Szlakami bobra: Przez pustynię - w stanie Utah
Opuszczamy Bryce National Park, jadąc highway nr 12 na północny wschód. Nie na darmo nosi ona miano scenic road, drogi krajobrazowej. Zwą ją też drogą umożliwiającą podróż w czasie. Ma prawie 200 km, kończy się przy Capitol Reef National Park. Na trasie mnóstwo cudów, na których obejrzenie nie starczy nawet kilka dni, a tych nie mamy, a i często, żeby do nich dotrzeć, potrzebny jest terenowy samochód.
Zaraz za Bryce po prawej mijamy Grand Staircase-Escalante National Monument. Wijąca się szosa wygląda jak wstążka rozłożona na rudo-białych wzgórzach, łagodnie falując wraz z ich kształtem. Gdzieś tam w głębi są piękne kaniony, skalne łuki, wodospady, Park Stanowy Kodachrome Basin z pionowymi słupami z piaskowca w niesamowitych kolorach. Ale sam przejazd przez góry, rozpadliny, dziwne formacje dostarcza wielu wrażeń. Potem 12-tka wspina się na trzy tysiące metrów, prowadzi grzbietami gór, na horyzoncie jeszcze wyższe szczyty parku Capitol Reef. Na takiej wysokości zadziwiają nas pasące się przy drodze w sosnowym lesie krowy, choć żadnej ludzkiej siedziby nie widać.
Szlakami bobra: Bryce Canyon National Park - w Ogrodzie Królowej
Wbrew nazwie, położony na płaskowyżu Paunsaungunt w stanie Utah, Bryce nie jest kanionem, a niecką z amfiteatrowo usytuowanymi wapiennymi formacjami o przedziwnych kształtach, szczelinach, oknach i łukach, z najbardziej spektakularnymi iglicami zwanymi hoodos.
Pogoda i mróz stworzyły krajobraz Bryce. W przeciwieństwie do Zion, woda miała mniejsze znaczenie. W parku o powierzchni 145 km kw. przez 180 dni w roku temperatura gwałtownie skacze od nocnych przymrozków do ciepłych popołudni. Topniejący śnieg spływa do drobnych pęknięć, zamarza, rozsadzając skałę, a deszcze o kwaśnym odczynie tylko dopełniają dzieła, rozpuszczając wapień. Szacuje się, że erozja przebiega w tempie do 130 cm na sto lat, stąd co roku Bryce wygląda troszkę inaczej. Tę zmienność krajobrazu zawdzięcza też porom roku i słońcu. W letnie południa, w większości pomarańczowe, rzadziej białe skały rażą w oczy intensywnością barwy, wszystko zdaje się jakby rozświetlone, aż nienaturalne. Wraz z zachodzącym słońcem temperatura spada, wrażenie prześwietlenia zanika, pomarańcz staje się ciemniejszy, nasycony, cienie skał potęgują trójwymiarowość obrazu, wyostrzając wcześniej rozedrgane gorącem odleglejsze plany. Pełnej ostrości Bryce nabiera dopiero zimą, stąd najładniejsze zdjęcia hoodos pokrytych śniegiem pochodzą właśnie z tej pory roku.
Szlakami bobra: Wszystko to jest muzyką wody… – Zion National Park
Syjon. Ziemia Obiecana. Tak nazwali ten skrawek ziemi mormoni, pierwsi europejscy osadnicy. W mormońskiej tradycji Syjon to także miasto, gdzie żyją ludzie "o czystych sercach". Jakkolwiek by to tłumaczyć, nazwa została i w czasach nam współczesnych ten zadziwiający kawałek ziemi w środku pustyni w Utah objęto ochroną i utworzono na nim Zion National Park.
Park, 600 km kw. na terenie wyniesionym od 1000 do ponad 2600 metrów n.p.m., obejmuje dwa największe kaniony, Kolob i Zion, o pionowych ścianach dochodzących do 800 metrów wysokości, malownicze skalne warstwicowe formacje z wapienia, kredy i piaskowca, z dominującym czerwonym piaskowcem Navajo, wodospady, emeraldowe jeziorka. Park przecina Rzeka Dziewicza, tworząc wzdłuż brzegów w kanionie Zion oazę zieleni. Rosną tu topole i akacje, pasą się jelenie. Im wyżej, tym roślinność bardziej pustynna, żółta sosna, jałowce, jukki, kaktusy, w takim środowisku przeżyć potrafią tylko jaszczurki, skorpiony i tarantule.
Tylko droga, mróz i śnieg (2)
W środę zaczynamy od obfitego śniadania – jajecznicy z kiełbaskami. Okazuje się, że o. Gerard nie umie robić jajecznicy. Nie wie też, jak rozpalić piec (typu koza na drewno, takie piece stoją we wszystkich domach, również tam, gdzie my śpimy), dlatego korzysta tylko z ogrzewania elektrycznego. O. Marcin tłumaczy, że misjonarze z Afryki często nie znają rzeczy, które nam wydają się oczywiste, i potrzebują, żeby ktoś im to pokazał.
O. Gerard opowiada o życiu w rezerwacie. Przede wszystkim tłumaczy nam, że ludność rdzenna na tych terenach to Innu (spolszczona nazwa Innuici), a nie Inuici (ang. Inuit). Innu to Indianie leśni żyjący we wschodnim Quebecu i na Labradorze, Inuici – rdzenni mieszkańcy obszarów arktycznych. Nauczył się języka Innu i w nim odprawia Mszę św. Niestety częstym problemem w wiosce są narkotyki i alkohol. Rzeczywiście stoi tu kilka tablic z hasłami w rodzaju "Z miłości do swoich dzieci, nie dawajcie im narkotyków". Mówi o korupcji i podaje przykład hali, która miała mieścić lodowisko. Wioska dostała na ten cel 2 miliony dolarów. Wystarczyło na postawienie ścian i szkieletu dachu. Teraz budynek niszczeje, a jak zapytać rady plemienia, czy będzie kończyć budowę, gdy przyjdą kolejne fundusze, jej członkowie odpowiadają, że nie – hala będzie zburzona i zbuduje się nową, lepszą.
Szlakami bobra: Nad rzeką Kolorado - Arizona
Kolorado to legenda, dramatyczne kaniony, z największym Grand Canyon, wodospady i katarakty, zapierające dech widoki znane na całym świecie. Rzeka, ze źródłem w Górach Skalistych, płynie 2330 km, przez płaskowyż Kolorado na południowy zachód, przez stany Kolorado, Utah, Arizona, Nevada, Kalifornia, mija granicę USA i w Meksyku uchodzi do Zatoki Kalifornijskiej.
Tak wynika z mapy, choć od połowy XX wieku jej najniżej położony 160-kilometrowy odcinek z powodu gwałtownego wzrostu zużycia wody prawie wysechł i tylko 1 proc. jej zawartości dociera do Oceanu Spokojnego. I nic w tym dziwnego, bo Kolorado daje życie na pustynnych terenach 40 milionom ludzi.
Z rzeką Kolorado spotykać się będziemy jeszcze wiele razy, teraz jedziemy, zostawiwszy koty w Bryce National Park w namiocie na wysokości ponad 2000 metrów w znośnej temperaturze 27 stopni i zacienionym miejscu, 300 kilometrów na południowy wschód do Glen Canyon. I znów poznajemy świat zza szyby samochodu, utrwalając w pamięci migawkowe obrazki. Piaskowe biało-różowe wzgórza pokryte sosenkami, wydmy, jaskinie z jeziorkami, w jaskiniach także stajnie, koniom dzięki temu nie trzeba zapewniać w upale klimatyzacji. Małe miejscowości, większe Kanab z górującą nad nim olbrzymią czerwoną skałą z wielkim białym K, pierwszą literą nazwy. Wszystkie miejscowości po drodze stosują takie oznaczenie, nie wiadomo po co, może dla helikopterów? Za Kanab po prawej stronie płaska pustynia po horyzont, po lewej czerwono-białe piaskowcowe formacje kształtem przypominające Monument Valley. Od czerwonej skały odbijają się krzewy, z daleka wyglądające jak zielone kropki. Mijamy co jakiś czas małe i większe domy o przeróżnej architekturze, czy to domy letniskowe, czy siedziby stałych mieszkańców, nie mamy pojęcia.
Tylko droga, mróz i śnieg
Niemal od pierwszych naszych tygodni w Kanadzie chodziła nam po głowach podróż zimą na północ. Pomysł ewoluował – na początku myśleliśmy wybrać się James Bay Road nad zatokę Jamesa (południowa odnoga zatoki Hudsona). Potem o. Marcin Serwin przypomniał sobie, że chyba gdzieś tam są oblaci.
Okazało się, że niedokładnie tam, ale z 700 kilometrów na południe, w Chibougamau. No i nie są, a byli. Teraz w miejscowości nie ma księdza, wierni spotykają się tylko na liturgię słowa. Jednak o. Marcin zaczął zastanawiać się, czy zna misjonarzy, którzy mogą być na północy Kanady. Zaczęliśmy szukać w internecie i w ten sposób skontaktowaliśmy się z o. Gerardem Tsatselamem. Szybko odpisał na naszą wiadomość i dowiedzieliśmy się, że posługuje w trzech miejscowościach, a wtedy, gdy byśmy chcieli wyruszyć, jest w Natashquanie (zaczął tam posługę w październiku zeszłego roku, więc obecnie co dwa tygodnie zmienia miejsce zamieszkania i kursuje między Natashquanem, La Romaine i Mingan).
Red Canyon - świat na pomarańczowo: Szlakami bobra
Znowu jesteśmy w Parku Narodowym Teton. Oglądanie gór, nawet już znanych, nigdy się nie nudzi, bo i nigdy, tak jak las, nie są takie same. Postanowiliśmy jechać z Yellowstone do Salt Lake City, a potem do Bryce National Park bocznymi drogami, żeby więcej zobaczyć, najpierw 26-tką, potem 89-tką.
Pomysł wydawał się dobry, gorzej było z realizacją. Na razie jedziemy zadowoleni, koty poukładały się z tyłu na betach, intuicyjnie wyczuwając, że to będzie długa podróż, a do punktu docelowego mamy ponad 900 kilometrów. Mijamy miasteczko Jackson, centrum turystyczne gór Teton. Tłumy turystów, głównie z Azji, hotele, motele, jest ładnie, porządnie i czyściusieńko. Potem szeroka dolina, piękne, stylowe drewniane rancza, konie, gdzieniegdzie na nawadnianych łąkach krowy, czasami jakieś uprawy. Co kilkadziesiąt kilometrów małe miasteczka, tak samo zadbane, wszędzie widać zamożność. Każde chce się jakoś wyróżnić – w Afton nad główną ulicą brama z jelenich rogów zwieńczona parą jeleni w starciu – Tomek z Edyta sprawdzili, rogi były sztuczne. Nawet w najmniejszych miejscowościach, gdzie są trzy domy na krzyż, obowiązkowo jest oddzielny budynek otwartej cały dzień poczty. Poczta nie służy tylko do wysyłania i odbierania listów, jest ważnym symbolem, jakby wojskowym posterunkiem świadczącym o potędze sprawnie działającego państwa, którego porządek sięga każdego skrawka terytorium.
Wyprawa do Mont Tremblant
Wykalkulowaliśmy, że skoro w Ontario jest long weekend "Family Day", a w Quebecu nic takiego nie ma, więc warto wyskoczyć na kilka dni na narty bez tłoku pod wyciągiem.
W sobotę o ósmej rano spakowaliśmy cały sprzęt narciarski, żeby być gotowym do wyjazdu po pracy. Z Toronto udaje się nam wyruszyć w drogę o trzeciej dwadzieścia po południu.
Do hotelu położonego na północnym skraju miasteczka Mont Tremblant dojeżdżamy o dziesiątej w nocy. Parking jest pełny, dlaczego? Właściciel hotelu wyjaśnia, że w Ontario jest Family Day, a w Stanach President's Day, dlatego tak dużo ludzi.
Niedziela, na śniadanie jajecznica na boczku wliczona w cenę noclegu. Wszędzie dużo młodzieży, chyba dlatego, że hotel nie ma wygórowanych cen.
Szlakami bobra: Park Narodowy Grand Teton
W Yellowstone National Park oprócz oczywistych atrakcji, jak gejzery, gorące źródła, bizony czy Wielki Kanion Yellowstone, jest wiele szlaków górskich, ale warto też choć na jeden dzień wybrać się do graniczącego z Yellowstone Parku Narodowego Grand Teton, także położonego w Wyoming.
64-kilometrowe pasmo górskie Teton jest wyjątkowo piękne. Strome, poszarpane skały, na szczytach pokryte śniegiem i niewielkimi lodowcami, z najwyższym Grand Teton (4199 metrów n.p.m.), od którego wzięły nazwę, a który wyższy jest od drugiego najwyższego aż o 260 metrów. Wyrastają prawie pionowo 2100 metrów w górę z płaskiej, szerokiej doliny Jackson Hole, upstrzonej polodowcowymi jeziorkami, z największym, 24-kilometrowej długości jeziorem Jackson, i przeciętej meandrującą wstążką Snake River. Niektóre formacje skalne w parku, oceniane na 2,7 miliarda lat, są najstarsze ze wszystkich istniejących w parkach narodowych USA.
Urocza Niagara-on-the-Lake
Kiedy termometr pokazuje -20°C, raczej trudno się wybrać na dłuższy spacer. O Anię się nie martwię, bo chodzi w nosidełku pod kurtką, ale Jackowi mróz barwi policzki na czerwono i trudno mu iść, gdy trafią się zaspy. Jednak gdy na błękitnym niebie nie ma ani jednej chmurki, a słońce zagląda do okien, czujemy wewnętrzny imperatyw, by ruszyć się z domu.
Biorąc pod uwagę warunki, uznajemy, że cel powinien być niezbyt oddalony i niewymagający długiego chodzenia. Decydujemy się na miasteczko Niagara-on-the-Lake. Podejrzewam, że miejsce jest znane wielu czytelnikom, ale może warto zobaczyć, jak wygląda w zimowej szacie.
Śniegu więcej niż u nas, i przede wszystkim czyściejszy. Drogi białe, nikt solanką nie polewa, kierowcy jadą wolno i ostrożnie. Gdy skręcamy w główną ulicę – Queen St. – już widzę, że mi się tu podoba. Centralnym punktem jest cenotaf z zegarem. Po obu stronach ulicy stoją stare niskie domy. Każdy w innym kolorze.