farolwebad1

A+ A A-

Pod szczęśliwą gwiazdą - wspomnienia z mojego życia (1)

Oceń ten artykuł
(7 głosów)

     Szanowni Państwo, rozpoczynamy druk nigdy niepublikowanych wspomnień Stanisława Zaborowskiego herbu Drzymała, Poznaniaka, trzeźwo patrzącego na życie Polaka, nieletniego ochotnika w Powstaniu Wielkopolskim (12. Pułk Strzelców Wielkopolskich) i wojnie bolszewickiej (1. Pułk Ułanów Wielkopolskich), żołnierza września1939 (obrona Warszawy), uczestnika Powstania Warszawskiego.

    Ojciec mój, autor wspomnień, urodził się w1903 r. na wsi w zaborze pruskim, w rodzinie szlacheckiej (herbu Grzymała), od paru pokoleń już nie ziemiańskiej. Ojciec jego, czyli mój Dziadek, był rzutkim biznesmenem, który znakomicie prowadził interesy, i to w różnych dziedzinach, od kopalni rudy do handlu i hotelarstwa. Stanisław nie odziedziczył po ojcu zamiłowania czy smykałki do biznesu. Zarażony w gimnazjum miłością do starożytnej kultury Grecji i Rzymu, poszedł na filologię klasyczną w polskim już Poznaniu i, po dyplomie, uczył przez kilka lat łaciny i greki w różnych gimnazjach. Jednak, pod namową Dziadka, uwieńczył swoją edukację dyplomem bardziej praktycznym: magistra świeżo powstałej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

    Patrzył na świat dookoła trzeźwym okiem. Jego świat nie był światem poety czy romantycznego podróżnika, jakimś światem pełnym niespodzianek i tajemnic. Jego świat to świat poznawalny, który, w dodatku, można kształtować. Cechowały go umiejętność chłodnej obserwacji i realizm, ale również optymizm i wiara w siebie. Był przekonany, że wszystko musi mu się udać, nie w sposób nadprzyrodzony, ale dzięki jego intuicji, energii i pracy. Życie nie zaprzeczyło tej jego wierze.

    Był patriotą. W szkole pruskiej działał w konspiracji uczniowskiej. Brał udział we wszystkich konfliktach zbrojnych odradzającej się Polski: nieletni ochotnik w Powstaniu Wielkopolskim (12. Pułk Strzelców Wielkopolskich) i wojnie bolszewickiej (1. Pułk Ułanów Wielkopolskich), żołnierz września1939 (obrona Warszawy), uczestnik Powstania Warszawskiego. Była to rzecz naturalna w jego rodzinie, nie uważał się za bohatera. Wojska z resztą nie lubił.

    Rodzinę założył z rozmachem – miał sześcioro dzieci, z których pięcioro żyje jeszcze, w Polsce i w Ameryce Północnej. Myślę, że liczna rodzina, choć kochał nas bardzo, to też był, do pewnego stopnia, gest patriotyczny – dwoje z nas urodziło się w czasie wojny i podczas ewakuacji Bielan w sierpniu 1944 roku, Matka nasza wraz z kochaną gosposią pchały dwa wózki z niemowlętami, a obok maszerowało dwoje trochę starszych, idąc w nieznane, podczas gdy on, wtedy na bombardowanej Starówce, a potem w niewoli w Niemczech, ani przez chwilę nie zwątpił, że wszyscy przeżyjemy. To był więcej optymizm niż realizm, ale stało się tak, jak wierzył, że się stać musi.

    Poza epizodami wojennymi, całe życie pracował w przedsiębiorstwach i instytucjach państwowych, najpierw jako nauczyciel, potem ekonomista i menedżer. Dyplom SGH okazał się świetną trampoliną do kariery. W parę lat po studiach był już wyższym urzędnikiem warszawskiego Magistratu, z perspektywą dalszych awansów. Pozostał na swoim stanowisku nawet w czasie okupacji. Po wojnie i kilkuletnim zaszyciu się na wielkopolskiej prowincji w  obawie przed nową władzą (od 1945 do 1949 był administratorem majątku Gościejew pod Koźminem, przeznaczonego do parcelacji w ramach reformy rolnej), odnaleziony i ściągnięty do Warszawy przez przedwojennych kolegów, kontynuował swoją służbę.

    Był Poznaniakiem, z urodzenia i z przekonania: ambitny, odpowiedzialny za siebie i innych, pracowity, uczciwy, skuteczny w działaniu, rzeczowy i rozsądny, a przy tym towarzyski i szarmancki – wszystkie jego sekretarki kochały się w nim, poczem zostawały przyjaciółkami mojej matki i naszymi "ciotkami". Zawsze tę swoją poznańskość podkreślał. Mówił płynnie po niemiecku językiem literackim, znał Niemców i nie bał się ich. Wiedział, czego się można po nich spodziewać, tak złego jak i dobrego. W czasie okupacji dawał sobie z nimi radę jako pracownik warszawskiego magistratu i, po Powstaniu, jako jeniec na robotach w Niemczech. Zawsze wychodził cało z sytuacji nieraz dramatycznych.

    W 1956 roku, po wygranym konkursie (chyba jedyny taki przypadek w historii tej uczelni), objął stanowisko naczelnego dyrektora Politechniki Warszawskiej: 3000 ludzi (nie licząc pracowników naukowych), 20.000 studentów, kilkadziesiąt budynków po całej Polsce.  Był pierwszym, który wytrwał na tym posterunku dłużej niż rok.

    Po 12 latach, w 1968, za pomoc strajkującym studentom, został usunięty. Myślę, że w ten niezamierzony sposób komuna uratowała mu życie, bo miał już na koncie kilka ataków serca. Wtedy to właśnie, niemal z przysłowiowym kijem wędrownika (bo często piechotą), "ruszył w Polskę", a ściślej, w Poznańskie. Przez szereg lat odwiedzał dawne strony, odświeżył kontakty rodzinne, grzebał w prywatnych albumach, księgach parafialnych i bibliotekach. W zimie pisał. Tak powstały dwa większe dzieła: "Wspomnienia" (600 stron) i "Historia rodu Zaborowskich herbu Grzymała" (150 stron) oraz kilka esejów historycznych. Aktywny aż do śmierci, zmarł w Warszawie w 1985 roku. Spoczywa w grobie rodzinnym na Powązkach.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.