

Z szacunkiem,
dr Andrzej Caruk
Kitchener, Ontario

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, problem jest szerszy i wymaga od nas wielu lat pracy. Musimy mieć państwo, które nie będzie sobie dawało w kaszę dmuchać. Dopiero wówczas "jeden z drugim" będzie szanował naszą historię.

•••

Farmazońskie refleksje

Jak tu zacząć? Bo wg mnie, właśnie znacznie ważniejsze jest, jak się zaczyna, a koniec to i tak koniec. End is end i finito.

Nie zgodzi się tu ze mną czytający w weekendy "Gońca" do śniadania tow. Miller ("tragiczna maska"), autor sławnego bon motu o kończącym mężczyźnie. Ale co mi tam! Wszak jest Millerów tak wielu w Polsce, Niemczech, a także wśród narodu wybranego. Exemplum film "Ziemia Obiecana".

Sam mam szwagra Millera z Łodzi. Przed ślubem rodzina delikatnie (bo my kulturalne) pytała – a z których to on Millerów? Oczywiście z tych lepszych, z tych lepszych – niemieckich. Przepraszam tu dobrego aktora Pieczkę.

Przechodząc ad rem, jak mawiali starożytni Rzymianie, "zakrzyknę" cicho ajajaj (cyt. z S. Michalkiewicza)! – bo dostało mi się, oj, dostało. Oto pan, nazwijmy go patriotycznie A.K., który zawsze ma ostatnie słowo (czyli dobrze kończy?), stwierdził, że piszę farmazony. Ot i poruta, ale czy dla mnie, nie wiem. A przecież ja tylko prawdę opartą na obserwacji wyraziłem. Fakty, ot co.

Poszło o mój komentarz stwierdzający, że niestety wśród towarzystwa złoto-globowego i oskarowego, karierę na czerwonych dywanach i światowych salonach robią polskie filmy, lekko (choć artystycznie) rozmijające się z prawdą historyczną, zaś wiele dobrych i bardzo dobrych polskich produkcji w tej najpopularniejszej dziś dziedzinie sztuki – przez "elegancki" świat nie jest zauważanych. To źle, ale jak napisałem, to fakt, a nie farmazony!

Wniosek, który się chyba logicznie nasuwa, że wg klasyfikujących do nagród są one oceniane gorzej. I to trochę boli, chociaż to nie koniec świata.

Patriotyzm? A czy nie skakaliśmy do góry, kiedy udało się naszym piłkarzom dokopać Germańcom? Wojen Polska nie prowadzi (chwała Bogu), więc satysfakcji nie mogą nam dać zwycięskie bitwy i podboje – "jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa, druga jeśli dosyć silna, to wrócimy też do Wilna". Ale póki co (sorry Bujak!) – sportowcy i filmowcy dostarczajcie nam sukcesów! Ba, ze sztuką gorzej. Celne odbicie rakietą piłki czy taż w niemieckiej bramce to sukces wymierny. Hurra!

Sztuki centymetrem nie zmierzysz. I to je prawda. Dzieła malarzy ozdabiające światowe muzea i kosztujące miliony dolarów powstały pod pędzlem twórców, którzy przymierali często głodem. Ocena sztuki to rzecz umowna. Jedni lubią Picassa, a inni Rembrandta. Ja w swoich "farmazonach" stwierdziłem, że nasi zdolni zapewne (?) producenci filmowi, ci od patriotycznych, prawdziwych filmów, nie dostarczają nam, światu, dzieł podnoszących adrenalinę. Polska górą? Nie w tym ustępie. To mój, spośród tak w prasie wielu, komentarz do "Idy". Ale także do "Pianisty". A z cudzego podwórka do "Nasi ojcowie, nasze matki". Dobre filmy? Dobre i ciekawie się je ogląda nie tylko w Warszawie i Toronto, ale także nad Tamizą i Sekwaną. Opowiadają one o czasach, których widzowie nie pamiętają. Było, dawno minęło. A film, ta najpopularniejsza dziś sztuka, jest i pozostanie na bardzo długo.

Użyłem nieostrożnie określenia – że nasi reżyserzy nie umieją tworzyć dzieł uniwersalnych. A takich nam trzeba, bo przecież świat to globalna wioska. Nie umieją czy nie chcą? Czasem jedno, czasem drugie. W rezultacie, choć cieszymy się, że Polska zaistniała w filmach o szerokim zasięgu i dostępie do sal kinowych, to tak się dzieje, że to akurat te przedstawiające nas złośliwie w krzywym zwierciadle. I tak się rzecz ma cała, panie A.K.

Naraziłem się, oj, naraziłem!

Więc cofam – nie umieją. Widocznie nie chcą. To nie tylko kwestia smaku – o czym niżej. Ba, moje wywody niechcący dotknęły kogo nie trzeba. A tenże to m.in. też przyjaciel A.K. i filmowiec. I to dobry. Więc o co się rozchodzi? Rozchodzi się o rozchodzenie i o rozbieżności w ocenie dobrej czy złej, ale rzeczywistej rzeczywistości. Ja żem krakus. I znacznie bardziej cieszy się me serce, gdy Cracovia dokopie 3:0 Realowi Madryt czy innemu Liverpoolowi – niż Jagiellonii Białystok. Ja chcę, żeby filmy G.B. były rozumiane, popularne i dyskutowane na szerokim świecie. I tych producentów polskich, co myślą podobnie. Niestety. A tu się na pewno zgadzamy – tak nie jest. Są zaściankowe. Niesłusznie.

Wrócę do analogii. Picasso potrafił malować jak Rembrandt (mógł zostać dobrym portrecistą jakich wielu), co pokazują jego wczesne prace. Ale "znawcy" orzekli, że cóż to za sztuka? Kiedy lepiej zrobić po prostu kolorową fotografię. Trzeba nam kubizmu, manieryzmu czy innego -izmu. Trzeba wizji artysty. No i Picasso zaczął umieszczać np. oko na czubku głowy (dobrze, że nie na czubku czego innego!) i stał się – lewak jeden – mieżdunarodnyj.

Kiedy w 1948 roku odwiedził niedawno odzyskany Wrocław, to pokazano mu, jak pięknie się to miasto odbudowuje. Zaprowadzono go do jednego z nowych mieszkań. Odpowiednio wyszykowanego. Dziadka w gaciach schowano do komórki, żeby nie psuł widoku i powietrza. Mistrz rozejrzał się łaskawie, wyciągnął z kieszeni kreślarski węgiel i machnął na białej ścianie sławnego gołąbka pokoju z gałązką w dziobku. Potem wziął i wyjechał do swoich kumpli paryskich "goszystów" (kryptonim komunistów). A dziadek ani reszta rodziny do tego pokoju już długo nie wrócili. Zjawili się fachowcy, żeby zdjąć z tynkiem to arcydzieło. Nie udało się, ale przynajmniej sfotografowano je przedtem. Czy pan A.K. mą myśl chwyta? I jeden drugiego pyta, czy ten drugi za sens chwyta?

Nie trzeba się zacietrzewiać i wiernemu czytelnikowi od farmazonów wymyślać. Chcemy dokopać Juventusowi? Chcemy! Chcemy, żeby naszą gwiazdą tenisa (podobna do mojej córki) Radwańska dołożyła którejś z sióstr Williams (podobnych do córek Obamy), czy nam nie zależy? Chcemy, żeby zamiast "Idy" do Oscara kandydował film o Mary Wagner? Oczywiście! Nie ulega wątpliwości, powiedziała stara niania... Ale dosyć o tym. Pana A.K. i tak nie przekonam, co mając ostatnie słowo wyrazi na pewno w swoim komentarzu, z którym się oczywiście – cha, cha – nie zgodzę. Chyba że (oby) puści mnie jako felieton bez uszczypliwych komentarzy.

Ale jeszcze w jednym słowie dwa słowa o "Pianiście" i "Idzie". Otóż szanowny A.K. stwierdził, że nasze Państwo (które właściwie nie istnieje, bo nie nasze!!!) subsydiuje wiadome tylko filmy niewiadomych reżyserów. Może i tak, ale ani Robinson warszawski – trzech aktorów i dwa wnętrza, ani ballada o Wolińskiej – j.w., wielkich subsydiów nie dostały. Ani tam batalii z kupą (masą!) statystów, ani bitew morskich. A jednak się przebiły. Czyli, panie A.K., nie tylko w subsydiach przyczyna. No to w czym? Ano właśnie, czytelniku osądź.

Na marginesie dodam, że choć to może wielu widzom umknąć – jednak jeśli uważać, to widać (prawda?), że pianista w rzeczywistości palcem nie kiwnął, aby pomóc "dobremu" Niemcowi, który siedział za drutami w Warszawie, zanim pojechał na Kołymę i tam sczezł z głodu, od czego uratował muzyka. Szpilman Żyd w tym czasie zajmował się pisaniem postępowych piosenek o czerwonym oczywiście autobusie, co to ulicami mego miasta mknie. Wprawdzie Polański (nie dać go Amerykańcom!) sprawę trochę zaokrąglał, ale to "ściema", jak mówi młode pokolenie. Podobno Szpilman się zainteresował, ale po odpowiednio długim czasie. Ot i pozytywny (?) bohater wśród złych Polaków i dobrych żołnierzy Wehrmachtu.

A w "Idzie" gorliwa komunistka prześladuje polskich patriotów, którzy z narażeniem życia swojego i swoich bliskich ją uratowali. Aż do chwili, kiedy żydokomuna pozbyła się przedrostka "żydo". Wtedy nagle odezwało się jej sumienie. Głębokie rozterki, ach, błądziłam itp.! Żałuję, jeszcze jeden stakan czystej proszę. Chlup! Oliwa sprawiedliwa niechcący (?) na wierzch wypływa. I ty czerwona szmato i wielu tobie podobnych Żydów, kiedy zostaliście kopnięci w dupę krasną, nagle wykonaliście zwrot o 180 stopni. Mimo eksponowania tych pozytywnych zmian u "bohaterki" reżyser pokazuje ją jako zdeprawowaną, okrutną alkoholiczkę. Tak jak Pawlikowski otwarcie, Polański także coś tam przemyca, coś pokazuje – bo jeden i drugi to utalentowani reżyserzy, na czym się członkowie Wysokiej Akademii Filmowej poznali.

Z innej beczki już całkiem – na zakończenie uwaga. Bardzo celne jest omówienie uroczystości oświęcimskich przez A.K. Marzy mi się tu dodatek, może tylko parominutowy, do uroczystości. Córka Pileckiego powinna przyjechać na żydowską ceremonię, ustawić się przed kamerą TV Trwam i powiedzieć: "Nie zostałam zaproszona, ale czułam się w obowiązku przyjechać. Gdyby były to obchody Brzezinki-Birkenau, tobym zostawiła pole do popisu naszym starszym braciom w wierze. Ale Oświęcim-Auschwitz był obozem zbudowanym dla Polaków. Moi rodacy od 1940 roku byli tam więzieni, katowani i mordowani. Pierwsi Żydzi dotarli do kompleksów obozowych dopiero w roku 1942. Mój bohaterski ojciec zrobił dużo, aby poinformować świat o tym, co się – szczególnie w Birkenau – dzieje. Alianci go nie słuchali. Paradoksem jest, że po wojnie zamęczyli Ojca i zabili Żydzi właśnie z NKWD i UB. Dziś nie ma nawet swego grobu (?). Może o tym w 70. rocznicę Auschwitz warto wspomnieć – co czynię niniejszym". Powinna się przeżegnać. Amen.

To by poszło w świat! Aj waj, ale byłby krzyk! Warto by go było posłuchać! Ginęlim tylko my Żydy. Wara Polakom!

A już całkiem na koniec dodam, że podobno bramę obozu otwierał pierwszy, czerwonoarmista pochodzenia żydowskiego! Brawo, jeśli to prawda, to warta wspomnienia. Symbol. Może był z Woroneża, bo front pierwotnie był woroneski, dopiero potem ukraiński. Ale przypuszczam, że mógł być polskim obywatelem z Kresów wcielonym do Armii Czerwonej. To by był symbol dopiero.

Może we wrześniu 1939 założył czerwoną opaskę i budował bramy tryumfalne na cześć wyzwolicieli. Potem przemknął przez oczka hitlerowskiej sieci, otworzył z innymi obóz i wpieriod za rodinu, za Stalinu! A może został oficerem w armii Berlinga – kościuszkowcach? To temat do filmu prawie jak "Europa, Europa" Agnieszki Holland. Też się przebił. Miał dotacje?

Ostojan
Toronto, luty 2015

PS Bo cóż warta pisanina bez peesu? Intryguje mnie statuetka w winiecie "Nasze forum, nasza poczta" przedstawiająca kundelka głos chyba wydającego? Czy ma obrazować korespondentów, którzy czasem redakcji dokładają – szczekajcie sobie, a "Goniec", o nie, przepraszam – karawan idzie dalej? A może smutny pyszczek skamle po mocniejszym kopnięciu przez czytelnika? Nie takie to rzadkie.

Ja tam nie marynarz, nawet nie półmajtek, ale mam wrażenie, że łajba tygodnik bierze zbyt mocny przechył w prawo. Czyżby balast się przesunął? Żeby się tylko woda przez burtę nie zaczęła przelewać! Jak to jest z tym robieniem wody z mózgu? Nie boję, nie utonę, bo w czasie studiów (wakacji) za ratownika robiłem, i to na dużym akwenie. Przez cztery lata tylko jeden delikwent mi się utopił. Niezła średnia, co? Uszło mi tzw. płazem – lucky me!

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, dziękuję za obszerny list, niestety z przykrością stwierdzam, że w "Gońcu" czyta Pan chyba tylko własne teksty, wszak "Goniec" uczy krytycznego myślenia, a Pan, zamiast odnosić się do rzeczy, kocha błyszczeć meandrującą erudycją.

Odpowiem na dwie rzeczy. Jeśli chodzi o filmy, to pomijając same zasady finansowania ich produkcji wszystko zależy od tego, kto ma dystrybucję i środki przekazu w ręku. Przykład – film "Pasja" Gibsona, choć doskonały, został umyślnie zablokowany, drugi przykład – film palestyński "Divine Intervention", świetnie ukazujący psyche okupowanego narodu, dostał Palmę we Francji, ale Akademia nie dopuściła go do konkurencji oskarowej, stwierdzając, że nie może reprezentować Palestyny, "bo nie ma takiego państwa". Mam wymieniać politycznie poprawne gnioty, szeroko reklamowane i propagowane, czy Pan sobie sam przypomni?

Druga rzecz: ocena "Gońca" – jaki jest, każdy widzi. Z pewnością zna Pan zasadę względności ruchu, której ilustracją jest fakt, że często stojąc samochodem na światłach, wciskamy hamulec, gdy obok rusza tramwaj. Podobnie ze skręcaniem, jeśli ktoś odbija w lewo, wydaje mu się, że ten, kto biegnie prosto, skręca w prawo.

Pozostaję z należnym szacunkiem
Andrzej Kumor

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 06 luty 2015 16:02

Listy z nr. 6/2015

Odpowiedź Lindy Gibbons

Bardzo jestem wdzięczna za pozdrowienia, jakie otrzymałam od Was pośród licznych kartek pocztowych i listów nadesłanych po wizycie Mary Wagner w Polsce.

Protesty w Warszawie i list otwarty przedłożony w ambasadzie kanadyjskiej – to wielkie wsparcie dla naszego ruchu na rzecz życia.

Serdeczne przyjęcie Mary w Polsce dalece przekracza uprzejmą gościnność podania sobie rąk przez ocean i świadczy o sile partnerstwa w obronie życie poczętego ponad granicami. Obecność Mary w aborcyjnych przybytkach i będące jej następstwem aresztowanie zwiększają globalną świadomość tego, co czyni się w Kanadzie bezbronnym nienarodzonym dzieciom i co się robi z tymi, którzy przeciwstawiają się atakom na niewinne życie.

Nazywanie Mary "kryminalistką" za to, że w cichym geście wręcza róże mamom w kryzysowej ciąży, wywołuje wzburzenie wielu ludzi w naszym kraju i za granicą. Czy kiedykolwiek róża włożona w lufę armaty na placu boju spowodowała taką falę międzynarodowej solidarności? Jej szczere ofiarowanie nadziei mamom będącym zakładnikami desperacji, stanowi świadectwo: je suis humain – jestem tu po to, by bronić maleńkich ludzi.

Konkretna działalność Mary to chwila prawdy, która ukazuje jej wolność, bohatersko stającą w obronie tych, którym jej sumienie nakazuje nieść pomoc.

Wskazuje na podstawowe prawo każdego nienarodzonego, by żyć, być wolnym, potrzebę poszanowania i uznania konstytucyjnych praw każdego nienarodzonego Kanadyjczyka nie tylko słowem, ale i czynem – równoprawnej opieki prawnej bez dyskryminacji.

Obecna pożałowania godna sytuacja, kiedy to sądy i policja stały się czynnym składnikiem kultury śmierci, powinna być przestrogą dla wszystkich wolnych ludzi.

Obywatelskie nieposłuszeństwo Mary otwarcie ściera się z fikcyjnym legalizmem, używającym siły jako pretekstu do odseparowania Mary od tych, których chce ona bronić. Pomyślcie o absurdalności stawianych jej zarzutów – próba osłonięcia dziecka przed bezpośrednim atakiem aborcjonisty – to zarzut "natarczywego molestowania"? Proszenie policji, by zapobiegła takiemu atakowi, to zarzut intryganctwa?

Poprzez swoje nieposłuszeństwo obywatelskie Mary obnaża sprzeczną z wartościami życia kulturę policji i sądownictwa.

Mary będzie walczyć ze wszystkimi przejawami niesprawiedliwości, które zniewalają życie. Francis Schaeffer, po części historyk, a po części teolog, napisał kiedyś, "jeśli nie ma miejsca na obywatelskie nieposłuszeństwo, wówczas władza staje się całkowicie autonomiczna i jako taka stawia się na miejscu Boga żywego".

Postawa Mary w sądzie to doskonałe wypełnienie nauczania apostoła Pawła, że nie możemy działać przeciwko prawdzie, lecz dla prawdy. Mary nie zamienia Królestwa Bożego, które ceni życie, na ludzkie, które uzurpuje sobie prawa z politycznego wyrachowania.

Podobnie jak stwierdza to tytuł misyjnego filmu dokumentalnego o historii Mary: "Not About Mary Wagner", świadectwo Mary na procesie nie jest sprawą prywatną, lecz domaganiem się publicznego dochodzenia w sprawie przestępstw przeciwko życiu, jakich stała się świadkiem w przybytkach aborcyjnych. Sąd stał się wzmacniaczem głosu pro-life, gdzie policja jest złapana za guzik, a jej działania, zaprotokołowane i przestają być bezosobowe, można za nie pociągnąć do odpowiedzialności.

Czy to na sali sądowej, czy za murami więzienia Mary pozostaje jednym z najbardziej wiernych Kanadzie przedstawicieli, stojąc na straży ludzkiej wolności.

Dziękuję za cześć, jaką Wy i Wasz kraj oddajecie Mary i pracy na rzecz życia. Dziękuję za niestrudzoną służbę na rzecz naszych nienarodzonych przyjaciół. Niech Bóg błogosławi w waszych wysiłkach na rzecz Jego najmniejszych dzieci.

Pokój w Chrystusie
oddana Wam Linda

Cytaty niezaznaczone bezpośrednio pochodzą z książki "Siła bezsilnych" Wacława Havla.

•••

Szanowny Panie Kumor,

Proszę wpisać te trzy słowa do wyszukiwarki "russian mobile crematoria". Dla mnie to wiadomość na pierwszą stronę, a tu w prasie kanadyjskiej głucha cisza, chyba że coś przeoczyłem. Ciekawe, co by miał do powiedzenia Justin Trudeau, mam nadzieję, że znowu palnąłby coś durnego.
Pozdrawiam,

W. Gumowski

Odpowiedź redakcji: Było, było, wspomnieli nawet w TV, ale co w tej informacji takiego niezwykłego? Ważne tylko, by urny nie były pomylone.

•••
List otwarty do Aleksandra Grafa Pruszyńskiego

Szanowny Kolego! Od lat wielu poświęcasz swój czas, energię, finanse, a także tzw. pomyślunek działalności publicystycznej o zabarwieniu politycznym. Tak trzymać – jak mówi żeglarskie zawołanie. Żagle w górę!

Znajomi, a chciałoby się powiedzieć, że znasz wszystkich, pilnują głównie własnych partykularnych interesów – samochód, dom, TV na pół ściany, no i wszelkie (pod presją młodego pokolenia) komputery, iPady, coraz bardziej wyszukane telefony, na których można grać godzinami, już nie tylko rozmawiać, "tekstować" itp. Właściwie wszyscy wokół z wyjątkami potwierdzającymi regułę, zajmują się drobnomieszczańskim dorobkiewiczostwem.

Ale nie ty. Był taki skecz jeszcze w zgrzebnym PRL-u, w którym doskonały Kobuszewski "podkreślał wężykiem" ówczesne skromne zachcianki – kafelki, duperelki, rurki, glazurki.

Przyznam się, że nie wiem, czy jesteś nawet posiadaczem "kieszonkowego" telefonu, bo podczas naszych spotkań nigdy takowego nie używałeś. Kulturalno-grzecznościowo może? Dobre-high class maniery?

Znamy się przez dużo więcej lat niż mają przeciętnie czytelnicy "Gońca" (fakt). Byliśmy razem w zuchach, byliśmy na Targach Poznańskich 1956, kiedy strzelano nam nad głowami, a po latach spotkaliśmy się w Kanadzie, ja nowo przybyły solidarnościowiec, ty osiadły tu i rozwijający działalność publicystyczną – a jak? – wydając periodyk "Słowo-Solidarność". Kiedy żelazne kurtyny zaczęły opadać, trafiłeś na Białoruś zgodnie ze słowami "Roty" – nie rzucim ziemi skąd nasz ród! Od tego czasu zrobił się z ciebie turysta, Olek-wędrowniczek. Wędrujesz autobusami, koleją, a często autostopem między Mińskiem, Warszawą, Wilnem, a kiedyś zapędziłeś się aż do Gruzji. Od czasu do czasu pojawiasz się też na torontońskim bruku osobiście, a co tydzień w gońcowych felietonach.

Od kiedy S. Tymiński, obecnie również felietonista "Gońca", omal nie wygrał wyborów na prezydenta Polski, twoja działalność przesunęła się w kierunku stricte politycznym. Zamarzyłeś sobie o stanowisku głowy państwa na Białorusi.

Ograł cię jednak Łukaszenka, czym oczywiście nie wzbudził twojej sympatii.

Nazwałeś go Kołchoźnikiem, krytykując jego rządy i przesuwając się z powrotem od polityki do publicystyki (politycznej oczywiście!).

Mając przyjemność bycia też czasem w "Gońcu" publikowanym i nawiązując do twojej twórczości, nazywałem cię naszym człowiekiem na Białorusi.

Jako taki, sądzę, masz w tym aspekcie ważne zadanie do spełnienia. Zapomnij o dawnych urazach, zakop topór wojenny i walcząc piórem, próbuj przekonać braci rodaków, a przez to i władze, że dotychczasowa polityka polska w stosunku do Mińska jest błędna. Popieranie tamtejszej opozycji, która nie ma żadnego znaczenia ani widoków na przejęcie władzy – jest nonsensowne i prowadzi donikąd. Łukaszenka ma problemy (a Kopacz ich nie ma?) i z pewnością powitałby chętnie bardziej życzliwy dla niego stosunek zachodniego sąsiada. Ale polscy politycy jak pijany płotu trzymają się tezy, że trzeba pomagać Ukrainie. A jacy Ukraińcy są, każdy widzi. Pisałeś już, jak zachowują się ich łemkowskie popłuczyny w Przemyskiem. A tu Bredzisław na wyścigi z ciotką Kopacz ślą pomoc finansową do Kijowa, tak jakby się w Polsce przelewało! Przekręciło ich tam czy jak, czy co?

Dedykujmy im (też przekręcone) przysłowie: "Nie pchaj palca, gdzie komu niemiło, nie rób drugiemu między drzwi!". Od początku byłem zwolennikiem PiS-u, ale jak zobaczyłem małego-wielkiego prezesa przemawiającego na Ukrainie spod pachy któregoś tam z Rusinów, to mi przeszło. Myślę, że tu jesteśmy zgodni? A teraz czytam, że Zbigniew Bujak, którego znam osobiście, chce organizować polskich ochotników do walki w Donbasie (?).

Zawołam: Zbyszku, czyś się szaleju najadł? Kiedyś razem lataliśmy nad Polską LOT-em i dyskutowali. Potem ukrywałeś się m.in. u mojej śp. siostry. Spacerowałeś z moim wilczurem. Dziwiło mnie, że nie zrobiłeś większej kariery po roku 1989. Teraz się już nie dziwię. Trzymałem cię za mądrzejszego.

Grafie Aleksandrze! Rób, co możesz, aby ten błędnie skierowany polityczny wektor odwrócić! Na Litwę, dopóki tam rządzi szowinistyczna durnota, na razie trzeba machnąć ręką. Ale próbujmy otwarcia na Białoruś.

Miecz w dłoń i siadaj na Pogoń! Wszak z Białorusi twój ród, a i żonę masz (i dzieci) Białorusinkę. Sam "Goniec" – nic mu nie ujmując – nie wystarczy.

Spróbuj publikatorów krajowych. Trudne to, ale mi się parę razy udało. Prezydentem w Mińsku już nie zostaniesz, nie te lata, ale dla obu swoich ojczyzn możesz sporo próbować zrobić. Bo jak nie ty, to kto? Siły przebicia i zapału nikt ci nie odmówi.

Ostojan
Toronto, luty 2015

PS Ale czapkę wojskową to ma Łukaszenka takich rozmiarów, że się w kadrze nie mieści! Jak koło młyńskie. Sorry, taka u nich moda.

Odpowiedź redakcji: Aleksander Pruszyński ostatnio przestał nadawać, mamy nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa.

•••

Szanowna Redakcjo!

Ze względu na pogarszający się wzrok (a nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy nie będę w stanie czytać książek i innych publikacji!) mam zamiar kupić elektroniczny book reader, lub inaczej e-book (nie tablet, gdyż w pozostałych przypadkach korzystam z komputera).

Niestety, zalew tego typu sprzętu na rynku jest bardzo duży i oczywiste, że każdy sprzedawca zachwala swój towar – im droższy, tym lepiej...!
Ponieważ nie mam doświadczenia, mogę łatwo popełnić kosztowny błąd, z tego też powodu poszukuję opinii zadowolonych klientów.

Jeżeli mają Państwo jakieś opinie czytelników (lub reklamodawców) odnośnie do dobrej jakości czytników (cena jest rzeczą wtórną, chociaż również istotną), to bardzo byłbym wdzięczny za te informacje na łamach Waszego tygodnika lub ewentualnie na mój adres internetowy.

Bardzo istotną sprawą jest, abym mógł czytać książki w języku polskim – wielkość ekranu im większa, tym lepsza.

PS Również wielu moich starszych znajomych ma podobne problemy, więc z zadowoleniem by przyjęli garść informacji w przedmiotowym temacie. Ja oczywiście podzielę się z nimi każdą użyteczną informacją!

Z pozdrowieniami,
Janusz Boroń
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Odpowiedź redakcji: Polecamy Kindle albo Amazon Kindle Voyage – trochę drogi, albo Amazon Kindle Paperwhite – nasza koleżanka z redakcji ma i jest zadowolona. Jeśli chce Pan coś ponadto, musi Pan zasięgnąć porady ekspertów i – jak to mówią – odrobić pracę domową – czyli poszperać w sieci w analizach i opiniach.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 30 styczeń 2015 23:40

Listy z nr. 5/2015

Moich słów kilka o premierze filmowej, na jakiej byłem w ostatnią niedzielę, 18 stycznia, w Polskim Centrum Kultury w Mississaudze.

"Nie o Mary Wagner" nie jest rzeczywiście filmem o tej niezwykłej dziewczynie, ale o naszym upadłym rodzaju ludzkim. Film, jak każdy film Grzegorza Brauna, jest świetny, chociaż tym razem jest to "świetność" bardzo bolesna, tragiczna. Pokazuje jak kawa na ławę, że tzw. aborcja to nic innego, tylko sekcja zwłok, ale dokonywana na żywym i bezbronnym człowieku, który ma zależnie od "okoliczności" kilka tygodni lub maksimum 9 miesięcy życia za sobą. Powstawanie i rodzenie się kolejnego życia dziecka jest największym cudem świata (czytaj Boga), jaki się dokonuje, albo jest rozrywane na kawałki i utylizowane.

Wszystko w imię prawa i pod jego ochroną, a wszelkie próby zapobieżenia tym strasznym decyzjom ojca i matki, bo to wspólna odpowiedzialność, nawet tak delikatne jak te stosowane przez Mary, są traktowane jako zakłócenie prawa, jako zakłócenie działalności gospodarczej tych katów i ich pomocników. Wliczam w nich również tych, co stanowią takie "prawo". Straszny ich los, bo kiedyś i oni staną przed Sądem Najwyższym.

Nie jestem dobrym mówcą, głos i ręce mi drżą, gdy zabieram głos publicznie, a szczególnie wtedy, gdy ktoś krzyknie, tak jak tego dnia – "nie na temat!".

To było na temat, proszę Pana.

A powiedziałem tylko to, że taki film powinien być pokazany w polskim Sejmie, gdzie prawo takie będzie znów kiedyś stanowione, oraz powinien być z obowiązku Kościoła pokazywany we wszystkich kościołach w Polsce – bo tam to MOŻE jeszcze by to przeszło, a tutaj w Kanadzie to już z pewnością nie. Kościół jest już za słaby, bo już dawno oddał swoje prerogatywy za cenę kolejnych srebrników. Judaszów ci u nas pod dostatkiem.

To jest walka na poziomie duchowym i bez pomocy zdrowego Kościoła jest z góry przegrana.

Na sali było sporo ludzi, ale tych, których temat najbardziej dotyczył, ludzi młodych, była malutka garstka. Może chociaż tutejsze polskie szkoły zechcą podjąć próbę pokazywania tego filmu w swoich starszych klasach?

Ograniczanie się do pokazywania tego strasznego obrazu tylko w kołach emerytów, a nie obrażając nikogo, tak to trochę wyglądało, pokazywanie go w celu przekonania przekonanych, jest też tragiczną pomyłką.

O to postulowałem, a dość dziwna dla mnie reakcja samego p. Brauna, który, odpowiadając, stwierdził coś takiego, że przeceniam możliwości oddziaływania filmu dokumentalnego na rzeczywistość – chyba że coś przekręciłem (czy ktoś to też tak odebrał?), żałuję, że się nie upewniłem – też była dla mnie dość smutna.

Liczyłem chociaż na obietnicę podjęcia takich prób w Polsce, ale z pewnością nie usłyszałem takich słów.

Po co zatem prowadzić taką działalność gospodarczą w formie kolejnych, naprawdę świetnych filmów, które niczego nie mogą zmienić?

Roman Dorna

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie Romanie, zamiast narzekać, że było mało młodych ludzi, trzeba było przyprowadzić własne dzieci. Zamiast narzekać, że reżyser nie robi tego czy owego, trzeba było samemu rozesłać film do posłów w Polsce (można go w Polsce nabyć bardzo tanio hurtem właśnie z myślą o rozdawaniu). Nic nie stoi na przeszkodzie, by Pan zainteresował szkoły pokazem, może jakiś gdzieś zorganizował. Słowem, wiele osób wie, co należy robić, a mało robi. Narzekać zawsze jest najłatwiej.

•••

Szanowny Panie Redaktorze!

W moim liście dotyczącym słabego przebijania się polskich filmów na światowe ekrany wyraziłem pogląd, że czegoś im brakuje. No bo przygniatane są z kretesem przez twórczość wiążącą się z Polską, ale przedstawiającą rzeczywistość tendencyjnie w krzywym zwierciadle.

W słusznym (oczywiście!) komentarzu do moich opinii Pan Redaktor jednak minął się z targetem, tak jak "Target" wziął rozbrat z Kanadą. Popularność międzynarodowa!

Oczywiście oglądam filmy G. Brauna, słuszne i ciekawe. Ale cieszyłoby mnie, gdyby nie pokazywano ich w Mississaudze polonusom, ale także – jak wspomniałem – na światowych ekranach. I żeby były też komentowane poza naszym środowiskiem*. Z tym się łączy też co innego.

Od lat, odkąd wybuchnęła wolność po upadku (albo zakamuflowaniu się) PRL-u, odzywają się głosy, żeby zaprzestać powtórek "Czterech pancernych i psa" czy "Stawki".

Prawdziwe losy pancerniaków z armii Berlinga były raczej opłakane. Dowodzone przez nieudolnych sowieckich oficerów czołgi topniały jak wiosenny śnieg. W tym samym czasie czołgi gen. Maczka wyzwalały Holandię. I co? Mamy udany serial o tym? A dzielny kpt. Klos z NKWD (?). "Nasz" człowiek w Abwehrze? Pełne zakłamanie. Ale oglądalność duża – i o to chodzi. Pisze się książki i robi filmy, żeby ludzie je oglądali, a nie do szuflady albo dla wąskiego grona lokalnych odbiorców tylko. Brak twórcom "rozmachu".

Dzisiaj mija 70 lat od dnia, kiedy pod Krakowem zostaliśmy wyzwoleni (bez jednego wystrzału – bo Niemcy uciekali z zamykającego się kotła) przez czerwonoarmistów. Nie było między nimi naszych pancernych niestety. Oni zostali potem do imentu wybici na Wale Pomorskim. Zastanawiające, czy to posyłanie ich na najtrudniejsze odcinki – pod kiepskim, niefachowym dowództwem – nie było działaniem celowym? Pewno było. Ale dzieci i wnuki tego tak nie zapamiętają, a szkoda. Może jeszcze się znajdą zdolni twórcy, którzy potrafią "przykuć" do TV parę pokoleń – albo (dlaczego nie?) zdobywać Oscary za prawdziwe historie. Oby.

Z poważaniem
Ostojan
Toronto, 17.01.2015

*Mamo – chwalą nas! Kto? Wy mnie, a ja was.

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie Janie, odpowiem krótko, w dystrybucji, jak w gospodarce, gorszy pieniądz wypiera dobry pieniądz, a dlaczego tak jest, niech Pan zapyta tych, co dystrybucję mają w rękach. I zamiast gadać farmazony, popatrzy na to, jakie filmy dofinansowywało w minionych latach warszawskie Ministerstwo Kultury, a jakim finansowania odmawiało. Film to narzędzie kreowania obrazu świata. Dlatego nie ma lekko, bo nie ma Polski. A raczej jest, tylko że nie nasza. Zapraszam też do włączenia się w pokazywanie filmów p. Brauna "nie tylko polonusom". Wiele z nich jest w wersji angielskiej i doskonale się do tego nadaje.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 24 styczeń 2015 13:53

Listy z nr. 4/2015

Wielce Szanowny Panie Redaktorze,

w ostatnim liście z ubiegłego roku, który w ten sylwestrowy dzień odniosłem na pocztę, wspomniałem o tym, iż w kolejnym, w Nowym Roku napiszę o istotnym wydarzeniu historycznym z 1945 r. Nie napisałem! Czas minął, a dziś już mamy Trzech Króli. Mamy już Trzech Króli znów jako oficjalne święto, które w latach okupacji sowieckiej zostało zniesione. Zniesiono wówczas i inne dni świąteczne i jeno Kościół traktował je jako dni świąteczne.

Stąd i ranga Trzech Króli obniżyła się, a wspominam o tym z tej racji, iż w Cieszanowie był zwyczaj, że w tym dniu też chodzili kolędnicy kolędować.

Przed wojną mówiono, że chodzą szczodrować. Na św. Szczepana kolędnicy kolędowali pod oknami domów, a do środka wchodzili już ci, którzy chodzili kolędować z gwiazdami czy szopkami. Ci zaś, którzy na Trzech Króli przychodzili szczodrować, wchodzili do mieszkań i śpiewali:

Szczodry wieczór,
święty wieczór,
panie gospodarzu my w ciebie.
Przysłał nas tu sam Pan Jezus
po kolędzie do ciebie.
Daj że ci Boże szczęścia i zdrowia
w tym domu.

Były jeszcze dalsze zwrotki, których treść, w zależności od tego, u kogo szczodrowano, zmienia się, ale zwyczaj ten zaczął zanikać pod koniec dwudziestolecia międzywojennego, gdy zaczęła się tu upowszechniać kolęda "Mędrcy świata". Nie bardzo mi się ona podobała, bo było mi ją ciężko śpiewać, a śpiewać to lubiłem od małego. "Mędrcy świata" zaczęli też być śpiewani przez kolędników na Trzech Króli niewchodzących do mieszkań, a pod oknami. Tak zanikło tu wpierw szczodrowanie, a później, w czas sowieckiej okupacji, zanikał tu też zwyczaj kolędowania. Gdy był u nas proboszczem ks. Zygmunt Zuchowski, wspomniałem mu o tym zwyczaju, by i na Trzech Króli chodzili kolędnicy kolędować, a wówczas tenże powiedział mi o tym, że u nich w Narolu, skąd pochodził, nie było takiego zwyczaju. Zdziwiłem się tym bardzo, gdyż Narol nie leży w dużej odległości od Cieszanowa, ale przy tej sposobności wymownie uzmysłowiłem sobie, jak różne są tradycje w poszczególnych parafiach, i stąd też uznałem za celowe, aby, mając na uwadze święto Trzech Króli, wspomnieć tu o tym, gdy znów na naszych oczach rozszerza się zwyczaj organizowania pochodów Trzech Króli w dużych aglomeracjach miejskich, co cieszy, a czy zwyczaj ten upowszechni się w mniejszych środowiskach, to czas pokaże. W ostatnich latach, ci co chodzili kolędować na Trzech Króli, zaczęli się przebierać na "trzech króli", ale w tym roku nikt już nie przyszedł kolędować.

Inna kwestia związana ze świętem Trzech Króli godna tu jest odnotowania, a tyczy szopki bożonarodzeniowej!

Szopka bożonarodzeniowa była u nas zawsze ustawiona w nawie bocznej kościoła od strony północnej. Stała przed ołtarzem, a zatem wchodząc do nawy, miało się przed sobą szopkę. Była niewielka. Pokryta była słomą, a w jej wnętrzu ustawione były figurki Matki Boskiej i św. Józefa, które z prawa i lewa stały przy żłóbku, w którym leżało Dzieciątko Jezus. Obok, na drugim planie, ustawiona była figurka wyobrażająca osła, a po przeciwnej stronie stajenki stał wół, a wszystkie te figurki ustawione były na sianie. Przed szopką zaś ustawione były figurki pasterzy. Był to widok pobudzający wyobraźnię dziecka i stąd to zawsze chętnie chodziłem z mamą do szopki, bo przy tej okazji wrzucałem jakiś grosik do umieszczonej przy niej skarbonki. Wyczekiwałem zawsze jednak na święto Trzech Króli, bo dopiero wówczas pojawiały się przed nią figurki przedstawiające owych trzech króli oraz Araba, który prowadził obładowanego darami wielbłąda.

Gdy w 1946 r. przybył do nas ze Lwowa ks. Józef Kłos, o którym Panu wspomniałem już wcześniej, to przywiózł ze sobą też i szopkę z kościoła Marii Magdaleny. Była znacznie większa od naszej tu i figurki były też dużo większe, ale, jak było swoistą tradycją, figury przedstawiające trzech króli oraz Araba z wielbłądem ustawiane były zawsze dopiero na święto Trzech Króli. Tak było zawsze, aż do momentu, gdy nasz skrawek archidiecezji lwowskiej, który ostał się po polskiej stronie, gdy w 1944 r. ustanowili Sowieci granicę swą od strony zachodniej bez mała jak biegła ona w 1939 r., a więc do 1992 r., gdy podczas reformy administracji kościelnej w Polsce, złączony on został z częścią diecezji lubelskiej i wszedł w skład diecezji zamojsko-lubaczowskiej, bo wówczas to zaczęli spływać na nasz teren księża wywodzący się z tradycji diecezji lubelskiej. Stąd to i do naszej parafii skierowani zostali tacy księża, którzy zaczęli nam tu zaszczepiać odmienne wzorce kulturowe, w tym i związane z urządzaniem bożonarodzeniowych szopek. Figurki przedstawiające trzech króli pojawiły się już podczas pasterki. Nie ma już figurki przedstawiającej Araba prowadzącego wielbłąda, a postawiono natomiast figurkę przedstawiającą słonia. Prysła więc tradycja kodowania u dzieci pojęcia święta Trzech Króli, ale na tym już poprzestanę, bo spraw większej wagi jest daleko więcej!

Kończąc, życzę Panu, Panie Redaktorze, oraz Pańskim współpracownikom wszelakiej pomyślności w tym Nowym 2015 Roku.

Stanisław Fr. Gajerski
Cieszanów, 6 stycznia 2015 r.

•••

Szanowny Panie,

nazywam się s. Idalia ze Zgromadzenia Sióstr Świętego Dominika. Prowadzę przedszkole w Piotrkowie, które obecnie znalazło się w kłopotach finansowych. Przed laty byłam przełożoną wspólnoty, w której była również Dorota S. Ponieważ pamiętam ją jako wspaniałego, dobrego człowieka, ośmieliłam się poprosić ją o pomoc. Odpowiedziała jednak, że obecnie nie ma wolnych środków. Od niej dostałam Pana adres i zachętę, żeby do Pana napisać.

Ośmielam się więc Pana prosić o pomoc, jeśli to możliwe. Chodzi o to, że do przedszkola przyjęłam dzieci z rodzin biednych, na początek zakupiłam dla nich książki i zabawki i teraz nie mogę wyjść z długu.

Środki, które wpływają na bieżąco, nie pokrywają długu. Dlatego z desperacją szukam ludzi, którzy mi pomogą. Przepraszam za śmiałość.

s. Idalia Krystyna Szoldra

www.dominikanki.edu.pl

•••

Pan Andrzej Kumor, redaktor naczelny i wydawca Goniec Inc. w GTA, Ontario, Kanada.

W związku ze zbliżającymi się wyborami, Panie Redaktorze, zwracam się z prośbą, aby zapytał Pan Władysława Lizonia MP Mississauga East-Cooksville oraz innych przedstawicieli Polonii w Kanadzie, jak to jest, że przedstawiciele Polonii amerykańskiej z rządem polskim wynegocjowali lepsze warunki – kontrakt emerytalny pomiędzy USA a Polską.

Otóż amerykańska emerytura do Polski przychodzi już po opodatkowaniu i nie podlega dodatkowym podatkom w Polsce. Natomiast emerytura wypracowana w Kanadzie jest opodatkowana w Kanadzie i w Polsce. No cóż, ja tu pewnie nic nowego w tym piśmie nie wniosę. Ale dlaczego rząd polski dzieli obywateli tego samego państwa, po powrocie z emigracji? Przecież Polonii się nie dzieli.

Sugeruję, aby nasi polscy MP posłowie w Kanadzie przejrzeli jeszcze raz kontrakt emerytalny. I na pewno bez szkody dla Kanady doszliby do wniosku, że bez własnych inwestycji, Polska nas, emerytów z Kanady, ekstra podatkuje.

Panie Redaktorze, proszę w swojej gazecie częściej poruszać temat emerytur. I byłbym bardzo wdzięczny, gdyby Pan MP Władysław Lizoń, nasz polski poseł w Kanadzie, zajął się naprawą tego, co nas boli.

Z poważaniem
Roman S.

Od redakcji: Zapytamy posła Lizonia.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 17 styczeń 2015 22:07

Listy z nr. 3/2015

Drodzy Państwo,

Chciałbym podzielić się z Państwem doświadczeniem, jakie miałem, kupując książki w największej internetowej księgarni polskiej Merlin.pl.

W dalszej części mojego listu opiszę swoje doświadczenie oraz podzielę się swoimi obserwacjami, z których wynika, że wszyscy klienci z Kanady zamawiający na Merlin.pl wybierający dostawę kurierską są wprowadzani w błąd i płacą więcej za dostawę.

W okresie świątecznym złożyłem dwa osobne zamówienia na książki i opłaciłem dostawę kurierską. Obie przesyłki wysłane były osobno i obie dotarły do mnie (Toronto) po 9 dniach roboczych, zamiast 2-4 dniach roboczych.

Postanowiłem sprawdzić, czy problem nie jest większy niż niesolidność dostawcy. Zainteresowałem się, jak realizowane są przesyłki do krajów spoza UE. Sprawdziłem dane monitorowania przesyłek itp. I okazało się, że przesyłki wg tej metody mają bardzo niewielkie lub żadne szanse dotarcia na czas.

Teraz wyjaśnię, dlaczego oferta jest nieuczciwa.

1. Przesyłka oferowana jako kurierska jest realizowana przez kuriera tylko w Polsce, po dotarciu do Kanady przesyłka jest dostarczana zwykłą pocztą. Z tej przyczyny niemożliwa jest dostawa w ciągu 2-4 dni, zwłaszcza do oddalonych miejscowości (Timmings czy Kenora). Profesjonalne firmy kurierskie mają inny czas dostawy w zależności od miejscowości.
Merlin.pl nie informuje klienta, że dostawa jest realizowana jako kurierska tylko na terenie Polski.

2. W ofercie nie ma wzmianki dotyczącej opóźnienia przesyłki przez czynności celne. Może to potrwać nawet kilka dni.
Merlin.pl nie informuje o tym klienta.

Napisałem list do działu obsługi klienta z prośbą o uzupełnienie informacji dotyczących dostawy, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Uważam, że ta oferta nie jest uczciwa wobec klientów z Kanady.
Posiadam dodatkowe informacje, jeśli będą potrzebne.

Wojciech Kurek
Toronto
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Od redakcji: To smutne, że tak duża księgarnia nie traktuje poważnie klientów z zagranicy, kto, jak kto, ale klient zagraniczny to przecież w stu procentach klient wysyłkowy... Radzimy zatem skorzystać z usług naszych miejscowych księgarń, które gotowe są sprowadzić z Polski każdą książkę.

•••

Co to znaczy – może ktoś to wytłumaczy?

Oto ukazał się nowy film wysokiej klasy, bo nawet pretendujący do Oscara. A imię jego (jej?) Ida. Brawo! O Polsce i nakręcony przez Polaka, a nie jakaś tam opowiastka o niemieckich antyfaszystach – "Nasi ojcowie, nasze matki".

Też dzieje się przecież w Polsce (na terenie okupowanej Polski). Niezły, interesujący – na ekranach Europy i USA popularny. Wzbudził emocje też film nasz narodowy – "Pokłosie". Polskę się ogląda, o Polsce się dyskutuje, to kraj ważny. A przecież ktoś kiedyś (z Zachodu oczywiście) pisał, że coś działo się w Polsce, czyli nigdzie! Że my to jakieś, przepraszam, Pernambuco. Wszak dumni zawsze jesteśmy, kiedy o nas się mówi. Bardzo czuli też jesteśmy na wszelkie krytyki. Ajaj – nie tak, bo co świat sobie o nas pomyśli!?

A co sobie może pomyśleć, oglądając na ten przykład te filmy, które wymieniłem? Ciekawe? Oczywiście i popularne też. Historyczne. Kto je obejrzy, to nabierze przekonania, że aha, tak to było. No bo kto jeszcze pamięta (oprócz mnie i Ola Pruszyńskiego cha, cha), jak naprawdę bywało. Czy rzeczywiście 99,9 proc. Niemców było antyfaszystami, a polscy partyzanci wysyłali Żydów na śmierć do "polskich" obozów koncentracyjnych? Czy rozprawiali się okrutnie (i chciwie) z tzw. sąsiadami Grossa? A co z pejsatym garbonosym NKWD i UB? O tym na światowej scenie dziwnie cicho.

Dziwnie? A czy któryś z naszych filmów pokazujących prawdę dwóch okupacji przebił się do kin Londynu czy Nowego Jorku? Troszkę, delikatnie złożoność tych lat pokazał "Popiół i diament". Byli dobrzy patrioci, ale zagubili się. Byli oddani sprawie komuniści polscy, ale ginęli z rąk rodaków.

Znany film.

Napoleon – a przecież nikt mu geniuszu nie odbierze, powiedział: do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Od siebie dodam, że lepiej by było też, gdyby zimy pod Moskwą nie były tak mroźne. Żeby film pokazał prawdę od naszej strony, musi spełniać trzy warunki: musi być ciekawy do oglądania nad Sekwaną, Tamizą czy Potomakiem, ciekawy dla tamtejszego widza i jeszcze raz ciekawy.

A takich filmów o tej tematyce (a właściwie żadnej) nasi filmowcy zrobić nie umieją. I na to rady nie ma. Żeby nie wpadki w kompleksy (a może powinni?), dodam, że to samo dotyczy polskich literatów. Gdzie są polskie, tłumaczone na wiele języków książki, które by polską rację stanu promowały?

No to o co ten płacz i krytyka? Nie umiemy tak dobrze pisać czy filmować jak ci, co "wstawiają banialuki". Ale one są ciekawe i to jest cała prawda-nieprawda. Knoty może się jakoś przebiją w Warszawie czy Krakowie, ale inni nie mają naszych sentymentów i knotów oglądać nie chcą.

Taka jest opinia moja.

Z poważaniem
Ostojan z High Parku
PS Oglądałem jeden po drugim amerykański film "Gladiator" i polski "Quo vadis". Rany boskie! Koniec cytatu.

Od redakcji: Szanowny Panie, wszystko ma swoją przyczynę, a czasem nawet praprzyczynę. Praprzyczynę opisanego przez Pana stanu rzeczy zdefiniował jakiś czas temu ówczesny minister spraw wewnętrznych warszawskiego rządu, stwierdzając na stronie, że Polska to ch..., d... i kamieni kupa. Dlatego w naszym oglądzie spraw powinniśmy wychodzić właśnie z tego założenia, wówczas to sprawy, wydawałoby się skomplikowane, ułożą się w proste związki przyczynowo-skutkowe. Jeśli zaś chodzi o stosunek jakości filmów polskich do zagranicznych, to została ona głęboko przeanalizowana przez Zdzisława Maklakiewicza na planie filmu "Rejs".
Przy okazji zapraszam na dobre polskie filmy dokumentalne Grzegorza Brauna w sali Centrum Kultury Polskiej im. Jana Pawła II 18 stycznia od godziny 10.30.

•••

BAL PINGWINÓW

Od kilku tygodni pojawia się w "GOŃCU" ogłoszenie o "Czarno-Białym Karnawale". Taką to nazwę nadano zabawie, która ma się odbyć w dniu 17.01.2015 w Polskim Centrum Kultury im. Jana Pawła II w Mississaudze pod auspicjami organizacji noszącej dumną nazwę "Funduszu Dziedzictwa Polek w Kanadzie".

Zachęcałabym Panie organizatorki zabawy do zmiany nazwy organizacji, patronującej czarno-białej zabawie, ze względu na brak zgodności z polską tradycją.

Zmiana nazwy na np. "Fundusz Dziedzictwa Opieki nad Pingwinami" byłaby tu jak najbardziej na miejscu, mogąc się jednocześnie przyczynić do lepszej ochrony i przedłużenia tego sympatycznego gatunku.

Polska tradycja celebruje karnawał, ten radosny dla chrześcijan okres w roku, odwołując się do pełnej palety kolorów. I nie ma tu mowy o odrzucaniu innych barw na rzecz czarno-białej.

W Ontario mieszka nas, Polek, dość dużo. I my Wszystkie, a nie tylko Panie organizatorki "Czarno-Białego Karnawału", jesteśmy dziedziczkami naszych polskich wartości i tradycji. Przeto nie widzę powodu, dla którego Panie organizatorki zabawy, o której wyżej, występując pod egidą "Funduszu Dziedzictwa Polek w Kanadzie", miałyby przywilej zmieniania i zubożania naszej polskiej tradycji. Dla im tylko wiadomego celu.

Tu należy też koniecznie przypomnieć znaczenie atrybutu gościnności w polskiej kulturze w myśl maksymy: "gość w dom Bóg w dom".

A zatem dyktowanie przez "Fundusz Dziedzictwa Polek w Kanadzie" gościom zaproszonym na zabawę i po uprzednim zainkasowaniu kwoty 55 dol. od osoby, w jakim stroju i kolorze mają się na niej stawić, jest co najmniej nietaktem, nie mającym NIC wspólnego z jakimkolwiek POLSKIM DZIEDZICTWEM.

Ewa Zawistowska, Toronto, 13.01.2015

Od redakcji: Szanowna Pani, ja natomiast na każdą piękną kobietę w "małej czarnej" patrzę z największą przyjemnością... – ak.

•••

Szanowni Państwo:

Poniżej znajdą Państwo informacje dotyczące odbudowy polskiego kościoła w Sydney w Nowej Szkocji. Zachęcamy Państwa do włączenia się w odbudowę tego jakże ważnego miejsca dla Polonii kanadyjskiej poprzez składanie dotacji.

Z poważaniem
Biuro ZG KPK

REBUILDING OF ST. MARY’S POLISH CHURCH (Roman Catholic)
WHITNEY PIER, NOVA SCOTIA

The only Polish church in Atlantic Canada. The only provincially designated historic site honouring Polish Nova Scotians.

On November 29, 2014, St. Mary’s Polish Church in Cape Breton – home to one of Canada’s oldest Polish communities -- was destroyed in a tragic fire. The beautiful church recently celebrated its 100th anniversary. It is home to Cape Bretoners of Polish heritage who have maintained their faith, language and culture over many generations.
The community was devastated by this loss. But thanks to the support of people from many backgrounds, many faiths, and all parts of the country the planning for rebuilding has begun.
If you would like to support this effort, essential to the long-term future of the Polish community in Atlantic Canada, contributions to the rebuilding can be directed to
Rebuilding Fund, St. Mary’s Polish Church, 21 Wesley St., Whitney
Pier, Nova Scotia, B1N 2M5.
Cheques can be made out to “St. Mary’s Polish Parish.” Please write on the cheque (i.e. in the memo line) “Designated to the Rebuilding of St. Mary’s Polish Church.”
We are grateful for your prayers and support.

Bóg zapłać! Dziękujemy serdecznie!

•••

List otwarty
Mariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do Życia

Pan Stephen Harper
Premier Kanady

Szanowny Panie!

Kanada od wielu lat cieszy się sympatią i szacunkiem Polaków. Przez dziesięciolecia Kanada była dla nas symbolem wolności i praworządności.
Z ogromnym zdziwieniem przyjęliśmy wiadomość, że Mary Wagner, obywatelka Kanady, spędziła 2 lata w więzieniu dlatego, że weszła do kliniki aborcyjnej z białą różą i proponowała obecnym tam kobietom pomoc.

Uwięzienie Mary Wagner nie było dziełem przypadku czy nieporozumienia. Sąd kanadyjski uznał, że Mary Wagner naruszyła prawo, ograniczając swobodę prowadzenia działalności gospodarczej przez klinikę aborcyjną.

Sytuacja, w której zabijanie dzieci nazywa się działalnością gospodarczą, a osoby starające się ratować niewinne dzieci, traktuje się jak przestępców, przypomina nam czasy terroru komunistycznego w Polsce, kiedy ludzi upominających się o podstawowe prawa człowieka, prześladowano na najrozmaitsze sposoby. Wielu z nich latami przetrzymywano w więzieniach, na podstawie wyroków sądów, wydanych na podstawie nieludzkich praw.

Policyjne represje wobec Mary Wagner trwają. Dzisiaj znowu Mary przebywa w więzieniu, dlatego że próbuje ratować dzieci i pomagać matkom.

Panie Premierze! Jest Pan przywódcą partii posiadającej większość w Parlamencie Kanady. Może Pan podjąć działania, aby zabijanie bezbronnych dzieci przestało być dopuszczalne. 200 lat temu niewolnicy z Afryki byli traktowani przez brytyjskie prawo jak rzeczy. Dzięki wieloletnim staraniom Williama Wilberforce'a brytyjskie prawo dostrzegło w niewolnikach ludzi. Od Pana zależy, czy prawo kanadyjskie dostrzeże ludzi w mordowanych przed narodzeniem dzieciach.

Apelujemy do Pana o podjęcie kroków o natychmiastowe uwolnienie Mary Wagner, która, wspólnie z Lindą Gibbons, dźwiga dziś na swoich barkach honor Kanady.

Panie Premierze! Historia zapisze Pańskie działania. Mamy nadzieję, że będzie Pan wymieniany obok Abrahama Lincolna wśród tych, którzy ujęli się za ludźmi, pozbawionymi wszelkich praw.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 10 styczeń 2015 14:24

Listy z nr. 2/2015

Szanowny Panie Redaktorze,

Różne teksty pojawiają się w Pańskim piśmie, ale dotąd nie było okazji czytać nowego trendu: homo sovieticus próbuje udowadniać, że w Polsce ma miejsce jakaś "cocacolizacja".

Niestety, ten homo sovieticus nie jest bynajmniej przypadkiem odosobnionym.

Niejaki Piskorski najpierw był. Pojechał on na Ukrainę udzielać wywiadów putinowskim mediom, że tak, Polacy w większości są zwolennikami Putina. Po tym incydencie myślałby ktoś, że to koniec. Bynajmniej. On teraz bryluje w mediach, twierdząc, że zakłada nową partię prawicową.

Nie wiem, na czym ma ta prawicowość polegać? Pewnie na tym, że po prawej stronie jest Rosja, a więc to jest teraz prawica, chociaż od zawsze stamtąd szła cały czas lewackość. No przecież farbowany lis z KGB teraz buduje na wschodzie kapitalizm, tyle że alternatywny kapitalizm. Ta alternatywność polega na tym, że samych swoich się popiera, podczas gdy obcych (czytaj Chodorowski) się zamyka albo częstuje herbatką z wkładką "polonijną".

Niech ten homo sovieticus wyjaśni nam wszystkim, dlaczego Putin dotąd nie oddał wraku i czarnych skrzynek? Niech wyjaśni, dlaczego dotąd ten hitlerek nie wycofał się z aneksji Krymu? Niech ten moskal też wyjaśni, dlaczego nie respektuje traktatu podpisanego przez Rosję o rozbrojeniu Ukrainy w zamian za obiecaną terytorialną integralność?

Mam cichą nadzieję, że podobne paszkwile przeciwko Polsce nie pojawią się więcej w Pańskim piśmie, bo uznam je wówczas za prokremlowską gadzinówkę.

Pozdrawiam
S.

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, jakie paszkwile, jakie gadzinówki... Zamiast emocjonalnie reagować, niech Pan usiądzie na zydelku i spokojnie pomyśli, gdzie jest polski interes narodowy. I niech Pan nie odsądza od czci i wiary ludzi, którzy właśnie ten interes usiłują zdefiniować.

Opublikowano w Poczta Gońca
niedziela, 04 styczeń 2015 01:39

Listy z nr. 1/2015

Drogi "Gońcu"

Chyba macie niewiele skarg, szczególnie z działu Towarzysko-Matrymonialnego, a może moja jest pierwsza.

W zasadzie pierwszy raz od wielu lat odpowiedziałem na ogłoszenia pań w kilku zdaniach, że jestem zainteresowany bliższym poznaniem, a otrzymałem obraźliwy list, który popsuł mi tak wspaniałe Święta. Chciałem zaznaczyć, że w życiu tej pani nie poznałem osobiście, wcale nie piję alkoholu, nie palę, odpisując na ogłoszenia pań z nikim się nie kontaktowałem, a otrzymałem obraźliwy list. Proszę o ostrzeżenie tej osoby, że napisałem skargę do "Gońca" i że jej odpowiedź jest obraźliwa i obniża autorytet popularnego czasopisma. Ogłoszenia towarzysko-matrymonialne są bezpłatne i nie powinny być wykorzystywane do obrażania niewinnych ludzi, jak na przykład mnie. Pani, która miała osobistą nieprzyjemną historię z panem Stefciem, nie powinna traktować wszystkich mężczyzn jak Stefcia.

Jeszcze raz podkreślam, że nigdy tej pani z Toronto nie widziałem na własne oczy, (...) a taki obraźliwy list napisała. (...)

Z pozdrowieniem

Imię i nazwisko do wiadomości redakcji

Od redakcji: Szanowny Panie szczęśliwego Nowego Roku! Nie sądzimy jednak, by nasz autorytet obniżała gburowatość osób zamieszczających ogłoszenia drobne. Ponadto może były to słowa wypowiedziane żartobliwie, bez złych intencji. Proszę spojrzeć na świat od tej strony – red.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 19 grudzień 2014 15:47

List z Polski

Wielce Szanowny Panie Redaktorze, nareszcie zmobilizowałem się do tego, aby napisać do Pana, bo we wtorek otrzymałem już 48. numer redagowanego przez Pana tygodnika, a obiecywałem sobie, że napiszę wcześniej. 

Trudno! Brak mi i sił, i czasu, aby usiąść w nocy do maszyny i spokojnie pisać, a obiecywałem sobie, że o wielu sprawach do Pana napiszę, ale wspomnę jedynie, że już we wtorek, 25 listopada, spadł i u nas pierwszy śnieg, acz w innych rejonach kraju opady śniegu zapowiadano już znacznie wcześniej. Mało tego, gdyż znaczne opady śniegu na Waszej półkuli odczuwali już mieszkańcy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, o czym informowały nasze środki masowego przekazu. Ten pierwszy u nas śnieg z miejsca topił się na asfalcie i na chodnikach. W następnych dniach dokładało go, a ponieważ zaczął wiać północno-wschodni mroźny wiatr, stąd to resztki jego dostrzec jeszcze można było i wczoraj, ale wczoraj już wiatr ustał. Zrobiło się cieplej i dzięki temu mogłem jakoś wyjść z domu, nie obawiając się, iż dokuczy i mnie, bo zaczęły się kłopoty ludności z gardłami, co i ja odczułem, ale jakoś, dzięki Bogu, poradziłem sobie z tym i nie narzekałem, bo stoję na stanowisku, iż zimą mają być dobre mrozy, by wszelkie bakterie mróz wymroził, a latem winniśmy się dobrze wygrzać, by być zdrowym.

Dziś, w dzień, ma wiać południowo-wschodni wiatr, a jakie będą tego następstwa, zobaczymy. Na pewno tę zmianę pogody odczują tam na wschodniej Ukrainie, gdzie spokoju nadal nie ma i nie zanosi się wcale na to, iż szybko zapanuje tam spokój. W niedzielę mają tam odbywać się wybory samorządowe.

My takowe wybory mamy już za sobą! Za sobą mamy akcje przedwyborcze, o których zamierzałem napisać wcześniej Panu, uroczystości związane z Dniem Niepodległości, jaka i tu odbyła się, w ramach której odsłonięty i poświęcony został pomnik upamiętniający ofiary II wojny światowej z terenu miasta i gminy Cieszanów i wydana została praca Tomasza Roga ("Gmina Cieszanów i jej mieszkańcy w latach 1939–1947", Cieszanów 2014), która godna jest szerszej uwagi nie tylko społeczności polskiej tu, w kraju, ale i tam, na obczyźnie. Mało tego! Godna jest ona szerszej uwagi społeczności ukraińskiej i żydowskiej, bo przed wojną wszystkie te trzy nacje zamieszkiwały tak Cieszanów, jak i jego okolice, ale podczas wojny losy ich zostały mocno splątane i do dziś trudno je jednoznacznie określić i wyłożyć, i te to czasy nie tylko mam za sobą, ale i mocno one wpisane zostały i w mój życiorys, i z trudem przychodzi mi do dziś rozwiązywanie pewnych problemów, które od lat zaprzątały mą uwagę, bo łatwe one nie są i zaprzątają uwagę innych, w tym i ludzi młodych. I stąd to sporo nowych, które umiejętnie podsycają wrogowie Polski tak zewnętrzni, jak i wewnętrzni, bo takowych, jak i przed wojną, jest u nas poro i trudno ich niejednokrotnie rozszyfrować.

Uważam za celowe wspomnieć tu Panu o tym, iż w tym dopiero tygodniu, po długich latach poszukiwań, udało mi się dzięki Tomaszowi Rogowi mieć w ręce pracę doc. dr Łucji Charewiczowej poświęconą ukraińskiemu ruchowi kobiecemu okresu międzywojennego, bo wszystkie jej prace nie były mi obce, aż do tej, acz wiedziałem, że takiej problematyce też poświęciła swą uwagę. Problem jednak w tym, iż ukazała się ona nie pod jej imieniem i nazwiskiem, a pod nazwiskiem i inicjałem imienia jej matki, co dla nieobznajomionych bliżej z tym może się okazać przydatne, bo dane wyzierające z jej kart godne są szczególniejszej uwagi i dziś, gdy z trudem wypada nam rozwiązywać różnorodne kwestie tyczące polsko-ukraińskich stosunków w okresie międzywojennym. Tytuł wspomnianej pracy brzmi następująco: "Ukraiński ruch kobiecy", a ukazała się ona we Lwowie w 1937 r. i na pewno nie jest do niej łatwo u nas dziś dotrzeć.

Będę już kończył, acz miałem zamiar napisać tu Panu o tradycjach związanych z wieczorem św. Mikołaja, a w szczególniejszym stopniu o wieczorze św. Mikołaja, w tym i o przyjściu w 1943 r. w tym dniu do Cieszanowa partyzantów polskich, bo godne są one szczególniejszej uwagi ze względu na następstwa tego faktu, ale tę kwestię odłożyć muszę "na później", acz "na później" kwestię tę odkładałem przez wiele lat. Dziś jednak, z uwagi na wspomnienie św. Barbary, które to imię nosiła ma siostra, a która, acz znacznie ode mnie młodsza, od lat spoczywa na tutejszym cmentarzu, będę się starał, jeśli pogoda mi na to pozwoli, na jej grobie i na grobie naszych rodziców zapalić światła, a jeśli nie będę mógł, to przynajmniej postaram się wyjść na Mszę św. do kościoła wieczorem i zapalić światło przy krzyżu misyjnym, który stoi przy kościele, w jej intencji. Nadto muszę też w dzień spotkać się nareszcie ze znajomym i poprosić go, aby złożył mi na komputerze tekst życzeń świątecznych i noworocznych, bo to już pora rozsyłać takowe do bliskich i znajomych. Bacząc na to, iż święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok zbliżają nam się, stąd to nakleję tu dziś na kopercie jeno znaczek, który Poczta Polska wydała znacznie wcześniej z okazji tych świąt, a "oficjalne" życzenia wyślę później.

Marginesowo wspomnę Panu jeszcze o tym, bo może to zainteresuje potomków Kresowiaków, iż Poczta Polska w przeddzień Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny wprowadziła do obiegu nowe znaczki z serii pt. "Madonny Kresowe". Są to bardzo ładne znaczki i dla filatelistów godne szczególniejszej uwagi, które już od dawna posiadam dzięki uprzejmości Tadeusza. Tadeusz Kukiz jest lekarzem medycyny i mym rówieśnikiem, z którym od lat utrzymuję kontakty, a który z uwagi na swe kresowe pochodzenie, żywo interesował się losami tych ziem, w tym i losami obrazów Matki Boskiej, które znajdowały się w tamtejszych kościołach, a które po 1944 r., gdy ludność polska musiała te ziemie opuszczać, w znacznej mierze w ukryciu przywoziła do Polski. Wiadomości na ten temat zdobywał w niezwykle trudnych warunkach, w czas tzw. PRL-u, czyli sowieckiej u nas okupacji, a jakie trudności napotykał, mam po części nieco szersze rozeznanie, gdyż swego czasu usiłowałem zdobyć nieco bliższe dane na temat jednego z obrazów, który umieszczony został w jednym z kościółków pod Przemyślem. Następstwem zachodów badawczych Tadeusza Kukiza były liczne publikacje zamieszczane w różnych czasopismach, ale nade wszystko kilka jego publikacji, które ukazały się już odrębnie, a poświęcone były w całości Madonnom Kresowym, i stąd to otrzymał on znacznie wcześniej te znaczki od ich projektantki, a otrzymawszy, kilka z nich mi odstąpił, co sobie wielce ceniłem i do dziś fakt ten cenię.

Nadmienię tu jeszcze Panu o tym, iż o serii wspomnianych znaczków pocztowych pt. "Madonny Kresowe" nieco więcej napisał Andrzej Żarczyński z Łodzi, a artykuł jego zamieszczony został na łamach najnowszego numeru "Wołanie z Wołynia", który 25 listopada otrzymałem. Czasopismo to (za wrzesień i październik nr 5/120/) zamieściło wspomniany artykuł na s. 21-25, a z jego tekstu wyzierają sylwetki czterech wyemitowanych znaczków. Tekst artykułu opatrzony został przypisami, w których ani słowem nie wspomniano o badaniach Tadeusza Kukiza. Andrzej Żarczyński, pisząc na str. 25 o wyemitowanym w 2004 r. znaczku z serii "Sanktuaria Maryjne", o obrazie Matki Boskiej Łaskawej mylnie podał, że obraz ten, po przywiezieniu go do Polski, umieszczony został w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Lubaczowie, który wówczas pełnił rolę prokatedry, a dziś dopiero pełni rolę konkatedry. Mało tego! Nie jest to oryginał, bo oryginał zdeponowany został na Wawelu, a z dwu jego kopii jedna znajduje się w Lubaczowie, a drugą umieszczono w arcykatedrze lwowskiej, czego autor artykułu świadom nie jest, ale nie tylko on o tym nie wie!

Wszystkiego najlepszego!
Wszystkiego najlepszego Panu, Panie Redaktorze, oraz Pańskim Współpracownikom życzę

Stanisław Fr. Gajerski
Cieszanów, 4 grudnia 2014

Opublikowano w Poczta Gońca
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.