OK. Idzie zima. To widać, słychać i czuć. Zazwyczaj jest to czas, kiedy dużo mówi się o przygotowaniu samochodu. No bo – wiadomo, opony zimowe, wycieraczki – dobrze też wymienić filtry, ustawić zbieżność kół. Najważniejsze jednak, abyśmy do zimowego jeżdżenia przestawili się mentalnie. Zimą nie ma się po co i gdzie spieszyć, czas zimowy to przede wszystkim czas wyluzowania się; najważniejsze, żebyśmy szczęśliwie dojechali z punktu A do B.
Prócz przygotowania auta warto też pamiętać o kilku prostych zasadach – wyjeżdżać wcześniej, dawać sobie trochę więcej czasu, trochę rozgrzewać silnik (tak, tak, wiem, że zaraz na mnie ktoś za to naskoczy, ale ja rozgrzewam, po to m.in., aby z nawiewów zaczęło lecieć deczko ciepłe powietrze i zeszło zamglenie z szyb, żeby człowiek przyjemniej mógł się w samochodzie rozsiąść i rozkutać z jakichś szalików, czapek, rękawiczek). O usuwaniu śniegu nie wspominam, bo już o tym kiedyś pisałem. Ważne też, aby mieć benzynę w baku, czyli tankować, gdy mamy ok. 1/3 baku, Dlaczego? Bo gdy zimą gdzieś utkniemy a będzie minus trzydzieści, to będziemy bardzo niepocieszeni, jeśli skończy nam się paliwo.
Warto też wozić zimą łańcuchy na koła albo plastykowe paski na opony, które pozwolą nam wydobyć się z zaspy czy rowu. Dobrze też wozić ze sobą zwykłą linę, która pomoże nam samemu wykaraskać się z opresji. Zasada działania jest bardzo prosta – uczyli tego na lekcjach fizyki w polskiej szkole podstawowej. Działa to tak, że przywiązujemy linę do samochodu, następnie okręcamy wokół drzewa, betonowego słupa czy bariery i napinamy z całych sił. Gdy lina jest napięta ciągniemy lub pchamy ją w bok (jak cięciwę łuku). To zwielokrotnia naszą siłę i samochód nieco nam podjedzie – blokujemy go w nowym miejscu, ponownie naciągamy linę na słupie czy drzewie i powtarzamy manewr. Jeśli mamy do pomocy drugą osobę, możemy próbować użyć silnika, aby koła przy naszym podciąganiu się ślizgały czy buksowały. Pracując w ten sposób systematycznie, możemy wciągnąć auto z powrotem na drogę czy wykopać się z zaspy.
To za miastem, gdy nie będzie miał kto nam pomóc. Ale o taką sytuację wcale nietrudno.
Natomiast rzeczą NAJWAŻNIEJSZą jest zabranie do samochodu jakiejś ciepłej kufai, szalika albo komina, grubych i ciepłych rękawic, starych butów zimowych. Często zdarza się bowiem tak, że zimą jeździmy lekko ubrani. Ot, wskakujemy do samochodu, żeby gdzieś tam podjechać, na zasadzie „zaraz wracam”. I dlatego, kiedy nagle będziemy mieć choćby stłuczkę, to możemy jak ten palant stać w kusym sweterku podczas zamieci. Widziałem takie sytuacje na drodze. Dlatego rzecz pierwsza – wozimy zawsze ze sobą ciepłe łachy i buty. Wystarczy, że otworzymy bagażnik przez tylne siedzenie, założymy czapkę, rękawiczki i jakąś kurtkę, a już życie wyda się nam nie takie straszne. W Canadian Tire czy w amazonie można też kupić wiele chemicznych rozgrzewaczy, które stanowić będą świetne uzupełnienie naszego zapasowego ubranka. Można nimi rozgrzewać dłonie albo wsadzić do butów. W zwykłych wypadkach uratują nas od choroby, w niezwykłych od śmierci.
I kolejna sprawa – gumowe dywany heavy duty – uchronią wykładzinę podłogową przed permanentnym zimowym zawilgoceniem, a przy okazji podłożone pod koła napędowe mogą pomóc wykopać się ze śniegu.
Pamiętajmy, jest zima, ma być zimno. Z tym się da żyć, tylko nie można tego lekceważyć, zwłaszcza na drodze. Przy pierwszym śniegu zobaczmy zaś, jak nasze cztery koła zachowują się w poślizgu, aby przy pierwszym lepszym uślizgnięciu się koła nie reagować jak jakiś kicaj w światłach reflektorów, lecz potrafić zgrabnie wykręcić się z poślizgu. Mała rzecz, a być może uratuje życie.
O czym zapewnia radośnie, czekając na pierwszy śnieg
Wasz Sobiesław