No proszę, jak ładnie można uporządkować polską scenę polityczną – wystarczy prawicowym ruchom czy partiom zlikwidować konta na fejsbuku, żeby była komunikacyjna klapa na całej linii. A co to by dopiero było, gdyby prąd wyłączyli... Ludzie chodziliby po omacku na własnych ulicach – bo przecież friendów mają tylko na fejsie.
świat się zmienia na lepsze, bo zmieniają się na lepsze metody kontroli. Dawniej, aby według wskazań Edwarda Berneysa, uzyskać w efekcie skonstruowane przyzwolenie (engineering of consent), trzeba się było narobić – nawydzwaniać, listów kupy nawysyłać, ludzi pokupować, gazety przejąć... dzisiaj wystarczy algorytm na fejsbuku, który jedne posty udostępnia, a innych nie; delikatne manipulacje przepływem informacji przy jednoczesnym lansowaniu obrazu bezstronności i wolności słowa.
Tajne algorytmy sterujące wyszukiwarką Google i decydujące o tym, które pozycje mamy na górze, a których tam nie ma; wszystko to są cegiełki budujące nowy wspaniały świat – elementy matriksu komunikacyjnego pozwalającego skanalizować zbiorową świadomość w ściśle określone ramy.
Zagranie polskiej dyrekcji cyrku w budowie, czyli tamtejszego oddziału Facebooka było chamskie i brutalne, ale pokazało, jak łatwo można przeczołgać rozwichrzonych młodzieńców pod drutem, zmusić ich, by potulnie pielgrzymowali do dyrekcji „na negocjacje”. Antyfejsbukowej demonstracji nie byli nawet w stanie zrobić – no bo przecież konta im pokasowali...
Nawet jak im lajki pousuwają, to bieda, bo od lajków zależy, co komu wychodzi na jego „ściance”. Po prostu czysty matriks.
No i tak to jest, jak się uzna, że można na fejsie uprawiać prawdziwą politykę. No można, ale na tyle, na ile nam pozwolą. „Działacze”, którzy uważają, że za pomocą twitterowego skrzykiwania się są w stanie podskoczyć dużym misiom, to dzieci.
Fejsbukowa „akcyjność” to świetny sposób prowadzenia działalności, bo wszyscy jesteśmy na talerzu i o każdym wiedzą, co chcą. Przecież sami na siebie donosimy. Mówimy, co kto lubi, a nawet jakie ma słabości. Komputerowy świat to kontrola tania i skuteczna. Tymczasem fejsik jednym usuwa lajki, nagradza większym strumieniem dostępu, innych usuwa w cień, leje linijką po łapach – zabawa na całego.
Wszyscy są zadowoleni – również nasi z Bożej Łaski działacze, którzy na fejsie niskokosztowo brylują, perorują, produkując sterowany matriks informacyjny.
A duże misie zacierają tylko łapy. Nawet poważnego ulicznego protestu nikt nie jest w stanie zmontować – jak przyjdzie co do czego, pozawiesza się konta, odbierze lajki i zgasi światło – koniec zabawy, sprzątanie piaskownicy.
Facebook, Google czy Twitter to praktycznie rzecz biorąc monopole, dlatego powinny być w ramach ochrony konkurencji rygorystycznie kontrolowane. Nie łudźmy się, że to nastąpi. Są zbyt wygodnymi narzędziami kontrolowania społecznego, aby ktoś się przyczepił.
Tym bardziej że można je – jak dzisiaj w Polsce – rzucić na pierwszą linię Kulturkampfu. Przecież to prywatne firmy, więc mają prawo kierować się wewnętrznymi zasadami; bo jak się nie podoba, to fora ze dwora, można przecież nauczyć się po chińsku i zamiast guglować, korzystać z Baidu. Co, nie można?
A więc cenzurę nazwiemy wolnością słowa – przecież „Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu... Mmmm... Tak, nie... Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Historia kołem się toczy, wszystko już było, tylko ludzie nie pamiętają. Póki jeszcze pamiętamy, to przypomnę tylko, że jeśli ktoś chce budować poważną organizację, to musi mieć pieniądze, a potem jeszcze raz pieniądze, a potem program, i siłę.
Tego nie da się zrobić na fejsbuku, to można zrobić jedynie w realu, i jeżeli nie chce nam się w nim działać, no to bawmy się czym innym.
W dzisiejszych czasach nawet wariant uliczny to są jakieś śmichawki. Dawno na ulicach nikt do nikogo nie strzelał, nikt do tej pory żadnego ciężkiego sprzętu nie użył. A więc nic nie jest na poważnie. Poważnych ludzi jest zresztą coraz mniej.
Zostaje tylko teatr, wielki teatr.
Słowem, samoorganizacja społeczna to mit. Duże misie doskonale o tym wiedzą, i są pewne siebie. W razie czego mają czym przykontrować. Nie mówię, żeby od razu strzelać rakietami z dronów, ale jest cała gama skutecznych środków.
Poza systemem jest więc tylko pustka, nicość, czarna materia. Matriks został domknięty, choć na razie jeszcze możemy mieć świadomość, że istnieje. Niedługo wirtualne zabawki przyniosą sto razy więcej emocji od fejsbukowych ekscytacji. Wtedy nie będziemy nawet mogli krytycznie powzdychać – tylko pełny aplauz i zaakceptowanie...
Andrzej Kumor