Z chłodami i słotami październikowymi romantyzm rewolucyjny wyparował do reszty. Znikły uśmiechy. Dowcipy w rodzaju: "Jak wiadomo marzec jest miesiącem rewolucji, tak np. Bastylię zdobyto 14 lipca" – dawno się przejadły. A żart na temat "wojny do zwycięskiego końca... z burżuazją" witano albo bez uśmiechu, albo z bardzo cierpkim uśmiechem. Sączyły się głuche pogłoski o jakichś walkach w Petersburgu, ale gazety o tym milczały.
Aż pewnego popołudnia przyszła wieść urzędowa o dokonanym w stolicy przewrocie i o utworzeniu rządu komisarzy ludowych z Leninem i Trockim na czele. Mińsk przyjął wieść w nastroju tępej rezygnacji. O żadnych protestach lub tym bardziej walkach nie było mowy. Jak się wkrótce miało okazać, Mińsk był jednym z nielicznych w imperium okręgów, w którym partia bolszewików zdobyła absolutną większość głosów w wyborach do konstytuanty. Nic dziwnego: w samym Mińsku stacjonowało około 150 tysięcy rozagitowanych żołnierzy. Zagarnięcie władzy przez bolszewików odbyło się więc spokojnie, bez zajść i tarć. Kwaterą główną bolszewików był "nowoczesny" gmach szkoły handlowej. Szkoła handlowa była więc w Mińsku tym, czym w stolicy był słynny "Smolny Instytut".
Życie polskie toczyło się po staremu. W restauracjach upijano się i od czasu do czasu zdarzały się mordobicia. Wtedy "zastępcy stron obu" spędzali długie wieczory na naradach honorowych i w końcu spisywali protokół orzekający, że w czasach, gdy życie Polaka nie należy do niego, lecz do ojczyzny, i nie ma on prawa nim dysponować, pojedynek zostaje odłożony aż do nastania "zupełnie normalnych warunków". Takie warunki widocznie nigdy nie nastały. Tadeusz bowiem nie pamięta, aby któryś z odłożonych w latach 1914–1918 pojedynków odbył się kiedykolwiek.
Wychodził "Dziennik Miński" pod redakcją pana Jaworskiego i nie był nawet cenzurowany. W Bobrujsku rozłożył się kwaterą główną dowódca 1 korpusu polskiego gen. Dowbór-Muśnicki, w Dukorze o kilkanaście wiorst od Mińska stał 1 pułk ułanów, a w samym Mińsku stacjonował jeden szwadron tego pułku. Wszystko to dawało Polakom poczucie pewnego bezpieczeństwa, zwłaszcza że w Mińsku, jak i gdzie indziej, panowała opinia, że bolszewicy nie przetrwają dłużej niż parę tygodni ("parę miesięcy" – korygowali niepoprawni pesymiści).
Któregoś ranka Tadeusza obudziły dźwięki orkiestry. Podbiegł do okna i uchylił rolety. Przez siatkę drobnego deszczu ujrzał wracający z ćwiczeń, czy jadący na ćwiczenia – a może patrolujący – szwadron ułanów. Trębacze grali piosenkę: "Hej – hej, ułani".
U wuja Obiezierskiego odbyło się przyjęcie dla przybyłego z Bobrujska generała Dowbora oraz dla oficerów 1 pułku ułanów. Oprócz wojskowych do stołów zasiadła cała śmietanka polskiego Mińska. Przyjęcie było sute: przekąski z klubu obywatelskiego, starka, burgund, szampan. Były mowy.
Generał Dowbór, zapewne trochę zgorszony szczególnym afektem, który mińczucy, a zwłaszcza panie mińskie, okazywali ułanom, zaapelował dość rozsądnie do społeczeństwa polskiego, aby kochało nie tylko ułanów, ale i piechotę. Na tę mowę Henryk Weyssenhoff zaprotestował, wykrzykując gorąco i niezbyt dorzecznie, że Krechowce okryły oręż polski wielką chwałą, jak ongi Somosierra, i że przeto malowanym dzieciom należy się miłość specjalna. Dowbór już nie replikował. Zresztą zgrzytu nie było. Panie, rozgorączkowane i zarumienione, topniały pod zabójczymi spojrzeniami ułanów. Panom kurzyło się z łysin i czupryn. Było bardzo, bardzo wesoło. A wszystko to w czasie, gdy nad krajem panowali już bolszewicy.
Tadeusz wychodził z przyjęcia razem z Rudym. Byli jedynymi cywilami spośród zaproszonej młodzieży. Rudemu, podobnie jak Dowborowi, nie podobało się powodzenie, które ułani mieli u pań.
– A wisz – mówił Tadeuszowi – ten szyk kawaleryjski jest trochę pocztowo–telegraficzny: dzyń–braś, dzyń–braś... Tadeusz wzruszył ramionami:
– Cóż – powiedział – to jak w piosence o ostatnim mazurze:
Ułan czule szepce w uszko,
Ostrogami dzwoni.
Pannie bije się serduszko
I liczko się płoni...
Rudy mruknął pod nosem przekleństwo w języku rosyjskim. W Mińsku więc panowała na razie cisza. Na wsi było inaczej. Zaraz po przewrocie bolszewickim wyszedł leninowski "Dekret o ziemi". Przez cały obszar byłego imperium przeszła fala pogromów. Gromiono dwory ziemiańskie.
Najstraszniejsze pogromy szalały w Rosji i na Ukrainie. Ziemian, którzy nie zdążyli uciec do miast, mordowano. Nieraz torturowano przed zamordowaniem. Dwory palono. W dworach, z których właściciele uciekli, gniew ludu wyładowywano na "pańskich" zwierzętach: w guberni orłowskiej wykłuwano oczy zarodowym ogierom i buhajom, pawie oskubywano żywcem "do naga". Tak się działo w Rosji centralnej, gdzie i ziemianie, i chłopi mówili tym samym językiem. Na Białorusi, gdzie większość ziemian była polska, pogromy odbywały się bez morderstw, albo wcale się nie odbywały, jak np. w Baćkowie i w okolicach Baćkowa. Na Białorusi pogrom polegał na tym, że tłum chłopów okolicznych pod wodzą "komitetu" (często jednoosobowego) nachodził dwór, dzieląc między sobą dobro burżujskie. Rabowano i dzielono rzeczy podzielne, a więc konie, bydło, drób, zapasy żywności, odzież. Rzeczy niepodzielne, np. fortepiany, często – choć nie zawsze – niszczono, przy czym grał tam rolę nie tyle instynkt niszczycielski, ile zawistna obawa, że przedmiot niepodzielny dostanie się sąsiadowi. Właścicielowi z rodziną pozwalano nadal mieszkać we dworze, albo też przenieść się do miasta z takim dobytkiem, jaki zdążył zgarnąć w pośpiechu.
Choć w Mohylowszczyźnie gromiono dwory na potęgę, w Judzieniczach pana Floriana Wańkowicza pogromu nie było. Widocznie popularność "bojara białoruskiego" była wśród Białorusinów zbyt wielka. Oświadczyli nawet, że będą pilnowali, aby "cudze" wioski nie odważyły się gromić Judzienicz. Stała się jednak rzecz inna: służba domowa, czy to w obawie represji ze strony biedoty wiejskiej, czy może pragnąc brać udział w pogromach okolicznych – rozbiegła się. W domu pozostali – obok starej niedołężnej niani – pani Florianowa i pan Florian konający po ataku apopleksji. Gdy umarł, dwie stare i słabe kobiety musiały dźwigać olbrzymie zwłoki, aby je ubrać i ułożyć na katafalku. W parę dni później, gdy wieść o jego śmierci rozeszła się po okolicy, przybyła pomoc kilku ludzi z księdzem na czele. Pogrzebano go po chrześcijańsku.
– "Wsi spokojna, wsi wesoła" – mówił Zbinio Czechowicz, który dość pośpiesznie uciekł ze swego majątku do Mińska (Wyniki mordowania ziemian na Białorusi, np. zabicie braci Sielawów w majątku Paule powiatu lepelskiego guberni witebskiej, zdarzyły się w rok później, już pod okupacją niemiecką, i były przypisywane nie chłopom miejscowym, lecz dywersantom zza kordonu. Wtedy też odnotowano szereg wypadków grabieży (pogromów) dworów ziemiańskich, przeważnie w guberni mohylowskiej, a również koło Borysowa – pogrom majątku Hlewin państwa Świdów).
W końcu 1917 roku stosunki w Mińsku zaczęły się psuć. Szwadron ułanów stacjonujący w mieście ściągnięto do Dukory, a wkrótce cały pułk przeniósł się w okolice Bobrujska, gdzie – jak później pisał Florian Czarnyszewicz – "Dowbór Polskę ustanowił". W styczniu 1918 śrubę bolszewizmu zaczęto dokręcać. Nie było wprawdzie jeszcze aresztowań na większą skalę, nie aresztowano chyba nikogo z Polaków w tym okresie. Ale nienawiść bolszewików do Polaków, których nie bez podstaw uważano za przedstawicieli czarnej reakcji, rosła z dnia na dzień.
W Mińsku prosperowało "podziemie" polskie. W mieszkaniu państwa Irteńskich w pokoju, który dwa lata temu rekwirował kapitan kontrwywiadu Kleigels, mieszkali dwaj ukrywający się oficerowie Polacy we frenczach bez odznak. Kazio Irteński, osiemnastoletni uczeń gimnazjum Zubakina i Falkowicza, często przesiadywał z nimi, prowadząc do późna tajemnicze narady. Tadeusz na razie nie bardzo interesował się tymi wizytami młodszego brata, był bowiem zaręczony i spędzał wieczory w domu narzeczonej. Nie bardzo więc wiedział, o czym brat ośmioklasista mógł rozmawiać z dwoma podtatusiałymi oficerami. Zdziwił się niemile, gdy pewnego dnia Kazio mu powiedział, że się postanowił przekraść do Dowbora i tam wstąpić do 3 pułku ułanów, w którym adiutantem był kuzyn Gienio Falkowski.
Pana Irteńskiego też bardzo zmartwiła decyzja Kazia. Radził skończyć gimnazjum, a potem iść do wojska. Pani Irteńska była zmartwiona, ale wiedząc, że łagodny Kazio potrafi być uparty, nie protestowała. Wybrał się więc Kazio w przebraniu "czubaryckim" koleją do Hradzianki, stamtąd furmanką do Baćkowa. Z Baćkowa, bez przeszkód ze strony chłopów baćkowskich, ruszył konno do Bobrujska.
Wkrótce potem wojna pomiędzy bolszewikami a 1 korpusem Dowbora, dotąd "zimna", teraz rozgorzała na dobre. Walki toczyły się pod Bobrujskim i Rohaczewem. Mińsk był całkowicie pod władzą bolszewików. Śrubę dokręcano coraz mocniej. Ówczesnemu uciskowi bolszewickiemu daleko było jeszcze do później osiągniętej perfekcji. Tyle tylko, że wprowadzono godzinę policyjną i grożono uszczelnieniem mieszkań burżujskich.
Polskie życie kulturalno-społeczne nie ustawało ani na chwilę. "Dziennik Miński" niemal otwarcie nawoływał przebywającą w Mińsku młodzież do przekradania się do Bobrujska i wstępowania do oddziałów Dowbora. Prócz Kazia Irteńskiego wezwania tego usłuchali m.in. Zbiś Święcicki, Kazio Malkiewicz, Janusz Krupski – wszyscy uczniowie gimnazjalni lub maturzyści. Z nieco starszych roczników poszli wojować Aryk Krasowski i Janek Bochwic.
Wtedy to Seweryn Odyniec, przebywający w Mińsku w charakterze "bieżeńca" z Wileńszczyzny, napisał, a "Dziennik Miński" wydrukował wiersz pt. "Suplikacje". Wiersz ten zarówno tytułem, jak napięciem patetycznej grozy przypominał Chorał Ujejskiego:
Prysnął sen złoty. Zaczęty się jawy.
Zbrodnicza ręka przeznaczeń nić mota.
Pomrukiem armat bój skarży się krwawy.
Za miastem wolność, a w mieście sromota,
Tęsknota orłów wtrąconych do lochu,
Bluźnierstwa wrogów, szyderstwa motłochu.
Ojczyzno moja! Rozdarty na szmaty
Dwubarwny sztandar twój zrósł się na nowo.
Nad szeregami mknie orzeł skrzydlaty
Zamierzchłych legend uchylił czas rąbki,
Do boju grają ułańskie znów trąbki.
W dalszym ciągu wiersza były jeszcze wyraźniejsze akcenty Chorału:
Rękę każ, Panie, każ rękę, co wpuści
Szpony drapieżne w pierś żywą ojczyzny...
Wiersz Odyńca oddawał sugestywnie, jak tylko dobry wiersz potrafi to zrobić, nastroje społeczeństwa polskiego w Mińsku.
W pewien poranek lutowy do mieszkania państwa Irteńskich przyszedł przez schody kuchenne jakiś osobnik zarośnięty, brudny, w zaszmelcowanym szynelu. Był to w "czubaryckim" przebraniu emisariusz z korpusu Dowbora. Przyniósł Irteńskim groźną wiadomość: Kazio jest w niewoli bolszewickiej. Zapytany o szczegóły, powiedział, że Kazio razem z Arykiem Krasowskim i Zbisiem Święcickim zgłosili się na ochotnika, aby wysadzić w powietrze most gdzieś pod Rohaczewem. Zadania nie wykonali, bo trafili pod ogień karabinów maszynowych w chwili, gdy zsiedli z koni, aby zapalić papierosa. Aryk i Zbiś skoczyli na konie i cało wrócili do szwadronu. Kazio nie zdążył dosiąść pod obstrzałem przerażonego i znarowionego konia.
W domu Irteńskich zapanował nastrój trwogi i niepewności. Promyk nadziei błysnął, gdy do domu do Mińska wrócił oberwany i zarośnięty – Janusz Krupski. Też trafił do niewoli bolszewickiej. Bito go i znęcano się nad nim, ale w końcu puszczono go wolno jako prostego szeregowca, który nie z własnej woli poszedł bić się w "pańskim" wojsku. W przebraniu "czubaryckim" wrócił do Mińska.