Idą święta, więc na początek prezent pod choinkę. Rzadko coś tam reklamuję, ale tym razem postanowiłem się przełamać. Każdy z nas przynajmniej raz w życiu znalazł się w sytuacji, gdy mu się rozładował akumulator, bo zapomniał czegoś tam wyłączyć albo zwlekał z kupieniem nowego do momentu, aż ten nie wziął i nie padł. Dobrze, jeśli wozimy ze sobą przewody; dobrze, jeśli złapiemy kogoś, kto nam da boost. Czasem jednak jest to spory kłopot.
Tymczasem na kanadyjskim amazonie za jedyne czterdzieści kilka dolarów kupić sobie możemy jumpstarter Ankera. Niewielkie urządzenie, które mieści się w schowku na rękawiczki, pozwala na odpalenie nawet 3-litrowego motoru benzynowego i 2,5-litrowego diesla. I to nie raz, a do 15 razy, dając prąd o natężeniu 400 amperów. Wewnętrzna bateria o pojemności 10000 mAh ładuje się w ciągu 3 godzin do pełna. Do tego, urządzenie ma wbudowaną latarkę i kontakty USB, z których bez problemu naładujemy komórkę czy laptopa.
W każdym razie warto mieć pod ręką coś, co daje gwarancję, że nie zostaniemy na lodzie. Jest to ważne zwłaszcza tutaj, u nas w Kanadzie, gdzie od czasu do czasu na jakichś rybach lub w drodze na cottage możemy być zdani tylko na siebie, wówczas taki naładowany odpalacz naprawdę może dużo pomóc, o uratowaniu życia nie wspomnę.
***
Przy okazji, gdy zaś mówimy o bezpieczeństwie, warto przypomnieć: – z badań amerykańskiego CAA, czyli AAA, wynika, że niedospani kierowcy są tak samo niebezpieczni jak ci pijani. Spanie mniej niż 7 godzin dziennie prawie podwaja ryzyko wypadku drogowego, ci zaś, którzy spali mniej niż cztery godziny, są 11,5 RAZY bardziej narażeni na wypadek niż wyspani kierowcy.
Ponadto, co pewnie nie dziwi, niewyspanych kierowców jest na drogach o wiele więcej niż pijanych; jedna trzecia ankietowanych przyznała, że w okresie badanego miesiąca przynajmniej raz zamykały im się oczy podczas prowadzenia.
Co robić? Oczywiście poza tym, aby się wysypiać?
Po pierwsze, jeździć bardzo ostrożnie – o ile już jedziemy, bo jechać musimy – trzeba zdawać sobie sprawę, że nie jesteśmy królem szos, mamy ograniczone reakcje, jedziemy więc bardzo przepisowo i ostrożnie. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, kiedy np. mieliśmy jakieś zdarzenia losowe (pogrzeb), mamy małe dzieci, musimy wstawać w nocy do starego człowieka albo dziecka – nawet jeśli zaliczyliśmy godzinowo trochę snu, to poprzez jego poszatkowanie nie jesteśmy wypoczęci.
Po drugie, starajmy się przespać. – 15-20-minutowa drzemka działa cuda. Jeśli jesteśmy w dłuższej podróży, zatrzymujmy się co 160 km „na sikanie”.
Po trzecie, przy pierwszej nadarzającej się okazji trzeba się odespać. Jak ognia unikamy godzin nadrannych, kiedy zazwyczaj mamy głęboką fazę snu.
Jak rozpoznać, że musimy się zatrzymać? Pierwszy sygnał: brak uwagi, dekoncentracja, odpływanie myślą; drugi, gdy nam głowa opada. Przy pierwszym sygnale szukamy parkingu i idziemy spać. Zasada jest taka, że drugiego sygnału może już nie być, dlatego niezależnie od tego, co mamy na głowie i jak bardzo się spieszymy, kiedy wstaniemy po drzemce, świat nadal będzie się kręcił, kiedy zaś pojedziemy bez drzemki, może się dla nas i być może kilku innych osób przestać kręcić.
Kawa, kofeina, to tylko działa chwilowo, trzeba po prostu dać się zresetować wewnętrznej chemii organizmu, i nic tego lepiej nie zrobi niż drzemka. Na własny użytek odkryłem kiedyś spanie w bagażniku – to znaczy złożyłem w osobówce tylne siedzenia, rozwinąłem kocyk i na skos byłem w stanie rozłożyć nogi do końca bagażnika – spanie na płasko jest o wiele lepsze niż w fotelu, ale każde kimanie jest dobre. Nie lekceważmy tego, bo tu chodzi o życie.
Na co uczula Wasz Sobiesław.