Sprawdź ile Polski w polskim towarze - aplikacja POLA na smartfony
Chcesz podwyżkę, kupuj polskie - mówi informatyk, twórca aplikacji rozpoznającej polskie produkty
Aplikację możesz pobrać tutaj
W ciągu tygodnia 15 tys. osób pobrało aplikację Pola, która sczytując kod kreskowy informuje o pochodzeniu produktów znajdujących się na sklepowych półkach. Można sprawdzić ile "made in Poland" jest w piwie Żywiec i jaki kapitał stoi za Pudliszkami. - Chcecie lepiej płatnej pracy w Polsce? Zacznijcie myśleć komu jako konsumenci wpłacacie swoje pieniądze - mówi naTemat Jakub Lipiński, współtwórca aplikacji.
Od premiery w dniu święta Niepodległości, w ciągu tygodnia macie 14 tys. pobrań, 60 tys. skanów produktów. Już widzę jak ludzie odkładają na półkę Majonez Babuni Hellmansa, a biorą do koszyka Majonez Kielecki. Czuje się się pan pogromcą zagranicznych korporacji?
Szukasz wykwalifikowanych pracowników tymczasowych?
Tak, chcę poznać ofertę.
Nie, dziękuję.
Jakub Lipiński, prezes Polidea: Nie, jestem daleki od tak sensacyjnego tonu.
Tak opisano waszą aplikację w serwisie Wykop.pl, że wskazując na produkty produkowane w Polsce i przez polskie firmy dołożycie takim firmom jak Unilever, Heinz, Nestle.
Równie dobrze Niemiec czy Francuz mogą zainstalować Polę na swoim smartfonie i świadomie pomijać polskie produkty wybierając własne narodowe marki.
Tylko po co? Przecież dobre, bo polskie
Nie tylko. Wierzę też w to, że wspierając polskich producentów każdy może się przyczynić do rozwoju polskiej gospodarki i budowy miejsc pracy w tym kraju.
Niedawno na Facebooku robiła furorę grafika, w której autor przekornie pisał: Polak kupuje czeską Skodę, telefon w niemieckim T-Mobile, robi zakupy w portugalskiej Biedronce i brytyjskim Tesco, przebiera się koszulkę z Zary. Siada przed koreańskim telewizorem Samsunga lub LG, ogląda prasę niemieckich wydawców i popijając piwo z grupy Heineken martwi się, że we własnym kraju nie może znaleźć dobrze płatnej pracy.
Tak, znam to! Zgadzam się w stu procentach.
Do czego więc aplikacja Pola służy polskim konsumentom?
Do informowania. Uważam, że jest bardzo duża dysproporcja pomiędzy klientem, który podejmuje decyzję zakupową, a budżetami marketingowymi wielkich firm, które wszelkimi sposobami nakłaniają go do zakupu swoich produktów. Stojąc przed półką w sklepie konsument ma małe szanse dowiedzieć się kto stoi za oferowanymi produktami. Jest wiele polskich marek, które znajdują się w rękach zagranicznych firm. Konsumenci, którzy chcą być patriotami zakupowymi powinni mieć możliwość łatwego sprawdzenia komu powierzają własne pieniądze.
A komu warto powierzyć?
Takim firmom, które są zainteresowane nie tylko korzystaniem z zasobów naszego rynku, ale także, płacą tu podatki, zatrudniają Polaków i to nie tylko na stanowiskach produkcyjnych, ale również na lepiej płatnych stanowiskach w działach badań i rozwoju. Algorytm Poli przydziela za to punkty i można łatwo zdecydować.
PRYWATNE DOMY SENIORA W POLSCE
Strony internetowe Domów Opieki reklamujących się w "Gońcu"
Opoka dla Seniora - Warszawa
SeniorMed - Wicko k/Międzyzdrojów
Paraiso - Brenna, woj. śląskie
ComfortPlace - Jastków
Jovimed - Ksawerów 10km od centrum Łodzi
Spokojna Przystań - Baniocha
Dom Opieki Józefina - Józefów k. Warszawy
Dom Seniora „Willmanowa Pokusa” - Krzeszów, woj. dolnośląskie
Dom Seniora „Młodzi Duchem” - Gietrzwałd k/Olsztyna
Dom opieki „Nasz Dom” - Komarowo k/Szczecina
Angel Care - Wrocław
Dom Seniora Ewa Kuzemko - Kobylniki k/Poznania
Rezydencja Rydz - Kudowa Zdrój
Umieszczenie bliskiej osoby w profesjonalnej placówce opiekuńczej może być najlepszym rozwiązaniem dla Polonii z całego świata,
borykającej się z problemem pozostawionych w starej Ojczyźnie sędziwych rodziców.
Społeczeństwa zachodnie starzeją się, a statystyki demograficzne pikują w dół. Już za 15 lat co czwarty Europejczyk będzie emerytem. Tym samym wzrośnie liczba osób wymagających opieki zewnętrznej, również hospicyjnej. I choć obecnie w domach opieki w Polsce przebywa ok. 100 tys. seniorów, nasze pokolenie ma szansę powiększyć tę liczbę do 4 mln. Pomimo tych prognoz w Polsce od lat brakuje publicznego, spójnego systemu opieki senioralnej, przede wszystkim długoterminowej i opartej na specjalistycznych formach rehabilitacji geriatrycznej. Niewydolna opieka społeczna nie jest w stanie zagwarantować wszystkim potrzebującym stałej usługi opiekuńczej, zaś do publicznych domów spokojnej starości latami czeka długa kolejka chętnych. Na szczęście na tę sytuację zareagował rynek prywatny, oferując seniorom wysoki i różnorodny poziom opieki, a ich bliskim poczucie spełnionego obowiązku wobec sędziwych dziadków czy rodziców.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/tag/PolskaKanada#sigProIdee598c83fa
Rynek senioralny budzi się do życia
Starzejące się społeczeństwo to również starzejąca się rodzina i konieczność podjęcia opieki nad seniorem w szerokim zakresie. Na wsi, gdzie wielopokoleniowość rodzin jest powszechna, a rozkład dnia pracy elastyczny, sprawowanie pieczy nad babcią czy dziadkiem jest często organizacyjnie łatwiejsze niż w miastach. Na szczęście deficytowi rządowych rozwiązań systemowych w sukurs przyszedł rynek. To dzięki środkom prywatnych inwestorów, pożyczkom zaciągniętym przez przedsiębiorców oraz inicjatywie zapalonych, pełnych empatii i pomysłów ludzi powstała nowa jakość na rynku senioralnym – sieć wzorowo funkcjonujących prywatnych placówek opiekuńczych. Nazywają się domami, willami czy ośrodkami seniora, a w całej Polsce działa ich już kilkaset, w każdym praktycznie zakątku kraju. To ich właściciele i pracownicy zmieniają powoli, choć skutecznie, świadomość Polaków na temat opieki geriatrycznej i potrzeb emocjonalnych ludzi starszych. Udowadniają, że starość nie musi być samotna i ponura, i że specjalistyczna i troskliwa opieka nie tylko podnosi jakość życia, ale poprawia zdrowie fizyczne i psychiczne.
– Od kilku miesięcy mieszka u nas małżeństwo. Niestety, pan trafił tu z zaawansowaną demencją, i z uwagi na konieczność specjalistycznych terapii para musiała zamieszkać w osobnych pokojach. Po kilku tygodniach stosowania rehabilitacji neuropsychologicznej i ruchowej stan naszego pensjonariusza poprawił się na tyle, że małżeństwo znów mieszka razem, co daje im poczucie szczęścia – mówi Zofia Skrzypkowska, Kierownik Domu Opieki „Józefina” w podwarszawskim Józefowie. – Ta historia może uświadomić rodzinom seniorów jak ważna jest szybka diagnoza i specjalistyczna pomoc w opiece geriatrycznej, zapewnianej całodobowo w takich placówkach jak nasza.
Dzieci wyrodne czy troskliwe?
Kiedy dzisiejsza Polonia w latach 80. czy 90. opuszczała kraj, miała utrwalony w głowach posępny obraz rynku opieki senioralnej w Polsce – nieliczne, państwowe „przytułki” dla ludzi niedołężnych, zwane oschle „domami starców”. Niedofinansowane i po macoszemu traktowane przez kolejnych ustawodawców, ośrodki zdarzały się być wylęgarnią patologii i ludzkich dramatów. Umieszczenie seniora w takiej placówce nierzadko wiązało się z trudnym wyborem pomiędzy poczuciem obowiązku wobec starych rodziców, a potrzebą powrotu do normalnego życia zmęczonej rodziny. Powszechny stereotyp „wyrodnych dzieci” powodował, że osoby takie spotykały się z napiętnowaniem ze strony środowiska sąsiedzkiego. Dziś publiczne placówki podwyższyły znacznie standardy opieki, ale wciąż jest ich niewystarczająca liczba. Zaś w ograniczonych lokalnie społecznościach nadal panuje przekonanie, że zapewnienie starzejącym się rodzicom miejsca, nawet w komfortowym domu seniora jest przejawem niewdzięczności wobec nich. Powtarzane zaś przysłowie o tym, że „nie przesadza się starych drzew” daje społeczne przyzwolenie na samotną starość, rozwój niezdiagnozowanych schorzeń i wypadki podczas codziennych domowych czynności. Przy nich brak regularnych ciepłych posiłków czy świeżego pieczywa wydaje się błahostką. Czy jednak kiwający się przez kilka godzin dziennie w oknie samotny, stary człowiek faktycznie czuje się szczęśliwy wyłącznie dlatego, że to jego okno i jego dom?
– Opieka senioralna to nowa przestrzeń społeczna, i wszyscy uczymy się w niej funkcjonować – mówi Dariusz Nieścior, właściciel luksusowego Domu Seniora „Młodzi Duchem” na Mazurach. – Zadajmy sobie pytanie, czy nie krzywdzimy bardziej naszych seniorów pozostawiając ich samych w domu? Czy nie lepiej jest, jak starszy człowiek – jak to jest w naszym ośrodku, żyje wśród osób w podobnym wieku, uczestniczy w licznych zajęciach, spacerach i wycieczkach, dobrze się bawi, ma zapewnioną całodobową opiekę, w tym medyczną, i pyszną kuchnię? Nasi podopieczni żyją pełnią życia, a my staramy się, aby to życie trwało jak najdłużej, by rodziny mogły cieszyć się ich szczęściem.
Starość to trzecia, szczęśliwa młodość
Kolejnym szkodliwym stereotypem o seniorach jest ten, że ludzie starsi mają wygaszone potrzeby emocjonalne, zaś przyjaźń i miłość dawno już za sobą. Nic bardziej mylnego! Problemy z pamięcią krótką i obniżona sprawność fizyczna nie muszą wpływać na emocje, potrzebę bliskości, rozwijania pasji i realizacji pragnień. Doskonale wiedzą o tym właściciele i opiekunowie domów seniora, nierzadko będący świadkami miłosnych uniesień i romantycznych porywów swoich podopiecznych. Gdy ci trafiają do ośrodka, spragnieni kontaktu z ludźmi, odczuwają silną potrzebę identyfikacji z podobną grupą społeczną, czynnego uczestnictwa w życiu placówki, udziału z zajęciach terapeutycznych, kulturalnych i rozrywkowych. Bycie z ludźmi o podobnych parametrach wiekowych i fizycznych daje im poczucie bezpieczeństwa, bliskości i spełnienia. Nierzadko cofają się stany depresyjne i demencyjne, a uspokojona dusza wpływa na polepszenie kondycji fizycznej. Znów zaczynają się śmiać. Doskonałe warunki bytowe, dobra, domowa kuchnia i opiekuńcza kadra dopełniają obrazu spokojnej i szczęśliwej starości, pełnej pasji i wzruszeń. Otoczeni opieką empatycznych osób ludzie ci stają się radośni i z niecierpliwością wyczekują kolejnego dnia.
Dobrze jak w domu? Nie, lepiej!
Już wirtualny spacer po stronach internetowych prezentowanych w Gońcu domów seniora nie pozostawia wątpliwości, że są to komfortowe placówki, często z eleganckim wystrojem wnętrz, z umeblowaniem i infrastrukturą dostosowaną do wieku i możliwości ruchowych mieszkańców, i z profesjonalnym zapleczem rehabilitacyjnym. To ośrodki zapewniające swoim mieszkańcom warunki bytowe o nierzadko wyższym standardzie niż mieli we własnym domu. Niekiedy, jak w podwarszawskiej „Józefinie”, każdy pokój jest dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych lub obłożnie chorych. Mieszkańcy wielu z nich mają zapewnione usługi kosmetyczne czy wellness, a w śląskim „Paraiso” czy w bydgoskim „Leśnym Domu Seniora” będą mogli korzystać nawet z uzdrowiskowego dobrodziejstwa groty solnej.
Stworzenie placówki z prawdziwym, rodzinnym klimatem było priorytetem dla Michała Frączyka, właściciela nadmorskiego „SeniorMedu”. – Nasi seniorzy i opiekunowie mieszkają w tym samym budynku, więc jesteśmy razem przez całą dobę. Dzięki temu mają pełną, całodobową opiekę. Naszą zasadą jest „być razem”. Tu nikomu nie doskwiera samotność. Poza tym możemy poznać doskonale zwyczaje, potrzeby i pragnienia naszych mieszkańców, i tym samym spełniać je, gdy tylko to możliwe – mówi Michał Frączyk.
Wszystkie te ośrodki, oprócz typowej, codziennej obsługi oferują swoim mieszkańcom domową kuchnię wraz z indywidualnymi dietami na zalecenie lekarza. Funkcjonują jak dobre hotele, w których podopieczni traktowani są jak wyczekiwani goście, a nierzadko rozpieszczani przez właścicieli i empatyczny personel. Nikogo nie dziwi własna kapliczka lub odwiedzający regularnie ośrodek zaprzyjaźniony ksiądz. – Gotujemy dla naszych mieszkańców na miejscu, dzięki temu mamy możliwość przygotowywania potraw na indywidualne życzenie każdego mieszkańca. Ktoś lubi naleśniki, ktoś inny pierogi, dlaczego nie? – mówi Dorota Maziakowska, dyrektor dolnośląskiego Domu Seniora „Willmannowa Pokusa” w Krzeszowie. – Staramy się, by nasi seniorzy czuli się tu jak w domu. Dlatego zachęcamy, by przeprowadzili się do nas wraz ze swoim ulubionym fotelem lub innym przedmiotem, który darzą szczególnym sentymentem. I oczywiście nie muszą rozstawać się ze swoim pupilem – pies, kot czy papużki są u nas mile widziane.
Domowy klimat zapanuje także w „Leśnym Domu Seniora” w Piastowie pod Bydgoszczą, który jest połączeniem domu opieki, ośrodkiem wypoczynkowym wysokiej klasy i luksusowym SPA. Oprócz profesjonalnej opieki medycznej i zaawansowanej rehabilitacji placówka zapewni swoim mieszkańcom cały szereg form aktywności ruchowej i rozrywkowej w opcji all inclusive, oraz prawdziwie domowe warunki pobytu. – Przyszli mieszkańcy mogą wziąć udział w projektowaniu własnego pokoju, np. dobrać kolory ścian czy wybrać wyposażenie, dlatego umożliwiamy przeprowadzkę z własnymi meblami i sprzętami – mówi Katarzyna Wiśniewska, dyrektor „Leśnego Domu Seniora”. Chociaż otwarcie ośrodka zaplanowane jest na wiosnę 2017 r., rezerwacje już trwają. Na tym etapie można liczyć na atrakcyjne rabaty, a wybór apartamentów jest wciąż bogaty.
Domy niespokojnej starości
W dobrych domach seniora nie ma miejsca na nudę. Część dnia wypełniają zlecone przez lekarzy procedury medyczne oraz zajęcia terapeutyczne. Ale oprócz nich w placówkach dzieje się dużo więcej. Ich właściciele zadbali też o potrzeby kulturalne i rozrywkowe swoich mieszkańców. Koncerty, występy teatralne czy imprezy wewnętrzne integrują i zaspokajają potrzeby psychiczne mieszkańców tych ośrodków. To dla ich komfortu Dariusz i Karolina Nieścior organizują w „Młodych Duchem” wycieczki i imprezy kulturalne, a nawet urządzili salę kinową (własne kino ma również „Józefina”), zaś Zdzisław Pałys, właściciel Domu Seniora „Paraiso” w malowniczej Brennej, wraz z żoną Kubanką („paraiso” to po hiszpańsku „raj”) zorganizowali prywatne zoo. Wybudowali również jacuzzi i duży grill, służące rozrywce i integracji pensjonariuszy. Swoją inicjatywę Pałysowie nazywają nie pracą, a misją. – Jest nią nie tylko świadczenie usług opiekuńczych i bytowych w formie całodobowej, ale też zaspokajanie potrzeb psychicznych naszych mieszkańców. Dajemy im poczucie dobrze przeżytego czasu, a to najważniejsze. A oprócz tego rozrywkę, bezpieczeństwo i radość z każdego spędzonego z nami dnia – mówi szef beskidzkiego „raju”.
– Dla naszych seniorów organizujemy przedstawienia i koncerty i wycieczki krajoznawcze – wyjaśnia Agnieszka Nyc, manager podwarszawskiej „Spokojnej Przystani”, dysponującej aż dwoma obiektami opieki senioralnej. – Poza tym nasi podopieczni regularnie uczestniczą w zajęciach rehabilitacyjnych oraz plastycznych i muzycznych. Widzimy, jak doskonale podnosi to ich sprawność umysłową, stymuluje procesy poznawcze czy relacje społeczne. Dzięki pięknemu usytuowaniu naszych placówek mieszkańcy korzystają też z altan i tarasów otoczonych sosnami. Daje im to radość.
Dać jak najwięcej
Opieka senioralna to nowa jakość na polskim rynku, więc placówki stale poznają potrzeby swoich mieszkańców i to nich dostosowują swoją ofertę, która ciągle się rozrasta. A to wszystko – by zagwarantować seniorom maksimum wygody i bezpieczeństwa, oraz zapewnić procedury medyczne spowalniające procesy starzenia się.
Nowoczesne, wrocławskie Centrum Seniora „Angel Care” zainwestowało m. in. w system „dyskretnej opieki”, dający pensjonariuszom poczucie prywatności przy jednoczesnej pełnej dyspozycyjności personelu na każde zawołanie. Zastosowany jest w tzw. Apartamentach Chronionych, wyposażonych w dyskretny system przywoławczy, również w łazience. – Mieszkaniec Apartamentu Chronionego pozostaje niezależny i dowolnie planuje dzień, a jednocześnie może liczyć na dyskretną opiekę i wsparcie naszego personelu. U nas seniorzy mają gwarancję bezpieczeństwa i odczują ulgę w wykonywaniu codziennych obowiązków – mówi Michał Kowalski, dyrektor generalny „Angel Care”. – Zapewniamy optymalne warunki do tego, aby szczęśliwie się starzeć.
Hotelowe warunki oraz formy nowoczesnej terapii oferuje swoim podopiecznym także Dom Opieki i Rehabilitacji „Comfort Place”. Podlubelski ośrodek jest znany z zastosowania nowatorskich terapii usprawniających, m. in. EEG Biofeedback Breath. Wykorzystywana w „Comfort Place” innowacyjna na skalę światową aparatura rehabilitacyjna do diagnostyki i terapii, skutecznie odwraca skutki procesów demencyjnych, przyspiesza procesy mentalne, w tym uczenia się, przypominania i utrwalania wiadomości, oraz poprawia jakość snu.
Własne, specjalistyczne Centrum Rehabilitacji posiada też położony pod Łodzią Dom Seniora „Jovimed”, w którym po postawionej przez lekarza specjalistę diagnozie można rozpocząć różnorakie formy terapii oraz rehabilitację pacjentów po udarze, operacjach ortopedycznych i pobytach w szpitalu. Należący do prestiżowego, ogólnopolskiego centrum medycznego Enel-Med komfortowy ośrodek oferuje swoim mieszkańcom także całodobową opiekę medyczną, również pensjonariuszom cierpiącym na choroby przewlekłe.
Niewątpliwą zasługą prywatnych ośrodków opieki geriatrycznej jest burzenie szkodliwych stereotypów o ograniczonych potrzebach osób starszych. Praca „u podstaw” i codziennie nabywane doświadczenie skłoniło właścicieli wielu ośrodków seniora do zapewnienia swoim mieszkańcom dodatkowych, atrakcyjnych form wszelkiej aktywności. W podwarszawskiej „Józefinie” seniorzy mają do dyspozycji m.in. kawiarnie i stanowiska komputerowe, więc mogą uczyć się surfowania w internecie. Korzystają także ze stref Relaksu i Urody, gdzie, podobnie jak w „Willmannowej Pokusie” mają zapewnione usługi fryzjerskie i kosmetyczne. O sylwetkę dbają także mieszkańcy Domu Seniora „Jovimed”, w którym funkcjonuje Wellness Club dla seniorów – cieszący się dużym powodzeniem.
Pani Zosia znów mówi
Pensjonariuszy domów seniora można podzielić na trzy podstawowe grupy – sprawnych, lecz wymagających wsparcia w codziennym czynnościach, niepełnosprawnych fizycznie lub wymagających opieki hospicyjnej i paliatywnej, oraz seniorów cierpiących na choroby otępienne. Strefę Wzmożonej Opieki dla osób ze schorzeniami otępiennymi i neurologicznymi oferuje Dom Seniora „Józefina”, zaś warszawska „Opoka dla Seniora” specjalizuje się w opiece nad chorymi cierpiącymi na alzheimera i choroby neurologiczne, w tym z ciężkimi stanami otępiennymi.
– Nigdy nie tracimy nadziei – mówi Iwona Szczepanik, właścicielka „Opoki dla Seniora”. – Od trzech lat mieszka u nas pani Zosia, pensjonariuszka niemówiąca z powodu przewlekłego otępienia czołowo-skroniowego. Niedawno, podczas niedzielnej mszy wydarzyło się coś niezwykłego. Podczas kazania ksiądz zadał pytanie, czy warto żyć. W kościele zapadła cisza, i nagle z ust pani Zosi padło dziarskie „warto!”. Jej głos usłyszeliśmy wtedy po raz pierwszy, i było to cudowne przeżycie. To jedno słowo wyzwoliło w nas, opiekunach silną radość, bo stało się symbolem naszego sukcesu. Teraz jest jasne, że nasza praca nigdy nie idzie na marne, i że trzeba walczyć do końca, dzień po dniu, bo cuda się zdarzają. A my je dostrzegamy w takich chwilach, jak ta – mówi Iwona Szczepaniak. – Warto żyć, bez względu na wiek, na stan zdrowia. Jesteśmy obdarzeni życiem. I to życie warto przeżywać każdego dnia.
Daleko, lecz wciąż w kontakcie
Każda zaprezentowana przez nas placówka przystosowana jest także, zarówno architektonicznie, jak i medycznie przygotowana do opieki nad pensjonariuszami leżącymi lub z ograniczoną sprawnością ruchową. Zapewniany przez ośrodki stały nadzór lekarski umożliwia śledzenie postępów rehabilitacyjnych i wdrażanie procedur medycznych, które byłyby niemożliwe do uzyskania w domu. Nowoczesne systemy bezpieczeństwa przeciwpożarowego i przywoławcze, specjalistyczny sprzęt rehabilitacyjny i całodobowa opieka pozwalają rodzinom żyć w spokoju o bezpieczeństwo i zdrowie ich bliskich. Dzięki internetowi są w stałym kontakcie ze swoimi bliskimi i ich opiekunami. – Oferujemy naszym mieszkańcom stałą możliwość kontaktowania się z rodziną za pomocą nowoczesnych środków multimedialnego przekazu, np. przez WiFi czy Skype – mówi dr Artur Danieluk, kierownik „Comfort Place”. – To idealne rozwiązanie dla rodzin naszych seniorów mieszkających na stałe za granicą. Dzięki temu są spokojni o swoich bliskich.
Ceny i legendy
Znalezienie dobrego domu seniora to najlepsze rozwiązanie dla Polonii z całego świata, która z różnych przyczyn, najczęściej restrykcyjnych przepisów imigracyjnych nie może sprowadzić do siebie wymagających opieki rodziców. Jednak, obok obawy o społeczny ostracyzm pojawia się druga – o pieniądze.
O kosztach pobytu w dobrych placówkach krążą legendy, czasami mające niewiele wspólnego z rzeczywistością. Faktycznie, w podwarszawskim Otwocku powstaje placówka w segmencie „premium”, w której część apartamentów będzie dysponować nawet własnymi ogródkami, zaś miesięczny koszt pobytu wyniesie kilkanaście tysięcy złotych. Jednak zazwyczaj średni koszt zamieszkania w profesjonalnym ośrodku waha się w granicach od 2,5 tys. do 4 tys. zł i obejmuje wszelkie świadczenia, usługi i liczne procedury medyczne, gwarantowane przez placówkę, niekiedy ze środkami higieny i pieluchami włącznie. Oczywiście koszt pobytu w placówce jest uzależniony od stanu pacjenta, intensywności koniecznej opieki i standardu pokoju, w jakim zamieszkuje.
– Tata wymagał już wsparcia i zasłużył na godną starość, więc ta decyzja była oczywista – mówi zaprzyjaźniona z naszą redakcją pani Anna z Mississaugi, która w Polsce znalazła dla ojca dobrą placówkę senioralną. – Na pokrycie kosztów pobytu przeznaczam dość niską emeryturę taty – 1500 zł, oraz 1000 zł z odnajęcia jego mieszkania. Ja dopłacam zaledwie 250 CAD. To niewiele, zważywszy na fakt, że tata jest tam szczęśliwy, odżył, a ja nie muszę się każdego dnia martwić, czy radzi sobie z codziennymi sprawami.
Goniec o seniorach
Publikacja ta jest kontynuacją naszego cyklu o opiece senioralnej w Polsce. Polonia kanadyjska coraz częściej szuka możliwości zapewnienia jak najlepszej opieki dla swoich mieszkających w Ojczyźnie rodziców, a ci często wymagają już profesjonalnego wsparcia w życiu codziennym. Przybliżamy więc Państwu to ważne zagadnienie, zachęcając również do odwiedzenia storn internetowych zaprezentowanych w tym dodatku domów seniora. Wszystkie prezentowane przez nas placówki opieki senioralnej są godne polecenia, a ich właściciele to ludzie serdeczni i otwarci na potrzeby innych. Warto zatem zachować ten dodatek, tak jak i kolejne, które pojawią się w przyszłości na naszych łamach, gdyż być może pomogą one w podjęciu decyzji dotyczącej osób bliskich Państwa sercom. Jak pokazuje nasza publikacja, jesień życia w bezpiecznym i przyjaznym miejscu, w otoczeniu życzliwych i troskliwych ludzi może być długa, słoneczna i zwyczajnie szczęśliwa.
W dobrym domu opieki jesień życia może być szczęśliwa i kolorowa. Jak wybrać najlepszy dla naszych bliskich?
Polska jest jednym z najszybciej starzejących się krajów Unii Europejskiej. Utrzymujący się od lat demograficzny niż powoduje stale rosnącą liczbę seniorów, również tych wymagających stałej opieki, w tym hospicyjnej. Obecnie już 5 milionów Polaków przekroczyło 65. rok życia, a liczba ta będzie stale wzrastać.
Polityka senioralna w kraju musi więc wpisać się w nowe ramy i założenia, co jest trudne z uwagi na utrzymujący się niedostatek lekarzy geriatrów, niskie świadczenia rentowe i emerytalne, i niewystarczającą liczbę publicznych domów opieki senioralnej. Tu z pomocą państwu przyszedł rynek prywatny. Jak grzyby po deszczu wyrastają placówki opiekuńcze dla osób starszych lub niepełnosprawnych. Z danych rządowych wynika, że łącznie w publicznych i prywatnych placówkach opiekuńczych przebywa obecnie ok. 100 tys. seniorów, a nasze pokolenie ma szansę zwiększyć te statystyki aż do 4 milionów.
W samym województwie mazowieckim w ciągu ostatnich kilku lat ich liczba zwiększyła się pięciokrotnie (obecnie to ok. 100 obiektów), a do niektórych z nich czeka kolejka chętnych. Sporo prywatnych domów seniora jest zlokalizowanych w kurortach lub malowniczych okolicach dużych miast, co również ma właściwości terapeutyczne i zapewnia pensjonariuszom relaks na łonie przyrody. Niestety, to nie kolejne rządy ani regulacje prawne, a prywatni inwestorzy i osoby z prawdziwym powołaniem zmienili rynek opieki senioralnej, udowadniając, że starość nie musi być samotna, posępna i nudna.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/tag/PolskaKanada#sigProId775cd90214
Wstyd, konieczność, czy powód do dumy?
Jeszcze do niedawna sam fakt "oddania" nestora rodu do domu opieki spotykał się z krytyką otoczenia, uznającego ich bliskich za wyrodnych i pozbawionych serca. Wiele rodzin nadal boryka się z koniecznością opieki nad niesamodzielnym seniorem, uginając się pod presją otoczenia i narażając rodzica czy dziadka na niefachowy nadzór medyczny, odleżyny czy pogorszenie stanu zdrowia, również psychicznego. A przecież pobyt w dobrej, sprawdzonej placówce może nie tylko poprawić kondycję osoby starszej i zapewnić jej fachową opiekę, ale tym samym przedłużyć życie. Nasza redakcja zna rodzinę, która zamieszkiwała z chorą na alzheimera babcią wyłącznie z obawy przed opinią sąsiadów, bojąc się narażenia na lokalny ostracyzm. Starsza pani podczas nieobecności w domu dorosłych wnuków, które z powodów ekonomicznych musiały codziennie udawać się do pracy, niszczyła meble, cięła firanki i poduszki, załatwiała się na podłogę. Dopiero wywołany przez nią pożar zmusił rodzinę do podjęcia ostatecznej decyzji. I chwała Bogu, bo dziś seniorka ta przebywa w wyspecjalizowanej w leczeniu otępień placówce, i dzięki zapewnionej całodobowej opiece specjalistów jej stan uległ znacznej poprawie. Dzięki warsztatom terapeutycznym i stałemu obcowaniu z ludźmi chora funkcjonuje lepiej niż w domu, co jest normą w takiej sytuacji. Udowodnione jest bowiem, że osoby starsze i chore źle znoszą izolację, a wywołane tą sytuacją lęki skracają im życie.
– Niezwykle istotnym elementem w życiu osób w starszym wieku jest ich aktywność życiowa oraz możliwość kontaktu z innymi osobami. Aktywność fizyczna oraz fakt przebywania w grupie innych osób w podobnym wieku umożliwia zaspokojenie potrzeb bio-psychologicznych, daje poczucie satysfakcji, znacząco wpływa na poprawę stanu zdrowia, co zostało udowodnione naukowo. Brak kontaktu bądź rzadki kontakt z ludźmi może prowadzić do izolacji społecznej, niesprawności fizycznej, a nawet do przedwczesnej umieralności seniorów – twierdzi dr Andrzej Zygo, właściciel domu opieki "Comfort Place" w Jastkowie koło Lublina, gdzie seniorzy uczestniczą aktywnie w zajęciach terapii manualnej, zajęciach muzycznych (wspólne śpiewanie, karaoke, słuchanie i oglądanie występów muzycznych) oraz zajęciach wspomnieniowych, których istotą jest wspominanie najbardziej znaczących doświadczeń osobistych.
Koszty i mity
Rynek opieki prywatnej wiąże się z koniecznością wyasygnowania kwot, które niekiedy mogą przewyższyć wysokość emerytury, uzyskiwanej przez nestora rodziny. Ceny miesięcznego pobytu w takiej placówce wahają się, w zależności od standardu pokoju czy obiektu, między 2 – 5 tys. zł miesięcznie, jednak chętnych do skorzystania z tych ofert nie brakuje. Niewątpliwą korzyścią jest fakt, że w miesięczną opłatę najczęściej wliczają się wszystkie możliwe koszty, od wyżywienia począwszy, przez zajęcia terapeutyczne, a na pielucho-majtkach skończywszy.
Stereotypem jest przekonanie, że im bliżej dużego miasta, tym ceny pobytu w placówce rosną. Faktycznie ceny te zależą od standardu placówki, który z reguły jest wysoki, a nie wszyscy pensjonariusze domagają się jesieni życia w luksusie. W podwarszawskiej "Rezydencji Seniora" koszt miesięcznego pobytu, wraz z opieką medyczną i prawdziwą, domową kuchnią wynosi zaledwie ok. 2500 zł. Najdroższy zaś dom opieki powstaje właśnie w podwarszawskim Otwocku. Miesięczna opłata w luksusowej placówce, która będzie dysponować nawet dostępną na życzenie pensjonariuszy limuzyną, wyniesie ok. 15.000 zł miesięcznie.
Każdemu wedle potrzeb
Osoby starsze to specyficzna grupa społeczna. Mają podniesiony poziom wrażliwości oraz silną potrzebę uszanowania prywatności i zakorzenione przyzwyczajenia, które gdy są niezrealizowane, powodują strach i cierpienie. Dlatego dobre domy opieki senioralnej umożliwiają swoim pensjonariuszom realizację indywidualnych potrzeb – od zaoferowania jednoosobowego pokoju czy apartamentu, po indywidualną kuchnię i zajęcia artystyczne, dostosowane do ich wymogów, talentów czy pasji. Mieszkańcy podwarszawskiego pensjonatu "Spokojna Przystań" emocjonują się rozgrywkami szachowymi i grają w warcaby, co doskonale stymuluje ich procesy mentalne i relacje społeczne.
– Staramy się też, by nasi pensjonariusze jak najwięcej czasu spędzali na świeżym powietrzu – mówi Agnieszka Nyc, manager "Spokojnej Przystani". –Dlatego, gdy tylko pogoda dopisuje, korzystają z tarasów i altan w naszym sosnowym ogrodzie. Kontakt z naturą poprawia ich zdrowie i samopoczucie.
Dobre domy opieki zapewniają również swoim podopiecznym fachową rehabilitację ruchową, która wspomaga cały organizm i spowalnia procesy starzenia. – Najlepsze ćwiczenia dla seniorów to te, które rozciągają wybrane partie mięśni. Przed indywidualnymi zajęciami z terapeutą nasi podopieczni biegają wolnym truchtem i spacerują, a potem wykonują ćwiczenia docelowe. Wykorzystujemy do nich profesjonalny sprzęt medyczny, bazujący na magnetoterapii, laseroterapii i ultradźwiękach. Poza tym nasi seniorzy mają możliwość regularnego korzystania z leczniczych wód uzdrowiska, słynącego też z doskonałego mikroklimatu – mówi Krystyna Sienkiewicz, dyrektor "Rezydencji Rydz", położonej w malowniczej Kudowie-Zdroju.
Dobry dom opieki – na co zwracać uwagę?
Dobre domy opieki cechuje kameralność, zapewnienie prywatności i indywidualne podejście do potrzeb pensjonariuszy, odpowiednia infrastruktura dla pacjentów niechodzących i brak barier architektonicznych, oraz stała opieka medyczna i terapeutyczna. Wymagane są również wysokie kwalifikacje personelu, a przede wszystkim ciepło, którymi są otoczeni starzy ludzie. Mają oni bowiem identyczne potrzeby jak my, wciąż na tyle młodzi, by realizować je we własnym zakresie. W domach seniora zawiązują się przyjaźnie, a czasami i wielkie miłości, ponieważ to emocje, które nie znają ograniczeń wiekowych. –
My mamy ten komfort, że właściciel obiektu jest lekarzem, zatem na bieżąco wspomaga opiekę medyczną lekarza współpracującego z "Naszym Domem". Nasi podopieczni mają więc zapewnioną stałą, wyspecjalizowaną opiekę medyczną "na zawołanie". Współwłaścicielka zaś to znakomity pedagog, który nawiązuje doskonały kontakt z naszymi podopiecznymi, wpływając na nich kojąco i dając im pełne poczucie bezpieczeństwa – zapewnia Aleksandra Gnaś, manager "Naszego Domu" w Komarowie. – Cieszymy się zawsze, gdy się śmieją, bo ich uśmiech to najlepszy dowód na to, że to, co robimy ma sens.
Pensjonariusze i pacjenci
Podopiecznych placówek senioralnych można podzielić na trzy podstawowe grupy: pełni życia emeryci, których potrzeby towarzyskie realizowane są wśród ludzi o podobnych parametrach społecznych, osoby chodzące, lecz potrzebujące już stałej pomocy w czynnościach dnia codziennego, oraz pacjenci wymagający opieki hospicyjnej – po wylewach, udarach, sparaliżowani, czy cierpiący na zaawansowane stadium choroby otępiennej, np. choroby Alzheimera. Niektóre domy seniora oferują opiekę nad pacjentami w stanie najcięższym i wymagającym działań paliatywnych.
Specjalizująca się w opiece nad osobami z chorobami otępiennymi "Opoka dla Seniora" organizuje dla swoich podopiecznych warsztaty terapeutyczne, które mają za zadanie stymulowanie rozwoju poznawczego i emocjonalnego chorych. – Zajęcia dobierane są indywidualnie do stanu i potrzeb chorego. Przynoszą fantastyczne efekty – przekonuje Iwona Szczepaniak, właścicielka "Opoki".
Zapewnienie optymalnego komfortu klientom to jeden z podstawowych celów każdej placówki opiekującej się osobami niepełnosprawnymi i leżącymi. W nowe, profesjonalne łóżka rehabilitacyjne wyposażyła swoje "Domy Opieki" Ewa Kuzemko. Pensjonariusze niechodzący mają komfort spania na materacach przeciwodleżynowych, a sala rehabilitacyjna wyposażona jest w sprzęt najwyższej klasy.
Goniec dla seniorów
Publikacja ta została zainspirowana kierowanymi do redakcji Gońca pytaniami naszych Czytelników na temat rynku opieki senioralnej w Polsce. Polonia kanadyjska coraz częściej szuka możliwości zapewnienia jak najlepszej opieki dla swoich mieszkających w Ojczyźnie rodziców, a ci często wymagają już profesjonalnego wsparcia w życiu codziennym. Przybliżamy więc Państwu to ważne zagadnienie. Wszystkie prezentowane przez nas placówki opieki senioralnej cieszą się dobrą opinią w kraju, a ich właściciele to ludzie serdeczni i otwarci na potrzeby innych. Warto zatem zachować ten dodatek, tak jak i kolejne, które pojawią się w przyszłym roku na naszych łamach, gdyż być może pomogą one w podjęciu decyzji dotyczącej osób bliskich Państwa sercom. Jak pokazuje nasza publikacja, jesień życia w bezpiecznym i przyjaznym miejscu, w otoczeniu życzliwych i troskliwych ludzi może być długa, słoneczna i zwyczajnie szczęśliwa.
Zdaniem eksperta: Terapia grupowa w chorobach otępiennych
– Uczestnictwo w zajęciach grupowych ma dużą wartość w procesie terapii chorych na chorobę Alzheimera, Parkinsona, czy po przebytym udarze mózgu. Chorzy doceniają wzajemnie swoje sukcesy i prace wykonane podczas zajęć, a to pozwala wzmocnić poczucie własnej wartości, sprawczości i zadowolenia z siebie. Nie czują się oceniani, bo znaleźli się w podobnej sytuacji i mają podobne cele – to łączy i dodaje motywacji do podejmowania aktywności. Ten aspekt psychologiczny bycia w grupie osób podobnych do siebie, często niedoceniany, istotnie wpływa na złagodzenie zaburzeń zachowania lub spowolnienie postępu choroby.
Karolina Jurga, psycholog Care Experts z wieloletnim doświadczeniem w pracy z osobami starszymi i niesamodzielnymi z powodu procesu otępiennego
Jak starzeć się szczęśliwie – prof. Shlomo Noy, lekarz geriatra, współzałożyciel wrocławskiego centrum seniora Angel Care.
Kluczem do poczucia szczęścia na emeryturze są różnego rodzaju aktywności – zarówno dla ciała, jak też umysłu. Ogromne wsparcie stanowią tutaj kompleksowe centra dla seniorów, jak powstające we Wrocławiu Angel Care.
Nowoczesne i dobrze zorganizowane centra seniorów dbają o każdy aspekt życia na emeryturze, sprawiając, że osoba starsza czuje się bezpiecznie, a także jest nieustannie aktywna. To wszystko wpływa na wysoką jakość życia i poczucie szczęścia.
– Szósta, siódma dekada to dla człowieka najszczęśliwszy okres. Jest spełniony, stabilny emocjonalnie i potrafi się cieszyć nawet z niewielkich rzeczy, jak choćby rozmowa z przyjacielem – mówi prof. Shlomo Noy, ceniony geriatra, współzałożyciel powstającego we Wrocławiu centrum seniora Angel Care.
–Warto zadbać o to, żeby móc wtedy w pełni z życia korzystać. Nie powinniśmy się rozleniwiać, lecz pozostawać aktywnymi. Ćwiczmy ciało i umysł, utrzymujmy kontakt z innymi, rozwijajmy pasje.
Aktywność fizyczna zapobiega otyłości, poprawia krążenie i samopoczucie. Potrafi też działać lepiej od środków antydepresyjnych! Warto być również aktywnym społecznie – spotykać się, rozmawiać, grać w brydża, szachy czy boule. Rozmowy i gry pobudzają umysł oraz pozwalają utrzymać wysoką formę intelektualną. Z badań opublikowanych w prestiżowym British Medical Journal wynika, że gra w karty zmniejsza ryzyko zachorowania na demencję aż o 15%. Podobnie prewencją jest nauka nowych rzeczy. – Po sześćdziesiątce zalecam naukę nowego języka. Ludzki mózg uwielbia się uczyć i na emeryturze spokojnie poradzi sobie na przykład z hiszpańskim – mówi prof. Noy.
Kompleksowe centrum seniora, jak Angel Care we Wrocławiu, zapewnia warunki do podejmowania aktywności fizycznej oraz intelektualnej. Są tu dostępne m.in. sale spotkań, klub fitness, zielony ogród, kluby rozwijające pasje. Poczucie bezpieczeństwa zapewnia fachowy personel medyczny, który można wezwać 24 godziny na dobę. To gwarantuje poczucie bezpieczeństwa i szczęścia na emeryturze.
Poetą być. Współcześnie
Rafał Grzywnowicz, poeta współczesny. Pragnie dotrzeć do innych, jednocześnie zachowując w swojej duszy element starego ducha. Swój pierwszy tomik wydał sam, we wrześniu 2011 roku. Jego znak charakterystyczny? Permanentna wena. Wszystko zapisane tu: http://www.grzywnowicz.com/.
Karolina Jaskólska: - Poeta… kojarzy się z długim szalem, wielkim piórem i wciąż natchnioną miną. Jak jest naprawdę?
Rafał Grzywnowicz: - Szal? Nigdy nie miałem i nie mam zamiaru posiadać, zamiast pióra kolekcjonuję ołówki, którymi najlepiej mi się pisze. Staram się zawsze mieć jakiś przy sobie wraz z notesem. Chociaż odczuwam znaki czasu i robię czasami notatki w swoim iphonie. Ale to nie to samo. Papier to papier i w tym czuję emocje.
(...)
- Jak wygląda życie pisarza, poety w Polsce?
- Poeta w Polsce pracuje na etacie w pewnej firmie. Zarabia. Dokształca się. Obserwuje. Dla mnie osobiście marzy się domek na wsi w zupełnej głuszy. Tylko ja, laptop i dzika natura. A i jeszcze wena. Bez niej ani rusz. Generalnie to średnio ją lubię. Dopada mnie przeważnie w wieczornych godzinach i wtedy niestety dojadam. Kilogramów przybywa. Mina mojego trenera od tenisa ziemnego jest wtedy nie do przecenienia (śmiech). Tak więc sama Pani rozumie, że teraz pisarze i poeci to raczej zwyczajni ludzie.
(...)
- Odnośnie do stereotypów. Nie powiedziałabym o Panu na pierwszy rzut oka, że jest Pan poetą. Jak się zaczęła Pana przygoda z pisaniem?
- Okazuje się, że trzeba mieć wygląd nawet na poetę (śmiech). To może dlatego nawet żony nie mam. Muszę się w takim razie nad tym zastanowić (śmiech). Co do pisania to wszystko zaczęło się od tak zwanej weny. Dziwne zjawisko. Nie potrafię wytłumaczyć, skąd się wzięła i po co? Po powrocie ze szkoły wiedziałem, że mam siąść przy biurku, wziąć ołówek, kartkę papieru i coś napisać. Tak powstał wiersz "Codziennie rano". Przerabialiśmy w szkole wtedy poezję Baczyńskiego. Emocje, jakie zawarł ten młody chłopak w swojej poezji, były wyznacznikiem dla mojej poezji. Dlatego lubię obserwować ludzi czytających moje wiersze i po tym oceniam, czy dany wiersz jest OK. Chociaż moi znajomi mają swoją wersję wydarzeń i są przekonani, że to lenistwo z mojej strony i po prostu nie chce mi się czytać moich wierszy.
- "Wszyscy artyści to prostytutki". Poeci też? (śmiech)
- Naprawdę? A kto to powiedział? Tak naprawdę to zależy, o jakiej prostytucji tutaj mówimy. Poeci nie mogą nimi być, bo na poezji się nie zarabia, a czy warto pisać coś, czego się nie czuje, dla paru groszy? A później się tego wstydzić? Co do innych artystów to gołym okiem widać, że wystarczy pokazywać się w telewizjach śniadaniowych, a nie tworzyć. Może nie wymieniajmy nazwisk (śmiech). Nie cierpię takiej prostytucji. Najgorsze jest to, że ci ludzie są mocno promowani bo można na nich zarobić. Dlatego ja się zabezpieczam i mam nadzieję, że nie załapię tej choroby (śmiech).
(...)
- Dla poety, pisarza ważne jest dziś, aby trafić do czytelnika. Jak jest z promowaniem swoich utworów?
- Potrzebna jest kasa, której nie mam. Takie czasy, ale nie mam o to pretensji. W Polsce na poezji raczej nikt się nie dorobił. Dobrze jest, jak się zwrócą poniesione koszty.
- Teraz jest Facebook, Twitter. Ale czy to nie za bardzo "nowoczesne" dla poety? Czy może tu znów mówię stereotypami?
- Ta nowoczesność czasami wprowadza mnie w szał. Zamiast siedzieć i pisać kolejny wiersz, to trzeba pamiętać o fanach na tych portalach. Nie stać mnie na menedżera lub agencję, która dbałaby o mnie na tym polu działania. Generalnie daję wpisy, jak ktoś z fanów czy znajomych napisze do mnie, co słychać? Trochę wstyd, ale z drugiej strony, wolę "ćwierkać" wtedy, gdy mam coś do powiedzenia lub zwyczajnie odczuwam taką potrzebę, a nie wtedy kiedy trzeba. A trzeba codziennie, no prawie, żeby istnieć w wirtualnym świecie. Ponadto nie wiem, czy mam ochotę żyć w takim świecie.
- Można mówić, że to Pana zawód? Można się utrzymać z pisania?
- Szymborska i Miłosz pewnie się utrzymywali. Chociaż nie rozmawiałem z nimi na ten temat, więc pewności takiej nie mam. Żeby tworzyć i wydawać tomiki wierszy, trzeba mieć pieniądze lub sponsora. Nie mam przekonania, że mam odpowiedni wygląd, żeby ktoś chciał/chciała być moim sponsorem (śmiech). A tak na poważnie to mam przeświadczenie, że kiedyś to będzie mój zawód i tylko pisaniem będę się zajmował. Dlatego piszę scenariusze i pracuję nad książką.
- Mało osób dziś czyta. Według wirtualnych mediów, w zeszłym roku 61 proc. badanych nie miało kontaktu z żadną książką. To przerażające. Ma Pan jakiś plan B?
- Proszę też zwrócić uwagę na pozycje, jakie czytają. Bo samo czytanie dla czytania to jeszcze nie wszystko. Kiedyś zrobiłem eksperyment na Facebooku. Polegało to na umieszczaniu dowcipów. Okazało się, że czym krótszy kawał, tym miał więcej udostępnień oraz lajków. W dorosłość wchodzi pokolenie tak zwanego "kciuka". Więc w sumie nie wymagajmy od nich, że zaczną więcej czytać. Mój plan B polega na tym, żeby dotrzeć do tych ludzi. Nie można ich obarczać do końca za to, że nie sięgają po książki.
- W jaki sposób chce Pan do nich dotrzeć?
- Zmienia się moje pisanie. Polega to na tym, że istnieje fikcyjna osoba pisząca blog. Krótkie zwarte treści z dużą dozą seksu, górnolotnych idei, szybkim życiu i tak zwane balety. To ich kręci i próbują się dostosować. Tak więc te statystyki sami musimy poprawić a nie narzekać, że ludzie nie czytają.
- Większość poetów skupia się jednak na cierpieniu, bólu. Na tym co złe na świecie.
- Inspiracją może być podmuch wiatru. Dlatego staram się mieć przy sobie notatnik, żeby zanotować w razie potrzeby odpowiednie treści. Ale faktycznie coś w tym jest, przynajmniej w moim przypadku, że ból i cierpienie biorą górę. Ale to nieprawda, że życie jest złe czy, mówiąc bardziej dosadnie, do dupy. Sami jesteśmy jego kreatorami. Warto podejmować odważne i czasami wręcz absurdalne decyzje. Nikt za nas nie przeżyje naszego życia, a czy warto przejmować się i zamartwiać nad wszystkim i wszystkimi? Od prawie roku jestem mediatorem rodzinnym w praktyce indywidualnej oraz sądowej. Dlatego stwierdzam, że absolutnie nie mam jakichkolwiek problemów.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Karolina Jaskólska
Misja: znaleźć pracę
Prolog
Od dłuższego czasu chciałam zrobić wywiad z osobą bezrobotną. Niby trywialny temat rozmowy.
Nic zaskakującego, biorąc pod uwagę stopę bezrobocia w Polsce. Jednakże nie mogłam zdecydować,
z kim ów wywiad przeprowadzić. Nie wiem, czy wiąże się to ze zbyt dużym (niestety) wyborem osób
borykających się z problemem znalezienia pracy, czy z chęcią jak najbliższego mi oddania sprawy.
Postanowiłam porozmawiać z najlepiej znaną mi osobą, która pracy szuka od ponad pół roku,
a w Urzędzie Pracy jest od czterech miesięcy. Przedstawiam C.B (w celu zachowania względnej
anonimowości będę posługiwała się jedynie inicjałami).
Karolina Jaskólska: Przyznam szczerze, że długo zastanawiałam się nad tym, z którą bezrobotną osobą porozmawiać...
C.B: Niestety, jest nas dość sporo. Miałaś wiele możliwości do wyboru.
K.J: Trochę przedmiotowo podeszłam do sprawy, nie masz wrażenia? Mój błąd...
C.B: Zapewne nie o to Ci chodziło. Wiesz, są bezrobotni i "bezrobotni". Jedni chcą pracować, szukają czegoś, co ich zaspokoi zawodowo, finansowo. Da satysfakcję, równocześnie nie "sprzedając się". Co najważniejsze starają się i, jak już było powiedziane, chcą.
Druga grupa nie za bardzo rwie się do roboty. Idzie do urzędu, zapisuje się po zasiłek i tyle. Może też inaczej. Nawet do urzędu nie idzie, wystarczy, że powtarza, iż pracy nie ma, i czeka, aż ta sama przyjdzie...
Z OST FRONT-u: Zima trzyma
Dawno tak nie było, śniegu pełno i co dzień jeszcze trochę prószy, więc jest biało, a nie szaro. Temperatura kilka stopni poniżej zera i tylko nie ma szans na jazdę sankami ciągnionymi przez konia.
Zły znak
Meteory i komety od dawna były zwiastunami tragedii. Ten, co spadł w Rosji, może nie być wyjątkiem, a wśród komentarzy nie brakuje takich, co mówią o ewentualnych katastrofach. Ocenia się, że w mieście Czelabińsku od różnych wypadków zrobionych przez meteor ucierpiało do tysiąca osób, a do 200 opatrywano w szpitalach. Na jeziorze kilkadziesiąt kilometrów od miasta, gdzie ostatecznie spadł meteoryt, jest dziura średnicy 8 metrów, ale nie zauważono tam elementów radioaktywnych.
JUNK FASHION SHOW 2013
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/tag/PolskaKanada#sigProId2ae91f7bfd
ECOFASHION WEEKEND 2013
Pełną parą ruszyły przygotowania do kolejnego EkoFashion Weekend w Krakowie. Główny punkt programu – pokaz mody Junk Fashion Show, zaplanowany jest na 3 lutego 2013 roku, a teraz możecie już myśleć nad pomysłem, jak nadać swoim ciuchom i torebkom nowy styl w trakcie warsztatów przerabiania ubioru. Nadchodzące wydarzenia będą na pewno świetną wiadomością dla fanów modowego recyklingu, którzy wolą spędzić wolny czas na twórczych działaniach zamiast marnować go przed telewizorem.
RECYKLINGOWE WARSZTATY
Ecofashion Weekend rozpocznie się bezpłatnymi recyklingowymi warsztatami przerabiania ubrań i torebek, które odbędą się 1 lutego w piątek w budynku Krakowskich Szkół Artystycznych przy ulicy Zamoyskiego 52, start od godz. 14.00. Są otwarte dla wszystkich, którzy chcieliby tchnąć drugie życie w swoje ulubione spodnie, koszule, sukienki czy torebki. Oprócz oczywistych modowych korzyści – przerabiając, a nie wyrzucając ubrania, robimy pozornie małą, ale ważną rzecz dla środowiska naturalnego.
Więcej szczegółów znajduje się na stronie www.ksa.edu.pl.
JUNK FASHION SHOW 2013
Inspirujące, awangardowe, zaskakujące formą i precyzyjnym wykonaniem – takie właśnie są papierowe projekty wykonane przez studentów I roku Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. Zawładną one pierwszą częścią pokazu Junk Fashion Show i na pewno dostarczą zgromadzonej publiczności niesamowitych estetycznych wrażeń. Przewodnim hasłem projektów studentów II roku jest eklektyzm, który odzwierciedla się w projektach łączących w sobie spuściznę kulturową minionych wieków, teraźniejszość, a nawet przyszłość. Źródła inspiracji są bogate: rękodzieło, renowacja, historia, futuryzm, awangarda, nowe technologie, złoto, żakard, pop art. Pokazowi mody zapewni profesjonalną oprawę Agencja Modelek i Promocji Mody Reklamex. Organizatorzy planują również premierę kolejnego numeru magazynu "Tuba", prezentację stylizacji studentów Szkoły Visual Merchandisingu przedstawiającą nowatorskie spojrzenie na tendencje modowe sezonu jesień-zima 2012/2013 oraz pokaz projektów zagranicznych gości ze Słowacji.
To wszystko już w niedzielę, 3 lutego, w Nowohuckim Centrum Kultury.
Organizatorzy planują również konkurs internetowy, podczas którego internauci będą mogli zagłosować na najlepsze projekty autorstwa studentów I i II roku. Głosować będzie można od wtorku, 5 lutego, od godz. 15.00 do wtorku, 12 lutego, do godz. 24.00, wchodząc na stronę www.ksa.edu.pl. Na autorów zwycięskich projektów czekają atrakcyjne nagrody, natomiast spośród głosujących osób, które polubią stronę KSA na Facebooku, zostanie wylosowany bezpłatny udział w letnich warsztatach fotograficznych, kroju i szycia, projektowania mody, biżuterii, batiku i haute couture.
Partnerzy: TOŁPA, Empik.com, Antalis Poland, Koneser, Foto-Tip, All Bag
Patroni Medialni: Radio Eska, Dziennik Polski, Interia.pl, Magazyn Trendy,
Miasto Kobiet, kulturaonline.pl,
designattack.pl, Moda&Styl, Sophisti.pl, Sophistifashion.pl, Wydawnictwo Promedia, Manko, Barrel Fashion, Kreatywne.pl, Fashionmedia.pl, dlastudenta.pl, Moda Forum, Yaacool Eko, Eko Media,
Biokurier, ZielonaLekcja.pl, Ekolokalizator, STOREKO, Ekologia.pl, Jestemeco.pl,
Ulica ekologiczna, KSAvery, TUBA.
zdjęcia: Piotr Kierat
Skrzeczące riffy kapeli pomarańczowego Gargamela
Od naszych dziadków już słyszeliśmy, że "jak kogoś chce Pan Bóg pokarać, to mu odbiera rozum". Wbrew oczekiwaniom rozmaitych ateuszy i zwolenników przeciwstawienia duchowi świata materii, dotyczy to także, a może nawet szczególnie, ludzi deklarujących się jako niewierzący. Ateista to zresztą osoba wyjątkowo sfrustrowana istnieniem Boga, którego wypierać musi ze świadomości zaprzeczeniami podobnych do siebie biedaków i bezkarnością kolejnych bluźnierstw oraz łamania niepokojąco logicznie brzmiących przykazań.
Najgorsze, co może wydarzyć się ludziom z natury poczciwym, czyli bez zbytnich trudów otwartym na miłość Boga i dobrze życzącym bliźnim, to hipokryzja i faryzejskie mniemanie, że już są od innych lepsi tak dalece, że więcej przez to im wolno. Często w takich to właśnie przypadkach deklarowane w posiewie dobro wydaje zdumiewająco zły owoc.
W dziełach tworzonych w życiu publicznym w imię miłości słyszymy przecież tak często język nienawiści, a działania deklarowane, jako te prowadzone dla Polski, Kościoła, całej cywilizacji łacińskiej, a nawet wręcz dobroczynne – głównie przynoszą korzyść ich kreatorom, niepomnym powszechnych nieszczęść i strat, których powodem się "przy okazji" stają.
Inaczej mają się sprawy z ludźmi o chorej duszy i poplątanej psychice, dla których otaczający ich świat w potężnej części stanowi jedynie przedmiot niechęci lub wręcz nienawiści. Bardziej lub mniej uświadomionej w przyczynach, bardziej lub mniej skrywanej.
Bywa to czasem związane z przyrodzonymi ułomnościami ciała i psychiki, innym znów razem z doznanymi choćby w dzieciństwie krzywdami, które nienaprawione, stanowić mają usprawiedliwienie na całe życie dla pozbawionego racji ślepego odwetu na normalności.
Pamiętamy, jak wiele zła wydarzyło się w związku z oświeceniowym kwestionowaniem religii, a dalej walką z Kościołem i naprawianiem świata od rewolucji francuskiej, przez III Rzeszę do kończącego powoli swój żywot wschodniego Imperium Zła.
Remedium na nieprawości starego porządku miało być zaprzeczenie Miłości, Prawdzie i Dobru pisanym z dużej litery, bo znajdującym oparcie w poznanym przez ludzi Prawie. Prawie Bożym.
Cóż wyszło z deklarowanej wolności, równości oraz braterstwa, gdy położono nadzieję w swobodzie – niczym nieskrępowanego – wyboru. Gdy przeciwstawiono grzechy gnijących monarchii czy oczywistą niedoskonałość bosko-ludzkiego przecież w swojej budowie Kościoła "robieniu dobrze" przy zaprzeczeniu istnieniu Stwórcy lub ponad poznanym Prawem.
Niewątpliwie Ruch Gargamela jest przedsięwzięciem niestosującym poprawnie znanej z historii zasady, że zło skuteczne, to zło dostatecznie ukryte i zakłamane.
Po pierwsze, w tym właśnie przypadku możemy bez trudu i w przynależnych formach zobaczyć różne słabości, nagromadzone kompleksy, czy wreszcie obecne zawsze na świecie ludzkie nieszczęścia – w wymiarze stricte tragicznym i osobistym.
Po drugie widzimy, jak bardzo bezbronny i w swej istocie żałosny staje się człowiek, który poddany życiowej próbie odwraca się od swoich naturalnych wspólnot. Od wspólnoty rodzinnej, narodowej i wreszcie religijnej, manipulując przy podstawowych wartościach, grając na niskich instynktach własnych i swoich bliźnich.
Jak pełny bólu musi być umysł człowieka, który deklarując tolerancję, jako naczelny wyróżnik swych politycznych działań, i będąc wybrany zrządzeniem demokratycznych obliczeń na posła Rzeczypospolitej, nie tylko może patrzeć na Krzyż obecny u nas od wieków w miejscu publicznym, ale też stara się sprawić dodatkowe przykrości milionom wiernych, którzy w miejscu kultu najściślejszym doznali bezprawnego zamachu na swoje najwyższe dobro. Jak wielka i zapiekła musi być jego nienawiść, odczucie krzywd osobistych i alienacja od jednorodnej w dziewięćdziesięciu kilku procentach wspólnoty Polaków i katolików III Rzeczypospolitej, żeby mentalnie poczuwać się do wspólnoty z człowiekiem łamiącym nie tylko prawo naszego kraju, ale też wszelkie zasady współżycia społecznego, a nawet obecne w szeroko rozumianej kulturze naturalne kanony ludzkich zachowań.
Nikt przecież nie pytał Gargamelowego posła o jego sąd na temat wartości artystycznej drogiego sercom Polaków wizerunku Matki Bożej na Jasnej Górze, bo też o takich kwestiach w przypadku rzeczy bezcennych się nie dyskutuje, a cześć oddawana wykracza dalece poza sam obraz.
Obrzydliwego w tej sytuacji słowa "bohomaz" człowiek ten użył po pierwsze nie adekwatnie, po drugie w najgorszych, wynikających z kontekstu tak zdania, jak sytuacji intencjach. Mogliśmy bez "owijania w bawełnę" usłyszeć, co też mu "w duszy gra", jak bardzo nas nienawidzi.
Zło jest obecne w życiu publicznym III RP, w codziennej egzystencji narodu, w zwyczajnych realizacjach ludzi. Nie omija żadnej ze wspólnot i pojawia się zawsze przy dobru, nawet gdy to jest znaczące i trudne w swojej istocie do kwestionowania. Przeważnie jednak to zło nie jest widoczne jak na dłoni, bo siłę swą czerpie z kamuflowania intencji, z relatywizmu podawanego nie wprost.
Koncerty parlamentarne i osobiste solówki członków w sumie dość smutnej kapeli Pomarańczowego Gargamela pozwalają nam dziś oglądać zwyczajny upadek człowieka – w całym nieszczęściu, przy obnażonej słabości, zdziczeniu uczuć, nieprzejednaniu i nienawiści do świata.
Występy skłonnych do mało psychodelicznych, a bardziej już dewiacyjnych aberracji oraz licealnego ekshibicjonizmu artystów Gargamelowej kapeli możemy podziwiać w mediach, a sami z jeszcze wyraźniej odczuwaną radością szykować się do tradycyjnych polskich świąt Bożego Narodzenia, jak również nadejścia Roku Pańskiego 2013.
Jak dobrze jest być u siebie i czerpać z rodzimej tradycji. Także tej nakazującej historycznie ukształtowaną sarmacką tolerancję w podejściu do pozostających w naszej państwowej wspólnocie osób innego wyznania, narodowości, a nawet głosicieli mieszczących się w granicach prawa i obyczaju – przekonań. W granicach prawa i obyczaju.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 13 grudnia 2012r.
Tekst pochodzi z Biuletynu Świąteczno-Noworocznego Europy Wolnych Ojczyzn
Piwo Carlsberg ma gorzki smak dla polskich ofiar
Akcja na rzecz wyrównania strat
polskim ofiarom trzech systemów władzy:
nazistowskiego, komunistycznego i nowej demokracji
Browar okocimski został założony w 1845 roku przez naszego prapradziadka, Jana Goetza. Firma rozrastała się dynamicznie i po I wojnie światowej, pod sprawnym zarządem jego syna, Jana Albina Goetza Okocimskiego II, stała się największym browarem w Polsce.
Nasza firma piwowarska została przejęta przez nazistów w 1939 roku, a następnie znacjonalizowana przez komunistów w 1946 roku. Po załamaniu się reżimu komunistycznego nasza rodzina odkryła, że jej przedwojenna firma Browar Okocim S.A. nigdy nie została wykreślona z rejestru spółek. I tak było aż do narodzin nowej demokratycznej Polski w 1991 roku.
Pod rządami nowych demokratycznych władz polskich, pomimo wytoczonej przez naszą rodzinę sprawy sądowej o potwierdzenie ważności udziałów, przesądzających o tytule do własności browaru Okocim, udziały firmy zostały ponownie wyemitowane na rynku publicznym i znalazły się w posiadaniu Carlsberga.
Jak było możliwe przejęcie ukradzionej własności przez firmę Carlsberg? W ciągu lat widzieliśmy, jak inne państwa o historii podobnej do Polski brały na siebie odpowiedzialność za nielegalne działania z czasów nazistowskich i komunistycznych poprzez zwracanie właścicielom zagrabionych dóbr, na przykład skonfiskowanych przez nazistów firm, dzieł sztuki, funduszy ulokowanych na kontach w Szwajcarii, nieruchomości itp. Nie stało się tak w naszym przypadku.
Historia zmowy Carlsberga i rządu polskiego, zmierzającej do niedopuszczenia, aby browar Okocim wrócił do rąk prawowitych właścicieli, mogłaby stać się kanwą sensacyjnej powieści.
Nielegalna konfiskata
przez komunistów
W 1989 roku członkowie naszej rodziny wystąpili z roszczeniem o zwrot tego majątku. Został on bezprawnie znacjonalizowany w wyniku jaskrawych naruszeń przez komunistów ich własnych dekretów. Choć wszystkie, lub niemal wszystkie, browary w Polsce zostały znacjonalizowane w 1946 roku na mocy Dekretu o nacjonalizacji przemysłu, w którym zostały one wymienione z nazwy, w przypadku naszego rodzinnego browaru, który był spółką akcyjną, państwo zastosowało Dekret o reformie rolnej.
Korzystne orzeczenie
ministerstwa
19 kwietnia 1993 roku, cztery lata po zgłoszeniu przez nas roszczeń, rodzina otrzymała z Ministerstwa Rolnictwa orzeczenie stwierdzające nieważność nacjonalizacji browaru okocimskiego. Innymi słowy, orzeczenie to unieważniło nacjonalizację.
Carlsberg przez wiele lat przeciwstawiał się temu orzeczeniu, do czasu gdy po 18 latach (2011) zostało ono uchylone ze względów "proceduralnych". Jako oficjalną przyczynę podano, że ówczesny nasz adwokat (mecenas Andrzej Kubas), pomimo że powołał kuratora wobec nieistniejących władz spółki do jej reprezentowania, wystąpił z roszczeniem o zwrot nie w imieniu firmy (Jan Goetz Okocimski, Browar i Zakłady Przemysłowe S.A.), lecz w imieniu spadkobierców akcjonariuszy. Rozmaite działania prawne nadal trwały, lecz po interwencji Carlsberg Polska S.A. wszystkie zostały zawieszone do ponownego rozstrzygnięcia prawnego przez Ministerstwo Rolnictwa.
Interwencja Carlsberga jest wyraźnie taktyką gry na czas. Choć Ministerstwo Rolnictwa najprawdopodobniej nie będzie miało innego wyboru niż potwierdzenie swego pierwotnego orzeczenia, (unieważniającego nacjonalizację), może to jeszcze zająć wiele lat. W ciągu tego czasu udziały firmy mogłyby ponownie zostać sprzedane, co zmniejszyłoby wartość posiadanych przez rodzinę akcji. Zaś w przypadku likwidacji firmy zostałyby one całkowicie pozbawione wartości.
Carlsberg usiłuje wywłaszczyć nasze udziały
Ostatnio na wniosek Carlsberg Polska S. A. i przy współudziale Skarbu Państwa, podjęto nowe działania prawne, zmierzające do wywłaszczenia wszystkich udziałów naszej rodziny. Choć sąd pierwszej instancji odrzucił ten wniosek, sąd wyższej instancji, w oparciu o dekret nacjonalizacyjny z 1951 roku (w okresie stalinowskiego terroru) uchylił tamtą decyzję i wydał postanowienie nakazujące zwrot wszystkich akcji spółki. Nasi prawnicy odwołali się od tej decyzji do Trybunału Konstytucyjnego, wskazując, że stanowi ona naruszenie konstytucji.
Dlaczego sąd wolnego i demokratycznego kraju miałby stosować stalinowskie prawo do podtrzymania nacjonalizacji nielegalnie skonfiskowanej własności prywatnej?
Carlsberg po złej stronie prawa
Skupując udziały Okocimia na rynkach pierwotnym i wtórnym, Carlsberg doskonale zdawał sobie sprawę, że rodzina miała uzasadnione roszczenia do tych udziałów. W swym prospekcie, dotyczącym emisji akcji, Minister Przekształceń Własnościowych ostrzegał ewentualnych nabywców, że istnieje roszczenie "trzeciej strony", wysunięte przez potomków Jana Albina Goetza Okocimskiego II.
W chwili obecnej zarząd Carlsberg Polska wydaje duże sumy na prawników (TrapleKonarskiPodrecki – Kancelaria Prawna z Krakowa), przeciwstawiając się wysiłkom naszej rodziny, zmierzającym do odzyskania naszej własności, lub przynajmniej uzyskania jakiejś formy sprawiedliwej rekompensaty. Rozmaite działania prawne trwają już od ponad dwóch dziesięcioleci i bardzo niewielu członków przedwojennej rodziny Goetzów nadal żyje.
Zdumiewające jest, że firma o wielkości i globalnym zasięgu Carlsberga angażuje się w tak oburzające działania, aby zablokować nasze wysiłki na rzecz naprawienia krzywd, wyrządzonych kilku pokoleniom członków naszej rodziny i urągających elementarnemu poczuciu sprawiedliwości.
Prawni spadkobiercy
Zdjęcia polskiego ubóstwa – Gabriela Zimmer
Gabriela Zimmer, czyli Gabriela Pokój. Jej nazwisko znaczy po polsku "pokój" w mieszkaniu, nie taki "pokój" na świecie. W języku polskim mamy tu nieścisłości, bo nasze słowo pokój ma dwa znaczenia.
I ten pokój w domu, który ma cztery ściany, i ten pokój na świecie, który ścian nie ma… chyba nie ma. To zależy, czy świat jest ograniczony. Ja tego nie wiem, a wy? Kończy się ten nasz świat gdzieś?
Ta pani, ta Niemka Gabriela Zimmer od wiosny tego roku urzęduje w Unii Europejskiej. Z ramienia partii lewicowej. Są tam dwa jakieś odłamy. Interesują ją tematy ubóstwa w Unii Europejskiej. Ostatnio zamieściła zdjęcia z naszego polskiego podwórka. A nasze podwórka są różne – są wykaflowane, takie mają bogaci, i są zaśmiecone, takie mają szczególnie biedacy. Bo biedak biedakowi nie jest równy. Są biedacy skromni i bardzo czyści, takich jest w Polsce wielu. Bezdomni w ogóle nie mają podwórek.
Więc uciekam od tematu podwórkowego, bo nie jest dobry.
Pani Gabriela wypatrzyła biedę w Polsce. Ona, z tak daleka, z innego kraju ją wypatrzyła. Bo ona po prostu patrzyła. Jeśli ktoś patrzy, to i widzi.
Nasi w kraju są oburzeni, bo oni z bliska, od siebie, żadnej biedy nie widzą. Na ulicach ludzie ubrani znakomicie, kto to wie, gdzie te stroje kupili? My wiemy, w szmateksie.
No to Polacy nie są tacy biedni, ubrać się mają w co. Czasami lepiej wyglądają niż Zachód. Wyraźnie widać, że są szczuplejsi. Buty na nogach też mają. To widzimy na ulicach, polskich ulicach. A czy mają coś w żołądku, tego nie zobaczymy. Kto tu głodny, a kto syty... kto je drogo, wartościowo, a kto żywi się samymi ziemniakami. Kto ma długi, a kto nie. Kto ma oszczędności i kasę na koncie, a kto nie ma złamanego grosza, tego też nie widzimy. A mimo to, ta pani biedę pokazała, polską biedę.
Nie widziałam, niestety, tych zdjęć. Ale jak w roku 2003 pojechałam do Łodzi na wesele i nocowałam u wujka, który mieszka w Łodzi na dużym osiedlu, to rano obudziły mnie hałasy ze śmietnika. Wstałam i patrzyłam zdziwiona na ludzi tam buszujących… takiego widoku z mojego miasteczka na zachodzie Polski nie widziałam może i dlatego, że u nas biedniejsze są śmietniki. Bo i tak może być.
Tak, bieda w Polsce jest. Na pewno w Warszawie mniejsza niż w Łodzi. Są ludzie, którzy nie mają środków utrzymania. Są rodziny, które nie mają na chleb i wcale niewielodzietne... Są dzieci głodne. I dużo jest ludzi głodnych w Polsce. I dobrze, że pani Gabriela Zimmer tę polską biedę zauważyła. Trzeba polepszyć byt naszego narodu. Ludzie biedni, nie wstydźcie się swojej biedy.
Niech bogaci, którzy są przy władzy, dostrzegą polskie głodne dzieci w polskich superubogich rodzinach, którym żadna pomoc społeczna nie jest w stanie pomóc, bo nie ma na to środków. Za mało ma środków.
Nie oburzajmy się na panią Gabrielę Zimmer. Ja wiem, że my nie chcemy wracać do socjalizmu, do komunizmu, bo to już było… Ale to było przy tych drugich sąsiadach.
Krzyczmy głośno, Polacy, tak jak Grecy… nam też trzeba pomóc. Nasze społeczeństwo dusi się, już koniec zaciskania pasa!
Nie pokazujmy światu, jacy jesteśmy bogaci, jeśli jesteśmy biedni. Nie pokazujmy światu, jacy jesteśmy wspaniali, jeśli tak nie jest. Polska potrzebuje pomocy. Nie możemy wspierać innych krajów europejskich, gdzie bieda, jeśli u nas bieda jeszcze większa.
To nasi politycy się chwalą i polskiej biedy nie chcą widzieć. Dobrze być politykiem w Polsce, na pewno po śmietniku nie trzeba grzebać. Co zrobić, żeby być długo politykiem? Trzeba nie wykazywać minusów, tylko same plusy.
I dlatego polscy politycy chwalą się Polską.
• • •
Od tygodnia jestem znów w Niemczech. Zostawiłam kłopoty domowe mężowi, zostawić musiałam moją rodzinę i przyjechałam w całkiem nieznane mi miejsce. Jest to połowa małego wiejskiego domku, z trawiastym ogrodem i czterema jabłoniami. Jabłonie te są skarbem chyba, bo przyszły dwie panie, Niemki, pomagały przez dwie godziny zrywać jabłka, wchodziły nawet na drabiny. Jako zapłatę otrzymały spady. Widać było, że tak jest od lat.
Pogoda była słoneczna i wyciągnęłam dla pani starszej, ona ma 93 lata, plastykowy fotel ogrodowy. Ona lubi komenderować, więc zadowolona siedziała sobie w cieple, na słoneczku. Potem to wspominała ze dwa dni, dziękowała za mój pomysł. Pomysł mój był prosty. Po co ona ma siedzieć w domu, jak piękna pogoda. Ale ona ma zawroty głowy, więc stać nie może.
Niemki pięknie poukładały jabłka w skrzyneczkach i pani starsza ma za spady robotę zrobioną. Ja nie wchodziłam na drabinę, tylko je asekurowałam. Przyjechałam tu opiekować się starszą panią, nie mam też tak dobrego ubezpieczenia jak Niemki. Muszę też zarabiać pieniądze na rodzinę, a nie wchodzić na drabinę. O, jak mi się zrymowało! Na początku mojej pracy opiekunki w Niemczech, trzy lata temu, nie byłabym taka roztropna, wyrachowana, można by powiedzieć. W pierwszym domu niemieckim, a był to olbrzymi dom, pomyłam wszystkie okna. A były to wielkie okna, do samego sufitu. Mogłam wypaść, niebezpieczne to było. Zrobiłam to z nudów, z tęsknoty za moimi dziećmi, za mężem, za Polską. Tylko robota zabijała wtedy myśli o najbliższych. Nie byłam przyzwyczajona do rozłąki. I chyba tak nie powinno być, żeby matka pięciorga dzieci musiała wyjeżdżać za chlebem do Niemiec.
Ostatnie trzy małżeństwa niemieckie były podobne. Byli to wykształceni ludzie, w wieku średnio 85 lat i bardzo oszczędni. Nigdy nie zapomnę wzroku Niemki, jak poprosiłam o jajko na śniadanie. Jak mogłam chcieć jajko, jak oni i ich synowie, nawet jak byli młodzieńcami, tylko jedli na śniadanie chleb z dżemem i masłem. Tak było zawsze i tak musi być. Ale za moimi plecami stanął dziadek niemiecki, mąż tej pani, któremu pomysł na jajko bardzo się spodobał. Pani starsza niemiecka aż płakała potem i wymówki mu robiła.
Ale jestem teraz przy jednej starszej pani, na wsi, mam Internet, mam telewizor w pokoju i mam takie alarmowe połączenie, a właściwie podsłuch. Jestem na górze i słyszę wszystko, co robi starsza pani. W dzień i w nocy. Słyszę każde kaszlnięcie. Poprzedniej opiekunce bardzo to przeszkadzało. Już więcej tutaj nie przyjedzie, zapowiedziała.
Mnie nie przeszkadzało do wczorajszej nocy, gdy chodziłam do niej dwa razy nad ranem, a ona mówiła chyba przez sen, bo zastawałam ją śpiącą. Potem już nie mogłam zasnąć, słyszałam zegar w jej pokoju, wybijający godzinę – czwartą, piątą... Następna noc znów była spokojna.
Pani jest właściwie zdrowa, tylko źle widzi. Światła muszą być wszędzie pozapalane i każda najdrobniejsza rzecz na swoim miejscu. Moje rzeczy mają nie przeszkadzać i nie zmieniać nic w otoczeniu. Moja szczoteczka do zębów stoi więc na półce pod sufitem, ręcznik mam brać do swojego pokoju itd.
Cały tydzień się wszystkiego uczyłam. I teraz już wszystko wiem. Nie mogę włączyć prania, bo pralką ona rozporządza. Jej siostrzeniec przeegzaminował mnie z moich umiejętności jazdy samochodem. Jako pierwsza z opiekunek zdałam, nawet powiedział starszej pani, że bardzo dobrze jeżdżę. Pomimo to pani klucza jakoś mi nie chce dać. Jeżdżę na zakupy do sąsiedniego małego miasteczka na rowerze. Rower jest superstary, muszę każdorazowo przed jazdą pompować przednie koło, z tyłu po bokach wiszą czarne torby, zamykane na zamek. Wczoraj trochę zmokłam. Dobrze, że wzięłam z Polski kurtkę z kapturem i taką ciepłą opaskę – taki komin. Zakłada się to na szyję, a można też zaciągnąć na głowę i nawet na czoło.
Fajnie mi się jechało, pomimo siąpiącego deszczu, samochody mnie mijały, ja mijałam kolejne laski i pola... Tak, tutaj są uprawne pola. W Polsce to widok rzadki, przynajmniej w moim popegeerowskim terenie. Unia dopłaca rolnikom za trzymanie łąk i odpowiednie ich koszenie. Dopłaca się np. za koszenie od środka i idąc ślimakiem na zewnątrz, bo wtedy wszystkie myszki, szczurki czy kreciki mogą sobie pouciekać.
Tutaj nikt nie oszczędza na moim jedzeniu. Od razu, pierwszego dnia otrzymałam pieniądze na zakupy, a także kieszonkowe. Za kieszonkowe chciałabym kupić czarną walizę, która widziałam przecenioną w markecie. Ale jak ją przywieźć na tym rowerze, musiałabym czymś przywiązać… Nie wiem, jak długo moja stara waliza wytrzyma comiesięczne wojaże i przeładowywania.
Pani starsza niemiecka nigdy nie była mężatką ani nie miała dzieci. Była córką posiadaczy ziemi. W czasie wojny przybyło tutaj dwóch młodych Francuzów na roboty. Pracowali tu kilka lat. Potem, po wojnie, jeden z nich naraz pojawił się tutaj przed drzwiami, zaprosił starszą panią do siebie, do Francji. Pojechała, ale zastrzegła, żeby wynajął jej hotelik. Była tam trzy tygodnie.
Wieczorem mielę dwie łyżki pszenicy – bardzo dokładnie, i zalewam wodą. Rano dodaję do tego mleka, gotuję to w szerszym garnuszku z wodą. Wtedy się nie przypali. Garnuszek wkładam w garnuszek. Taka chemiczna łaźnia wodna. Ona to je przed umyciem się, przed właściwym śniadaniem.
Na obiad zawsze ziemniaki i na śniadanie też zawsze ziemniaki. Ja mogę sobie gotować, co chcę. Nie korzystam z tych możliwości, kupiłam sobie śliwki suszone, orzechy włoskie i pogryzam.
Po ziemniaczanym tygodniu ziemniaków mam już dość. Może by kupić jakiś makaron czy ryż? Ale nie chce mi się specjalnie dla mnie gotować. Mam pyszny razowy chleb. Wypatrzyłam go w piekarni, jak kupowałam zamówiony chleb jęczmienny dla pani.
Pierwszy raz widzę osobę, która tak rygorystycznie wręcz podchodzi do swojego jedzenia. Obiad ma być zawsze na 12, dzisiaj ziemniaki i fasolka szparagowa. Obok kładę maselniczkę z masłem i pani sobie sama to masło dawkuje.
Prawie ze sobą nie rozmawiamy przy jedzeniu. Nie można jej rozpraszać. Mam przy sobie kawałek gazety i sobie poczytuję i czekam, aż ona skończy. Dzisiaj wyczytałam, że jakiś tutejszy człowiek, czyli Niemiec, 59-letni zauważył rannego ptaka w gąszczu. Chciał mu pomoc, ptak nie zrozumiał, że to pomoc, i zaatakował tego pana, uczepił się jego ramienia. Nie mogli go odczepić sanitariusze, cały wieczór trwało rozdzielanie ich. Dopiero półgodzinna praca weterynarza dała efekty. Chciałam to opowiedzieć starszej pani, ale nie umiała się skupić na moich słowach. Przeczytać też nie mogła, bo źle widzi.
Dzisiaj urodziny starszej pani. Rano przyszedł ktoś z władz tego regionu rolniczego. Młody człowiek, bardzo grzeczny. Rozmawiał z panią prawie godzinę. Pani opowiadała mu, jak teraz aktywnie żyje.
I przed domem siedziała na fotelu, jak zrywano jabłka, i codziennie teraz spaceruje po południu, aż inne sąsiadki też zaczęły wychodzić z domu. Mogą się pospotykać, porozmawiać jak wczoraj. To mnie cieszy. Spacerują zazwyczaj ludzie w miastach. Tu, na wsi, każdy ma swoje obejście.
Pan ten przyniósł duży kosz, a w nim kwiaty słonecznika, trzy różne puszki z mięsem, miód, duży kawałek kiełbasy i kawałek mydła szarego w folii z wstążeczką. Władze regionu każdemu składają życzenia co 10 lat, a ludzi ponad 90-letnich odwiedzają co roku. Miło więc tutaj. Zupełnie inaczej niż w Polsce. Ludziom wiele do szczęścia nie potrzeba. Tylko to minimum im zapewnić. Żeby mieli najtańsze jedzenie, na leki i na opłaty. A tego w Polsce ludzie nie mają.
Jakiś plan zagospodarowania ludzi byłego socjalizmu na pewno jest. Jeśli nie może ich wykorzystać rodzima ziemia, trzeba ich zmusić, aby dobrowolnie wyruszyli na inne ziemie, za chlebem. Będą tam pełnić służalcze funkcje, wtapiać się w luki. Tam, gdzie praca jeszcze jest.
Wanda Rat
Kanada-Polska: Zróbmy razem dobry biznes (2)
W minionym tygodniu miał miejsce polsko-kanadyjski szczyt gospodarczy, w którym wzięli udział przedstawiciele władz gospodarczych oraz przedsiębiorcy z Polski i Kanady, obecnie publikujemy drugą cześć relacji z tego ciekawego wydarzenia – rozmowy z jego polskimi uczestnikami.
Wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik
"Goniec" – Pani minister, takie kraje jak Polska często postrzega się stereotypowo – że mniej bezpieczne są w nich inwestycje, że prawo mniej skuteczne, że ochrona inwestycji zagranicznych nie jest tak dobra jak w Niemczech czy w USA, jak by Pani skomentowała tego rodzaju głosy?
Ilona Antoniszyn-Klik – Jesteśmy teraz w punkcie przełomowym, jeśli chodzi o ocenę Polski w oczach inwestorów zagranicznych. Tak naprawdę przemawiają za nami przede wszystkim dane makroekonomiczne.
To pierwszy kierunek, na który patrzą inwestorzy, również ci zupełnie nowi, bo wbrew temu co nam się wydaje, Polska w ogóle nie jest, czy nie była do tej pory tematem dla większości inwestorów zagranicznych i dopiero zaczynamy mieć jakąś pozycję; prześwitywać między naszymi sąsiadami czy partnerami, zarówno w Europie jak i na innych kontynentach, bo przecież musimy konkurować globalnie.
– Zwłaszcza tu, w Kanadzie, gdzie istnieje silny kierunek azjatycki.
– No właśnie i to jest bardzo ciekawa sprawa - mieliśmy na ten temat kilka ciekawych rozmów, w jaki sposób Kanadyjczycy zdobywają rynki wschodnie i odwrotnie, jak są zdobywani przez rynki wschodnie. Muszę powiedzieć, że możemy się o Kanadyjczyków wiele nauczyć w skutecznym zdobywaniu inwestycji azjatyckich. To jest kierunek, który teraz zaczęliśmy i są to grube dziesiątki miliardów dolarów, które Azja inwestuje w Kanadzie. To kierunek, który Polskę bardzo interesuje.
– No, nas tutaj w Kanadzie nie zawsze cieszy.
– Nas bardzo interesuje, uczmy się od najlepszych.
– Pani minister, inwestycje inwestycjom nierówne, są takie, gdzie firma przyjeżdża, eksploatuje bogactwa, tworzy 5 miejsc pracy, wywozi nieprzetworzony surowiec; jakimi inwestycjami Polska jest zainteresowana?
– Patrzyłem, jakiego rodzaju inwestycje Kanada oferuje innym – a oferuje przede wszystkim technologię, nie tylko wydobywanie surowców. To jest nasz cel, który sobie dawno temu założyliśmy. Powinniśmy się stać krajem proponującym technologie, potrzebne na świecie.
– Polska ma te technologie?
– Powoli właśnie zaczyna mieć, powoli zaczynamy budować taki system, tworzenia innowacji w kraju, a jak wiemy, innowacja to pomysł przełożony na prawdziwe pieniądze. Chcemy, aby nasi naukowcy i firmy tworzyli technologie, które będą na tyle konkurencyjne, żeby kraje bardzo mocno zaawansowane i bardzo bogate się tym zainteresowały.
– Czy to się dzieje? Bo spotykam naukowców z Polski tutaj, którzy...
– Którzy tutaj odnaleźli się w systemie, a w naszym systemie się nie odnaleźli?
– No właśnie, często są to młodzi ludzie, bardzo twórczy i trudno nie odnieść wrażenia, że jest to drenaż mózgów.
– Może zabrzmi to banalnie, ale właśnie ten system unijnych pieniędzy, jaki do nas przyszedł, spowodował w ostatnich 5 – 7 latach powoli dobre zmiany.
Tylko nazwijmy sprawę po imieniu, jesteśmy krajem, który jest w przedsionku w stosunku do tych krajów, które potrafią technologię sprzedawać, ale już jesteśmy. I będziemy coraz lepsi, bo to się tworzy. Nasze firmy miały najpierw etap absorbowania obcej technologii, a teraz już zaczynamy tworzyć nowe.
Wybraliśmy nasze najważniejsze branże wzrostowe; tego wcześniej nie było, i promujemy teraz konkretnie te branże, które są w stanie konkurować na światowych rynkach eksportowych.
– Kanadyjski minister finansów kilkakrotnie ostrzegał Europę i nas tutaj, że główne zagrożenie dla stabilizacji i rozwoju to kryzys w strefie euro, kryzys w Europie; jak Pani postrzega to z polskiej perspektywy, no bo wszyscy się obawiamy, co będzie? Euro się rozpadnie? Unia Europejska się rozpadnie? Są różne zagrożenia, jak Pani to widzi?
– Długa droga do tego, żeby euro się rozpadło.
– Warto w Polsce włożyć pieniądze?
– Po pierwsze, Polska ma bardzo dobrą sytuację, bo ma własną walutę. Ta waluta wyratowała nas z dużej części opresji kryzysowej – przez to że mogliśmy dewaluować, byliśmy bardziej konkurencyjni.
– Przepraszam, że tak wchodzę w słowo, ale to może warto nie mieć wspólnej waluty w Europie, może warto mieć waluty narodowe?
– Nie, nie, popatrzmy na to, jakie są główne argumenty. Główne argumenty są takie, że ta strefa nie jest wystarczająco zharmonizowana, żeby to euro działało skutecznie. To jest główny argument. Nie jest to argument, że euro jest niepotrzebne, bo jest potrzebne; bo zostało stworzone po to, żeby być jedną z trzech najważniejszych walut na świecie.
– No ale wie Pani. Grecy się burzą, gdy Niemcy im narzucają, co mają robić i jaki mają mieć budżet, więc ta harmonizacja, o której Pani mówi...
– Każdy by się burzył. Proszę sobie przypomnieć, jaką my mieliśmy sytuację od roku 1989. Wszystkie zmiany w naszej gospodarce były robione pod warunkiem conditionality – pomoc, za wykonanie określonych zmian strukturalnych. Nic innego nie dzieje się teraz w Grecji. Zostali tak samo potraktowani, jak była traktowana Polska i kraje Europy Środkowej i Wschodniej przez ostatnie 20 lat. Patrząc na te doświadczenia, w gruncie rzeczy wyszliśmy z tego obronną ręką.
– Gdyby Grecja nie miała euro, to może też wyszłaby obronną ręką, mogliby wówczas jak Polska, dewaluować swoją walutę, a rynki oceniałyby realnie wartość ich inwestycji; bo nie stać by ich było na mercedesy produkowane w Niemczech i kupowane za pożyczki z niemieckich banków.
– Duża część handlu szła na południe Europy. Niemcy i inne kraje północy Europy zyskały na handlu z południem Europy.
To pierwsza sprawa, która nie podlega dyskusji. Po drugie, Grecja otrzymała bardzo dużo pomocy m.in. przez to, że bardzo szybko została zintegrowana z Unią. Mówiono od dawna, że nie została wystarczająco starannie zintegrowana – na etapie integracji nie stawiano jej wystarczających wymagań.
Ale proszę sobie przypomnieć, jaka była sytuacja; to był stosunkowo mały europejski kraj, który jak wschodnie Niemcy został włączony z powodów bardziej politycznych niż gospodarczych. Była to polityczna potrzeba tamtej chwili, było to przecież – odchodzenie od dyktatury.
– Wróćmy do Polski, Polska nie jest Grecją, a czy może się stać Grecją?
– Między nami mówiąc, nie ma takiej możliwości. Żadnej!
– Jest Pani w Kanadzie pierwszy raz?
– Jestem pierwszy raz. Mamy tym razem bardzo dużą delegację wielu firm polskich najróżniejszych branż. Ciekawy stół energetyczny, rozmawialiśmy także o technologiach wydobywczych.
– Gazu łupkowego?
– Nie tylko. Chodzi też o wydobywanie innych surowców.
– Czymby Pani zachęcała Polaków do Kanady, co się Pani tutaj podoba?
– Chciałabym, żeby nasze firmy przyjeżdżały tutaj zdobywać doświadczenie, chciałabym, by nasz rząd korzystał bardzo intensywnie z doświadczeń kanadyjskich w zakresie budowania potencjału firm wydobywczych. Chciałabym, żebyśmy mieli taki sam system, a nasze firmy z kolei, żeby uczyły się sprzedaży technologii.
•••
Dr. Iwona Sroka – prezes i dyrektor Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych – instytucji centralnej odpowiedzialnej za prowadzenie i nadzorowanie systemu depozytowo rozliczeniowego
"Goniec" – Pani prezes, mam jedno, proste pytanie, jak bezpieczny jest polski rynek finansowy?
Dr Iwona Sroka – Jeżeli patrzymy na problemy globalne gospodarcze i fnansowe zwłaszcza krajów strefy euro, to nigdy nie możemy powiedzieć, że nasz kraj, Polska, będzie poza problemami w Europie, bo to wszystko już od wielu lat funkcjonuje jak system naczyń połączonych.
Oczywiście, trochę inne oddziaływanie jest na Polskę, która ma nadal polską złotówkę i nie przyjęła waluty euro, natomiast te implikacje, na pewno gdyby tam działy się jakieś groźne rzeczy – będą również na nasz kraj. Póki co, Polska rozwija się w sposób stabilny. Mamy spowolnienie gospodarcze i wiemy, że na przykład w przyszłym roku rząd zakłada wzrost gospodarczy na poziomie 2,2 proc. PKB natomiast jest to ciągle bardzo piękny wynik, w stosunku do innych krajów Unii Europejskiej, która niestety jest pogrążona w głębokiej recesji i tego wzrostu albo nie ma, albo jest ujemny.
Wracając do samego rynku finansowego, nasze banki nie mają i nigdy nie posiadały toksycznych "assetów". System finansowy jest dosyć silnie regulowany przez nadzór nad rynkiem finansowym, z punktu widzenia rynku kapitałowego również te instytucje, które organizują czy rozliczają obrót na giełdzie papierów wartościowych w Warszawie, są od strony infrastrukturalnej i prawnej bardzo dobrze przygotowane do "defaultów"; do sytuacji kryzysowych. Dodam, że firma, którą kieruję Krajowy Depozyt i Izba Rozliczeniowa, posiada wszelkie linie obrony na wypadek upadku jakiegoś banku czy domu maklerskiego.
– Ale słyszmy o wielu aferach, słyszymy o aferze Amber Gold, o parabankach, może to są małe...
– Patrząc na skalę tego biznesu, są to małe, incydentalne sytuacje. Amber Gold był firmą, nie był bankiem. Ukuło się, że był parabankiem – to jest takie dziennikarskie słowo. Trzeba jednak uszczelnić regulację, trzeba bardziej pilnować; są ludzie poszkodowani, jak w każdym oszustwie, w każdej piramidzie finansowej, która czy to w Polsce, czy w innym kraju mogłaby rozpocząć działalność. To są drobniejsze incydentalne sprawy, natomiast patrząc z punktu widzenia banków, dużych instytucji finansowych, domów maklerskich, które są nadzorowane przez taki polski FSA, Polską Komisję nadzoru finansowej regulacji wewnętrznej, w mojej ocenie możemy czuć się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej w Europie.
•••
Andrzej Malinowski, Prezes Pracodawcy Rzeczpospolitej Polskiej
"Goniec" – Jest wiele stereotypów w Polsce dotyczących Kanady i w Kanadzie na temat Polski, jak by Pan to określił, jak polscy przemysłowcy postrzegają Kanadę?
– Jeśli chodzi o polskich biznesmenów, to postrzegają bardzo dobrze, ja zresztą chcę dzisiaj o tym mówić. Podziwiamy to, że sytuacja gospodarcza Kanady jest stabilna, tego amerykańskiego i europejskiego kryzysu jakby się nie widzi, i doszliśmy do wniosku, że dwa kraje, które są stabilne – bo jeśli pan spojrzy na wzrost gospodarczy, to Polska ma zdecydowanie od 2 – 3 lat najlepszą pozycję w Europie, dzisiaj to już jest tam ok. 3 proc., ale w stosunku do innych krajów cały czas jesteśmy na plusie, więc doszliśmy do wniosku, patrząc na to zupełnie biznesowo, trzeba zastanowić się, czy nie można pewnych rzeczy robić wspólnie.
Wczoraj byliśmy w Calgary i rozmawialiśmy o energetyce. Podejrzewamy, że mimo tego iż Kanada ma duży procent swoich interesów ulokowany w Stanach Zjednoczonych, to z uwagi na kryzys w USA rozgląda się za innymi.
– Kanada szuka innych rynków, ale tutaj Polska konkuruje z Azją, który to kierunek Kanada postrzega coraz bardziej jako strategiczny.
– Tak, ale Kanada nie może patrzeć tylko i wyłącznie na Azję, dlatego że Kanada ma też swoje interesy w Europie, co obserwowałem w Brukseli, kiedy trwały negocjacje umowy z UE – widziałem, jak się Kanada zachowuje; zależy jej na tej Europie.
– Kanada ma surowce, Azja jest nimi zainteresowana.
– Jest ileś elementów, które powodują, że trzeba zacząć rozmawiać.
– Wczoraj rozmawiali Państwo o energetyce, mówi się cały czas o gazie łupkowym, który może dać Polsce niezależność energetyczną – jak to wygląda, czy jest zainteresowanie? Wiemy, że w Polsce obecny jest Talisman...
– Jest zainteresowanie, przede wszystkim polskie firmy potrzebują partnera do współpracy, dlatego że u nas nie ma takiego doświadczenia, więc polskie firmy orientują się na Kanadę, jeśli chodzi o partnera do współpracy. Bo to niekoniecznie chodzi o indywidualną koncesję. Nam – prawdopodobnie w ramach jakiegoś joint venture łatwiej będzie tutaj współpracować, bo dobrze wiemy, jak trzeba się poruszać na naszym rynku, Kanada natomiast spojrzy na to od strony technologicznej i od strony ochrony środowiska, co w przypadku gazu łupkowego jest dosyć ważnym elementem.
Mamy tutaj przedstawicieli tych wszystkich naszych koncernów, m.in. PGNiG, które ma największą liczbę koncesji w tej chwili. Wczoraj rozglądali się za dodatkowymi możliwościami.
– Czy nie przeszkadza w tym postrzeganie Polski jako kraju, który w pewnym sensie jest skorumpowany...
– To nie jest prawda.
– Że koszt prowadzenia biznesu jest wyższy ze względu na korupcję.
– Nie ma, proszę Pana. Moim zdaniem, jesteśmy krajem, który nie powinien być tak postrzegany. Odpowiadam panu, bo wiem, że tutaj są bardzo duże naciski lobby ukraińskiego. To ja życzę szczęścia jeżeli chodzi o Ukrainę, to my jesteśmy – nie wiem – jakimś 1 – 2 procent tego, co się tam dzieje. Świadczy o tym to, że mamy bardzo mało przypadków korupcji.
– Jeśli chodzi o inwestycje w Polsce, jest standard europejski?
– Myślę, że to jest standard europejski.
– Standard niemiecki?
– Powiedziałbym, że może nawet i lepiej, dlatego że nam zależy na ściągnięciu inwestorów dlatego nimi szczególnie się opiekujemy, Niemcy już się tak nie opiekują inwestorami jak my...
(ak)