farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (4)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Ta nowa sytuacja oznaczała dla polskich komunistów koniec ich zewnętrznego podtrzymywania u władzy. A więc oznaczała konieczność samodzielnego stanięcia komunistycznej władzy twarzą w twarz z polskim społeczeństwem i to w obliczu postępującego bankructwa polskiej gospodarki. Trawestując brytyjskiego historyka Normana Daviesa, można powiedzieć, iż historia komunistycznej Polski to nadzwyczajnie prosta opowieść o tym, jak Związek Sowiecki przekazał władzę w Polsce Ludowej w ręce swych komunistycznych protegowanych, utrzymywał ich na stanowiskach, a w końcu zrezygnował z dalszego ich utrzymywania, gdyż sam wpadł w poważne kłopoty gospodarcze.

Ale rozpad polskiego komunizmu zaczął się tak naprawdę latem i jesienią 1980 roku. Przerzucanie skutków ekonomicznych, niewydolnej i zadłużonej do niewypłacalności komunistycznej gospodarki na większość społeczeństwa poprzez obniżenie poziomu konsumpcji, skończyło się latem i jesienią 1980 roku rozlewającą się falą strajków i protestów robotniczych. Masowość strajków i protestów umożliwiła utworzenie pracowniczego ruchu społecznego w formie niezależnego od komunistów związku zawodowego "Solidarność". Jego wymuszona wielką skalą strajków i protestów legalizacja otworzyła, w okresie od września 1980 roku do grudnia 1981 roku, pole konfrontacji politycznej i społecznej pomiędzy komunistyczną biurokracją totalitarną a pracowniczym w istocie ruchem społecznym, o charakterze pokojowej rewolucji społecznej.

Tę rewolucję "Solidarności" nazwano "samoograniczającą się" rewolucją. Najważniejszym powodem tego samoograniczania się była dość powszechna obawa przed interwencją militarną Związku Sowieckiego, na podobieństwo węgierskiej z 1956 roku i czechosłowackiej z 1968 roku.

Wprowadzenie 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego i policyjno-militarne rozbicie przez komunistów tego niezależnego od niej społecznego ruchu pracowniczego "Solidarności", a w latach następnych jego zwalczanie metodami polityczno-administracyjnymi i policyjnymi, było obroną panowania klasowego totalitarnej biurokracji komunistycznej.

Stan wojenny nie miał nic wspólnego z "wyborem mniejszego zła" wobec "większego zła", czyli militarnej inwazji wojsk sowieckich. Związek Sowiecki nie zamierzał interweniować zbrojnie w Polsce, o czym władze komunistycznej Polski wiedziały. "Nie wiem – pisze Bukowski na podstawie analizy tajnych dokumentów sowieckich – czy wszystkie dokumenty Biura Politycznego (KC KPZR – WB) zostały opublikowane w Polsce, lecz te, które leżą przede mną, nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości: Moskwa nie przygotowywała żadnej inwazji, Jaruzelski zaś świetnie o tym wiedział.

Co więcej, nie dowierzając zbytnio armii polskiej, p o d k o n i e c 1981 r o k u s a m w i e l o k r o t n i e p r o s i ł o w p r o w a d z e n i e w o j s k s o w i e c k i c h , l e c z o t r z y m a ł z K r e m l a s t a n o w c z ą o d m o w ę. A »stan wojenny« wprowadził, dopiero gdy się przekonał, że »pomocy wojskowej« z Moskwy nie dostanie".

"Do sterroryzowania narodu – podsumowuje Bohdan Urbankowski – władze rzuciły 70 tys. żołnierzy, 30 tys. funkcjonariuszy MSW i SB, wsparcie dawało 1750 czołgów, 1400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych piechoty, 9000 samochodów oraz kilka eskadr helikopterów i samolotów transportowych. W pierwszym okresie do 1983 roku zamordowano co najmniej 59 działaczy opozycji i związków zawodowych, w większości przypadków sprawców nie udało się ustalić. 14 osób zostało zastrzelonych, 3 zabiły rzucone przez ZOMO petardy, większość ofiar została zakatowana przez ZOMO i milicję – w aresztach, więzieniach i podczas manifestacji. W obozach internowania znalazło się 9736 działaczy".

Skrytobójcze mordy komunistycznych służb specjalnych, z najbardziej głośnym torturowaniem i zamordowaniem ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 roku, trwały nawet w roku 1989, gdy zamordowano kapelana Rodzin Katyńskich ks. Stefana Niedzielaka, kapelana Konfederacji Polski Niepodległej w Białymstoku ks. Stanisława Suchowolca i związanego z KPN ks. Sylwestra Zycha.

Komuniści nie byli jednak już w stanie odwrócić głębokich przemian społecznych rewolucji "Solidarności" lat 1980–1981 i ponownie zastraszyć i podporządkować sobie większość polskiego społeczeństwa. W okresie tej rewolucji doszło do głębokich przemian stosunków społecznych, dzięki procesom społecznego podmiotowania i tworzenia więzi społecznych oraz odrębnych tożsamości społecznych w przemysłowej klasie robotniczej i innych klasach pracowniczych oraz klasie chłopskiej.

I choć represje policyjne i polityczne lat 80. zasadniczo wtórnie silnie zatomizowały i rozbiły te więzi środowiskowej, pracowniczej i narodowej solidarności, prowadząc do stanu społecznej apatii oraz poczucia bezsensu i lęku o przyszłość, to komunistom już nie udało się odtworzyć podległości społecznej tych klas, które stworzyły "ponuro milczącą" większość końca lat 80.

Od końca lat 70. utrzymywałem, wraz z grupą moich przyjaciół i znajomych ze Śląska, regularny kontakt z prof. Józefem Balcerkiem z Warszawy. Był naszym guru w sprawach gospodarczych, ale i politycznych. Profesor był ekonomistą i socjologiem. Pracował w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, a specjalizował się w problematyce rozwoju i niedorozwoju krajów Trzeciego Świata. Przez cały okres lat 80., również w stanie wojennym, prof. Balcerek przyjeżdżał regularnie na odbywane co jakiś czas seminaria, organizowane przez tyską grupę podziemnej "Solidarności" mojej ówczesnej koleżanki Mirosławy Błaszczak-Wacławik i jej męża. Przedmiotem tych seminariów była oczywiście analiza sytuacji politycznej i gospodarczej Polski oraz poszukiwanie rozwiązań po upadku komunizmu. A co do jego upadku, nie mieliśmy złudzeń.

Ja sam zaś wyjaśniałem współczesny mi świat teorią rozwoju zależnego Andre Gundre Franka, teorią zależnego kapitalizmu peryferyjnego Samira Amina i wreszcie teorią systemu światowego Immanuela Wallersteina. Profesor, jako francusko- i anglojęzyczny naukowiec, znakomicie znał teorię Wallersteina, który był w komunistycznej Polsce na cenzurowanym. A to dlatego, iż Wallerstein uważał, że tzw. obóz socjalistyczny ze Związkiem Sowieckim na czele, to tylko autonomiczny fragment kapitalistycznych półperyferii.

I ten punkt widzenia był zasadniczo również jego ujmowaniem komunizmu sowieckiego.

Sam prof. Balcerek definiował "obóz komunistyczny" i "blok radziecki" jako formę specyficznego kapitalizmu zależnego, czyli jako specyficzną formę Trzeciego Świata. A o jego specyfice stanowiła nowa klasa totalitarnej biurokracji. Stąd używał pojęcia "kapitalizm biurokratyczno-zależny". Nie traktował imperium sowieckiego jako alternatywnego wobec kapitalizmu świata, gdyż jego zdaniem kraje "obozu komunistycznego" nie były zdolne do stworzenia własnego, międzynarodowego podziału pracy. Więc tak naprawdę funkcjonowały w sposób zależny, choć autonomiczny w światowym systemie kapitalistycznym. I to przede wszystkim jako eksporterzy energii i surowców, na czele z ZSRS.

W naszych dyskusjach poszukiwaliśmy "trzeciej drogi", a punktem wyjścia była encyklika Jana Pawła II "Laborem exercens", z jego tezą o prymacie pracy przed kapitałem i twierdzeniem, iż nie należy utożsamiać upaństwowienia własności z jej uspołecznieniem. Sam prof. Balcerek opowiadał się za rozbudowanym pionowo i poziomo samorządem pracowniczym. Opowiadał się za ogólnonarodowym systemem samorządowym w kluczowych działach gospodarki. Uważał ten system za formę autentycznego uwłaszczenia pracowników. Niezależnie wszakże od różnic zdań między nami, nie ulegało dla nas wątpliwości, że kluczowe działy gospodarki muszą pozostać w polskich rękach, a wszystkim formom polskiej własności należy zapewnić równe szanse rozwoju ekonomicznego.

Nie ulegało dla nas też wątpliwości, że tylko suwerenna narodowo polityka gospodarcza państwa polskiego może zapewnić stabilny rozwój gospodarczy.

I nie ulegało dla nas wątpliwości, że o suwerenności gospodarczej państwa zadecyduje pracownicza kontrola oraz pracownicza i obywatelska partycypacja we władzy i własności gospodarczej.

W lipcu 1986 roku Gorbaczow na posiedzeniu kierownictwa sowieckiej partii komunistycznej, mówiąc o państwach Europy Środkowo-wschodniej, oświadczył wprost, że dłużej "nie można brać ich na swój kark. Główny powód – to gospodarka."

Opowieści polskich komunistów i postkomunistów o ich samodzielnej roli w kompromisie z postsolidarnościową opozycją należy między bajki włożyć.

Gdyby się nie podporządkowali decyzji Kremla o rozwiązaniu obozu socjalistycznego, to skończyliby być może jak rumuński dyktator komunistyczny Nicolae Ceausescu, bezwzględnie rozstrzelany z kałasznikowa wraz z żoną, co widział cały świat na ekranach swych telewizorów w grudniu 1989 roku.

Został zamordowany publicznie przez ludzi ze swoich własnych służb specjalnych. W Rumunii bowiem nie było żadnej oddolnej rewolucji politycznej. Był pucz części służb specjalnych dla obalenia Ceausescu, który wbrew Kremlowi nie miał zamiaru rozmontowywać swej dyktatury.

A tzw. "grupa dysydentów", która ogłosiła się rumuńskim rządem tymczasowym, to byli ludzie Kremla. "(...) główne postacie tamtejszej "rewolucji" – twierdzi Władimir Bukowski – "to ludzie rozpoznani jako agenci Moskwy. A rozpoznał ich sam szef rumuńskiego wywiadu, generał Pacepa, zbiegły na Zachód na długo przedtem, bo jeszcze w 1978 roku. Nazwać grupę byłych agentów »grupą dysydentów«, można tylko z odpowiednio dużą dawką ironii." I nawet wielkie światowe agencje informacyjne dały się nabrać na "mord w Timisoarze", gdzie odkopano dziesiątki zwłok jakoby zamordowanych przez reżim Ceausescu. Wstrząsający obraz poszedł w świat, a dopiero po latach okazało się, że były to zwłoki zmarłych chorych z tamtejszego szpitala zakaźnego. To Gorbaczow, chcąc ratować Związek Sowiecki, rozwiązał "obóz socjalistyczny". I nie zostawił polskim komunistom wyboru. Tak jak nie zostawił go Ceausescu. Choć tylko w Rumunii poszło Moskwie jak po sznurku.

W pozostałych krajach "obozu socjalistycznego" nie udało się już wprost i po prostu zamienić jednego komunisty Ceausescu na drugiego komunistę Iliescu. W Niemieckiej Republice Demokratycznej Gorbaczow nakazał usunąć sprzeciwiającego się zmianom szefa partii komunistycznej Ericha Honeckera.

Wszystko wskazuje też na to, że pierwsze demonstracje żądające "liberalizacji" były organizowane na polecenie Kremla. To Kreml zakazał też użycia siły wobec demonstrantów. Jak twierdzi Bukowski, pierwotną decyzję o otwarciu przejść granicznych do Berlina Zachodniego podjęło Biuro Polityczne wschodnioniemieckich komunistów.

Decyzja o faktycznej likwidacji "muru berlińskiego" miała być ogłoszona następnego dnia rano. Ale w kluczowym programie informacyjnym telewizji NRD, jeden z członków Biura ujawnił ten fakt dzień wcześniej. I tłumy wschodnich berlińczyków ruszyły na "mur berliński", ostatecznie burząc i rozbierając go w euforii. Użycie siły w tej sytuacji nie miało już żadnego sensu.

I jeśli pominąć utratę NRD, wcieloną w skład RFN, to najgorzej chyba poszło Kremlowi w byłej Czechosłowacji z "aksamitną rewolucją". Jak wynikało ze śledztwa zarządzonego przez rząd czechosłowacki, zamieszki, które doprowadziły do upadku komunistycznego rządu premiera Jakesa, były zorganizowane przez czechosłowacką służbę bezpieczeństwa pod kierownictwem generała Aloiza Lorentza (szefa wywiadu CSSR) i na rozkaz jego funkcyjnego odpowiednika w KGB generała Wiktora Gruszkę.

"Wyjaśniło się na przykład – pisze Bukowski – że i demonstracja z 17 listopada, i jej brutalne zdławienie, w rezultacie którego miał zginąć jeden student, były częścią ich planu, a »zabity student« okazał się żywym współpracownikiem czechosłowackiej służby bezpieczeństwa.

Nakręcony na podstawie materiałów tego dochodzenia film demonstrowany był w Anglii przez BBC już w 1990 roku. W piątą rocznicę tych zajść generał Lorentz pojawił się na naszych ekranach (brytyjskich ekranach BBC – WB) i potwierdził to wszystko, dodając jednak, że Czesi niezupełnie sprostali zadaniu: w wyniku »rewolucji«, zgodnie z otrzymanym poleceniem, mieli doprowadzić do władzy jakiegoś liberalnego komunistę, a nie Hawla."

Gorbaczowa i Kreml zmusiła do tego wszystkiego narastająca sytuacja gospodarczego zagrożenia. Dlatego podjęto w 1988 roku ostateczną decyzję o rezygnacji z utrzymywania zewnętrznej części radzieckiego imperium, w której była Polska i pozostałe państwa "obozu socjalistycznego". Związek Sowiecki nie wytrzymał ekonomicznej wojny wypowiedzianej mu po 1981 roku przez administrację prezydenta Ronalda Reagana. W tej globalnej rozgrywce chodziło o to, "aby »koszty utrzymania imperium« przerosły możliwości ZSRS". Ale to nie narzucony przez Reagana nowy etap wyścigu kosmiczno-zbrojeniowego, nazwany programem "gwiezdnych wojen", rozłożył ekonomicznie Związek Sowiecki. Decydujące znaczenie miała konsekwentnie prowadzona przez Stany Zjednoczone ukryta wojna ekonomiczna lat 80., poprzez celowe i długookresowe obniżanie światowych cen ropy naftowej. Kluczową rolę odegrały tu amerykańskie wpływy na Bliskim Wschodzie, a nade wszystko w Arabii Saudyjskiej.

Arabia Saudyjska, zwiększając tylko wydobycie ropy naftowej, powodowała spadek jej cen światowych. Analitycy rządu USA obliczyli bowiem, że jeśli światowe ceny ropy naftowej spadną poniżej 18 dolarów za baryłkę, to gospodarka Związku Sowieckiego tego nie wytrzyma. Nie wytrzyma, gdyż ponad 80 procent sowieckich dochodów eksportowych pochodziło z ropy naftowej i ropopochodnych. I to w sytuacji, gdy Związek Sowiecki był stale niesamowystarczalny żywnościowo, będąc zmuszony importować głównie z USA po kilka milionów ton zbóż konsumpcyjnych rocznie.

I Stanom Zjednoczonym udało się drastycznie obniżyć światowe ceny ropy naftowej, z 30 dolarów za baryłkę w 1985, do 12 dolarów w 1986 roku. I to w ciągu pięciu miesięcy. To była już ekonomiczna katastrofa dla Związku Sowieckiego, który stracił niemal połowę swych corocznych wpływów dewizowych za ropę, czyli ponad 10 mld ówczesnych dolarów. "(...) katastrofa – pisał Bukowski – nastąpiła akurat w latach 1986–1987, kiedy gwałtowny spadek wydobycia ropy naftowej w ZSRS zderzył się z niemniej gwałtownym spadkiem cen ropy naftowej na rynkach światowych. W rezultacie Związek Sowiecki stracił w ciągu roku ponad jedną trzecią swoich dochodów w twardej walucie (...)." I dlatego trzeba było ratować rdzeń imperium, porzucając okolice zewnętrzne, takie jak Polska.

W 1991 roku, po nieudanym a groteskowym puczu militarnym wiceprezydenta ZSRS Gienadija Janajewa, który chciał ratować rozpadający się Związek Sowiecki, prezydent Rosji Borys Jelcyn zakazał działalności Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Zamierzał wręcz byłemu kierownictwu KPZR zrobić proces, taki jaki mieli przywódcy III Rzeszy Niemieckiej w Norymberdze. I dlatego zaprosił do Moskwy najbardziej znanego dysydenta sowieckiego, mieszkającego w Wielkiej Brytanii Władimira Bukowskiego. Bukowski jako opozycjonista spędził w sowieckich łagrach i szpitalach psychiatrycznych ponad 17 lat życia. W psychuszkach przetrzymywano go, jako chorego na chorobę, nazwaną w oficjalnym sowieckim rejestrze chorób psychicznych schizofrenią bezobjawową. Rzeczywiście u Bukowskiego żadnych objawów tej choroby nie było.

Bukowski znał system sowieckiego komunizmu jak nikt inny. I zgodził się przyjechać i współpracować z ludźmi Jelcyna. Pod jednym wszakże warunkiem. Że będzie miał dostęp do najtajniejszych z tajnych dokumentów, jakimi były protokoły z posiedzeń Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPZR. To tam zapadały bowiem wszystkie kluczowe decyzje dotyczące i Związku Sowieckiego, i podległych państw Europy Środkowowschodniej. Ostatecznie zgodzono się na jego warunek, ale nie wolno mu było robić żadnych notatek czy zdjęć. I Bukowski zrobił coś, co się nikomu potem w głowie nie mogło pomieścić. Przywiózł ze sobą nieznany jeszcze rosyjskim służbom specjalnym miniskaner z minilaptopem. I wykonał nim kilkadziesiąt tysięcy skanów najtajniejszych dokumentów sowieckich. I je wywiózł.

Analizę tajnych protokołów sowieckiego Biura Politycznego zawarł w swej unikatowej książce "Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla". Jej tłumaczenie ukazało się w Polsce w 1998 roku.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.