Producenci zalecają, by opony wymieniać niezależnie od stanu bieżnika co 6 lat, a maksymalnie używać przez 10. Rok i miesiąc produkcji odnajdziemy na ściance bocznej. Pisałem już kiedyś o tym. Po roku 2000 cztery ostatnie cyfry numeru identyfikacyjnego opony mówią o tygodniu i roku produkcji. Miesiące są pominięte i np. końcówka 5107 oznacza 51. tydzień 2007 roku.
Wybuch opony przy dużej prędkości to jedno z najbardziej niebezpiecznych zdarzeń, jakie mogą nam się przytrafić podczas prowadzenia. Zazwyczaj dotyczą one jednej opony (no chyba że najedziemy na kolczatkę albo odstrzeli nam opony policja). Wydawać by się mogło, że bardziej niebezpieczny jest wybuch opony z przodu, ponieważ nagła zmiana równowagi na kołach sterujących może uniemożliwić nam wyprowadzenie auta z poślizgu… Jest to jednak opinia niepoparta faktami.
Zacznijmy jednak od tego, że jak szacuje Michelin, każdego roku z powodu wybuchu opony ma miejsce w Ameryce 2300 wypadków, w których ginie ponad 530 osób. Większość tych zdarzeń spowodowana jest błędną, choć instynktowną reakcją kierowcy na sytuację.
Pierwszą, podstawową przyczyną wybuchu opon jest niskie ciśnienie – dlatego w wielu samochodach montuje się monitory ciśnienia powietrza w oponach. Ma je m.in. model prezydenckiego BMW.
W USA od 2007 roku system monitorowania ciśnienia w oponach jest obowiązkowy we wszystkich nowych autach, ale w Kanadzie nie. Tutaj nie jest też zabronione odłączenie takiego systemu. System zapala lampkę kontrolną, kiedy ciśnienie w oponie spada poniżej 25 proc. zalecanego. Z systemem czy bez, zawsze powinniśmy co najmniej dwa razy w roku; raz jesienią, a raz na wiosnę, sprawdzać ciśnienie w oponach. To jest absolutne minimum, bo warto raz w miesiącu. Niskie ciśnienie w oponach to również częsta przyczyna ściągania samochodu w jedną stronę. Zanim więc pójdziemy ustawić zbieżność, trzeba po prostu sprawdzić ciśnienie.
A co robić, gdy zdarzy się nieszczęście? Oto jedziemy sobie w pięknych okolicznościach przyrody i nagle wybucha nam opona na prawym kole; tylna lub przednia, bez znaczenia. Samochód gwałtownie ściąga w prawo i instynktowną reakcją jest odbicie w lewo i naciśnięcie na hamulce. Manewr ten zazwyczaj powoduje całkowitą utratę przyczepności, zarzucenie w lewo i postawienie samochodu pod kątem prostym do kierunku jazdy. W następnej sekundzie opony odzyskują na moment tarcie i zaczynamy koziołkować bokiem.
Najważniejszą rzeczą w sytuacji wybuchu opony jest więc kontrola własnego odruchu i paniki. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Kierowców ochrony szkoli się, czasami na żywo odpalając podczas jazdy niewielkie ładunki zainstalowane w oponach.
Co należy robić? Nie zdejmować nogi z gazu, ustawić koła w kierunku ślizgu i "przeczekać"; zaleca się nawet początkowo dodanie trochę gazu, wszystko po to by koła się kręciły mniej więcej w kierunku jazdy. Gdy czujemy odzyskiwanie przyczepności, łagodnie kontrolujemy kierownicą tor i zdejmujemy nogę z gazu. Koncentracja i wzrok na drodze to fundamentalne zasady reakcji na takie zagrożenie. Rozkojarzenie, prowadzenie jedną ręką, picie kawy, palenie podczas jazdy mogą nas wówczas kosztować życie.
Jak podkreślają eksperci, dzisiejsze opony są tak niezawodne, że gwałtowny rozpad to bardzo rzadkie zdarzenie. Odpowiednio obznajomieni kierowcy, których testowano na torze Michelina, odpalając ładunki w kołach, byli w stanie opanować nawet wybuch opony u SUV-a, gdzie środek ciężkości jest wiele wyżej niż w przypadku opancerzonego BMW i łatwiej o boczne koziołkowanie.
Co gorsze, wybuch opony z przodu, czy z tyłu? Większość ekspertów twierdzi, że łatwiejszy jest do opanowania wybuch przedniej opony. Jeśli stracimy tylną, trudniej wyjść z zarzucenia, a jeszcze trudniej, gdy są to koła napędowe (jak w przypadku prezydenckiego BMW). Dodany gaz nierówno działa po obu stronach samochodu, zwiększając trudność odzyskania przyczepności. Do tego jeszcze dodatkowy kłopot sprawiać mogą systemy elektroniczne różnicowania napędu na lewe i prawe koło.
Lepiej jest zatem, kiedy możemy manewrować napędowymi kołami przednimi. Ciekawy jest też efekt psychiczny – kierowcy mają tendencję częściej naciskać na hamulec w przypadku eksplozji opony z tyłu niż z przodu, być może dlatego, że hałas ich zaskakuje, a nie czują tego na kierownicy.
Tyle teorii. Czy eksplozja opony w prezydenckim samochodzie była możliwa przypadkowo? Oczywiście! Mógł nie działać wspomniany system ostrzeżenia przed niskim ciśnieniem, samochód mógł najechać na jakieś żelastwo na drodze (tak się skończył startujący concorde, tracąc oponę na pasie startowym).
No ale opona mogła też zostać zdetonowana, na przykład przy pomocy wybuchowego paska samoprzylepnego, małego lasera na baterię przylepionego do podwozia i uruchomionego zdalnie czy wypełnienia koła gazem eksplodującym…
Mimo wewnętrznych zabezpieczeń felgi specjalną obręczą z włókien sztucznych samochód nie mógł kontynuować jazdy i zatrzymał się w rowie. Coś było nie tak i słusznie prezydent Duda zauważył, że coś takiego nie miało prawa się zdarzyć. To jednak wskazywałoby, że Prezydent Państwa Polskiego nie jest tak pilnowany, jak powinien.
O czym z niepokojem zawiadamia
Wasz Sobiesław.