Czekając na naszą własną wystawę motoryzacyjną, która już za kilka tygodni otworzy swe podwoje w Convention Centre w Toronto, warto podpatrzyć, co tam warczy na największej motowystawie kontynentu, za miedzą w Detroit, która odbywa się w dniach 8 – 22 stycznia tego roku.
Przede wszystkim zmienił się nastrój w amerykańskim przemyśle motoryzacyjnym, bo od piątku prezydent Trump grozi na prawo i lewo wprowadzeniem taryf importowych, groził już Toyocie, groził Niemcom, na razie jeszcze wprost nie pogroził Kanadyjczykom. Kanadyjski przemysł motoryzacyjny stworzony przez amerykańskie koncerny na mocy sławetnego „autopaktu” z lat 60. (Wielka Trójka zobowiązała się do budowy w Kanadzie przynajmniej tylu aut, ile sprzedaje w tym kraju), przez wiele lat za sprawą niższego kursu dolara stwarzał okazję do ograniczania kosztów produkcji. No w konsekwencji budowano w Kanadzie o wiele więcej samochodów, niż kupowali Kanadyjczycy. To jednak jest dzisiaj jak wspomnienie niegdysiejszego śniegu, bo sytuacja przestała być grą w badmintona przez granicę i na rynku pojawili się poważni gracze z Azji i Niemiec.
Przyznać też trzeba, że amerykańska motoryzacja – obiekt zazdrości całego świata jeszcze w latach 60., po prostu przegrała z lepszym importem i zaczęła gonić w piętkę. Czy Trump poprawi jej sytuację? Zobaczymy, na mój gust trzeba było pozwolić upaść GM, kiedy upadał – zapobiec nieuczciwym praktykom importowym i tym samym wymusić lepszą jakość i innowacje.
Tymczasem grube związkowe koty ramię w ramię z grubymi kotami korporacyjnymi wymusiły na nas wszystkich dolewanie podatkowych pieniędzy do koryta.
W Ameryce wciąż można tworzyć fajne rzeczy, czego przykładem Tesla, ale coraz częściej przedsiębiorca pracuje z zawiązanymi do tyłu rękami. Liczba regulacji dorównuje tej europejskiej, a lobbyści nadal pilnują swego.
Tak więc chronić trzeba rynek przed nieuczciwą konkurencją – tak ze strony zagranicznych gangsterów gospodarczych, jak też mafii rodzimego chowu. Jest to zadanie praktycznie niewykonalne, ale warto się starać.
Wracając zaś do Detroit, to kilka debiutów pokazało Audi – m.in. audi SQ5 3.0 ze zwiększonym momentem zamachowym, odchudzone, powiększone, o bardziej agresywnym wyglądzie, z 3-litrowym turbodoładowanym motorem, który daje 354 KM mocy;
BMW zaprezentowało hybrydowego usportowionego 530e, najwyraźniej starając się odciągnąć od Tesli ludzi z grubym portfelem i apetytem na nowinki techniczne. BMW pracuje nad tym, by do roku 2010 oferować każdy ze swoich modeli w wersji z napędem elektrycznym. Niestety, w 530e jedyną oferowaną skrzynią biegów jest sześciobiegowy automatik. Niestety też, po włączeniu opcji wyłącznie elektrycznej – zasięg samochodu wynosi dwadzieścia kilka kilometrów...
Innym ciekawym debiutem jest kia stinger. Koreańczyk mierzy wysoko, bo chce konkurować z niemieckimi usportowionymi sedanami – zwłaszcza z BMW – 365 KM mocy i napęd na tylne koła zdecydowanie o tym świadczą. Do wyboru będą dwa silniki – szóstka o wymienionej mocy i czwórka o mocy 255 KM. Będzie można też wybrać opcję z napędem na cztery koła. Projekt pochodzi z europejskiego studia KIA we... Frankfurcie.
Z bardziej ułożonych i spokojnych aut w Detroit pokazano całkowicie przeprojektowaną camry 2018, ale ten samochód zasługuje na nieco więcej uwagi, a zatem do następnego odcinka.
Wasz Sobiesław.