Szlakami bobra: Delta French River - granitowy raj
French River to 105-kilometrowa rzeka, ok. 300 km od Toronto, stanowiąca tradycyjną drogę wodną między jeziorem Nippising a jeziorem Huron, używali jej Indianie, spławiano nią drzewa, a w XX w. odkryto piękno charakterystycznego krajobrazu Tarczy Kanadyjskiej. Stała się rajem dla wędkarzy, zaczęto tu budować cottage'e i przystanie, potem utworzono park prowincyjny, wciśnięty między tereny indiańskich rezerwatów. W latach 80. uznano ją za dziedzictwo narodowe Kanady. W swej delcie French River przedziera się przez skały uformowane 900-1600 milionów lat temu przez lodowiec, który ścierał je, miażdżył, kruszył, wygładzał. Masy wody French River, szukając ujścia do Georgian Bay, rozdzielają się, tworząc labirynt odnóg, kanałów, zatok, zatoczek, jeziorek, wodospadów i bystrz.
W Hartley Bay Marina na pomoście wodujemy canoe. Załadunek sprzętu na cztery dni. Możemy płynąć spokojnie, kontemplując widoki, bo nasz kolega Tomek, organizator wyprawy, trasę zaplanował tak, żebyśmy mieli jeden dzień w zapasie. Spieszymy się tylko na starcie, bo gzy tu tną okrutnie. Jest nas tym razem sześć osób plus dwa koty. Ponieważ to już prawie Georgian Bay i częste są tu bardzo silne wiatry, koty ubrane w kapoki. Wprawdzie umieją pływać, ale wiek już poważny, wolimy dmuchać na zimne. Koty, i do tego w kamizelkach, jak zawsze budzą sensację. Jak zwykle odpowiadamy na pytania, czy są tresowane i czy nie uciekną. Siedzą przy plecakach, czekając grzecznie na załadunek, mimo że obok szaleje po pomostach wielki mokry pies Rosjan, którzy o psie na smyczy czytali tylko w bajkach. Robimy kotom schowanko w canoe ze złożonej na pół karimaty. Nie będą siedziały na zimnym dnie, woda ich nie podleje, a nad nimi będzie daszek. Fifka jest czarna, słońce upiekłoby ją żywcem.
Wiosła w wodę i ruszamy. Najpierw przepłynąć musimy Hartley Bay i pełną cywilizację, cottage przy cottage'u. Wiele tu motorówek, połowa ich właścicieli prawdopodobnie nigdy nie siedziała w canoe. Przelatują tuż obok nas na pełnym gazie, musimy ustawiać canoe do fali. Ci bardziej zorientowani lub lepiej wychowani zwalniają, omijając nas szerokim łukiem i grzecznie pozdrawiając. Skręcamy w Wanapitei River. Dziwnie tu, płaskie brzegi, mokradła, liściaste drzewa z korzeniami jak mangrowce. Ale pusto i dziko, mimo że części rzeki nie obejmuje park prowincyjny. Udaje się nam zobaczyć czaplę na sośnie, rzadki widok. Stopniowo pojawiają się skaliste brzegi, dopływamy do French River Western Channel, a stąd wpływamy w Main Outlet. French River zamienia się w jezioro, zresztą trudno wyczuć czasami, że to w ogóle rzeka. Tu mamy pierwszy kemping. Już skały, ale zalesione. Dużo miejsca, piękny widok z namiotu. Chyba nie ma brzydkich miejsc kempingowych na French River. Koty szczęśliwe, że zdjęliśmy im kapoki. Fifka jednak obrażona, ma nas w nosie i chowa się do śpiwora, a Pimpek idzie zwiedzać obozowisko. Kąpiel, kolacja, błyskawiczna torebkowa pomidorowa z makaronem z polskiego sklepu, lepsza niż profesjonalne suszone jedzenie i tańsza, wieszanie plecaków z jedzeniem na drzewie przed niedźwiedziami, krótkie Polaków rozmowy przy ognisku. Dlaczego krótkie? O zachodzie słońca następuje zmasowany atak komarów. Czegoś takiego nie widziałam w życiu. Żadna siatka, żaden deet nie pomoże. Paniczna ucieczka wszystkich do namiotów. Tu dobijanie resztek. Na ściankach namiotu liczne plamy krwi z nasyconych potworów. Po co wieszać jedzenie na drzewie, przecież nie ma lepszego wabika dla niedźwiedzia niż zakrwawiony namiot. W powietrzu jazgot milionów skrzydełek. I noc, niestety na karimatach, twardo. Jak się ma koty, to dmuchane materace wykluczone.
Dzień drugi. Ruszamy rano, nie spiesząc się. Trochę się niepokoję, bo wiatr coraz silniejszy, a dzisiaj mamy wpłynąć na otwarte wody Georgian Bay, przepłynąć nimi parę kilometrów w lewo i wpłynąć pod prąd do kolejnej odnogi French River. Boję się płynąć otwartą wodą ze względu na koty. Mijamy tzw. Elbow. Wygląda jak rozgwiazda, rozchodzą się z niego ramiona rzeki we wszystkie strony, piękne miejsca kempingowe ze skałami łagodnie wchodzącymi do wody. Bez mapy ani rusz, łatwo się można zgubić nawet z nią. Tu pierwszy króciutki, 180-metrowy portage, czyli przenoska. Tuż przed nią ktoś woła z kempingu, że nie jest tak źle. Nie wiem, o co mu chodzi. Może trzeba wciągać canoe na skały na przenosce? Wypakowujemy się, koty idą same. Droga łatwa. Pakujemy się. I widzę, o czym facet mówił. Nie dopatrzyliśmy się na mapie, a jest zaznaczone, "rapids". Szeroka rzeka nie była w stanie pokonać stromych skał i zacieśniła się nagle w kilkunastometrowym wyżłobieniu, spiętrzając się gwałtownie. Spad nieduży, ale jest. Nie ma go jak obejść, trzeba przepłynąć. Edyta z Tomkiem idą na piechotę zobaczyć, którędy najlepiej go pokonać. Chcą nam też zrobić zdjęcie. Andrzej nie chce czekać. Płyniemy. W ostatniej chwili zdejmuję karimatę przykrywającą koty, na wypadek wywrotki, żeby ich nie zablokowała pod canoe. To pierwszy błąd. Wybieramy środek nurtu, oceniając, że nie ma tam kamieni. Błąd drugi. Spadamy z nurtem. Canoe gwałtownie pchnięte siłą wody zanurza się, fale wlewają się dokładnie pośrodku łodzi, kompletnie zalewając odkryte koty. Ale przepłynęliśmy. Za nami płyną Zygmunt z Bogdanem i Edyta z Tomkiem. Po naszych doświadczeniach wybierają trasę bokiem i przepływają bez problemów. Umoczone koty wyłażą na plecaki, nie chcą siedzieć w wodzie. Nie mamy jak jej jak wylać, brzegi niedostępne. Odnoga rzeki przechodzi w prosty kanał otoczony wysokimi pionowymi skałami z prawej, niskimi z lewej strony, charakterystyczny efekt działania lodowca. Wychodzi wprost na otwarte wody Georgian Bay. Tu już naprawdę wieje, zaczynamy mieć problemy z ustawieniem canoe pod fale. Płyniemy blisko brzegu, na wypadek wywrotki.
Mijamy kilka cottage'ów, zardzewiałe resztki jakiejś maszyny parowej po lewej stronie, ginące ślady istniejącego tutaj w XIX w. miasteczka, potem robi się dziko. Na prawym brzegu dwa niedźwiedzie. Kilkanaście metrów przed nami rzekę przepływa łoś. Fantastyczny widok. Nie wytrzymuję, wyciągam aparat. Canoe się obraca, Andrzej krzyczy, żebym wiosłowała, bo nas wywali. Usiłuję wiosłować i robić równocześnie zdjęcie. Łoś jest, ale nieostry oczywiście. Szkoda. Mimo wiatru Tomek decyduje, że pokonujemy otwarte wody Georgian Bay, bo jutro może być gorszy wiatr. O dziwo, powoli się uspokaja. Już bez strachu spokojnie mijamy dziesiątki wysepek. Na niektórych malutkie niepozorne stare domki. Nie wiem, jak tu wytrwały dziesiątki lat, że ich wiatry nie zdmuchnęły. Domki wyglądają na nędzne, ale wiem, że taka wysepka z chatką kosztuje tu miliony dolarów.
http://www.goniec24.com/wiadomosci-kanadyjskie-mobile/itemlist/tag/Kanada?start=50#sigProId2ab6ac6fc0
Wpływamy w labirynt granitowych wysp i wysepek. Próbujemy znaleźć kemping. Przydałaby się tu nić Ariadny, bo mapa nie wystarcza. Jest kemping. Po prawej wyspa – na niej czarny niedźwiedź, następna wyspa – niedźwiedź, naprzeciwko – niedźwiedzica z małym. Nigdy w życiu nie widziałam tylu niedźwiedzi na raz. Widzą nas, nie boją się. Robi się nam trochę nieswojo. Rozbijamy namioty, Tomek prawie wdeptuje w grzechotnika Massasauga. Straszy nas, grzechotkę słychać na kilkanaście metrów. Trzeba uważać na koty. Płyniemy z Andrzejem spenetrować różowogranitowy labirynt. Każda skała inna, każda niepowtarzalna, wyrzeźbiona w inny wzór. Rozpalamy ognisko. Edyta wszczyna alarm, z wyspy naprzeciwko, oddzielonej kilkunastoma metrami wody, rzuca się do wody niedźwiedzica i płynie do nas. Ja rzucam się do namiotu po sygnalizacyjną trąbkę na powietrze (w Canadian Tire za kilkanaście dol.), jeden sygnał – niedźwiedzica zawraca i czeka na małego, drugi – uciekają w panice. Takimi trąbami, czego byliśmy świadkami, oczywiście silniejszymi, w Górach Skalistych rangersi przepłaszają niedźwiedzie grizzly. Oprócz gazu pieprzowego, który mamy przypięty do pasków, to świetna broń, jedyna, bo ontaryjski rząd broni palnej człowiekowi w parkach nosić nie pozwala. Obserwujemy wylęgające się jętki. Mewy latają jak oszalałe, zgarniając je do otwartych dziobów jak do sieci tuż nad naszymi głowami. Jakby mało było atrakcji, kilka metrów od nas bobrowe żeremie. Bobry w ogóle nie przejmują się naszą obecnością, kursują w tę i we w tę, taszcząc w pyszczkach trawy. Obserwujemy się wzajemnie. Czuję się trochę jak nieproszony gość w cudzym domu. Potem wieczorny rytuał, kolacja, wieszanie plecaków na linie na drzewie, krótkie Polaków rozmowy przy ognisku, bo o zachodzie kolejny atak komarów. Uciekamy przed nimi szybciej niż niedźwiedzica przed nami.
Dzień trzeci. W gąszczu granitowych wysepek szukamy drogi do Bass Lake i French River Eastern Outlet. Nie czuć zupełnie, że płyniemy pod prąd. Im dalej w głąb lądu, tym więcej białych sosen na skalistych wysepkach. Potargane wiatrem, gałęzie dramatycznie wykrzywione w stronę lądu. Niby są charakterystycznym elementem Tarczy Kanadyjskiej, ale mi przypominają jedwabne japońskie malowanki. Docieramy do drugiej przenoski, 260 metrów. Malowniczy wodospad wypryskuje ze skał. Stary pomost z drabinką, kiedyś tu ludzie używali życia. Bogdan w krzakach wynajduje taczki, widać służą właścicielom cottage'ów do przewożenia rzeczy, pozwalamy sobie je wykorzystać do przewiezienia plecaków. Po drugiej stronie opuszczone kabiny. Stare domki z pootwieranymi drzwiami i wybitymi oknami. Naprzeciwko skały. Nie ma tu już ludzi. Piękne miejsce. Jest tak gorąco, że włazimy w ubraniu do wody. Docieramy ponownie do The Elbow, skręcamy w prawo i docieramy do kempingu na wysokiej skale. Koty zwiedzają okolicę. Tu część ekipy włazi do wody, my płyniemy na obserwację wykluwających się ważek i penetrację okolicznych skałek. Wieczorem jesteśmy przygotowani, ognisko wcześniej, po dziewiątej oczekujemy komarzego ataku – jest jak w banku, o zachodzie. Uwaga nadchodzi, koma trzy. Nie ma wyjścia, jak dzieci przed dziesiątą idziemy spać. Dzień czwarty – powrót. Okazuje się, że piętnaście minut od nas była marina, gdzie można było kupić lody, gdyby człowiek wiedział... Przez Wanapitei Bay i potem Hartley Bay wracamy do mariny, ale delta French River jest wielka, mnóstwo nowych tras przed nami...
Dojazd do Hartley Bay Marina, punktu startu i punktu docelowego. Z Toronto ok. 300 km: hwy 400 jedziemy na północ w stronę Sudbury. 400-tka zamienia się w hwy 69 w Parry Sound. Jedziemy dalej, mijamy most na French River (tu jest nowy budynek Visitor Centre, gdzie możemy kupić mapy, zezwolenie i zasięgnąć informacji), po lewej zobaczymy French River Trading Post. Za nim skręcamy w lewo w Hartley Bay Road, nią jedziemy do samego końca ok. 15 min. Tu jest marina. Z Toronto zajmie nam to ok. 3,5 – 4 godz. W tej marinie możemy zarezerwować canoe. Ceny: parkowanie samochodu 10 dol. za dzień, canoe 30 dol. za dzień (jeśli oddamy przed godz. 10.00 rano, nie policzą nam za ten dzień, płatność po powrocie). Tel. do mariny: 705-857-2038. Startować można z innych marin. We French River Provincial Park nie ma rezerwacji, mimo że kempingi są numerowane, zezwolenie (permit) wykupuje się w marinach zaznaczonych na mapie jako "acces point" lub w Visitor Centre przy moście, kosztuje ok. 12 dol. za dzień.
Joanna Wasilewska
Zdjęcia: Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
Wiadomości z Kanady i Toronto 06. 07. 2012
Nic tylko brać i jechać
Toronto Władze federalne oferują osobom, których wnioski azylowe zostały odrzucone, 2000 dol. oraz darmowy bilet lotniczy, by wróciły tam, skąd przyjechały – jest to nowy program zarządzany prze Canada Border Services Agency i International Organization for Migration. Został rozpoczęty w ubiegłym tygodniu na terenie aglomeracji torontońskiej.
Program o nazwie Assisted Voluntary Return and Reintegrations stworzono z myślą o uchodźcach, których wnioski oraz apelacje zostały odrzucone. CBSA ma obowiązek usunąć ich z kraju, ale władze federalne chcą im dać impuls do dobrowolnego wyjazdu.
Ci, którzy się zakwalifikują, otrzymają od 1000 do 2000 dol. gotówką i bilet na samolot. Na potrzeby programu zabudżetowano 31,9 mln dol.
Jak twierdzą władze federalne, program ma wiele zabezpieczeń chroniących przed oszustwami. Podobne programy prowadzone we Francji wobec obywateli Rumunii sprawiły, że wielu azylantów brało pieniądze, odwiedzało rodzinę w kraju, a następnie wracało i ponownie prosiło o azyl.
Program potrwa do marca 2015 roku.
W założeniu inicjatywa ta ma zaoszczędzić podatnikom pieniądze u-żywane dzisiaj na tropienie i deportowanie osób, których wnioski azylowe zostały odrzucone. Oprócz kieszonkowego obiecane środki zostaną przekazane dopiero w kraju docelowym.
Aktualizacja wtorek 3 lipca
Manhattanizacja Toronto
Toronto Zdaniem analityków rynku nieruchomości, marzenia o własnym mieszkaniu w centrum Toronto ulegną w nadchodzącej dekadzie poważnemu przewartościowaniu, a to z powodu drastycznego wzrostu cen. Mówi się, że ceny w Toronto mogą zacząć przybliżać się do tych na Manhattanie.
Ciśnienie cenowe widać już dzisiaj, kiedy wystawione na sprzedaż domy wolno stojące nierzadko osiągają ceny wyższe o 200 tys. dol od wywoławczych w rezultacie przelicytowywania się nabywców. Wraz z malejącą liczbą nowych domów trafiających na rynek, cena domów jednorodzinnych i szeregowych powinnan w najbliższych dziesięciu latach wzrosnąć w Toronto o 30 do 50 proc. Cena mieszkań własnościowych pozostanie raczej stała, a to z uwagi na olbrzymią podaż nowych mieszkań w nowo budowanych blokach. Scenariusz ten sprawia, że osoby chcące pozostać w centrum będą musiały się pogodzić z mieszkaniem w condominiach.
- Jest to zjawisko, które jeden z potentantów real estate Brad Lamb określa, jako manhattanizację Toronto. W Nowym Jorku, nawet jeśli jesteś bankierem inwestycyjnym, zarabiającym milion dolarów rocznie nadal nie stać cię na dom wolno stojący na Manhattanie, dlatego wybierasz condo - tłumaczy. Zjawisko takie można zaobserwować we wszystkich wielkich metropoliach, jak Hongkong, Tokio, Londyn czy Paryż.
Obecnie w Toronto trwa budowa 132 bloków mieszkalnych o wysokości od 12 do 40 pięter. Stawia to nasze miasto na pierwszym miejscu w Ameryce, na drugim jest Meksyk-Miasto z 88 wieżowcami, na trzecim Nowy Jork z 86. Pierwszą piątkę zamykają Chicago z 17 wieżowcami mieszkalnymi i Miami z 16. W ciągu najbliższych 18 miesięcy na rynek w Toronto trafi 53 tys. nowych mieszkań własnościowych w condominiach.
W Toronto rodzina nadal jednak może kupić dom wolnostojący o ile zrezygnuje z wymagań, jeśli chodzi o jakość wykończenia i zdecyduje się kupić na wschód od Danforth Ave, gdzie wciąż dom można mieć za jedyne 500 tys. dol.
Wiadomości z Kanady i Toronto 29. 06. 2012
Film o Polkach na TIFF
Toronto Film o parze kanadyjskich nastoletnich sióstr polskiego pochodzenia został zgłoszony na torontoński festiwal filmowy – TIFF.
Okrzyknięte przez media mianem "panienek z wanny" (Bathtub girls), dziewczęta zamordowały w styczniu 2003 roku swoją matkę w rodzinnym domu podając jej do kąpieli alkohol zaprawiony tabletkami znieczulającymi. Kobieta utopiła się i przez rok policja kwalifikowała zdarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. Jedna z dziewcząt zwierzyła się jednak ze zbrodni koledze, ten powiadomił policję. Detektywi wyposażyli jego samochód w podsłuch i w ten sposób otworzono ponownie śledztwo.
Polki, które w chwili dokonywania przestępstwa miały 15 i 16 lat, skazano na 10 lat więzienia jako młodociane. Dzisiaj mają 24 i 25 lat i kończą uniwersytet. Z zasądzonej kary odsiedziały jedynie 4 lata.
W 2008 roku reporter gazety "Toronto Star" Bob Mitchell opublikował książkę napisaną na kanwie tej sprawy, a zatytułowaną "The Class Project: How To Kill a Mother – the true story of Canada Infamous Bathtub Girls".
Na podstawie tej książki powstał film "Perfect Sisters", który producent Stan Brooks zgłosił na festiwal. W rolach sióstr występują aktorki Abigail Breslin i Georgie Henley.
Mira Sorvino – nagrodzona Oscarem – odgrywa, cierpiącą na problem alkoholowy, matkę Polek.
Aktualizacja środa 27 czerwca
Związki - tak, ale po nowemu
Toronto Lider ontaryjskiej opozycji, przewodniczący Partii Postępowo-konserwatywnej w Ontario Tim Hudak uznał, że prowincja, jeśli chce doprowadzić do wzrostu zatrudnienia i wejść na ścieżkę dobrobytu, musi zreformować prawa związkowe, które dziś zakorzenione są w odległej przeszłości.
Wiadomości z Kanady i Toronto 22. 06. 2012
Zaostrzone zasady ubezpieczania mortgage'ów
Ottawa Władze federalne po raz kolejny postanowiły zaostrzyć warunki przyznawania państwowego ubezpieczenia pożyczek hipotecznych – w licznych przypadkach, zwłaszcza dla pierwszy raz kupujących – warunku przyznania pożyczki na dom.
Coraz więcej ekonomistów zgadza się z opinią, że rynek nieruchomości w Kanadzie jest zbyt "napompowany" i zadłużenie gospodarstw domowych sięga groźnych pułapów.
Wiadomości z Kanady i Toronto 15. 06. 2012
Nie jest łatwo wybudować drugi most
Ottawa Kanada doszła do porozumienia z gubernatorem Michigan Rickiem Snyderem w sprawie budowy drugiej przeprawy mostowej między Windsor a Detroit.
To w tym miejscu wymiana handlowa USA i Kanady jest najintensywniejsza - przejeżdżają tędy towary, które stanowią 25 proc. jej wartości. Ottawa od 7 lat stara się przeforsować pomysł budowy mostu poniżej obecnego Ambassador Bridge. Przeciwna inwestycji jest legislatura Michigan i właściciel pierwszego mostu. Rząd kanadyjski ma zawiadywać drugim mostem.
Właściciele Ambassador Bridge chcą, aby zgoda na budowę drugiego mostu została poddana pod referendum podczas wyborów stanowych. Zbierają w tej sprawie podpisy pod petycją. Rzecznik ministra transportu Kanady Denisa Lebela odmówił skomentowania stanu negocjacji.
Aktualizacja środa 13 czerwca
Nie ma co nękać szanujących prawo posiadaczy broni długiej
Mississauga Wywodząca się z polskiej rodziny radna okręgu 5. w Mississaudze, Bonnie Crombie, wraz dwoma radnymi City of Toronto zaapelowała do premiera Ontario Daltona McGuintyego i innych polityków ontaryjskich, aby walczyli o uratowanie danych z rejestru sprzedaży broni długiej. Crombie wystąpiła w środę na konferencji prasowej w Queens Park wraz z przedstawicielami United Mothers Opposing Violence Everywhere, oddolnej organizacji mającej na celu zmniejszenie przestępczości. Zdaniem Crombie, likwidacja rejestru i danych nabywców broni długiej jest nierozsądne i zagraża bezpieczeństwu mieszkańców jej okręgu,
Tymczasem federalny minister bezpieczeństwa publicznego Vic Toews przedłożył w środę regulacje, które zagwarantują sprzedawcom i broni długiej, iż nie będą musieli przechowywać danych na temat osób, którym broń sprzedali. Toews określił taki wymóg, "wprowadzaniem rejestru broni długiej tylnymi drzwiami".
Przyjęta niedawno ustawa nakazuje RCMP zniszczenie informacji o 7 sztuk broni długiej w Kanadzie; od dziesięcioleci ustawodawstwo prowincyjne wymagało jednak od sprzedawców uzbrojenia gromadzenie danych o nabywcach. Nowe regulacje federalne stanowią, że nie można pod groźbą utraty licencji na handel bronią zmuszać danej firmy do zbierania informacji na temat transakcji kupna i sprzedaży broni długiej. Toews wyjśnił, że jego propozycja wyeliminue możliwość łatwego odtworzenia rejestru, który "nastaje na prawa szanujących porządek prawny myśliwych, farmerów i entuzjastów strzelectwa.".
Wiadomości z Kanady i Toronto 31. 05. 2012
Opitz: Apeluję, bo to ważne dla wszystkich
Ottawa Poseł federalny Ted Opitz, reprezentujący okręg Etobicoke Centre, ogłosił w poniedziałek, że odwoła się od decyzji Sądu Apelacyjnego w Ontario do Sądu Najwyższego.
Przypomnijmy, że Sąd Apelacyjny podważył wynik wyborów, w których Opitz wygrał 26 głosami, uznając skargę Wrzesnewskiego, którego adwokaci wykazali, że ponad 70 głosów oddano bez wymaganej dokumentacji potwierdzającej prawo głosowania.
W związku z decyzją poprosiliśmy posła Opitza o krótką rozmowę.
- Dlaczego nie chciał Pan przystać na apel Borysa Wrzesnewskiego i nie zgodził się na natychmiastowe wybory uzupełniające, czy nie byłoby to najlepsze rozwiązanie; ucięcia całej tej kwestii raz na zawsze?
- Żyjemy w demokracji, mamy demokratyczne prawa, zwłaszcza prawo do tego by zaskarżać do sądu, jak również prawo do korzystania z instancji odwoławczej, jeśli orzeczenie wydaje nam się niewłaściwe.
Korzystam z moich demokratycznych praw. Byłem oczywiście głęboko rozczarowany decyzją sądu i z nią się nie zgadzam. Korzystam więc z demokratycznego prawa do odwołania.
Moim zdaniem, wchodzi tutaj w grę sprawa ogólna o znaczeniu ogólnokrajowym, która powinna zostać rozstrzygnięta przez najwyższy sąd kraju. Skutki tej sprawy będą miały znaczenie nie tylko dla Etobicoke Centre, ale w każdym innym okręgu na terenie całej Kanady.
- A zatem jakie są podstawy Pana apelacji? Nie zgadza się Pan z decyzją i...
- Przeważająca większość wyborców w Etobicoke Centre głosowała poprawnie.
- No tak, ale różnica 26 głosów to niewiele.
- Tu nie chodzi o 26 głosów. 52 tys. wyborców przyszło do lokali wyborczych, aby zagłosować, i zrobiło to dobrze. Głosy zakwestionowane przez sędziego to 0,15 proc. Pomyłki personelu Elections Canada zdarzają się w każdym okręgu na terenie całego kraju. Standardy błędów w lokalach wyborczych mają odniesienie do całego kraju, w okręgach, gdzie stosunek głosów był bliski, jak i tam, gdzie nie był.
Jest to pierwszy przypadek, kiedy nowy artykuł ordynacji wyborczej kiedykolwiek był rozpatrywany przez sąd, i obecnie powinien być poddany szczegółowej rozwadze przez Sąd Najwyższy. Ma to wpływ na cały system demokratyczny i to powinno zostać ustalone. Tylko Sąd Najwyższy jest władny takiego ustalenia dokonać.
- Kiedy spodziewa się Pan decyzji?
- Szczerze mówiąc, nie wiem, apelację złożyliśmy wczoraj. Adwokaci będą rozmawiać regularnie z sądem i gdy tylko zapadną decyzje w SN, zaraz mi je zakomunikują. Odbywa się to w konsultacji między prawnikami a administracją sądową.
- Zatem o jakich ramach czasowych możemy mówić – rok – dwa lata?
- O nie, nie sądzę, by było to tak długo. W moim rozumieniu, mogłoby to być jesienią, ale zależy to od terminarza Sądu Najwyższego. Nie chciałbym więc spekulować na temat konkretnej daty, ale powinno to zostać zrobione względnie szybko.
Podobnie jak pan, chciałbym wiedzieć, kiedy to konkretnie zostanie rozstrzygnięte.
- Czy nie sądzi Pan, że Elections Canada powinna mieć wyższe standardy? W dzisiejszych czasach, kiedy przyjeżdża liczna rzesza nowych imigrantów, czy wybory nie powinny być ściślej nadzorowane?
- Z pewnością są to nowe doświadczenia, z tego przypadku z pewnością zostaną wyciągnięte wnioski. To właśnie się dzieje za sprawą tego rodzaju procesów sądowych – pozwalają zobaczyć niedociągnięcia.
Czy Elections Canada wyniosła lekcję z tej sprawy – z całą pewnością, i myślę, że to analizują. Nie wiem, jaki będzie rezultat, ale biorąc sprawę do Sądu Najwyższego, dajemy sędziom okazję do komentarza i poczynienia rekomendacji; co robić aby usprawnić system?
Dlatego właśnie jest ważne, aby się odwołać do Sądu Najwyższego, abyśmy uzyskali standardy, które można będzie zastosować w całym kraju
- Ostatnie pytanie – czym Pan się teraz zajmuje w Izbie Gmin?
- Pracuję na rzecz wszystkich mieszkańców mojego okręgu. W czasie kiedy sprawa ta jest w sądzie, mam wszelkie demokratyczne prawo, by nadal być posłem z mojego okręgu, i z niego korzystam. Mam każdego dnia bardzo wiele spraw. Pracuję w komisji ds. obrony oraz w komisji ds. imigracji.
Byłem niedawno w Nowym Jorku, gdzie występowałem na forum ONZ w sprawie statusu kobiet, reprezentuję Kanadę w Radzie Arktyki.
Rozwiązuję również wiele ważnych spraw na poziomie lokalnym, jak reforma OAS, o czym rozmawiam z mieszkańcami okręgu.
Pracuję nad wieloma konkretnymi problemami zgłoszonymi do mojego biura przez mieszkańców. Tak że jest całe spektrum zagadnień, w których bierzemy udział i które załatwiamy regularnie. Oddzwaniam na telefony wyborców, wiele osób przyjmuję w biurze podczas weekendu, gdy jestem w domu. Nasze biuro jest bardzo ruchliwe.
Ludzie wiedzą, jak się ze mną skontaktować, i to robią. Tu, w Ottawie, gdzie jestem w tygodniu, zawsze oddzwaniam na telefony od mieszkańców mojego okręgu. Tak więc można do mnie pisać listy, dzwonić, e-mailować; zawsze reaguję tak szybko, jak tylko mogę.
- Dziękuję bardzo za czas i życzę wszystkiego dobrego. (ak)
Montreal Environment Canada – czyli kanadyjski instytut meteorologiczny potwierdził, że w rejonie St. Benoit-de-Mirabel pod Montrealem w piątkową noc przyziemiły dwa tornada klasy F-0 i F-1, czyli takie, których prędkość wiatru dochodzi do 170 km/h. Wiatr wyrządził szkody idące w dziesiątki milionów dolarów, ale ograniczone do terenów wiejskich, zrujnowany został doszczętnie jeden kościół liczący 200 lat. Szczęśliwie nikt nie doznał obrażeń. Meteorolodzy nie kryją, że tak gwałtowne tornada o tej porze roku to rzadkość. Wiatr pozrywał przewody elektryczne, co dodatkowo pogarszało sytuację poszkodowanych. Łącznie bez elektryczności było 30 tys. klientów Hydro-Quebec.
Ottawa System pogodowy, który wywołał tornada w Montrealu, w Ottawie spowodował gwałtowne burze. W rezultacie uderzenia piorunem poniósł śmierć młody rowerzysta, który schronił się przed deszczem pod drzewem w jednym z parków, 18-letni Joel Gauthier z Rockland w Ontario. Nastolatek jechał na rowerze w towarzystwie 18-letniej koleżanki. Kobieta doznała obrażeń nie zagrażających życiu. Joel Gauthier studiował na wydziale elektrycznym.
wiadomości z Kanady i Toronto 24. 05. 2012
Ogień coraz bliżej Kirkland Lake
Timmins W związku z olbrzymimi pożarami lasów miasto Timmins ogłosiło stan klęski żywiołowej. Mieszkańcy na razie nie są zagrożeni, ale ogłoszenie stanu klęski umożliwia uzyskanie dodatkowej pomocy od władz federalnych. Strażacy mają kłopoty z opanowaniem pożaru na obszarze ok. 25 ha. Las jest wyjątkowo suchy, a do tego wieje silny wiatr. Pogoda jest upalna. Las pali się w odległości ok. 30 km od Timmins. Mieszkańcom Kirkland Lake polecono spakować się i być gotowym do ewakuacji. Wiatr pchał tam płomienie wprost na miasto.
Korespondent "Gońca" pisał w czwartek: Sytuacja niewesoła. Strasznie dmie i praży. Pożar przekroczył drogi 144 i 121. Wprowadzili zakaz podróżowania w wielu gminach, granica z Quebekiem zamknięta, chyba że ktoś wraca do domu. W Kirkland Lake wszystkie szkoły będą w piątek zamknięte, Wszyscy "wiszą" przy radiach.
Montreal w ogniu walki
Montreal W środę wieczorem policja w Montrealu dokonała fali aresztowań osób protestujących przeciwko podwyżkom czesnego. Łącznie zatrzymano 450 osób - największą liczbę jak do tej pory. Do masowych zatrzymań studentów doszło również w Quebec City i Sherbrooke.
W Quebecu aresztowano 170 osób na podstawie kontrowersyjnego nowego prawa wprowadzonego na mocy ustawy C-78. Demonstrację uznano za nielegalną, ponieważ protestujący odmówili poinformowania policji o trasie przemarszu, czego wymaga nowe prawo. Aresztowanym grożą grzywny w minimalnej wysokości tysiąca dolarów.