Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Szlakami bobra: Arrowhead - masz psa, spróbuj skijoringu
Napisane przez Joanna Wasilewska Andrzej JasińskiPisaliśmy już o Arrowhead Provincial Park w lecie, ale niech ktoś nie myśli, że zimą życie tu zamiera. Bliskość od Huntsville (7 kilometrów) i okolicznych cottage'ów oraz bogactwo oferty spędzenia czasu sprawiają, że mimo iż dziki park Algonquin jest stąd o godzinę jazdy, to właśnie bardziej "cywilizowany" Arrowhead jest centrum sportów zimowych dla całej okolicy.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7728#sigProIdb10445c57b
Zimą odwiedza go rocznie 25 tysięcy osób. Mimo że usadowiony blisko autostrady, okoliczne wzgórza zapewniają w nim absolutny spokój i ciszę. Przepięknie położony na 1237 hektarach, z dwoma jeziorami, Arrowhead i Mayflower, południową granicą styka się z północnym brzegiem innego parku prowincyjnego, Big East River.
Arrowhead oferuje łącznie 28 kilometrów różnorodnych tras do narciarstwa śladowego, 11 kilometrów do kroku łyżwowego i 8 kilometrów oznaczonych tras do rakiet śnieżnych, choć na tych można zwiedzać park, nie trzymając się szlaku. Najpopularniejsza jest 5-kilometrowa trasa wokół jeziora Arrowhead, ale jeśli ktoś chciałby uciec od ludzi, proponujemy jej również prawie 5-kilometrową odnogę Beaver Meadow, mało kto tu jeździ. Warto też zajrzeć na Big Bend Lookout, gdzie z platformy widokowej na klifie jest piękna panorama na okoliczne wzgórza i zakole East Big River, spływaliśmy nią canoe w zeszłym roku. Piaszczyste, dziwnie pofałdowane w harmonijki klify rzeki pokrył śnieg, woda zamarzła i East Big River wygląda zimą jak kanion, a nie koryto rzeki.
Ale to nie koniec atrakcji. W lesie wylano ponadkilometrową lodową pętlę do jazdy na łyżwach (w niektóre weekendy można jeździć nocą w blasku ustawionych wzdłuż trasy pochodni), a także bezpłatnie poszaleć na snow tubbing, czyli pozjeżdżać na nadmuchiwanych oponach (trzeba mieć tylko wykupiony bilet wstępu do parku). Na zmęczonych i głodnych czekają dwie ogrzewane piecykami na drewno chatki, jedna przy parkingu, tak że nie trzeba nosić prowiantu ze sobą. Na obiad lub zmianę przemoczonego ubrania dzieciaków można wrócić do Huntsville (mnóstwo hoteli, moteli, restauracji), a po południu wypożyczone narty dla odmiany zamienić bezpłatnie na łyżwy lub rakiety śnieżne – wypożyczalnia jest na miejscu.
Wybraliśmy się ze znajomymi do Arrowhead w Family Day na biegówki, ale największą atrakcją okazało się obserwowanie ludzi uprawiających skijoring z psami. Skijoring to określenie zapożyczone z języka norweskiego (ski – narty, kjöre – powozić), przez analogię do wyrazu snörekjöring – powożenie na sznurze. To sport zimowy polegający na wyścigu narciarzy ciągniętych przez zwierzęta (zazwyczaj pojedynczego konia, ale także np. przez psi zaprzęg albo pojazd), wcale nie taki egzotyczny dla Polaków, bo uprawiany w tym wypadku z koniem przez zakopiańskich górali (zwany w Polsce skiringiem). W Kanadzie popularny jest głównie skijoring z psami, sportowy lub rekreacyjny. Do sportowego skijoringu używa się psów o wadze ponad 35 funtów, głównie są to syberyjskie i alaskańskie huskie, malamuty, samojedy lub psy eskimoskie, także pointery, teriery, sznaucery, buldogi i mastify, a najczęściej mieszańce ich wszystkich. Pies lub dwa w uprzężach powiązane są lejcami z narciarzem. Najpopularniejsze zawody w skijoringu odbywają się w Rosji, w Karelii, na dystansie 440 km i w Whitehorse na Jukonie na dystansie 160 kilometrów, te mniej znane są zwykle nie dłuższe niż 20 kilometrów.
W Arrowhead zawodowców było niewielu, za to mnóstwo właścicieli trochę ciapowatych, upasionych labradorów i retriverów, wykazujących nie mniejszy zapał do biegania i spalania kalorii nabranych na kanapach (proszę nie oczekiwać zdjęcia w akcji, było minus 17 stopni, zanim zdjęliśmy rękawiczki i wyjęliśmy aparat, w kadrze uwieczniony był narciarz i najwyżej psi ogon). Spotkaliśmy natomiast zawodowego starszego już maszera (maszer to prowadzący psi zaprzęg), który tym razem ćwiczył swoje osiem psów w jeździe na nartach. Poprosił nas o pomoc w starcie, bo jeden pies był nowy i nieobeznany z procedurą. Psy zamknięte w klatkach w przyczepie, na górze tym razem bezużyteczne sanki, wyły i szczekały, czyniąc straszny harmider, każdy chciał biec, każdy chciał na siebie zwrócić uwagę. Tylko nowy chował się i nie bardzo był pewny, co go czeka. Żal nam było psów na metalowej podłodze, lekko tylko podsypanej słomą, ale pewnie ich los nie jest gorszy od innych psich losów. Psy zaprzęgowe śpią na słomie na śniegu, zimno im niestraszne, bieganie lubią. Starszy pan maszer nowemu okazał trochę zainteresowania, przejeżdżając ręką po głowie, ale tak żeby to nie wyglądało czasem na za dużo czułości.
Psy na głośne "iiiihaaaa" ruszyły równo, nowy się sprawdził. Starszy pan maszer spotkany ponownie opowiadał nam tylko, że raz się wywrócił, bo psy, zobaczywszy innego czworonoga, gwałtownie skręciły w celu odbycia towarzyskiego spotkania, mając pana maszera w nosie.
Jeśli mają więc Państwo dużego psa, może warto wybrać się z nim do Arrowhead, żeby i jego odtuczyć trochę, a i samemu nabrać kondycji i pooddychać świeżym powietrzem.
Ceny:
Dzienny bilet – 11 dol. dorośli, dzieci w wieku 6-17 lat 5,50 dol., emeryci 9 dol., rodzina z dziećmi poniżej 18 lat 33,50.
Wypożyczenie sprzętu
Narty biegówki z butami i kijkami na cały dzień dorośli 23 dol, pół dnia 17,50, dzieci do lat 18 odpowiednio 17,50 i 13 dol., cała rodzina cały dzień 72 dol., pół dnia 55 dol. Za sprzęt do kroku łyżwowego parę dolarów więcej, łyżwy za cały dzień 6 dol., rakiety śnieżne 10 dol.
Park czynny jest w marcu w godz. 8.30-18.00 (w czasie organizowanych tu zawodów niektóre trasy mogą być zamknięte, proszę sprawdzić pod nr tel. 705-789-5105 lub na www.ontarioparks.com).
Dojazd do Arrowhead z aglomeracji torontońskiej: autostradą 400 ok. 2,5 godz. w stronę Huntsville, mijamy je, i jeszcze ok. 7 km od ostatniego zjazdu do miasta, dalej drogę (zjazd nr 226) z autostrady do Arrowhead wskażą tablice informacyjne.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga
Co? Gdzie? Kiedy? - propozycje turystyczne
•Crawford Lake Conservation Area, sobota, 2 marca, godz. 18.30-20.30 Moonlight Snowshoe Hike
Bazując na prognozach pogody na ten weekend, zorganizowano kolejny raz wycieczkę z przewodnikiem na rakietach śnieżnych. W programie odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca. Przewodnik poinstruuje, jak używać rakiet, wyjaśni ich historię i pokaże Państwu piękne fragmenty parku. Na koniec gorąca czekolada. Ceny dorośli 15 dol., emeryci i dzieci 10 dol., plus podatek. Wymagana rejestracja pod nr tel. 905-854-0234. E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.
Sezon zbioru syropu klonowego
Rozpoczął się sezon pozyskiwania syropu klonowego, poniżej kilka propozycji, gdzie można
w najbliższej okolicy Toronto zobaczyć, jak robili to Indianie, a jak się to robi współcześnie.
•Crawford Lake Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
W programie: prezentacje uzyskiwania syropu klonowego w indiański sposób, o godz. 11.00, 13.00 i 15.00, degustacja od 13.00 do 16.00, zwiedzanie XV-wiecznej wioski Irokezów, dla dzieci bezpłatne zajęcia plastyczne i polowanie z nagrodami, prezentacja wideo, 19 km szlaków, do nabycia wyroby z soku klonowego w parkowym sklepie. Godziny otwarcia 9.30-16.00. Ceny dorośli 7,50 dol., emeryci 6,50 dol. UWAGA! Nabycie biletu uprawnia do wejścia tego samego dnia do każdego conservation area w regionie Halton. E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.
•Mountsberg Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
Pokazy uzyskiwania soku z klonów cukrowych, jak sok jest przetwarzany na słodki syrop, sekrety wyrobu cukierków z syropu i darmowa degustacja, w pawilonie można zjeść naleśniki polane syropem, demonstracje w schronisku dla ptaków o godz. 11.00, 12.00, 13.00, 14.00 i 15.00, przejażdżka wozem zaprzężonym w konie – 3 dol. dorośli i 2 dol. dzieci. Bilety dorośli 7,50, dzieci w wieku 5-14 lat 5,25 dol., emeryci 6,60 dol. Miasteczko Klonowe otwarte w godz. 10.00-16.00. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0, Tel. 905-854-2276 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
•Bronte Creek Provincial Park, 2-31 marca plus March Break
Miesiąc Syropu Klonowego. Wycieczki z przewodnikiem klonowym szlakiem, degustacja świeżo zrobionych cukierków i cukierków śnieżno-syropowych, a także naleśników polanych syropem, przejażdżki konnym wozem. Więcej szczegółów na stronie internetowej parku www.BronteCreek.org. Adres: 1219 Burloak Driver, Oakville, Ontario L6M 4J7, tel. 905-827-6911.
Witajcie, wschodzące gwiazdy!
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakSalute to the Rising Stars
Koncert finalistow
Koncert Toronto Simfonietta Macieja Jaskiewicza
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7728#sigProId2c49ff974e
Gdy przeprowadzaliśmy się do Toronto i mój mąż oglądał mieszkania do wynajęcia, pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że jedno z nich było zlokalizowane dokładnie naprzeciwko St. Michael's College School – szkoły, w której 23 lutego odbył się koncert zwycięzców i finalistów 7. Toronto Sinfonietta Concerto Competition.
35-osobową orkiestrę Toronto Sinfonietta prowadzi Maciej Jaśkiewicz, który poprzez organizację corocznych konkursów od 2006 roku, stara się wspierać rozwój młodych muzyków. Na przestrzeni lat można zaobserwować rosnące zainteresowanie konkursem, który obecnie przyciąga największą liczbę uczestników, wpisując się na stałe w kalendarz wydarzeń związanych z muzyką klasyczną. Młodzi grający na skrzypcach, wiolonczeli, fortepianie i instrumentach dętych drewnianych konkurują ze sobą w dwóch grupach wiekowych: poniżej 16 lat i od 16 do 19 lat.
Wśród zwycięzców tegorocznej edycji znalazła się jedna Polka – Joanna Górska. Gdy znajdujemy swoje miejsca w trzecim rzędzie na parterze, słyszymy z tyłu rodzimy język. Ktoś mówi, że Asia występuje jako trzecia. Mamy więc za sobą rodzinę i znajomych wspierających młodą skrzypaczkę.
Koncert otwiera Minah Lee grająca na flecie poprzecznym, zdobywczyni pierwszego miejsca ex aequo w kategorii instrumentów dętych drewnianych poniżej 19 lat. Tak jak pozostałych uczestników, wprowadza ją na scenę maestro Jaśkiewicz. 16-letnia Minah Lee gra Koncert na flet d-moll, H 426, Wq 22, Allegro di molto Carla Phillippa Emanuela Bacha. Wielokrotnie była nagradzana w konkursach, otrzymała też stypendia – jest to wspólna cecha wszystkich laureatów i wyróżnionych.
Kolejna laureatka, 17-letnia Jacqueline Rogers, zdobywczyni 1. miejsca w kategorii wiolonczela do lat 19, wykonuje Koncert wiolonczelowy nr 2 D-dur H 7b/2, Allegro moderato Josepha Haydna. Gra z pasją. W programie, który dostaliśmy przy wejściu, czytam, że Jacqueline rozpoczęła naukę gry na wiolonczeli w wieku 3 lat. Próbuję sobie wyobrazić, jak uczy się takie małe dziecko muzyki. Do tego laureatka w wolnym czasie gra w hokeja i żegluje!
Joanna Górska wybrała Koncert skrzypcowy nr 2 d-moll, op. 22 Henryka Wieniawskiego. Ciekawa jestem, czy wybór utworu jest podyktowany jej pochodzeniem. W rzędzie za mną poruszenie, siostra Asi filmuje jej występ. 15-letnia skrzypaczka stawiała swoje pierwsze kroki w tej dziedzinie mając 4 lata i od razu zadziwiała swojego nauczyciela szybkimi postępami. W konkursach muzycznych debiutowała 3 lata później i od tamtego czasu zdobyła szereg nagród, wyróżnień, medali i stypendiów. Joanna często jest zapraszana na koncerty organizowane przez organizacje polonijne. W 2011 roku wygrała też konkurs dla młodych talentów organizowany przez Federację Polek w Kanadzie. Oprócz skrzypiec opanowała też grę na fortepianie i gitarze klasycznej.
Następnie na scenie pojawia się Marko Pejanovic, chyba najmłodszy z wyróżnionych – ma 13 lat. Zbiera oklaski za wykonanie Sonaty nr 9 D-dur, K 311, Rondo Wolfganga Amadeusza Mozarta. Mozart należy do jego ulubionych kompozytorów, chętnie gra też utwory Chopina, Bacha i Czajkowskiego. Po nim występuje wiolonczelistka Joanne Yesol Choi, wyróżniona w kategorii wiolonczela do lat 19 (Koncert wiolonczelowy nr 2 e-moll, op. 30, Allegro Impetuoso Victora Herberta). Pierwszą część kończy Koncert fortepianowy a-moll, op. 16, Allegro molto moderato Edwarda Griega w wykonaniu zdobywczyni 1. miejsca w kategorii fortepian od 16 do 19 lat, Vicky Jui-Chi Kuo. Jej przyjaciele siedzą przed nami – gdy tylko Vicky pojawia się na scenie, robią zdjęcia, a potem najdłużej biją brawo.
To jest właśnie taka wspólna sympatyczna cecha tego rodzaju koncertów na zakończenie konkursów. Każdy z uczestników ma swoich fanów na widowni, którzy czekają na jego występ, trzymają kciuki. Wtedy też przerwa ma zupełnie inny charakter niż podczas oficjalnych koncertów. Jest okazją do przyjacielskich gratulacji tym, którzy już mają występ za sobą, i podtrzymywaniem na duchu tych, którzy jeszcze są w stresie, bo będą grać w drugiej części. Ubrane w eleganckie sukienki laureatki i finalistki śmieją się na korytarzu z koleżankami. Jest po prostu rodzinnie i kameralnie.
Początek drugiej części też należy do instrumentów dętych drewnianych. Jak już napisałam, w tej kategorii jury przyznało dwa pierwsze miejsca. Teraz więc gra Emerald Sun (Koncert na klarnet A-dur, K 622, Allegro Wolfganga Amadeusza Mozarta). Co ciekawe, Emerald zaczynała od fortepianu, uczyła się też gry na saksofonie altowym i oboju. Klarnet odkryła mając 16 lat, wtedy podjęła decyzję, że będzie to jej główny instrument.
Dalej słuchamy 14-letniej Julii Pandolfo (wyróżniona w kat. skrzypiec poniżej 16 lat). Dziewczyna gra Koncert skrzypcowy nr 1 D-dur, op. 6, Allegro Niccolo Paganiniego. Julia jest drugą w gronie wykonawców, która zaczęła naukę gry na instrumencie w wieku 3 lat. W konkursach startuje od 6 roku życia. Jej drugą pasją jest sport – pływanie i siatkówka.
Wyróżniona w kategorii fortepian od 16 do 19 lat Hannah Hanhui Shen prezentuje Sonatę nr 3 a-moll, op. 28 Siergieja Prokofiewa. Po niej na scenę wychodzi Sophia Anna Szokolay (skrzypce, 16-19 lat). Brawurowo gra Koncert skrzypcowy D-dur, op. 35, Allegro Moderato Piotra Czajkowskiego. Podobnie jak w przypadku Julii Pandolfo, przygoda Sophii ze skrzypcami rozpoczęła się, gdy dziewczyna miała 3 lata. A już w wieku 12 lat podpisała pierwszy kontrakt na występy w orkiestrze. Grę na skrzypcach ma we krwi – jej dziadek to znany na Węgrzech kompozytor Sandor Szokolay. Jest to dla mnie najbardziej porywający występ tego wieczoru.
Koncert kończy pełne ekspresji wykonanie Koncertu fortepianowego c-moll, op. 18, Moderato Siergieja Rachmaninowa. Gra zdobywca 1. miejsca w kategorii fortepian do lat 16 Jerry Xue Hao Chen. Na końcu na scenę wychodzą wszyscy, których grę mogliśmy usłyszeć. Odbierają dyplomy i kwiaty.
Następny konkurs za rok. Na ostatniej stronie programu widnieje już zaproszenie dla młodych talentów. Gratulacje dla wszystkich laureatów i finalistów!
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Fajna zabawa
Toronto Torontońskie przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej TTC testuje nowy projekt słupów informacyjnych na przystankach autobusowych i tramwajowych, a także nowy projekt tablic informacyjnych ulokowanych na 10 tys. przystanków ulicznych. Początkowo nowy projekt znajdzie się na trasie 94 Wellesley - instalacja powinna zakończyć się do piątku. Pracownicy TTC będą następnie wypytywać pasażerów o reakcję na nowe oznakowanie, aby poprawić projekt i zadecydować o jego wprowadzeniu na wszystkich trasach. Chodzi o zintegrowanie wszystkich informacji kursowych TTC w szerszą strategię odnajdywania drogi w mieście. Informacja piktogramowa będzie też zintegrowana z dostępną na smartfonach.
Cięcia w szkołach
Toronto Wielki cięcia w torontońskiej oświacie - kuratorium szkół publicznych miasta chce zlikwidować setki miejsc pracy, od personelu pomocniczego po wicedyrektorów - w celu zmniejszenia 55-milionowego deficytu.
Torontońskie kuratorium jest największe w Kanadzie. Decyzja w sprawie cięć będzie poddana pod głosowanie 6 marca. Obecnie wynagrodzenia pochłaniają 66 proc. budżetu szkół. W związku z malejącą liczbą uczniów szkół średnich pracę ma stracić 250 nauczycieli, w tym 8 wicedyrektorów, 50 pracowników pomocniczych, m.in. bibliotekarek, 20 nauczycieli specjalnych.
Jednocześnie te same zalecenia wzywają do stworzenia 62 dodatkowych stanowisk pracy nauczycieli w szkołach podstawowych i 338 w przedszkolach.
Chińczycy nie dadzą sobie w kaszę dmuchać
Pekin Mimo "ocieplonych" ostatnio stosunków dyplomatycznych Chin i Kanady, przejawiających się m.in. zgodą na wykupienie kanadyjskiej firmy naftowej Nexen przez chińskie przedsiębiorstwo państwowe - Pekin nie wyraził zgody na podróż kanadyjskiego ambasadora w tym kraju do Tybetu, gdzie trwają właśnie protesty mnichów przeciwko chińskiej okupacji. Przybierają on formę seryjnych samospaleń. Chińska ambasada w Kanadzie odmówiła skomentowania decyzji władz ChRL.
Konkurujemy o najzdolniejszych
Ottawa Minister wielokulturowości i imigracji Jason Kenney poinformował we wtorek, że w roku 2012 Kanada przyjęła rekordową liczbę zagranicznych studentów - 100 tys. osób - co stanowi 60-procentowy wzrost w porównaniu z rokiem 2004. Kenney stwierdza w oświadczeniu, że potwierdza to wyjątkową pozycję Kanady na międzynarodowym rynku oświatowym. Zagraniczni studenci to dla kanadyjskiej gospodarki zysk w wysokości 8 mld dol. rocznie. Wielu z nich korzysta następnie z ułatwień imigracyjnych i po zdobyciu wyksztalcenia pozostaje w Kanadzie. Zdaniem Kenneya zagraniczni studenci wzbogacają kanadyjskie społeczeństwo o inną perspektywę patrzenia na problemy oraz nowei pomysłyi. Kanada konkuruje na rynku światowym o najzdolniejszych przyznał Kenney; pracujemy nad tym, by studia w Kanadzie pozostawały atrakcyjną opcją.
To już tradycja
Montreal Policja w Montrealu poinformowała we wtorek o aresztowaniu dziesięciu osób za czynną napaść na funkcjonariusza policji podczas protestu przeciwko podwyższeniu przez rząd opłat czesnego. Do zajścia doszło gdy policja zażądała rozejścia się tłumu, który protestując przemaszerował przez centrum. Manifestacja zorganizowana została przez radykalną orgnizację studencką ASSE i wkrótce uznana za nielegalne zgromadzenie przez policję. Manfestujący obrzucili policjantów śniegiem.
Opłaca się nie spłacać?
Ottawa Władze federalne postanowiły spisać na straty 231 mln dolarów zadłużenia z tytułu 44 tys. niespłaconych pożyczek studenckich, z powodu małych możliwości ich ściągnięcia. Oznacza to, że studia niektórym zafundowali podatnicy.
Wszystko, panie, przez ten klimat
Toronto We wtorek w przede dniu zapowiadanej zamieci opozycja oskarżyła rząd o zaniedbania, których rezultatem jest nie dość szybkie usuwanie śniegu z dróg, co prowadzi do zwiększonej liczby wypadków. Trudna sytuacja jest zwłaszcza na północy. Odpowiadając na zarzuty minister komunikacji Glen Murray uznał, że drogi są odśnieżane jak dawniej, zgodnie z prowincyjnymi normami, zaś za powstałe kłopoty odpowiada... zmiana klimatu.
Złośliwi komentują, że zmiana klimatu odpowiada zarówno za łagodne zimy jak też i te srogie i mroźne...
Sprawdź datę na puszce!
Ottawa Jak się okazuje, Kanada nie ma prawa zabraniającego sprzedaży przedatowanej żywności. Przekonała się o tym pani Margaret Radomski z Leduc w Albercie, która zachorowała po zjedzeniu pasztetu z homara z puszki nabytej w miejscowym Wal-Marcie, jak się okazało na denku widniała data przydatości do spożycia z 2011 roku. Wal Mart przeprosił i zaoferował rekompensatę w wysokości 50 dol. Pobieżny sprawdzian w sklepach wykazał, że sprzedaż przedatowanych konserw nie należy do rzadkości. Kanada nie ma żadnych przepisów państwowych zabraniających sprzedaży starych konserw - wszystko zależy od spostrzegawczości konsumenta. Sklepom usuwanie starych konserw nie jest na rękę, ponieważ muszą je spisywać na straty
Uszedł cało
Toronto Burmistrz Toronto Rob Ford zdołał zażegnać kolejną kontrowersję prawną związaną ze stylem swej polityki - w poniedziałek komisja audytowa analizująca jego wydatki na kampanię uznała, że nielegalnie wydał 40 168 dol. z łącznej kwoty 1,3 mln. Nielegalnie, gdyż środki te stanowiły nieoprocentowaną pożyczkę z jego własnej firmy. Komisja uznała jednak, że przewina nie jest poważna i postanowiła nie nadawać sprawie dalszego biegu.
Komentując rezultat śledztwa, Rob Ford powiedział, że nigdy niczego nie ukrywał, a każdy krok finansowania kampani konsultował ze stosownymi urzędnikami. Podziękował jednocześnie mieszkańcom miasta za udzielone gremialnie wsparcie. - To honor być burmistrzem miasta takich ludzi - powiedział.
Wszystkie pieniądze, jakie przeznaczył na kampanię były odpowiednio księgowane.
Szczęścia nie dają ale pomogą dostać się do lekarza
Toronto Stare powiedzenie mówi, że lepiej być zdrowym i bogatym niż chorym i biednym; z badań przeprowadzonych przez Canadian Medical Association Journal wynika również, że jeśli już jesteśmy chorzy, to lepiej być bogatym. Mimo teoretycznej bezstronności kanadyjskiego powszechnego systemu opieki zdrowotnej ankieta przeprowadzona telefoniznie wśród 375 lekarzy z GTA przez osoby podające się raz za odbiorców zapomogi a innym razem pracowników banków wykazała, że bogaci łatwiej uzyskiwali opiekę medyczną i byli przyjmowani w poczet pacjentów lekarzy rodzinnych. Gabinety wybierano drogą losową a odpowiedzi uzyskiwano na poziomie recepcji.
Przegubowcem po Toronto!
Toronto Poczynając od jesieni TTC wprowadzi na kilku trasach autobusy przegubowe - łącznie jeśli wszystko dobrze pójdzie przedsiębiorstwo zakupi 126 takich autobusów, które z ulic zniknęły ponad 10 lat temu. Wówczas jednak były to pośledniej jakości węgierskie ikarusy, które miały wiele problemów konstrukcyjnych - w tym pękające ramy. Przegubowce będą mogły zabierać na pokład prawie dwa razy tyle pasażerów co zwykłe autobusy a obsługiwać będą najruchliwsze trasy - Dufferin, Don Mills i Finch West.
Mieli coś do niego
Toronto Policja podała do wiadomości nazwisko młodego mężczyzny zastrzelonego w niedzielę nad ranem ok 5.30 przed restauracją Vy Vy przy 425 Signet Drive w North York. Mężczyzna siedział w lokalu wraz z grupą osób, po czym wszyscy wyszli i został zastrzelony. Ofiara to 25-letni Thuan Nguyen z Toronto, prawdopodobnie Wietnamczyk. Policja prowadzi intensywne dochodzenie.
Najpierw eksportują miejsca pracy, potem się dziwią.
Hamilton Z najnowszego badania rynku pracy sfinansowanego przez McMaster i United Way wynika, że coraz więcej pracowników podejmuje zatrudnienie nie gwarantujące stałej kariery, ani dodatkowych świadczeń zdrowotnych czy emerytalnych. Czasami mają też kłopoty z uzyskaniem zapłaty. Analizą objęto aglomerację torontońską oraz Hamilton. Autorzy opracowania określają ten rodzaj zatrudnienia jako "ulotny" i obliczają, że w ciągu minionych 20 lat kategoria ta wzrosła o 50 proc. Dotyczy to nie tylko sektora usługowego. Również pracujący w sektorach produkcyjnym, czy wysoko zaawansowanych technologii często pracują "od propozycji do propozycji".
Przegrali z orkanem
Halifax O ochronę przed tym rodzajem tragedii w prowincjach atlantyckich rodziny modlą się codziennie. W niedzielę ratownicy, którzy odnaleźli w końcu i spenetrowali wywrócony do góry dnem wrak kutra rybackiego Miss Ally, nie dawali żadnych szans przeżycia 5-cio osobowej załodze. Jednostkę odnaleziono 239 kilometrów na południowy wschód od Halifaksu, 46 kilometrów od ostatniej pozycji zanotowanej tydzień wcześniej. Z pierwszych oględzin wynikało, że z jednostki zerwana została nadbudówka ze sterem i pomieszczeniami dla załogi. 13-metrowy kuter poławiał halibuta na wodach słynących o tej porze roku z bardzo trudnych warunków żeglugi. Większość rybaków to młodzi dwudziestokilkuletni ludzie z Woods Harbour Brak nadbudowki oznaczał, że wraz z nią zerwana została również automatycznie nadmuchiwana tratwa ratunkowa. Podobna tragedia w Woods Harbour zdarzyła się 37 lat temu wówczas nie powróciło z morza 7 osób.
Spieszył się do domu?
Toronto 22- letni mieszkaniec Pickering odpowie w sądzie na kilka zarzutów po tym, jak policja zatrzymała go na DVP jadącego z prędkością 144 km/h (limit wynosi 90 km/h). Zdarzenie miało miejsce w niedzielę o 4.30 nad ranem. Policjanci wyczuli woń alkoholu w oddechu, ale kierowca odmówił poddania się badaniu alkomatem. Postawiono mu zarzuty, jazdy z nadmierną prędkością, brawurowej jazdy, prowadzenia samochodu po odebraniu prawa jazdy i odmowy badania alkomatem. Samochód został zarekwirowany a prawo jazdy zabrane na 97 dni.
Poszedł sam, nie doszedł
Halifax W sobotę narciarze natrafili w parku prowincyjnym Gaspe w Nowej Szkocji na zwłoki 36-letniego Bertranda Marcotte,a z Pont-Rouge w pobliżu Quebec City, który wraz z przyjaciółmi był na kilkudniowej wycieczce narciarskiej w górach Chic-Choc, ale w jej trakcie postanowił oddzielić się i iść samotnie. Zakopane w śniegu zwłoki odkryto kilometr od chatki ogrzewającej, Dwóch narciarzy zauważyło coś żółtego pod śniegiem i zaczęło kopać W ciągu kilku dni w Chic-Choc spadło 150 cm śniegu a silny wiatry nie pozwalał na start śmigłowców ratownictwa.
No, nie podoba się!
Ottawa Tysiące osób protestowało w sobotę w Montrealu, Quebecu, Ottawie i Tracadie w Nowym Brunszwiku przeciwko nowym przepisom ubezpieczenia od bezrobocia, które znacznie ograniczają świadczenia dla osób notorycznie z nich korzystających. Nowe zasady zmuszają też bezrobotnych do przyjmowania zatrudnienia nie zawsze zgodnego z poprzednio wykonywanym zawodem. Poszkodowani są zwłaszcza pracownicy sezonowi, na przykład w rybołówstwie, którzy świadczenia bezrobocia traktowali jako swoiste uzupełnienie dochodów w okresie, kiedy nie mogą być zatrudnieni.
Uwaga, czy konie mnie słyszą? Jesteście otoczeni!
Brampton Policja w Brampton mogła sobie w niedzielę rano pokowboić uganiając się za stadkiem siedmiu koni, które trafiły na ulice na północy miasta po sforsowaniu ogrodzenia farmy z Caledon. Do 12 w południe otoczono i okiełznano 4 konie a chwilę później pozostałe.
Kojot poturbował pieska
Toronto Kojoty grasujące w torontońskiej dzielnicy Beaches stają się coraz bardziej zuchwałe. W miniony weekend jeden z nich napadł i zpogryzł w Neville Park niewielkiego Maltańczyka wabiącego się Cujo. Właściciel musiał zabrać utykającego psa do weterynarza i uśpić. Wiosną ubiegłego roku mieszkańcy okolicy sfilmowali jak kilka kojotów bawi się przez siatkę z parką golden retrieverów.
Związki zalecają zajęcia pozalekcyjne
Toronto Ontario Secondary School Teachers Federation zarekomendowała w piątek swym członkom, by zaprzestali akcji powstrzymywania się od prowadzenia zajęć pozalekcyjnych. Jest to gest dobrej woli w ramach pojednania na jakie związki mają nadzieję z nowym rządem prowincyjnym Kathleen Wynne.
Moje ambitne plany na nadchodzący czas uległy pewnej zmianie. Przyczyna tkwi w tym, że umiem już latać, ale nie umiem lądować…
To było w sobotę, 19 stycznia, o godzinie 15.30. Lot był krótki, raptem od krawędzi dachu na chodnik przed domem. A więc za krótki, żeby go dobrze zaplanować, a ponadto ekonomicznie niedopracowany, zważywszy na to, ilu ludzi trzeba było zaangażować, żeby potem jakoś zakończyć to przedsięwzięcie.
Najpierw przestraszona sąsiadka (od tego momentu przestałem się przejmować, zgodnie z menedżerską zasadą deligate on, sprawa poszła w czyjeś ręce, na pewno na tym etapie bardziej odpowiedzialne). Potem, chyba za chwilę, pojawił się sąsiad z Szóstej Ulicy (co robił na naszej, Siódmej?), który doskonale wiedział, co należy zrobić. Poprosił najpierw, żebym mu się przedstawił (sam mi się nie przedstawił), po czym kazał mi zrobić to jeszcze raz, głośno i wyraźnie. Jednocześnie wysłał sąsiadkę po pled, zabronił mi się poruszać i trzymając mnie za rękę (czułem się trochę pewniej, nie do końca przekonany, że ten lot już się zakończył), drugą wystukiwał trzycyfrowy numer telefonu. Zanim mnie okryli pledem, zjechała ekipa elegancko umundurowanych pań i panów, wszyscy chcieli obejrzeć bohatera z bliska. Ludzie na ogół boją się latać.
Portfel ze wszystkimi dokumentami miałem w tylnej kieszeni, co komplikowało, a zarazem ułatwiało sprawę. Trudno było tam się dostać, ale innego wyjścia, żeby się dowiedzieć, kim jestem i czy mam numer państwowego ubezpieczenia, nie było. Mogłem na przykład być złodziejem, który pod nieobecność gospodarzy wkradał się do środka i zleciał. Mało jest takich przypadków?
Nagle przestało być łatwo: policja chciała wiedzieć, gdzie jest moja żona. Pewnie nie mają żon. No powiedzcie sami, gdzie może być w sobotnie popołudnie żona faceta, który w piątek regularnie wręcza jej tygodniówkę. Podałem mu numer komórki do Miluszki, niech sam pyta, gdzie ona jest i dlaczego nie przy fruwającym mężu. A ten znowu: "A jak ma żona na imię?" "Miluszka", odpowiedziałem i za chwilę bardzo tego pożałowałem, gdy usłyszałem, jak kanadyjski policjant zwrócił się do niej po imieniu. Nie do powtórzenia. Boki zrywać. Moja żona nie rozmawia z obcymi mężczyznami, tym bardziej, kiedy zaczynają od imienia, wypowiadając je w sposób zbyt poufały. Domyśliłem się, że padło gniewne: "Wrong number" i połączenie przerwano.
Policjant powtórzył.
Sytuacja się powtórzyła.
Za trzecim razem Miluszka nie odebrała, a on zostawił wiadomość, wyjaśniając, o co chodzi. Ale moja żona nie rozmawia z obcymi mężczyznami, tym bardziej gdy zostawiają wiadomość. Wiadomości też nie przesłuchuje.
Co było robić – przywódca policyjno-medyczno-strażopożarnej ekspedycji wsiadł do czołgu, wysunął się z wieżyczki i wskazując ręką przed siebie, zawołał: "Wpierod!". Czy jakoś tak.
W tak zwanym międzyczasie założyli mi piękny, śnieżnobiały gorsecik, przeturlali mnie na nosze, mimo że spokojnie sam mogłem przelecieć, poopinali pasami, żebym im nie odfrunął po drodze (skąd mogli wiedzieć, że nigdzie się dzisiaj nie wybieram) i nosze z moim "body" wsunęli do pojazdu, w którym było miejsca na kilku jeszcze lotników. Widać – byłem jedynym w okolicy do podwiezienia.
Przechytrzyłem ich: lewą ręką (bo prawa miała jakieś problemy) z kieszeni wyciągnąłem mój Iphone. Nie działał. Rymsnął razem ze mną. No to wyłączyłem i włączyłem. Zadziałał. Stuknąłem na numer Miluszki. Włączyła się poczta głosowa. Stuknąłem na numer Arka. Poczta głosowa. To już nie wiedziałem, czy dzwonić do Barrie (Monika), do Kitchener (Inka) czy do Warszawy (Ola). Arek odezwał się za moment. Przyznałem się do błędów pilotażu. Nie był zadowolony.
Izba przyjęć w naszym Trillium Health Centre jest jak lotnisko Pearsona: tłum ludzi, wszyscy gadają, wiszą jakieś tablice i wszystko w ruchu. Po odprawie paszportowej podwieźli mnie na odprawę bagażową i żebym niczego nie mataczył, natychmiast rozebrali do naga. Pierwszy raz w życiu rozbierały mnie trzy dziewczyny i wcale mi nie było miło. Ubrali w bardzo twarzowy, szaro-niebieski fartuch, podłączyli kroplówkę, ukłuli paroma zastrzykami i pojechaliśmy na MRI i prześwietlenie. Widocznie nie uwierzyli w moje deklaracje, że niczego nie przemycam. Sportowo zacięci prześwietlacze przerzucali co nieco moje ledwie zipiące "body" i odwieźli z powrotem na lotnisko. Zauważyłem, że zaczyna ich dziwić, że jeszcze żyję.
Dwóch panów doktorów stało nade mną, patrzyli na klisze i w jakieś papiery i nad czymś się ciężko zastanawiali. Domyśliłem, że ich dylemat sprowadza się do pozytywnej odpowiedzi na jedno z dwóch pytań: odwieźć do piwnicy i od razu odstrzelić czy poeksperymentować. Zdziwiło mnie, że w pewnej chwili, nagle uśmiechnęli się i patrząc tak trochę nade mną, oświadczyli, że wyjdę z tego. Obejrzałem się i zobaczyłem przy łóżku mojego syna Arka (wzrost 1,80 m) i mojego wnuka Maćka (wzrost 2,00 m). Obaj spokojnie akceptowali zamiary obu panów doktorów. Chłopaki robią wrażenie.
I na to dotarło do nas zapłakane moje słoneczko. Kazałem jej natychmiast wytrzeć nos i przestać beczeć, a potem, już słodkim głosem zapewniłem, że następnym razem bardziej dopracuję lądowanie. Bardzo się ucieszyła.
Byście widzieli jej minę, jak się dowiedziała o tych telefonach policjanta. Nie miała o nich pojęcia, a o moich akrobacjach dowiedziała się po powrocie do domu, od sąsiadki. Wzięła więc tę swoją komórkę i na jej ekraniku znalazła numer policjanta. Zadzwoniła i o czymś tam gadali, nawet chyba niepotrzebnie tak długo. Wcale mi się nie podobało, że się uśmiechała.
Noc spędziłem na lotnisku. Pasażerów przybywało, ale "traffic" do wnętrza naszego Trillium Health Centre zablokował się aż do niedzielnego południa. I wtedy nastąpiło już samo dobre. Otrzymałem apartament w pięciogwiazdkowym kurorcie, gdzie umeblowanie może nie było specjalnie wymyślne, ale obok mojego łóżka składającego się z dziesiątków mechanizmów i guzików, którymi należy te mechanizmy uruchamiać (za dużo, żeby się miało nie zepsuć!), otrzymałem do dyspozycji niezbędne dla mojego samopoczucia trzy fotele, szafki, stolik z wysuwanymi blatami oraz własną, przygotowaną na takich połamańców, łazienką. W pokoju były okna na Queensway Ave., przez które mogłem obserwować mocne uderzenie zimy, a mnie tu było ciepło. Tylko, że to wszystko było dla oczu. Moje mechanizmy nie działały. A w niedzielę nikt w kurorcie nie był kompetentny, żeby wyjaśnić, co mi jest i co zamierzają zrobić. Karmili mnie przez kroplówkę, więc pachniało operacją. Wiedziałem, że biodra. Ból uśmierzali tabletkami. I zapobiegając, Bóg wie czemu – kłuli dożylnie lub domięśniowo.
Nurses. Pielęgniarki i pielęgniareczki. Każda od innej sprawy. Starsze obserwowały, co młodsze wyprawiały. Miluszka kontrolnie przejrzała personel, ale na nic się to zdało, bo nazajutrz już był inny "staff". A mnie się jakoś dziwnie nawet nie chciało na nie gapić. Oswajałem się z myślą, że w najbliższym czasie nic tu nie zrobię sam. Nawet siku. Co rusz opanowywała mnie wola snu. Byłem ciekaw, co się może przyśnić przy wspomaganiu morfiną.
Zbigniew Turkiewicz
Za tydzień ciąg dalszy
Kilka słów o jednostkach, strukturach, które przeszły wiele zmian, by działać jeszcze sprawniej.
Jednostki dywersji i rozpoznania dalekiego zasięgu do Wojska Polskiego wprowadzono podczas poligonów majowych o kryptonimie "Pomorze" w 1961 r.
W Pomorskim Okręgu Wojskowym rozwijanym na wypadek "W" sformowano 56. Kompanię Rozpoznania Specjalnego (krs) w Bydgoszczy.
56. krs o charakterze rozpoznawczo-dywersyjnym utworzono na bazie 1. Samodzielnego Batalionu Szturmowego z Dziwnowa. Postrzegana jako jedna ze struktur 6. Dywizji Desantowej, była 56. krs całkowicie utajniona.
Specyfika jednostki wymagała zaawansowanego procesu szkolenia w desancie spadochronowym, taktyce specjalnej, komunikacji, kontakcie bezpośrednim, wspinaczce wysokogórskiej, narciarstwie i nurkowaniu, precyzyjnym strzelaniu z różnych rodzajów broni etc.
W połowie lat osiemdziesiątych rozpoczęła się współpraca z innymi strukturami specjalnymi. Zwiększono szkolenie agenturalne, wywiadowcze, działań psychologicznych. Do historii przeszły rozgrywane przez kilka lat ćwiczenia "Kaskada", podczas których grupy, używając wszelkich dostępnych środków "cywilnych" i działając w cywilu, wykonywały zadania rozpoznawcze i dywersyjne w zakładach o strategicznym znaczeniu. Grupy blokowały wielkie ćwiczenia wojskowe na poligonach, uprowadzając transporty, prowadziły penetracje obiektów wojskowych łącznie ze... sztabem Pomorskiego Okręgu Wojskowego.
By bronić tego narodu, w chwili zgrozy...
Rząd sprawujący obecnie władzę w Polsce pracuje nad ustawą zezwalającą na interwencję obcych państw, czyli obcych oddziałów policji i wojska, na wypadek "wyjątkowego" zagrożenia bezpieczeństwa...
Czyżby było to wynikiem spadku zaufania rządzących do struktur "siłowych", czy też próbą siłowego wzmocnienia "zaufania" obywateli Polski do tych struktur (2013)?
Witold Jasek
komendant ZS Strzelec
kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świat według Korwina
Nakładem 3S Media, wydawcy "Najwyższego Czasu", ukazał się wybór 111 artykułów Janusza Korwin-Mikkego spośród 2000 opublikowanych przez 22 lata w "Najwyższym Czasie". Najnowszy zbiór publicystyki Korwina zatytułowany jest "Świat według Korwina. Najlepsze teksty".
Janusz Ryszard Korwin-Mikke urodził się pod koniec 1942 roku. Po maturze w 1959 roku rozpoczął studia na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego, a potem na Wydziale Filozofii. Pierwszy raz aresztowany za kolportaż listu 34 w kwietniu 1964. Drugi raz aresztowany w marcu 1968 za udział w protestach studenckich. W 1969 roku uzyskał tytuł magistra filozofii. Od 1969 do 1974 pracował jako naukowiec w Instytucie Transportu Samochodowego i UW. Po zwolnieniu zarabiał na życie grą w brydża i pisaniem podręczników dla brydżystów.
Od 1962 do 1982 był działaczem Stronnictwa Demokratycznego. Działał też w Związku Młodzieży Socjalistycznej. Od 1978 jako Oficyna Liberałów wydał 25 nielegalnych książek i broszur. Był też organizatorem nielegalnego seminarium promującego klasyczny liberalizm. Doradzał NSZZ Rzemieślników Indywidualnych "Solidarność". Brał udział w I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ "Solidarność". W SD propagował wolny rynek i nawoływał do likwidacji socjalizmu w PRL. Zatrzymany w marcu 1982 za kolportaż nielegalnych wydawnictwa, trafił do ośrodka internowanych, gdzie poznał Stanisława Michalkiewicza.
Zwolniony podpisał lojalkę i lekceważąc ją, kontynuował wydawanie nielegalnych książek wolnorynkowych. W roku 1984 usiłował założyć Partię Liberałów "Prawica". Od 1986 wydawał "Stańczyka". W 1987 powołał do życia Ruchu Polityki Realnej. Od 1988 był członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie.
W 1990 rozpoczął wydawanie "Najwyższego Czasu". Był jego właścicielem do 2007 roku. Był posłem na Sejm I kadencji. Sukcesem było przyjęcie przez Sejm uchwały lustracyjnej jego autorstwa.
W PRL publikował w wielu nielegalnych i legalnych czasopismach. Wśród legalnych były "Student", "Konfrontacje" PAX, "Polityka", "Kultura", "Tygodnik Kulturalny", "Problemy", "Życie Literackie", "Tygodnik Demokratyczny", "Tygodnik Powszechny", "Literatura na Świecie". W III RP w: "Ład", "Brulion", "Wprost", "Młoda Polska", "Przegląd Tygodniowy", "Stańczyk", "Nie" oraz "Tygodnik Demokratyczny". Obecnie publikuje w: "Najwyższym Czasie", "Uważam Rze" "Angorze", "Dzienniku Polskim", "Super Expressie" i wielu innych.
Korwin pozostawił po sobie zgliszcza kilku partii: Unii Polityki Realnej, Platformy Janusza Korwin-Mikke, Wolności i Praworządności, UPR-WiP która przekształciła się w Kongres Nowej Prawicy. Doprowadził swoje partie do wielu klęsk wyborczych: UPR w 1993 3,2 proc. – tylko dwa razy pozwolił swojej partii startować pod rozpoznawalnym szyldem w wyborach parlamentarnych. Spektakularną klęską był start w 2004 UPR do Parlamentu Europejskiego (1,87 proc.) i w 2008 (1,1 proc.). Sam przegrywał wielokrotnie – w 1990, gdy nie zdołał zarejestrować swojej kandydatury na prezydenta, w wyborach prezydenckich 1995 (2,4 proc.), 2000 (1,43 proc.), 2005 (1,43 proc.), 2010 (2,48 proc.). Przegrał też w dwukrotnie w wyborach uzupełniających do Senatu, raz wybory do Senatu, dwukrotnie na prezydenta Warszawy w 2006 (2,26 proc.) i 2010 (3,9 proc.), raz do sejmiku mazowieckiego i raz w przedterminowych wyborach do sejmiku podlaskiego. Udało mu się ukryć start UPR i doprowadzić do klęsk w wyborach, startując pod dziwnymi szyldami. W 1997 roku jako Unia Prawicy Rzeczypospolitej (2,1 proc.). W 2001 z list PO bez jakichkolwiek efektów. W 2005 jako Platformy JKM (1,57 proc.). W 2007 jako Liga Prawicy Rzeczypospolitej (1,3 proc.). Ostatnim sukcesem Korwina było niezarejestrowanie swojej partii we wszystkich okręgach w wyborach parlamentarnych 2011 (1,06 proc.).
W tomie "Świat według Korwina" przedstawia swoje poglądy w sprawie: aborcji, antysemityzmu, bezrobocia, demoralizacji, eutanazji, feminizmu, sodomitów, islamu, kapitalizmu, masonerii, monarchii, socjalizmu, polityki społecznej i wielu innych.
Czytając felietony Korwina, można odnieść wrażenie, że jest to polityk wykorzeniony z katolicyzmu, prawicowości, polskości, wierzący tylko w korwinizm mikkizm – autorską filozofię polityczną, na którą składają się poglądy Janusza Korwin-Mikkego i tylko jego. Między korwinizmem mikkizmem a myślą prawicową są pewne zbieżne punkty, odmienne są jednak uzasadnienia wyznawanych poglądów. Korwin przekonany jest, że jego poglądy są najsłuszniejsze. Przekonany jest, że głosi on lepszą prawdę niż ułomny katolicyzm, niż jakaś zastana kultura i tożsamość. Korwin jest jak prorok nowej religii rewolucyjnie lepszej niż wszystko, co było.
Problem z Korwinem polega na tym, że na tle obecnej sceny politycznej wypada on doskonale. Jest to jednak tylko złudne wrażenie wywołane miernotą tła. Każdy po chwilowym zachwycie nad Korwinem, coraz bardziej zakorzeniając się w cywilizacji zachodniej, z bólem konstatuje niedoskonałość Korwina, jego destruktywny egocentryzm, wykorzenienie. Powrót do lektury felietonów Korwina to bolesny powrót do własnych złudzeń i zawiedzionych nadziei. Do świadomości tego, jak bardzo Polska potrzebowała programu.
•••
Naukowa argumentacja za istnieniem duszy
Wydawnictwo WAM księży jezuitów zapewniło katolikom kolejną porcję amunicji do walki z plugawymi hordami sekty ateuszy. Tym razem jest to książka kanadyjskich naukowców Denyse'a O'Leary'ego i Mario Beauregarda "Duchowy mózg. Neuronaukowa argumentacja za istnieniem duszy". Inspiracją do napisania książki były badania przeprowadzone na uniwersytecie w Montrealu nad przeżyciami duchowymi karmelitanek. Badania przeprowadziło dwu kanadyjskich naukowców, którzy chcieli zweryfikować tezy propagowane przez wyznających materializm neurologów – których zdaniem, przeżycia duchowe są złudzeniem wywołanym uszkodzeniem kory mózgowej. Zdaniem wyznających materializm badaczy, rzeczywisty jest tylko świat fizyczny, a uczucia i myśli są tylko owocem zjawisk fizycznych. Naukowcy przeprowadzający badania na siostrach karmelitankach byli wolni od tych materialistycznych zabobonów. Uznawali, że doświadczenia duchowe są realnym kontaktem z rzeczywistymi bytami. Naukowców interesowało, jak pracuje mózg osób mających takie doświadczenia.
Badania naukowców dowiodły, że istnieją zjawiska, które są opisywane przez mistyków. Osoba w takich stanach ma realny kontakt z rzeczywistością niedostępną poza tymi stanami. Doświadczenia wykazały też, że nie można zewnętrzną ingerencją człowieka w mózgu wywołać stanów mistycznych.
Wyznający materializm naukowcy głoszą, że umysł "jest zwykłą iluzją wynikającą z działania mózgu". W toku badań naukowcy udowodnili, że nie da się wytłumaczyć realnej pracy umysłu tylko jako wyniku reakcji biochemicznych w mózgu. Tym samym obalono przesądy materialistów, że nie ma ani wolnej woli, ani Boga, a rodzaj ludzki i jego dokonania są tylko wypadkową zjawiska ewolucji.
Zdaniem autorów książki, mózg to organ umożliwiający relacje umysłu z światem zewnętrznym. Niestety, materialistyczne przesądy nie pozwalają wielu naukowcom na przyjęcie do wiadomości wyników badań sprzecznych z materialistycznymi dogmatami. Czytelnicy znajdą tu wiele naukowych dowodów na sprzeczność z rzeczywistością materialistycznych dogmatów. Materialistycznych dogmatów które uniemożliwiają rozwój nauki, zniewalają część naukowców w sekciarskim fanatyzmie materializmu.
Korzyścią z odrzucenia materialistycznych zabobonów w leczeniu zaburzeń psychicznych jest skuteczna praktyka leczenia zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych: kontroli natrętnych smutnych myśli, uzależnień od pornografii, przezwyciężania fobii. Pacjenci, wykorzystując swoją wolną wolę, mogą korygować zaburzenia pracy mózgu.
Materialistyczne zabobony nie dały odpowiedzi, ani nie rokują dania odpowiedzi na niezwykle ciekawe zjawiska opisane na kartach publikacji: mechanizm zjawisk parapsychicznych, doświadczeń z pogranicza śmierci i efektu placebo. W obliczu klęski swoich zabobonów sekta ateistów rozpoczęła bezpardonowy atak mający na celu rozpropagowanie ateizmu. W licznych publikacjach propagujących ateizm nie znalazły się żadne nowe tezy, wszystko było kolejną odsłoną bredni z XVIII wieku.
Autorzy poruszyli trzy ważne kwestie. Pierwszą ukazującą bogatą i żywą tradycję naukową niematerialistycznego podejścia do badań ludzkiego mózgu. Drugą ukazującą skuteczność terapii wolnych od materialistycznych zabobonów. Trzecią ukazującą realność doświadczeń duchowych.
W kolejnych rozdziałach swojej pracy Denyse O'Leary i Mario Beauregard przybliżyli polskiemu czytelnikowi: relacje nauki i wiary, biologiczne uwarunkowania do wiary w Boga, neurologiczną budowę mózgu, budowę ośrodków mózgu odpowiedzialnych za przeżycia duchowe, próby sztucznego wywoływania w mózgu przeżyć religijnych, różnice między umysłem a mózgiem, niematerialistyczną naukę o mózgu. W "Duchowym mózgu" poruszono też kwestie: mechanizmu zmiany życia pod wpływem doświadczeń religijnych, duchowych i mistycznych, badania nad pracą mózgu zakonnic w stanie medytacji, relacji mózgu a istoty Boga.
Jan Bodakowski
Tekst na ten temat ukazał się pierwotnie na portalu Prawy.pl
Z chłodami i słotami październikowymi romantyzm rewolucyjny wyparował do reszty. Znikły uśmiechy. Dowcipy w rodzaju: "Jak wiadomo marzec jest miesiącem rewolucji, tak np. Bastylię zdobyto 14 lipca" – dawno się przejadły. A żart na temat "wojny do zwycięskiego końca... z burżuazją" witano albo bez uśmiechu, albo z bardzo cierpkim uśmiechem. Sączyły się głuche pogłoski o jakichś walkach w Petersburgu, ale gazety o tym milczały.
Aż pewnego popołudnia przyszła wieść urzędowa o dokonanym w stolicy przewrocie i o utworzeniu rządu komisarzy ludowych z Leninem i Trockim na czele. Mińsk przyjął wieść w nastroju tępej rezygnacji. O żadnych protestach lub tym bardziej walkach nie było mowy. Jak się wkrótce miało okazać, Mińsk był jednym z nielicznych w imperium okręgów, w którym partia bolszewików zdobyła absolutną większość głosów w wyborach do konstytuanty. Nic dziwnego: w samym Mińsku stacjonowało około 150 tysięcy rozagitowanych żołnierzy. Zagarnięcie władzy przez bolszewików odbyło się więc spokojnie, bez zajść i tarć. Kwaterą główną bolszewików był "nowoczesny" gmach szkoły handlowej. Szkoła handlowa była więc w Mińsku tym, czym w stolicy był słynny "Smolny Instytut".
Życie polskie toczyło się po staremu. W restauracjach upijano się i od czasu do czasu zdarzały się mordobicia. Wtedy "zastępcy stron obu" spędzali długie wieczory na naradach honorowych i w końcu spisywali protokół orzekający, że w czasach, gdy życie Polaka nie należy do niego, lecz do ojczyzny, i nie ma on prawa nim dysponować, pojedynek zostaje odłożony aż do nastania "zupełnie normalnych warunków". Takie warunki widocznie nigdy nie nastały. Tadeusz bowiem nie pamięta, aby któryś z odłożonych w latach 1914–1918 pojedynków odbył się kiedykolwiek.
Wychodził "Dziennik Miński" pod redakcją pana Jaworskiego i nie był nawet cenzurowany. W Bobrujsku rozłożył się kwaterą główną dowódca 1 korpusu polskiego gen. Dowbór-Muśnicki, w Dukorze o kilkanaście wiorst od Mińska stał 1 pułk ułanów, a w samym Mińsku stacjonował jeden szwadron tego pułku. Wszystko to dawało Polakom poczucie pewnego bezpieczeństwa, zwłaszcza że w Mińsku, jak i gdzie indziej, panowała opinia, że bolszewicy nie przetrwają dłużej niż parę tygodni ("parę miesięcy" – korygowali niepoprawni pesymiści).
Któregoś ranka Tadeusza obudziły dźwięki orkiestry. Podbiegł do okna i uchylił rolety. Przez siatkę drobnego deszczu ujrzał wracający z ćwiczeń, czy jadący na ćwiczenia – a może patrolujący – szwadron ułanów. Trębacze grali piosenkę: "Hej – hej, ułani".
U wuja Obiezierskiego odbyło się przyjęcie dla przybyłego z Bobrujska generała Dowbora oraz dla oficerów 1 pułku ułanów. Oprócz wojskowych do stołów zasiadła cała śmietanka polskiego Mińska. Przyjęcie było sute: przekąski z klubu obywatelskiego, starka, burgund, szampan. Były mowy.
Generał Dowbór, zapewne trochę zgorszony szczególnym afektem, który mińczucy, a zwłaszcza panie mińskie, okazywali ułanom, zaapelował dość rozsądnie do społeczeństwa polskiego, aby kochało nie tylko ułanów, ale i piechotę. Na tę mowę Henryk Weyssenhoff zaprotestował, wykrzykując gorąco i niezbyt dorzecznie, że Krechowce okryły oręż polski wielką chwałą, jak ongi Somosierra, i że przeto malowanym dzieciom należy się miłość specjalna. Dowbór już nie replikował. Zresztą zgrzytu nie było. Panie, rozgorączkowane i zarumienione, topniały pod zabójczymi spojrzeniami ułanów. Panom kurzyło się z łysin i czupryn. Było bardzo, bardzo wesoło. A wszystko to w czasie, gdy nad krajem panowali już bolszewicy.
Tadeusz wychodził z przyjęcia razem z Rudym. Byli jedynymi cywilami spośród zaproszonej młodzieży. Rudemu, podobnie jak Dowborowi, nie podobało się powodzenie, które ułani mieli u pań.
– A wisz – mówił Tadeuszowi – ten szyk kawaleryjski jest trochę pocztowo–telegraficzny: dzyń–braś, dzyń–braś... Tadeusz wzruszył ramionami:
– Cóż – powiedział – to jak w piosence o ostatnim mazurze:
Ułan czule szepce w uszko,
Ostrogami dzwoni.
Pannie bije się serduszko
I liczko się płoni...
Rudy mruknął pod nosem przekleństwo w języku rosyjskim. W Mińsku więc panowała na razie cisza. Na wsi było inaczej. Zaraz po przewrocie bolszewickim wyszedł leninowski "Dekret o ziemi". Przez cały obszar byłego imperium przeszła fala pogromów. Gromiono dwory ziemiańskie.
Najstraszniejsze pogromy szalały w Rosji i na Ukrainie. Ziemian, którzy nie zdążyli uciec do miast, mordowano. Nieraz torturowano przed zamordowaniem. Dwory palono. W dworach, z których właściciele uciekli, gniew ludu wyładowywano na "pańskich" zwierzętach: w guberni orłowskiej wykłuwano oczy zarodowym ogierom i buhajom, pawie oskubywano żywcem "do naga". Tak się działo w Rosji centralnej, gdzie i ziemianie, i chłopi mówili tym samym językiem. Na Białorusi, gdzie większość ziemian była polska, pogromy odbywały się bez morderstw, albo wcale się nie odbywały, jak np. w Baćkowie i w okolicach Baćkowa. Na Białorusi pogrom polegał na tym, że tłum chłopów okolicznych pod wodzą "komitetu" (często jednoosobowego) nachodził dwór, dzieląc między sobą dobro burżujskie. Rabowano i dzielono rzeczy podzielne, a więc konie, bydło, drób, zapasy żywności, odzież. Rzeczy niepodzielne, np. fortepiany, często – choć nie zawsze – niszczono, przy czym grał tam rolę nie tyle instynkt niszczycielski, ile zawistna obawa, że przedmiot niepodzielny dostanie się sąsiadowi. Właścicielowi z rodziną pozwalano nadal mieszkać we dworze, albo też przenieść się do miasta z takim dobytkiem, jaki zdążył zgarnąć w pośpiechu.
Choć w Mohylowszczyźnie gromiono dwory na potęgę, w Judzieniczach pana Floriana Wańkowicza pogromu nie było. Widocznie popularność "bojara białoruskiego" była wśród Białorusinów zbyt wielka. Oświadczyli nawet, że będą pilnowali, aby "cudze" wioski nie odważyły się gromić Judzienicz. Stała się jednak rzecz inna: służba domowa, czy to w obawie represji ze strony biedoty wiejskiej, czy może pragnąc brać udział w pogromach okolicznych – rozbiegła się. W domu pozostali – obok starej niedołężnej niani – pani Florianowa i pan Florian konający po ataku apopleksji. Gdy umarł, dwie stare i słabe kobiety musiały dźwigać olbrzymie zwłoki, aby je ubrać i ułożyć na katafalku. W parę dni później, gdy wieść o jego śmierci rozeszła się po okolicy, przybyła pomoc kilku ludzi z księdzem na czele. Pogrzebano go po chrześcijańsku.
– "Wsi spokojna, wsi wesoła" – mówił Zbinio Czechowicz, który dość pośpiesznie uciekł ze swego majątku do Mińska (Wyniki mordowania ziemian na Białorusi, np. zabicie braci Sielawów w majątku Paule powiatu lepelskiego guberni witebskiej, zdarzyły się w rok później, już pod okupacją niemiecką, i były przypisywane nie chłopom miejscowym, lecz dywersantom zza kordonu. Wtedy też odnotowano szereg wypadków grabieży (pogromów) dworów ziemiańskich, przeważnie w guberni mohylowskiej, a również koło Borysowa – pogrom majątku Hlewin państwa Świdów).
W końcu 1917 roku stosunki w Mińsku zaczęły się psuć. Szwadron ułanów stacjonujący w mieście ściągnięto do Dukory, a wkrótce cały pułk przeniósł się w okolice Bobrujska, gdzie – jak później pisał Florian Czarnyszewicz – "Dowbór Polskę ustanowił". W styczniu 1918 śrubę bolszewizmu zaczęto dokręcać. Nie było wprawdzie jeszcze aresztowań na większą skalę, nie aresztowano chyba nikogo z Polaków w tym okresie. Ale nienawiść bolszewików do Polaków, których nie bez podstaw uważano za przedstawicieli czarnej reakcji, rosła z dnia na dzień.
W Mińsku prosperowało "podziemie" polskie. W mieszkaniu państwa Irteńskich w pokoju, który dwa lata temu rekwirował kapitan kontrwywiadu Kleigels, mieszkali dwaj ukrywający się oficerowie Polacy we frenczach bez odznak. Kazio Irteński, osiemnastoletni uczeń gimnazjum Zubakina i Falkowicza, często przesiadywał z nimi, prowadząc do późna tajemnicze narady. Tadeusz na razie nie bardzo interesował się tymi wizytami młodszego brata, był bowiem zaręczony i spędzał wieczory w domu narzeczonej. Nie bardzo więc wiedział, o czym brat ośmioklasista mógł rozmawiać z dwoma podtatusiałymi oficerami. Zdziwił się niemile, gdy pewnego dnia Kazio mu powiedział, że się postanowił przekraść do Dowbora i tam wstąpić do 3 pułku ułanów, w którym adiutantem był kuzyn Gienio Falkowski.
Pana Irteńskiego też bardzo zmartwiła decyzja Kazia. Radził skończyć gimnazjum, a potem iść do wojska. Pani Irteńska była zmartwiona, ale wiedząc, że łagodny Kazio potrafi być uparty, nie protestowała. Wybrał się więc Kazio w przebraniu "czubaryckim" koleją do Hradzianki, stamtąd furmanką do Baćkowa. Z Baćkowa, bez przeszkód ze strony chłopów baćkowskich, ruszył konno do Bobrujska.
Wkrótce potem wojna pomiędzy bolszewikami a 1 korpusem Dowbora, dotąd "zimna", teraz rozgorzała na dobre. Walki toczyły się pod Bobrujskim i Rohaczewem. Mińsk był całkowicie pod władzą bolszewików. Śrubę dokręcano coraz mocniej. Ówczesnemu uciskowi bolszewickiemu daleko było jeszcze do później osiągniętej perfekcji. Tyle tylko, że wprowadzono godzinę policyjną i grożono uszczelnieniem mieszkań burżujskich.
Polskie życie kulturalno-społeczne nie ustawało ani na chwilę. "Dziennik Miński" niemal otwarcie nawoływał przebywającą w Mińsku młodzież do przekradania się do Bobrujska i wstępowania do oddziałów Dowbora. Prócz Kazia Irteńskiego wezwania tego usłuchali m.in. Zbiś Święcicki, Kazio Malkiewicz, Janusz Krupski – wszyscy uczniowie gimnazjalni lub maturzyści. Z nieco starszych roczników poszli wojować Aryk Krasowski i Janek Bochwic.
Wtedy to Seweryn Odyniec, przebywający w Mińsku w charakterze "bieżeńca" z Wileńszczyzny, napisał, a "Dziennik Miński" wydrukował wiersz pt. "Suplikacje". Wiersz ten zarówno tytułem, jak napięciem patetycznej grozy przypominał Chorał Ujejskiego:
Prysnął sen złoty. Zaczęty się jawy.
Zbrodnicza ręka przeznaczeń nić mota.
Pomrukiem armat bój skarży się krwawy.
Za miastem wolność, a w mieście sromota,
Tęsknota orłów wtrąconych do lochu,
Bluźnierstwa wrogów, szyderstwa motłochu.
Ojczyzno moja! Rozdarty na szmaty
Dwubarwny sztandar twój zrósł się na nowo.
Nad szeregami mknie orzeł skrzydlaty
Zamierzchłych legend uchylił czas rąbki,
Do boju grają ułańskie znów trąbki.
W dalszym ciągu wiersza były jeszcze wyraźniejsze akcenty Chorału:
Rękę każ, Panie, każ rękę, co wpuści
Szpony drapieżne w pierś żywą ojczyzny...
Wiersz Odyńca oddawał sugestywnie, jak tylko dobry wiersz potrafi to zrobić, nastroje społeczeństwa polskiego w Mińsku.
W pewien poranek lutowy do mieszkania państwa Irteńskich przyszedł przez schody kuchenne jakiś osobnik zarośnięty, brudny, w zaszmelcowanym szynelu. Był to w "czubaryckim" przebraniu emisariusz z korpusu Dowbora. Przyniósł Irteńskim groźną wiadomość: Kazio jest w niewoli bolszewickiej. Zapytany o szczegóły, powiedział, że Kazio razem z Arykiem Krasowskim i Zbisiem Święcickim zgłosili się na ochotnika, aby wysadzić w powietrze most gdzieś pod Rohaczewem. Zadania nie wykonali, bo trafili pod ogień karabinów maszynowych w chwili, gdy zsiedli z koni, aby zapalić papierosa. Aryk i Zbiś skoczyli na konie i cało wrócili do szwadronu. Kazio nie zdążył dosiąść pod obstrzałem przerażonego i znarowionego konia.
W domu Irteńskich zapanował nastrój trwogi i niepewności. Promyk nadziei błysnął, gdy do domu do Mińska wrócił oberwany i zarośnięty – Janusz Krupski. Też trafił do niewoli bolszewickiej. Bito go i znęcano się nad nim, ale w końcu puszczono go wolno jako prostego szeregowca, który nie z własnej woli poszedł bić się w "pańskim" wojsku. W przebraniu "czubaryckim" wrócił do Mińska.
Twój dom: Jak przygotować dom do sprzedaży
Napisane przez Maciek CzaplińskiJest to ta pora roku, kiedy zaczynamy myśleć o zmianie domu. Jak przygotować dom do sprzedaży, by uzyskać maksymalną cenę?
Jak być może wiadomo, rynek jest "gorący", co powoduje, że nawet domy nieprzygotowane do sprzedaży znajdują swoich nabywców. Natomiast "przygotowany" dom ma zdecydowanie większą szansę na szybką sprzedaż za lepsze pieniądze. Czasami nawet za więcej niż cena wywoławcza.
Znane jest powiedzenie "pierwsze wrażenie jest najważniejsze!". Większość kupujących podejmuje decyzję, czy lubi oglądany dom, czy nie, w ciągu pierwszych 5 – 10 minut po wejściu do niego. Jeśli od początku dom nie robi dobrego wrażenia, to natychmiast jest on wymazywany z pamięci i przestaje być obiektem zainteresowania. Jeśli na odwrót – dom wywoła dobre wrażenie – to zostaje długo na liście potencjalnych domów do kupna i wszystkie następne domy są z nim porównywane. Najczęściej poza takimi ważnymi elementami oferowanego domu, jak cena, układ funkcjonalny czy lokalizacja – stan estetyczny oraz wygląd domu mają największe znaczenie przy zakupie.
Każdy dom powinien być przygotowany do sprzedaży, z tym że oczywiście przygotowania będą w dużej mierze zależały od tego, co sprzedajemy i dlaczego. Jeśli ktoś sprzedaje mieszkanie w budynku apartamentowym lub zespole townhousów – to nie ma wielkiego wpływu na ogólny wygląd zespołu. W tej sytuacji koncentracja będzie głównie na wnętrzu i bezpośredniej okolicy sprzedawanego unitu.
Jeśli ktoś sprzedaje dom jako "land value", czyli dom do zburzenia lub kapitalnego remontu – nie będzie inwestował w poprawę wnętrz, by podnieść wartość domu. Tu pomocne mogą być informacje na temat potencjalnej wartości lokalizacji – czyli co można wybudować i za ile się sprzedają "custom homes" w tej okolicy.
Natomiast jeśli ktoś sprzedaje dom wolno stojący czy połówkę i chce uzyskać najlepszą cenę, naprawdę powinien zadbać o to, by pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Niekoniecznie rzeczy, o których będziemy mówić, wymagają dużych inwestycji finansowych. Często czysty dom jest najlepszą odpowiedzią na sukces.
Zacznijmy po kolei. Pierwszy zauważalny element domu dla oglądających to ogród i otoczenie. Skoszona trawa latem czy przycięte krzewy, uprzątnięty śnieg zimą, posprzątane liście jesienią dają pierwsze korzystne wrażenie
Urządzenia gospodarcze oraz odpadki usunięte z widoku to ważne kroki. Odwrotnie – zaniedbany dom z tonami śmieci wokół niego czy zaśmiecony garaż – nie wywołają miłego pierwszego wrażenia.
Frontowa elewacja jest ogromnie ważna. Powinna być w dobrym stanie technicznym. Wybite okna, oberwane rury spustowe, sypiąca się farba, stare odrapane drzwi garażowe – muszą być naprawione. Stary dach sugerujący konieczność wymiany – jest jednym z bardziej odstraszających elementów.
Oznaczenie domu oraz łatwość dostępu wieczorem są następnymi elementami. Numer domu powinien być widoczny i wieczorem podświetlony; w Kanadzie domy na ogół są bardzo źle oznakowane – jest to ogólny problem. Poszukiwanie właściwego domu wieczorem często powoduje, że klienci rezygnują z jego oglądania. Dzwonek do drzwi powinien działać. Wieczorem dom, a szczególnie strefa wejściowa do domu, muszą być oświetlone.
Strefa wejściowa. Wszelka zbędna odzież oraz obuwie muszą być schowane. Warto przygotować specjalną matę na buty poszukiwaczy domów. Podłoga powinna być czysta i nie budząca obrzydzenia u kupujących – często chodząc po domach, zastanawiam się, czy naprawdę zdjąć buty – gdyż podłoga jest brudna – to robi bardzo złe wrażenie.
Dom powinien być właściwie oświetlony do pokazów – możliwie jak najwięcej światła, kupujący nie powinni tracić czasu na szukanie wyłączników. Obficie oświetlony dom robi zawsze lepsze wrażenie. Jeśli w domu jest kominek – szczególnie zimą powinien być włączony. Ciepły dom bardziej przyciąga niż zimny; latem odwrotnie – dom bez właściwej klimatyzacji zniechęca do oglądania.
Muzyka potrafi wprowadzić miły nastrój do oglądania domu. Jeśli już jest, to musi być dyskretna i bardzo stonowana. Heavy rock – nie każdemu odpowiada!
Zapach potrafi bardzo zniechęcać. Kilka kropli olejku waniliowego na podgrzany palnik kuchenki może uczynić cuda!
Obecność gospodarzy. Wielu kupujących czuje się skrępowanych obecnością właścicieli, należy starać się być nieobecnym w czasie pokazów. Najgorszym przypadkiem jest gospodarz, który podąża za oglądającymi, próbujący zastąpić agenta.
Kuchnia. Element najbardziej sprzedający dom – warto tu zainwestować. Musi być uprzątnięta i atrakcyjna. Brzydka, brudna kuchnia najszybciej zniechęca panie do zakupu domu. Białe kuchnie są obecnie coraz mniej modne. Kuchnie w dziwnych kolorach też nie są zachęcające – na przykład drewno malowane na niebiesko czy zielono – zwykle źle się sprzedaje.
Łazienki. Drugi najważniejszy statystycznie element domu. Warto inwestować w ich dobry wygląd.
Piwnica (basement) – dla większości klientów istotne jest, czy basement jest "wykończony", czy nie! Tak zwany wykończony basement z ogromną liczbą drobnych i często bez sensu podzielonych pomieszczeń – nie jest tym, czego większość klientów poszukuje. Kupujący wolą "open concept". Natomiast jak sprzedajemy dom z niewykończonym basementem – to warto zadbać, by był w nim porządek!
Kolory. Ciemne kolory, takie jak ciemna zieleń czy granat, zniechęcają do zakupu. Jasne kolory szczególnie w ciepłych odcieniach są bardzo pożądane. Dom pomalowany całkowicie na biało jest popularny w naszej kulturze, ale dla wielu innych kupujących nie jest kolorem – kojarzy się z podkładem pod malowanie. Dory "paint job" jest często najlepszą inwestycją przy sprzedaży. Świeżo pomalowany dom daje wrażenie świeżości i to zachęca do akcji.
Podłogi. Najbardziej pożądane są ponownie podłogi z prawdziwego drewna. Podłogi z dębu, klonu lub wiśni są drogie, ale naprawdę zachęcają do zakupu. Natomiast coraz bardziej popularne podłogi z laminatu – szczególnie te tanie i wyglądające jak plastyk – są moim zdaniem stratą pieniędzy. Większość klientów ich nie lubi i wolałaby dobry dywan niż zimny i śliski plastyk.
Umeblowanie – jest bardzo istotne. Zatłoczony meblami mały dom, wydaje się jeszcze mniejszy niż jest w rzeczywistości. Często radzimy naszym klientom, by jeśli jest to możliwe i potrzebne, wynająć na czas sprzedaży "storage" i wywieźć nadmiar mebli i innych sprzętów, by wprowadzić więcej oddechu!
Chciałbym przypomnieć słuchaczom, że dla naszych klientów oferujemy serwis polegający na naszych poradach, jak przygotować dom do sprzedaży. Są to zarówno porady techniczne i architektoniczne, ale również dekoratorskie. Bazują one na naszym wykształceniu architektów, projektantów wnętrz i budowniczych!
Do zobaczenia!
Maciek Czapliński
Mississauga