Nikomu z nas ta nazwa nic nie mówiła. Sprawdziliśmy na mapie – to nad zatoką Świętego Wawrzyńca. I o dziwo bardziej wysunięte na północ niż Chibougamau (niewiele, ale jednak). 2000 kilometrów od Toronto. Tydzień wystarczy, by dojechać i wrócić. Więc decyzja zapała – jedziemy.
O. Marcin i o. Gerard, pochodzący z Kamerunu, znają się z Rzymu. Co ciekawe o. Gerard nie jest jedynym Afrykańczykiem posługującym na terenie diecezji Baie-Comeau. Misjonarzy z Afryki jest tam aż 5 (łącznie księży w diecezji jest 9, z tego 7 oblatów). Przy okazji dowiedzieliśmy się, że o. Gerarda chrzcił o. Jacek Nosowicz, obecny proboszcz parafii św. Kazimierza w Toronto, który kiedyś był na misji w Kamerunie.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/4820-tylko-droga-mr%c3%b3z-i-%c5%9bnieg#sigProId6de3d5b74d
Wyruszamy w niedzielę 1 marca po wieczornej Mszy św. Musimy dojechać z Montrealu, gdzie w poniedziałek rano odbieramy samochód z wypożyczalni. Dlaczego tam? Powód jest prosty – ze względu na opony. Prawo w Quebecu nakazuje zmianę opon na zimowe. W ontaryjskiej wypożyczalni daliby nam auto na oponach czterosezonowych. Woleliśmy nie ryzykować.
W poniedziałek przepakowujemy się do wypożyczonego GMC Terrain i przejeżdżamy 700 kilometrów. Na początku autostradą z Montrealu do Quebec City, potem drogą numer 138 wzdłuż północnego brzegu rzeki św. Wawrzyńca. Podczas naszej podróży dojechaliśmy nią do końca.
Pogoda sprzyja, z resztą przez cały tydzień jest słonecznie, dwa razy tylko przez kilka godzin pada śnieg i jest pochmurno. W Quebec City rzeka św. Wawrzyńca jest cała zamarznięta, dopiero kawałek dalej, gdy robi się szersza, lód występuje tylko przy brzegach. Ładnie robi się zwłaszcza za La Malbaie oddalonym o 130 km od Quebec City, chociaż już wcześniej droga wiedzie przez mniejsze miejscowości. Za La Malbaie zbliża się do brzegu, brzeg jest wyższy, więc co chwila roztaczają się widoki na rzekę. Niestety tego dnia wyruszyliśmy późno i zaczyna zapadać zmrok. Jeszcze nie zmieniliśmy czasu na letni, a do tego Quebec to ta sama strefa czasowa co Ontario, mimo że prowincja jest dalej wysunięta na wschód. Ciemno robi się więc koło 18:00.
Dalej mamy atrakcję. Na rzece św. Wawrzyńca funkcjonują liczne przeprawy promowe. Latem promów pływa więcej niż zimą. Łączą oba brzegi, pływają też na wyspę Anticosti leżącą w ujściu rzeki. Jadąc drogą 138 jedna przeprawa jest obowiązkowa – z Baie-Sainte-Catherine do Tadoussac.
Płynie się przez rzekę Saguenay, która w tym miejscu ma 1,3 km szerokości i wpada do rzeki św. Wawrzyńca. Prom działa przez całą dobę, jest bezpłatny, ponieważ nie ma mostu. Wycieczka trwa 10 minut. Nie trzeba długo czekać, bo pływają dwa promy, a w sezonie letnim nawet trzy. Zarówno w drodze tam, jak i z powrotem z marszu wjeżdżamy na prom i zaraz odpływamy.
Słońce coraz bardziej zbliża się do horyzontu. Na wschodzie z kolei wstał już księżyc – jest prawie pełnia. Doskonale widać go na bezchmurnym niebie. Termometr w samochodzie pokazuje z 20°C. Jednego wieczoru temperatura spadła do 24°C, nocą było jeszcze zimniej.
Dojeżdżamy do Baie-Comeau. Śpimy w motelu Manic, przy drodze. Tak zimno, że aż się nie chce wychodzić z samochodu. Rano Rafał i o. Marcin narzekają, że jakaś ciężarówka nad ranem hałasowała i grzała silnik. Nie wiem, ja spałam.
Baie-Comeau jest jednym z większych miast w regionie. Stąd odchodzi na północ droga numer 389 dochodząca do granicy z Labradorem. Jedziemy nią kawałek w drodze powrotnej, żeby zobaczyć oddaloną o około 20 kilometrów od miasta zaporę Manic 2.
W Baie-Comeau do rzeki św. Wawrzyńca uchodzi rzeka Manicouagan, którą przegrodzono czterema zaporami. Manic 1 znajduje się w mieście, największa – Manic 5 (tama Daniela Johnsona) – 214 kilometrów na północ. Brakuje zapory Manic 4, projekt nie został zrealizowany.
Rzeka Manicouagan przechodzi przez jezioro o tej samej nazwie, które ze względu na swój osobliwy kształt nazywane jest „okiem Quebecu”. Jezioro Manicouagan ma kształt pierścienia, we wnętrzu którego znajduje się wyspa René-Levasseur ze szczytem Mont Babel wznoszącym się na wysokość 590 metrów nad poziom jeziora (952 m n.p.m.). Góra stanowi centrum krateru, który powstał na skutek uderzenia około 5-kilometrowego bolidu. Gdy do tego doszło – 214 milionów lat temu – krater miał 85 kilometrów średnicy. Obecnie w wyniku erozji wymiar zmniejszył się do 72 km. Jest to szósty co do wielkości potwierdzony krater uderzeniowy na Ziemi.
Dorzecze rzeki Manicouagan ma powierzchnię 50 000 kilometrów kwadratowych. Dzięki układowi zapór rzeka wykorzystywana jest do produkcji energii. Hydro Quebec zastosował przy tym innowacyjny sposób przesyłani energii umożliwiający przesył na wielkie odległości ze stosunkowo małymi stratami. W ten sposób możliwe stało się zasilanie energią z północy gęsto zaludnionych obszarów południowego Quebecu.
Najbardziej imponująca tama – Daniela Johnsona – ma 1314 metrów długości i 214 metrów wysokości (dla porównania wyższy z wieżowców Marylin Monroe w Mississaudze ma 180 metrów). Składa się z 13 łuków i 14 przypór, do budowy użyto 2 200 000 metrów sześciennych betonu. Od 24 czerwca do 31 sierpnia Hydro Quebec organizuje zwiedzanie zapór Manic 2 i Manic 5. To ciekawy temat na kolejną wycieczkę.
We wtorek w końcu dojeżdżamy do Natasquanu. Tego dnia mamy mniej do przejechania – tylko 600 kilometrów. Po drodze wiele razy zatrzymujemy się, by zrobić zdjęcia. Co jakiś czas mijamy tabliczki z rysunkiem walenia i napisem „Route des baleines”. Jest to region znany z możliwości obserwacji waleni. W sezonie letnim to jedna z głównych atrakcji. Widać to po liczbie ofert wycieczek zamieszczonych w naszym przewodniku – bezpłatnym wydanym przez Tourisme Quebec.
Rzeka św. Wawrzyńca jest zamarznięta przy brzegu, a jej dopływy, które mijamy co jakiś czas, całkowicie pokrywa lód. Na lodzie w niektórych miejscach leżą lodowe bloki.
Dojeżdżamy późnym popołudniem. W GPS-ie mamy wpisany adres o. Gerarda. Gdy jesteśmy w Natashquan urządzenie pokazuje, że do celu pozostało jeszcze 5 kilometrów. Rzeczywiście w takiej odległości znajduje się wioska indiańska Nutashkuan (nazwa oznacza „tam, gdzie poluje się na niedźwiedzie”) i tam właśnie posługuje o. Gerard. Śnieg piętrzy się wokół domów. Czasem zaspy sięgają dachu. Można dojrzeć nawet zasypane samochody. Głównym środkiem transportu o tej porze jest skuter śnieżny. W rezerwacie Nutashkuan wracamy uwagę na znaki stop – są szczególnie osobliwe z napisem Arret na górze i Nakai pod spodem.
O. Gerard mieszka w domku przy kościele. Wita nas serdecznie. Kilka razy pyta, czy na pewno nie jest nam zimno. Jemu trochę jest. Od trzech lat przebywa stale na misji, nie miał w tym czasie możliwości wyjazdu na urlop do rodzinnego Kamerunu. Chwilę rozmawiamy, oglądamy zdjęcia przedstawiające życie mieszkańców wioski, uroczystości, polowania, a potem jedziemy do „wioski francuskiej”, gdzie mamy spać w pensjonacie typu B&B. O. Gerard ma tylko jedną sypialnię, a nas jest troje plus dwójka dzieci. Będziemy więc ulokowani w pensjonacie Chez Mirelle.
My zostajemy, żeby się rozpakować, o. Marcin jedzie jeszcze raz do o. Gerarda. Robią też razem zakupy na jutrzejsze śniadanie i na obiad. Ustalają plany na następny dzień.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak