Zacznę od publicystyki, bo coraz częściej chodzą wokół samochodów złe prądy. Historia kołem się toczy, wracamy więc do punktu wyjścia, kiedy to u zarania motoryzacji ograniczano prędkość ówczesnych automobili przepisami prawa, po to by nie płoszyły koni i ludzi. 5 lipca 1865 roku wprowadzono w Wielkiej Brytanii pierwsze na świecie ograniczenie prędkości do 4 mil/h (6,4 km/h) na terenie wsi i 2 mil/h (3,2 km/h) w miastach. Jest to bardzo sensowne, dlatego że przy takich prędkościach trudno o to, by samochód pieszego rozjechał, co najwyżej trochę mu potowarzyszy w wędrówce.
Możliwe, że do tego właśnie zmierzają torontońscy radni, którzy ubolewają nad znaczną liczbą ofiar śmiertelnych wypadków potrącenia pieszych czy rowerzystów. Na razie mowa jest o zmniejszeniu limitów prędkości o 10 km/h... Tymczasem gros odpowiedzialności za tragedie tkwi po stronie pieszych i rowerzystów. Ci pierwsi łażą jak chcą ze słuchawkami na uszach w stanie kompletnego odrealnienia, ci drudzy jeżdżą raz w ruchu kołowym ulicznym, to znów każą się traktować jako urowerowieni piesi, korzystając z nadarzających się okazji skrócenia czy przyspieszenia drogi. Zamiast jednych i drugich łapać i karać, wiesza się psy na kierowcach, gdy dojdzie do wypadku. Tu ponownie namawiam do instalowania kamer samochodowych – właśnie na okoliczność jak jeden z drugim wyjdzie nam na maskę.
Problem można rozwiązać, rozdzielając ruch rowerowy od samochodowego, puszczając go po chodnikach, problem można też rozwiązać, nagłaśniając przypadki bezsensownych śmierci pieszych spowodowanych przez brak uwagi i chodzenie w słuchawkach. Znajomy darwinista twierdzi co prawda, że jest to współczesna forma selekcji naturalnej, ja jednak nie szedłbym tak daleko, a jeśli już jesteśmy przy darwinizmie, to jednym z przykazań drogowych jest przestrzeganie przepisów i w sposób jednakowy powinniśmy karać tych, co nie przestrzegają prawa z powodu chamstwa i brawury, jak tych, którzy ich nie przestrzegają z grzeczności. Słowem, jak masz pierwszeństwo, to jedź! A nie baw się w dżentelmena, przepuszczając staruszki. Od tego jest kodeks drogowy, określający, kto powinien jechać pierwszy, by nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. Na drodze najgorsza jest bowiem niepewność I BRAK REGUŁ, a ci, którzy zastępują reguły uprzejmością, łamią prawo.
Proszę sobie wyobrazić, że policja na Wyspie Księcia Edwarda ostrzegła niedawno kierowców, aby przestali być dla siebie tak mili. W minionym tygodniu doszło do co najmniej dwóch wypadków na ruchliwej arterii Charlottetown, ponieważ uprzejmy kierowca zatrzymał się, aby wpuścić kogoś z podporządkowanej drogi. Szef tamtejszej policji Paul Smith ostrzega, że bycie „dobrym Samarytaninem” może mieć opłakane konsekwencje. Uprzejmość na drodze stwarza problemy dla wszystkich, dlatego – po prostu – powinniśmy jeździć według przepisów, bo od tego są!
Zacząłem od złych prądów; można się zastanawiać, dlaczego rządząca lewica nie lubi kierowców.
Odpowiedzi nie trzeba długo szukać, lewicowcy to w większości wypadków ludzie, którzy zawsze żyli na państwowym i nie musieli – eufemistycznie mówiąc – uwijać się w życiu. Większość z nas nie jeździ po centrach miast dla przyjemności i nie przekracza dozwolonej prędkości w sensownych granicach dla dziwnej satysfakcji. Zmusza nas do tego życie, zabieganie, praca na kilka etatów czy usiłowanie godzenia opieki nad potomstwem z karierą. Każdy by chciał spokojnie na rowerku od 9 do 5 z przerwą na lunch, z pełnymi benefitami, emeryturą i tygodniami chorobowego do dyspozycji. Niestety, większość z nas tyra. I do tego tyrania auto jest niezbędnie potrzebne, a opodatkowanie poruszania się nim tak pod pozorem mandatów za prędkość, jak opłat za autostrady jest po prostu opodatkowaniem pracy.
Wasz Sobiesław