farolwebad1

A+ A A-

Wojna i sezon [52]

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

– Co panowie myślą? – zapytał pan Strzemiński, zatrzymując wzrok na Tadeuszu.

Tadeusz miał na końcu języka ostrą odpowiedź, że granica nie jest jakimś nietykalnym i filigranowym murkiem, którego należałoby bronić przed rozbitkami wojska, ale się pohamował i powiedział:

– Jestem innego zdania, panie wojewodo. Myślę, że przychodzą, aby nas brać gołymi rękami, aby mieć łatwy odwet za rok 1920.

– Tak pan myśli?

– Tak.

– I cóż pan radzi?

Tu już Tadeusz nie mógł wytrzymać i głosem trochę ostrzejszym, niż należało, odpowiedział:

– Wiać!

Wniosek Tadeusza nie od razu został przyjęty. Pan Strzemiński naradzał się jeszcze długo z kolegami. Aż po południu okazało się, że dalsze "wianie" nie ma już sensu, gdyż wojska sowieckie zajęły Tarnopol i odcięły drogę na południe. Po dalszej naradzie pan Strzemiński postanowił, że jako wicewojewoda, czyli zastępca gospodarza województwa, powinien powitać wkraczające wojska sowieckie w miejscu swego urzędowania, tj. w Łucku.

Tadeusza ogarnęło otępienie. Gdyby miał jakiś środek lokomocji do własnej dyspozycji, może by szukał jeszcze innej drogi ucieczki. Ale tak, jak rzeczy stały, postanowił dzielić losy "ekipy", która go przygarnęła.

Rankiem 18 września ruszyli z powrotem na północ – do Dubna. Ranek był zimny i mglisty. Jeszcze przed dwoma dniami mgła cieszyłaby ich jako ochrona przed samolotami. Teraz jednak było to im obojętne. W milczeniu mijali drogę, na której przed dwoma dniami panował ruch i rwetes. Dziś szosa była dziwnie pusta. Przesuwały się we mgle lasy liceum krzemienieckiego, przesuwały się pola przetykane charakterystycznymi dla krajobrazu wołyńskiego szpalerami plantacji chmielowych. Monotonnie wyłaniały się z mgły i mijały ich słupy kilometrowe. Zbliżali się do Dubna.

Mgła opada. Słońce zaczyna przeświecać. Do Dubna pozostało już tylko parę kilometrów. Nagle na skrzyżowaniu dróg wyrasta przed nimi pierwsza żywa istota od chwili wyjazdu z Krzemieńca. Jest to żołnierz w długim burym szynelu, w hełmie falistego kształtu, z nieprawdopodobnie długim karabinem, którym zagradza im drogę:

– Stoj! Kuda?

– W Dubno.

– Pojezżaj na prawo!

W jakiejś wiosce o kilometr przed Dubnem posterunek wojskowy zatrzymuje ich znowu. Następuje odebranie broni, kontrola dokumentów i rewizja bagaży. W rezultacie pozwalają im wsiąść do aut i jechać dalej – do Dubna. W Dubnie odbierają im auta i – puszczają wolno.

Stoją z walizkami na skwerku dubieńskim. Słońce przygrzewa. Na niebie warczą samoloty sowieckie. Czternastodniowy rajd samochodowy z Torunia na Wołyń się skończył. Co robić?

– Chodźmy do starostwa – mówi Strzemiński – może tam się czegoś dowiemy.

Zdawałoby się, że w ich sytuacji iść do starostwa znaczy leźć dobrowolnie w paszczę smoka. Ale otępienie odebrało wszystkim rozum. Bez słowa sprzeciwu idą za panem Strzemińskim do starostwa.

Zaledwie wkroczyli do starostwa, gdy jak spod ziemi wyrosło kilku krasnoarmiejców w towarzystwie paru cywilów z czerwonymi opaskami na ramieniu. Zapędzają ich do sali, stawiając przy drzwiach straż.

Trzymają ich w tej sali do późnego popołudnia. Wreszcie zjawia się krasnoarmiejec z jakimiś naszywkami – oficer czy podoficer – i każe wszystkim iść na dół na dziedziniec.

Tam już stoi młody tęgi oficer NKWD. W końcu dziedzińca warczy ciężarówka, na razie pusta. Oficer każe wszystkim – z wyjątkiem kobiet i dzieci – ustawić się w długi szereg. Z prawej strony Tadeusza stoi pan Strzemiński, z lewej jakiś wystraszony człowieczek w nieokreślonym wieku.

Oficer zaczyna badanie dokumentów stojących w szeregu. Zaczyna z lewej strony. Za tłumacza służy mu jakiś jegomość. Jak się później Tadeusz dowiedział był to urzędnik wydziału powiatowego – Ukrainiec.

Badanie dokumentów postępuje szybko. Ukrainiec tłumaczy treść dokumentów i w zależności od ich treści oficer NKWD albo każe badanemu pozostać w szeregu, albo mówi:

– Pożałosta.

I grzecznym ruchem wskazuje czekającą ciężarówkę. Zanim badanie doszło do Tadeusza, w ciężarówce znalazło się już kilku policjantów i jeden oficer polski, którzy nie wiedzieć jak przyplątali się do ich ekipy.

Wreszcie badanie doszło do sąsiada Tadeusza z lewej strony. Ten już miał przygotowaną legitymację służbową, z której Tadeusz zezem odczytał:
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Główny Urząd Statystyczny Radca...

Ukrainiec wziął legitymację do ręki i zaczął tłumaczyć:

– Ministerstwo wnutriennich diel...

– Aha! – powiedział oficer NKWD i już podniósł rękę, aby zrobić zapraszający ruch w stronę ciężarówki.

Tadeusz nie wytrzymał i powiedział – oczywiście po rosyjsku:

– Ten człowiek jest urzędnikiem urzędu statystycznego.

A urząd statystyczny tylko formalnie należał do działu (wiedomstwa) spraw wewnętrznych i nie miał nic wspólnego z polityką.

Oficer NKWD badawczo spojrzał na Tadeusza, machnął ręką na radcę urzędu statystycznego i na Ukraińca i powiedział Tadeuszowi:

– Proszę wyjść z szeregu. Będziecie tłumaczem.

Nastąpiła jedna z najbardziej przykrych chwil w życiu Tadeusza. Pierwszy dokument, który miał tłumaczyć, był legitymacją pana Strzemińskiego, wicewojewody wołyńskiego.

Trzymając tę legitymację w ręku patrzał w oczy panu Strzemińskiemu i milczał.

– No! – odezwał się zniecierpliwiony oficer NKWD.

Wtedy pan Strzemiński sam zaczął mówić:

– Jestem wicewojewodą wołyńskim, tj. jakby wicegubernatorem okręgu wołyńskiego.

– Aha! – powiedział oficer – pożałosta!

I zrobił ruch ręką w kierunku ciężarówki.

W grupie stojących opodal kobiet rozległ się straszny, rozdzierający krzyk pani Strzemińskiej.

W kwadrans później wypełniona ciężarówka odjechała do więzienia, a oficer NKWD miał krótką przemowę do pozostałych na wolności, m.in. pytając, czy nie ma wśród nich członków partii komunistycznej, po czym pozwolił im iść "do domu".

Gdy odszedł, uratowany radca urzędu statystycznego podszedł do Tadeusza i powiedział z drżeniem w głosie:

– Nie wiem, jak mam panu dziękować...

Tadeusz machnął ręką. Starał się nie patrzeć w stronę pani Strzemińskiej, która chwiała się na nogach podtrzymywana przez dwie panie.
Wieczorem znalazł przytułek w domu państwa Żabów, których przelotnie znał z Mińska.

Idąc do łóżka i mając zwyczaj czytania do poduszki, wziął z półki pierwszy z brzegu tom Trylogii i otworzył go na chybił trafił. Był to pierwszy tom "Potopu" i wzrok jego padł na słowa Zagłoby:

"Panie wszechmogący! Czemuś to tak tę nieszczęsną Rzeczpospolitą rozgrodził, że wszystkie świnie sąsiedzkie włażą do niej teraz"...

Koniec

 

-------------------------
Szanowni Państwo, niniejszym kończymy druk powieść "Wojna i sezon" Michała K. Pawlikowskiego, który kontynuowaliśmy dzięki uprzejmości wydawnictwa "Czas" z Wilna. Jeszcze raz dziękujemy Rodakom z Litwy i zapraszamy na strony internetowe ich wydawnictwa.

Państwa zaś od przyszłego numeru chcemy zaprosić do lektury niezwykle ciekawej przygodowej książki Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego "Zwierzęta, ludzie, bogowie lub Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów. Konno przez Azję Centralną", wydanej w Warszawie w 1923 roku.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.