farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
sobota, 16 marzec 2013 10:05

Pamiętamy!

Napisane przez

16-tu

Klub Gazety Polskiej w Toronto w marcu w sposób szczególny pamięta o Żołnierzach Wyklętych i o członkach Podziemnego Państwa Polskiego.


W dniach 1-3 marca nasi klubowicze, przebywający w różnych częściach prowincji Ontario, uczestniczyli w uroczystościach i Mszach Świętych w intencji Żołnierzy Wyklętych, czcząc pamięć drogich nam bohaterów.


W naszych publikacjach staramy się przypominać o żołnierzach i o wydarzeniach z okresu tzw. powojennego Polski, skrywanych przez władze komunistyczne, tym bardziej dlatego, że dziś z przerażeniem widzimy powrót do niektórych praktyk z tamtej epoki, stosowanych wtedy do walki z wolnymi Polakami przez Rosję i przez służących jej najemników.

Wśród wielu istotnych wydarzeń tamtego okresu, aresztowanie przez NKWD szesnastu przedstawicieli władz Rzeczypospolitej jest i ważne, i symboliczne zarazem.

Guram nosił typowo gruzińskie nazwisko kończące się na "…nidze". Był to przystojny, wysoki, 46-letni mężczyzna, z gruzińska czarnowłosy, ale z dużą łysiną biegnącą przez środek głowy. Był on w swoim rodzinnym kraju oficerem policji (milicji) i dosłużył się stopnia kapitana. Jak twierdził, pensje policjantów w jego kraju były marne, a więc trzeba było prowadzić "działalność gospodarczą". Jasno wyjaśnił, co przez to rozumie: łapówki. Bez tego, według niego, nie dałoby się wyżyć. Specjalnie nie narzekał na warunki pracy. Nie uważał, że przestępczość w jego kraju, kiedy tam mieszkał i pracował, była jakaś specjalnie niebezpieczna.


Całe zło, według niego, tworzyli Rosjanie, którzy nie chcieli wycofać swoich wojsk z terenu Gruzji, pod pretekstem zabezpieczania interesów rosyjskojęzycznej społeczności w tym kraju. Podsycali oni ludność dwóch enklaw do walki o oderwanie się od Gruzji. Byłego prezydenta swojego kraju, który najpierw był pierwszym sekretarzem komunistycznej partii w Gruzji, a później ministrem spraw zagranicznych Związku Sowieckiego, nazywał on "farbowanym lisem", z uwagi na to, że zmieniał poglądy polityczne i sojuszników w zależności, jak wyglądała koniunktura. W końcu zrezygnował pod naciskiem opozycji i zamieszkuje w swoim pałacu w Tbilisi, nieniepokojony przez kolejnego prezydenta.


Guram jest żonaty i ma dwoje dzieci. Córka, która ukończyła anglistykę na uniwersytecie, równolegle zaczęła uczestniczyć w konkursach na najładniejsze fryzury. Mówił, że jest "stylistką". Wszystko to opowiadał w języku rosyjskim. Córka, po wygraniu jakiegoś konkursu międzynarodowego, uzyskała zaproszenie do studiowania w Stanach Zjednoczonych. Wyjechała do tego kraju, gdzie przez dwa lata w college'u kontynuowała swoje studia w zakresie fryzjerstwa, a jednocześnie pracowała na pół etatu, dorabiając sobie do uzyskanego stypendium.
Zaprosiła ojca do odwiedzenia. Ten dostał urlop z pracy i odleciał do Ameryki. Zamieszkiwał z córką, a jednocześnie zaczął starania o uzyskanie stałego pobytu w tym kraju. Zakończyło się to niepowodzeniem po dwóch latach. W tym czasie też pracował na budowach. W końcu groziło mu wydalenie. Pojechał więc do Niagara Falls i zgłosił się do kanadyjskiego urzędu imigracyjnego, prosząc o uzyskanie statusu uciekiniera politycznego. Po wypełnieniu niezbędnych dokumentów i pobraniu od niego odcisków palców został wpuszczony na teren Kanady.


Córka pobyła jeszcze jakiś czas w Stanach, a następnie odleciała do Gruzji. Tam uzyskała dobrą pracę w renomowanym zakładzie fryzjerskim. W dalszym ciągu uczestniczyła w konkursach w tym zawodzie. Wygrywała wiele z nich. Na jednym z konkursów międzynarodowych została zauważona przez przedstawiciela najlepszych zakładów z Anglii i dostała zaproszenie na rozmowy, które zakończyły się pięcioletnim kontraktem. Córka właśnie szykowała się do odlotu z Gruzji do Anglii.


Guram miał jeszcze dziewiętnastoletniego syna, który kończył jakąś szkołę. Wspomagał go i swoją żonę finansowo.
Guram po przybyciu do Toronto spotkał się z kolegą z dawnych lat, z którym kontaktował się telefonicznie, mieszkając w Stanach. Kolega ten, mający stały pobyt w Kanadzie, odwiedził też Gurama w Stanach. To on wpłynął na decyzję Gurama, aby przyjechał do Kanady, uważając, że tu może uzyskać status uciekiniera.
Guram najpierw zamieszkał u tego kolegi, który pomógł mu uzyskać pracę. Najpierw były to prace dorywcze przy rozbiórkach, a w końcu Guram zatrudniony został w dużej firmie (około 300 pracowników) tej branży w Toronto. Był zadowolony z tej pracy. Wynagrodzenie było niezłe. Szefem był polski imigrant, którego Guram bardzo chwalił, jako dobrego człowieka.
Problemem dla Gurama była samotność.


Mieszkał i pracował głównie z Rosjanami i Ukraińcami. Językiem porozumiewania się w tym gronie był rosyjski. Tak więc Guram po dwóch latach pobytu w Stanach i trzech latach pobytu w Kanadzie w ogóle nie znał języka angielskiego. Nadto, to grono ludzi, na towarzystwo których był skazany, miało jedną, główną, negatywną przywarę: pijaństwo. Guram miał już dość tego trybu życia: ciężka praca w ciągu tygodnia i dwudniowe pijaństwo. Starał się być wstrzemięźliwy w piciu. Nie wyglądał na alkoholika. Ale innego towarzystwa nie znał. Poza jednym wyjątkiem.
Poznał na jednym z przyjęć, na którym pojawiło się kilka kobiet, pewną Rosjankę, która była w podobnej sytuacji prawnej jak on, czyli szukała możliwości uzyskania stałego pobytu w Kanadzie. Spotkania przerodziły się w luźny romans, ale oboje wiedzieli, że nie mogą wiązać z tym związkiem jakichś nadziei. Kontakty z tą panią pozwalały Guramowi na znośniejsze przetrwanie okresu oczekiwania na rozstrzygnięcie o swoim losie.
Utrzymywał kontakt z urzędem imigracyjnym. Stawiał się na każde wezwanie. Odbyło się kilka posiedzeń sądu imigracyjnego w jego sprawie. Wszystkie decyzje były dla niego negatywne. Trwało to dwa lata. W końcu Guram został poproszony o opuszczenie Kanady w określonym czasie.
Wtedy przeszedł do podziemia. Zmienił adres zamieszkania i nie odbierał listów, które były słane przez urząd imigracyjny pod jego stary adres.
Po roku takiego życia, bez nadziei na zmianę losu, Guram postanowił wrócić do Gruzji. Skontaktował się z agentką imigracyjną rosyjskiego pochodzenia. Tatiana poradziła mu, aby zgłosił się do urzędu imigracyjnego i na pewno, z uwagi, że zgłosi się dobrowolnie, zostanie potraktowany przychylnie i jego prośba zostanie niezwłocznie spełniona. Problemem było to, że urząd imigracyjny był w posiadaniu jego paszportu. Poszedł za tą radą. Stawił się w urzędzie imigracyjnym. Oficer imigracyjny, który go przesłuchiwał za pośrednictwem tłumacza (telefonicznie), po wysłuchaniu całej historii i tego, z czym Guram przyszedł do niego, po prostu go aresztował i odwiózł do aresztu imigracyjnego.
Guram natychmiast skontaktował się telefonicznie ze swoją agentką, która wpakowała go w taką kabałę. Ona z kolei skontaktowała się z prowadzącym sprawę oficerem imigracyjnym. Ten powiedział, że jeśli będzie miał bilet lotniczy kupiony przez Gurama na powrót do Gruzji, to go wypuści z aresztu.


Guram natychmiast polecił swojej przyjaciółce wypłacić agentce pieniądze na zakup biletu. Bilet został kupiony i odwieziony do urzędu imigracyjnego. Guram czekał na chwilę, kiedy zostanie zwolniony z aresztu. Agentka jednak godzinami nie odpowiadała na jego telefony. W końcu odebrała telefon i powiedziała, że kolejnym warunkiem jego wypuszczenia jest uzyskanie informacji przez oficera imigracyjnego, że jego paszport znajduje się w urzędzie imigracyjnym w Niagara Falls. Kolejne godziny wyczekiwania.
Kolejna seria telefonów do agentki, która ponownie nie odpowiadała. W końcu odebrała telefon i powiadomiła Gurama, że sprawa się komplikuje. Okazało się bowiem, że jego paszport stracił już przed rokiem ważność. W tej sytuacji oficer imigracyjny musi uzyskać potwierdzenie przez ambasadę Gruzji, że Guram zostanie wpuszczony do tego kraju. A najbliższa ambasada Gruzji znajduje się w Waszyngtonie. Wymaga to czasu. Tak więc bilet kupiony na samolot do Amsterdamu, a stamtąd do Gruzji musiał być zmieniony i data przesunięta o trzy tygodnie.
Guram w tym czasie znalazł się w typowych trybach aresztanta. Jak sam powiedział, dla niego, oficera policji, kajdanki to nie nowina, ale na swoich rękach powodowały poważny stres.


Nadto, po czterech dniach od aresztowania stanął przed sędzią imigracyjnym (adjudicator), który miał zdecydować, czy wypuścić go z aresztu. Chciał wyjść na wolność i odlecieć samodzielnie z Kanady do Gruzji, ale aby to mogło się stać, musiałby ktoś złożyć kilkutysięczną kaucję. Guram sam nie miał zbyt dużo pieniędzy, bo część zarobków wysłał rodzinie do Gruzji, a za część musiał się utrzymywać w Kanadzie. Nie chciał też prosić kolegów o założenie za niego pieniędzy, choć nie powodowało to dla nich jakiegoś ryzyka, intencją jego było bowiem jak najszybsze wyjechanie z Kanady. Cóż mu więc pozostało? Czekanie na przedłużenie ważności paszportu.


Czas w areszcie mu się potwornie dłużył. Nie znając języka angielskiego, nie rozumiał programów telewizyjnych, nie mógł czytać gazet angielskojęzycznych, nie mógł porozumiewać się z innymi aresztantami. Jedynie na spacerach (jednogodzinnych) mógł trochę porozmawiać z pewnym Litwinem mówiącym po rosyjsku, który też czekał na odlot do swojego rodzinnego kraju.
Guram miał do czego wracać: do żony, dzieci, dobrze urządzonego mieszkania. Nie liczył na to, że wróci do pracy w policji. Myślał o jakimś biznesie, takim prawdziwym, nie łapówkowym, który dawałby mu możliwość godnego życia.
Tęsknił za życiem towarzyskim w ciepłej Gruzji, gdzie spędza się długie wieczory przy kieliszku wina z przyjaciółmi. Uważał to za wartości ważniejsze niż wątpliwe szanse, jakie być może miałby w Kanadzie, gdyby inaczej pokierował swoim losem.


Aleksander Łoś

Jajo było piękne, regularnie owalne, czarne czarnością niezwykłą, nie smoła i nie czarność szarawa, wyblakła, ale czarność intensywna, taka akuratna, pokryte było prawie tej samej wielkości kropkami w cudownym kolorze chabrów, skórkę miało lekko chropowatą, ale po przejechaniu ręką po całości sprawiało wrażenie gładkości.

Wszyscy mieszkańcy południowego Ontario chyba znają Awendę. W lecie gwarno tu i rojno. Nad Georgian Bay, zatoką jeziora Huron, na prawie trzech tysiącach hektarów utworzono park prowincyjny. Swą popularność zawdzięcza głównie bliskości Toronto – dwie godziny jazdy samochodem – oraz możliwości biwakowania z namiotem i – największa atrakcja – plażom. Plaże są tu i piaszczyste, i kamieniste, pokryte głazami i otoczakami, rozłożone na całej długości parku pod 60-metrowym klifem Nipissing Bluff, powstałym ponad 5 tys. lat temu z lodowcowego jeziora Nipissing. Woda w zatoce jest płytka, nagrzewa się szybko, idealna dla dzieci. Widać stąd wyspę Giant's Tomb, należącą do parku. Według indiańskich legend, śpi tam duch Kitchikewana. Jak znudzi się kąpanie i plażowanie, park oferuje wiele kilometrów szlaków pieszych i rowerowych po bardzo zróżnicowanym terenie, wzdłuż wybrzeża, wokół polodowcowego jeziora Kettle's, przez wydmy ukształtowane ponad 11 tysięcy lat temu przez cofający się lodowiec, przez klonowe, brzozowe, modrzewiowe lasy, bagna i moczary, na których wybudowano mostki. Kilkanaście kilometrów stąd jest miasteczko Penetanguishene, w lecie chyba najpopularniejsze w Ontario centrum Polaków żeglarzy, oferujące restauracje i inne atrakcje cywilizacji.


My odwiedzamy Awendę głównie zimą, o tej porze roku jest tu pusto, cicho, prawie nie ma ludzi, a szkoda, bo Awenda w zimie oferuje świetnie przygotowane maszynowo trasy do nart śladowych – polecamy ciekawy szlak wokół jeziora Kettle's, na zmęczonych przy parkingu czeka chatka ogrzewana piecykiem na drewno. Georgian Bay zimą wygląda zupełnie inaczej niż w lecie, ale kto wie, czy nie piękniej, brzegi pokryte są lodowymi zwałowiskami, w których tworzą się małe jaskinie, a ze śniegu wyłaniają się największe głazy. Najodważniejsi idą na wyspę Giant's Tomb przez zamarznięte jezioro. My się nie odważyliśmy, plusowa temperatura, mnóstwo głębokich pęknięć na lodzie, amatorzy ski-doo też jeździli tylko przy brzegu, więc jak zwykle co roku poszliśmy, tym razem na przełaj przez zamarznięte jezioro, korzystając ze śladów po ski-doo dla pewności, że lód się nie zarwie, na najdalszy cypel parku, Methodist Point. Cypel jest niezwykły, są na nim najpiękniejsze w świecie kamienie. Olbrzymie głazy i maleńkie otoczaki, każdy inny, w paski, ciapki, szarawe, czarne, białe, błyszczące w słońcu domieszką miki, i w dodatku wolno zabrać na pamiątkę parę kamieni, bo fale co roku wyrzucają nowe.


Nie przywiązujemy wagi do rzeczy, nie gromadzimy dóbr, ale każdy ma jakąś słabość i lubi "mieć". Naszą słabością są książki, niestety w Kanadzie drogie, i niezwykłe kamienie, te są akurat za darmo, no i kamień znaleziony wiele lat temu w lecie w Awendzie, stał się przyczyną naszych corocznych zimowych wycieczek na cypel. A było to tak…


Jajo było piękne, regularnie owalne, czarne czarnością niezwykłą, nie smoła i nie czarność szarawa, wyblakła, ale czarność intensywna, taka akuratna, pokryte było prawie tej samej wielkości kropkami w cudownym kolorze chabrów, skórkę miało lekko chropowatą, ale po przejechaniu ręką po całości sprawiało wrażenie gładkości. Leżało sobie na cyplu jak gdyby nigdy nic wśród innych kamiennych piękności, jakże odmienne, niezwykłe, nieprzystające do towarzystwa. Wypatrzyliśmy je z kilkunastu metrów. Zachwyciło nas, i tu emocje nasze się rozbiegły, więc chociaż zwykle piszemy teksty razem, tu musimy przejść do narracji w pierwszej osobie.


Kamienne jajo wzbudziło we mnie niezdrową, chorobliwą pożądliwość, musiałam je mieć, za wszelką cenę, był tylko jeden problem, jajo nie było małe.
– Wejdzie do plecaka, we dwoje je wtoczymy – powiedziałam z nadzieją i pewnością, że Andrzej coś wymyśli – jaja nie dałam rady sama podnieść.
– Paski się urwą, nie da rady – początkowy wspólny zachwyt nad cudem, u Andrzeja przemienił się w panikę. Wizja dźwigania kilkunastokilogramowego kamienia parę kilometrów do samochodu w upale i zdrowy rozsądek zwyciężyły.
– Chociaż spróbujmy – nie dawałam za wygraną, żałosnym głosem starając się przeforsować pomysł.
– Szkoda plecaka – Andrzej był nieubłagany, ale znalazł salomonowe wyjście. – Przywieziemy je w zimie na sankach.
Wydawało nam się, że zapamiętaliśmy położenie jaja, niestety. Szukamy go co roku zimą od wielu lat, jak kwiatu paproci, gdy śniegu jest mało w Awendzie, bez powodzenia, i nie możemy przeboleć, że nawet nie zrobiliśmy mu zdjęcia, sądząc, że jest już "nasze".


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński


Mississauga
Ceny: Opłata w automacie na parkingu zależnie od czasu, za cały dzień 10,75 dol.
Dojazd do Awenda Park: autostradą 400 na północ do zjazdu nr 121 w Penetanguishene Rd. Nr 93 na północ do Penetanguishene, w mieście skręcić w lewo w Robert St. W., dalej drogę do parku wskażą bardzo dobrze widoczne znaki.



Co? Gdzie? Kiedy? - propozycje turystyczne


Sezon zbioru syropu klonowego
Rozpoczął się sezon pozyskiwania syropu klonowego, poniżej kilka propozycji, gdzie można w najbliższej okolicy Toronto zobaczyć, jak robili to Indianie, a jak się to robi współcześnie.2

•Crawford Lake Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
W programie: prezentacje uzyskiwania syropu klonowego w indiański sposób, o godz. 11.00, 13.00 i 15.00, degustacja od 13.00 do 16.00, zwiedzanie XV-wiecznej wioski Irokezów, dla dzieci bezpłatne zajęcia plastyczne i polowanie z nagrodami, prezentacja wideo, 19 km szlaków, do nabycia wyroby z soku klonowego w parkowym sklepie. Godziny otwarcia 9.30-16.00. Ceny dorośli 7,50 dol., emeryci 6,50 dol. UWAGA! Nabycie biletu uprawnia do wejścia tego samego dnia do każdego conservation area w regionie Halton. E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Współrzędne do GPS: 43.47 -79.951.

•Mountsberg Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
Pokazy uzyskiwania soku z klonów cukrowych, jak sok jest przetwarzany na słodki syrop, sekrety wyrobu cukierków z syropu i darmowa degustacja, w pawilonie można zjeść naleśniki polane syropem, demonstracje w schronisku dla ptaków o godz. 11.00, 12.00, 13.00, 14.00 i 15.00, przejażdżka wozem zaprzężonym w konie – 3 dol. dorośli i 2 dol. dzieci. Bilety dorośli 7,50, dzieci w wieku 5-14 lat 5,25 dol., emeryci 6,60 dol. Miasteczko Klonowe otwarte w godz. 10.00-16.00. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0. Tel. 905-854-2276 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..

•Bronte Creek Provincial Park, 2-31 marca plus March Break
Miesiąc Syropu Klonowego. Wycieczki z przewodnikiem klonowym szlakiem, degustacja świeżo zrobionych cukierków i cukierków śnieżno-syropowych, a także naleśników polanych syropem, przejażdżki konnym wozem. Więcej szczegółów na stronie internetowej parku www.BronteCreek.org. Adres: 1219 Burloak Driver, Oakville, Ontario L6M 4J7, tel. 905-827-6911.

piątek, 15 marzec 2013 15:10

U Indian: Seks w rezerwacie

Napisane przez


boruckidoglowkiOd dłuższego czasu się zabieram do napisania tego tekstu. Zaczynam temat i porzucam. Unikam go. Znajduję tematy zastępcze. Może powinienem w ogóle go porzucić. Może w tym właśnie wypadku milczenie byłoby lepsze. Rozważam za i przeciw płynące z opisania tych dosyć bolesnych i raczej osobistych historii. Decyduję się o tym pisać, by dać pełniejszy obraz tego, jak wygląda moje życie w rezerwacie. Nie wiem, czy potrafię to zrobić bez wdawania się w sądy wartościujące, bez krzywdzenia ludzi surową oceną ich działań i przekonań. Łatwo jest rościć sobie pretensje do moralnej wyższości, gdy się nie przeszło przez to samo, co oni. Jak mówi indiańskie przysłowie, "przejdź milę w moich butach" – zanim zaczniesz mnie oceniać.

Ostatnio wspomniałem o znajomej pielęgniarce i o szalonych plotkach, jakie zaczęły krążyć po rezerwacie, po tym jak ludzie widzieli nas idących razem na spacer. Przyznam, że strasznie mnie to zaskoczyło, bo wierzę w to, że (heteroseksualny) mężczyzna może mieć koleżanki i przyjaciółki, z którymi będzie spędzać czas, rozmawiać, i to bez żadnych ukrytych erotycznych fantazji i zapędów. Może to naiwne (?) przekonanie wyrobiło we mnie liceum ogólnokształcące – w mojej klasie było zaledwie 3 chłopców (łącznie ze mną) i 27 dziewcząt. Po czterech latach treningu w takim "babińcu" czuję, że łatwiej mi nawiązywać kontakty z kobietami niż z mężczyznami. Zwykle nie mam oporów, by podejść do nieznanej kobiety i po prostu z nią pogadać, zagadnąć przyjaźnie i zażartować. Takie nastawienie sprawiło, że często znajdowałem się w nie lada tarapatach w rezerwatach. Tego rodzaju zachowania częstokroć bywają opatrznie interpretowane – jako chęć nawiązania intymnych relacji.
W pierwszym z "moich" rezerwatów nie było jeszcze tak źle. Co prawda zaraz na początku roku szkolnego dwie całkiem nadobne dziewoje (czyli śliczne młode dziewczyny) zapukały do naszych drzwi (mieszkałem ze współlokatorem) i wyraziły chęć "przywitania" nas w rezerwacie. Mój współlokator odesłał je z kwitkiem i nikt nas więcej nie niepokoił. Myślałem, że wzięto nas za gejów (czy jak tam Redaktor Naczelny pisze: pederastów), ale na początku drugiego roku, gdy mój współlokator wyjechał na tydzień na konferencję do Thunder Bay, odezwała się do mnie przez Fejsbuk pewna bezzębna kobieta w wieku mojej matki i zasugerowała potajemne spotkanie. Bynajmniej nie w celu oglądania mojej kolekcji znaczków.
Wcześniej rozmawiałem z nią parę razy na neutralne tematy typu pogoda, łowienie ryb i tak dalej, aż pewnego razu zaczęła mi się zwierzać z rozmaitych przykrych przeżyć ze swojej przeszłości. A to, że nie ma zębów, bo mąż ją bił, a to że dziecko, którym się opiekuje, to sierota, której rodzice zginęli w wypadku, etc. Zrobiło mi się jej żal, słuchając tych wszystkich historii, i powodowany zwyczajnym odruchem powiedziałem jej kilka miłych słów. Nie sądziłem, że stanie się to przyczyną, dla której uzna, że można zaproponować mi pożycie intymne. Całkowicie zaskoczony jej propozycją palnąłem z głupia frant, że nie będzie mnie w domu... Głupia wymówka, no niby gdzie indziej miałbym być? Nie przyjęła tego lekko i do końca roku unikała mnie, jednocześnie dając mojemu współlokatorowi (z którym wcześniej nie miała nic do czynienia) liczne dowody sympatii. A to zaprosiła go na wspólne polowanie na głuszce, a to przyniosła mu kawałek ciasta, które upiekła, a to wzięła go na ryby.
Trochę było mi żal, że omijają mnie te atrakcje, ale równocześnie byłem zadowolony, że zostawiła mnie w spokoju i nie wysuwa w stosunku do mnie żadnych dalszych propozycji. Na koniec roku uwieńczyła swą "zemstę", przynosząc mojemu współlokatorowi okazały dreamcatcher z przepięknie wyszytym koralikami wilkiem. Wręczając mu ten wspaniały podarunek, spojrzała na mnie i powiedziała, że dla mnie... zabrakło jej koralików. Zabolała mnie ironia jej słów. Oczywiście, żal mi było, że nie dostałem podarunku, ale jeszcze bardziej było mi żal tego, że zupełnie tego nie zamierzając – uraziłem jej uczucia. Nikt nie lubi się czuć odrzucony i wzgardzony. Postanowiłem na przyszłość być ostrożniejszy w kontaktach z płcią przeciwną w rezerwacie.


Postanowienie było dobre, ale doświadczenia z kolejnego rezerwatu pokazały mi, że jest ono zgoła niewystarczające i że najlepiej byłoby po prostu unikać JAKICHKOLWIEK kontaktów z płcią przeciwną. Co jest raczej niemożliwe, biorąc pod uwagę, że będąc nauczycielem w rezerwacie, jest się niejako osobą publiczną i czasami po prostu trzeba rozmawiać, czy to z rodzicami dzieci, czy też z koleżankami z pracy.
Nie wiem, jak to ująć, bez bycia posądzonym o jakiś męski szowinizm, pragnienie napompowania własnego ego czy zwyczajną mitomanię, ale... nie mniej niż sześć kobiet chciało się ze mną przespać.
Nic, nic z tego, czego wcześniej w życiu doświadczyłem lub nauczyłem się, nie przygotowało mnie na tego rodzaju sytuację.
Na bycie zwierzyną łowną.


Z początku nawet nie pojmowałem sytuacji, w której się znalazłem.
Przyznam ze wstydem, iż to, że ktoś o mnie zabiega, że komuś wydaję się atrakcyjny, że ktoś mnie pragnie, miło połechtało moją męską próżność. Szybko jednak zorientowałem się, że żadnej z tych kobiet nie chodzi tak naprawdę o "mnie" jako osobę i że każda z nich ma jakiś własny ukryty cel w ubieganiu się o moją uwagę.


Uskrzydlająca mnie euforia niedoszłego Casanovy opadła tak szybko, jak się pojawiła, i jedyne, co pozostało, to bolesne zderzenie z rzeczywistością. Zrozumiałem, że jestem towarem. Środkiem do celu – jakikolwiek by to był cel.
Może chodziło im o zakosztowanie czegoś "egzotycznego"?
Może widziały we mnie księcia z bajki, który wyrwie je z rezerwatu, zabierze do Toronto, z dala od ich toksycznych związków?
Może pragnęły przygody: seksu bez zobowiązań?
Może chodziło o to, że mam pracę i stałą pensję, i to w miejscu, gdzie prawie wszyscy są bezrobotni?
Może po prostu chciały być z kimś, kto ich nie zdradzi z połową rezerwatu i po pijaku nie wybije zębów.
Rozumiem te wszystkie motywacje, ale nie miałem ochoty być pionkiem w czyjejś grze. Łatwiej mi to jednak jest powiedzieć, niż było zrobić. Z natury jestem raczej towarzyski i otwarty, więc stanowiłem w miarę łatwy cel dla ich zakusów, tym bardziej że wszystko zawsze zaczynało się niewinnie. No, prawie zawsze.
Jedna z kobiet wtoczyła mi się do mieszkania pod pretekstem bycia spragnioną. Po prostu zapukała i poprosiła o szklankę wody, gdy otworzyłem drzwi. Powinienem kazać jej czekać na dworze, ale tego nie zrobiłem i zaprosiłem ją do środka. W końcu "gość w dom – Bóg w dom". No i nie chciałem, by mi naleciało much.


Dopiero gdy weszła, zauważyłem, że coś jest z nią nie tak. Była pijana. Wyciągnęła z kieszeni dwie puszki piwa, oznajmiając mi, że są jej urodziny i chce, bym się z nią napił.


Grzecznie odmówiłem, tłumacząc się strachem przed utratą pracy (zwykle w kontrakcie jest klauzula zakazująca nauczycielom spożywania alkoholu na terenie rezerwatu pod groźbą utraty zatrudnienia). Niechętnie przyjęła to do wiadomości. Otworzyła jedną z puszek, pociągnęła spory łyk i rozpłakała się. Po czym zaczęła opowiadać o swoim życiu – przerażająca była to historia. Pełna przemocy, smutku, bezsilności. Miała zaledwie sześć lat, gdy jeden z członków rodziny zgwałcił ją po raz pierwszy. Zanim miała lat czternaście, dziesięciu różnych mężczyzn z wioski używało sobie z nią od czasu do czasu. Wbrew jej woli, a czasami i bez jej świadomości.
Nie wie, kto jest ojcem jej pierwszego dziecka – jako nastolatka podejmowała próby samobójcze i upijała się do nieprzytomności, by zagłuszyć ból. Po jednej z takich libacji zaszła w ciążę.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czasami słuchanie wystarczy. Gdy się wygadała, delikatnie poprosiłem ją, by sobie poszła. Zapytała, czy może wyjść tylnymi drzwiami. Zgodziłem się, bo co mi za różnica.
Różnica była taka, że idąc do mnie, "urwała się" z imprezy z domu naprzeciwko. Widziano ją, jak wchodziła do mnie – ale nikt nie widział, kiedy wychodziła.
Plotki zaczęły się błyskawicznie. Nie wiem, czy celowo chciała wzbudzić zazdrość swojego partnera, czy wprost przeciwnie – nie chciała, by widziano ją wychodzącą ode mnie i w ten sposób chciała mnie "ochronić", ale przez następne kilka tygodni schodziłem jej chłopakowi – rosłemu Indianinowi – z oczu.


Po tym pierwszym razie przychodziła jeszcze parę razy, za każdym razem robiąc aluzje do tego, że powinniśmy być razem. A to że jej ciotka wyszła za mąż za Europejczyka i że było im razem bardzo dobrze, a to że kiedyś rzuciła już swojego partnera i że była z innym mężczyzną przez rok, ale nic z tego nie wyszło, a szkoda, bo nie jest szczęśliwa w obecnym związku, bo chłopak ją zdradza, pije i bije, a to że powinienem jej dać klucze do mojego mieszkania w Toronto i ona tam zamieszka, skoro mnie i tak tam nie ma... Serce mi się krajało, słuchając tego wszystkiego. No ale co zrobić?
Kolejna nie wdawała się w dłuższe rozmowy – któregoś wieczora znalazła mnie na Fejsbuku i zapytała, co robię. Odpowiedziałem, że jestem zajęty planowaniem lekcji i ocenianiem prac (zwykle jestem tym zajęty). Ta na to, że pewnie jestem zestresowany i potrzebuję się rozerwać, co dobrze się składa, bo ona akurat jest "napalona" i chętnie dostarczy mi rozrywki, a przy tym i sobie ulży. Dwa w jednym. Kto by nie poszedł na taki miły układ? Młoda, zgrabna, dwudziestoparoletnia dziewczyna. Odpisałem jednak, że to nie w moim stylu i że proponuję, by wzięła zimny prysznic.
Następna krążyła wokół mojego domu niczym sęp. Jeździła samochodem w kółko po rezerwacie – czasami przejeżdżała po kilkanaście razy dziennie przed moim domem. Z wnętrza jej samochodu dudniła muzyka, więc nie sposób było nie zauważyć (czy raczej usłyszeć), że przejeżdża.
Ilekroć mnie widziała gdzieś na drodze, zatrzymywała się na pogawędkę. Wkrótce zaczęła pukać do mych drzwi o każdej porze dnia i nocy (kiedyś najpóźniej łomotała do drzwi o drugiej w nocy), zapraszając mnie na przejażdżkę.
Nie dała sobie powiedzieć, że nie znaczy nie. "Nie, nie jadę. Nie mam czasu" – mówiłem. – "Ale, chodź, pojedź, co ci szkodzi pół godziny?" – odpowiadała. I tak z dziesięć minut takiej słownej szarpaniny.


Może trzeba było zatrzasnąć drzwi przed nosem? Kiedyś w końcu uległem, bo przecież nudno w takim rezerwacie jak diabli. Zaczęliśmy rozmawiać. Zastosowałem manewr pod nazwą "typowe nudne pytania nauczyciela": Do jakiej szkoły poszła? Co ją ciekawi? Co chce robić za pięć lat? Otóż ciekawiłem ją ja, a za pięć lat chciała mieć piątkę dzieci – ze mną. Była ode mnie dużo większa i pewnie łatwo bym się z jej objęć nie wyrwał, więc dobrze, że nie przeszła od słów do czynów... Za to następna przeszła.


Zaczęło się (jak zwykle) niewinnie. Odśnieżałem podjazd, gdy zatrzymał się przy mnie samochód. Kierowcą była kobieta w średnim wieku. Powiedziała mi, że jest przewodniczącą komitetu imprezowego w rezerwacie i że za godzinę odbędzie się mecz broomball i że jestem zaproszony. Pomyślałem, że na masowej imprezie będę bezpieczny. Póki co – miałem rację. Po meczu zaprosiła mnie na następny tydzień na kolejny mecz. Przyszedłem, bo zawsze to jakieś urozmaicenie, a nie tylko dom, szkoła, szkoła, dom. Po tym posypały się kolejne niewinne zaproszenia: a to by pojechać skuterem śnieżnym (również większą grupą) przez jezioro i potem wdrapać się na punkt widokowy na wzgórzu na drugim brzegu, a to by odwiedzić pobliską plażę, a to by pójść na ryby i w końcu "przyjdź do mnie dzisiaj w nocy, tak by nikt nie widział". (W języku Odżibuejów wyraża się to słowem "kimuczli". Kochanek to "kimucz".)


Z tego ostatniego zaproszenia nie skorzystałem, z kolejnych też nie. Nie zraziła się zbytnio. Była chyba jakąś daleką krewną Andrzeja Kmicica, który wyłożył Oleńce swoją filozofię związków damsko-męskich w słowach: "Proś, a jak nie dają, to bierz sam!". Przy okazji czyichś urodzin odbywała się plenerowa impreza: ognisko, zespół trojga szarpidrutów, chóralne śpiewy piosenek Johnny'ego Casha, darmowe piwo, chociaż rezerwat niby objęty prohibicją.


Poszedłem. "Przewodnicząca" tym razem nie dała za wygraną. Obłapiła mnie, że niby chce tańczyć, i puścić nie chciała. Jej ręce zaczęły wędrować w miejsca z tańcem raczej niezwiązane. Próbowałem ją odepchnąć, stanąć do niej bokiem, ale nic nie skutkowało. Na szczęście solenizant i matka jednej z moich uczennic zobaczyli, że jestem w tarapatach, i odciągnęli agresorkę. Czmychnąłem do domu. Pogasiłem światła. Ktoś w nocy pukał do drzwi. Nie sprawdzałem kto. Nie musiałem.


Ciężko się o tym wszystkim pisze. Wracam myślą do tych kobiet i robi mi się niezwykle smutno, jak pomyślę o straszliwym głodzie miłości, jaki musiały odczuwać, o emocjonalnej pustce w ich życiu. No ale cóż, nie moja w tym wina i nie moją rzeczą to naprawiać.
W tym roku staram się raczej trzymać z dala od wszystkich kobiet i dziewczyn w rezerwacie. Nie uśmiecham się, nie zagaduję, nawet unikam kontaktu wzrokowego, o ile się da. Wolę być branym za gbura niż mieć dać komuś poczucie, że jestem nim (właściwie to "nią") zainteresowany.
Mimo tych wysiłków z mojej strony już jakaś pijana kobieta zadzwoniła do szkoły w czasie lekcji ,domagając się rozmowy ze mną. Bełkotliwym głosem pytała, co robię po szkole. Cóż... "Nie będzie mnie w domu."

piątek, 15 marzec 2013 15:08

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE

Napisane przez


Parafia św. Maksymiliana Kolbe
16-22 marca 2013
Misjonarz: o. Sławomir Dworek OMI
Serdecznie zapraszamy do udziału w Rekolekcjach Wielkopostnych. Msza św. z kazaniem rekolekcyjnym codziennie o godz. 10.00 oraz 19.00.
Gorzkie Żale w środę o godz. 9.30 oraz 18.30.
Droga Krzyżowa w piątek o godz. 9.30 oraz 18.15.

Nauki stanowe:
Dla niewiast w poniedziałek, 18 marca, po wieczornej Mszy św.
Dla mężczyzn we wtorek, 19 marca, po wieczornej Mszy św.
Dla małżeństw w środę, 20 marca, po wieczornej Mszy św.
Dla młodzieży w czwartek, 21 marca, po wieczornej Mszy św.
Mszy św. za chorych z sakramentem namaszczenia chorych we wtorek o godz. 10.00.

Spowiedź świąteczna w polskich parafiach:

21 & 22 marca, 2013
St. Theresa Parish, Etobicoke , 18.00.
Sobota, 23 marca
Our Lady Queen of Poland, Scarborough, 18.00.
Niedziela, 24 marca, 2013
St. Casimir’s, Toronto, 20.00.
Poniedziałek, 25 marca, 2013
St. Maximilian Kolbe, Mississauga, 19.00.
(obecnych będzie 35 polskich kapłanów)
Wtorek, 26 marca, 2013
St. Eugene de Mazenod, Brampton, 19.00
Środa, 27 marca, 2013
St. Maximilian Kolbe, Mississauga, 19.00.
(obecnych będzie 35 polskich kapłanów)
o. Janusz Błażejak OMI

piątek, 15 marzec 2013 14:25

Second Amendment Task Force

Napisane przez

witoldJasek copySecond Amendment Task Force jest oddolną organizacją, której celem jest kontynuacja dzieła wolnościowego zwanego Stanami Zjednoczonymi poprzez uświadamianie obywateli Alaski oraz obywateli innych stanów USA o prawdziwym znaczeniu drugiej poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych, ustanawiającej prawo do posiadania broni przez obywateli USA.
Siedziba organizacji mieści się w Anchorage, najdalej na północ wysuniętym mieście Stanów Zjednoczonych (z populacją powyżej 100 tys. mieszkańców).


W ostatnich kilku latach nasiliły się ataki rządu federalnego pod przewodnictwem Obamy na lobby pro-gun w Stanach Zjednoczonych, nie omijając tak odległego i niemal bezludnego stanu Alaska.
Prezydent Barack Obama w połowie stycznia podpisał kilka dekretów przeznaczonych do (teoretycznego) ograniczenia przemocy z użyciem broni. Te zlecenia uruchamiają kampanię na rzecz poprawy bezpieczeństwa i wymagają od Centrum Kontroli Chorób (Centers for Disease Control) zbadania przyczyn przemocy z użyciem broni oraz wzywają funkcjonariuszy organów ścigania, by ulepszyli szkolenie w temacie.
Wezwał też Kongres do ustanowienia zakazu broni szturmowych. Ustawodawstwo stanu Alaska jako odzew wprowadziło kolejną ustawę, która ma obchodzić wszelkie powyższe ustawy federalne.


Alaska Firearms Freedom Act jest ustawą, która uznaje za nielegalne wprowadzanie w "życie" wszelkich federalnych zakazów dotyczących karabinów maszynowych i wysokiej pojemności magazynków. Poprzednia, początkowa wersja ustawy była wprowadzona już w 2010 r. Podobne przepisy są wprowadzane w takich stanach, jak Teksas i Wyoming. Czy zakaz federalny ma wyższość na "pozwoleniem" stanowym? Prawnicy zainteresowani tematem łamią sobie głowy. Adam Winkler jest profesorem prawa konstytucyjnego na Uniwersytecie Kalifornijskim i autorem książki "Gunfight". Mówi on, że na mocy klauzuli nadrzędności konstytucji, rząd federalny może po prostu zignorować prawo Alaski.
Polityk Mike Chenault jest sponsorem alaskańskiej ustawy Alaska Firearms Freedom Act. Ocenia on, że należy wysyłać wyraźny sygnał do federalnych władz, bo konstytucja Stanów Zjednoczonych musi być przestrzegana.


Witold Jasek
komendant ZS Strzelec
kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Podróż do Ziemi Świętej – ziemi proroków, patriarchów i samego Boga – to przeżycie niepowtarzalne i jedyne. Znaleźć się w miejscu, z którego wywodzą się korzenie kilku ważnych religii, obejmujących połowę ludzkości, gdzie teraźniejszość i przeszłość zapisują świadectwo wiary, która przetrwa i pozostanie przez wszystkie czasy – ta myśl zaprzątała mnie od dawna. I oto przybywamy najpierw do Netanii, by zakwaterować się w tym kurorcie izraelskim, malowniczo położonym nad samym Morzem Śródziemnym.

Nazajutrz stanęliśmy na Górze Oliwnej, która wznosi się majestatycznie wśród surowych wzgórz Judei, we wschodniej części Jerozolimy, dając wspaniały widok na Święte Miasto, Góry Moabu, a nawet przy dobrej widoczności – i na Morze Martwe… Wielkość Królowej Miast polega na tym, ze została ona wybrana przez Boga: "bo prawo wyjdzie z Syjonu, Słowo Pańskie z Jeruzalem" – czytamy u Izajasza. Słowo Jerozolima oznacza "Pokój", a przecież była ona w swych dziejach oblegana ponad 50 razy, zdobyta – 26 razy, a zburzona przynajmniej 10-krotnie. Tak ironia losu sprawdza się w dziejach narodów... Także i obecnie, gdyż przedłużający się konflikt palestyńsko-izraelski nie oznacza prawdziwego pokoju...
A przecież mimo burzliwych dziejów trwa Święte Miasto z całym bogactwem swej tradycji i jawi się nam teraz z Góry Oliwnej opromienione słońcem, niczym jakaś wyśniona wizja starodawnego grodu z Tysiąca i jednej nocy. Uderzają swą wspaniałością potężne mury, obwarowane 34 wieżami i 8 bramami, jaśnieją w słonecznym blasku kopuły kościołów, synagogi, cerkwie, meczety... Przekonamy się niebawem, że Stare Miasto składa się z czterech dzielnic: żydowskiej, chrześcijańskiej, muzułmańskiej i ormiańskiej, a ludność podzielona jest na co najmniej trzy religie.
Dla nas, chrześcijan, jest to ziemia szczególne droga i bliska sercu, po której niemal 2 tysiące lat temu: "On szedł w spiekocie dnia i w szarym pyle dróg, a idąc uczył kochać i wybaczać...".


***


Tradycja żydowska czyni Górę Oliwną miejscem pochówku proroków: Aggeusza, Zachariasza, Malachiasza. Tutaj Jezus nauczył apostołów modlitwy "Ojcze Nasz", stąd wstąpił do nieba, a przed swą męką zapłakał nad Jerozolimą, zapowiadając jej przyszły upadek i zniszczenie, co upamiętnia kościółek w kształcie łzy, noszący nazwę "Łza Pana"...
U naszych stóp, na zboczach Góry Oliwnej znajduje się najstarszy cmentarz żydowski, liczący ok. 70 tys. grobów. Przepowiednie proroków wskazują dolinę Cebronu, oddzielającą Górę Oliwną od Starej Jerozolimy, jako miejsce Sądu Ostatecznego, toteż pobożni Żydzi chcą być pochowani tu, najbliżej owego terenu... Można na tym starym cmentarzu jeszcze dziś wykupić miejsce na grób, ale oczywiście za ogromne pieniądze...
Słynna świątynia żydowska króla Salomona, odbudowana przez Heroda Wielkiego i zburzona wraz z Jerozolimą w 70 r. n.e., stała właśnie tam, gdzie widnieje dziś ogromna, przykuwająca uwagę złota Kopuła Skały – starej arabskiej świątyni, zwanej niesłusznie meczetem Omara, wzniesionej po opanowaniu tych stron przez muzułmanów – na cześć Proroka Mahometa, który ponoć właśnie stąd został wzięty do nieba wraz ze swym skrzydlatym koniem. A wcześniej, na gruzach świątyni Salomona Rzymianie zbudowali obiekt ku czci Jowisza, ale nie przetrwał on do naszych czasów. Jak widać, przepychanka religii trwała przez wieki... Ale Bóg przemawia do wszystkich tym samym głosem...


***


Wieczernik szarym napełniał się mrokiem (...)
I cisza była, a w tej ciszy głuchej
Przez kratę okna powiew coraz rzadszy
Gnał z pól zielonych wiośniane podmuchy.
Pośród rybaków tych ubogich siadłszy,
Chleb w obie ręce wziął i kielich wina….
(L. Rydel)
Do Wieczernika, wzniesionego przez krzyżowców w XII wieku na pierwotnych fundamentach, zajdziemy na zakończenie Drogi Krzyżowej, ale zacząć należy od wizyty w tym pamiętnym dla chrześcijan miejscu, w obecnym kształcie bardzo skromnym i surowym, z białego kamienia... Tu odbywała się Ostatnia Wieczerza, a po Zmartwychwstaniu Chrystus ukazał się jeszcze dwa razy apostołom i w Dniu Pięćdziesiątnicy zesłał na nich Ducha Świętego, by szli nauczać wszystkie narody o nowej wierze.
Ponieważ dla muzułmanów Jezus też jest postacią proroka , gdy później teren Wieczernika zaczął należeć do nich – również uznali to miejsce za święte. Ciekawe, że w przylegającej komnacie znajduje się uznany przez tradycję okazały grób króla Dawida – dla Żydów jedno z bardziej czczonych miejsc świętych. W 1167 roku opisał je niejaki Beniamin z Tudeli – i to jest jedyny dokument, że Dawid spoczywa tutaj.
Kamienny grobowiec króla okryty jest czerwonym jedwabnym suknem, a nad nim widnieją srebrne korony, którymi zazwyczaj okrywa się zwoje Tory. Część rzeczoznawców jest skłonna uznać ten grób Dawida ze względu na ów ogromny grobowiec, ale badania naukowe wykazują, że jest to miejsce późniejsze.. Z dylematu najlepiej wybrnął profesor historii i archeologii naszej przewodniczki Szoszany, który tak skwitował tę sprawę: "Nauka nie ma żadnego dowodu, że jest to grób króla Dawida, ale tradycja tysięcy lat uznania tego miejsca jest tak silna, że jeśli nawet nie byłby to jego grób, to on tu się przeniósł".


***


Via Dolorosa-09-

Jerozolimska Droga Krzyżowa, w której niebawem uczestniczymy – to upamiętnienie autentycznej drogi cierniowej Jezusa. Przejście jej uczy nas, że dziś odrębne religie potrafią tu współegzystować na pewnej płaszczyźnie, a pozostałości rzymskie, arabskie i chrześcijańskie przenikają się wzajemnie, tworząc barwny konglomerat stylów i postaw. Znamienne, że trasa tej pięknej i przejmującej jerozolimskiej "Via Dolorosa" uznana została przez wszystkie wyznania chrześcijańskie. Z 14 stacji smutnego pochodu dziewięć jest wspomnianych w Ewangelii, pięć pochodzi z tradycji. Stajemy więc najpierw przy stacji 1.: "Jezus skazany na śmierć", wymownie znaczonej przez kościółek katolicki z cierniową koroną w kopule i wyobrażoną kroplą kapiącej krwi...

Jerozolimskie ulice Via Dolorosa
na zakrętach ulic – zgroza...
Tu bili. Tu padł, szedł dalej
Drzewo dźwigając z bólem
Znów bili i pytali:
Kto był Żydowskim Królem...?
W. Broniewski: "Via Dolorosa"

Trzecia stacja: "Jezus po raz pierwszy upada pod krzyżem" – nosi nazwę polskiej nie bez powodu. Budowali ją w 1943 roku nasi dzielni żołnierze Andersa (rzeźbę wykonał Tadeusz Zieliński), a we wnętrzu, w miejscu, gdzie Pan Jezus po raz pierwszy upadł pod krzyżem, andersowcy umieścili ten sam krzyż, pod którym szli w Niedzielę Palmową owego pamiętnego 1943 roku...
Obok 3. stacji jest maleńka bramka i mała płaskorzeźba, oznaczająca 4. stację: "Jezus spotyka swą Matkę", niestety wejścia tam nie ma, teren należy bowiem do patriarchy Ormian. Wiadomo, że na posadzce mozaikowej tej stacji wyobrażone są dwa sandały w miejscu, gdzie stała Matka Boska, patrząc na Syna niosącego krzyż. Stąd nazwa: Stacja Marii, Matki Bolesnej. Z kolei 5. stacja przypomina Szymona z Cyreny. Pochodził on z miejscowości, która dziś znajduje się na terenie Tunezji, a przybył do Jerozolimy w owym Chrystusowym czasie, bo trzy razy do roku cały naród żydowski z najbardziej nawet odległych stron zbierał się wówczas w Świątyni. Szymon pomógł Jezusowi nieść krzyż, który był tak ogromny i ciężki (żeby potem mógł udźwignąć ludzkie ciało), iż jak głosi podanie, pod jego ciężarem Szymon zachwiał się i oparł dłonią o mur. W tym miejscu w ścianie powstało wgłębienie, którego dziś dotyka większość zwiedzających. Ja też...


***


Mijamy "Stację Weroniki", tej biblijnej młodej niewiasty, która podbiegła i otarła pot z twarzy Chrystusa utrudzonego niesieniem krzyża, a On odbił swoje oblicze na jej chuście. Pozostała kobietą bezimienną, słowa: "Vera-ikon", od których wywodzi się później nadane jej imię, znaczą bowiem tylko "prawdziwe oblicze". Dalej stacja 7., gdzie Jezus w pyle drogi upadł pod dojmującym ciężarem krzyża po raz drugi, cały w ranach i cierpieniu...
Stopy – stopy – piachy – kamień –
Nie prostujesz ramion, bo – krzyż…
W górę – w dół – słonecznym żarem
stopy
błękit,
kamienie,
żwir znów do piersi przypadła ziemia –
tęcza w kroplach potu znad brwi
i kamienie o twarz, kamienie…
( M.J. Kononowicz: "Etiudy z Wielkiego Tygodnia") 


***


Wszędzie, od stacji do stacji, przepychamy się przez wielobarwny i wielojęzyczny tłum z jego kramikami i sklepikami, usytuowanymi po obu stronach wąskich uliczek i zaułków Starego Miasta. Nasza przewodniczka, Szoszana, mówi, iż specjalnie nie stworzono miejsc wydzielonych wokół "Via Dolorosa", bo przecież gdy blisko dwa tysiące lat temu szedł tędy Jezus z krzyżem na Golgotę, też było wokół żywe, tętniące miasto, trwał gwar pobliskiego rynku i bazaru... Obojętność tłumu wobec cierpienia Boga-Człowieka tak ujęta została przez poetę: "wokół pluskot tysiąca stóp, poświst przekleństw i szum rozgwaru…".
Ten doświadczany przez nas tu dziś rozgardiasz wokół kolejnych stacji Męki Pańskiej kryje w sobie jakiś uwierający, głęboki smutek…


***


Idziemy cały czas pod górę, zbliżamy się bowiem do Golgoty, która była wówczas poza murami miasta, ale potem Jerozolima rozrastała się i teren ten znalazł się wewnątrz miejskich murów. Ostatnie stacje wraz z Golgotą ulokowane są obecnie we wnętrzu Bazyliki Bożego Grobu. Ten potężny kościół jednoczy w sobie wszystko, co przetrwało z biblijnej Golgoty: wzgórze, na którym Chrystus był ukrzyżowany, oraz grób, gdzie Go złożono. Wprawdzie w tym miejscu, jak wspomniałam, imperator Hadrian, chcąc zniszczyć religię żydowską i chrześcijańską, wybudował potem świątynię poświęconą Jowiszowi, ale w ten sposób, chcąc, nie chcąc, przyczynił się tylko do utrwalenia w świadomości pokoleń miejsca najważniejszego dla chrześcijaństwa.
Bazylikę, którą Konstantyn Wielki ze swą matką św. Heleną kazał tu zbudować po zburzeniu owej pogańskiej świątyni, obrócili w proch Persowie. Zaczęto ją odbudowywać podczas wypraw krzyżowych, a wykańczano przez długie wieki, aż do czasu, gdy w 1852 r. na mocy porozumienia z Turcją, została ona oddana do dyspozycji czterech wyznań: prawosławnych, katolików, grekokatolików i Ormian. Współistnienie nie jest łatwe. Nam np. wydaje się, że katolikom poświęcono tu za mało miejsca (jedynie skromna kaplica – Stacja Zdjęcia Szat), natomiast cały splendor posiadania Kalwarii i Bożego Grobu spadł na prawosławnych i grekokatolików. Łapiemy się na tym, że nasze podejście jest małostkowe, w takich kategoriach nie można myśleć o Kościele Grobu Pańskiego, który należy do najważniejszego dziedzictwa kulturowego ludzkości.
W ciszy i skupieniu dotykamy skały Kalwarii, wkładamy rękę w miejsce, gdzie wbity był w nią krzyż... Grzegorz z Narek, który żył tysiąc lat temu (umarł w 1010 roku), pisał:

Ty Sam obarczyłeś się drzewem cierpienia,
Jakbyś był winny
Na swych ramionach
niosłeś broń życia, jakby kwiat lilii, co rośnie w dolinie
Rozciągnęli Cię na ołtarzu krzyża jakby ofiarę
Przybito Cię, jakbyś był złoczyńcą…


***


Potem, będąc ciągle wewnątrz ogromnej Bazyliki Bożego Grobu, pełnej krużganków, sklepień, kolumn – schodzimy na dół tej wielkiej rotundy, gdzie w centrum usytuowany jest mały budynek kryjący Chrystusowy Grób. Mijamy po drodze w dużej gablocie ów Kamień Namaszczenia, na którym położono martwego Chrystusa po zdjęciu z krzyża, by Go namaścić wonnościami przed zawinięciem w całun...
Grób Jezusa pozostał nietknięty do roku 1009, gdy zburzył go kalif Hakim. Na szczęście wcześniej wspomniana św. Helena, matka Konstantyna Wielkiego, oddzieliła grób od reszty wzniesienia, zabudowując go specjalną rotundą. Obecny, monumentalny i przeładowany ozdobami kultu prawosławnego sarkofag wzniesiony został przez Rosjan w 1810 r. Car podobno dał na to bardzo dużo złota...
Warto przypomnieć, że sarkofag Chrystusa – to podarunek rodziny Józefa z Armatei. Jak groby żydowskie tamtego czasu był ogromny: dwa pokoje wyciosane w skale. W pierwszym na płycie kamiennej układano namaszczone, zawinięte w całun ciało i zgodnie z rytuałem żydowskim pozostawiano je na okres mniej więcej roku, przywalając ciężkim kamieniem otwór wejściowy. Po roku, gdy ciało już się rozpadło, otwierano grób, zbierano kości i wkładano je do małej urny kamiennej w drugim pokoju, w którym na ten cel wyżłobione były w ścianach specjalne nisze, by mogło stać więcej urn w rodzinnych grobach. Do dzisiejszego dnia Żydzi zachowali o tyle ten obyczaj, że chowani są bez trumny, jedynie żołnierze, polegli na polach bitwy, których zmaltretowane ciała mogą sprawić dodatkowy ból rodzinom, wkładani są do zwykłej, drewnianej skrzynki, okrytej flagą...
Jak wiemy, w wypadku Chrystusa ów tradycyjny rytuał z grzebaniem urny nie mógł zostać spełniony…


***


Wejścia do grobowca strzegą prawosławni mnisi, którzy wpuszczają nas do środka kolejno, w maleńkich, kilkuosobowych grupkach, przyglądając nam się bacznie. Ogromne, przejmujące wrażenie robi biały wielki kamień pod ochronnym szkłem – tym kamieniem przywalono grób Pana, ale został on odsunięty, a pieczęć, którą arcykapłani i faryzeusze zabezpieczyli grób (stawiając też straż) – została złamana…

Gdzież jest zwycięstwo twe, o śmierci?
Gdzie jest, o śmierci, oścień twój?
Zerwał trzeciego dnia pieczęcie
Koronowany cierniem Król.
Gdzież jest zwycięstwo twe, o śmierci?
Światłością powalona straż –
Głaz odepchnięty. Krzyż na wietrze...(...)
A ten anioł w bieli świetlistej
Żaglem skrzydeł światu zaszumiał:
Nie masz Go tu, bowiem zmartwychwstał!
Kononowicz

...Pozostała tylko biała płyta marmurowa wewnątrz kaplicy – tu złożone było ciało Chrystusa (skała oryginalna znajduje się dopiero pod tą płytą). Tamtego pamiętnego dnia 33 r. n.e. niewiasty przybyłe do grobu zastały kamień odwalony i usłyszały te znamienne słowa: "Dlaczego szukacie żywego wśród umarłych?".
Stoimy oto nieporuszeni na miejscu, gdzie przez Zmartwychwstanie zwyciężona została śmierć… "To niezniszczalna nadzieja, utrzymująca przy życiu chrześcijan poprzez wszystkie arlekinady historii" – powiedział Malcolm Meggeridge.
"Mówić o zmartwychwstaniu Jezusa to tyle, co próbować zamknąć w dłoniach światło" – napisał ks. Niewęgłowski. Milczenie silniejsze od słów, dlatego i my zamilknijmy. Zresztą kończy się nasz exodus po Jerozolimie – ziemi proroków, patriarchów i samego Boga, a ta Królowa Miast, gdzie Chrystus przeszedł najważniejszą dla nadziei świata Via Dolorosa, by umrzeć jako Człowiek, a zmartwychwstać jako Bóg – żegna nas blaskiem kopuł swych świątyń, zaklętych w panoramie starodawnego grodu.
Pozostaje tylko myśl, tak pięknie wyrażona przez Andrzeja Roztockiego, o naszej ludzkiej kondycji: "Stoimy w ciemności otoczeni światłem". Wystarczy zrobić jeden krok, by stanąć w jego blasku...
Tym światłem jest dla nas zmartwychwstały Chrystus...


***


Dlaczego zatem wolimy przebywać w ciemności naszych wzajemnych konfliktów, nienawiści i podjazdowych walk między ludźmi i narodami?
Zapamiętałam znamienne zdanie Amos Ozy, cytowane wówczas podczas pożegnalnej kolacji w Netanii przez pisarkę izraelską, Irit Amiel, zgłębiające ten problem z innej perspektywy:
"Nasza ludzka kondycja, nasza samotność na powierzchni bezbronnej planety, osaczonej zimnym kosmicznym milczeniem, nieuchronna ironia życia oraz bezlitosna obecność śmierci – to wszystko powinno w końcu obudzić w nas poczucie ludzkiej solidarności, przebijające przez wściekłość i wrzask naszej odrębności".
Właśnie: czy nie lepiej budować mosty porozumienia, solidarności między ludźmi i narodami – niż wyniszczać się wzajemnie na oczach świata, na czym cierpią nie tylko ludzie, ale i wspaniała wielowiekowa kultura – duchowe dziedzictwo ludzkości...


Krystyna Starczak-Kozłowska

piątek, 15 marzec 2013 08:56

Imigracja: Nowa szansa na pobyt

Napisane przez

Izabela EmbaloWiele osób przybywających na program pracy wakacyjnej IEC zwyczajnie, z braku odpowiednich informacji, zaprzepaściło lub zaprzepaści możliwość załatwienia stałej rezydencji.

Agencje, działające często bez uprawnień w Kanadzie oraz poza Kanadą, nie są na tyle kompetentne, by ukierunkować swoich klientów, natomiast w instrukcjach internetowych nie można znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, a brak odpowiednich informacji prowadzi niekiedy do podejmowania błędnych decyzji.


Osoby przybywające na wizę pracy do Kanady, także w programie IEC, mogą po roku – JEŚLI SPEŁNIONE SĄ ODPOWIEDNIE WYMOGI, złożyć wniosek o pobyt stały. Program określa kryteria przyjęć na stałą rezydencję: kandydat musi zdać egzamin z języka angielskiego, i to nie tylko w mowie, ale także pisemny, musi przepracować rok w pełnym wymiarze godzin na stanowisku pracownika wykwalifikowanego (kategoria zawodowa 0 A B), a zatem taka praca, jak sprzątanie czy sprzedawca w delikatesach, nie zakwalifikują kandydatów na pobyt stały w programie Canadian Experienced Class.


Możliwości dla tych osób stwarzają programy prowincyjne, ja obecnie opisuję jeden z istniejących programów federalnych, jaki zmienił się korzystnie od nowego roku (Canadian Experienced Class).
Niestety, wielką przeszkodę dla wielu kwalifikujących się kandydatów stwarza znajomość języka angielskiego. Nawet jeśli osoba komunikuje się w mowie w języku angielskim, przejście testu gramatycznego lub napisanie wypracowania, by pozytywnie zdać egzamin, jest dla niejednego kandydata dość problemowe. Wymóg językowy nie jest wysoki; średni poziom ogólnego, nawet nieakademickiego angielskiego, jednak osoby, które nigdy nie uczęszczały na naukę języka, nie zapoznały się z gramatyką czy zasadami pisania angielskiego wypracowania, często nie mogą pozytywnie zdać egzaminu, by uzyskać wymagany przez urząd imigracyjny wynik, kwalifikujący na stałą rezydencję.


Dlatego warto zwrócić uwagę na ten czynnik, eliminujący wielu polskich imigrantów. Nie tylko osoby przybywające na program pracy wakacyjnej mogą skorzystać z programu Canadian Experienced Class, także osoby przybywające na kontrakt pracy do Kanady (nie ma tu ograniczenia wiekowego) i inne, które legalnie przepracowały w pełnym wymiarze godzin przez 12 miesięcy.
Osoby, będące w Kanadzie na zezwoleniu na pracę (work permit), powinny wziąć pod uwagę nowe zmiany w prawie imigracyjnym, skonsultować się ze specjalistą prawa imigracyjnego, by nie przegapić wielkiej szansy na pobyt.


Warto także podkreślić, że Ministerstwo Imigracji zwraca coraz bardziej uwagę na znajomość języka angielskiego i francuskiego, nie należy zatem bagatelizować tego wymogu, gdyż może on być jedyną przyczyną utrudniającą zdobycie pobytu stałego.


Izabela Embalo MA, RCIC
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH
PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton

piątek, 15 marzec 2013 08:51

Piątek 15 marca 2013

Napisał

Udział w misji w Mali niewykluczony

harperfrancja

Ottawa Podczas wizyty francuskiego premiera w Ottawie dyskutowano m.in. o możliwości zwiększenia kanadyjskiego zaangażowania w Mali. Harper zapewnił, że kanadyjski transportowiec C-17 będzie dostępny tak długo, jak będzie trzeba – Francja wypożyczyła go wraz załogą na samym początku swej interwencji.
Harper podczas konferencji prasowej z premierem Ayraultem podkreślał jednak, że Ottawa nie przewiduje wysłania swych oddziałów zbrojnych w rejon konfliktu. Nie wykluczył jednak udziału w misji pokojowej pod egidą ONZ.


Flaherty w czwartek pokaże karty
jim flaOttawa Minister finansów Jim Flaherty zapowiedział w czwartek, że kolejny budżet federalny przedstawi w Izbie Gmin 21 marca o godz. 4 po południu.
Minister stwierdził przy okazji, że priorytetem rządu pozostaje ochrona i tworzenie nowych miejsc pracy, a co za tym idzie, troska o stan gospodarki. Wcześniej już podkreślał, że dochody skarbu państwa są "poważnie ograniczone" przez spowolnienie gospodarcze i w związku z tym nie należy oczekiwać nowych inicjatyw po stronie wydatków.
W ubiegłym tygodniu Flaherty spotkał się z grupą ekspertów ekonomicznych z sektora prywatnego, których zdaniem wzrost gospodarczy w Kanadzie będzie w najbliższych latach wolniejszy od wcześniej prognozowanego.
W odpowiedzi na pytanie dziennikarza Flaherty powiedział, że ekonomiści są nieco bardziej pesymistyczni jeśli chodzi o bieżący i przyszły rok. Ale jest to zmartwienie na krótką metę, nienaruszające długofalowych prognoz. – Jak wiecie, naszym celem jest zrównoważenie budżetu do roku 2015 i wciąż jesteśmy na ścieżce do tego celu.
Flaherty podał datę budżetu w trakcie spotkania z członkami CMX – organizacji pożytku publicznego zachęcającej młodzież do angażowania się w życie społeczne i obywatelskie.
Szef resortu finansów przyznał, że jest to pierwszy wypadek, kiedy rząd "konsultuje" budżet z młodymi ludźmi.


Talisman wycofa się z Polski?
Warszawa Kanadyjska spółka Talisman Energy rozważa wycofanie się z dalszych poszukiwań gazu łupkowego w Polsce – poinformowała spółka w oświadczeniu.
Talisman analizuje obecnie różne możliwości, włącznie ze sprzedażą polskich koncesji. Spółka ma w Polsce trzy koncesje poszukiwawcze, na których wykonała w zeszłym roku trzy odwierty poszukiwawcze.
Przyczyną ewentualnego wyjścia spółki z polskich koncesji jest ograniczenie budżetu na projekty poszukiwawcze w rejonach świata nieuznanych za strategiczne. Talisman zamierza bowiem skupić swoje wysiłki na złożach w Ameryce Północnej, Kolumbii oraz w rejonie Azji i Pacyfiku. Priorytetem spółki mają być projekty zapewniające szybszy zwrot zainwestowanych środków.

 

Odwołali bubel prawny
Miami Legislatura Florydy przegłosowała ustawę odwołującą wcześniejszy przepis wymagający od cudzoziemców odwiedzających ten stan posługiwania się międzynarodowym prawem jazdy.
Ustawa została jednogłośnie przyjęta w środę i obecnie czeka na akceptację Senatu.
Wedle przepisu, który zaczął obowiązywać od stycznia, cudzoziemcy nieposiadający międzynarodowego prawa jazdu traktowani byli na Florydzie jak osoby nieuprawnione do kierowania i stosownie karane.
Kwestia ta wywołała paniką wśród kanadyjskich kierowców, z których wielu nie zdawało sobie sprawy z nowego przepisu.

 

Honda naprawia defekt hamulców
Toronto Honda Canada poinformowała o wycofaniu z rynku 7800 samochodów w związku z defektem wykrytym w układzie hamulcowym.
Problem wykryto w Vehicle Stability Assist System, który w niektórych samochodach został uszkodzony w procesie produkcji. Uszkodzenie powoduje możliwość hamowania auta bez dotykania pedału hamulca przez kierowcę, lub też zastosowania bardzo dużej siły hamowania podczas lekkiego dotknięcia pedała.
Honda powiadomi pocztą właścicieli samochodów, których dotyczy ta naprawa gwarancyjna. Na całym świecie koncern naprawi ten defekt w 250 tys. samochodów.


Zmarł herszt terror-szajki
Quebec City Paul Rose, jedna z najbardziej znanych postaci tzw. Kryzysu Październikowego w Kanadzie, zmarł w czwartek na wylew w wieku 69 lat.
Rose był przywódcą separatystycznej grupy terrorystycznej Chenier wchodzącej w skład Front de liberation du Quebec, która w roku 1970 uprowadziła i zamordowała ministra pracy Quebecu Pierre'a Laporte.
Rose został skazany w związku z tym zamachem, ale w 1982 roku wyszedł na wolność zwolniony warunkowo, dwa lata po tym, jak raport Duchaine'a uwolnił go od bezpośredniej odpowiedzialności za to morderstwo.
Po wyjściu z więzienia Rose pracował jak działacz związkowy oraz dziennikarz "l'Aut'journal" – francuskojęzycznego pisma separatystycznego.


Rynek nieruchomości - już nie to co kiedyś
Ottawa Zdaniem ekonomistów z TD Bank, bonanza na rynku nieruchomości, jakiej byliśmy świadkami w czasie minionych 10 lat, dobiegła końca.
Jednocześnie firma oceniająca wiarygodność kredytową – Moody – twierdzi, że jeśli dojdzie do obniżenia ceny domów, to będzie to spowodowane nieuzasadnionymi podwyżkami cen nieruchomości w minionym okresie. Moody tłumaczy, że Kanada dołączyła do listy krajów, takich jak Hiszpania, Wielka Brytania i Australia, gdzie wzrost cen nieruchomości w ciągu minionej dekady był oderwany od podstaw ekonomicznych i prowadził do przegrzania rynku.
Moody dokonał analizy kanadyjskiego rynku w związku ze zmianą oceny metodologii wyliczania ryzyka papierów wartościowych zabezpieczonych na rynku pożyczek hipotecznych.
Zdaniem Craiga Alexandra, jest mało prawdopodobne, by w Kanadzie istniał balon cenowy w nieruchomościach, ale nie należy się spodziewać, by w nadchodzących 10 latach ceny rosły więcej niż 2 proc. rocznie po uwzględnieniu inflacji.

Fałszywe nie tylko pieniądze
Montreal Zdaniem eksperta Richarda Grattona, fałszowanie znaczków kosztuje kanadyjską pocztę co najmniej 10 mln dol. rocznie. Gratton, który jest sekretarzem mającej siedzibę w Luksemburgu Federation Internationale de Philatelie i konsultantem Canada Post, szacuje, że każdego roku do obiegu trafia 10 mln podrobionych znaczków.
Wprowadzenie do użycia znaczków bez wyszczególnionej kwoty oraz stosowanie względnie łatwo dostępnego papieru samoprzylepnego powoduje, że pokusa, dla względnie uzdolnionego drukarza jest zbyt silna i wielu podejmuje się kopiowania. – Jeśli wyprodukujemy milion książeczek ze znaczkami, a każda warta jest 10 dol., to zaczynamy mówić o poważnych kwotach – przekonuje.
Mary Johnson z Montrealu przez przypadek dowiedziała się, że używa podrobionych znaczków, kiedy otrzymała z powrotem jeden z wysłanych listów. Znaczki kupiła w narożnym sklepie "u Chińczyka".
To było dla mnie duże zaskoczenie – mówi Johnson. Dla eksperta wyposażonego w odpowiedni sprzęt wyłowienie podróbki nie jest trudne – wystarczy użyć światła fluorescencyjnego – prawdziwe znaczki odbijają je w kolorze zielonym.
Canada Post odmówiła potwierdzenia szacunków Grattona, ale przyznaje, że podróbki stają się dużym problemem, dlatego postanowiono zatrudnić 80 inspektorów w celu wyłapania osób wprowadzających fałszywe znaczki do obiegu.
W 2011 roku policja schwytała 5 osób w Montrealu i Toronto, które sprzedawały podrobione znaczki w sklepach.

 

Świat rwie do przodu
Ottawa Kanada osunęła się z listy 10 krajów zajmujących pierwsze miejsca w zestawieniu rozwoju cywilizacyjnego.
W latach 90. Kanada przez wiele lat piastowała pierwszą pozycję. Obecnie wyprzedzona przez Australię i Japonią, spadła na pozycję 11. Autorzy zestawienia biorą pod u-wagę takie elementy, jak jakość służby zdrowia, oświatę i dochód.
Z analizy uzasadnienia wynika, że Kanada poprawiła się w tych dziedzinach w porównaniu z sytuacją z ubiegłego roku, ale inni poprawili się jeszcze bardziej i stąd 11. lokata.
Główny wniosek raportu jest jednak bardzo pozytywny – jedne z najbiedniejszych krajów świata czynią stałe postępy w takich dziedzinach, jak przeciętna długość życia ludzkiego, odsetek dzieci i młodzieży w szkołach i dochód na głowę obywatela.
Nawet kraje na samym dole listy – Niger czy Demokratyczna Republika Kongo, znacznie poprawiły wskaźniki.


Zabójstwo w domu spokojnej starości

Toronto 72-letni mężczyzna został oskarżony o zabójstwo, po tym jak w domu spokojnej starości w Scarborough znaleziono martwą kobietę. 72-letnia Joycelyn Dickoson nie dawała znaków życia, gdy na miejsce przybyli sanitariusze. Zarówno ofiara, jak i sprawca byli pensjonariuszami zakładu, ale nie mieszkali razem. Oskarżony zaatakował też inną 91-letnią kobietę, która z licznymi obrażeniami została przewieziona do szpitala. Policja odnalazła broń, ale nie ujawniła jaką.

 

Odszedł Henryk Raston
Toronto We wtorek, 12 marca 2013, około godziny 23.00, zmarł Henryk Raston, jeden z najstarszych i najbardziej oddanych członków wielu organizacji polonijnych, człowiek prawy i o wielkim sercu, wielki Polak i patriota.
Od listopada przebywał w domu dla seniorów przy Sherbourne St. Jego żona Wanda przychodziła do Niego co dzień i spędzała z Nim wszystkie dni. – informuje p. Krystyna Sroczyńska ze Stowarzyszenia Inżynierów Polskich.
Pan Henryk bardzo cierpiał przez ostatnie dwa tygodnie, był słaby i nie mógł utrzymać się na nogach. Bezpośrednią przyczyną odejścia był skrzep, który w ostatnich dniach przeszedł przez naczynia krwionośne i zablokował jelita.
Do ostatnich miesięcy swojego życia Pan Henryk pamiętał i myślał o wszystkich, z którymi spędził życie w organizacjach.
Kilka lat temu w rozmowie z "Gońcem" Henryk Raston z wielką troską wypowiadał się na temat stanu ontaryjskiego szkolnictwa.


Trzeba się liczyć z pracami
Mississauga Budowa wodociągu Hanlan jest kontynuowana i kierownik tej inwestycji ostrzegł w czwartek kierowców, że muszą się liczyć ze znacznymi utrudnieniami. W czwartek zamknięte były prowadzące na północ pasy Tomken od Timberlea Blvd. do Eglinton Ave. W pobliżu Burnhamthorpe wyłączane będą z ruchu pasy Cawthra prowadzące na południe. Budowa wielkiej rury do zbiornika Hanlan jest jedną z największych inwestycji infrastrukturalnych w regionie Peel i ma być ukończona w roku 2016. 14,5-kilometrowa rura biegnie od ujęcia w Lakeview.

 

Nowości na torach
Toronto TTC rozpoczęło testy nowych wagonów tramwajowych – jednak większość z nas spała o tej porze. – Nowe tramwaje puszczono na trasie wzdłuż Bathurst o godzinie 4.30 nad ranem. Kolejny test zaplanowano na piątkowe godziny poranne. Tramwaj wyruszy z zajezdni Hillcrest, kierując się na południe do Exhibition i z powrotem.

TTC twierdzi, że musi przeprowadzić pewną liczbę testów, zanim dopuści nowe tramwaje do ruchu.


Oszukiwali adwokatów!
Mississauga Były mieszkaniec Streetsville, Emmanuel Ekhator, stoi w obliczu kary 20 lat więzienia w USA, po tym jak przyznał się do zarzutu kierowania międzynarodową siatką oszustów, która wyłudziła z kanadyjskich i amerykańskich firm prawniczych 70 mln dol.
42-letni Nigeryjczyk organizował telefony i e-maile do firm prawniczych, w których oszuści twierdzili, że są przedstawicielami zagranicznych firm, którym rząd amerykański i firmy amerykańskie winne są pieniądze, i prosiły o pomoc prawną w transferze środków.
Klienci twierdzili, że wierzytelności pochodzą z transakcji na rynku nieruchomości, lub też wynikają z podziału majątku po rozwodzie. Instruowano następnie firmę prawniczą, by zdeponowała nadesłany czek na koncie in trust i po potrąceniu należnej prowizji, wysłała resztę pieniędzy na podane konto w Azji. – Jak się później okazywało, nadesłany czek był fałszywy, choć wystawiony był na dobrze znane instytucje – czek zawierał numer telefonu. Kiedy adwokaci chcieli potwierdzić czek, odbierała inna wtajemniczona osoba, która oświadczała, że przekaz jest prawdziwy.


Konserwatyści tracą poparcie
Ottawa Konserwatyści – nie wiedzieć czemu, tracą w sondażach, podczas gdy NDP utrzymuje zadziwiająco duże poparcie.
Trzy najnowsze sondaże przeprowadzone w minionym miesiącu dają torysom od 29 do 32 proc. – wiele poniżej 40 proc. uzyskanych w wyborczą noc w 2011 roku. NDP ma od 26 do 27 proc., podczas gdy liberałowie w najstarszym sondażu mieli 25 proc., a w najnowszym już 30 proc. – zbliżająca się konferencja wyborcza i związane z nią nagłośnienie polityki partii działa tu na korzyść.

 

Dziewięciolatka zadzwoniła na pogotowie
Toronto 9-letnia dziewczynka prawdopodobnie ocaliła życie swemu ojcu, dzwoniąc na 911, po tym jak doznał on ataku na tle cukrzycowym
Dziewczynka znalazła ojca nieprzytomnego na podłodze w domu przy Darnarda Street w pobliżu Weston Rd. i Eglinton Ave. Z relacji dispaczera wynika, że dziecko potrafiło dokładnie opisać zaistniałą sytuację. Zarówno ojciec, jak i dziewczynka przewiezieni zostali do szpitala.
Policja torontońska podkreśla wagę uczenia dzieci telefonowania pod numer alarmowy 911.


Jeżdżą jak chcą, lądują jak chcą
Ottawa Van bez kierowcy wtoczył się w poniedziałek w nocy na pas startowy torontońskiego lotniska Pearsona, zmuszając kontrolera lotów do wydania polecenia odwołania lądowania nadlatującego odrzutowca Air Canada z Edmonton. Samolot miał kilka minut do przyziemienia.
Obecnie władze bezpieczeństwa prowadzą dochodzenie, jak było to możliwe, że samochód wtoczył się na pas startowy, i jak było to możliwe, że pilot zignorował ostrzeżenie i posadził maszynę.
Dramat zaczął się rozgrywać tuż przed północą, kiedy radar powierzchniowy zaalarmował wieżę, że przy początku prawego pasa 24 pojawił się "obiekt". W tym czasie samolot z Edmonton miał do pasa kilka minut. Kontroler dwukrotnie wzywał pilota do odstąpienia od manewru, jednak załoga zignorowała to polecenie.
Niekierowany minibus przejechał przez pas, następnie drogę kołowania i wjechał na trawę po południowo-wschodniej części lotniska. Kontroler nakazał inspekcję i okazało się, że auto stoi z włączonym biegiem i pracującym silnikiem. Kierowca serwisował samolot Sunwing Airlines przy pobliskim terminalu, kiedy wyszedł z samolotu i spostrzegł, że auta nie ma. "Niepilotowany" van zawadził o osłonę silnika zaparkowanego boeinga 737.

Pytany, dlaczego zignorował polecenie odstąpienia od lądowania, pilot Air Canada odparł, że myślał, iż było ono kierowane do kogoś innego.


Piłka w bramce Wynne?
Toronto Lider ontaryjskiej NDP Andrea Horwath spotkała się w czwartek z premierem Kathleen Wynne, by rozmawiać na temat budżetu prowincji. Z jej reakcji po spotkaniu trudno było wywnioskować, czy uda się uniknąć wiosennych wyborów.
Jak już pisaliśmy, Horwath zagroziła odrzuceniem budżetu, o ile rząd nie zgodzi się narzucić firmom ubezpieczeniowym 15-procentowej obniżki składek za ubezpieczenie motoryzacyjne. Zdaniem Horwath, w świetle niedawnych zmian ustawodawczych i zmniejszenia świadczeń ubezpieczeniowych firmy powinny przełożyć oszczędności na klientów i obniżyć wysokość składek, a tego nie uczyniły.
– Wyszłam z tego spotkania z poczuciem, że premier dobrze rozumie nasze stanowisko, i zobaczymy, co od tego momentu uzyskamy. Rządzący liberałowie nie mają większości w legislaturze i potrzebują wsparcia opozycji do przegłosowania takich ustaw jak budżet. Jeśli budżet zostanie odrzucony, będzie to oznaczało wotum nieufności dla rządu i automatycznie doprowadzi do kolejnych wyborów.
Pomysł przeprowadzenia wyborów na wiosnę popiera Tim Hudak, lider Partii Postępowo-Konserwatywnej. Z sondaży wynika, że jeśli wybory odbyłyby się teraz, 36 proc. wyborców skłonnych jest głosować na konserwatystów, 29 proc. na liberałów, a 28 proc. na NDP.
Prowincja boryka się z powa-żnym deficytem budżetowym. Rządzących obciąża również skandal ze zmianą lokalizacji budowy elektrowni gazowych, co niepotrzebnie pochłonęło ok. pół miliarda dolarów.
Tim Hudak rozmawiał z Kathleen Wynne dzień przed Horwath. Lider torysów od momentu objęcia przez Wynne schedy po Daltonie McGuintym zabiega o nowe wybory.


Tragedia w Guelph
Guelph 26-letnia Jennifer Kovach z Guelph zginęła w wypadku drogowym, gdy jej radiowóz przekroczył linię środka jezdni i zderzył się z autobusem miejskim. Kovach została wycięta z wraku przez strażaków, jednak po przewiezieniu do szpitala lekarze stwierdzili zgon kobiety. Wypadek miał miejsce na Imperial Road South w pobliżu Paisley Rd.
Policjantka była na służbie i jechała, odpowiadając na wezwanie o pomoc od innego policjanta. Jechała w kierunku północnym, kiedy straciła panowanie nad pojazdem – poinformował szef policji Guelph Brian Larkin w czwartek po południu na konferencji prasowej. W rezultacie czołowego zderzenia z autobusem doznała poważnych obrażeń wewnętrznych.
Warunki pogodowe mogły przyczynić się do wypadku – padał śnieg. Jennifer była córką radnej z okręgu 4 w Guelph, Glorii Kovach.
Kierowcy autobusu udzielono w szpitalu pomocy ambulatoryjnej. Był jedyną osobą w pojeździe. Konstabl Michael Gatto powiedział, że na razie trudno podać przyczyny, dla których radiowóz Kovach przekroczył linię środka jezdni.

Ostatnio zmieniany sobota, 16 marzec 2013 09:07

Spis treści numeru 11 (15 - 21 marca 2013)

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.