W ubiegłym tygodniu pisałem o zmianach w samochodach w związku z coraz bardziej rozpowszechnionymi systemami poprawiania reakcji kierowcy i korygowania błędów kierowcy.
Systemy te de facto przedefiniowują rolę, jaką w samochodzie odgrywa prowadzący. Postęp w stronę autonomicznej jazdy jest nie do zatrzymania. Tak więc wkrótce nasze możliwości manewrowania za kółkiem będą poważnie ograniczone.
Co może mieć konsekwencje dla swobody naszych decyzji, choćby przez to że nie będziemy już w stanie rozjechać człowieka, który stanie nam na drodze, choćbyśmy chcieli to zrobić z pełną premedytacją i było to konieczne do obrony naszego własnego życia.
Pozostańmy dzisiaj przy temacie autofuturologii, a więc zmian nie tylko w technologii samochodu i unowocześniania jego podzespołów, ale również rekonfiguracji całego transportu drogowego. Obecnie już w wielu miastach świata istnieją nie tylko tradycyjne wypożyczalnie, ale również takie, gdzie po okazaniu karty i załadowaniu aplikacji do smartfona można samochód wypożyczyć na minuty. Ponadto samochód można zostawić w miejscu, do którego się przyjechało, a wsiąść do najbliższego zostawionego w okolicy przez kogoś innego.
Tak więc posiadanie własnych czterech kółek ma coraz mniej sensu. Co z kolei zmienia horyzont przyszłości dla sieci sprzedaży, salonów motoryzacyjnych czy ubezpieczalni. W wielu europejskich i polskich miastach już dzisiaj można skorzystać z takiej usługi.
Oczywiście, prekursorem wykorzystania sieci komputerowych i aplikacji na smartfony był i jest Uber. Tu, w Kanadzie, od jakiegoś czasu można korzystać z opcji UBER Pool, co oznacza, że za mniejszą kwotę niż w przypadku indywidualnego podwiezienia można jechać wspólnie z innymi pasażerami, którym jest po drodze. Są oni kojarzeni przez oprogramowanie UBER. Dzięki temu można uzyskać prawdziwie publiczny transport bez konieczności wsiadania do autobusu czy tramwaju. W wielu autobusach w Mississaudze poza godzinami szczytu nie jedzie więcej niż 5 – 7 osób; a więc duży van Ubera, który zabiera na pokład właśnie tyle, nie dość że za niewiele więcej pieniędzy niż autobus, to jeszcze odbierze, podwiezie pod dom albo wskazane miejsce.
W krajach europejskich i azjatyckich, w tym w Polsce, coraz bardziej rozwinięty jest system „Ubera” dalekodystansowego, czyli założonej przez Francuzów ponad 10 lat temu firmy BlaBlaCar.
Jadąc z Warszawy do Gdańska, z Krakowa do Lwowa, czy nawet między małymi miejscowościami, warto sprawdzić, za ile możemy to zrobić wspólnie z kimś, kto ogłasza, że akurat tam już jedzie. Jest to po prostu nowoczesna wersja podwożenia na łebka.
W dawnych czasach trzeba było po prostu wyjść za miasto na stójkę i złapać jakiegoś żuka. Jechało się za to co łaska albo jakąś drobną opłatę. Dzisiaj wystarczy zainstalować aplikację blablacar, by pojechać na przykład z Krakowa do Warszawy za 35 zł, a nie jak pociągiem za 120 złotych; można wybrać sobie czas, można wybrać sobie, ile osób będzie siedziało na tylnym siedzeniu (niektórzy zapewniają, że tylko dwie). Można również wybrać kierowcę „starszego i doświadczonego”.
Oczywiście, zawsze wiąże się to z ryzykiem spotykania nieznajomych osób. Ale to ryzyko istnieje dwustronnie i dotyczy tak tych, którzy podwożą, jak i osób podwożonych. Ceny zaś są bardzo konkurencyjne, no bo również z Krakowa do Lwowa można właśnie jechać za 40 czy 50 zł, a jest to cena nie do pobicia przez pociąg czy regularny autobus.
W ten sposób od czasu do czasu posiadany przez nas samochód zarabia jak publiczny środek komunikacji. Jest to rewolucja w modelu transportu i wielu przeciwko niej protestuje; są problemy z ubezpieczalniami etc.
Tego rodzaju nowinki zagrażają całym zawodom, ale też służą one nam wszystkim i ograniczają zanieczyszczenie powietrza.
Wygodne podwożenie na żądanie to przyszłość i nie da się jej uniknąć. Miejmy nadzieję, że takie firmy jak BlaBlaCar zawitają również do nas i że jadąc do Montrealu, będziemy mogli o dowolnej porze wybrać sobie samochód, który za pół ceny podwiezie nas na miejsce.
Jak w takiej sytuacji będzie wyglądała własność samochodu, jak będzie wyglądało ubezpieczenie motoryzacyjne? A w końcu obecnie są to wydatki stanowiące znaczną część przeciętnego budżetu domowego. Nie wątpię, że nasi „kierownicy” znajdą sposób, aby wyrównać sobie ewentualne różnice w dochodach. A my będziemy korzystać z usług transportowych na zasadzie pay as you go, ale prawdopodobnie płacić będziemy tyle samo co dziś. Tak przynajmniej wynika z mojego życiowego doświadczenia
o czym Państwa zapewnia
Wasz Sobiesław
PS Na koniec anegdota zasłyszana od kolegi z Polski, który regularnie bierze łebków w ramach BlaBlaCar. Otóż jadąc z Warszawy, wziął dwóch Ukraińców, a ponieważ jest człowiekiem zainteresowanym sytuacją na Wschodzie, wypytywał o to i owo; o prezydenta, o polityków. Na co jego pasażerowie odpowiadali, że to wszystko są złodzieje. Narzekali, jak to ich tam okradają. Już w domu kolega sprawdził aplikację i stwierdził, że jego pasażerowie wpisali, iż kierowca nie zgłosił się na umówione miejsce, w związku z czym mu nie zapłacili; innym słowem, okradli go, czyli okazali się złodziejami, no i jak można wymagać od innych czegoś, czego nie wymaga się od siebie?