Dar darmo dany - rozmowa z s. Benedyktą, karmelitanką bosą
piątek, 27 lipiec 2012 14:04 Opublikowano w Wywiady– Proszę Siostry, jaka była Siostry droga do zakonu? Wiele razy słyszy się jakby ubolewanie w przypadku kobiety, która poświęca się życiu zakonnemu; że jest to życie nudne, ubogie, bez radości...
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=2190#sigProId28324797b0
Siostra Benedykta: – Jaka była? Zwyczajna, tak mi się wydaje. Choć jest w tym też coś niesamowitego!
Nie myślałam o byciu siostrą zakonną, a tym bardziej mniszką. Jako młoda dziewczyna raczej byłam z tych, które na widok zakonnicy przechodziły na drugą stronę ulicy, żeby się nie mijać. Nie znałam żadnej osobiście. W moim mieście nie było żadnego klasztoru. Religii uczyły ss. skrytki. Do dziś pamiętam moją katechetkę załamującą ręce: "Co z tej dziewczyny wyrośnie?". Przyznam się, że lekcje religii nie pociągały mnie – nudziłam się, patrząc przez wszystkie te lata na mapę z wyrysowaną trasą wędrówki Ludu do Ziemi Obiecanej.
Dlatego uważam, że jest w tym moim odkryciu powołania coś niesamowitego. Tak, to jest łaska! Dar darmo dany – niczym niezasłużony. Jak to było? Tak jak Ewangelia relacjonuje: Pan Jezus obrócił się i spojrzał z miłością, mówiąc: Pójdź za Mną. Okoliczności już nie pamiętam, nie były ważne, ale to spojrzenie Pana Jezusa – noszę głęboko w sercu, jest bardzo żywe! Ciągle aktualizowane – codzienną osobistą modlitwą, aktami wiary, nadziei i miłości, życiem codziennym w klasztorze, które dzięki ciszy i samotności jest byciem sam na sam z Panem Jezusem. Miłość Boża jest ciągle nowa i zaskakująca w swych wymaganiach. Ma pewne cechy osobistej wędrówki do Ziemi Obiecanej.
Życie mniszki nie jest wcale nudne ani ubogie, bez radości! O nieee! Być może dla kogoś, kto duchowo "umarł" albo jeszcze się nie "narodził".
– Co zadecydowało o tym, że Siostra wybrała karmelitanki bose?
– Karmel poznałam, będąc na studiach. Od czasu do czasu przyjeżdżałyśmy do klasztoru na dni skupienia w weekend. Duchowość Karmelu była dla mnie cudownym odkryciem! To było coś takiego, jakby to wszystko zostało pomyślane i spisane dla mnie. Czytając, odkrywałam, to co było już w moim sercu. Znajdowałam odpowiedzi i wskazówki dotyczące tego, co wewnątrz mnie nurtowało. Duchowość karmelitańska cały czas mnie fascynuje! Ciągle odkrywam coś nowego, mimo upływu lat życia zakonnego.
– Jak wygląda praca i dzień codzienny siostry zakonnej?
– Dzień rozpoczynamy jutrznią o 6.00. Wstajemy o 5.30, a kończymy spoczynkiem ok. 22.30. Starając się być cały czas sercem z naszym Panem i Oblubieńcem, przeplatamy modlitwę (około 7 godzin) pracą. Czas wypełnia nam również czytanie duchowne, pogłębiające naszą formację intelektualną, a wieczorem gromadzimy się na rekreacji, by pobyć we wspólnocie siostrzanej, ciesząc się rodzinną komunią.
Utrzymujemy się z jałmużny i pracy rąk własnych, co zaleca nam Reguła. Oprócz zwykłych prac domowych, jak gotowanie, zmywanie, sprzątanie, zbieranie owoców i robienie przetworów domowych, jest jeszcze praca zarobkowa. Nasz klasztor zajmuje się haftem szat liturgicznych, chorągwi procesyjnych, baldachimów, a także sztandarów dla szkół i stowarzyszeń. Siostry wykonują też różańce oraz ikony.
– Bóg zapłać za rozmowę.
Stary dowcip o bacy opowiadał, jak to na Podhale przyjeżdża po wojnie działacz partyjny, zbiera lokalnych górali i podchwytliwie pyta starszego bacy, jakie ma poglądy na kolektywizację wsi – ten zaś dyplomatycznie stwierdza, że takie jak Bierut. Niezniechęcony komunista pyta dalej, a na sojusz robotniczo-chłopski? – baca bez zająknienia, "takie jak Zambrowski". Trochę zniecierpliwiony, spodziewając się dłuższych wywodów, działacz pyta, a na przyjaźń polsko-radziecką? – I tu baca nie zaskakuje odpowiadając, że takie jak Ochab. Agitator nie wytrzymuje i pyta, baco, a wy jakieś własne poglądy macie? Na co baca – "mam, ale je potępiam".
Stare okoliczności, stare klimaty przypomniały mi się, gdy oto pewien pan, dzwoniąc do redakcji z jak najbardziej zasadnym problemem, odmówił napisania listu z obawy przed bliżej niesprecyzowanymi kłopotami, ponieważ "są to niepopularne poglądy". No proszę, i jak tu się śmiać z bacy...
•••
Morderstwo na premierze "Batmana" pokazuje, jak łatwo w dzisiejszym świecie nafaszerowanym wirtualnymi światami utożsamić się w stu procentach z bohaterem i odpiąć od rzeczywistości. Niestety, iluzja sztucznych światów prowadzi do lekce sobie zabijania w realnym. Zbałamuceni ludzie, których ktoś odwiódł od prawdziwego życia, zamykając już od przedszkola w wykreowanym komputerowo matriksie; młodzi mężczyźni, którzy zamiast zakładać rodziny i zarabiać na dom, bujają w pastelowych przestrzeniach wysokiej rozdzielczości. Zazwyczaj budzą się dopiero, gdy pociągną za spust realnej spluwy albo gdy zgasną światła.
•••
Ktoś mądry zauważył, że może jednak nie mamy w Toronto bańki mydlanej w condominiach. To prawda, że buduje się 30 tys. nowych mieszkań rocznie, ale z drugiej strony, każdego roku przeprowadza się tutaj 100 tys. nowych ludzi.
Ostatecznym czynnikiem określającym w perspektywie długofalowej to, czy ceny mieszkań i domów będą rosły, czy malały, nie jest bowiem oprocentowanie kredytów, lecz demografia. Jeśli ludzie z danego terenu uciekają, nie ma siły, ceny spadną – jeśli przyjeżdżają – będą musieli gdzieś mieszkać...
•••
Rządzący Ontario liberałowie, tuż przed ostatnimi wyborami uratowali dla siebie kilka mandatów poselskich, anulując własną wcześniejszą idiotyczną decyzję o budowie elektrowni gazowej w sercu aglomeracji torontońskiej na granicy Mississaugi i Toronto. Wszyscy odetchnęli, a mało kto dzisiaj pyta, kto powinien ponosić odpowiedzialność za taką lokalizację planowanych zakładów? Dlaczego nie beknie za to żaden urzędnik ani polityk, gdy tymczasem różne przedsiębiorstwa dostają "na uspokojenie" za przekierowanie lokalizacji pod Sarnię ponad 200 mln dol. z naszych portfeli. Nie wiadomo nawet, kto konkretnie jest winny; nikt nie domaga się, by taka odpowiedzialna święta krowa nie dostała premii rocznej, nie mówiąc już o wyrzuceniu z pracy.
Jeśli zaś o mnie chodzi, to 200 mln piechotą nie chodzi i trzeba by za to kogoś rozliczyć.
Nawet opozycja tylko półgębkiem mówi o sprawie, być może dlatego, by nie ruszać biurokratów, z którymi być może przyjdzie jej pracować. Tak więc nikt nie krzyczy, nie ma sprawy...
•••
Podobnie, nie ma też sprawy, gdy premier wpycha Ontario w bałamutne kontrakty na budowę jakichś paneli słonecznych, których sprawność wynosi 20 proc., za które wszyscy będziemy płacić w podwyższonych cenach prądu.
Nasi ekobolszewicy tłumaczą, że tak trzeba, bo oto topnieją lody Grenlandii i Arktyki i musimy wstrzymać oddech. Owo "powstrzymywanie" powinno mieć miejsce tam, gdzie się truje i brudzi, czyli w Chinach czy Indiach, a nie u nas. My zaś możemy dopomóc temu procesowi, zmniejszając konsumpcję, a tym samym obroty chińskich fabryk. No ale do tego żaden ekolog jakoś nie nawołuje.
Za to będziemy stawiać wiatraki, od których wszystko co żyje w promieniu 10 km dostaje oczopląsu, i farmy fotoogniw, do których później będziemy się musieli nauczyć od Rosjan, jak rozganiać chmury...
Tym wszystkim fanaberiom sami jesteśmy winni, bo nie patrzymy politykom na ręce; bo uznaliśmy, że i tak nie mamy na nic wpływu, więc lepiej cicho siedzieć – lub też dlatego, że jesteśmy świeżo upieczonymi imigrantami (100 tys. przyjeżdża rocznie) i wiemy, że do demokracji lepiej się nie wtrącać, bo od tego są ludzie z wyższej kasty.
W ten oto sposób rzeczywiście rośnie nam pod bokiem nowa kasta – pracowników administracji różnego szczebla, osób zatrudnionych w przedsiębiorstwach państwowych, które żyją w oderwaniu od realiów gospodarki i których głównym źródłem utrzymania są pieniądze wyciągane od reszty. Kasta ta kieruje się dobrze pojętym interesem własnym, co przekłada się na nasze stale wzrastające podatki.
I znów można byłoby to kontrolować i temu zapobiegać, gdybyśmy uwierzyli w państwo obywatelskie, demokrację i zaczęli się organizować. Przede wszystkim zaś owi biurokraci muszą mieć świadomość, że nie należą do nietykalnych i za błędne lub celowo złe decyzje powinni ponosić odpowiedzialność zawodową i karną.
Tu wrócę z przykładem inżyniera budowlanego, który idzie siedzieć, gdy mu się zawali budynek. Jeśli urzędnikowi "straci się" 200 milionów, powinien przynajmniej stracić stanowisko bez żadnej odprawy – tego wymagałaby prosta ludzka przyzwoitość.
Andrzej Kumor
Mississauga
Widziane od końca: Gospodarka to nie wszystko
piątek, 20 lipiec 2012 19:48 Opublikowano w Andrzej KumorW czasach mojej młodości podział ideologiczno-filozoficzny był prosty; z jednej strony stali "komuniści/etatyści" wierzący w rozbudowane państwo obejmujące niemal wszystkie obszary życia społecznego i gospodarczego, państwo, które wychowywało nowego człowieka, dawało mu pracę, kształciło i – przynajmniej w założeniu – opiekowało się, czasami nawet zmieniając mu pieluchy.
Z drugiej strony biegł nurt neoliberalny, przetłumaczony na praktykę thatcheryzmu, reaganomiki; odwołujący się do fundamentalnych swobód ludzkich, które powinny być w minimalnym stopniu ograniczane przez umowę społeczną tworzącą państwo.
Słowem, wszystko powinniśmy byli sobie organizować we własnym zakresie; szkoły dla dzieci, ochronki dla sierot, pieniądz, banki... Państwo dawałoby nam wojsko zdolne bronić przed wrogiem zewnętrznym (niektórzy widzieli w państwie także emitenta pieniądza, choć inni postulowali pieniądz prywatny).
Tego rodzaju minimalne państwo było gwarantem wolności obywatelskich, bo to właśnie aparat przymusu państwowego najczęściej stanowił zagrożenie dla swobód obywateli, naginając do wytycznych płynących ze stolicy.
W ideologicznej koncepcji filozofii ekonomicznej Adama Smitha, działalność gospodarcza człowieka nie potrzebuje państwowych regulacji, ponieważ uzgadnia je niewidzialna ręka wolnego rynku.
Ta koncepcja wydawała mi się prosta i oczywista, zaraziłem się nią cały.
Człowiek powinien być wolny, odpowiedzialny za siebie, swoją rodzinę, swobodnie kształtujący wychowanie dzieci, decydujący o tym, czego się uczą i gdzie.
Sytuacja, w której władza, niezależnie od tego jakiej proweniencji –czy to demokracja, czy dyktatura, czy też monarchia – ma niewiele do gadania, człowiek żyje swobodny i spokojny, że nikt nie będzie go nękał, że nikt nie będzie odbierał mu owoców pracy.
Na tej neoliberalnej, wolnościowej koncepcji oparły się dziesiątki programów politycznych w wielu krajach Zachodu.
Wydawało się, że owa koncepcja, małego państwa, powszechnej prywatyzacji, deregulacji, to prosta recepta na sukces gospodarki i droga do nowego Jeruzalem – społeczeństw bogacących się w harmonii, bez przymusu.
Jak zwykle, chęci były dobre, ale wyszło zgoła odwrotnie. Neokonserwatyzm/neoliberalizm istniał tylko w szczytnych deklaracjach, a w praktyce zaś dominował trockistowski pęd do panświatowej rewolucji "demokratycznej"; aparat państwowy zamiast się kurczyć, był bezustannie rozbudowywany; instytucje państwa wzmacniane o kolejne uprawnienia, a wolność ludzka ograniczana morzem przepisów.
W krajach Zachodu – niezależnie od tego czy rządzili etatyści, czy liberałowie, nie przestawano karmić molocha.
Na dodatek wprowadzono na rynki nowe instrumenty finansowe, poza jakąkolwiek kontrolą. Policje powołane do strzeżenia ludzi przed oszustami bezsilnie patrzyły na fale dobrze zorganizowanego szabru. Piramidy finansowe zakładane pod różnymi szyldami doiły obywateli z efektów pracy.
Dzisiaj, w Kanadzie rządzi partia, której liderzy jeszcze nie tak dawno przyznawali się publicznie do konserwatywnego nurtu, jednak jeśli popatrzeć na ich rządy, okaże się, że obejmowały one rozszerzenie interwencjonizmu państwa i masową ingerencję w gospodarkę – z pieniędzy podatników ratowano banki i wielkie korporacje, tłumacząc, że ich upadek wywoła katastrofę. Przepraszam, czy aby na pewno?
Jesteśmy dzisiaj świadkami nowatorskiego systemu finansowego stworzonego bez realnych fundamentów. Dotychczasowe teorie ekonomiczne tworzone w czasach prawdziwego pieniądza, nie nadają się do opisu tej sytuacji.
Milton Friedman, Ludwig von Mises, Friedrich Hayek, na których powoływali się konserwatywni politycy prawicy, dzisiaj łapaliby się za głowy.
Teoria ekonomiczna nie działa w oderwaniu od gleby podstawowych wartości określających zachowania ludzi – wyznaczających to, co pożądane i co godne potępienia. Nie można głosić liberalizmu gospodarczego, jednocześnie odnosząc się z pogardą dla podstawowych wartości Zachodu, szerząc rewolucje socjalne i oddając kulturę w pacht nowych bolszewików.
Gospodarka to tylko część ludzkich trosk; po to by dobrze funkcjonowała, potrzebny jest wspólny obyczaj oraz jeden mianownik wartości porządkujących świat.
Dzisiaj w świecie aksjologicznego chaosu, mówienie o wolnym rynku to śmiech na sali; dzisiaj, kiedy azjatycki imperializm wpisuje się w ideologię nowego globalizmu; kiedy przemiany demograficzne i kulturowe niszczą rodzinę, a wraz z nią tradycyjne więzy międzyludzkie, nie mamy czym tego opisywać.
Wolnego rynku nie da się stworzyć ex nihilo, wśród quasi-niewolników; wolny rynek się nie sprawdza, gdy nie ma rodzin, powszechnej edukacji, społeczeństwa uczącego odpowiedzialności i wychowującego ku wolności
Nie ma dobrej teorii ekonomicznej opisującej dzisiejszą sytuację finansową i gospodarczą. Wygląda na to, że nikt nie ma pomysłu na to, czym powstrzymać chaos; wygląda na to, że ten "porządek" musi runąć, by na gruzach można było odbudować nowy.
Jak będzie wyglądał? Być może jeszcze gorzej.
Andrzej Kumor
Mississauga