Strumień pomocy nie ustawał: Karolina z Gdyni, Adam (dał mi odtwarzacz DVD), Halina z Warszawy (przysyłała filmy na DVD), Elwira z Łodzi (dzięki za zioła!), Elwira z Warszawy, Sylwia z Gdańska (choć sama była chora i żyła z renty, podarowała mi nawilżacz powietrza), Karolina z Gdyni (nigdy nie zapomnę tego, jak wpadłaś na kawę – twoje odwiedziny to była wspaniała niespodzianka!), Dona z Kanady, Patrycja z Radomia... Boziu, wiedziałaś, że spotka mnie coś takiego, i nic nie powiedziałaś? Oj, nieładnie!
Wreszcie Janusz poinformował mnie, że mam czekać na przesyłkę, i wkrótce potem kurier przyniósł ssak walizkowy. Fundacja "Mimo Wszystko" poprosiła, abym opowiedział o tym, jak go dostałem, reporterce "Gazety Wyborczej". To już w ogóle było nie do wiary: ktoś chce zrobić ze mną wywiad! Miałem przed nim wielką tremę, ale wszystko poszło bardzo dobrze. Po prasie przyszedł czas na telewizję. Oczywiście, miałem również tremę przed kamerą, ale za pierwszym razem udało się nakręcić cały materiał, który nadała TVP w Telekurierze i w Panoramie. Podziękowałem w nim Januszowi i Fundacji Anny Dymnej za ssak. Jedno mnie tylko trochę martwi: czy pomocy musi rzeczywiście towarzyszyć cała ta medialna machina? Nie chcę wyjść na niewdzięcznika, ale czy fundacje muszą działać tak, że gdy coś zrobią, nie może się obejść bez prasy i telewizji? Fundacja bardzo mi pomogła i jestem jej za to ogromnie wdzięczny, ale chyba doceniłbym to wszystko bardziej, gdyby nie było tego medialnego szumu.
Pani z "Wyborczej" zaproponowała mi pomoc w stworzeniu strony internetowej. Wkrótce potem poznałem dwóch studentów informatyki Wyższej Szkoły Handlowej w Radomiu. Jarek i Michał zaczęli przygotowywać witrynę, gdy odezwał się Michał, który był odpowiedzialny za stworzenie strony Janusza. Zaoferował, że przygotuje również moją. Powiedziałem, że pracują już nad nią inne osoby, a on na to: "I tak to zrobię, najwyżej zdecydujesz potem, którą zostawić". Nie wiem, jak to możliwe, ale po kilku dniach strona była gotowa. Było na niej wszystko: forum, galeria, czat.
Miałem powody do tego, aby bezustannie się uśmiechać. Ten uśmiech mówił jedno: dziękuję wam wszystkim za pomoc, wynagrodziliście mi wszystkie cierpienia. Mogłem codziennie zmieniać cewnik, nie musiałem się martwić, że zabraknie mi pieniędzy na środki higieny osobistej – po prostu zacząłem żyć jak człowiek. Wciąż ktoś mnie odwiedzał i dawał mnóstwo radości: Monika, Kamila, Sylwia... Zawsze też można było pogadać z kimś na czacie na mojej stronie. Gdy popsuła mi się lodówka, natychmiast miałem połowę pieniędzy na nową (drugą połowę dołożyła moja siostra Ania). Tak długo szukałem pomocy, a teraz ta pomoc sama przyszła od ludzi, którzy przeczytali mój gniewny wpis na forum. Dziękuję wam raz jeszcze – nie sądziłem, że będę aż tak szczęśliwy.
Mogłem wreszcie zająć się tym, co lubię najbardziej: pisaniem. Za namową Kamili postanowiłem napisać książkę, w której przekażę, co dzieje się z człowiekiem po bezmyślnym skoku do wody. Chciałem ostrzec każdego, kto zechciałby podjąć takie ryzyko. Jeśli ta opowieść mogłaby uratować chociaż jedną osobę, warto było się trudzić. Może gdybym ja coś takiego kiedyś przeczytał, to mądrzej bym się zachował? Na początku miałem obawy, czy jestem w stanie napisać całą książkę – posłałem więc do wydawców próbki i z niepokojem oczekiwałem na odpowiedź. Gdy wreszcie nadeszła, z zapartym tchem otwierałem maila. Im dalej go czytałem, tym szerszy był mój uśmiech, bo wynikało z niego, że jak na amatora, to na pewno nie jest źle. Klamka zapadła: musiałem napisać "Życie po skoku".
Pisanie stało się moim głównym zajęciem. Pochłania mnie, tracę przy nim poczucie czasu. I choć pisałem w mozolnym tempie, to gdy powstawały kolejne strony, coraz bardziej wierzyłem, że uda mi się skończyć. Byłem wściekły, że muszę przerywać pisanie, bo trzeba zjeść obiad. Zaniedbałem nawet stronę internetową.
Nie chciałem, żeby książka, którą trzymacie w rękach, była opowieścią o biednym chłopaku, co tyle się wycierpiał i trzeba go żałować. Nie, w żadnym razie! Zdecydowałem się na jej pisanie, żeby pozostawić po sobie przestrogę: zastanów się, zanim skoczysz! Bądź ostrożny, nie powtórz mojego błędu. Gdyby ktoś po jej przeczytaniu napisał do mnie, że dałem mu do myślenia, że na wakacjach miał skoczyć na główkę do płytkiej wody, ale przypomniało mu się "Życie po skoku" – wtedy byłbym najszczęśliwszy na świecie. Ilekroć słyszę o wypadkach podobnych do mojego, myślę, co można by zrobić, aby im zapobiec. Moim zdaniem w szkołach powinno się uczulać dzieciaki na takie sprawy. Nie tylko przestrzegać, ale pokazywać konsekwencje: przykucie do łóżka, cuchnące odleżyny, ból i łzy. Może taka brutalna metoda przyniosłaby jakieś efekty?
Półmartwe ciało, rozdarte serce i jasny umysł.
Nic nie może wiecznie trwać i po pewnym czasie nawet w moim idealnym wirtualnym świecie pojawiły się problemy. Niedomówienia, plotki i nieporozumienia skutkowały konfliktami i popsuciem atmosfery. Doszło do tego, że unikałem wchodzenia na własną stronę internetową. Ostrzegano mnie, że coś takiego może się stać, ale ja chyba zbytnio wierzyłem w ludzi, aby potraktować serio takie przestrogi.
Wszystko pogorszyło się jeszcze bardziej, gdy powstała druga strona – przygotowana przez chłopaków z WSH. W dniu jej otwarcia odwiedziła mnie ekipa "Wyborczej", a nazajutrz można było przeczytać: "Studenci Wyższej Szkoły Handlowej w Radomiu Jarosław Lipka i Michał Stanisławek spełnili marzenie chorego Mariusza". To była wzruszająca chwila, a Jarek i Michał do dziś pomagają mi w prowadzeniu strony oraz rozwiązują każdy problem.
Tymczasem na mojej starej stronie panował dziwny klimat. Pojawiły się absurdalne zarzuty, że ukrywałem powstanie witryny robionej przez studentów WSH, choć przecież wiedzieli o tym wszyscy. Nie potrafię zrozumieć tych oskarżeń ani ich wytłumaczyć. Było mi cholernie przykro, że ci sami ludzie, którzy przywrócili mnie do życia, nagle się ode mnie odwrócili. Wśród nich znalazła się między innymi Monika, która odeszła bez słowa, co zabolało mnie chyba najbardziej. Z wielkiej internetowej grupy wsparcia została tylko garstka przyjaciół – wiem za to, że na nich zawsze mogę liczyć.
Przez to wszystko pogorszył się nie tylko mój stan psychiczny, ale i fizyczny: infekcja goniła infekcję, wciąż byłem na antybiotykach. Niech nikt mi nie mówi, że psychika nie ma wpływu na ciało: wcześniej, cholera, po prostu żyłem, a gdy dopadły mnie zmartwienia... Cóż, znów wszystko zaczynało mi dolegać. Za sprawą Internetu poznałem Marcina, który miał podobne problemy – dowiedziałem się od niego rzeczy niesłychanej: istnieje specjalna szczepionka antybakteryjna robiona na podstawie badań moczu. Podał nawet namiar laboratorium, które ją przygotowuje. Nie mogłem uwierzyć: takie to proste? Czemu nigdy nie powiedział mi o tym żaden lekarz? Tyle cierpienia i pieniędzy wydanych na antybiotyki, a można było tego uniknąć! Problemem okazały się pieniądze: skąd je wziąć? Jeszcze niedawno takiego problemu by nie było, wystarczyłoby napisać o tym na forum i na pewno mógłbym liczyć na wsparcie.
Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony: zespół Time, prowadzony przez Marka Szurpika, zaproponował mi napisanie tekstów do piosenek na ich płytę. Pisałem do gotowej już muzyki, a efekt bardzo spodobał się Markowi. Nie tylko zarobiłem pieniądze, ale odbudowałem też wiarę we własne siły.
Nie ma na świecie zespołu takiego,
Który tak szanuje kibica każdego.
Bo tylko Wisła rozumie i wie,
Jak ważny jest dla nas każdy mecz.
Pieniędzy na szczepionkę wciąż było za mało. Wtedy przyszedł mi do głowy nowy pomysł. Od dziecka jestem wiernym kibicem Wisły Kraków i gdy przeglądałem ich stronę, zobaczyłem, że kibice organizują zbiórkę na pomoc dla chorego dziecka. Może i mnie by pomogli? Napisałem więc na forum Armia Białej Gwiazdy:
"Witam kochani kibice, nazywam się Mariusz Rokicki, mieszkam w Radomiu. Mam 29 lat jestem zagorzałym kibicem mojej ukochanej Wisły Kraków. Od 9 lat jestem niepełnosprawny po nieszczęśliwym skoku do wody i mieszkam w Domu Pomocy Społecznej. Zawsze sobie jakoś radziłem, ale ostatnie lata to tylko walka z infekcjami dróg moczowych i górnych oddechowych, bo oddycham przez rurkę w gardle. Jedyne wyjście to autoszczepionki przeciwbakteryjne i skończyłaby się moja męka z gorączką i bezsilnością, już nie wiem do kogo się zwrócić o pomoc. Potrzebuję około tysiąca zł na 4 autoszczepionki, dlatego proszę, jeśli kibice mojej Wisełki by mi pomogli i podali mi rękę, to uczynicie mnie szczęśliwym, mimo tego że od wielu lat mój świat to 4 ściany i łóżko, proszę o pomoc. Mam też swoją stronę, którą podarowała mi gazeta wyborcza i szkoła, oto adres mojej st. www.mariuszrokicki.wsh.pl".
Szybko pojawiły się pierwsze komentarze:
"25.07.2007, 13:03 Z miłą chęcią się dorzucę, jak będzie zbiórka do puszek.
25.07.2007, 13:37 Witam, znalazłem na Twojej stronie informację o koncie i obiecuję, że w przyszłym tygodniu otrzymasz ode mnie pieniężne wsparcie. Bardzo ciekawy tekst znajduję się pod zakładką życie po skoku. Polecam wszystkim. Trzymaj się ciepło i pozdrawiam.
25.07.2007, 13:54 »Pomożecie?«... POMOŻEMY... Pozdrawiam.
25.07.2007, 21:46 Trzeba pomóc wiślakowi...
25.07.2007, 22:58 Na stronie Mariusza znajduje się nieaktywny link do tekstu z Gazety Wyborczej. W ramach uzupełnienia – ten tekst jest w tym miejscu. Jest jeszcze ciąg dalszy historii. Mariusz, a masz jakąś możliwość oglądania meczów Wisełki?
26.07.2007, 09:34 Myślę, że na meczu z Koroną uzbieralibyśmy trochę pieniążków, i starczyłoby na te szczepionki. Odstąpilibyśmy trochę kasy, i ktoś ze SKWK lub Ultra mogły wysłać te pieniądze na konto Mariusza. Mariusz trzymaj się!".