Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Choć samochody te pojawiły się na naszych drogach zaledwie dwa lata temu - są doskonale widoczne i budzą szczere zaciekawienie. Ich promocji pomaga fakt, że kupiła je poczta kanadyjska i duże sieci telekomunikacyjne jak np. Bell. Ford transit connect dostępny jest także w wersji osobowej, co dodatkowo wpływa na popularność tego modelu w naszym kraju.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8596#sigProIde803c9868e
Blaszana skrzynia miała po bokach dwa okna oraz dwuskrzydłowe, przeszkolne tylne drzwi. Auto produkowane było w latach 1975 - 1983. Cieszyło się wielką popularnością - ponieważ na rynku nie było innych wozów tego typu, spontanicznie przerabiano je do potrzeb własnych - sam widziałem syrenę bosto funkcjonującą jako samochód kempingowy, co tu w Kanadzie określa się skrótem RV - recreation vehicle.
Co by nie mówić, połączenie samochodu osobowego z blaszaną, wysoką paką, do której łatwo się dostać korzystając z szerokich bocznych i tylnych drzwi - jest żywotną ideą. Powstała w ten sposób konstrukcja jest niezwykle uniwersalna - umożliwia przewóz zarówno ludzi jak i niewielkiego ładunku - korzystają więc z niej przede wszystkim drobni kontraktorzy, którzy nie tylko w Kanadzie są "solą tej ziemi".
Ford transit connect powstał w 2002 roku w Europie. Zaprojektował go Peter Horbury, brytyjski stylista, który ma na swym koncie ponad 50 stworzonych przez siebie pojazdów. Są wśród nich samochody osobowe, ciężarówki, autobusy a także i motocykle. Ten niezwykle utalentowany projektant pracuje teraz dla Volvo tworząc nową serię aut.
Ford transit connect z miejsca zdobył uznanie w Europie, gdzie w 2004 roku przyznano mu tytuł "Van of the Year". Historia się powtórzyła sześć lat później, gdy ten zgrabny i niezwykle pożyteczny samochód dostawczy dotarł do naszego kontynentu - w roku 2010 został wyróżniony tytułem "North American Truck of the Year" na wystawie samochodowej NAIAS w Detroit.
Transit connect produkowany jest w Turcji przez firmę Otosan w zakładach ulokowanych w Golcuk. Ta mała miejscowość ma w swej historii tragiczne zdarzenie, które miało miejsce w 1999 roku, kiedy trzęsienie ziemii zniszczyło miasto i zabiło ponad 17 000 ludzi. Do jego odbudowy w dużym stopniu przyczyniły się zakłady samochodowe istniejące tu od 1965 roku, które szybko podjęły produkcję aut i dały ludziom zatrudnienie i środki na podniesienie miasta z gruzów. Istniejąca w tym mieście fabryka samochodów jest spółką typu joint venture między Fordem a tureckim Otomobil Sanayi (w skrócie: Otosan). Powstają tam auta na podstawie dostarczonej dokumentacji technicznej przez europejski oddział Forda. Ford transit connect od trzech lat montowany jest także w Rumunii w miejscowości Craiova. Historycznym paradoksem jest fakt, że miasto to zostało w 1802 roku napadnięte, splądrowane i podpalone właśnie przez Turków. Po 110 latach turecki Golcuk i rumuńska Craiova zgodnie współpracują przy budowie wspólnego samochodu.
Wszystkie transit connect jeżdżące po naszych kanadyjskich i amerykańskich drogach dostarczane są z Turcji. By ominąć wysokie taryfy podatkowe (25-procentowe!), którymi obłożony jest import samochodów dostawczych z Europy do Ameryki - blaszaki Forda wyposażone są przed podróżą na nasz kontynent w boczne szyby w przedziale pasażerskim i w tylnych drzwiach, dodatkową parę siedzeń i pasy bezpieczeństwa do nich - w ten sposób w myśl amerykańskich przepisów, truck zmienia się w samochód osobowy, a te nie obowiązują podatkowe restrykcje.
25-procentowy podatek na import dostawczych samochodów z Europy ma długą historię. Potocznie zwany jest "chicken tax" a to z racji nałożenia w 1963 roku na import kurczaków z USA do Francji i Niemiec zabójczych podatków. W odwecie prezydent Johnson wprowadził 25-procentowe cło na krochmal, koniak i właśnie samochody dostawcze. Cło na produkty spożywcze szybko zostało wycofane, ale na samochody pozostało do dzisiaj, ponieważ jego pozostawienia domagały się amerykańskie związki zawodowe.
Wiele firm unika płacenia "chicken tax" przez różne tricki. Np. w latach 2001-2006 mercedes i dodge sprinter, które powstawały w niemieckim Dusseldorfie przed wysyłką do Ameryki Północnej były częściowo demontowane i ekspediowane jako podzespoły a nie kompletne auta. W naszym Windsor je powtórnie montowano.
Ford zastosował bardziej wyrafinowany sposób na "chicken tax".
Transport tureckich blaszaków transit connect ładowany jest w porcie (Golcuk stanowi bazę tureckiej marynarki wojennej i ma dobrze rozwiniętą portową infrastrukturę) na wyspecjalizowane statki do przewozu tego typu ładunku. Ford korzysta z usług norwesko-szwedzkiej oceanicznej linii transportowej Wallenius Wilhelmsen Logistics (WWL), która po dostarczeniu partii samochodów w Baltimore dokonuje ich metamorfozy (na miejscu działa firma WWL Vehicle Services Americas) demontując tylne fotele, usuwając pasy bezpieczeństwa oraz zastępując szyby w tylnych i bocznych drzwiach metalowymi panelami. Auto staje się znów samochodem dostawczym i choć operacja kosztuje kilkanaście setek dolarów za jedną "metamorfozę", to ostatecznie Ford zarabia na każdym egzemplarzu 5-6 tysięcy dolarów nie płacąc "chicken tax".
Zdemontowane fotele, pasy bezpieczeństwa i szyby nie wracają do Turcji - są na miejscu w Baltimore niszczone.
Od 2009 roku małe blaszaki Forda pojawiły się w Kanadzie. Można je tu nabyć w trzech wariantach: jako samochód dostawczy - model cargo van XLT, jako pojazd do przewozu osób i towaru - model wagon XLT oraz jako pasażerski van - model wagon XLT Premium.
Co ciekawe, model cargo, z którego przecież usunięto wszystko, co stanowi wyposażenie modelu wagon, a do tego zapłacono za demontaż foteli, pasów i szyb - jest tańszy od innych wersji fordowskich blaszaków. Podstawowa cena za model cargo van XLT wynosi 25 799 dolarów. Auto wyposażone jest w dwie pary odsuwanych bocznych drzwi oraz dzielonych tylnych drzwi ułatwiających dostęp do przedziału towarowego. Przestrzeń towarowa wynosi w nim 3670 litrów. Wysokość kabiny - 1364 mm. Pojazd napędza 2-litrowy, 4-cylindrowy silnik od focusa o mocy 136 KM. Na setkę zużywa on na autostradzie 7,4 litra paliwa (w ruchu miejskim - 9.6 l). Moc na przednie koła doprowadzona jest za pośrednictwem 4-biegowej automatycznej przekładni. Całkowita masa pojazdu wynosi 1573 kg.
Model w postaci, w jakiej przybywa do Ameryki Północnej (czyli przed demontażem niektórych elementów wyposażenia) nazwano wagon XLT. Jest w nim miejsce dla pięciu osób oraz przestrzeń bagażowa o pojemności 2220 litrów. Cena tego auta wynosi w Kanadzie 26 999 dolarów.
Trzeci model transit connect ma zamontowaną po bokach trzecią parę uchylanych szyb. Jego cena wynosi 27 199 dolarów.
Wszystkie modele są wyposażone w układ ABS, system bocznych poduszek oraz układ kontrolujący stabilność pojazdu w trakcie jazdy. W sezonie 2012 system ten stał się standardem nawet w podstawowej odmianie cargo van.
Ford oferuje także wersję elektryczną swego blaszaka. Potrafi on na jednym naładowaniu pokonać 130 km. Auto ma zamontowane dodatkowe akumulatory, które podnoszą wagę pojazdu do 1807 kilogramów, zmniejszając też możliwość przewożenia cięższych ładunków.
Elektryczny transit connect zagości w "Automanii" w najbliższej przyszłości, gdy będzie więcej danych o tym samochodzie.
Jerzy Rosa - Mississauga
Opowieści z aresztu imigracyjnego: Ach te kobiety
Napisane przez Aleksander ŁośMarek, pięćdziesięcioletni mężczyzna trafił do aresztu imigracyjnego pierwszy raz po wpadce w Niagara Falls. Syn konkubiny zgubił drogę i wjechał przez pomyłkę na drogę prowadzącą do Stanów. Odwrotu już nie było i myślał, że tak jak łatwo wjechał w jedną stronę, podobnie będzie w drugą. On nie miał problemów, bo był obywatelem Kanady, ale aktualny "pan" jego matki miał problemy. Przybył bowiem do Kanady mając wbitą do paszportu wizę turystyczną na trzy miesiące, a od wygaśnięcia jej ważności minęło już półtora roku. Został zatrzymany na granicy i odesłany do aresztu imigracyjnego.
Kochająca go kobieta czuła się winna sytuacji, do jakiej doprowadził Marka jej syn. Zapłaciła doradcy imigracyjnemu tysiąc dolarów, dwa tysiące wpłaciła jako kaucję i po dwóch tygodniach od zatrzymania Marek był już wolny. Ale związek z tą panią nie utrzymał się długo.
Marek, mimo już pewnego wieku, podobał się kobietom. Był to wysoki (185 cm.), przystojny mężczyzna. Zaprawa z młodych lat na gospodarstwie rodziców, później uprawiany sport w okresie szkoły (głównie koszykówka) i z kolei praca fizyczna spowodowały, że nie było na nim grama tłuszczu. Widoczne za to były wyraźnie dobrze wyrobione mięśnie. Nie były to mięśnie sztucznie wyrobione jak u kulturystów, lecz naturalna tężyzna fizyczna. Nadto, mimo braku formalnego wykształcenia, miał pewne wyrobienie towarzyskie. Lubił się bawić i kobiety w tym mu nie przeszkadzały, a wręcz odwrotnie.
Marek już w czasach "polskich" obracał się głównie w kręgu kobiet. Oprócz żony miał cztery dorodne córy. Kiedy wylatywał z Polski jedna już była mężatką i miała rocznego synka. Obecnie już trzy były usamodzielnione, a tylko jedna, po maturze, podejmowała studia pedagogiczne i była ciągle na utrzymaniu rodziców. Marek posyłał żonie od czasu do czasu zarobione w Kanadzie pieniądze.
Przyleciał do Kanady przed ponad trzema laty na zaproszenie męża swojej koleżanki. Pochodziła ona z tej samej wsi małopolskiej co Marek, a później była jego sąsiadką w miasteczku, w którym mieszkał. W Polsce była ona rozwiedziona z dwójką dzieci, które sama musiała utrzymywać. Często w tym domu była po prostu bieda. Marek i jego żona starali się pomóc tej trochę bezradnej kobiecie. Jej niedola się skończyła kiedy poznała swojego przyszłego męża, który, już będąc osiadły w Kanadzie, przyjechał na urlop do Polski. Znajomość zamieniła się w miłość, ożenek i ściągnięcie żony i jej dzieci do Kanady było tego konsekwencją. W dowód wdzięczności pan ten zaprosił Marka do siebie na urlop. W zasadzie od początku obie strony zakładały, że Marek zostanie trochę dłużej i sobie dorobi. I tak się stało.
Marek szybko uzyskał pracę przy rozbiórkach i remontach domów. Właścicielem firmy był polski imigrant, który zatrudniał "na kasz" kilkunastu "nielegalnych", głównie Polaków, ale i Ukraińców. Marek pracował tam aż do pierwszego aresztowania, zarabiając 13 dolarów na godzinę, bez jakichkolwiek obciążeń. Mogło to się zakończyć tragicznie. Któregoś dnia, kiedy Marek stał na drabinie i przecinał piłą tarczową jakiś element na dachu domu, który był remontowany, piła ta wypadła mu z ręki i poczuł lekki ból w bicepsie lewej ręki. Jednak dopiero jak spojrzał na to miejsce zorientował się, że piła przecięła mu mięsień na długość około dziesięciu centymetrów. Mocno krwawiło. Zszedł szybko z drabiny i krzyknął o pomoc do kolegi Polaka. Ten krzyknął, że dzwoni po pogotowie. Marek odkrzyknął, aby tego nie robił, bo właśnie dzień wcześniej skończyła mu się ważność ubezpieczenia, które miał wykupione. Liczył się z tym, że wizyta w szpitalu kosztowałaby go sporo pieniędzy. Kolega szybko powiadomił właściciela firmy, który był obok w baraku. Ten przewiązał ranę, zalepił ją plastrem, dał koledze Marka swoją kartę ubezpieczenia (OHIP) i polecił mu zawieźć rannego do chirurga.
Czekali w poczekalni dwie godziny. Rana nie krwawiła. W końcu chirurg polskiego pochodzenia przyjął Marka. Odkleił plaster i zszył ranę mówiąc, że chce widzieć Marka za tydzień, aby wyjąć szwy. Ten przeraził się tą perspektywą bo widział nie tylko nieporządek w tym gabinecie, ale zwyczajny brud, w tym niechlujne i brudne ubranie lekarza. Okazało się, że był to znajomy szefa firmy, któremu ten wykonywał jakieś prace remontowe. Tak więc Marek uzyskał pomoc bezpłatną. Po tygodniu przeprowadził sam na sobie operację zdjęcia szwów. Siedem, które wystawały, dały się wyjąć bez problemu. Ale z dwoma miał kłopot, bo wrosły w ciało. Wziął więc małe nożyczki do paznokci i ostrym końcem przeciął gojącą się ranę i wyjął te szwy. Mimo, że wydezynfekował nożyczki w spirytusie (sam się też trochę znieczulił wewnętrznie przed tą operacją), to jednak jeszcze przez kilka dni wyciskał z rany gromadzącą się ropę. W końcu wszystko się zrosło, choć pozostała długa i szeroka blizna. Wprawdzie lekarz zalecił Markowi aby przez co najmniej tydzień nie wykonywał pracy, ale ten miał swój rozum i nie utracił ani jednej dniówki. Miał świadomość, że musi się utrzymać, a zapasu pieniędzy wówczas (jak i przez pozostały okres pobytu w Kanadzie) nie miał.
Już po zwolnieniu z aresztu Marek nie wrócił do prac remontowo-budowlanych. Była akurat wiosna. Z gazetowego ogłoszenia dowiedział się o możliwości pracy w firmie urządzającej i pielęgnującej ogrody. Właścicielka, z pochodzenia Polka, zatrudniła natychmiast przystojnego, silnego krajana. Mając doświadczenie w pracy na roli w Polsce, szybko nabrał doświadczenia w nowej pracy. Wkrótce stał się ekspertem w układaniu elementów trwałych (cegły, płytki, kamienie), trawy i urządzaniu klombów kwiatowych. Płacę miał wprawdzie trochę niższą, bo dziesięć dolarów na godzinę, ale właścicielka dbała też, aby nie opadł z sił, przywożąc mu raz dziennie do miejsc, gdzie pracował, posiłki. Obie strony były zadowolone.
Do tego stopnia, że Marek miał zapewniony nie tylko dach nad głową na okres zimy, ale również ciepłe łóżko właścicielki firmy. W tym czasie pracował tylko dorywczo 1-2 dni w tygodniu przy pracach malarskich. Kiedy nadeszła wiosna to zapragnął wolności, bo jego pani starała się go trzymać krótko: z dala od kolegów i alkoholu, za którym Marek przepadał. Na pomoc przyszła kolejna kobieta.
Ponownie Marek wyczytał w polskojęzycznym tygodniku, że poszukiwani są pracownicy w ogrodnictwie w okolicach Niagara Falls. Skojarzył to z możliwością pobycia częściej nad słynnym wodospadem, gdzie był tylko raz na początku swojej wizyty w Kanadzie. Kiedy zadzwonił pod podany numer odezwała się kobieta, która, po krótkim rozpytaniu Marka o jego status w Kanadzie i doświadczenie zawodowe poprosiła go, aby stawił się w poniedziałek z rana w umówionym miejscu w Hamilton ze zmianą bielizny i odzieży. Spotkali się w umówionym miejscu i czasie i Marek został zabrany i dowieziony samochodem przez właścicielkę do jej ogrodnictwa.
Głównie uprawiała pomidory i ogórki: na sprzedaż w tunelach, według powszechnie stosowanej technologii, a za nimi, trochę grządek uprawianych było tradycyjnie, po polsku. Stamtąd pomidory i ogórki były dla właścicielki i jej pracowników. Bo głównie uprawa w tunelach polegała na wysadzaniu sadzonek na watę szklaną i doprowadzaniu do każdej sadzonki małym wężykiem wody wraz z rozcieńczonymi w niej nawozami. Z takich upraw pochodzą głównie pomidory i ogórki kupowane przez nas w sklepach. Tylko naiwni wierzą, że pochodzą one z gruntu, bo są reklamowane jako kanadyjskie, w odróżnieniu od tych "sztucznie pędzonych" z Kalifornii.
Po kilku miesiącach pracy w tym ogrodnictwie (płaca 9 dolarów na godzinę, plus łóżko w baraku, plus dowolna konsumpcja pomidorów i ogórków) Marek pomyślał, że trzeba zabezpieczyć się na zimę. I znowu z ogłoszenia uzyskał pokój w suterenie u pewnej polskojęzycznej wdowy w pobliżu polskiego konsulatu w Toronto (350 dolarów miesięcznie), przy czym zapłacił z góry za dwa miesiące. Po zawarciu tej umowy i wrzuceniu ciuchów pojechał ponownie na swoją tygodniową "szychtę". Właścicielka prosiła go, aby został na weekend bo jest dużo pracy, ale on chciał nacieszyć się nowym mieszkaniem, zrobić pranie, spotkać kolegów, coś wypić, itd.
Kiedy z rana w sobotę przechodził przez park (wypił już kilka piw i jedno miał jeszcze w torbie) został zatrzymany przez policjanta siedzącego w samochodzie. Marek na jego pytania odpowiadał, że nie zna angielskiego. Policjant wziął torbę Marka, trochę w niej pogrzebał i wydobył jakiś dokument pytając, czy nazwisko na nim jest nazwiskiem Marka. Ten potwierdził. Policjant powybijał coś na swoim komputerze samochodowym i już po chwili aresztował Marka za nielegalny pobyt w Kanadzie.
Po kilku godzinach został on zabrany do aresztu imigracyjnego, skąd po dwutygodniowym pobycie (tak długo trwało biurokratyczne załatwianie biletu lotniczego na koszt kanadyjskiego podatnika) został on deportowany do Polski. Wracał z nadzieją szybkiego wyrwania się na nowe wojaże, bo dwie córki, które wyjechały z Polski z mężami do Irlandii uzyskały tam dobrą pracę i namawiały ojca, aby do nich dołączył.
Aleksander Łoś
Toronto
Stanisław - Rosjanie pobili się w Warszawie z Rosjanami, kto winien Rosjanie prowokowali, czy Polacy byli agresywni? - Nie, Polacy nie byli agresywni. - Prowokacja? - Nie było żadnej prowokacji, mnie się wydaje, że było OK, Polacy mogli wygrać... - Ale Pan mówi o meczu, a ja o tym, że się pobili po meczu na ulicy - A tego, to nie wiem, nie patrzyłem bo nie mam telewizora. Podejrzewam, że to wina Ruskich, bo ośmieszają i naszego byłego prezydenta, papieża. - To wszystko prowokacja? - 100 procent.
Leszek - Pana zdaniem w Warszawie doszło do prowokacji rosyjskiej, czy po prostu to tak bywa przy meczach? - Proszę pana Polacy z Rosjanami biją się od setek lat, więc to jest nic nowego. Czasem się pije wódkę, czasem się bije.
Jurek - Polacy i Rosjanie pobili się w Warszawie, czy to tak musiało być po meczu? - Nie. - Myśli Pan, że to prowokacja; że Rosjanie to sprowokowali? - Nie. - Myśli Pan, że to przez Polaków? - Moja żona wyczytała w gazecie, że to jak wojna czołgów, my jedziemy, my wam pokażemy.
Jan - Po meczu Polacy z Rosjanami się pobili, Pana zdaniem Rosjanie prowokowali?Czyja wina? - Tak szczerze panu powiedzieć? Więc panu powiem, że wstydzę się za nas. Przecież jesteśmy narodem współczesnym, który ma mieć swoją kulturę, jeśli ktoś do nas przyjeżdża na jakieś mistrzostwa powinniśmy umieć się zachować. - A nie uważa Pan, że Rosjanie prowokowali? - To jest prowokacja, ale nie można się dać sprowokować. Już zrobiliśmy kilka błędów w swojej historii, dlatego trzeba uważać, a jesteśmy cywilizowanym krajem i młodym. Jesteśmy teraz w Europie.
Andrzej Dymarski - Był mecz w Warszawie Polska Rosja i doszło po meczu do burd, to Rosjanie prowokowali, czy wina była po polskiej stronie. - Nie mam zielonego pojęcia. - A dlaczego dochodzi do takich wypadków - Powiem panu taką rzecz, rozmawiałem z żoną o latach 50.; występy zespołów big-bitowych; w Gdańsku była taka sytuacja, że słuchacze wyrywali siedzenia i rzucali w policję. Osobiście uważałem, że jeżeli do czegoś takiego dochodzi już z tamtych lat, powinno się zastanowić i zabezpieczyć wszystko, nie dopuścić do zetknięcia. Jest to przede wszystkim wina braku organizacji to się powtarza od dziesiątków lat, a osoby, które organizują takie imprezy winny uczyć się z przeszłości, winny nie dopuścić do spotkania grupy polskiej i rosyjskiej. To nie jest kwestia Polska-Rosja; wszędzie na świecie takie rzeczy się zdarzają najbliższy przykład: Montreal, Vancouver, żadne animozje międzynarodowe, a ta sama sytuacja.
Tadeusz Po meczu Polska-Rosja doszło do burd. Pana zdaniem, to była prowokacja rosyjska, czy po prostu po meczach ludzie zawsze lubią się pobić? - Nie, tego w ogóle nie powinno być - Dlaczego dochodzi do takich rzeczy? - Nie wiem. - Zła organizacja, złe zabezpieczenie przez policję? - Najprawdopodobniej zła organizacja. - Nie sądzi Pan, że Rosjanie prowokowali pokazywaniem symboli komunistycznych? - To w ogóle nie powinno mieć miejsca, bo Polacy podobno są na to bardzo uczuleni. - Gdyby była lepsza organizacja nie doszłoby do tego? - Byłby jako taki spokój, choć zawsze po meczu różnie bywa.
Nie jest łatwo wybudować drugi most
Ottawa Kanada doszła do porozumienia z gubernatorem Michigan Rickiem Snyderem w sprawie budowy drugiej przeprawy mostowej między Windsor a Detroit.
To w tym miejscu wymiana handlowa USA i Kanady jest najintensywniejsza - przejeżdżają tędy towary, które stanowią 25 proc. jej wartości. Ottawa od 7 lat stara się przeforsować pomysł budowy mostu poniżej obecnego Ambassador Bridge. Przeciwna inwestycji jest legislatura Michigan i właściciel pierwszego mostu. Rząd kanadyjski ma zawiadywać drugim mostem.
Właściciele Ambassador Bridge chcą, aby zgoda na budowę drugiego mostu została poddana pod referendum podczas wyborów stanowych. Zbierają w tej sprawie podpisy pod petycją. Rzecznik ministra transportu Kanady Denisa Lebela odmówił skomentowania stanu negocjacji.
Gdy w 2002 roku odwiedziłem torontońską wystawę motocyklową - nie mogłem uwierzyć, że prezentowany obok motocykl pochodzi ze stajni Harleya. Minęło 10 lat i właśnie firma postanowiła uczcić rocznicę rozpoczęcia produkcji tego udanego modelu tak bardzo różniącego się od pozostałych maszyn H-D. Wszystkie modele VRSC na rok 2012 udekorowane zostały znaczkami upamiętniającymi 10-lecie tej serii. Również jego nowe kolory mają nawiązywać do oryginalnego modelu V-rod – lakier brilliant silver pearl nawiązuje do anodyzowanego aluminium oryginalnego modelu V-Rod, w którym w 2002 roku po raz pierwszy zastosowano chłodzony cieczą silnik revolution V-Twin. W tworzeniu tego silnika brała udział firma Porsche.
10 lat temu harleye po raz pierwszy w ruszyły na chłodzonych cieczą silnikach revolution V-Twin o pojemności 1250 cm3 z podwójnymi górnymi wałkami rozrządu, czterozaworowymi głowicami cylindrów i elektronicznym portem sekwencyjnego wtrysku paliwa. Układ transmisyjny posiada specjalne sprzęgło poślizgowe, pięciostopniową skrzynię biegów oraz niezwykle wytrzymały pas napędowy z włókien węglowych. Wyposażenie obejmuje również opony radialne Michelin Scorcher, w tym tylną szerokości 240 mm. Standardem są również potrójne hamulce tarczowe Brembo i ABS. Wszystkie modele V-Rod wyposażono również w system zabezpieczeń Smart Security System z brelokiem do bezdotykowej identyfikacji. Aby podkreślić jego charakter, do srebrnego V-Rod 10th Anniversary dopasowano kolorystycznie ramę. Dzięki temu ten model stał się unikatowym w linii V-Rod. Dodatkowo motocykl zdobią chromowane i polerowane powierzchnie silnika, układu wydechowego i prędkościomierza.
W ciągu zaledwie dziesięciu lat, rodzina V-Rod poszerzyła się o wiele nowych modeli. V-Rod zawitał na tory wyścigowe w 2007 roku, stanowiąc bazę dla modelu Custom Vehicle Operations V-Rod Destroyer – fabrycznego motocykla wyścigowego typu drag. Był również inspiracją dla modelu Harley-Davidson Screamin' Eagle/Vance & Hines V-Rod, czterokrotnego mistrza świata w zawodowych wyścigach Pro Stock Motorcycle.
W sezonie 2012 H-D produkuje 32 modele swych maszyn.
Dęby Pamięci w Parku im. I. Paderewskiego
Napisane przez Krystyna Sroczyńska"Żadne trudy nam nie straszne" napisali moi przyjaciele, kiedy z góry próbowałam usprawiedliwić ich nieobecność w parku z powodu zapowiadanej zimnej deszczowej pogody. Trudy okazały się niestraszne również przyjaciołom rodzin pozostałych z dwunastu bohaterów, dla których zasadzono Dęby Pamięci w Parku im. I. Paderewskiego w niedzielę 3 czerwca 2012.
Druga już uroczystość sadzenia dębów, w ramach ogolnoświatowego programu patriotyczno-edukacyjnego "Katyń - ocalić od zapomnienia", zorganizowana została przez Placówkę 114 Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce i Radę Programową Uroczystości Sadzenia Dębów Pamięci w Toronto. Program ten, założony w 2008 r. objęty patronatem ś.p. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, koordynowany przez Stowarzyszenie "Parafiada" w Polsce, ma na celu uczczenie pamięci i przybliżenie sylwetek ofiar mordu katyńskiego. Zasadzonych będzie 21,857 dębów w różnych miejscach na świecie. Każdy dąb ma upamiętniać jednego bohatera. Na uroczystość przybył z Polski prezes Stowarzyszenia “Parafiada", Pijar, o. Marek Kudach, SchP.
Dwa dni wcześniej, w Polskim Centrum Kultury im. Jana Pawła II w Mississaudze, miał miejsce uroczysty bankiet z recitalem patriotycznych pieśni, w wykonaniu znakomitych artystów Lecha i Bożeny Makowieckich z Polski. Koncert ten, zakończony pieśnią "Modlitwa", był częściowo powtórzony w parku, gdzie wykonawcy uczestniczyli w uroczystości sadzenia dębów. W pięknym programie słowno-muzycznym wystąpili na bankiecie uczniowie polskiej szkoły z Hamiltonu. W tym dniu gośćmi honorowymi byli przede wszystkim członkowie rodzin 12 bohaterów i organizacje sponsorujące poszczególne dęby. Zostały wręczone certyfikaty uroczyście zaświadczające, że Dąb Pamięci posadzony został dla uhonorowania (nazwisko), zamordowanego strzałem w tył głowy w Katyniu (Charkowie, Twerze,...) w roku 1940 przez NKWD.
Podczas bankietu o. Marek Kudach wręczył komendantowi Placówki 114 SWAP, a zarazem wicekomendantowi Zarządu Głównego SWAP w Ameryce, panu Krzysztofowi Tomczakowi, ikonę katyńską w metalowej płąskorzeźbie. Ikona została poświęcona podczas uroczystości sadzenia dębów i znajdzie miejsce wśród najcenniejszych eksponatów zgromadzonych w parku.
Z przemówieniami wystąpili: prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej Okręgu Toronto Juliusz Kirejczyk, poseł Władysław Lizoń MP i pułkownik Jerzy Jankowski odbywający studia w Canadian Forces College. Podkreślano znaczenie dębu, jako symbolu nieugiętości. Odwoływano się do historii i teraźniejszości. Zbrodnia, o której świat miał się nie dowiedzieć, stała się znana i nie może być zapomniana.
W niedzielę oprócz rodzin bohaterów, ich przyjaciol i sponsorów dębów, do parku przybyli przedstawiciele kongresu, konsulatu i organizacji polonijnych oraz, mimo zapowiadanego deszczu, wiele osób prywatnych.
Przy dźwiękach werbli harcerskich, zza drzew wyłonił się pochód sztandarowy, prowadzony przez Komendanta Krzysztofa Tomczaka. Po odegraniu trzech hymnów państwowych, CAN, USA, PL, minutą ciszy uczczono pamięć polskich żołnierzy, poległych na wszystkich frontach świata. Apel poległych, w którym wymienione zostały nazwiska siedmiu bohaterów ubiegłorocznej akcji i dwunastu tegorocznej, odczytał druh Andrzej Kawka, jeden z głównych organizatorów tej uroczystości, członek Rady Programowej, obok m.in. Krzysztofa Tomczaka, Stanisława Wodali, Grzegorza Siudaja i Romana Baranieckiego. Odegrano Last Post.
Najpierw zostali przedstawieni członkowe rodzin bohaterów, To dla nich był ten dzień. Kolejno powitani byli: konsul generalny Marek Ciesielczuk, prezes KPK OT Juliusz Kirejczyk, wiceprezes KPK OT Jan Cytowski, płk Jerzy Jankowski, prezes II Korpusu 8 Armi Stefan Podsiadlo, prezes Stowarzyszenia Lotników Polskich Skrzydło "Warszawa" Marceli Ostrowski i były prezes Jan Gasztold, z Funduszu Dziedzictwa Polek Stella Szustaczek, prezes Kola Pań “Nadzieja" Halina Drożdżal z zastępem pań w zielonych chustach, niebieskie peleryny to Korpus Pomocniczy Pań działający przy Placówce 114 SWAP z komendantką Barbarą Chmielewską, z ZHR druhna Elzbieta Łyszkiewicz, Koło Sympatyków PIS i inni.
Joanna Tomczak odczytała list podpisany przez Macieja Klimczaka, podsekretarza stanu Kancelarii Prezydenta RP w imieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wygłoszone zostały przemówienia.
Ich treść: Odchodzą już bezpośredni świadkowie zbrodni. Od przyszlych pokoleń będzie zależało, czy przetrwa pamięć o ofierze najlepszych synów Polski międzywojennej, poniesionej dla dobra ojczyzny. Przypomniano mord na Wołyniu, dokonany na ludności cywilnej dlatego, że byli Polakami. Polska to nie tylko cierpienie. Nasza historia jest i bolesna i dumna. Naród, który zapomina historię, jest narodem bez przyszłości. Żywa jest pamięć i pielęgnowanie tradycji polskiego oręża w Polonii i wielki jest szacunek dla munduru wojskowego.
Płk. Jerzy Jankowski dokonał dekoracji zasłużonych osób Medalami Wojska Polskiego. Złoty - o. Jan Szkodziński. Srebrne - Adam Dudzik, Jan Skruch, Janusz Stypka. Brązowy - Andrzej Kawka, Grzegorz Siudaj. Medale I. Paderewskiego, z rąk komendanta Krzysztofa Tomczaka, otrzymali Roman Baraniecki i Stanisław Wodala.
Mszę św., z muzyczną oprawą liturgii, odprawił o. Jan Szkodziński OMI, kapelan Placówki 114 SWAP, w asyście dwóch księży z Polski, o. Marka Kudacha SchP i Cystersa o. Floriana Rosińskiego O.Cist z Wąchocka.
O. Marek wygłosił przepiękną homilię. Nawiązując do Tajemnicy Trójcy Przenajświętszej, której święto w tę niedzielę przypadało, przeszedł do aspektu podwójnej niesprawiedliwości zbrodni katyńskiej: 1) pozbawienie życia, bez sądu i możliwości obrony, 2) pozbawienie pamięci, grobu i zakaz wspominania. Ten aspekt wyróżnia tę zbrodnię spośród wszystkich niesprawiedliwości. Pierwszą Bóg naprawił życiem wiecznym, drugą my musimy naprawić.
Nadszedł kulminacyjny moment uroczystości, ceremonia sadzenia Dębów Pamięci, którymi zostali uhonorowani:
Pułkownik Bronisław Piniecki - opiekunami są Fundusz Dziedzictwa Polek w Kanadzie oraz Państwo Elżbieta i Andrzej Pinieccy.
Aspirant Policji Państwowej Józef Pikulski - opiekunami są Koło Polek przy Związku Polaków w Kanadzie, Brantford Grupa 10 oraz Pan Leo Pikulski.
Kapitan Marynarki Wojennej Bolesław Mikołaj Porydzaj - opiekunem jest Szkoła Polonii imienia Jana Pawła II w Hamilton.
Kapitan Marynarki Wojennej Janusz Marciniewski - opiekunem jest Szkoła Polonii imienia Jana Pawła II w Hamilton.
Kapitan Franciszek Wójcik - opiekunem jest Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce, Placówka Nr 114 w Toronto.
Kapitan Kazimierz Sroczyński - opiekunami są Kongres Polonii Kanadyjskiej Okręg Toronto oraz Krystyna Sroczyńska i Zbigniew Sroczyński.
Major Antoni Burski - opiekunami są Rada Programowa Uroczystości Sadzenia Dębów Pamięci w Toronto oraz Państwo Krystyna i Jerzy Burscy.
Major Jan Byra - opiekunami są Rada Programowa Uroczystości Sadzenia Dębów Pamięci w Toronto oraz Państwo Krystyna i Jerzy Burscy.
Podporucznik Ernest Karol Till - opiekunami są Szczep "Quo Vadis" ZHR w Kanadzie oraz Pani Adolfina Schmidt z domu Till.
Major Lotnictwa Józef Mańczak - opiekunem jest Stowarzyszenie Józefa Piłsudskiego "Orzeł Strzelecki" Kanada.
Kapitan Henryk Alojzy Sosnowski - opiekunami są Rada Programowa Uroczystości Sadzenia Dębów Pamięci w Toronto i Państwo Krystyna i Andrzej Rankowicz.
Każdy dąb, przewiązany biało-czerwoną wstęgą, z tablicą stojącą obok, był miejscem krótkiego postoju. Prowadzący tę ceremonię pan Andrzej Kawka i pan Roman Baraniecki przedstawiali biografie bohaterów. Każdy dąb został poświęcony i przy każdym odmówiona była modlitwa. Członkowie rodzin i opiekunowie dosypywali ziemię. Słowami "Cześć Jego Pamieci" żegnano bohatera.
Na zakończenie odczytane zostało nazwisko Leszka Solskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej, w drodze do Katynia, gdzie miał oddać hołd swojemu ojcu Kazimierzowi i stryjowi Adamowi Solskim, zamordowanym w Katyniu. Jego córka Hania i Bartosz Deczkowscy, mój brat i bratowa oraz koleżanka szkolna Alicja z siostrą Beatą, byli ze mną w parku, gdzie obok innych dębów, rośnie dąb dla mojego ojca.
Nocą w opustoszalym parku zapłonęły pod dębami znicze, zapalone przez organizatorów tej pięknej uroczystości nie do zapomnienia.
Krystyna Sroczyńska
Nie ma co nękać szanujących prawo posiadaczy broni długiej
Mississauga Wywodząca się z polskiej rodziny radna okręgu 5. w Mississaudze, Bonnie Crombie, wraz dwoma radnymi City of Toronto zaapelowała do premiera Ontario Daltona McGuintyego i innych polityków ontaryjskich, aby walczyli o uratowanie danych z rejestru sprzedaży broni długiej. Crombie wystąpiła w środę na konferencji prasowej w Queens Park wraz z przedstawicielami United Mothers Opposing Violence Everywhere, oddolnej organizacji mającej na celu zmniejszenie przestępczości. Zdaniem Crombie, likwidacja rejestru i danych nabywców broni długiej jest nierozsądne i zagraża bezpieczeństwu mieszkańców jej okręgu,
Tymczasem federalny minister bezpieczeństwa publicznego Vic Toews przedłożył w środę regulacje, które zagwarantują sprzedawcom i broni długiej, iż nie będą musieli przechowywać danych na temat osób, którym broń sprzedali. Toews określił taki wymóg, "wprowadzaniem rejestru broni długiej tylnymi drzwiami".
Przyjęta niedawno ustawa nakazuje RCMP zniszczenie informacji o 7 sztuk broni długiej w Kanadzie; od dziesięcioleci ustawodawstwo prowincyjne wymagało jednak od sprzedawców uzbrojenia gromadzenie danych o nabywcach. Nowe regulacje federalne stanowią, że nie można pod groźbą utraty licencji na handel bronią zmuszać danej firmy do zbierania informacji na temat transakcji kupna i sprzedaży broni długiej. Toews wyjśnił, że jego propozycja wyeliminue możliwość łatwego odtworzenia rejestru, który "nastaje na prawa szanujących porządek prawny myśliwych, farmerów i entuzjastów strzelectwa.".